Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1359 osób interesuje się tą książką
Powieść nominowana do Goodreads Choice Award 2024 w kategorii: Ulubiony romans
Kennedy Kay ma mgliste wspomnienia z tego, co zaszło podczas jej pobytu w Las Vegas. Niezaprzeczalnie została wtedy żoną. Okazało się, że jej nowy mąż to bejsbolista drużyny z Chicago, który uganiał się za nią bardzo długo.
Świetnie.
Niestety Kennedy nie może tak łatwo się z tego wywinąć, bo tak się składa, że Isaiah Rhodes może jej pomóc w realizacji planów zawodowych, a w zasadzie to w ich zmianie. Oboje pracują dla Windy City Warriors, ale Kennedy ze względu na zachowanie przełożonego chce zmienić pracę. Lecz jeszcze nie teraz.
Umawiają się, że utrzymają tę farsę przez jeden sezon. Mężczyzna wcale nie ma zamiaru zmarnować szansy, by pokazać Kennedy, że może być dla niej partnerem na stałe.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 594
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Play Along
Copyright © Liz Tomforde 2024
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Angelika Oleszczuk
Korekta: Alicja Szalska-Radomska, Kamila Grotowska, Dominika Kalisz
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Projekt okładki: Hang Le
ISBN 978-83-8418-131-7 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Love on the Run – Sons of Zion
Drunk & I’m Drunk – Marc E. Bassy
Obsessed – Mariah Carey
You Got It – Jamieboy & Myles Parrish
Lose Control – Teddy Swims
Bad Side – iyla
Home – Good Neighbours
Ms. Poli Sci – Paul Russell & Khary
Classic – MKTO
Trial By Fire – Marc E. Bassy feat. Bibi Bourelly
Seasons – VEDO
DFMU – Ella Mai
Must Be Mine – Kiana Ledé feat. Ant Clemons
MARS – Mario
Abracadabra, Pt. 2 – Wes Nelson feat. Craig David
6 months – John K
Make Me Wanna – VEDO
Naked – James Arthur
This City Remix – Sam Fischer feat. Anne-Marie
Comfortable – H.E.R.
Love Like This – Natasha Bedingfield
Isaiah
Trzy lata temu
To najgorszy dzień w roku.
Najgorszy co roku.
Zazwyczaj spędzam go w podróży z kolegami z drużyny w trakcie naszego wyjazdu integracyjnego poprzedzającego rozpoczęcie sezonu. Powinienem być teraz w Cancun czy w Miami, popijać drinki przy basenie i wpaść w wir imprezy.
Tylko że w tym roku nie jestem ani przy basenie, ani pijany, ani niczym pochłonięty. Ukryłem się w damskiej ubikacji niedaleko szatni naszej drużyny, ponieważ ten sezon rozpoczyna się wcześniej, a niestety pierwszy dzień baseballu nie wystarcza, by mnie pochłonąć i rozkojarzyć.
Toaleta jest w nieskazitelnym stanie. Znacznie czystsza niż ta nasza. Znajdują się tu aksamitna kanapa i buteleczki z perfumami na blacie z umywalkami. Ładnie złożone ręczniki oraz miętówki w szklanej misce. Pachnie tutaj nieskończenie lepiej niż w męskiej. Mam tylko wielką nadzieję, że pozostali się nie zorientują, że jest tu tak cholernie przyjemnie, ponieważ to moje sekretne miejsce, w którym czasem się ukrywam, i to już od sześciu lat. Odkąd zostałem powołany do Windy City Warriors jako łącznik.
Nie pracują dla nas żadne kobiety, więc nikt nigdy nie korzysta z tej łazienki. Tylko ja, kiedy potrzebuję chwili dla siebie.
Można mnie nazwać szaleńcem tego zespołu. Tym, który zawsze jest ciut lekkomyślny i dość arogancko pewny siebie. Tym, który wystawi się na pośmiewisko jedynie po to, żeby wszyscy się przynajmniej uśmiechnęli. Dlatego też rozpoczęcie sezonu od załamania nerwowego lub mazania się jak beksa przed kolegami nie byłoby w moim stylu.
Mam dwadzieścia osiem lat, jestem mężczyzną i nawet po tylu latach nie wstydzę się przyznać, że to dla mnie trudny dzień. Byłem zaledwie trzynastolatkiem, kiedy starszy o dwa lata brat przekazał mi informację, że samochód naszej mamy dosłownie zawinął się wokół drzewa, gdy wracała do domu w trakcie burzy, i że już nigdy więcej się z nią nie zobaczymy.
Tak że… To najgorszy, kurwa, dzień roku.
Kolana mi podskakują. Siadam na zamkniętej desce sedesowej w jednej z kabin, bo muszę zebrać się w sobie. Muszę powrócić do głupkowatej wersji Isaiaha Rhodesa, po którym wszystko spływa jak po kaczce. Tego, który wie, jak sprawić, by ludzie dookoła niego byli szczęśliwi. Tego, na którego każdy czeka, aż przekroczy próg szatni.
Lubię być takim kolesiem. Przez dziewięćdziesiąt procent czasu jestem nim ot tak, po prostu. Jako dziecko zauważyłem, że mogę rozśmieszyć brata, nawet kiedy ten jest zbyt zestresowany, żeby się uśmiechnąć. Strasznie mnie to podbudowywało. Czułem, jakbym znalazł cel w życiu – sprawiać, by wszyscy wkoło byli szczęśliwi. Stąd też mam tendencję do przeżywania w samotności tych smutnych, nostalgicznych momentów.
Daję sobie jeszcze chwilę na smutek, po czym wychodzę z kabiny. Lekko opłukuję twarz wodą przy umywalce, a potem opuszczam damską toaletę.
Ale kiedy tylko otwieram drzwi, słyszę, że tuż obok toczy się rozmowa. Ta część szatni z zasady pozostaje pusta, więc zatrzymuję się zdziwiony. Rozpoznaję głos doktora Fredricka. Staram się nie zdradzić, że tu jestem. Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, że właśnie popłakałem sobie na osobności.
– Skłamała pani w swoim podaniu.
– Nie skłamałam – odpowiada lekarzowi kobieta.
Doktor Fredrick zniża głos tak, by nikt inny go nie słyszał, ja jednak nie mam z tym żadnego problemu, gdy mówi:
– Wprowadziła mnie pani w błąd i dobrze pani o tym wie.
– Kenny1 to krótsza forma imienia Kennedy.
Na te słowa wyglądam zza oddzielającej mnie od nich niewielkiej ścianki i widzę doktora Fredricka spoglądającego z góry na kobietę. Wpatruje się w nią z wypisanym na twarzy rozdrażnieniem.
Nie mogę za to dojrzeć jego rozmówczyni, ponieważ jest zwrócona do mnie tyłem. Dostrzegam tylko, że ledwo sięga lekarzowi do brody, a przecież on sam nie należy do tych wysokich. Kobieta związała włosy w gruby kucyk, który kończy się w połowie jej pleców. Nie potrafię określić koloru włosów – widzę jedynie, że są w innym odcieniu niż zwykły blond czy brąz. Nie mam jednak pojęcia, jak można by go sklasyfikować.
Doktor Fredrick rozgląda się dookoła, by sprawdzić, czy są sami. Pospiesznie chowam się za ścianką i przysłuchuję dalszej rozmowie.
– To nie jest miejsce dla pani. Sugeruję nie przyjmować tej pracy i znaleźć sobie posadę, która będzie bardziej odpowiednia dla kogoś takiego… jak pani.
– Kogoś takiego jak ja? Chodzi o to, że jestem kobietą?
Co, do licha?
Przyznam szczerze, że nigdy nie przepadałem za doktorem Fredrickiem. Jest kierownikiem działu zdrowia i kondycji fizycznej oraz psychicznej, a także głównym lekarzem drużyny. Sprawuje pieczę nad dietetykami, rehabilitantami sportowymi i pozostałymi doktorami. Koleś powinien cieszyć się moim uznaniem, ale z racji tego, co w tym momencie insynuuje, stracił resztki szacunku, jakie wobec niego miałem.
Nastaje chwila ciszy. Jakby lekarz ważył słowa, żeby nie wpaść w kłopoty.
– Nie szukamy już pracownika na tę posadę. Z tego, co wiem od kadr, nie jestem w stanie anulować oferty, którą złożyłem, ale mogę ją zmienić. Teraz poszukuję rehabilitanta sportowego.
– Co takiego? – pyta kobieta i śmieje się zdziwiona. – Przecież jestem doktorem nauk medycznych. Oczekuje pan, że zgodzę się na pracę jako rehabilitant sportowy?
– Nie, nie oczekuję, że pani się w ogóle zgodzi.
– Doktorze Frederick, właśnie przeprowadziłam się do Chicago. Zrobiłam to ze względu na tę pracę. Widział pan moje referencje. Zapoznał się pan z moimi rezydenturami i stażami. Przede wszystkim dlatego mnie pan zatrudnił.
– W momencie zatrudnienia miałem mylne pojęcie o tym, kogo przyjmuję do pracy.
– Ponieważ myślał pan, że jestem mężczyzną.
– Nie mam zamiaru dyskutować z panią dłużej na ten temat. Jeśli chce pani pracować dla Windy City Warriors, może pani przyjąć posadę początkującego rehabilitanta sportowego. Poszukuję kogoś właśnie na to miejsce.
Kobieta się waha, a ja prawie potrafię sobie wyobrazić, jak prostuje ramiona, gdy z wyraźną pewnością w głosie pyta:
– Do kiedy potrzebuje pan mojej odpowiedzi?
– Do dzisiejszego wieczora.
– W porządku. Niedługo dam panu znać.
Nastaje chwila ciszy, co niemal sprawia, że uznaję rozmowę za zakończoną, ale nagle słyszę, jak odzywa się doktor Fredrick.
– Panno Kay, jeśli zdecyduje się pani podjąć pracę, proszę to potraktować jako pierwsze i ostatnie ostrzeżenie z mojej strony. Jeśli w którymś momencie pojawi się choć cień wątpliwości i jakieś sugestie, że pomiędzy panią a jednym z zawodników do czegoś dochodzi, zostanie pani zwolniona. Mam powód, dla którego nie zatrudniam kobiet do pracy ze mną. Będzie pani przebywać w szatni, w samolotach, w hotelach z całą drużyną. Oczekuję, że dopilnuje pani, by żaden zawodnik nie zajmował się tym, czym nie trzeba, i skupiał na tym, co ważne.
Mam powód, dla którego nie zatrudniam kobiet do pracy ze mną.
Pieprzony dupek.
– Z całym szacunkiem, doktorze, ale przez dwa ostatnie lata byłam jednym z trzech lekarzy w ramach programu szkoleń atletycznych na Uniwersytecie w Connecticut. W mojej historii pracy nie znajdzie pan nic, co mogłoby podważać mój profesjonalizm.
– To były dzieci. A tu będzie pani miała do czynienia z mężczyznami – odpowiada doktor Fredrick. – Wydaje mi się, że wie pani, o co mi chodzi i do czego zmierzam.
Kobieta odchrząkuje. Samo to, jak zachowuje się w tej chwili, świadczy o tym, że jest bardzo profesjonalna, ponieważ gdyby sprawa tyczyła się mnie, pewnie właśnie wyprowadzałbym prawy sierpowy, celując w szczękę kolesia.
Jestem trochę impulsywny.
– Otrzyma pan moją odpowiedź do dwunastej – mówi na zakończenie.
Słyszę kroki, które stają się donośniejsze z każdym kolejnym. Uświadamiam sobie, że ktoś idzie w moim kierunku. Nie mam pojęcia, jak sprawić, żeby nikt nie przyłapał mnie na podsłuchiwaniu. Już teraz wiem, że powiem o wszystkim Monty’emu – naszemu głównemu trenerowi – ale nie planuję wydać się zawczasu przed doktorem Fredrickiem.
Więc by być krytym, chowam się znów w damskiej ubikacji, w której zostanę tak długo, aż zyskam pewność, że teren jest czysty.
Już wcześniej nie lubiłem naszego głównego lekarza. W moim odczuciu jest z niego trochę taki lizodup. Chce mieć koleżeńską relację z każdym z drużyny i zawsze się przymila. Ale to, jak mówił do tej kobiety – jakby był od niej lepszy – sprawia, że tym bardziej jestem zdeterminowany, by powiedzieć wszystkim w zespole Warriors, jakie z niego seksistowskie ścierwo.
– Seksistowskie ścierwo.
Z korytarza słyszę kobiecy głos i słowa, które chwilę wcześniej rozbrzmiały w mojej głowie.
Dziewczyna popycha drzwi i wchodzi do nigdy nieużywanego pomieszczenia, kiedy mnie udaje się ukryć w jednej z kabin. Nie siadam. Stoję jak jakiś pierdzielony dziwak, ponieważ nie mam pojęcia, jak to możliwe, że z własnej woli znalazłem się w tej sytuacji.
Spoglądam przez szparę w drzwiach i widzę odbicie kobiety w lustrze. Nieznajoma trzyma się mocno blatu umywalki. Zwiesza nisko głowę. Wciąż nie dostrzegam jej twarzy.
Śmieje się sama do siebie.
– Co tu się, do kurwy nędzy, właśnie wydarzyło?
Bierze głęboki wdech i w końcu się prostuje. Spogląda na siebie w lustrze, dzięki czemu ja też widzę jej twarz… I nagle okropny, skręcający mnie od środka smutek, który odczuwałem z powodu tego dnia, na chwilę znika, ponieważ jestem całkowicie pochłonięty i rozkojarzony.
Ta niewielka kobieta, o kolorze włosów, którego nie potrafiłbym w żaden sposób określić, i tonie głosu, który sprawiłby, że niejeden facet aż by się skulił ze strachu, jest, kurwa, cudowna.
Piegi pokrywają każdy centymetr zarumienionej, a jednak niewątpliwie kremowej skóry. Oczy – mógłbym zaryzykować – są w kolorze brązowym, bo bardzo przypominają moje. I te usta… Kobieta przygryza wargę, żeby powstrzymać się od płaczu. Widzę to wyraźnie. Z całych sił stara się być zła zamiast smutna.
Można to nazwać instynktem, ale coś czuję, że jej uśmiech mógłby mi poprawić humor, gdyby nie była właśnie tak zasmucona.
Oczy zaczynają się kobiecie szklić, gdy się sobie przygląda.
– Nie – błaga samą siebie. – Nie tutaj. Zbierz się do kupy, Kennedy.
Kennedy.
Robi głęboki wdech i potrząsa głową.
– Przestań też mówić do siebie, kurwa, dziwaczko.
I tak po prostu, w najgorszy dzień roku, czuję, jak kąciki moich ust unoszą się w rozbawieniu.
Urzeczony przyglądam się dziewczynie, gdy wyciąga telefon i do kogoś dzwoni. Włącza tryb głośnomówiący i zaczyna chodzić po toalecie.
Pewnie powinienem jakoś dać znać o swojej obecności – czuję, jakbym naruszał prywatność nieznajomej – ale nie mam pojęcia, jak wytłumaczyć zaistniałą sytuację.
Hej, wiesz, lubię sobie przesiadywać w damskiej toalecie. Nie przejmuj się mną. Umyję jeszcze szybko ręce i lecę. Przesuniesz się trochę? Słyszałem twoją rozmowę z kierownikiem naszego działu zdrowia. Mogę pójść do kadr, jeśli chcesz. A tak w ogóle, to jesteś naprawdę ładna.
– Hej, co tam? – W telefonie rozbrzmiewa męski głos.
Natychmiast nienawidzę gościa, do którego należy.
– Masz czas pogadać? – pyta kobieta. – Tak trochę bym tego potrzebowała.
– Jestem właśnie na sesji drużynowej. Wchodzę następny. Wszystko w porządku?
Kennedy przymyka na chwilę oczy. Zbiera się w sobie.
– Tak, w porządku. Oczywiście. Chciałam tylko powiedzieć: „cześć” swojemu przyszywanemu bratu.
Przyszywany brat.
Zapamiętałem.
– No cóż, to cześć. Tęsknię za tobą. Jak twój pierwszy dzień? Dobrze?
Dziewczyna patrzy na swoje odbicie w lustrze i kłamie:
– Świetnie.
– Super. Hej, muszę lecieć. Czas na moje zdjęcia. Zadzwoń potem, to pogadamy.
Kennedy się uśmiecha i nawet ja – całkowicie obcy człowiek – wiem, że to wymuszone.
– Jasne. – Rozłącza się, a następnie opuszcza głowę i mówi cicho: – Kurwa.
Nie wiem nic na temat tej dziewczyny, ale jednego jestem pewien: potrzebuje kogoś, dzięki komu szczerze się uśmiechnie. A przecież to moja specjalność. Po części wierzę w przeznaczenie i chociaż to dla mnie najgorszy dzień w roku, staram się odkryć znaczenie pewnych sytuacji oraz zdarzeń, które mają miejsce akurat dzisiaj.
Może miałem usłyszeć tę rozmowę.
Może utknąłem w damskiej toalecie, ponieważ Kennedy potrzebuje kogoś, z kim mogłaby pogadać.
Może mama sprowadziła ją dzisiaj na moją drogę.
To ostatnie sprawia, że przymykam oczy, otwieram usta i zanim w pełni mam szansę to przemyśleć, zaczynam:
– Jeśli potrzebujesz z kimś pogadać o tej ofercie pracy, mogę być tą osobą.
Boże, ale to było kurewsko przerażające, co?
Uchylam powieki i widzę, jak kobieta w pośpiechu unosi wzrok na lustro, a potem w odbiciu zauważa moje stopy w kabinie.
– Co pan robi w damskiej ubikacji?
– Rozmiar buta czterdzieści siedem mnie zdradził?
– Czy pan mnie szpieguje?
– Cóż, technicznie rzecz ujmując, byłem tu pierwszy, prawda?
Przymyka lekko oczy i powoli wiedzie spojrzeniem w górę po kabinie. Napotyka w szparze mój wzrok.
– Ma pan zamiar odpowiedzieć na któreś z moich pytań czy tylko będzie zadawał własne?
Zaśmiewam się niespodziewanie. Nieźle, podobało mi się to.
– Chowam się w damskiej toalecie, bo mam gówniany dzień. Z tego, co słyszałem, pani też nie jest za dobry.
Kennedy opuszcza ramiona, które do tej pory miała uniesione aż do uszu.
– Och.
Otwieram drzwi do środka, aż widzę ją w pełni.
Czarne legginsy zakrywają każdy centymetr umięśnionych nóg. Kobieta ukrywa się w ciemnoszarej bluzie zapinanej na suwak. Podwinęła sobie rękawy do łokci. Na stopach ma nieskazitelnie białe buty sportowe. Przedramiona i kostki też są usiane piegami, co skłania mnie do uwierzenia, że cała blada skóra jest nimi pokryta.
Wyszykowana, a jednak w sportowym ubraniu. I do tego piękna. Taka piękna.
– Jak dużo pan słyszał? – pyta mniej przerażonym tonem.
Podchodzę do umywalki, opieram się biodrem o blat i zwracam twarzą w stronę kobiety.
– Słyszałem rozmowę w korytarzu z doktorem Fredrickiem. Wszedłem tu z powrotem, żeby mnie nie zobaczył.
– Och. – Kiwa głową i ucieka wzrokiem. – Więc słyszał pan wszystko.
– Powinniśmy pogadać o tym z kadrami. Albo mogę porozmawiać z głównym trenerem, Montym. Można przedstawić sprawę właścicielowi drużyny…
– Nie. Nie chcę nic mówić. Nie pierwszy raz muszę się mierzyć z seksistowskim szefem. W końcu jestem kobietą i pracuję w branży sportowej.
Nie odzywam się przez chwilę.
– Szefem? – pytam wreszcie. – Więc przyjmie pani tę pracę?
– Ja nie… – Nieruchomieje na moment, po czym wodzi wzrokiem po moim ciele. Przy wzroście metr dziewięćdziesiąt trzy góruję nad nią. Jednak w zwykłych ubraniach nie wyróżniam się aż tak bardzo. – Kim pan jest?
Nagle zdaję sobie sprawę, że ona nie ma pojęcia, iż jestem rozpoczynającym łącznikiem drużyny, dla której potencjalnie może pracować. I w pełni świadomie chcę wykorzystać to, że nie zna mojej tożsamości.
– W tej chwili jestem po prostu kimś, z kim można pogadać. Mówiła pani, że tego potrzebuje.
W jej oczach zauważam nieufność i niepewność. Próbuje mnie ocenić. Jednak potrzeba, by przepracować to, w jakiej sytuacji się znalazła, i o tym porozmawiać, przeważa wszelką podejrzliwość co do mojej osoby.
– W ogóle nie mogę znaleźć pracy w profesjonalnym sporcie. – Te słowa wiszą przez chwilę w powietrzu. – Nieważne, że skończyłam studia z najwyższym wyróżnieniem ze swojego rocznika na Uniwersytecie Columbia. Nieważne, że lekarze, u których robiłam rezydenturę, wypisali o mnie same pochwały w referencjach. Nieważne, że byłam najmłodszą osobą, która została lekarzem prowadzącym w pierwszym oddziale zajmującym się narodowymi programami dla sportowców. Nie, nic z tego się nie liczy, ponieważ mam dwa cycki i waginę. I tyle.
Robię wielkie oczy w reakcji na ten wybuch szczerości.
– O Boże. – Kennedy się krzywi, a potem zasłania twarz prawą dłonią. – Naprawdę powiedziałam właśnie obcemu facetowi, że mam dwa cycki.
– Byłbym pod większym wrażeniem, gdyby powiedziała mi pani, że ma trzy.
Spogląda przez palce, na co posyłam jej swój najbardziej figlarny uśmieszek. Zabiera rękę z twarzy i nie widzę już tych szklistych oczu. Unosi kąciki ust, choć jest zawstydzona.
Uśmiecha się niby wstydliwie, ale jednak.
Wyciągam przed siebie dłoń, by wymienić się z nią uściskiem.
– Jestem Isaiah.
Potrząsa moją ręką.
– A ja Kennedy.
– Cóż, teraz, Kennedy, nie jestem już obcym facetem. Powiedz mi więc coś więcej o tych twoich dwóch cyckach.
Próbuje powstrzymać uśmiech, ale wykwita on na jej ustach. Wielki i szczery.
– Nie zapomnisz mi tego przez jakiś czas, no nie?
– Bez dwóch zdań. – Przechylam głowę. – Wydawało mi się, że słyszałem, że masz na imię Kenny.
Chichocze w ten piękny, a jednak niepewny sposób.
– Nikt nigdy nie zwracał się do mnie Kenny. Przyjęłam tę wersję imienia po tym, jak sześć razy mi odmówiono, gdy przedstawiałam się jako Kennedy.
– Cóż, Kenny…
– Nie, nie Kenny…
– Opowiedz mi po kolei, o co chodzi z tą pracą.
Prycha zmęczona tym wszystkim.
– Od momentu ukończenia rezydentury staram się znaleźć pracę w profesjonalnym sporcie. Pewnego dnia chcę zostać głównym lekarzem jakiejś drużyny, ale nie jestem nawet w stanie rozpocząć pracy w zawodzie. Kolesie, z którymi chodziłam do szkoły, którzy ledwo zdali i mieli o wiele gorsze referencje niż ja, dostają stanowiska, na które aplikują. Więc gdy zaoferowano mi tę posadę drugiego lekarza, od razu się zgodziłam. Spakowałam rzeczy i przeprowadziłam się do centrum Chicago. Przyjechałam w zeszłym tygodniu. Doktor Fredrick i ja kontaktowaliśmy się jedynie e-mailowo, ponieważ miał wolne poza sezonem. Chyba nie zorientował się po moich referencjach, że jestem kobietą. Nie mam pewności. Ale dzisiaj rano, gdy się mu przedstawiłam, od razu wycofał ofertę.
Więc jest ładna i do tego niewyobrażalnie bystra. Zrozumiałem.
– Doktor poinformował kadry, że nastąpiła pomyłka i praca nie jest dostępna, ale się dowiedział, że z prawnego puntu widzenia musi mnie przyjąć w jakimkolwiek charakterze. Nie wiem, czy w kadrach zdają sobie sprawę z jego nagłej zmiany decyzji i z tego, że to wszystko ma związek z przypadkowym zatrudnieniem kobiety.
Wyrzuca z siebie słowa, jakby nie mogła przestać mówić.
– A teraz oferuje mi pracę na poziomie początkowym jako rehabilitanta sportowego. I, żebyś mnie źle nie zrozumiał, to świetna posada, ale przecież nie po to przez całe dorosłe życie dążyłam do bycia lekarzem sportowym, żeby teraz chodzić do kogoś innego, kto miałby tworzyć plany leczenia w moim imieniu. Rozumiesz? – Lustruje mnie wzrokiem. – Dlaczego, do licha, ja ci to wszystko teraz mówię?
Śmieję się. Trochę się zawstydziła. To takie ujmujące.
– Ponieważ jestem dobry w słuchaniu.
I znów pojawia się jej nieśmiały uśmiech.
– Więc, jak myślisz, co powinnam zrobić?
Ona pyta o to mnie? Jak widać, nic nie wie na mój temat, ponieważ z zasady jestem ostatnim, do którego przychodzi się po poradę. Kolesiem, do którego ludzie się zwracają, kiedy potrzebują się pośmiać albo chcą się dobrze bawić.
Z nas dwóch to mój brat jest tym poważnym. I gdyby Kai tu był, a nie wyjechał grać w baseball dla Seattle Saints, zapytałbym, jaką radę powinienem dać tej dziewczynie. Jest moim głosem rozsądku. Cholernie mi go brakuje.
Ale Kaia tu nie ma, więc to ja muszę poradzić coś Kennedy.
Osobiście uważam, że powinna podejść do doktora Fredricka i przywalić mu z kolana w jaja. Ale podoba mi się też myśl, że pracowałaby tutaj. Podoba mi się pomysł, że ta piegowata twarz pojawiałaby się na każdym moim meczu.
Miło się rozmawia z Kennedy. To ona sprawiła, że najgorszy dzień roku okazał się znośny. Nawet dobry.
– A co ty chcesz zrobić? – pytam, zamiast podzielić się swoją opinią.
– Naprawdę lubisz odpowiadać pytaniem na pytanie, co?
Uśmiecham się lekko.
– Chcę pracować w zawodowym sporcie – stwierdza jasno. – Rzadko kiedy trafia się taka praca czy pojawiają się nowe wakaty, ponieważ to raczej kariera na całe życie.
– Chcesz pracować w zawodowym sporcie – powtarzam jej słowa, żeby to usłyszała.
Kiwa głową i dociera do niej znaczenie tego, co sama powiedziała.
– Powinnam przyjąć tę pracę. Przynajmniej zaczepię się jakoś w tej branży. Ale, Boże, doktor Fredrick jest najgorszy z możliwych. Jeśli on traktuje kobiety w ten sposób, to nie chcę sobie nawet zacząć wyobrażać, jak okropni będą zawodnicy w tej drużynie.
Kurwa, zabolało.
Przyznaję, jesteśmy zastępem idiotów, ale wszyscy zachowujemy się dobrze. Szanujemy ludzi dookoła.
– Ja… yyy… – Odchrząkuję. – Dopilnuję, żeby żaden inny koleś z zespołu nie sprawiał ci problemów.
Kennedy mruży oczy ze zdziwieniem. Jednak na jej twarzy wciąż widnieje ten ładny uśmiech, co wywołuje różne doznania w moim brzuchu.
– Kim ty jesteś?
– Dwa cycki i krótka pamięć, co, Kenny? Już ci mówiłem, jak mam na imię.
– Pracujesz w biurze czy…
– Powinienem iść. – Wskazuję drzwi toalety. – Może wyjść z tobą?
Patrzy na mnie wilkiem. Niepewnie. A ja mogę się jedynie uśmiechać jak pieprzony dureń, bo tak mi się podoba, że ta bystra dziewczyna spogląda w moją stronę.
Nie jestem naiwniakiem. Przecież wiem, że się za chwilę dowie, iż jestem jednym z zawodników. A jeśli ostrzeżenie doktora Fredricka można uważać za jakiś wyznacznik, to kiedy tylko Kennedy pozna prawdę, nigdy więcej nawet na mnie nie spojrzy. Więc w tym momencie postanawiam wykorzystać w pełni chwilę, która mi pozostała.
Otwieram dla niej drzwi toalety, a ona przechodzi pod moją ręką – nie musi się przy tym pochylać – po czym wychodzi na korytarz.
– Nie możesz o tym nikomu powiedzieć – mówi szybko.
– O czym?
– Jeśli przyjmę pracę, nie możesz nikomu powiedzieć o tym, co mówił doktor Fredrick, czy też o moich kwalifikacjach.
– Jesteś chyba pierwszym lekarzem, jakiego spotkałem, który nie chce, żeby wszyscy dookoła wiedzieli, że jest lekarzem.
– Isaiahu, proszę.
Te dwa słowa powodują, że nagle zatrzymuję się w miejscu.
Moje imię. Dobrze brzmi, gdy je wymawia.
Dobrze też brzmi ona sama, gdy prosi.
Przyglądam się jej twarzy. Widzę wypisaną na niej desperację.
– Nic nie powiem.
– A co z tym, co słyszałeś? Nic nie powiesz?
– Chodzi ci o to, kiedy się dowiedziałem, że doktor Złamas nienawidzi kobiet?
– Tak, o to.
– Nie, mam zamiar coś z tym zrobić. I to właściwie już teraz.
Łapie za moje przedramię, żeby mnie powstrzymać, i trzyma na nim bladą, piegowatą dłoń. Widzę, jak bardzo jej skóra kontrastuje z opalenizną, która pojawiła się u mnie po całym tym czasie, jaki spędziłem na graniu w baseball na zewnątrz.
Ale zanim mogę zapamiętać te różnice, Kennedy się odsuwa.
– Jeśli będę dla niego pracować, będzie mi już wystarczająco trudno. Nie mogę zacząć tej współpracy od skargi do głównego trenera czy właściciela drużyny. Poradzę sobie z tym sama. Dam radę.
Emanuje niezależnością i determinacją. Chociaż ma pewnie z metr sześćdziesiąt, stoi wyprostowana, z ramionami odchylonymi do tyłu, czym pokazuje swój maksymalny wzrost. Ta postawa sprawia, że kobieta jest tak wysoka, jak to możliwe.
Dobrze. Będzie potrzebować takiej stanowczości, jeśli podejmie się pracy dla tego śmiecia.
– Gdy – poprawiam ją. – Gdy będziesz dla niego pracować.
Uśmiecha się porozumiewawczo, tak samo jak ja, jakby to była nasza wspólna tajemnica.
– Zobaczę cię tu jeszcze? – pyta.
– Och, jestem pewny, że będziesz mnie widywać. I to nawet często.
– Rhodes! – woła Cody, nasz pierwszobazowy, który wychodzi zza rogu. Widzi, że stoję przed damską ubikacją. Jest w pełni ubrany do gry, gotowy na naszą dzisiejszą sesję zdjęciową. – Tu jesteś. Pospiesz się! Zdjęcia zaczynają się za pięć minut. Twój strój wisi już w szatni. Monty kazał mi cię znaleźć.
Odwraca się i biegnie z powrotem do szatni.
Powoli zwracam się twarzą w stronę Kennedy, a na ustach mam swój najniewinniejszy uśmiech.
Jej już i tak blada cera staje się jeszcze bardziej pozbawiona koloru.
– Jesteś zawodnikiem?
– Łącznikiem. – Posyłam jej oczko.
Z twarzy kobiety już dawno zniknęła jakakolwiek pozostałość uśmiechu. Jej postawa nagle się zmienia. Niemal czuję, jak Kennedy staje się oziębła. Jest w szoku. Zdziwiona. Trochę wkurzona.
– Tej rozmowy nigdy nie było.
Nie czeka, tylko rusza pospiesznie, żeby ode mnie odejść. Jestem pewny, że w jej głowie rozbrzmiewa ostrzeżenie doktora Fredricka i bardzo głośno o sobie przypomina.
– Hej, Kenny! – wołam za nią, na co się zatrzymuje, po czym niechętnie zwraca w moją stronę. – Obiecałem ci, że dopilnuję, żeby pozostali nie dawali ci się we znaki, ale nigdy nie powiedziałem nic o sobie. – Rozchyla nieznacznie usta, na co znów posyłam jej oczko. – Do zobaczenia, pani doktor.
– Gdzieś ty był? – pyta Travis, nasz nowy łapacz, kiedy zrzucam koszulkę przy swojej szafce, a potem ściągam dżinsy. Muszę włożyć nowy strój. Reszta kolegów z drużyny jest już ubrana.
Szafka Travisa znajduje się po mojej lewej, za to po prawej mam szafkę Cody’ego.
– Byłem zajęty.
Zdjęcie przedstawiające mnie, moją mamę i brata przykleiłem na górze szafki, tak by było ukryte przed wzrokiem wszystkich. Przebiegam kciukiem po fotografii, odkładając przy tym zegarek ściągnięty z nadgarstka na jedną z półek.
– Ta – śmieje się Cody, wskazując przez całą szatnię. – Zajęty był nią.
Jestem tylko w obcisłych bokserkach, gdy się odwracam i widzę Kennedy, która rozmawia z doktorem Fredrickiem. Dostrzegam, że lekarz zaciska szczęki, a jego nozdrza się rozszerzają. Wiem, w którym dokładnie momencie kobieta mówi, że przyjmuje posadę.
Travis gwiżdże cicho.
– Ładna.
– I do tego mądra – dodaję, ale nie mówię im, czego się dowiedziałem, ponieważ Kennedy mnie o to prosiła. Poza tym podoba mi się, że wiem o nowej rehabilitantce coś, z czego nikt inny nie zdaje sobie sprawy. – Hej, jak określilibyście jej kolor włosów?
– Rude – odpowiada Travis.
– No weź, Trav. Mówiłem ci, musisz mu bardziej takie rzeczy opisywać. Wiesz, jak z nim jest. – Cody przygląda się Kennedy przez chwilę. – Powiedziałbym, że są kasztanowe. Takie połączenie ciepłego rudego i brązu w ziemnych tonacjach. Ma tam też trochę miedzianych refleksów.
– Miedzianych jak jednocentowa moneta?
– Właśnie.
I z tego powodu o takie rzeczy pytam Cody’ego. Facet rozumie, że potrzebuję szczegółowych opisów.
Wpatruję się w Kennedy z drugiej strony szatni. Odnajduje mnie spojrzeniem w tym samym momencie, w którym doktor Fredrick poucza ją w jakiejś sprawie. Zaczyna wędrować wzrokiem od moich stóp w górę, po odsłoniętych nogach. Na sekundę zatrzymuje się na bokserkach, a potem wodzi spojrzeniem po gołej klacie. Kiedy w końcu dociera do twarzy, uśmiecham się do niej na tyle arogancko, na ile to możliwe. Chcę, żeby wiedziała, że ją przyłapałem.
Od razu ucieka wzrokiem, na co tylko szerzej się uśmiecham. Nic nie mogę na to poradzić.
Travis szturcha mnie w ramię.
– No to kim ona jest?
I tego dnia, kiedy wszystko wydaje się znakiem, bez wahania mówię:
– Moją przyszłą żoną.
Obaj koledzy wybuchają gromkim śmiechem, a ja wciąż wpatruję się w jedyną kobietę w całym tym budynku.
Kennedy zakłada sobie pasemko kasztanowych włosów za ucho i wtedy to widzę – niemożliwy do przeoczenia diamentowy pierścionek na palcu serdecznym lewej dłoni. Wcześniej najwyraźniej mi umknął.
– Wybacz, stary. – Cody znów się zaśmiewa i kładzie dłoń na moim ramieniu. – Wygląda na to, że ktoś cię ubiegł.
I tak oto ten dzień znów stał się najgorszym w roku.
Isaiah
Teraz
– Są i oni. – Zarzucam ręce na ramiona Cody’ego i Travisa, gdy znajduję ich na poziomie kasyna w hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. – Dokąd się wybieramy?
– W końcu, Rhodes. – Travis, nasz łapacz, wzrusza ramionami i wymyka się z mojego uścisku. – Szykujesz się dłużej niż ktokolwiek, kogo znam, a i tak masz, kurwa, dwie różne skarpetki.
Spoglądam w dół na spodnie, które sięgają mi do kostek.
– Dla mnie one do siebie pasują.
– Mamy zarezerwowany stolik w klubie w Caesars Palace. – Cody wskazuje w stronę Las Vegas Strip. – Chodźmy.
Nasz pierwszobazowy zaczyna iść podekscytowanym krokiem. Reszta drużyny podąża tuż za nim. Ja znajduję się na samym końcu.
Jesteśmy w Vegas od kilku dni. To nasza ostatnia noc. Co roku przed rozpoczęciem sezonu wybieramy się z chłopakami na przedsezonową wycieczkę, swego rodzaju nagrodę za przeżycie zimy w Chicago. I chociaż w Las Vegas o tej porze roku nie można liczyć na wiele ciepła, zatłoczone kluby i zbyt drogi alkohol dużo nam go zapewniają.
Nie żebyśmy musieli się martwić takimi rzeczami, jak zbyt drogi alkohol czy płacenie tak naprawdę za cokolwiek. Jako zawodowa drużyna baseballowa co noc, odkąd przyjechaliśmy, dostajemy stoliki w klubach i mamy dostęp do niekończących się trunków.
Dwa lata temu mój starszy brat, Kai, został wybrany do zespołu Windy City Warriors i dzięki temu w końcu wylądowaliśmy w tej samej drużynie. Teraz nie ma go z nami w Vegas. Zdecydował się zostać w Chicago z synem i kobietą, która już niedługo zostanie jego narzeczoną, ale na szczęście mam tu resztę kolegów. Niczego nie lubię tak jak chwil z przyjaciółmi i wypicia paru drinków, nie biorąc oczywiście pod uwagę spędzania czasu ze swoją rodziną.
– Czy dzisiaj jest ta noc? – Travis zwalnia kroku, żeby zrównać go ze mną na tyłach naszej grupy.
– Czy dzisiaj jest ta noc na co?
– Na to, że pogadasz w klubie z kimś innym niż z kolegami z drużyny.
– Tak naprawdę nie widzę w tym żadnego sensu. Jestem na wyjeździe integracyjnym. Integruję się ze swoją drużyną.
– Ta, wszyscy jesteśmy na tym wyjeździe, ale tylko ty poszedłeś do domu sam i pierwszej, i drugiej nocy.
– Nie jestem zainteresowany. – Wzruszam nonszalancko ramionami. – I nieprawda. Lautner, ten nowy z Oregonu, też z nikim nie wrócił. Dzieciak w ogóle nie ma zdolności do podrywu.
– Kim ty, do diabła, jesteś i co zrobiłeś z Isaiahem Rhodesem? Od kiedy ty nie jesteś zainteresowany? I kiedy nastał ten moment, że przestałeś być duszą towarzystwa? W zeszłym roku w Miami musieliśmy obiecać policjantowi dwa bilety za bazą domową, żeby cię nie aresztował. Zacząłeś się rozbierać dokładnie na Ocean Drive.
– Byliśmy na Florydzie. Było gorąco. A ja nadal przecież jestem duszą towarzystwa. Po prostu nie imprezuję już po opuszczeniu baru.
Travis posyła mi ostre spojrzenie z ukosa, czym od razu przekazuje, że dobrze wie, jaki jest powód mojej zmiany.
Tak naprawdę cała drużyna go zna.
Jestem zainteresowany tylko jedną kobietą, a teraz, gdy nie nosi już pierścionka zaręczynowego od jakiegoś faceta, spędzanie czasu z kimkolwiek innym przestało być dla mnie ciekawe.
Koledzy zdążyli ostudzić moje zamiary. Kazali mi się wyzbyć marzenia ściętej głowy, ponieważ w ich mniemaniu to nigdy się nie spełni. Uważają, że jedyna kobieta w naszej kadrze nie będzie niczego próbować z żadnym z nas, a w szczególności ze mną. Jasne, naprzykrzałem się Kennedy Kay najbardziej ze wszystkich, ale tylko dlatego, że właśnie to jej obiecałem.
A przecież ja zawsze dotrzymuję słowa.
Docieramy do kolejnego hotelu na naszej drodze. Kolejka przed drzwiami do klubu wydaje się nie mieć końca. Zakręca, zawija się. Ludzie się przeciskają, próbując w ten sposób szybciej wejść. Na szczęście po tym, jak Cody dostaje telefon, możemy dostać się do środka tylnymi drzwiami. Dzięki temu ominiemy kolejkę.
Gdy przechodzimy obok czekających ludzi, nagle czuję, że ktoś łapie mnie za biceps.
– Hej, ja cię znam. – Rozbrzmiewa kobiecy głos. – Grasz w chicagowskiej drużynie baseballowej. Numer dziewiętnaście.
Przenoszę spojrzenie z dłoni ściskającej moją rękę na kobietę o jasnych włosach i brokatowym makijażu.
– Tak, to ja.
Dziewczyna zsuwa dłoń trochę niżej.
– Rhodes, prawda?
– Teraz w drużynie gra dwóch Rhodesów, ale tak, jestem jednym z nich. Isaiah.
Wyciągam dłoń, żeby się przywitać. Upewniam się, że używam tej ręki, za którą kobieta mnie trzyma, dzięki czemu zmuszę ją, żeby zabrała swoją.
– Bridget. To co cię sprowadza do Vegas?
– Wyjazd integracyjny. – Wskazuję kolesi, którzy zatrzymali się dookoła mnie.
Jej oczy błyszczą, a potem pokazuje gestem kilka stojących z nią dziewczyn.
– A my jesteśmy tu z okazji moich urodzin.
– No to wszystkiego najlepszego. – Puszczam do niej oczko, ponieważ stare przyzwyczajenia trudno wyplewić.
Jestem pierdolonym idiotą, bo teraz pewnie uzna mnie za zainteresowanego. Zresztą właśnie na to wskazuje jej uśmieszek.
– Macie zarezerwowany stolik? Chętnie byśmy się przyłączyły.
– Mamy stolik. – Staram się zabrzmieć na najbardziej rozczarowanego, jak się da, licząc, że nie urażę kobiety. – Ale to wieczór tylko dla facetów.
– Absolutnie nie. To nie jest wieczór tylko dla facetów. – Gdzieś za plecami słyszę Cody’ego, który dołącza do rozmowy.
– Rozumiesz, prawda? – dodaję, jakby ten nic nie powiedział.
– Jasne. – Wyraz oczu Bridget na chwilę się zmienia. Wydaje mi się, że bardziej ze wstydu niż z rozczarowania.
– Ale, hej. – Wyrywam ją z zamyślenia. – Znajdźcie nas w środku, a ja dopilnuję, żeby barman dopisał wszystkie wasze drinki do mojego rachunku, okej? Nie można pozwolić, by solenizantka płaciła za własne drinki, prawda?
Dziewczyna się prostuje. Na jej twarz powraca odrobina pewności siebie.
– Prawda. Oczywiście.
– Bawcie się dobrze, drogie panie. Sto lat, Bridget.
Kobieta kołysze się w uwodzicielski sposób.
– Dzięki, Isaiah. Zobaczymy się w środku.
Wsadzam ręce do kieszeni i ruszam dalej do drzwi na tyłach, jakby nic niezwykłego nie miało właśnie miejsca. Bo przecież nic dziwnego się nie stało.
– Po pierwsze – zaczyna Cody, który wciąż idzie obok mnie. – Jak ty, do cholery, możesz kogoś zbyć i spowodować, że po wszystkim nadal się do ciebie ślini? Potrzeba mi trochę tego czaru Isaiaha Rhodesa.
Fukam.
– Wyrywasz więcej lasek, niż ja kiedykolwiek wyrwałem.
– Tak w ogóle to była piękna.
– Powinieneś spróbować swoich sił.
– Może tak zrobię.
– A po drugie – wcina się Travis. – Idiota z ciebie. Na miłość boską, odpuść już z tym. Cody, co się dzieje, gdy nie używasz kutasa? Odpada? Czy Isaiah stanie się na nowo prawiczkiem?
– Nie mógłbym ci powiedzieć, bo sam używam swojego, i to dużo. – Cody nagle zatrzymuje się w miejscu. – Poczekaj, stanie się na nowo prawiczkiem? Nadal to samo? To wszystko tam było z powodu Kennedy?
– Obaj możecie się już ode mnie odpierdolić.
Travis się zaśmiewa.
– Isaiahu, musisz już dać z tym spokój. Przecież to trwa od trzech lat.
– Nie, nie od trzech.
– Byłeś nią zainteresowany od dnia, kiedy po raz pierwszy weszła do klubu.
– Ta, ale dopiero osiem miesięcy temu zdałem sobie sprawę, że jest sama, więc technicznie rzecz ujmując, wszystko trwa tylko osiem miesięcy.
– Wow. – Cody kiwa głową. – Trav ma rację. Ale z ciebie idiota.
Uderzam go w tył głowy.
– Pamiętacie, jak zeszłej nocy po kilku drinkach powiedziałem wam, że jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi?
– No, i co?
– Cofam te słowa. Obaj jesteście, kurwa, do bani.
Drzwi na tyłach klubu się otwierają. Ochroniarz kiwa głową w stronę Cody’ego i robi miejsce, żeby drużyna powoli weszła do środka. Nasza trójka zostaje w tyle.
– Po prostu się o ciebie martwimy. – Cody zarzuca mi rękę na ramiona. – Próbowałeś przez lata i zobacz, co to dało.
Nie próbowałem. Jasne, może bezwstydnie flirtowałem z tą dziewczyną w ciągu ostatnich trzech lat, ale nic na serio. Miała narzeczonego. Jednak teraz… Teraz już go nie ma. Naprawdę nie żartuję w kwestii tego, jakie są moje intencje, a ona nadal uważa, że to tylko wygłupy.
Można powiedzieć, że to niedorzeczne, można mnie nazwać przesądnym, ale tego dnia, gdy trzy lata temu spotkałem Kennedy, miałem poczucie, że to przeznaczenie. Dzień, który zazwyczaj uważam za najgorszy w całym roku, ten jeden raz niósł za sobą jakąś jasność, iskierkę nadziei.
Jeszcze paręnaście minut i znów będzie rocznica, a w trakcie tych osiemnastu lat od utraty mamy tylko ten jeden raz szczerze uśmiechałem się tego dnia. To było tamtego poranka, gdy Kennedy Kay wpadła do damskiej toalety, a tym samym do mojego życia.
Ruszam naprzód, by podążyć za kolegami, i wchodzę do klubu. Muszę mówić głośniej, żeby było mnie słychać przez niosące się po wnętrzu dudniące basy.
– Nie wierzycie w przeznaczenie?
– Kurwa mać, Rhodes. – Travis potrząsa głową na boki. – Czy ty naprawdę właśnie wykrzyczałeś: „Nie wierzycie w przeznaczenie” pośrodku pieprzonego klubu nocnego? Proszę cię, na wszystko co święte, idź, znajdź sobie kogoś i go przeleć.
Cody nie może powstrzymać śmiechu, a ochroniarz zamyka za nami drzwi.
– Zacznę wierzyć w przeznaczenie w chwili, gdy Kennedy zdecyduje się z własnej, nieprzymuszonej woli spędzić z tobą czas poza pracą.
Travis dodaje:
– Zapomnij o spędzeniu z nim czasu. W tym momencie uważałbym, że to przeznaczenie, gdyby Kennedy odezwała się do niego chociaż jednym słowem poza godzinami pracy.
Idę zwrócony do nich przodem. Podążam tak za naszą grupką do prywatnego stolika w zatłoczonym klubie.
– W ogóle mi nie wierzycie. Ale pewnego dnia się przekonacie. – Rozkładam szeroko ręce na boki. – To się wydarzy!
Niespodziewanie zderzam się z kimś za swoimi plecami. Staję prosto na nodze tej osoby. Prawie się przewracam, jednak udaje mi się odzyskać równowagę. Nawet przez dźwięki muzyki słyszę czyjś cichy pomruk bólu.
– O cholera. – Odwracam się w porę, żeby złapać tego kogoś za przedramię, zanim się przewróci. – Bardzo przepraszam! Naprawdę. Nie patrzyłem, dokąd idę.
– Jak widać.
Włosy przysłaniają twarz kobiety, kiedy ta trzyma w dłoniach swoją staranowaną stopę – ma na obu szpilki – i podskakuje na jednej nodze. Widać, że ją boli.
Te włosy.
Nawet w przyciemnionym świetle potrafię rozpoznać ich odcień, którego nazwę zdążyłem zapamiętać.
Kasztanowe, jak pouczył mnie wtedy Cody.
Kasztanowy kolor à la Kennedy Kay, jak teraz go określam.
– Kenny?
Natychmiast zastyga. Moment później unosi na mnie niepewnie brązowe oczy.
– Isaiah?
– Cześć.
Jej zdziwiona mina na mnie nie działa. Nie mogę się powstrzymać od wodzenia wzrokiem po całym ciele kobiety.
Boże, jest cudowna. Rzadko kiedy widzę ją w czymś innym niż w sportowych ubraniach, czyli pracowniczym polo drużyny i czarnych legginsach. Ale dzisiaj wygląda inaczej. Ma rozpuszczone, perfekcyjnie ułożone włosy. Piegowate ręce i nogi są w pełni widoczne, bo włożyła bielutką minisukienkę. Do tego dobrała doskonale pasujące białe szpilki.
Prezentuje się tak cholernie dobrze. Jej strój wydaje się drogi i idealny, jakby pod każdym względem dopasowany do ciała.
– Isaiah.
– Tak?
– Pytałam, co ty tutaj robisz.
Od razu przenoszę spojrzenie na jej stopę – tę, na którą dopiero co nadepnąłem. Kennedy nadal stoi na jednej nodze. Ból ewidentnie jeszcze nie przeszedł. Zaczynam się schylać, ale zaraz się powstrzymuję, bo zdaję sobie sprawę, że sprawdzanie czyjejś stopy w klubie jest, kurwa, dziwne. Nieważne, jak bardzo bujam się w osobie, której rzeczona stopa jest częścią.
– Wszystko w porządku? Przyniosę ci lód od barmana.
– W porządku. Co dziwne, moja stopa jest bardziej obolała od tych szpilek niż od tego, jak została przygnieciona przez dziewięćdziesięciokilowe, umięśnione ciało.
Na ustach pojawia mi się uśmieszek.
– Znasz wszystkie szczegóły na mój temat, co, Kenny? Wiedziałem, że masz na moim punkcie bzika. To obsesja.
– Nie schlebiaj sobie, Rhodes. To dosłownie moja praca, żeby znać wszystkie szczegóły na temat twojego ciała. Co wy tu robicie?
– Mamy wyjazd integracyjny przed rozpoczęciem sezonu. Cóż, przed rozpoczęciem regularnego sezonu i po wiosennych treningach.
Wskazuję chłopaków, którzy właśnie są zapraszani do wydzielonego linami kąta klubu. Cody i Travis machają do Kennedy z drugiej części sali.
Trudno stwierdzić przez ten półmrok, ale wydaje mi się, że Trav kręci z niedowierzaniem głową, a Cody w tym samym momencie artykułuje: „Ty sobie chyba teraz żartujesz”.
– Och – odzywa się Kennedy, gdy zdaje sobie z czegoś sprawę. – Cała drużyna tu jest.
– Cała oprócz Kaia. Został w domu z Maxem i Miller. – Wskazuję nasz stolik i dorzucam: – Powinnaś przyjść z nami posiedzieć.
– Wygląda mi to na męski wieczór.
Prycham.
– To zdecydowanie nie jest męski wieczór.
Kennedy znów spogląda w stronę naszego stolika. W jej oczach lśni odrobina smutku, jakby naprawdę chciała spędzić z nami czas. Zadziwiająco różni się to od zwyczajowego natychmiastowego sprzeciwu, z którym spotykam się za każdym razem, gdy ją zapraszam, żeby zrobiła coś ze mną poza pracą.
– Nie mogę. – Pokazuje kciukiem przez ramię na grupkę dziewczyn. Wszystkie są ubrane na biało, oprócz jednej w oślepiająco świecącej srebrnej sukience. – Jestem tu na wieczorze panieńskim.
Błyszcząca srebrem przywdziała głupi welonik, a do tego ma szarfę z napisem: „Przyszła pani Danforth”. W tej chwili pozuje do zdjęcia ze wszystkimi przyjaciółkami w bieli, które znajdują się dookoła niej.
Ze wszystkimi oprócz Kennedy.
– Właśnie szłam do baru po kolejną butelkę szampana dla nich – dodaje Kenny.
Światła stroboskopowe omiatają akurat długą kolejkę przy barze. Ludzie czekają na napoje.
– Nie macie możliwości zamówienia do stolika? W tej kolejce spędzisz godzinę.
– Właśnie na to liczyłam.
Patrzę na nią ze zdziwieniem.
– Chodź do nas. Mogę zamówić tam dla ciebie wszystko.
– Isaiahu – wzdycha Kennedy. – Wiesz, że nie mogę. Pracuję dla tej drużyny.
– I tylko ty jedyna uważasz, że nie możesz się z nami spotykać. Nie ma żadnych zasad, które zabraniają się nam przyjaźnić.
– W moim przypadku jest trochę inaczej i dobrze o tym wiesz.
I chociaż nie chcę się z nią zgadzać, zdaję sobie sprawę, jak wygląda sytuacja. Żaden z chłopaków nie postrzegałby Kenny inaczej, gdyby wychyliła z nami kilka drinków. Wszyscy nadal zgadzalibyśmy się co do jednego: że jest najlepszą rehabilitantką sportową, jaką mamy. A jednak wciąż byłbym jedynym, który wiedziałby, że kwalifikacje Kennedy są zdecydowanie za wysokie do tej roboty.
Normalnie nie miałaby po tym spotkaniu z nami żadnych kłopotów, ale pracuje dla lekarza kierującego zespołem, który tylko czeka na powód, żeby ją zwolnić. Nawet jeśli byłaby nim jakaś zmyślona historyjka, która powstała po obejrzeniu zdjęcia w internecie, bo Kenny akurat spędziła z nami czas w Mieście Grzechu.
Kennedy – w odróżnieniu od każdego mężczyzny z kadry trenerskiej – musi dodatkowo się starać, by ta granica oddzielająca ją od nas w kwestiach zawodowo-prywatnych była bardzo jasno i wyraźnie określona.
Dookoła nas kręcą się ludzie. Przepychają się i próbują dotrzeć na obrzeża parkietu, co powoduje tylko tyle, że Kenny pochyla się do mnie, żeby uciec przed tłumem. Szuka odrobiny schronienia przed tłoczącą się wokół niej masą ciał. Zerka w kierunku grupki kobiet, z którymi tu jest, a potem robi krok w moją stronę.
To najdziwniejsza rzecz, na jaką się kiedykolwiek zdecydowała.
Samo to, że ten jeden raz nie jestem ostatnią osobą w pomieszczeniu, obok której chce się znaleźć, nieźle mnie zadziwia, a jednocześnie martwi.
– Wszystko dobrze, Kenny?
– Ta… Chociaż jest tu tak jakby gorąco. Tak myślę.
– I dlatego w tej chwili próbujesz do mnie podejść i się przytulić w nocnym klubie? Możemy wrócić do mojego pokoju, jeśli chcesz. – Pochylam się i szepczę: – Bardzo lubię się po wszystkim przytulać.
– Zamknij się, proszę. – Nie brzmi na zdenerwowaną i nawet nie stara się ode mnie odsunąć.
– Z kim ty tutaj jesteś, Ken?
Tym razem nie patrzy w stronę stolika, tylko na ślepo wskazuje wysoką laskę w błyszczącej sukience.
– Z przyrodnią siostrą. To jej wieczór panieński.
– Nie dogadujecie się?
– Sprawa jest skomplikowana. – Jej grdyka drga, kiedy z trudem przełyka ślinę. – Mógłbyś zostać tu ze mną przez chwilę? Potrzebuję momentu wytchnienia przed powrotem.
Właśnie tego nie widzą inni. Właśnie dlatego nie zrobiłem nic z tym małym zauroczeniem. Kennedy czuje się ze mną komfortowo. Jasne, może się zachowywać, jakby mnie, kurwa, nienawidziła. Może i specjalnie ją wkurzam. Jednak są takie chwile, w których do mnie przychodzi. Od czasu tamtego spotkania w toalecie pojawiło się pomiędzy nami ciche porozumienie. Może to dlatego, że znam jej tajemnicę i zachowałem ją dla siebie. Nie jestem pewien. Ale w głębi duszy Kennedy mi ufa.
Spoglądam przelotnie na stolik, przy którym siedzą moi koledzy. Cody wskazuje, żebym do nich dołączył, ale kiedy patrzę w dół, dostrzegam, że moja ulubiona rehabilitantka jest blisko mnie, gdy ludzie wciąż przepychają się dookoła nas. Przyzwyczaiłem się, że widzę ją jako pewną siebie kobietę w pracy, jednak teraz po takiej Kennedy nie ma nawet śladu. Ewidentnie źle się czuje, niekomfortowo, a ja nie mogę tego znieść.
Pochylam się nad jej uchem. Próbuję – wydaje mi się – po raz tysięczny tego samego. Tak jak w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy.
– Chcesz stąd wyjść?
Unosi na mnie duże, brązowe oczy.
– Tak, proszę.
Jestem prawie pewny, że moje serce gubi rytm, ponieważ ostatnie, czego spodziewałbym się po tym, jak rozpoczęła się ta noc, to to, że Kennedy Kay zgodzi się spędzić ze mną czas.
Jest już po północy, oficjalnie rozpoczął się najgorszy dzień roku, więc uznaję to za znak.
Przyrodnia siostra Kenny i inne kobiety w bieli zebrały się teraz przy kilku dziewczynach niosących nieskończoną ilość butelek z szampanem rozświetlonych zimnymi ogniami. Tańczą i wiwatują na cześć przyszłej panny młodej.
– Chodźmy – mówię i kładę dłoń na krzyżu Kennedy, by pospieszyć ją do wyjścia.
Nieznacznie się wzdryga, kiedy po raz pierwszy czuje mój dotyk, ale nie ucieka przed nim i pozwala, żebym wyprowadził ją z klubu.
Gdy jesteśmy już na zewnątrz, otwieram grupowy czat z dwoma przyjaciółmi i widzę wiadomości, które już na mnie czekają.
Cody:
Jasna cholera.
Travis:
Nie mogę uwierzyć, że nasza Kennedy tu jest.
Ja:
MOJA Kennedy tu jest. Właśnie wychodzimy.
Travis:
Ile czasu was nie będzie?
Ja:
Nie zamierzam wracać.
Cody:
Nie pierdol.
Ja:
Do zobaczenia, chłopcy, jutro na lotnisku.
Cody:
Czuję, jakbym znalazł się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. To nie może być prawda.
Travis:
Pierdolony Isaiah Rhodes. A co się stało z męskim wyjściem, za którym tak obstawałeś?
Ja:
Stało się przeznaczenie.
Kennedy
Gdyby ktoś rok temu mi powiedział, że Isaiah Rhodes, ze wszystkich ludzi na świecie, będzie szedł Strip przy moim boku, założyłabym, że ta osoba całkiem straciła rozum.
A gdyby ktoś mi powiedział, że będę przebywać w Vegas z powodu uczestniczenia w wieczorze panieńskim swojej przyszywanej siostry, roześmiałabym się tej osobie w twarz.
A gdybym jeszcze do tego się dowiedziała, że mężczyzną, którego ma poślubić siostra, okaże się mój były narzeczony, zastanowiłabym się, czy przypadkiem nie potrzeba tej osobie pomocy udzielanej na oddziale zamkniętym.
Ponieważ przez całe moje dorosłe życie Connor Danforth i ja wiedzieliśmy, że się pobierzemy.
A z przyszywaną siostrą nigdy nie byłyśmy na tyle blisko, żeby nawet zaprosić siebie nawzajem dokądkolwiek.
Do tego przez większość czasu nie mogę znieść Isaiaha Rhodesa.
Ale oto tu jestem. Wszystkie te trzy rzeczy istnieją obecnie w mojej rzeczywistości.
Isaiah zamyka drzwi na tyłach klubu, gdy wychodzimy na zewnątrz. Dudniąca muzyka cichnie i zamienia się w niezbyt głośne wibracje, co tylko pomaga na niepokój, który wcześniej czułam w lokalu.
Co ja, do licha, sobie myślałam, kiedy zdecydowałam się wyjść z tym mężczyzną? Tak desperacko chciałam się wydostać z klubu, że chwyciłam się takiej deski ratunku. I chociaż nigdy nie przyznam tego na głos, pomiędzy mną a Isaiahem istnieje nić porozumienia, o której nikt inny nie wie.
Ale facet jest beztroski, arogancko pewny siebie, a czasami wręcz dziecinny, co doprowadza mnie do szału. Ja za to jestem dla niego zbyt ambitna i zmotywowana. Wystarczy, że czuję rześkie powietrze Nevady, i od razu znika moje zamroczenie, dzięki czemu przypominam sobie właśnie o tym wszystkim.
– Zatrzymałam się dwa hotele stąd. Na dzisiaj kończę już swoje wyjście.
Unoszę dłoń, żeby przywołać najbliższą taksówkę, ale tak szybko, jak podnoszę rękę, Isaiah pociąga ją w dół.
– Jeden drink, Ken.
– Nie.
Potrząsa głową na boki.
– Spróbujmy jeszcze raz z tą odpowiedzią. Bardziej mi się podobało, kiedy w klubie popatrzyłaś na mnie tymi wielkimi, smutnymi oczami i wyszeptałaś: „Proszę”.
– Dobrze. Proszę, przestań mówić. Wkurzający teraz jesteś.
Uśmiecha się krzywo.
– Przestań ze mną flirtować, Kenny.
– Wracam do hotelu.
Zaczynam iść w swoim kierunku, ale z racji tego, że jestem w szpilkach i mam krótkie nogi, mężczyzna dogania mnie, wyprzedza, po czym idzie zwrócony w moją stronę.
I chociaż trudno mi to przyznać, Isaiah Rhodes jest w pewnym sensie przystojny. Zauważyłam to już pierwszego dnia, w którym zaczęłam pracę dla Windy City Warriors, kiedy uważałam go za czarującego nieznajomego, chętnego omówić ze mną problemy związane z moim zatrudnieniem, a nie jednego z zawodników drużyny.
Dzisiaj jest ubrany cały na czarno. Od stóp do głów. Dziwne. Przyzwyczaiłam się widzieć go w różnych kolorach, które zazwyczaj do siebie nie pasują.
Jego jasnobrązowe włosy wydają się idealnie wystylizowane, ale jestem prawie pewna, że po prostu przeczesał je palcami i zmusił, żeby zostały w takiej pozycji. Facet ma ładne włosy.
Piękną twarz i cudowne ciało też. A do tego, cholera jasna, dobrze o tym wie.
– No to o co chodzi z tobą i twoją przyszywaną siostrą? – pyta.
– Jestem zbyt trzeźwa, żeby w tej chwili o tym rozmawiać.
Uśmiecha się lekko. A niewielkie znamię pod prawym okiem przyciąga moją uwagę do tego łobuzerskiego błysku.
– Na to można coś poradzić.
Przystaję na Strip.
– Isaiah, jest mi zimno i bolą mnie nogi. Ten weekend był do dupy. Chcę jedynie się położyć, a jutro polecieć do Chicago.
– Jeden drink, Kennedy, skoro tym razem udało mi się wyciągnąć cię poza pracą. Jeden drink i obiecuję, że odprowadzę cię do twojego hotelu.
Nigdy nie poszłam na drinka z żadnym z zawodników. Nigdy nawet nie spotkałam się z którymkolwiek z nich poza pracą. Raz tylko nocowałam w domu brata Isaiaha w zeszłym roku, ponieważ wypiłam za dużo z dziewczyną Kaia i nie mogłam pojechać do domu.
Isaiah pytał mnie o wyjście niezliczoną ilość razy i zawsze mu odmawiałam. Ale dzisiaj… Dzisiaj czuję desperację i niepokój. Tej nocy, po raz pierwszy w życiu, jestem lekkomyślna.
Nie powinnam nawet tu być. Nie powinnam była przyjeżdżać na wieczór panieński kobiety, która ma poślubić mojego byłego, więc pieprzyć to wszystko. Jeden drink w niczym nie zaszkodzi.
– Ty stawiasz.
Powraca jego diabelski uśmieszek.
– Z przyjemnością. Ale najpierw… – Lustruje otoczenie. – Chodź ze mną.
Isaiah wyciąga zgięty łokieć, żebym się go złapała, jednak zamiast to zrobić, zakładam ręce na piersi, by było mi cieplej. Parska śmiechem, wkłada dłonie do kieszeni i pokazuje, abym za nim podążyła.
– Zapomniałeś już całkiem o tym, że bolą mnie stopy? Idę właśnie w dziesięciocentymetrowych szpilkach, Rhodes.
– Wiem. Jesteś teraz tak naprawdę na wysokości mojej klaty.
– Bardzo śmieszne – mówię bez emocji. Staram się przyspieszyć, żeby za nim nadążyć. Na jego jeden krok przypadają moje dwa. Przechodzimy wspólnie przez ulicę. – Mój hotel jest w tamtą stronę. Nie uważasz, że przynajmniej powinniśmy ruszyć w jego kierunku? I zatrzymać się na jednego szybkiego drinka po drodze?
Isaiah przystaje na środku ulicy, co sprawia, że prawie wpadam na jego plecy. W końcu odwraca się do mnie przodem. W ogóle nie obchodzi go to, że światło właśnie zmieniło się na zielone i kierowcy samochodów tylko czekają, byśmy usunęli się z drogi.
– Kenny, potrzebuję, żebyś po prostu to zrobiła. Właśnie zostawiłem kolegów. I, żebyś mnie źle nie zrozumiała, bardzo się cieszę, że znalazłem się w tej sytuacji, ale dzisiejszego wieczora będziemy robić rzeczy po mojemu. Nawet raz nie powiedziałem, że ten drink będzie szybki.
Ktoś na nas trąbi, jednak Isaiah ani drgnie.
– Musimy się ruszyć.
– Ja się nie ruszam.
Robię wydech. Włosy dookoła mojej twarzy się poruszają.
– Po prostu nie wiem, jak iść z prądem.
– Wiem. Daj mi tę jedną noc i zobaczę, czy uda mi się ciebie tego nauczyć. Uwierz, to, jak ja to robię, jest o wiele fajniejsze.
Znów ktoś na nas trąbi. Tym razem to przeciągły, długi dźwięk klaksonu.
– Zgodziłam się tylko na jednego drinka.
– Ale nigdy nie powiedziałaś, jak szybko będę musiał go wypić. Tak naprawdę ten jeden drink może mi wystarczyć na całą noc.
– Możemy zejść z drogi? Jezu, jeszcze ktoś nas przejedzie.
– Tylko jeśli tej nocy zgodzisz się zrobić wszystko po mojemu.
– Isaiahu…
– Kenny…
Znów rozbrzmiewa trąbienie, po czym samochód omija nas bokiem, a kierowca pokazuje nam środkowy palec.
– Dobrze – odpowiadam. – Możemy już zejść z drogi?
Isaiah w końcu przechodzi na drugą stronę.
– Jaki rozmiar buta nosisz?
– Co takiego?
– Rozmiar buta. Jaki?
– Trzydzieści siedem. – Brzmię bardziej, jakbym pytała, niż stwierdzała. – A dlaczego chcesz to wiedzieć?
Skręca ostro w lewo i chwilę później otwiera mi drzwi do centrum handlowego przynależącego do jednego z hoteli. Nawet po północy są tu otwarte sklepy i jest tłoczno.
Isaiah nie zwalnia. Wchodzi wprost do sklepu Vans i znajduje dział dla kobiet.
Ściąga parę butów ze ściany.
– Lubisz czerwony, prawda? Zawsze nosisz czerwone rzeczy drużyny.
– One nie są czerwone, ale jaskraworóżowe.
– Naprawdę? – Przechyla głowę, spogląda na buty w dłoni, a potem odkłada je na miejsce. – Lubisz szachownicę? Max ma vansy w szachownicę.
Max, jego dwuletni bratanek, w którym jest zakochany.
– Tak naprawdę to…
– Nie, szachownica do ciebie nie pasuje. – Przygląda się wystawie na ścianie, po czym wpatruje się w czarne buty za kostkę na platformie. Przez każdy z nich przechodzi pojedynczy biały pasek materiału. – Te. Czy te ci się podobają?
Skłamałabym, mówiąc, że nie są ładne. Nie noszę zbyt wiele koloru, oprócz neutralnych odcieni, no chyba że chodzi o barwy drużyny – czerwony i królewski niebieski. Do tego platformy dodadzą mi parę centymetrów. Metr sześćdziesiąt wzrostu to nie najgorsza rzecz, jaka może się przytrafić człowiekowi, choć jest odrobinę trudno, gdy na co dzień pracuje się z grupą gigantów, a poza tym czuje, że własny szef spogląda na ciebie z góry.
Oczywiście metaforycznie, ale wciąż…
– Podobają mi się.
Isaiah podnosi je i pokazuje sprzedawcy.
– Możemy poprosić o te w rozmiarze trzydzieści siedem?
– Co ty teraz robisz?
– Kupuję ci buty. Bolą cię stopy.
Wyciągam z kopertówki kartę kredytową, którą Isaiah przejmuje i wsuwa sobie do tylnej kieszeni, nie patrząc ani na nią, ani na mnie. Po prostu nadal przygląda się alejce z butami, a w pewnym momencie ściąga skarpetki z jednego ze stojaków przy kasie, po czym zdejmuje dżinsową kurtkę na wieszaku i wyciąga ją przed siebie, żeby się dowiedzieć, co myślę.
– Mogę zapłacić za swoje buty.
– A ja powiedziałem, że kupię ci drinka.
– To nie jest drink.
– To jego część. To moja jedyna szansa, a jeśli przez cały ten czas będziesz się czuła niekomfortowo, nigdy więcej nie wyjdziesz ze mną na drinka. Nie mogę tak spieprzyć sprawy, pozwalając, by było ci zimno i bolały cię stopy.
– To nie jest twoja szansa, Isaiah. To tylko drink.
Całkiem mnie ignoruje, a sprzedawca wraca do kasy z pudełkiem butów w dłoni.
Isaiah podaje mu swoją kartę kredytową – moją wciąż ma schowaną w tylnej kieszeni – płaci za skarpetki, buty i kurtkę dżinsową, po czym podaje mi to wszystko.
– Pozbądź się tych szpilek, Kenny, i chodźmy się napić.
Światło odbija się od wiszącego pośrodku sali kryształowego żyrandola. Dzięki udrapowanym na ścianach zasłonom pomieszczenie błyszczy różami oraz fioletami. Wydaje mi się, że cały lokal to właśnie żyrandol, stąd też pewnie nazwa eleganckiego baru w samym centrum hotelu – Cosmopolitan.
Przechodzę przez tłum, podążając za Isaiahem, który toruje nam drogę do baru. Trzyma nieznacznie wyciągniętą dłoń za sobą, jakby na wszelki wypadek, gdybym chciała się go złapać i żebyśmy się nie rozdzielili, ale nie chwytam jej. Nigdy nie lubiłam takiego przypadkowego dotykania. Muszę się przedzierać, żeby za nim nadążyć.
Kiedy dostajemy się do baru i dostrzegamy dwa ostatnie niezajęte stołki, Isaiah wysuwa jeden dla mnie. W drugiej niesie moje białe szpilki Louboutin, które zamieniłam na buty sportowe.
– Jeden drink – przypominam, gdy zajmuję miejsce.
– Już wspominałaś.
Kiedy przyjmuję wygodną pozycję na stołku, nogi zwisają mi swobodnie. Nie jestem w stanie dosięgnąć podpórki na nogi. Isaiah podąża wzrokiem w dół, a potem zaśmiewa się cicho.
– Mówiłam ci ostatnimi czasy, jak bardzo cię nie lubię?
– Mmm – mruczy. – Powinienem cię ostrzec, Ken, że podoba mi się, gdy jesteś taka wredna. Działa to jakoś na mnie.
– I dlatego nie dałeś mi spokoju przez te wszystkie lata? Powinnam była być miła i tyle chyba by wystarczyło.
– Pewnie oświadczyłbym ci się z kilka razy. Miła. Wredna. Przyjmuję cię w każdej wersji, w której mogę cię mieć.
Isaiah zajmuje miejsce obok mnie, a jego spojrzenie ląduje na mojej lewej dłoni, kiedy opieram ją o blat. Na serdecznym palcu nie ma pierścionka zaręczynowego.
I chociaż nie noszę go już od ponad roku, palec nadal wydaje się bez niego za lekki. Zbyt pusty. Jakby czegoś brakowało. Pewnie tak się właśnie dzieje po tym, jak każdego dnia przez cztery lata nosi się wystawny ośmiokaratowy diament.
Koleś siedzący na stołku po mojej drugiej stronie odchyla się z pijackim śmiechem, lekko opada do tyłu i opiera o moje ramię. I dopóki go z siebie nie strząsam, nie ma pojęcia, że się na mnie zatrzymał.
– Ups, wybacz – przeprasza.
Nie umyka mi to, że przez chwilę patrzy na moje odsłonięte nogi.
Opatulam się nową dżinsową kurtką i zauważam, jak Isaiah posyła kolesiowi ostrzegawcze, pełne złości spojrzenie. To sprawia, że nieznajomy szybko przenosi wzrok na swoich przyjaciół.
– Niech się nie rozgląda – mruczy Isaiah, po czym chwyta za nogę stołka i przyciąga mnie do siebie najbliżej, jak się da.
Nie mogę powstrzymać śmiechu.
– Tak jak trochę ty w tej chwili?
Isaiah ostentacyjnie obcina mnie wzrokiem, a ja czuję różnicę, bo nie mam potrzeby, by się przed nim schować. To musi być to dziwne poczucie zaufania, które mi przy nim towarzyszy.
Uśmiecha się zawadiacko.
– Nie mam pojęcia, o czym teraz mówisz.
Zgarniam z blatu listę drinków.
– To co pijemy?
– My? Jezu, Kenny, to pierwsza randka. Nie zdawałem sobie sprawy, że już jesteśmy „my”.
– W którym momencie nocy stajesz się bardziej znośny?
Wzrusza ramionami, nie odrywając spojrzenia od listy drinków.
– Mówiono mi, że po jakichś trzech, czterech drinkach. No to co bierzemy?
– Nie jestem pewna. Praktycznie nie piję.
– Nigdy nie piłaś? Nawet w college’u?
– Nie do końca. Trochę za bardzo byłam zajęta nauką do egzaminu wstępnego na studia medyczne, żeby rzygać od stania na głowie na beczce z piwem.
Do tego nieco za bardzo się starałam być idealna, ale to historia na inny wieczór.
Na usta Isaiaha wypływa uśmieszek, a skóra w kącikach jego oczu się marszczy.
– Chcesz, żebym zamówił coś dla ciebie?
– Masz zamiar mi zamówić najbardziej wkurzająco wielkiego drinka, którego będę pić godzinami, bo umówiłam się z tobą na jednego?
– Nie. Zamówię normalnego drinka, który według mnie ci posmakuje, a potem, jeśli nadal będziesz chciała wrócić do hotelu, zakończymy ten wieczór.
Zdziwiona unoszę brew.
– Już się poddajesz, Rhodes?
– Mam nadzieję, że będziesz chciała posiedzieć ze mną trochę dłużej niż tylko przez czas sączenia jednego drinka.
– Jaki ty jesteś arogancko pewny siebie.
– Po prostu jestem pewny, bez arogancji – poprawia mnie.
Isaiah Rhodes jest pewny siebie, ale w ten głupkowaty, wkurzająco charyzmatyczny sposób, który nie powoduje, że cię tym przytłacza. Jest wyluzowany i ugodowy, choć sama nie mogłabym znaleźć u siebie takich cech.
Jednak lata spędzone w jego obecności przypominają mi, że do tego zachowuje się bezmyślnie i czasami zbyt beztrosko. Odkąd tylko go poznałam, był duszą towarzystwa. Nie myśli za bardzo o przyszłości ani nie zastanawia się nad konsekwencjami swoich działań. Ma w sobie tę swobodę, ten luz i przystępność, która pewnie bierze się z bycia czyimś młodszym bratem, ponieważ nigdy nie musiał brać na siebie żadnej odpowiedzialności.
Mogę szczerze powiedzieć, że nie wiem wiele więcej na jego temat, ale potrafię sobie wyobrazić, że Isaiah Rhodes sprawia, iż mądre dziewczyny robią głupie rzeczy. I dlatego nigdy mu się nie poddałam ani nawet nie myślałam bardziej o tym ciągłym flirtowaniu oraz latach, w trakcie których usiłował mnie poderwać.
Po prostu chce czegoś, czego nie może mieć, i gdybym kiedykolwiek zmieniła zdanie i dała się przekonać, skończyłaby się jego radość z gonienia.
– Co myślisz o tequili? – pyta.
– Myślę, że przez nią podejmuję złe decyzje.
– Idealnie. – Posyła mi swój popisowy uśmiech, po czym odwraca się do barmana i zamawia dwa takie same drinki.
Isaiah trzyma moje szpilki na kolanach. Jego długie nogi są rozchylone pomiędzy stołkiem, na którym siedzę. Mężczyzna jest zwrócony do mnie twarzą.
– Kiedy porozmawiasz z doktorem Fredrickiem, żeby dał ci awans?
Parskam zdziwionym śmiechem.
– Od jak dawna czekałeś, by mnie o to zapytać?
Spogląda na zegarek na nadgarstku. Z jakiegoś powodu, gdy widzi godzinę, drga mięsień jego szczęki. Jest niewiele po północy.
– Równo trzy lata.
– Trzy lata?
– Poznaliśmy się tego dnia trzy lata temu i od tego czasu codziennie chciałem ci powiedzieć, że powinnaś poprosić go o awans. Jesteś zbyt wykwalifikowana jak na tę posadę, Kenny, o czym wiemy tylko ja i on. Zaklejasz kostki i robisz zimne okłady, kiedy jesteś dosłownie pierdolonym lekarzem z tytułem.
– Pamiętasz dokładnie dzień, w którym się poznaliśmy?
Co, do cholery? Wiedziałam, że Isaiah lekko się we mnie buja, ale zawsze zakładałam, że to tylko taki żart pomiędzy nim a kolegami z drużyny.
Jedyna kobieta w kadrze? Och, oczywiście, że chcę ją puknąć.
No taki rodzaj żartu.
– Skup się, Kennedy. Sezon rozpoczyna się w przyszłym tygodniu i moim zdaniem przyszedł czas, żebyś powiedziała coś o awansie. Cholera, ja chcę coś powiedzieć. Fredrick daje ci najgorsze zmiany i najmniej obowiązków. Nie masz już tego dość?
Pamięta dzień, w którym się poznaliśmy? Ale dlaczego? Nie wydarzyło się wtedy nic tak ważnego, żeby pamiętał – jedynie to, że dostałam nową pracę. Pracę, którą po części pokochałam, chociaż nie czuję, że w pełni wykorzystuję swój potencjał zawodowy. Tak, mam najgorszego szefa pod słońcem, ale uwielbiam pracę w zawodowym sporcie. Podróżowanie. Fanów. Ten haj po sezonie.
– Nie mam zamiaru nic mówić. I ty też się nie odezwiesz w tej sprawie.
– Ken…
– Jestem następna w kolejce po awans.
Odsuwa się nieznacznie.
– Naprawdę?
– Nie w Warriorsach, ale tak.
Isaiah przewraca brązowymi oczami, a barman stawia przed nami drinki.
– Niech zgadnę. Atlanta chce cię zatrudnić.
Mój przyszywany brat gra tam jako drugobazowy i chociaż to mój najbliższy przyjaciel, Isaiah oraz Dean wychowywali się w tym samym mieście i od zawsze byli rywalami. Dean i ja staliśmy się rodziną na koniec szkoły średniej, ale zbliżyliśmy się do siebie dopiero w college’u, więc nawet nie wiedziałam, że mają wspólną historię. Do czasu, aż brat nie pojawił się na dniu rodziny w Chicago w zeszłym sezonie. I wtedy wszystko stało się jasne.
– Nie, nie Atlanta. San Francisco.
Isaiah zatrzymuje rękę z drinkiem w połowie drogi do ust.
– Kalifornia? Ale to… po drugiej stronie kraju.
– Tak. Za to pogoda jest piękna. Lekarz drużyny odchodzi po tym sezonie na emeryturę, a drugi nie chce awansu, więc szukają kogoś na zastępstwo. Mój mentor, który miał tam stypendium, polecił mnie na to stanowisko.