Party - Natasha Preston - ebook + książka

Party ebook

Natasha Preston

3,9
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Najnowsza powieść królowej thrillerów, Natashy Preston, która trzyma w napięciu do ostatniej strony.

Bessie i jej najbliżsi szkolni znajomi wybierają się na sekretną imprezę, która ma się odbyć na zamku w malowniczej angielskiej wsi. To ma być wypad, którego nigdy nie zapomną. Ale kiedy w trakcie gwałtownej burzy posiadłość zostaje odcięta od świata, a jedna z osób ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, zabawa życia zamienia się w najgorszy koszmar. Zwłaszcza że liczba ofiar zaczyna rosnąć...

Bessie i jej przyjaciele ścigają się z czasem, by odnaleźć i powstrzymać mordercę. Muszą współpracować, aby przetrwać, ale czy wciąż mogą ufać sobie nawzajem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 374

Oceny
3,9 (10 ocen)
2
6
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Korn026

Dobrze spędzony czas

nic specjalnego ale fajnie się czytało
00
Malwi68

Z braku laku…

Przeczytałam "Party" Natashy Preston i... czuję się, jakbym już to czytała. Kilka razy. W różnych wersjach, z innymi imionami, może w innych dekoracjach, ale z tym samym szablonem fabularnym rozłożonym jak plansza do gry w detektywa. Bessie i jej paczka wybierają się na tajną imprezę w zamku — brzmi jak przepis na genialny weekend, prawda? Tylko że od pierwszej strony czułam, że nic mnie tu nie zaskoczy. I, niestety, miałam rację. Zamek w malowniczej angielskiej wsi, odcięcie od świata przez burzę, trup (a potem kolejne), narastająca paranoja — wszystko to pachnie mi starym scenariuszem zrobionym na nowo, ale bez świeżego twistu. Postacie? Są. Niektóre mają nawet imiona. Próbują rozwiązać zagadkę, ale często miałam wrażenie, że bardziej przeszkadzają sobie nawzajem, niż naprawdę działają razem. Tajemniczość? Tylko z nazwy. Zwroty akcji? Widziałam je nadchodzące jak ciemne chmury na horyzoncie — niby robią klimat, ale nie niosą niczego, czego już bym nie znała. To nie tak, że książka...
00
kasiamarkiewicz13

Dobrze spędzony czas

Stary zamek Party time Paczka przyjaciół i znajomych Brzmi jak świetny plan na imprezę roku? 🥳 Bessie z przyjaciółmi w przerwie semestralnej mają w planie party w starym zamku Beaufortów. Allegra i Fergus Beaufort opracowali każdy szczegół tej imprezy i podali dokładne wytyczne znajomym. W tle migają echa innej imprezy,która miała poważne konsekwencje dla niektórych osób z tej grupy. Zamek na odludziu,otoczony fosą a więc co może pójść nie tak? 🤔 Jak to u Natashy Preston bywa, wszystko pójdzie nie tak 🤭 To będzie szalony weekend ! Wszystko utrzymywane jest w tajemnicy, organizacja zapięta na ostatni guzik i zapowiada się bardzo dobrze. Nagle burza odcina ich od stałego lądu,fisa zamienia się w jezioro i zaczyna się dziać. Gdy ginie pierwsza osoba rozpoczyna się wyścig z czasem. Każdy jest podejrzany,każdy może być mordercą. Kolejno odkrywane wskazówki i fakty pomału zawężają grono podejrzanych. Jednocześnie giną kolejni uczestnicy imprezy i nie sposób temu zaradzić. Autork...
00

Popularność




Rozdział 1

1

Widzia­łaś, jaki wielki jest ten zamek? – pytam moją przy­ja­ciółkę Kashvi, obra­ca­jąc w jej stronę ekran mojego tele­fonu.

Kash prze­wraca się na łóżku w naszym pokoju w inter­na­cie. Cie­płe świa­tło lampy wiszą­cej nad jej głową odbija się w jej ciem­nych oczach. Ma śniadą skórę, czarne włosy się­ga­jące aż do poślad­ków i naj­bar­dziej pro­mienny uśmiech, jaki kie­dy­kol­wiek widzia­łam. Przy­jaź­nimy się, od kiedy się pozna­ły­śmy na roz­po­czę­ciu roku pierw­szej klasy Szkoły Pod­sta­wo­wej im. Świę­tej Marii Panny. Mia­ły­śmy wtedy cztery lata.

Obie uwiel­biamy Tay­lor Swift, kome­die roman­tyczne i wymy­ka­nie się na imprezy. Miesz­kamy razem od sied­miu lat i żadna z nas za nic w świe­cie nie chcia­łaby dzie­lić pokoju z kimś innym. Sły­sza­łam, że wiele dziew­czyn chra­pie. Gdyby któ­raś z nich została moją współ­lo­ka­torką, chy­ba­bym ją zamor­do­wała.

– Alle­gra mówiła, że jej tata odno­wił ele­wa­cję. Z zewnątrz nie widać, że jest zanie­dbany – odpo­wiada Kash. – Ale nie eks­cy­tuj się tak, bo w środku wygląda to zupeł­nie ina­czej. Będziemy noco­wać w pustym, zim­nym zamku.

– Brzmi super! Z tą wie­dzą na pewno jesz­cze łatwiej będzie mi okła­mać dyrek­torkę szkoły i rodzi­ców, żeby­śmy mogły tam poje­chać pod­czas wio­sen­nej prze­rwy – mówię cierp­kim tonem.

Kash się uśmie­cha.

– Nie wywi­niesz się z tego wyjazdu, Bes­sie. Wiesz, jak trudno było mi prze­ko­nać rodzi­ców, żeby pozwo­lili mi poje­chać do „domu Alle­gry” zamiast do Nowego Delhi? Bar­dzo chcieli, żebym odwie­dziła krew­nych, któ­rych widzia­łam tylko dwa albo trzy razy w życiu.

Kash wyko­nuje pal­cami gest ozna­cza­jący cudzy­słów, bo troszkę okła­ma­ły­śmy naszych rodzi­ców. Moi na pewno by się nie zgo­dzili, gdy­bym powie­działa im, że chcę spę­dzić długi week­end w opusz­czo­nym zamku.

– Dobrze pamię­tam te twoje łzy i bła­ga­nia, Kash.

Moja przy­ja­ciółka siada wypro­sto­wana na żół­tej pościeli pofar­bo­wa­nej metodą tie-dye i wyciąga w moją stronę palec z poma­lo­wa­nym na różowo paznok­ciem.

– Wcale nie bła­ga­łam!

– Nie­ważne. Patrz! Tam jest fosa. Myślisz, że można w niej pły­wać? – pytam. – Wygląda w porządku. Fer­gus wspo­mi­nał, że mają agre­gat, więc nie musimy się mar­twić o ogrze­wa­nie i elek­trycz­ność. Jestem pewna, że tak powie­dział.

– Pyta­łam Alle­grę o tę fosę. Odpo­wie­działa mi, cytuję: „Jeśli chcesz zła­pać dzie­sięć róż­nych cho­rób naraz, to się nie krę­puj”, dla­tego ja pasuję. Ale z agre­gatu się cie­szę.

– Co ona tam wie? Poza tym w tym roku wio­sna jest wyjąt­kowo cie­pła jak na Anglię. Ja na wszelki wypa­dek spa­kuję bikini – odpo­wia­dam.

Kash wzru­sza ramio­nami i patrzy na mnie tak, jak­bym to ja nic nie rozu­miała.

– Wiesz, że za dwa dni zapo­wia­dają burzę?

– Mogę popły­wać w nie­dzielę – suge­ruję nie­pew­nie, bo dociera do mnie, że nic z tego nie wyj­dzie.

Pro­gnoza pogody na dzi­siej­sze popo­łu­dnie i sobotę jest paskudna, ale potem moja apli­ka­cja poka­zuje już bez­chmurne niebo. Dwa dni na imprezę i dwa dni na pły­wa­nie. Zawsze to jakaś szansa.

– Jak tam chcesz – mówi Kash.

– Może uda mi się kogoś namó­wić.

– Nie wie­rzę, że wszy­scy zdo­ła­li­śmy utrzy­mać to w tajem­nicy. Wielka kil­ku­dniowa impreza w zamku gdzieś na odlu­dziu i nikt się nie wyga­dał! Myślę, że to praw­dziwy cud. Prze­cież Jia i Odette to takie plot­kary.

Odette nie jest z naszego rocz­nika, ale została zapro­szona, bo przy­jaźni się z Hugo­nem, który jest mega­przy­stojny. Nie­stety trak­tuje nas jak powie­trze, bo jeste­śmy z niż­szej klasy. Alle­gra chciała się z nim umó­wić, ale potem zaczęła się spo­ty­kać z She­nem, który też jest nie­złym cia­chem. Prze­pro­wa­dził się do Wiel­kiej Bry­ta­nii na stałe z Chin w tym samym cza­sie co Jia.

Hugo jest też bra­tem Raifa, naszego kum­pla, który jakiś czas temu zerwał kon­takt z naszą grupą.

– Wciąż jesz­cze jeste­śmy w inter­na­cie – zauwa­żam. – Nie wyprze­dzajmy fak­tów.

Oczy­wi­ście nie­raz już się stąd wymy­ka­ły­śmy, ale na nie wię­cej niż kilka godzin. Kiedy pani Evans, opie­kunka naszego inter­natu, robiła poranny obchód, zawsze leża­ły­śmy grzecz­nie w łóż­kach.

Tym razem wyjeż­dżamy same na prze­rwę wio­senną i łamiemy szkolny regu­la­min, który mówi, że powinna nam towa­rzy­szyć osoba doro­sła.

Kash roz­wiewa moje wąt­pli­wo­ści w typo­wym dla sie­bie stylu. Jest praw­dziwą mistrzy­nią pla­no­wa­nia. Sta­ran­nie przy­go­to­wała się na nasz wyjazd. Setki razy prze­ana­li­zo­wała każdy jego aspekt, od celu naszej podróży po zakwa­te­ro­wa­nie – i wcale nie wydaje mi się, żeby ta liczba była prze­sa­dzona.

Zapla­no­wa­nie naszej week­en­do­wej przy­gody to naj­prost­szy jej etap.

Zeke będzie pro­wa­dził – powia­do­mi­li­śmy szkołę, że zawie­zie mnie do moich rodzi­ców, ponie­waż mieszka dwa­dzie­ścia minut ode mnie. Napi­sa­łam do szkoły e-mail z konta mojej mamy, w któ­rym wyra­zi­łam zgodę na samo­dzielne opusz­cze­nie szkoły przez córkę. Od lat mam dostęp do jej poczty elek­tro­nicz­nej, bo ni­gdy nie zmie­nia hasła.

Kash, Shen i Jia jadą razem tak­sówką na dwo­rzec. Ofi­cjal­nie mają poje­chać pocią­giem na lot­ni­sko, skąd Kash ma lecieć do Nowego Delhi, a Shen i Jia – do Pekinu.

Ale to Zeke i ja pod­wie­ziemy Kash. A Alle­gra weź­mie pozo­sta­łych.

Alle­gra i jej brat bliź­niak Fer­gus mają już prawo jazdy, więc wezmą swoje auta.

– Wszystko będzie dobrze. Już nie raz okła­ma­li­śmy wszyst­kich doro­słych, jakich znamy. – Kash przy­gląda się uważ­nie wydru­kowi z pla­nem zamku.

Przed każ­dym wyjaz­dem zawsze dokład­nie wszystko spraw­dza. Nie lubi nie­spo­dzia­nek. Czer­wona teczka od Alle­gry z infor­ma­cjami na temat posia­dło­ści i jej loka­li­za­cji była otwie­rana już tyle razy, że ma zagięte rogi.

– Tak, ale pierw­szy raz skła­ma­ły­śmy po to, żeby poje­chać do opusz­czo­nego zamku.

Żaden doro­sły i nikt poza nami nie wie, gdzie się wybie­ramy. To eks­cy­tu­jące. Naj­bar­dziej wycze­ki­wana impreza roku.

– Super, nie? – pyta Kash, poru­sza­jąc wymow­nie ciem­nymi brwiami.

Rzu­cam tele­fon na łóżko i się uśmie­cham.

– Nie mogę się docze­kać!

Zamek jest wspa­niały i leży w ład­nej oko­licy za mia­stem, wiele mil od ludzi i zabu­do­wań, pośrodku ogrom­nego lasu.

– Zapa­mię­ta­łaś układ wszyst­kich pomiesz­czeń? – pytam pół­żar­tem, ponie­waż praw­do­po­dob­nie tak wła­śnie jest. Moż­liwe, że przed tym wyjaz­dem Kash przy­go­to­wała się solid­niej niż zwy­kle, bo nie będzie z nami nikogo doro­słego.

Chyba że poli­czymy Hugona, który ma osiem­na­ście lat. Choć po tym, jak ostat­nio wcią­gał lody przez nos, nie zali­czy­ła­bym go do tej kate­go­rii.

Kash poka­zuje mi kartkę.

– Chyba tak.

Nie mam co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści.

Zamek należy do rodziny Alle­gry i Fer­gusa Beau­for­tów od wielu poko­leń. Ich rodzice, któ­rzy są wła­ści­cie­lami tego budynku oraz jakichś stu akrów ziemi wokół niego, chcą go jakoś zago­spo­da­ro­wać. To może być nasza ostat­nia szansa na spę­dze­nie tam week­endu i nie zamie­rzamy jej zmar­no­wać.

Cała nasza sió­demka, paczka przy­ja­ciół, która ufor­mo­wała się pod­czas tygo­dnia zapo­znaw­czego zor­ga­ni­zo­wa­nego na początku roku szkol­nego – cho­ciaż więk­szość z tych osób już dobrze zna­łam – poje­dzie tam jutro rano, żeby wszystko przy­go­to­wać. Alle­gra zała­do­wała cały bagaż­nik róż­nymi gadże­tami do ude­ko­ro­wa­nia sali balo­wej, w któ­rej spę­dzimy więk­szość czasu.

Ona ma fioła na punk­cie este­tyki – całe jej życie to jedna wielka tablica na Pin­te­re­ście. To przez nią jedziemy tak wcze­śnie. Kiedy zja­wią się pierwsi goście, wszystko musi być już gotowe.

Pozo­stali przy­jadą wie­czo­rem, a impreza potrwa aż do ponie­działku.

– Alle­gra przy­go­to­wała bar­dzo szcze­gó­łową mapkę dojazdu do zamku. – Kash poka­zuje mi ekran tele­fonu, na któ­rym widać mapę. – Jedna rzecz nie daje mi spo­koju. Spójrz tutaj: ist­nieje krót­sza droga, która pro­wa­dzi przez wio­skę. Myślisz, że Alle­gra nie chce, żeby ktoś nas zoba­czył?

– Dla­czego mia­łaby się przej­mo­wać tym, że któ­ryś z miesz­kań­ców wsi nas zauważy? Prze­cież nikt nas tam nie zna.

– Może chce mieć pew­ność, że infor­ma­cja o impre­zie nie dotrze do naszych rodzi­ców ani do szkoły?

Mie­li­by­śmy ogromne kło­poty, gdyby ktoś nas przy­ła­pał. Cho­ciaż czy szkoła mogłaby wyrzu­cić pra­wie cały rocz­nik? Nie wyglą­da­łoby to za dobrze na dniach otwar­tych, gdyby nie sta­wił się żaden uczeń z trze­cich klas.

Ja zamie­rzam poje­chać trasą wyty­czoną przez Alle­grę. Nikt nie może się dowie­dzieć, że w ten week­end żadne z nas nie będzie tam, gdzie powinno. Stawka jest wysoka, dla­tego lepiej zacho­wać dys­kre­cję.

– Może poga­damy o tym przy śnia­da­niu? – pytam, spraw­dza­jąc godzinę w tele­fo­nie.

Jesz­cze pięt­na­ście minut. Umie­ram z głodu, a po wczo­raj­szym wie­czor­nym fil­mie skoń­czyły mi się już pra­wie wszyst­kie prze­ką­ski. Razem z Kash ukry­ły­śmy się pod koł­drą z iPa­dem i resztką sło­dy­czy w misce. Mocno ści­szy­ły­śmy dźwięk, na wypa­dek gdyby pani Evans po raz kolejny przy­szła spraw­dzić, czy mamy zga­szone świa­tła. Ta kobieta zde­cy­do­wa­nie zbyt poważ­nie trak­tuje swoją pracę.

– Możemy, ale wiesz, jaka jest Alle­gra. Już raz nam wszystko powie­działa, a ja nie chcę, żeby uznała, że jej nie ufamy. Z tego, co widzę, pomy­ślała naprawdę o wszyst­kim. My tylko musimy spa­ko­wać torby i przy­go­to­wać się na to, że przez następne trzy noce będziemy bar­dzo mało spać. Albo nawet wcale.

Kash ma rację: nie możemy suge­ro­wać Alle­grze, że jej nie ufamy. Ni­gdy. Poza tym ona rze­czy­wi­ście zazwy­czaj ma wszystko dosko­nale zapla­no­wane.

– Dobrze. Gdyby cokol­wiek się zmie­niło albo poja­wiły się jakieś pro­blemy, Alle­gra i Fer­gus powie­dzie­liby nam o tym, nie?

Cały ten week­end jest owiany aurą tajem­nicy, która mi się nie podoba, i wcale nie mam na myśli tego, że nikomu nie możemy powie­dzieć o tej impre­zie. Znamy naprawdę nie­wiele szcze­gó­łów, co jest dziwne, bo w innych podob­nych sytu­acjach Alle­gra bom­bar­do­wała nas wia­do­mo­ściami i cią­głymi przy­po­mnie­niami.

Kash wybu­cha śmie­chem i odrzuca głowę do tyłu.

– Nie, ona na pewno by nic nie powie­działa, ale ty razem z Zekiem odbie­ra­cie mnie z dworca. Nad tym mamy pełną kon­trolę.

– Tak, to mamy ogar­nięte.

– Nie możemy nie­po­trzeb­nie się zamar­twiać, jeśli chcemy się dobrze bawić. Prze­stań się stre­so­wać, Bes­sie.

Pod­no­szę dło­nie.

– Prze­stanę się stre­so­wać… jeśli mi obie­casz, że weź­miesz bikini.

Kash prze­wraca oczami.

– Nie­źle to roze­gra­łaś. Dobrze, spa­kuję strój, ale niczego nie obie­cuję. Nie chcę wymio­to­wać przez cały week­end.

– Sły­sza­łaś, ile piwa pla­nuje zabrać Shen? Na pewno będziesz wymio­to­wać.

Kash się śmieje. Zaraz potem jed­nak zagryza wargę, a z jej twa­rzy znika roz­ba­wie­nie.

– Bes­sie, mogę cię o coś zapy­tać?

– Wła­śnie to zro­bi­łaś.

Macha ręką, igno­ru­jąc mój komen­tarz.

– Nie masz wra­że­nia, że ostat­nio wszy­scy się od sie­bie odda­lamy? Nie ty i ja, ale cała reszta?

Od waka­cji sta­ram się igno­ro­wać to uczu­cie. Nasza sió­demka jest jak rodzina. Tym­cza­sem nasze drogi coraz bar­dziej się roz­cho­dzą, choć roz­pacz­li­wie pró­bu­jemy trzy­mać się razem. Nie­na­wi­dzę tego, bo naprawdę kocham moich przy­ja­ciół.

– Czemu tak nagle z tym wysko­czy­łaś?

– Pomy­śla­łam, że skoro już tak wszystko ana­li­zu­jemy…

Pod­no­szę rękę.

– Wku­rza mnie ta cała otoczka tajem­nicy. Ale rozu­miem, co czu­jesz w związku z naszą grupą. Wszystko się zmie­niło, od kiedy… – Zaci­skam usta, ponie­waż umó­wi­ły­śmy się, że nie będziemy do tego wra­cać. To należy już do prze­szło­ści. – Wciąż jeste­śmy razem, a Alle­gra wło­żyła sporo wysiłku w zor­ga­ni­zo­wa­nie tego week­endu. Niech to będzie nasza naj­lep­sza prze­rwa wio­senna.

– Zaczy­na­jąca się zam­kiem.

– Dokład­nie. Zam­kiem, który może znisz­czyć nam życie.

Kash się śmieje.

– Ryzyko tylko pod­kręca całą zabawę. Chodź, umie­ram z głodu.

Zdej­muję nogi z łóżka i sta­ram się odsu­nąć od sie­bie nega­tywne myśli. Jak czę­sto czło­wiek ma cały zamek dla sie­bie i może urzą­dzić w nim wielką imprezę? To marze­nie każ­dego nasto­latka.

Dosko­nała oka­zja, żeby odre­ago­wać i posza­leć z dala od doro­słych, któ­rzy mogliby zepsuć całą zabawę. Nikt nie będzie wie­dział, gdzie jeste­śmy. Możemy sobie wyobra­żać, że jeste­śmy jedy­nymi ludźmi na pla­ne­cie.

Nic nas nie ogra­ni­cza.

Rozdział 2

2

Oni się cze­goś domy­ślają. Widzia­łaś panią Sinc­lair? Spójrz tylko na nią. Znów prze­szywa cię wzro­kiem jak pro­mie­niami rent­gena – mówi Kash, wbi­ja­jąc mi palce w ramię. Nagle zamie­ni­ły­śmy się miej­scami. Teraz to ona jest kłęb­kiem ner­wów.

To było do prze­wi­dze­nia. Kash jest pewna sie­bie, dopóki sie­dzi w swo­ich notat­kach. Pro­blem poja­wia się wtedy, gdy wycho­dzimy z naszego pokoju i musimy zamie­nić teo­rię na prak­tykę.

Odwra­cam się w stronę spa­ni­ko­wa­nej przy­ja­ciółki i deli­kat­nie kle­pię ją w nad­gar­stek, żeby mnie puściła, zanim paznok­ciami prze­bije mi skórę.

Kash kręci głową i patrzy na mnie obu­rzona.

– Za co to?

– Po pierw­sze, pra­wie zatrzy­ma­łaś mi krą­że­nie. A po dru­gie, to ty mówi­łaś, że musimy trzy­mać się planu. Czyli nie robić nic podej­rza­nego i wyje­chać stąd tak samo, jak na każdą inną prze­rwę waka­cyjną. Wylu­zuj.

Kash otwiera sze­roko oczy i roz­gląda się w poszu­ki­wa­niu… nie mam poję­cia czego.

– Bes­sie, a jak nas zła­pią…

Oczy­wi­ście, że mia­ły­by­śmy kło­poty. Powiem wię­cej: to byłaby praw­dziwa kata­strofa. Inter­nat nie jest odpo­wied­nim miej­scem na „mło­dzień­cze wybryki”. Tak przy­naj­mniej twier­dzi nasza dyrek­torka, pani Sinc­lair.

Cho­ciaż podej­rze­wam, że wystar­czy­łaby spora daro­wi­zna na rzecz szkoły ze strony naszych rodzi­ców, żeby wyci­szyć całą sprawę. Praw­do­po­dob­nie.

– Ona nic nie wie. Nikt nic nie wie, dla­tego pro­szę, uspo­kój się, bo zaraz nas wszyst­kich wydasz.

– Alle­gra zapro­siła całą klasę. Naprawdę wie­rzysz, że żaden z nauczy­cieli nie zauwa­żył, jak szep­czemy mię­dzy sobą? Wiesz prze­cież, że w tym miej­scu plotki roz­no­szą się z pręd­ko­ścią świa­tła.

– To tylko dwa­dzie­ścia dwie osoby, Kash. Musisz zjeść śnia­da­nie, bo prze­sta­łaś racjo­nal­nie myśleć.

Scho­dzimy po głów­nych scho­dach, które pro­wa­dzą do świeżo poma­lo­wa­nego kory­ta­rza. Mijamy gabi­net pani Sinc­lair, która chyba wciąż nie ma poję­cia, co zamie­rzamy zro­bić. Idzie wypro­sto­wana, z pod­nie­sioną głową. Jej błysz­czące, ścięte na boba włosy lekko pod­ska­kują z każ­dym kro­kiem. Zawsze ma taką samą, prak­tyczną fry­zurę.

Po prze­rwie wio­sen­nej pla­no­wane jest uro­czy­ste otwar­cie nowego szkol­nego labo­ra­to­rium nauko­wego, a na to wyda­rze­nie ma przy­je­chać książę Edyn­burga. Z oka­zji tej dzie­się­cio­mi­nu­to­wej wizyty w całym budynku prze­pro­wa­dzany jest kosz­towny remont.

Sto­łówka tętni życiem. Poziom ener­gii w tym miej­scu jest tak wysoki, że gorąca atmos­fera udziela się i mnie. Zawsze tak jest w ostat­nim dniu przed prze­rwą – wszy­scy są oży­wieni i roze­śmiani. Nie­któ­rzy wyje­chali już wczo­raj po lek­cjach, ale więk­szość została na noc i opu­ści szkołę dopiero dziś rano.

Kilku uczniów rzuca nam poro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia, a ja mam ochotę ich trzep­nąć. Jeśli dalej będą tak robić, któ­ryś nauczy­ciel zacznie coś podej­rze­wać. Kash macha do nich, żeby przy­cią­gnąć ich uwagę.

Tu nie ma nic cie­ka­wego, zaraz poroz­jeż­dżamy się do swo­ich domów.

Pani Sinc­lair cho­dzi po sto­łówce i zaga­duje do uczniów, któ­rych grupki mija po dro­dze. Nasi zna­jomi sie­dzą na sofie przy sto­liku przy gre­go­riań­skich kra­to­wa­nych oknach się­ga­ją­cych od pod­łogi aż do sufitu. Wystar­czy spę­dzić tu jedno popo­łu­dnie, żeby nie­źle się opa­lić i opa­rzyć sobie rogówkę.

Bie­rzemy tacki ze śnia­da­niem i idziemy do naszej paczki okrężną drogą, żeby nie wpaść na dyrek­torkę. W sumie to Kash stara się jej uni­kać, bo z jakie­goś powodu się boi, że gdy się z nią przy­wita, nagle poczuje silną potrzebę, aby wyja­wić jej cały nasz plan.

Alle­gra pod­nosi wzrok znad owo­co­wej her­baty i się uśmie­cha.

– Jeste­ście spa­ko­wane?

– Wyjeż­dżamy za dwa­dzie­ścia minut – odpo­wia­dam i sia­dam obok Zeke’a ze swoją her­batą i cyna­mo­nową bułeczką. Nie chcę się przy­zna­wać, że nie jeste­śmy jesz­cze gotowe. – Macie wystar­cza­jąco jedze­nia i picia?

Kash i ja spa­ko­wa­ły­śmy tylko bato­niki, cho­ciaż wiem, że wcze­śniej czy póź­niej będę musiała zjeść coś, co ma jaką­kol­wiek war­tość odżyw­czą.

– Wzię­li­śmy pro­dukty, które można łatwo przy­go­to­wać, bo mamy ogra­ni­czoną ilość prądu. Alle­gra boi się, że może nam zabrak­nąć jedze­nia, więc będziemy musieli zatrzy­mać się jesz­cze gdzieś po dro­dze. – Fer­gus uśmie­cha się sze­roko. Wciąż potrafi przy­pra­wić mnie o lek­kie zawroty głowy. Ma prze­piękne bla­do­zie­lone oczy, jasne włosy, dosko­nale zary­so­wane kości policz­kowe, bladą cerę i ser­deczny uśmiech. – Wczo­raj wie­czo­rem razem z Zekiem spa­ko­wa­li­śmy nasze rze­czy do samo­cho­dów, żeby nikt nie zauwa­żył, jak dużo tego jest – dodaje.

Dobrze, że wie­dzą, gdzie dokład­nie na tere­nie szkoły są zamon­to­wane kamery.

Z nas wszyst­kich tylko Zeke, Alle­gra i Fer­gus mają prawo jazdy. Ja skoń­czę sie­dem­na­ście lat dopiero latem, więc nie mogę nawet jesz­cze legal­nie zacząć jazd z instruk­to­rem. Jeź­dzi­łam tylko z Fer­gusem na tere­nie jego posia­dło­ści. Ale bycie naj­młod­szą osobą w kla­sie ma swoje plusy – jestem kró­lową miej­sca dla pasa­żera i zaj­muję się dys­try­bu­cją prze­ką­sek.

– To dobrze. Widzie­li­ście panią Sinc­lair? – Kash roz­gląda się ner­wowo po sali. – Boję się, że zaczyna coś podej­rze­wać.

– Czy ona mówi serio, czy to z głodu? – pyta mnie Jia, poka­zu­jąc Kash kciu­kiem. Ma ciemne włosy zwią­zane w cia­sny kucyk. Jej czarne oczy błysz­czą z prze­ję­cia.

– Z głodu. Nikt się nie wyga­dał, a gdyby jakiś nauczy­ciel zaczął się cze­goś domy­ślać, to wszy­scy sie­dzie­li­by­śmy w tej chwili w gabi­ne­cie Sinc­lair.

Kash patrzy z nadzieją w oczach na mnie i na Jię.

– Widzisz, Kash, jeste­śmy bez­pieczni – mówi Shen, obej­mu­jąc Alle­grę ramie­niem. Zaczęli się spo­ty­kać rok temu, zaraz po tym, jak Alle­gra dostała kosza od Hugona. Shen jest lojalny i przy­stojny. Ma czarne włosy ścięte na jeżyka i cza­ru­jącą, pięk­nie zary­so­waną linię szczęki. – Boże, uwiel­biam ostatni dzień seme­stru. Trzy tygo­dnie wol­nego. Żad­nych lek­cji, żad­nego sie­dze­nia w biblio­tece.

– Tak jak­byś kie­dy­kol­wiek cho­dził do biblio­teki – mówię z sar­ka­zmem.

Shen poka­zuje mnie pal­cem.

– Przy­naj­mniej teraz nie będę musiał przed nią ucie­kać.

– Hej, Fer­gus, wiesz, że jest inna, szyb­sza droga do zamku? – pyta Zeke, patrząc w ekran swo­jego tele­fonu.

Wymie­niam szyb­kie spoj­rze­nia z Kash, a potem prze­no­szę wzrok na Alle­grę, cho­ciaż Zeke zwró­cił się z tym pyta­niem do Fer­gusa, a nie do niej.

Zeke był jedną z pierw­szych osób, z któ­rymi zaprzy­jaź­ni­łam się w szkole. Miesz­kamy bli­sko sie­bie, a nasi rodzice czę­sto spo­ty­kają się ze sobą, więc siłą rze­czy spę­dza­li­śmy razem dużo czasu, jesz­cze zanim prze­nie­śli­śmy się do inter­natu. Zeke ma ciemną skórę i zawsze ide­al­nie wycie­nio­wane włosy przy skro­niach i na karku, a także zaska­ku­jąco mocno zary­so­wany sze­ścio­pak na brzu­chu jak na sie­dem­na­sto­latka. Trzy razy w tygo­dniu wyciąga mnie na szkolną siłow­nię, ale u mnie jakoś nie ma takich efek­tów.

Alle­gra rzuca groźne spoj­rze­nie Fer­gu­sowi, ale ten ją igno­ruje. Jest jedyną osobą, która nie pozwala jej się zastra­szyć. Pew­nie wynika to z ich bliź­nia­czej więzi.

Kiedy żadne z nich nie odpo­wiada, Zeke nie­zra­żony dodaje:

– Czy jest jakiś powód, dla któ­rego wybra­li­ście tę bar­dziej malow­ni­czą drogę?

Tłu­ma­cze­nie: Komu we wsi nadep­nę­li­ście na odcisk?

– Druga trasa jest krót­sza o kilka mil, ale przez wio­skę wol­niej się jedzie – wyja­śnia Fer­gus mecha­nicz­nym gło­sem, jakby wie­lo­krot­nie prze­ćwi­czył tę odpo­wiedź. – Okej?

Alle­gra szybko dodaje:

– Poza tym nikt nas nie może zła­pać, Zeke. Tam­tejsi miesz­kańcy znają Fer­gusa i mnie i mogliby wyga­dać wszystko naszym rodzi­com. Nie warto ryzy­ko­wać.

Zeke unosi jedną brew.

– Z mapy wynika, że wasza trasa jest dłuż­sza o dwa­dzie­ścia minut. Ktoś w tej wsi w ogóle was zna?

Celne uwagi. Kash i ja też się nad tym zasta­na­wia­ły­śmy.

Nawet jeśli miesz­kańcy zain­te­re­so­wali się ich rodziną, gdy dowie­dzieli się o pla­nach prze­bu­dowy zamku, mało praw­do­po­dobne jest, że roz­po­znają ich samo­chody z odle­gło­ści. Nie wspo­mi­na­jąc już o tym, że auta Zeke’a na pewno nie koja­rzą.

Alle­gra wzdy­cha.

– Dobrze wie­cie, że nie powinno nas tam być. Nakła­ma­li­śmy wszyst­kim, że będziemy w tym cza­sie z rodzi­nami. Do tego zamek nie nadaje się do zamiesz­ka­nia. Jesz­cze nie. Zresztą tata i tak by się nie zgo­dził nawet po zakoń­cze­niu remontu.

– Nie nadaje się do zamiesz­ka­nia? Co to zna­czy? – dopy­tuje Zeke.

Shen pochyla się do niego.

– Daj spo­kój. Ich zamek, ich zasady. Jakoś prze­ży­jesz te kilka dni bez tele­wi­zora i lampy tera­peu­tycz­nej.

Zeke i ja w tym samym momen­cie prze­wra­camy oczami. Ja też mam taką lampę i bar­dzo lubię ją włą­czać w zimne, ciemne poranki.

Nikt nie jest zasko­czony tym, że Shen ślepo podąża za Alle­grą. Jest domi­nu­jąca i cza­sami apo­dyk­tyczna. A on jest w niej bar­dzo zako­chany. Jego zacho­wa­nie byłoby uro­cze, gdyby nie to, że przy­pra­wia mnie o mdło­ści.

Liczę na to, że Zeke pocią­gnie temat dalej, ale on wraca do jedze­nia, znu­dzony i praw­do­po­dob­nie świa­domy, że ta roz­mowa doni­kąd nie pro­wa­dzi.

Biorę głę­boki oddech. Wiem, że Alle­gra to zba­ga­te­li­zuje, ale nie mogę tak sie­dzieć i mil­czeć. Jej przy­tyk wobec Zeke’a mnie ziry­to­wał. Mam już dość tego, że tylko czę­ściowo dzieli się z nami infor­ma­cjami.

– Wiesz, oglą­da­ły­śmy ten zamek w inter­ne­cie i zna­la­zły­śmy parę cie­ka­wych infor­ma­cji – odzy­wam się. – Na Face­bo­oku jest grupa, któ­rej człon­ko­wie bar­dzo nie lubią waszej rodziny.

Przez sekundę jej blade oczy roz­bły­skują gnie­wem, ale szybko ukrywa emo­cje pod wystu­dio­wa­nym, hol­ly­wo­odz­kim uśmie­chem. Prze­suwa dło­nią po swo­ich błysz­czą­cych ciem­no­blond wło­sach, a potem odpo­wiada:

– Bes­sie, w każ­dej wio­sce i w każ­dym mia­steczku znaj­dziesz takie osoby. Smut­nych ludzi, któ­rzy nie potra­fią zaak­cep­to­wać nad­cho­dzą­cej zmiany. Gdyby tylko mogli, do dziś jeź­dzi­liby powo­zami.

– Na­dal można to robić – zauważa Kash, ale szybko kuli się na krze­śle na widok wymow­nego spoj­rze­nia Fer­gusa.

Alle­gra dosko­nale o tym wie. Jej rodzina trzyma wła­sne konie, z któ­rych kilka odnio­sło suk­cesy w wyści­gach w Ascot.

– Czyli co, ten objazd wokół wio­ski nie ma nic wspól­nego z tamtą grupą? Ci ludzie są dość… zacięci w walce o zamek. Nie chcą, żeby prze­ro­biono go na apar­ta­menty, i pro­te­stują prze­ciwko naru­sza­niu ota­cza­ją­cych go łąk i lasów. A wy w ogóle się tym nie przej­mu­je­cie, tak?

– Niby czym? – pyta Fer­gus. – Bess, oni tylko cho­dzą po oko­licy z kar­to­no­wymi pla­ka­tami i bane­rami. Są iry­tu­jący, ale nie­szko­dliwi. Olej ich.

– Jeden z nich napi­sał, że wolałby, żeby zamek spło­nął, niż żeby został zago­spo­da­ro­wany – dodaje Kash. – To nie brzmi nie­szko­dli­wie.

Fer­gus prze­nosi na nią wzrok.

– Nie, to brzmi jak słowa wojow­nika z inter­netu.

– Możemy nie psuć sobie week­endu, który jesz­cze się nie zaczął? – prosi Alle­gra i drżącą dło­nią odkłada kubek, jakby zacho­wa­nie spo­koju przy­cho­dziło jej z tru­dem. – Ta impreza to wiel­kie przed­się­wzię­cie, pierw­szy raz coś takiego sama zor­ga­ni­zo­wa­łam i nie pozwolę, żeby kto­kol­wiek to zepsuł.

– Jeste­śmy z tobą – zapew­nia ją Shen. – Nic nie sta­nie nam na dro­dze do zre­ali­zo­wa­nia tego planu. To będzie impreza roku.

Po tych sło­wach napię­cie momen­tal­nie ucho­dzi z bar­ków Alle­gry. Na jej twa­rzy poja­wia się uśmiech. Wiem, że dla niej ta roz­mowa się już skoń­czyła. Klasz­cze w dło­nie.

– Następne cztery dni spę­dzimy w zamku. Spa­kuj­cie się do końca i jedziemy. Mamy dużo do zro­bie­nia. Dla każ­dego z was mam jakieś zada­nie.

Jej imprezy zawsze są wystrza­łowe, ale ich przy­go­to­wa­nie wymaga dużego wysiłku, nawet gdy – tak jak zwy­kle – zatrud­nia pro­fe­sjo­na­li­stów. Tym razem to my będziemy musieli zająć się wszyst­kim. Mam prze­czu­cie, że po ude­ko­ro­wa­niu sali mię­śnie będą bolały mnie bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek po siłowni.

– Idę umyć zęby – mówię i biorę swój talerz. – Widzimy się za dzie­sięć minut na par­kingu, tak?

Alle­gra zerka na zega­rek.

– Tak, już czas na nas!

Odkła­dam swój kubek i talerz na wózek i wycho­dzę ze sto­łówki. Idąc kory­ta­rzem, przy­po­mi­nam sobie, co jesz­cze muszę spa­ko­wać. Nagle na kogoś wpa­dam.

– Ej! – mówi Hugo i pod­trzy­muje mnie, żebym nie upa­dła na zie­mię po tym, jak odbi­łam się od jego klatki pier­sio­wej. – Nic ci nie jest, Bes­sie?

Cofam się o krok i kiwam głową, a potem zakła­dam swoje dłu­gie włosy za uszy.

Co się z tobą dzieje?

– Nie, prze­pra­szam. Zaga­pi­łam się. A tobie nic się nie stało?

– Nie, wszystko w porządku.

Hugo dra­pie się po bro­dzie, a na jego ustach poja­wia się uśmiech. Ma opa­loną skórę, ciem­no­zie­lone oczy i syl­wetkę spor­towca, który czę­sto gra w piłkę nożną. To jego ulu­biony sport.

Jest w ostat­niej kla­sie i rzadko się z nami zadaje. Wcze­śniej widy­wa­li­śmy się czę­ściej, ale po tam­tej histo­rii z Raifem to się zmie­niło.

Zapo­mnij o Raifie.

– Jedziesz na imprezę? – pytam Hugona, który tak mocno świ­druje mnie wzro­kiem, że czuję się jak pod mikro­sko­pem.

– Dojadę do was póź­niej razem z Abba­sem i Odette – wyja­śnia. – Sły­sza­łem, że Alle­gra zaczyna świ­ro­wać.

– Ona jest… ambitna i…

Hugo uśmie­cha się iro­nicz­nie i nachyla się do mnie tak bli­sko, że czuję zapach jego wody po gole­niu.

Nie waż się go wąchać.

– I upier­dliwa.

– Cza­sami tak, ale chce dobrze. Zależy jej na tym, żeby ten week­end był ide­alny – mówię i sama się na sie­bie złosz­czę, że czuję potrzebę bro­nie­nia jej przed oso­bami spoza naszej paczki. To jest jedna z tych sytu­acji, w któ­rych my możemy mówić o niej różne rze­czy, ale inni już nie.

Hugo kiwa głową i się odwraca.

– Cze­kaj.

– Tak? – pyta, uno­sząc brew, jakby nie był zain­te­re­so­wany tym, co chcę mu powie­dzieć. Jak zwy­kle ze skraj­no­ści w skraj­ność.

Ner­wowo ści­skam dło­nie i zmu­szam się do utrzy­ma­nia kon­taktu wzro­ko­wego. Nie roz­ma­wia­li­śmy o tym od czasu tam­tych wyda­rzeń. Hugo prak­tycz­nie prze­stał się wtedy do mnie odzy­wać.

– Czy Raif też jedzie?

Hugo pociera czoło i głę­boko wzdy­cha.

– Nie.

– Tęsk­nię za nim.

– Innym razem – odpo­wiada i roz­gląda się roz­ko­ja­rzo­nym wzro­kiem. – Dobrze? Nie teraz. Muszę lecieć. Mam jesz­cze dzi­siaj parę rze­czy do zała­twie­nia przed wyjaz­dem. Widzimy się na miej­scu, tak?

– Jasne – mam­ro­czę pod nosem, a on odcho­dzi. Sta­wia dłu­gie kroki, jakby chciał jak naj­szyb­ciej się ode mnie odda­lić.

No cóż, poszło fatal­nie.

Wbie­gam po scho­dach do swo­jego pokoju. Po dro­dze mijam uczniów, któ­rzy też się spie­szą i ude­rzają o mnie ple­ca­kami i pudłami. Wszy­scy są gotowi do wyjazdu na ferie. W kory­ta­rzu unosi się sztuczny, cytry­nowy zapach, który ozna­cza, że grun­towne sprzą­ta­nie całej szkoły już się roz­po­częło.

W zeszłym roku rodzice zabrali mnie w podróż po Euro­pie: zwie­dzi­li­śmy Hisz­pa­nię, Wło­chy, Danię i Szwe­cję. W tym roku pierw­szy week­end wio­sen­nej prze­rwy spę­dzę w opusz­czo­nym zamku.

Co oczy­wi­ście jest o wiele faj­niej­sze.

Myję zęby i wkła­dam do ple­caka ostat­nie kosme­tyki. Moja walizka jest już wypchana po brzegi nie­skoń­czoną ilo­ścią ubrań, mię­dzy które wci­snę­łam kilka prze­ką­sek. W jakimś skle­pie po dro­dze kupię sobie coś do picia.

– I co, gotowa? – pyta pani Evans. Włosy zwią­zała w kok pra­wie na samym czubku głowy. Ma na sobie kre­mowy swe­ter zro­biony na dru­tach i ele­ganc­kie czarne spodnie. Jako nasza opie­kunka nie nosi żad­nego spe­cjal­nego uni­formu, ale codzien­nie jest ubrana tak samo: w kre­mową górę i czarne spodnie albo spód­nicę.

Kash ma na to teo­rię: pani Evans musiała gdzieś prze­czy­tać o tym, że kon­se­kwen­cja jest nie­zbędna do tego, by miesz­kańcy inter­natu czuli się bez­piecz­nie. Jej gar­de­roba jest tak samo pewna jak coty­go­dniowe kart­kówki z mate­ma­tyki na lek­cjach z wredną panią Lane.

– Tak, wszystko już spa­ko­wa­łam. A pani ma jakieś plany na tę prze­rwę? – Mój głos jest tak wysoki, że brzmi pra­wie jak pisk.

Usta pani Evans roz­cią­gają się w uśmie­chu tak sze­ro­kim, że aż zni­kają.

– Jadę do córki i wnu­ków.

– To miło. Muszę już iść. Zeke odwozi mnie do domu… jak pani wie.

– Tak, baw się dobrze i do zoba­cze­nia za kilka tygo­dni.

– Dzię­kuję. Do widze­nia.

Biorę swoje rze­czy i mijam panią Evans. Nie­chcący trą­cam ścianę walizką. Dobrze, że ta część budynku nie została jesz­cze odma­lo­wana.

Nie­na­wi­dzę kła­mać, bo każde kłam­stwo rodzi kolejne, a wtedy na każ­dym kroku muszę się pil­no­wać, żeby nie popeł­nić błędu. Gdyby coś mi się wymsknęło, Alle­gra byłaby wście­kła. A to jest coś, czego każdy z nas wolałby unik­nąć.

Zno­szę walizkę na dół i złosz­czę się na sie­bie za to, że nie popro­si­łam wczo­raj Fer­gusa albo Zeke’a, żeby zapa­ko­wali także moje rze­czy do bagaż­nika. Ta walizka waży chyba tonę. Na jakiej pod­sta­wie uzna­łam, że będę potrze­bo­wać tylu ubrań na jeden week­end?

Fer­gus stoi u dołu scho­dów i opiera się o grubą balu­stradę. Patrzy na mnie z iro­nicz­nym uśmiesz­kiem. W jego oczach błysz­czą rado­sne iskierki. Od razu przy­po­mina mi się dzień, w któ­rym zapro­sił mnie na bal z oka­zji roz­po­czę­cia lata. To było w zeszłym roku, tuż po tym, jak zaczę­li­śmy się spo­ty­kać.

– Och, nie kło­pocz się, świet­nie sobie radzę.

– Prze­pra­szam – odpo­wiada ze śmie­chem. – Zabaw­nie jest tak cię obser­wo­wać.

– Dzięki. – Pra­wie upusz­czam walizkę na ostat­nim stop­niu. Fer­gus znów wybu­cha śmie­chem, gdy potrzą­sam ramio­nami, żeby je roz­luź­nić po dużym wysiłku. Muszę czę­ściej cho­dzić na siłow­nię z Zekiem i bar­dziej się przy­ło­żyć do pod­no­sze­nia cię­ża­rów. – Stąd już możesz ją zabrać.

– Jasne – odpo­wiada Fer­gus i posłusz­nie bie­rze walizkę. – Jak się czu­jesz? Odnio­słem wra­że­nie, że ta grupa świ­rów napę­dziła ci tro­chę stra­chu. Ja też cza­sami czy­tam to, co tam wypi­sują.

– Naprawdę?

– Tak, nawet do nich dołą­czy­łem.

Szczęka mi opada.

– Serio?

– Mój tata cią­gle dosta­wał od nich listy. Poza tym zasy­pali komen­ta­rzami jego wnio­sek o pozwo­le­nie na prze­bu­dowę.

– Wie­dzą, że jesteś w ich gru­pie?

Fer­gus wzru­sza ramio­nami.

– Domy­ślili się i zablo­ko­wali mnie po tym, jak pod­ję­li­śmy kroki prawne w związku z pogróż­kami, ale zoba­czy­łem wystar­cza­jąco dużo.

– I w ogóle cię to nie mar­twi?

– Mój tata ma wszystko pod kon­trolą. Kilka osób dostało zakaz zbli­ża­nia się do niego. Zaczęli wprost mu gro­zić, ale to tylko słowa – wyja­śnia Fer­gus, gdy wycho­dzimy z budynku szkoły. – Jeżeli zbliżą się do któ­re­goś z nas albo do zamku, będą musieli ponieść kon­se­kwen­cje.

Skoro jego rodzice pod­jęli takie dzia­ła­nia, to chyba tro­chę ich to zanie­po­ko­iło. Teraz już rozu­miem, dla­czego woli, żeby­śmy jechali okrężną drogą.

Nie zauwa­ży­łam, żeby ktoś w tej gru­pie wspo­mniał o dzia­ła­niach praw­nych pod­ję­tych przez Beau­for­tów, a chyba napi­sa­liby o czymś takim. Jak będę miała oka­zję, przyj­rzę się temu dokład­niej.

– Oglą­da­ły­śmy z Kash zdję­cia zamku. Jest nie­sa­mo­wity.

Fer­gus uśmie­cha się i cią­gnie za sobą moją walizkę. Rzadko widuję u niego taki sze­roki, szczery uśmiech. Bra­kuje mi go.

– Tak, jest nie­zwy­kły, ale nie­stety nie udało mi się prze­ko­nać rodzi­ców, żeby mi go poda­ro­wali.

– A pró­bo­wa­łeś? – pytam zasko­czona.

– Oczy­wi­ście, że tak! – śmieje się. – A ty byś nie pró­bo­wała?

– Bła­ga­ła­bym ich przez dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę.

– Nie­stety dosta­nie mi się tylko dwo­rek na gra­nicy ze Szko­cją.

Wybu­cham śmie­chem.

– No co za ego­iści.

– Na pół­nocy jest chłod­niej – mówi Fer­gus z iro­nicz­nym uśmiesz­kiem. – Żar­tuję. Nie jestem nie­wdzięczny. Widzisz, nie trzeba było ze mną zry­wać. Mogła­byś mieć dwo­rek.

– Zdo­bądź ten zamek, a znów będę twoja.

Tym razem oboje się śmie­jemy. Chyba wresz­cie mamy za sobą ten kró­ciutki epi­zod z zeszłego roku, gdy przez chwilę się spo­ty­ka­li­śmy. Ni­gdy nie zako­chuj się w kimś ze swo­jej grupy przy­ja­ciół. To bar­dzo zły pomysł. Cho­ciaż po wypadku to wła­śnie on był moją ostoją.

Cza­sami się zasta­na­wiam, czy na­dal byli­by­śmy razem, gdyby to się nie wyda­rzyło.

– Gdzie jest Kash? – pytam Fer­gusa, gdy wkłada moją walizkę do auta Zeke’a.

– Poje­chała tak­sówką przed kil­koma minu­tami. My też musimy już ruszać, bo Kash za chwilę wysią­dzie na dworcu. – Zeke kle­pie Fer­gusa w plecy. – Wszystko gotowe?

Fer­gus przy­ta­kuje.

– Tak, wszy­scy już sie­dzą w środku. Alle­gra też tylko czeka na sygnał.

Kiedy wsia­dam do samo­chodu Zeke’a, odwra­cam się i spo­glą­dam na szkołę. Nauczy­ciele kręcą się wokół budynku, przed któ­rym stoi kilka tak­só­wek cze­ka­ją­cych na uczniów. Przy­je­chało też kil­koro rodzi­ców. Lubię to miej­sce… cho­ciaż bar­dzo bra­kuje mi tu Raifa.

Zeke uru­cha­mia sil­nik, a po chwili wyjeż­dżamy z par­kingu za Fer­gu­sem i Alle­grą.

Moja radość momen­tal­nie znika, gdy we wstecz­nym lusterku dostrze­gam Hugona, który patrzy za nami z kory­ta­rza, jak odjeż­dżamy.

Rozdział 3

3

Dokąd jedziemy? – pytam, gdy Fer­gus skręca w lewo, zamiast w prawo. Zdez­o­rien­to­wany GPS natych­miast infor­muje nas, że zbo­czy­li­śmy z drogi, i to już nie pierw­szy raz.

– Pew­nie do sklepu – wyja­śnia Kash. – Żeby kupić jedze­nie i picie na week­end. Za kilka minut będziemy na miej­scu. A nasz bagaż­nik jest już wypchany po brzegi!

– Wszystko przez to, że Zeke kupił sobie reso­rak zamiast praw­dzi­wego auta – mówię z prze­ką­sem.

– Hej, nie mów tak o moim maleń­stwie. Chyba że wolisz iść dalej pie­szo.

– Prze­pra­szam – mru­czę pod nosem.

Zeke par­kuje mię­dzy autami Fer­gusa i Alle­gry. To audi jest dla niego naj­waż­niej­szą rze­czą w życiu. Chyba ni­gdy nie był tak szczę­śliwy jak wtedy, gdy dostał je od rodzi­ców.

Wysia­dam i się prze­cią­gam. Po dwóch godzi­nach sie­dze­nia w tym mikro­sa­mo­cho­dzie bolą mnie wszyst­kie mię­śnie.

Zeke, który stoi po dru­giej stro­nie auta, patrzy na mnie nad dachem.

– Nie dra­ma­ty­zuj tak, Bess.

– Też masz ochotę się roz­cią­gnąć. Wiem o tym.

– Słu­chaj­cie! – Fer­gus prosi wszyst­kich o uwagę. – Piwo. Prze­ką­ski. Auto. Do roboty.

– Czy on musi się nakrę­cać przed pój­ściem na zakupy? – pyta Kash, wziąw­szy mnie pod ramię.

– Pamię­tam, jak byli­śmy parą i raz poszli­śmy do sklepu. Bie­dak był kom­plet­nie zagu­biony.

Nie twier­dzę, że nie jestem uprzy­wi­le­jo­wana, ale umiem kupić chleb. Za to Fer­gus czuje się swo­bod­nie tylko w Porsche i z Applem.

Kash śmieje się.

– Ale jest sło­dziutki.

To prawda. Fer­gus jest ucie­le­śnie­niem sty­lo­wego przy­stoj­niaka w tych swo­ich kla­sycz­nych, odpra­so­wa­nych chi­no­sach i koszulce polo.

Alle­gra patrzy nie­pew­nie na budy­nek, jakby zaraz miał ją pochło­nąć. Ona cho­dzi tylko do skle­pów odzie­żo­wych i dro­ge­rii. Cho­ciaż, szcze­rze mówiąc, ten skle­pik rze­czy­wi­ście nie wygląda zbyt przy­jaź­nie – ma znisz­czony znak, a na pla­ka­tach przy­kle­jo­nych do szyb odstają rogi – ale pew­nie na potrzeby miesz­kań­ców wsi to wystar­czy.

Wcho­dzimy do środka i się roz­dzie­lamy. Kash i ja idziemy po napoje gazo­wane i prze­ką­ski, a cała reszta (ci, któ­rzy pamię­tali o zabra­niu fał­szy­wych dowo­dów) wybiera się na poszu­ki­wa­nie zgrze­wek piwa.

Popy­cham przed sobą maleńki wózek skle­powy, który wygląda jak zabawka dla dzieci. Jedno kółko kręci się tak, jakby prze­ży­wało zała­ma­nie ner­wowe. W ostat­niej chwili uni­kam zde­rze­nia ze star­szą panią o fio­le­to­wych wło­sach, która prze­cina alejkę, nie roz­glą­da­jąc się na boki.

Chcę ją omi­nąć, więc skrę­cam szybko w bok i zatrzy­muję wózek tuż przy łyd­kach chło­paka, który przy­pina ulotkę na prze­peł­nio­nej tablicy ogło­szeń.

Zasko­czony pod­nosi głowę. Jego brą­zowe oczy spo­ty­kają się z moimi, a usta ukła­dają się w kształt litery „O”.

– Prze­pra­szam – mówię, igno­ru­jąc Kash, która mru­czy coś pod nosem na temat fio­le­to­wo­wło­sej sta­ruszki.

Męż­czy­zna cofa się o krok i dra­pie się po karku, a potem wybu­cha śmie­chem.

– Nic się nie stało. Kto tam potrze­bo­wałby kostek u nóg.

Ledwo odno­to­wuję, co mówi, ponie­waż moją uwagę przy­kuwa przy­pięta do gru­bej war­stwy ogło­szeń ulotka ze zdję­ciem tego samego zamku, do któ­rego wła­śnie się uda­jemy.

Na górze wid­nieje jaskra­wo­czer­wony napis: NIE DLA PRZE­BU­DOWY.

Chło­pak prze­nosi wzrok z ulotki na mnie. Jest wysoki i przy­stojny. Ma opa­loną skórę i ciemne oczy o magne­tycz­nej mocy. Myślę, że jest w podob­nym wieku do nas, dla­tego nie podej­rze­wa­ła­bym go o anga­żo­wa­nie się w walkę z dewe­lo­pe­rami.

– Co to za ulotka? – pytam, wska­zu­jąc tablicę. Kash trąca mnie w rękę. Czuję, jak wypala mi wzro­kiem dziury w skroni.

– Mamy tu nie­da­leko szes­na­sto­wieczny zamek i jakiś bogaty snob chce go prze­ro­bić na luk­su­sowy apar­ta­men­to­wiec. – Sły­sząc zde­gu­sto­wa­nie w jego gło­sie, zaczy­nam żało­wać, że nie ogra­ni­czy­łam się do krót­kich prze­pro­sin i nie poszłam dalej.

Mój roz­mówca wyja­śnia, ile szkód przy­nie­sie całemu oto­cze­niu ta prze­bu­dowa. Zer­kam raz po raz na ulotkę, żeby ją prze­czy­tać. Zawiera szcze­góły na temat miej­sca spo­tka­nia, ter­minu i celu. Na dole widać nazwę grupy na Face­bo­oku, która dum­nie przed­sta­wia swoją sprawę i zachęca do dołą­cze­nia.

– Praw­dziwy zamek? – pyta Kash, nie bawiąc się w sub­tel­no­ści.

– Tak. Moi rodzice zebrali grupę osób, które pró­bują to powstrzy­mać. Nie chcemy, żeby nasza wio­ska zmie­niła się w kurort dla bur­żu­jów. Wpad­nij­cie na spo­tka­nie, jeśli macie czas – mówi, poka­zu­jąc datę i godzinę na ulotce. – Cho­ciaż ni­gdy was tu nie widzia­łem…

– Jeste­śmy tu tylko prze­jaz­dem – wyja­śniam. – Zro­bi­li­śmy sobie wycieczkę z oka­zji prze­rwy wio­sen­nej. Jestem Bes­sie.

– Oscar – przed­sta­wia się chło­pak i kiwa głową.

– A ja jestem Kash. Co zamier­za­cie zro­bić, żeby powstrzy­mać tego boga­cza?

W sumie jest to dość iro­niczne, że ci ludzie pró­bują ura­to­wać histo­ryczny dom daw­nych boga­czy przed dzia­ła­niami dzi­siej­szych boga­czy.

– Napi­sa­li­śmy pety­cję, pod którą wciąż pod­pi­sują się kolejne osoby. Chcemy, żeby zamek został objęty ochroną zabyt­ków. Nie będzie to łatwe, bo w tej oko­licy nie było żad­nej bitwy ani innego wyda­rze­nia histo­rycz­nego, ale on jest nasz, należy do naszej spo­łecz­no­ści, i zro­bimy wszystko, żeby go ura­to­wać. Ludzie z naszej grupy mają jesz­cze kilka innych pomy­słów, ale wąt­pię, żeby pod­pa­le­nie zamku pomo­gło osią­gnąć nasz cel.

– Pod­pa­le­nie? – Śmieję się ner­wowo. To słowo w moich ustach wywo­łuje we mnie taki sam nie­po­kój jak wtedy, gdy usły­sza­łam je po raz pierw­szy. – To raczej przy­nio­słoby efekt prze­ciwny do zamie­rzo­nego.

Chło­pa­kowi drżą powieki, jakby z tru­dem kon­tro­lo­wał emo­cje. Nawet jeśli to jego rodzice zało­żyli grupę, która chce oca­lić zamek, mam wra­że­nie, że on sam też jest mocno zaan­ga­żo­wany w jej dzia­łal­ność.

– Oczy­wi­ście nikt nie zro­biłby cze­goś takiego. Jed­nak nie­któ­rzy z nas wole­liby, aby zamek został zbu­rzony niż prze­ro­biony na apar­ta­men­to­wiec dla boga­czy.

Gdyby rze­czy­wi­ście go zbu­rzyli, nic nie sta­łoby na prze­szko­dzie, żeby w tym samym miej­scu wybu­do­wać nowe apar­ta­men­towce. Ale trzy­mam język za zębami.

– Och – mam­ro­czę, bo nie wiem, co powie­dzieć. Cała ta roz­mowa spra­wia, że czuję się coraz bar­dziej nie­kom­for­towo. – No nic, lecimy po zakupy i ruszamy dalej w drogę. Mam nadzieję, że uda wam się ura­to­wać wasz zamek.

Oscar uśmie­cha się do mnie, odsła­nia­jąc zęby.

– Dzięki. Uwa­żaj­cie na sie­bie. Idzie burza.

Kiwam głową i objeż­dżam go wóz­kiem. Kash ści­ska jego rączkę tak mocno, że skóra na jej knyk­ciach robi się biała.

– Zacho­wuj się nor­mal­nie – szep­czę do niej.

– Prze­cież oni chcą pod­pa­lić ten zamek. Zebrali całą grupę, a ty każesz mi się uspo­koić? Dziwny był ten koleś. Wyglą­dał jak ktoś, kto mógłby wymor­do­wać całą swoją rodzinę.

Czyli Kash jed­nak mnie prze­biła pod wzglę­dem naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nej reak­cji na dziw­nego nie­zna­jo­mego.

– Sły­sza­łam, co powie­dział. Oni wcale nie zamie­rzają pod­pa­lać zamku. A on raczej nie jest mor­dercą.

– Twoje „raczej” nie budzi we mnie zbyt dużej nadziei.

Oglą­dam się przez ramię i pra­wie się poty­kam o wła­sne nogi. Oscar stoi w tym samym miej­scu i odpro­wa­dza nas wzro­kiem.

– Wciąż na nas patrzy – mówię cicho. – Nie odwra­caj się, tylko bierz prze­ką­ski i napoje.

Nie mamy na sobie szkol­nych mun­dur­ków, zresztą jestem pra­wie pewna, że Oscar by ich nie roz­po­znał, nawet gdyby wie­dział, do któ­rej szkoły cho­dzą Fer­gus i Alle­gra… Dla­czego więc mam wra­że­nie, że usil­nie pró­buje sobie przy­po­mnieć, skąd nas zna?

– Jak myślisz, powin­ny­śmy powie­dzieć pozo­sta­łym? – pyta Kash.

– Fer­gus zna tę grupę i obser­wo­wał część dys­ku­sji na Face­bo­oku. Jego rodzina pod­jęła już prawne kroki w spra­wie nie­któ­rych pogró­żek.

Oczy Kash roz­sze­rzają się tak bar­dzo, że nadają jej komicz­nego wyglądu.

– Czyli trak­tują te pogróżki poważ­nie? Wie­rzą, że ci ludzie byliby w sta­nie pod­pa­lić ich zamek? I my mamy tam spę­dzić week­end?!

– Oni tylko chcą, żeby tamci trzy­mali się od nich z daleka. Dla­tego musieli pójść z tym na poli­cję. Ale prze­cież wia­domo, że te pogróżki padły pod wpły­wem emo­cji. Kto ryzy­ko­wałby wię­zie­niem dla jakie­goś budynku? – Biorę kilka dużych paczek precli i chip­sów o smaku bar­be­cue. A potem się­gam po następne.

– Czyli nie zamie­rzasz nic mówić pozo­sta­łym? Serio?

– A po co? Tamta grupa spo­tyka się dopiero w przy­szłym tygo­dniu, a wtedy już dawno nas tu nie będzie. O, weź te M&M’sy, uwiel­biam je!

Wię­cej cukru. Przyda nam się. Też odczu­wam pewien nie­po­kój po roz­mo­wie z Osca­rem, ale dla dobra Kash muszę uda­wać, że wszystko jest w porządku.

– Bes­sie, jesteś zde­cy­do­wa­nie zbyt spo­kojna jak na to, co się przed chwilą wyda­rzyło.

Wzru­szam ramio­nami.

– Mój tata pra­cuje w dewe­lo­perce i nie­raz miał do czy­nie­nia z róż­nymi pro­te­stami. Dla­tego w ogóle mnie nie dziwi, że powstała taka grupa. Słu­chaj, za pięt­na­ście minut będziemy już w zamku, a nasza impreza nie­długo się zaczyna.

Kash bie­rze paczkę maka­ronu instant i wkłada ją do wózka.

– To chyba dobrze, że zapo­wia­dają deszcz.

Nasz wózek jest już wypa­ko­wany po brzegi. Zostało nam tyle zdro­wego roz­sądku, żeby dorzu­cić kilka owo­ców, mleko i świeże soki. Wiemy, że Shen zabrał na wyjazd małą lodówkę.

Kiedy już mamy tyle prze­ką­sek, że mogły­by­śmy nimi wykar­mić całe woj­sko przez tydzień, pła­cimy i wycho­dzimy ze sklepu. Pchamy wózek we dwie, żeby jechał pro­sto.

Idę przez par­king, roz­glą­da­jąc się dookoła w poszu­ki­wa­niu naszego nowego zna­jo­mego.

Nie chcie­li­śmy prze­jeż­dżać przez wio­skę, a skoń­czyło się na tym, że poszli­śmy na zakupy do jed­nego z lokal­nych mar­ke­tów. Bar­dzo mądrze.

Na szczę­ście ni­gdzie nie widać Oscara. Jakby roz­pły­nął się w powie­trzu. Wzdry­gam się.

Pozo­stali cze­kają już przy samo­cho­dach. Zeke wkłada do bagaż­nika Fer­gusa ostat­nie z… pię­ciu dodat­ko­wych zgrze­wek piwa. Wszy­scy pozo­stali uczest­nicy imprezy także mają przy­wieźć ze sobą coś do jedze­nia i do picia. Wygląda na to, że przez cały czas będziemy pijani i obżarci.

– Dalej – popę­dza nas Alle­gra, po czym pod­nosi ręce i się odwraca. – Mamy jesz­cze tyle do zro­bie­nia na miej­scu.

– Aż chce się tam jechać – mówi iro­nicz­nym tonem Fer­gus. Bie­rze ode mnie torbę z zaku­pami i upy­cha ją w ostat­nim wol­nym miej­scu w swoim samo­cho­dzie, po czym rzuca mi nie­śmiały uśmiech.

Razem z Kash wra­camy do auta Zeke’a i ruszamy jako ostatni. Zer­kam za sie­bie i wydaję stłu­miony okrzyk, bo wydaje mi się, że widzę Oscara. Ale gdy odwra­cam się ponow­nie, już go nie ma. Od razu przy­po­mina mi się Hugo odpro­wa­dza­jący nas wzro­kiem, gdy odjeż­dża­li­śmy spod inter­natu.

Patrzę przed sie­bie i pró­buję się sku­pić na tym, o czym roz­ma­wiają Zeke i Kash.

Żałuję, że zna­la­złam tę grupę w inter­ne­cie i że pozna­łam Oscara.

Po chwili zjeż­dżamy z głów­nej trasy na typową polną drogę.

– Skoro mają tyle hajsu, powinni sobie zbu­do­wać asfal­tową ulicę aż pod sam zamek – mówi Zeke i zaraz potem krzywi się z nie­za­do­wo­le­niem, bo wła­śnie wje­chał w kolejną dziurę.

Beau­for­to­wie są z pew­no­ścią naj­bo­gat­szą rodziną w naszej szkole. Mogliby bez trudu opła­cić cze­sne wszyst­kich uczniów, a nawet kupić całą szkołę – i jesz­cze zosta­łoby im sporo pie­nię­dzy.

– Na pewno zbu­dują. Nikt nie wyda milio­nów na apar­ta­menty, do któ­rych można doje­chać tylko trak­to­rem – odpo­wiada Kash.

Samo­chód gwał­tow­nie skręca. Zawie­sze­nie wyrzuca mnie w górę tak mocno, że pra­wie ude­rzam głową o dach. Dziu­rawa droga przy­po­mina szwaj­car­ski ser.

– Zeke, zwol­nij.

Opie­ram dło­nie o deskę roz­dziel­czą.

Autko zaska­ku­jąco dobrze sobie radzi na nie­rów­nej dro­dze, ale mimo to czuję, że śnia­da­nie pod­cho­dzi mi do gar­dła. Zresztą nie tylko przez tę nawierzch­nię, ale też przez para­li­żu­jący strach zwią­zany z tym, że skła­ma­łam i wymknę­łam się ze szkoły. A może też przez to, że zabra­kło nam odwagi, żeby powie­dzieć przy­ja­cio­łom o spo­tka­niu z Osca­rem, który staje mi przed oczami za każ­dym razem, gdy tylko je zamy­kam.

Zeke chi­cho­cze i pod­nosi stopę o mili­metr – tylko tyle, żeby mógł powie­dzieć, że prze­cież zwol­nił. Na­dal jedziemy zbyt szybko.

– Mam nadzieję, że zła­piesz gumę – odzywa się Kash z tyl­nego sie­dze­nia. Jedną dło­nią opiera się o dach, a drugą przy­kłada do okna. – Zeke, zęby mi wibrują.

– To nie­moż­liwe, Kash.

Dziew­czyna igno­ruje jego odpo­wiedź i zamyka oczy. Pew­nie się modli. Mam nadzieję, że wspo­mni w modli­twie także o mnie, ponie­waż mam wra­że­nie, że Zeke pro­wa­dzi auto coraz gorzej.

– Patrz­cie. – Poka­zuję przed sie­bie. Zza zakrętu wyła­nia się ogromny zamek, czę­ściowo scho­wany za drze­wami. Robi jesz­cze więk­sze wra­że­nie niż na zdję­ciach.

Stoi dum­nie pośrodku polany, oto­czony praw­dziwą, olbrzy­mią fosą – naj­więk­szą, jaką w życiu widzia­łam. Ma co naj­mniej pięć­dzie­siąt jar­dów sze­ro­ko­ści.

Doli­czam się sze­ściu okien na każ­dym pię­trze, a zamek ma chyba cztery kon­dy­gna­cje. Znad trawy wystaje górna część ram okien­nych na naj­niż­szym pię­trze, co ozna­cza, że musi się ono znaj­do­wać pod zie­mią. Po jed­nej stro­nie widać wysoką wieżę – na zdję­ciach nie wyglą­dała tak impo­nu­jąco. Ale bym chciała w niej zamiesz­kać! Jeżeli Fer­gus nie dosta­nie całego zamku, to może cho­ciaż poprosi rodzi­ców o apar­ta­ment w tej wieży.

Zamek wydaje się cał­kiem solidny jak na szes­na­sto­wieczny budy­nek, ale widać, że był wie­lo­krot­nie remon­to­wany. Okna i bal­kon wyglą­dają na now­sze niż pozo­stałe ele­menty. Alle­gra i Fer­gus mówili, że nie­dawno odno­wiono ele­wa­cję.

Zga­dzam się z Fer­gu­sem. Na jego miej­scu też nie chcia­ła­bym, żeby ten zamek został prze­ro­biony na apar­ta­men­to­wiec. Chcia­ła­bym tu miesz­kać.

– Wow – mówi cicho Kash.

– Mam nadzieję, że dostanę pokój w wieży – mówię.

– Czy tutaj w ogóle da się miesz­kać? – zasta­na­wia się Zeke. – Fer­gus wspo­mi­nał, że zamek wymaga grun­tow­nego remontu.

Wzru­szam ramio­nami.

– Cho­dziło mu o to, że przez ostat­nie pięć­dzie­siąt lat cały budy­nek stał pusty. Wszystko w środku jest stare. Na razie prąd jest dostępny tylko w nie­któ­rych czę­ściach zamku.

– No tak. Czyli to będzie bar­dziej cam­ping niż glam­ping – mówi Kash. – Widzę prze­no­śne toa­lety, ale bar­dzo nie chcia­ła­bym z nich korzy­stać.

– Ja też – mówi Zeke. – Będzie dobrze. Mam wystar­cza­jąco dużo piwa na cały week­end.

– Jest taki piękny – szep­cze Kash, gdy pod­jeż­dżamy bli­żej.

Cał­ko­wi­cie rozu­miem, dla­czego lokalni miesz­kańcy nie chcą się zgo­dzić na prze­bu­dowę. Prze­su­nię­cie ścia­nek i prze­ro­bie­nie wnę­trza na apar­ta­menty sprawi, że zamek straci cały swój urok.

Zeke gwiż­dże.

– Ta grupa powinna wywal­czyć dla tego miej­sca ochronę zabyt­ków albo coś w tym stylu.

Kash wsta­wia głowę pomię­dzy przed­nie sie­dze­nia.

– Myśli­cie, że są w sta­nie pokrzy­żo­wać plany takim boga­czom?

– Mam nadzieję – odpo­wia­dam, patrząc jak zacza­ro­wana na fosę ota­cza­jącą zamek. Jest wielka jak jezioro. Nie mogę ode­rwać od niej wzroku.

– Zaraz… Czy ktoś w ogóle o tym pomy­ślał? Jak my się mamy tam dostać? – pyta Zeke.

Jedziemy za Fer­gu­sem, który par­kuje wśród drzew i gęstych krza­ków. Czyż­by­śmy ukry­wali nasze auta, żeby nie były widoczne z drogi?

Po co mie­li­by­śmy to robić?

Już rozu­miem, co miał na myśli Zeke, gdy pytał, jak się tam dosta­niemy. Do zamku pro­wa­dzi drew­niany most, który jest tak wąski, że mogą po nim iść naj­wy­żej trzy osoby obok sie­bie. Nie dość, że nie pomie­ściłby żad­nego samo­chodu, to jesz­cze praw­do­po­dob­nie zapadłby się pod jego cię­ża­rem. Jest tej samej sze­ro­ko­ści co ścieżka bie­gnąca wokół zamku. W tej chwili powóz wydaje się cał­kiem nie­złym pomy­słem.

– Mamy sami zanieść tam nasze walizki i cały sprzęt? – pyta Kash.

– Chyba nie ma innego wyj­ścia – odpo­wia­dam. – Mam nadzieję, że jesteś dość silna, bo mnie wciąż bolą ręce od tar­ga­nia walizki po scho­dach.

Zeke kręci głową i par­kuje auto.

– Ile razy mam ci tłu­ma­czyć, jak należy pod­no­sić cię­żary?

– Tak, wszystko pamię­tam. – Zamie­rzam w stu pro­cen­tach zasto­so­wać się do jego rad. Pro­ste plecy. Ugiąć nogi w kola­nach.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki