Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
W szkole Marley kultywowana jest wyjątkowa tradycja: uczniowie ostatnich klas w ramach rytuału przejścia muszą podjąć jakieś wyzwanie. Zaczyna się od prostych zadań, takich jak obrzucenie domu sąsiada jajkami czy wypuszczenie stada kurczaków na szkolny korytarz…
Ale wkrótce okazuje się, że ta zabawa to coś znacznie więcej niż dziecinne wygłupy. Z czasem gra staje się coraz bardziej szalona, a z wyzwania trudno się wycofać, nawet jeśli udział może skończyć się wydaleniem ze szkoły, aresztowaniem lub… czymś o wiele gorszym. Może nawet zabójczym.
A ty? Czy podjąłbyś wyzwanie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
1
Poniedziałek 22 maja
Wyzwania przygotowywane dla uczniów najstarszych klas to nasz rytuał przejścia. Czasami są po prostu zabawne, a czasem… zabójczo śmieszne.
To ostatnia niepoważna rzecz, jaką robisz w szkole średniej, zanim zaczniesz wyprawiać prawdziwe głupoty na studiach.
Jeśli jednak chodzisz do mojej szkoły, twoje plany na studia mogą się okazać marzeniami ściętej głowy.
Kiedy byłam w drugiej klasie, nie mogłam się doczekać, aż sama zacznę brać udział w wyzwaniach, ale dwa lata temu zadania stały się bardziej wymyślne. Dowodzenie przejęli bracia Wilderowie, których nazwisko idealnie pasuje do ich charakteru. Jest ich pięciu, rodzili się rok po roku, i gdyby nie pieniądze rodziców, wszyscy wcześniej czy później skończyliby w więzieniu. Najstarsi wymyślili sposób na to, żeby podnieść poprzeczkę w wyzwaniach.
Everett.
Emmett.
Rhett–ehhh.
Garrett.
Truett.
Jak widać, ich rodzice bardzo chcieli mieć dzieci o podobnych imionach. Nic dziwnego, że od początku były z nimi problemy.
Pamiętam, jak jakiś dzieciak wyśmiał Everetta z powodu imion braci. Zdarzyło się to tylko raz. Podobno potem musiał przeprowadzić się do innego kraju.
Wszyscy bracia lubią dominować. Wymyślają dla kogoś zadanie, choć tak naprawdę jest to wyzwanie. Jeżeli ta osoba okaże się dość odważna – albo wystarczająco głupia – żeby im odmówić, musi się liczyć z konsekwencjami.
Aresztowania, wydalenia, zakaz pojawienia się na rozdaniu świadectw, a nawet skreślenie z listy studentów w college’u – to wszystko może spotkać tych, którzy przyjmą wyzwanie… albo go nie przyjmą. Odmowa także ma swoją cenę.
Patrzę na Rhetta, jak się śmieje i szturcha jednego ze swoich kumpli przed stołówką. Wpycha się do kolejki, bo nie chce czekać tak jak reszta z nas.
Lucia, moja przyjaciółka, owija sobie kosmyk błyszczących czarnych włosów wokół palca.
– Zignoruj go – mówi, odsuwając od siebie tackę z czymś, co jak sądzę, miało być burrito.
Przytula się do swojego chłopaka Jessego. Jak dotąd udało jej się uniknąć wzroku nauczycieli, którzy pilnują, czy nikt nie ma przy sobie palmtopa.
Jesse z niechęcią patrzy na Rhetta; wciąż ma do niego żal, że na początku roku szkolnego to jego wybrano na głównego rozgrywającego w szkolnej drużynie. Jesse i Atlas są od niego lepsi. Ale rodzina Rhetta ma więcej pieniędzy.
– Niedługo zaczną się wyzwania – mówię i kręcę głową. – Rhett już pewnie coś szykuje.
Do końca szkoły zostały już tylko trzy tygodnie, więc wkrótce poznamy nasze pierwsze wyzwania. Oczywiście jestem jak najbardziej za tym, żeby zrobić jakiegoś psikusa dyrektorowi Fullerowi, ale nie chcę się mieszać w gierki Rhetta.
Atlas nachyla się do mnie i całuje mnie w policzek.
– Nic cię nie powstrzyma przed pójściem na Uniwersytet Kalifornijski, moja mądralo.
W zeszłym roku Billy Halsten został skreślony z listy osób przyjętych na Uniwersytet Stanowy w Ohio, bo nie dość, że podpalił kosz na śmieci, to jeszcze ogień szybko się rozprzestrzenił i strawił cały sklep 7-Eleven. Takie zadanie wymyślił dla niego drugi pod względem starszeństwa z braci Wilder. Oczywiście nie chodziło o to, żeby spłonął budynek – Billy miał tylko odwrócić uwagę strażaków i umożliwić komuś innemu wykradnięcie manekina do nauki resuscytacji.
To zdarzenie sprawiło, że nie miałam ochoty chodzić do szkoły przez ostatnie tygodnie dzielące nas od wakacji. I tym razem pewnie nie ma szans, żeby Rhett posłuchał ostrzeżeń Fullera.
My zamierzamy grać bezpiecznie. Żadnych głupot.
Niestety bracia Wilder – a zwłaszcza Rhett, który jest chyba najgorszy – robią same głupoty.
A ja już wiem, że Atlas i Jesse nie cofną się przed wyzwaniem.
– Oczywiście, bo nie zamierzam brać w tym udziału – odpowiadam. – Zostajemy przy jajkach, brokacie i balonach. To wystarczy.
Atlas robi nadąsaną minę, a ja czuję, że moja wola zaczyna słabnąć. Jest niewyobrażalnie przystojny – ma ciemną cerę, pełne usta i posturę futbolisty. Od trzech lat jest tylko mój.
– Obiecuję ci, że nasze kawały będą nudne, ale nie możemy zupełnie nic nie zrobić.
Nasze kawały rzeczywiście są nudne. Raczej. Ale Fuller się wścieknie, więc i tak będzie wesoło. Nie pozbędzie się brokatu ze swojego gabinetu jeszcze długo po naszym odejściu ze szkoły.
– Ma rację – odzywa się Luce, po czym nagle zaczyna piszczeć i łapie mnie mocno za ramię. To Jesse gryzie ją w szyję. Odpycha jego głowę. – Nie zrezygnujemy tylko dlatego, że wcześniej niektórzy okazali się kompletnymi idiotami.
– Czyli zamierzacie posłuchać Rhetta? – pytam i patrzę na nich z niedowierzaniem, jakby ich ciała przejęli kosmici.
Jesse prycha i przesuwa dłoń po swoich jasnych włosach. Znów spogląda na Rhetta. Podejrzewam, że nienawidzi go tak samo jak ja.
– Nie pozwolimy, żeby nam zaszkodził. Zresztą jego rodzina nie ma aż takiej władzy, jak mu się wydaje. Jeżeli nie chcemy czegoś zrobić, to po prostu tego nie zrobimy.
Niespodziewany hałas przykuwa moją uwagę. Rhett szturcha Ruthie w biodro, a ona zaczyna chichotać. Siadają przy stoliku obok nas, a Rhett patrzy ponad nią i uśmiecha się do mnie złowieszczo. Jego oczy mają najciemniejszy odcień granatu, jaki kiedykolwiek widziałam. Na tle jasnej skóry i włosów w kolorze piasku wydają się prawie czarne. Od razu widać, że jest bogaty. Ma idealnie ułożone włosy i drogie ciuchy. Na kciuku nosi pierścień, jakby należał do jakiejś tajnej organizacji.
Wszyscy bracia noszą takie same pierścienie – nikt nie wie, dlaczego, ale trzeba przyznać, że wygląda to idiotycznie.
Straciłam już rachubę, ile razy Rhett próbował skłócić mnie z Atlasem, mimo że ma Ruthie, która spija każde słowo płynące z jego z ust.
Jest typowym znudzonym dzieciakiem, który nigdy nie poniósł konsekwencji swoich działań. To dlatego on i jego bracia zaczęli wieść prym w wymyślaniu wyzwań.
Kiedyś był moim przyjacielem.
Znów się uśmiecha, a ja się odwracam.
Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę.
Atlas jednak wciąż patrzy w jego stronę.
– Zapomnij o nim – radzę. – Nie jest tego wart.
– Bardzo bym chciał, żeby ktoś postawił go do pionu – mruczy pod nosem Jesse, świdrując wzrokiem Rhetta, jakby chciał się przedostać do jego głowy.
Atlas wybucha krótkim śmiechem.
– Na przykład w jaki sposób?
– Właśnie, jaki? – pytam szczerze zaciekawiona.
– Nie wiem – odpowiada Jesse. – Ale wydaje mi się, że moglibyśmy coś wymyślić.
– Chcesz zadrzeć z Wilderem? – Luce patrzy na niego, jakby postradał rozum.
Jest bardzo miła i zawsze przestrzega zasad. Nie wzięłaby nawet napoju gazowanego na wycieczkę klasową, gdyby to było zabronione.
Przewracam oczami. Nie dlatego, że uważam to za zły pomysł – ktoś musi wreszcie się postawić całej tej rodzince – ale dlatego, że byłaby to dla nas niepotrzebna strata energii, skoro za kilka miesięcy i tak pójdziemy na studia.
Niedługo już nas tu nie będzie. Rhett wybiera się do college’u stanowego, ponieważ nie wolno mu wyjechać zbyt daleko. Jego rodzice mają świra na punkcie kontroli – wszyscy bracia poszli do tego samego college’u i wszyscy dostaną apartamenty niedaleko domu rodziców, żeby mogli współprowadzić rodzinny biznes.
Nic dziwnego, że się tak zachowują. Ich życie zostało już dawno zaplanowane, a oni nie mogą o niczym sami decydować. Są kompletnie stłamszeni.
Mimo to nadal uważam, że to dupki.
– Na pewno jest jakiś sposób, żeby obrócić te głupie wyzwania przeciwko niemu – stwierdza Jesse.
– Wchodzę w to – mówię. – Moglibyśmy namalować małe różowe króliczki na jego drogim aucie.
– Czemu króliczki? – pyta Jesse, chichocząc.
– A czemu nie?
– Racja. Na pewno by się wściekł.
Uśmiecham się.
– I o to chodzi.
Atlas zerka na mnie kątem oka i stuka palcami o blat stolika. Wie, że w podstawówce i gimnazjum Rhett i ja byliśmy ze sobą blisko (wszyscy to wiedzą), ale nigdy tak naprawdę z nim o tym nie rozmawiałam.
Wydaje mi się, że chce coś powiedzieć, ale głośny śmiech, który nagle się rozlega, odwraca naszą uwagę. Do stołówki wchodzi czterech chłopaków z drużyny futbolowej. Wszyscy mają na sobie stroje cheerleaderek, w dłoniach trzymają pompony, a ich policzki zdobią namalowane kolorowe paski.
Ludzie zgromadzeni w stołówce wiwatują i klaszczą.
– Czemu ciebie tam z nimi nie ma? – pytam Atlasa i trącam go w ramię.
Luce śmieje się.
– No właśnie! Zapłaciłabym, żeby to zobaczyć.
Chłopcy nie mają nawet czasu, by odpowiedzieć, ponieważ honorowe cheerleaderki zaczynają skandować wierszyk i skakać w jego rytm. Max pokazuje rękami litery słów „szkoła to gówno”. Z uszu Fullera chyba naprawdę wydobywa się dym.
– Dobrzy są – mówię. Klaszczę i rzucam w nich pomiętą serwetką.
Max i Charlie podskakują i próbują zrobić szpagat w powietrzu. Oczywiście robią to bardzo nieudolnie i śmieją się razem z całą resztą.
I właśnie takie kawały powinniśmy robić, a nie podpalać budynki.
Fuller rusza w stronę czterech chłopców, a wtedy oni kłaniają się, chwytając spódnice za rąbki i lekko podciągając je do góry. Dyrektor uśmiecha się do nich, ale widać, że jest rozzłoszczony.
– Koniec zabawy – ogłasza. – Za pięć minut lekcja, więc lepiej się pospieszcie.
Luce i ja czujemy, że to nasza szansa, więc szybko wstajemy z krzeseł i zostawiamy chłopców, którzy są pochłonięci rozmową z kumplami z drużyny.
Idziemy do gabinetu Fullera. Wszystkie potrzebne rzeczy mam w plecaku. Po sprawdzeniu stołówki dyrektor zawsze idzie na boisko i tam spędza ostatnie minuty przerwy obiadowej. Podejrzewam, że po pracy lubi przesiadywać na werandzie i obserwować sąsiadów.
Przemykamy obok sekretarek, które idą do pokoju nauczycielskiego po mrożoną kawę.
Luce chichocze, a ja oglądam się przez ramię i kładę dłoń na klamce w drzwiach gabinetu Fullera.
– Chodź – mówię, popychając drzwi, po czym wślizguję się do środka.
Luce zamyka za nami drzwi i rozpina zamek w moim plecaku z taką siłą, że aż szarpie mnie do tyłu.
– Musimy się pospieszyć, jestem cała spocona – mówi. – Zawsze w takich chwilach robi mi się niedobrze.
– Możesz mnie tak nie szarpać? – pytam i wykręcam się w bok, żeby zsunąć plecak z ramienia. – Nie stresuj się, te kawały to tradycja.
Na szczęście plecak nie spada na podłogę. Luce trzyma go w jednej ręce, a drugą sięga po balony z wodą i brokatem. Zmieściłam tylko trzy, ponieważ wypełniłyśmy je najbardziej, jak się dało. Guma jest rozciągnięta do granic możliwości, przez co balony stały się niemalże przezroczyste.
Ostrożnie wyjmuję pierwszy z nich i wzdrygam się, kiedy zawartość wewnątrz niego się przelewa. Zaraz może mnie dopaść karma.
– Gdzie je położymy? – pyta Luce, zgrzytając zębami uzbrojonymi w aparat.
– Chyba najlepiej na krześle, nie?
– Myślisz, że na tym usiądzie?
– Nie musi. Wystarczy, że odsunie krzesło, a wtedy balon spadnie i wszystko się rozleje na jego elegancki dywanik pod biurkiem – mówię, dotykając stopą krzesła.
Luce śmieje się.
– No dobra, gdzie jeszcze?
– W tamtej gablotce. Położymy go na krawędzi półki i delikatnie zamkniemy szklane drzwiczki.
– Zauważy.
– Nieważne. Weź ten, jest ciemniejszy, więc nie będzie widać brokatu.
Kładę balon na siedzeniu obrotowego krzesła, które następnie ostrożnie wsuwam pod biurko. Luce kładzie swój na półce, drugą ręką przytrzymując balon, w razie gdyby musiała go złapać, i zamyka drzwiczki. Nie ostrzegam jej, że balon wybuchnie, jeśli spadnie jej na rękę, bo byłoby to przezabawne, jeśli mam być szczera.
Ostatni balon kładę ostrożnie na żarówce w wysokiej lampie stojącej przy stole. Jeżeli Fuller będzie siedział na krześle, kiedy balon wybuchnie, cała woda i brokat spadną prosto na niego. Balon leży teraz na żarówce schowany za kloszem.
Nie chcę mieć nikogo na sumieniu, więc wyjmuję wtyczkę z kontaktu w ścianie. Lepiej, żeby dyrektor nie włączył lampy z balonem w środku.
– To trochę niebezpieczne, Marley – stwierdza Luce.
Pokazuję wtyczkę, którą trzymam w ręce, a potem upuszczam ją na podłogę.
– Wszystko pod kontrolą.
Luce kiwa głową.
– No dobrze, bo to byłoby prawie tak głupie jak żarty Rhetta.
Wymownie wskazuję na nią palcem, a potem sięgam po plecak.
– To nie było miłe. Chodźmy, zaraz skończy się przerwa.
Luce otwiera drzwi i wymykamy się z gabinetu, zostawiając za sobą trzy brokatowe bomby i gwarancję zepsutego humoru Fullera.
– Myślisz, że go to rozbawi? – pyta, gdy zamykam drzwi.
– Nie ma szans.
Oglądam się przez ramię i widzę panią Bell i panią Romero, które wracają do swoich biurek z dużymi kubkami w rękach.
Rozdzielamy się na korytarzu. Ja mam teraz matematykę, której na ogół nienawidzę, ale ponieważ niedługo kończy się rok szkolny, bawimy się w escape room.
Mieszkańcy naszego miasta uwielbiają upamiętnianie różnych rzeczy, a szkoła organizuje mnóstwo atrakcji dla przyszłych absolwentów, dlatego nie kończymy roku szkolnego tak szybko, jak inne licea w naszym stanie. Mogłabym już siedzieć w domu i cieszyć się wakacjami. To nie fair.
Nagle zauważam Rhetta opartego o ścianę, który blokuje drzwi do mojej sali. Jak gdyby to on decydował, dokąd mam iść.
– Przesuń się – mówię.
Unosi jedną brew, a na jego twarzy pojawia się zarozumiały uśmieszek.
– Bo co?
Próbuję się przepchnąć obok, ale Rhett robi unik i nadal blokuje drzwi.
– Rhett, spadaj.
– Twoi rodzice nie byliby zadowoleni, gdyby usłyszeli, jak nieładnie się odzywasz.
– A twoi nie byliby zadowoleni, gdyby się dowiedzieli, jakim jesteś dupkiem.
Odwzajemniam mu się takim samym pogardliwym uśmieszkiem. To on zakończył naszą przyjaźń, więc nie wiem, dlaczego teraz mnie zaczepia. Po co? Mam dość tych jego głupich gierek.
– Wszystko dobrze? – pyta Fuller, który chodzi po korytarzach niczym jakiś ochroniarz. Zważywszy na jego zamiłowanie do porządku, chyba będzie bardzo niezadowolony przez najbliższe trzy tygodnie.
– Tak – odpowiada Rhett i cofa się o krok. – Rozmawiam tylko ze starą przyjaciółką.
Prycham i mam ochotę zaprzeczyć, ale jednocześnie chcę, żeby Fuller poszedł do swojego gabinetu, a Rhett zniknął.
Fuller kiwa głową i idzie dalej. Mocno zaciskam usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem, kiedy widzę, jak zmierza do siebie.
– Co zrobiłaś? – pyta Rhett, podążając za moim spojrzeniem.
– Ciii.
Nic stąd nie widzę, bo gabinet Fullera jest za daleko, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, na pewno to usłyszę.
– Ej, jaki kawał mu zrobiłaś? – dopytuje chłopak. Próbuje sprawiać wrażenie znudzonego, ale wiem, że musi mu bardzo zależeć na tej wiedzy, w przeciwnym razie już dawno by sobie poszedł.
– Bomby z wodą i brokatem.
Rhett przewraca oczami.
– Ile ty masz lat, siedem?
Nie mam czasu na wymyślenie celnej riposty, bo rozlega się wrzask Fullera. Jego donośny głos niesie się po całym korytarzu.
– Ile ich podłożyłaś? – pyta Rhett, próbując ukryć uśmiech.
– Jeszcze dwie. Szkoda, że nie wiem, którą z nich znalazł.
– Idź sprawdź.
– Nie jestem głupia. Od razu się domyśli, że to ja.
Kolejny wrzask. Rhett i ja podskakujemy na widok Fullera wychodzącego z gabinetu. Choć widzę go tylko przez sekundę, dostrzegam, że jest mokry i błyszczący. Ha.
Rhett pociera usta. Zawsze udaje, że coś go swędzi, kiedy nie chce pokazać, że jest rozbawiony. To jego typowy gest. Przecież dobrze go znam.
Otwieram drzwi do sali, ale zanim wejdę do środka, Rhett mówi:
– Niedługo u ciebie i u twoich przyjaciół zrobi się ciekawie.
– E, tam – mamroczę, żeby nie dać mu satysfakcji. Nie chcę, żeby wiedział, jak zdenerwowały mnie jego słowa. Wciąż jestem podekscytowana tym, że Fuller wpadł w naszą pułapkę z wodnymi balonami i nie mam ochoty zastanawiać się nad tym, co knuje mój wróg.
Niech sobie robi, co chce.
Co najgorszego może się stać?
2
Po lekcjach wychodzę ze szkoły razem z Luce. Na furtce prowadzącej do szkolnego warzywnika niedaleko budynku nauk ścisłych dostrzegamy przewieszony dywanik Fullera.
Obie śmiejemy się na widok mokrej plamy i brokatu, który sprawia, że dywanik wygląda, jakby go przyniesiono prosto z domu Cullenów ze Zmierzchu.
– Przebrał się w inną koszulę – zauważa Luce.
– Tak. Misja zakończyła się sukcesem.
– Szkoda, że nie zainstalowałyśmy tam kamerki.
– Następnym razem – odpowiadam.
Idziemy wzdłuż rzeki. Bujne drzewa nad naszymi głowami wydają się wysokie na całe kilometry, przez co cała ścieżka jest ukryta w cieniu.
– Jak myślisz, jakie wymyślą dla mnie wyzwanie? – pyta Luce.
– Kto wie – odpowiadam i wracam myślami do tego, co powiedział mi Rhett przed salą matematyczną.
Niedługo u mnie i u moich przyjaciół zrobi się ciekawie. Nie chcę martwić Luce, bo na pewno się zestresuje, że Rhett wykombinuje dla niej coś strasznego. Zresztą najgorsze wyzwanie prawdopodobnie i tak dostanę ja.
– Pamiętaj, nie robimy niczego głupiego. Możemy co najwyżej zamienić fotografie w ramkach w gabinecie Fullera na zdjęcia Taylor Swift.
Patrzę na nią z niedowierzaniem.
– Dlaczego wszyscy mają taką krótką pamięć? Pamiętasz chyba, jak źle skończyły się wyzwania w zeszłym roku i dwa lata temu?
Luce trąca mnie lekko i odpowiada:
– Nikt o niczym nie zapomniał, Marley. Wszyscy pamiętamy i w tym roku jesteśmy przygotowani. Za często dajesz się Rhettowi do ciebie zbliżyć. I nawet nie próbuj zaprzeczyć, tylko on potrafi cię tak nakręcić.
– Działa na każdziusieńki z moich siedmiu bilionów nerwów.
Luce śmieje się i znów mnie szturcha.
– To jest jego supermoc. Ale do końca szkoły zostały już tylko trzy tygodnie. Będę strasznie za wami tęsknić. Możemy po prostu zignorować Rhetta i dobrze się bawić? Proszę.
Skoro tylko ja mam tak złe przeczucia, to może za bardzo się przejmuję? Przecież to normalne, że najstarsze klasy robią kawały, nie? Historia z zeszłego roku to pierwszy przypadek, kiedy uczniowski żart faktycznie źle się skończył.
Wzdycham i niechętnie odpowiadam:
– Postaram się rozluźnić.
– Postaraj się bardziej. O wiele bardziej, bo po zakończeniu szkoły będziesz tego żałować. Patrz, drzwi do upiornego domu Upiornego Arthura są szeroko otwarte. Jak myślisz, co on tam robi?
Patrzę na wzgórze w oddali, gdzie mieszka wspomniany Upiorny Arthur. Wokół jego posiadłości wije się rzeka, unikając jej, jak gdyby wiedziała, że coś jest nie tak z tym miejscem. Wielki, rozpadający się dom stojący na działce o powierzchni około 800 arów jest jednocześnie oszałamiający i, mówiąc słowami Luce, upiorny.
Arthur ma sześćdziesiąt kilka lat i jest typem samotnika. Nikt go nie odwiedza z wyjątkiem jego wnuka George’a, który przyjeżdża tu raz do roku. Arthur jeździ do miasta tylko wtedy, gdy musi zrobić zakupy. Cały czas spędza w swoim domu, który powoli się rozpada. Wielu deweloperów chciało odkupić od niego całą nieruchomość, a mnóstwo mieszkańców naszego miasta oferowało mu remont. Wszystkim odmówił… ale też sam jakoś nie kwapi się do prac naprawczych.
Ja na jego miejscu wzięłabym pieniądze i uciekła. Ta działka jest warta fortunę.
Wilderowie zaproponowali mu za nią chyba kilka milionów. Nie jestem pewna, ile jest warta, ani dlaczego chcieli kupić akurat ten dom, skoro sami mają większy i w dużo lepszym stanie. Ale może to tylko plotka.
Tak jak większość tutejszych opowieści.
– Może coś mu się stało? – zastanawiam się, próbując dostrzec coś w oddali. Ale stąd widać tylko sam budynek. Nie jesteśmy w stanie zobaczyć, co jest za drzwiami albo za oknami, z których dwa są zabite deskami już od roku.
Kilka razy zdarzyło się, że Arthur „zniknął”. W zeszłym roku policję powiadomił listonosz, który zauważył, że przez dwa dni nikt nie zabrał paczki z werandy. Okazało się, że Arthur wybrał się w góry, żeby pospacerować i połowić ryby.
– Nie ma szans, żebym tam poszła, nawet nie próbuj mnie do tego namawiać! Jego dom jest nawiedzony – mówi Luce ze śmiertelną powagą.
Zatrzymuję się i spoglądam na przyjaciółkę, która nigdy nie wierzyła w nadprzyrodzone siły. Zastanawiam się, kto przejął jej ciało.
– Nie mów mi, że naprawdę w to wierzysz.
Luce podnosi ręce.
– Skąd mam wiedzieć? Czasami dzieją się rzeczy, których nie da się wyjaśnić.
– Na przykład?
– Prawie wszyscy, którzy tam byli, poczuli dziwne wibracje. Jakby coś było nie tak.
– To „coś nie tak”, Luce, to włamanie się i wejście do środka. Jak człowiek wkrada się do cudzego domu, to nic dziwnego, że wpada w paranoję. Przecież wiesz, że duchy nie istnieją.
Jej ciałem wstrząsa wyraźny dreszcz.
– No dobrze, ale musisz przyznać, że ten dom jest przerażający, a Arthur jest dziwny.
– Niech ci będzie. Byłam tam tylko dwa razy, w tym raz z George’em. Powiedział, że dziadkowi już nie zależy na tym domu i chce tylko wkurzyć Wilderów, którzy bardzo chcą go odkupić. Jak myślisz, co mogło się stać? Nigdy nie widziałam, żeby drzwi wejściowe były tak szeroko otwarte.
– Nie mam pojęcia. Może robi coś w ogrodzie – odpowiada Luce i wyjmuje telefon z kieszeni. W tej samej chwili obie otrzymujemy powiadomienie.
Z jękiem otwieram wiadomość grupową zatytułowaną WYZWANIA DLA CZWARTOKLASISTÓW. Serce podchodzi mi do gardła.
Rhett:
Panie i panowie, nadszedł już czas! Potok godz. 21.00. Wiecie co się stanie jak nie przyjdziecie.
Tak naprawdę nie wiemy, co się stanie. Specjalnie tego nie napisał, żebyśmy ze strachu przyjęli jego durne wyzwanie. Ale nikt nie chce się tego dowiedzieć.
– Zaczyna się – mówi Luce, a jej opalona skóra przybiera blady odcień. Straciła całą pewność siebie i entuzjazm, a z jej ciemnych oczu bije niepokój. Ma już zapewnione miejsce w college’u w Vanderbilt, dlatego wie, ile może stracić.
Po co ryzykować swoją przyszłość dla jakiegoś durnego wyzwania, które wymyślił dla ciebie przyszły młodociany przestępca?
Wszyscy wiedzieliśmy, że ta chwila w końcu nadejdzie, a ponieważ mamy poniedziałek i zostały już tylko trzy tygodnie do końca roku, trudno się dziwić, że wyzwania wreszcie się zaczęły.
– Myślisz, że któryś z pomysłów Rhetta znajduje się na autoryzowanej liście Fullera? – próbuję ją rozbawić.
Mój śmiech jest kompletnie pusty i aż wzdrygam się na myśl o tym, jak nerwowo brzmi. Niepokój rozrasta się w moim brzuchu jak czarna pleśń.
A mój brzuch rzadko się myli.
– Nie ma szans – odpowiada Luce i wkłada telefon z powrotem do kieszeni. – I co, pójdziesz?
Ruszamy przed siebie, zapominając o otwartych drzwiach do domu Arthura.
– Nie chcę… ale trochę chcę. Myślisz, że naprawdę coś na nas ma?
– Przecież nikogo nie zabiłyśmy, Marley. Co mógłby mieć?
Ma rację. Moje największe grzechy to nieodpisywanie na wiadomości albo nieoddzwanianie do ludzi. Nie można tego nazwać przestępstwem i na pewno nie jest to coś, przez co mogłabym stracić miejsce na uniwersytecie.
Mimo to spoglądamy na siebie. Obie myślimy o tym samym.
– Powinnyśmy pójść… wiesz, żeby popatrzeć – sugeruje Luce.
I tak właśnie ludzie dają się wciągnąć w tę grę.
Wilderowie podnieśli poprzeczkę i nie ma w tym nic złego, czasami dobrze jest się pośmiać, z tym że oni nic nie ryzykują, bo wszystko mogą załatwić za pomocą pieniędzy. Ale nie ma ryzyka, nie ma zabawy.
Kiedy wkradłyśmy się do gabinetu Fullera, ktoś mógł nas przyłapać. Dlatego było to aż tak ekscytujące! Nadal czuję dreszczyk emocji po tym, jak weszłyśmy do środka, a potem niepostrzeżenie się stamtąd wymknęłyśmy.
– Dobrze, będziemy tylko patrzeć – zgadzam się. – Atlas i Jesse też będą chcieli tam pójść. Moim zdaniem Jesse liczy na to, że znajdzie powód, żeby zadrzeć z Rhettem.
– Niby jaki?
– Nie mam pojęcia. Może Rhett każe nam pomalować auta sprayem. Wtedy moglibyśmy wykorzystać to przeciwko niemu.
– I namalować króliczki na jego błyszczącym samochodzie. Chętnie narysowałabym je swoim kluczem – dodaje Luce, po czym śmieje się i bierze mnie pod ramię, chociaż jesteśmy już praktycznie przy jej domu.
– No to widzimy się wieczorem – mówi i puszcza moją rękę.
– Kocham cię – odpowiadam i ruszam dalej.
Słońce zaszło już jakiś czas temu, ale nie jest jeszcze zupełnie ciemno. Na niebie błyszczą tysiące gwiazd, które nikną dopiero za linią horyzontu, jakby ktoś upuścił torbę z diamentami na granatowym jedwabnym materiale. Trochę przypominają dywanik Fullera po wybuchu brokatowej bomby.
Jest naprawdę pięknie, ale po tygodniach upałów wszystko, co było zielone, z czasem stało się żółte i wyschnięte. Spalona trawa ledwo trzyma się przy życiu.
Skręcam w lewo i idę w dół zbocza do potoku. W oddali majaczy dom Arthura. Zerkam na niego po raz drugi i dociera do mnie, że tym razem drzwi są zamknięte. To zdecydowanie poprawia mi nastrój, zwłaszcza że jestem tu sama.
Arthur Nelson nigdy nie zrobił nic złego – poza darzeniem nienawiścią rodziny Wilderów, co nie czyni z niego złego człowieka – ale otacza go aura tajemniczości, która w połączeniu z brakiem interakcji międzyludzkich sprawia, że ludzie chętnie o nim plotkują.
Plotkowanie to pełnoprawny zawód w naszym mieście.
Sama nie wiem, w co wierzyć. Może jest grubą rybą albo seryjnym mordercą – albo po prostu kimś, kto chciałby, żeby wszyscy zostawili go w spokoju. Czy można go obwiniać za to, że nie angażuje się w sprawy naszego miasta? Założył je wspólnie z Samuelem Wilderem, dziadkiem Rhetta, który później zostawił go na lodzie.
Wybieram drogę na skróty. Łydki mnie pieką, gdy schodzę powoli ze stromego wzniesienia. Przed sobą słyszę stłumione głosy, jakby ktoś mówił do mnie przez zamknięte drzwi. Drzewa unoszą się niepokojąco nad moją głową, a kilka kroków dalej połykają mnie już w całości.
Kruche patyki i liście chrzęszczą i łamią się pod moimi stopami, obwieszczając moje przybycie.
Dochodzę do znaku informującego o ścisłym zakazie rozpalania ognia.
Do zapamiętania: nie przyjmować żadnych wyzwań, które wymagają użycia zapałek. Cały las poszedłby z dymem.
Przeskakuję nad strumieniem łączącym potok z rzeką i szybkim krokiem wchodzę do lasu. Górujące nade mną drzewa obserwują mnie jak giganty, które śledzą moją podróż. Mają ponad sześćdziesiąt metrów wysokości, a ich korony są tak gęste, że gałęzie przypominają trzymające się ręce. Nawet za dnia blokują całe światło słoneczne i uniemożliwiają rozwój wszelkiej roślinności poza mchem.
Dwa lata temu starszy brat Rhetta rzucił wyzwanie swoim koleżankom z klasy. Bryany i Elizabeth musiały tu przenocować w namiocie. Dziewczyny zobaczyły niedźwiedzia i spanikowały. Zgubiły się w lesie i przez godzinę nie mogły znaleźć drogi. Zorganizowano grupę poszukiwawczą, bo zanim straciły zasięg, zdołały wykonać chaotyczny telefon do taty Elizabeth, który nie miał pojęcia, gdzie jest jego córka.
Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego najstarszy brat Rhetta kazał im zrobić coś takiego. Potem okazało się, że to nie był tylko głupi szkolny kawał, lecz początek nowych porządków.
Ekscytacja po wsypaniu pudru dla niemowląt do suszarek do rąk i patrzenie, jak ludzie pokrywają się białym pyłem, przestały już wystarczać.
Kiedyś razem z Rhettem robiliśmy własną wersję parkouru w górach i lasach. Godzinami budowaliśmy nory, skakaliśmy do rzek z coraz większej wysokości i rozpalaliśmy ogniska. Doskonale wiem, że chęć podejmowania ryzyka i głód kolejnych dawek adrenaliny biorą się z robienia tego, co znajduje się poza naszą strefą komfortu. Ale po co zmuszać do tego innych?
Z każdym kolejnym krokiem niepokój coraz bardziej ściska mi żołądek. Wokół mnie są tylko drzewa. Powinnam była wybrać dłuższą drogę, która nie jest tak przerażająca.
Po prostu idź.
Spotkanie jeszcze się nie zaczęło, więc raczej nie muszę się obawiać, że ktoś dostał zadanie, aby mnie nastraszyć.
Las robi to już wystarczająco skutecznie.
Zmuszam się, żeby wejść głębiej w cień. Gęste drzewa powoli zaczynają się rozrzedzać – dają sobie wzajemnie większą przestrzeń i pozwalają przechodzącym złapać głębszy oddech.
Idę wydeptaną ścieżką, która jest drogą na skróty prowadzącą z przedmieścia do potoku. Wilderowie mieszkają niedaleko, dlatego Rhett uważa go praktycznie za swoją własność. Ale to nie jest ich teren.
Jeszcze kilka kroków i wreszcie wyłaniam się z gęstej roślinności. Nachylenie gwałtownie rośnie, a moje stopy idą przed siebie szybciej, niżbym chciała. Potykam się i nerwowo macham rękami. Zatrzymuję się na samym dole. Czubki butów mam pokryte błotnistym piaskiem.
Słyszę śmiech i podnoszę głowę. Rhett przeskakuje nad płytkim strumieniem i kieruje się do potoku. To on zaśmiał się z mojego potknięcia. Teraz już mnie ignoruje.
Kusi mnie, żeby go spytać, dlaczego idzie od tej strony, ale domyślam się, że pewnie coś knuje. W lesie stoi chata, w której zawsze latem robimy imprezy.
Muszę uważnie się rozglądać i wypatrywać przedmiotów, które mogłyby na mnie spaść, gdy otworzę drzwi. Jak również sprawdzić toaletę. Nie chciałabym paść ofiarą żadnego z kawałów podobnych do tych, jakie zrobili czwartoklasiści w zeszłym roku.
Puszczam Rhetta przed siebie i idę za nim. Gdyby ktoś zobaczył nas idących w tym samym kierunku w odstępie trzech metrów, pewnie by się zdziwił. Założę się, że wyglądam jak jedna z jego wielbicielek. Dziewczyny za nim szaleją, bo ma pieniądze i ładną buzię – niestety gorzej z osobowością.
Rhett ogląda się przez ramię i ponownie wybucha śmiechem.
Momentalnie tracę cierpliwość.
– Czego chcesz?
– Niczego.
Jego uśmiech nie mógłby być bardziej fałszywy, nawet gdyby się starał. Rzuca mi przebiegłe spojrzenie, a jego ciemne oczy błyszczą tak samo jak gwiazdy nad nami. Nie ma w nim nic ładnego – jest tylko wielkie ego i chęć wtrącania się w życie innych ludzi.
Zaciskam zęby tak mocno, że zaraz mi pękną. Rhett potwornie mnie wkurza, zwłaszcza od zeszłego roku, kiedy rozpuścił plotkę, że ściągałam od niego na sprawdzianie. Sprawa szybko się wyjaśniła, gdy nauczyciel zobaczył, że nasze odpowiedzi są kompletnie różne, ale i tak się wystraszyłam. Takie oskarżenia potrafią długo się ciągnąć za człowiekiem.
Właśnie wtedy dotarło do mnie, do czego jest w stanie się posunąć, żeby zapewnić sobie rozrywkę. Wcześniej raczej mnie ignorował. Od jego zmian nastroju dostaję bólu głowy. Przeszliśmy długą drogę od przyjaźni, przez obojętność, do wrogości. Teraz chciałabym, żeby po prostu zostawił mnie w spokoju.
– Idź. Na pewno już nie możesz się doczekać, aż nam powiesz, jakie wyzwania wymyśliłeś, żeby na chwilę zapomnieć o swoim beznadziejnym życiu.
Rhett chwyta się za serce i odwraca w moją stronę. Zatrzymuję się, bo nie chcę się do niego bardziej zbliżyć.
– Jestem bogaty, Marley, a ty jesteś królową stypendiów i czekasz na jałmużnę, żeby mieć z czego opłacić studia.
Słyszałam to wystarczająco dużo razy, żeby się tym nie przejmować. Kiedyś takie słowa potrafiły mnie zranić, ale nie wstydzę się tego, że ciężko pracowałam na te stypendia.
– Ja dostanę stypendium, a tobie za studia zapłacą rodzice. I co za różnica?
– Nieważne, dziwaczko.
Prycham. Wiem, że wygrałam tę rundę. Zawsze, gdy chłopak nie potrafi wymyślić riposty, ucieka się do wyzwisk. Przyspieszam kroku i mijam go.
Rhett idzie za mną w stronę potoku, przy którym zebrała się już połowa czwartoklasistów z naszej szkoły. Nie odwracam się ani nie przyspieszam; nie dam mu się zastraszyć.
Atlas, Jesse i Luce są już na miejscu i siedzą na dużych kamieniach. Luce trzyma w ręce swoje sandały – bosymi stopami delikatnie rozchlapuje czystą wodę. Jesse patrzy na nią, jakby straciła rozum. Nigdy nie był fanem naszego górskiego miasteczka i nie rozumie, jak ktokolwiek może uważać je za magiczne. Jego przeznaczeniem jest duże miasto, najlepiej blisko toru wyścigowego, bo marzy o tym, żeby zostać następnym Jimmiem Johnsonem.
Atlas zaprasza mnie kiwnięciem ręki.
– Hej – witam się z przyjaciółmi, siadam obok nich i odwracam się do Rhetta, który zaraz zacznie przemawiać.
– Idiota – mruczy pod nosem Luce.
Wszyscy obserwujemy Rhetta, który prosi o ciszę i wchodzi na kamień, jakby to było jego podium.
– Chętnie bym go zepchnął z tego kamienia – warczy Jesse.
– Witajcie, jesteście gotowi rozpętać piekło? – woła Rhett i unosi wysoko ręce.
Wszyscy głośno wiwatują, po czym pada kilka propozycji. Spalić szkołę. Założyć Fullerowi profil na Tinderze. Ukraść samochody czterem nauczycielom i przeparkować je tak, żeby każdy stał na cudzym podjeździe. To akurat mi się podoba.
Rhett wskazuje na Leona.
– Stary, ten pomysł z samochodami jest chory. Jak wiecie, od dwóch lat zbieram informacje. Możecie to nazwać ubezpieczeniem. Chcę mieć pewność, że wszyscy zrobicie to, co trzeba.
– To nie jest żadne ubezpieczenie, tylko szantaż – mówi Jesse i piorunuje wzrokiem Rhetta, jakby chciał przeciąć go na pół.
Nie wiem, co takiego może mieć na każdego z nas. Wszyscy mamy jakieś sekrety, ale czy są one aż tak straszne, żeby był w stanie zmusić nas do wzięcia udziału w niebezpiecznym wyzwaniu? Nie jestem pewna.
– Czemu my to robimy? – mamroczę pod nosem.
Moi przyjaciele kwitują to pytanie milczeniem, ponieważ dobrze wiemy, dlaczego nikt się nie buntuje.
Henrietta Van Buskirk.
To przez nią zeszłoroczni czwartoklasiści nie postawili się bratu Rhetta, który jest równie głupi jak on.
Dwaj młodsi bracia Wilderowie też nie spotkają się z żadnym oporem. A co potem? Obecni pierwszoklasiści będą już mieli spokój. Koniec z Wilderami. Szczęściarze.
Byłam w drugiej klasie, kiedy życie Henrietty zmieniło się na zawsze. Wszystko dlatego, że nie zgodziła się przeciąć opon w nowiutkim jeepie Fullera.
Everetta nie obchodziło, że Henrietta nie chce brać w tym udziału. To był pierwszy rok naprawdę szalonych pomysłów, a on chciał zostawić po sobie trwały ślad. Tyle że nie miał żadnego haka na tę piątkową uczennicę, która nigdy się nie wychylała, a jej najgorszym występkiem było obrzucenie kogoś wyzwiskami.
Ponieważ nie było żadnego skandalu, który mógłby wykorzystać do szantażu, wymyślił coś od siebie. Zrobił kilka niewyraźnych zdjęć, na których nauczycielka wiolonczeli pocieszała Henriettę po błędzie podczas występu. Plotka o ich związku rozniosła się z prędkością światła. Mimo że nie było żadnych dowodów, a obie wszystkiemu zaprzeczały, nauczycielka musiała zmienić pracę, a Henrietta odeszła ze szkoły jeszcze przed zakończeniem roku.
Dlatego tak naprawdę nie ma znaczenia, co takiego ma na mnie Rhett.
I podejrzewam, że dlatego właśnie wszyscy tu jesteśmy.
– A zatem bez dalszych ceregieli przechodzę do rzeczy. Pierwsze wyzwanie zostało przygotowane dla mojej ulubionej grupy frajerów: Marley, Atlasa, Luce i Jessego. Włamiecie się do domu Upiornego Arthura i przyniesiecie mi zegarek. Złoty zegarek. Taki gruby z czarną tarczą.
Gapię się na niego, a wszyscy odwracają się w naszą stronę. W ich szeroko otwartych oczach widać zarówno niepokój, jak i ulgę. „Co?”.
– I ty to nazywasz kawałem? – pyta Jesse.
– Nic nie mówiłem o kawałach, skup się. To są wyzwania – odpowiada Rhett.
– Nieważne.
Nie możemy po sobie pokazać, że się boimy. Nie przyznaję się nawet przed samą sobą do tego, że mam serce w gardle i spocone dłonie.
Damy radę. Łatwizna. Nie pozwolę, żeby durny zegarek zniszczył moje marzenia o studiach. Przecież potem możemy go jakoś oddać.
– No? – Rhett wyciąga szyję w naszą stronę. – Na co czekacie? Czas złożyć wizytę staremu Arthurowi.
3
Odchodzimy, nie oglądając się za siebie. Ludzie zaczynają głośno dyskutować, ale jesteśmy już zbyt daleko, żeby usłyszeć poszczególne słowa. Prawdopodobnie wszystkim ulżyło, że tym razem to nie na nich padło.
Cała nasza czwórka milczy, dopóki nie znajdziemy się poza zasięgiem słuchu. Nie wiem, czy dlatego, że jesteśmy w szoku, czy po prostu nie chcemy, żeby ktokolwiek nas usłyszał.
Włamanie się do domu Arthura to nie jest żaden wielki wyczyn. Moim zdaniem dobrze wie, że dzieciaki wkradają się do niego w prawie każde Halloween. Ale kradzież to coś zupełnie innego. Swędzi mnie cała skóra, jakby moje ciało oblazły mrówki.
– Nie zrobimy tego, prawda? – pyta Luce, nerwowo pocierając dłonie. Patrzy na każde z nas po kolei, chcąc wyczuć nasze reakcje.
– Chcesz, żeby cała szkoła zaczęła plotkować o tobie i nauczycielu aktorstwa? – pyta Jesse.
– O panu O’Neilu? – Głos Luce wchodzi na wysokie tony. – Fuj, on ma chyba z osiemdziesiąt lat!
– Pięćdziesiąt – poprawiam ją.
Jesse mnie szturcha.
– O, może to ty się z nim w takim razie spotykasz.
– W zeszłym miesiącu Fuller powiesił w stołówce baner z okazji jego urodzin. Patrz, co się dzieje wokół ciebie – odpowiadam.
– Możemy nie rozmawiać o romansach z nauczycielami i zastanowić się, jak to zrobimy? – pyta Atlas.
Czyli on już zdecydował.
– Może jedno z nas zapuka do drzwi i spróbuje go jakoś zagadać, a pozostali w tym czasie będą szukać tego głupiego zegarka? – zastanawia się Jesse.
Luce patrzy na swojego chłopaka z niedowierzaniem, jakby ten właśnie zaproponował, żebyśmy wszyscy wprowadzili się do Arthura.
– Jacyś ochotnicy do rozmowy z nim? To dziwak.
Moim zdaniem niechęć do ludzi nie robi z niego od razu dziwaka, ale to rzeczywiście nienormalne, że chowa się przed wszystkimi i obserwuje ich przez okno. Wścibscy sąsiedzi zazwyczaj są bardzo rozmowni.
– A jaki mamy plan B? – pyta Jesse.
– Dowiemy się, gdzie jest, stosując znane i sprawdzone metody stalkingu, po czym wejdziemy niepostrzeżenie do środka – mówi Atlas.
Jesse śmieje się.
– No dobrze, a plan C?
– Poczekamy, aż zaśnie. Chociaż wtedy istnieje ryzyko, że zamknie drzwi na klucz. Rhett nie powiedział, że musimy zdążyć przed konkretną godziną, ale… – Atlas nie kończy, bo wszyscy znamy odpowiedź.
Ale musimy.
Zawsze jest jakiś limit czasowy. Wzdycham i mówię:
– A zatem plan B.
Atlas bierze mnie za rękę i uśmiecha się. Jest zbyt podekscytowany tym, że to właśnie my zaczynamy tydzień wyzwań. Wie, o jaką stawkę gramy.
– Udawajmy, że mamy do przeprowadzenia jakąś tajną operację.
– A nie, że planujemy drobną kradzież – dodaję.
– To wyzwanie, mała. Arthur dostanie swój zegarek z powrotem.
– Czy nie wydaje ci się to dziwne?
Atlas wzrusza leniwie jednym ramieniem i lekko się uśmiecha. Jest tak wyluzowany, że to aż niewiarygodne. Mało co jest w stanie wytrącić go z równowagi. To jedna z rzeczy, które najbardziej w nim uwielbiam… chociaż czasem doprowadza mnie tym do szału.
– Ej, no. Luce, Jesse, czy wam naprawdę nie wydaje się to trochę podejrzane? Czemu zależy mu na tym konkretnym złotym zegarku? To nawet nie jest kawał.
– Daj spokój, Marley. Zróbmy to jak najszybciej i miejmy nadzieję, że Rhett skupi się potem na kimś innym, a nam da spokój – mówi Jesse tym samym autorytarnym tonem, jakiego używa na boisku.
Atlas podnosi kciuk w górę.
– Zgadzam się. To nie powinno być trudne. Przynajmniej nie kazał nam niczego podpalić.
– Jeszcze! – warczę i podnoszę obie ręce. – Coś mi tu nie pasuje.
– Marley ma rację – zgadza się ze mną Luce. – Czemu akurat zegarek?
– Po co zabierać cokolwiek z jego domu? – dodaje Jesse.
– Jako dowód na to, że wkradliśmy się do środka – odpowiada Atlas, czule ściskając moją dłoń w oczywistej próbie złagodzenia faktu, że się ze mną nie zgadza.
Nie chcę, żeby to się przerodziło w kłótnię. To ostatnio nasza codzienność. Nie wiem, czy to przez stres związany z zakończeniem szkoły i planowaniem wyjazdu na studia, czy jest jakiś poważniejszy powód.
– Ale ludzie robią to przez cały czas. Po co mu dowód? – zastanawiam się.
– No to jaka jest twoja teoria, Marley? – pyta Jesse. – Według ciebie to jakaś grubsza sprawa?
I tutaj mam problem. Arthur nie jest bogaty, przynajmniej na takiego nie wygląda, dlatego pewnie nie nosi drogiego zegarka. Rodzina Rhetta śpi na pieniądzach. Jego tata ma osobny model rolexa na każdy dzień tygodnia.
To niemożliwe, żeby Rhettowi zależało na zegarku Arthura.
Czyli naprawdę chce tylko dostać dowód na to, że weszliśmy do środka?
– Nic nie masz? – pyta Atlas.
– To wcale nie oznacza, że on nic nie knuje.
Atlas uśmiecha się do mnie ze współczuciem.
– Masz rację… Ale nawet jeśli, to czy to ma jakieś znaczenie? Zabierzmy zegarek i miejmy to z głowy.
Dom widnieje tuż przed nami. Z doliny wyłania się już wyblakły czerwony dach. Wspinamy się zboczem, a moje uda płoną. Czuję przypływ adrenaliny i strachu.
Przykucamy i chowamy się za samotnymi krzewami, które wyrastają z ziemi w przypadkowych miejscach.
– W całym domu jest ciemno, tylko w jednym oknie pali się światło. Pewnie tam siedzi – stwierdza Jesse.
– Tak myślisz? – odpowiada Atlas sarkastycznym tonem.
– Nie widzę, żebyś sam miał jakieś przemyślenia!
– Przestańcie, obaj! – Czuję, że zaraz zwrócę obiad. – Podczołgamy się do domu z boku, a potem przemkniemy wzdłuż tylnej ściany. Musimy trzymać się z dala od tego okna.
– I co zrobimy, gdy podejdziemy do drzwi? – pyta Luce.
– Otworzymy je.
Atlas i Jesse wybuchają śmiechem. Luce krzywi się z niezadowoleniem, ale nie wiem, czego innego się spodziewała.
– Myślicie, że trzyma zegarki na piętrze? – pytam. – Jeżeli ma ich kilka.
– Moim zdaniem ma dwa – odpowiada Jesse.
Stoi za Luce, więc wyciągam szyję, żeby go zobaczyć.
– Że co?
– Skąd to niby wiesz? – dopytuje Atlas.
– Kiedy pracowałem w sklepie, czasami pakowałem jego zakupy. Nie mam pojęcia, co to za marka, ale oba zegarki są duże, złote i bardziej ekstrawaganckie, niżbym się po nim spodziewał. Wyglądały na stare. Nie pasowały do niego, ale jeden z nich wyglądał tak, jak mówił Rhett.
– Ekstrawaganckie, czyli drogie? – pyta Atlas.
Jesse przewraca oczami.
– Czy ja wyglądam na handlarza antykami?
– Trochę.
Ignoruję ich, bo te słowne potyczki w niczym nam nie pomagają. Musimy zachować kontrolę, opracować plan i go wykonać. Jeżeli ktoś nas złapie, będziemy mieć duże kłopoty.
– Dobra, idziemy.
Ciągnę ze sobą Atlasa, zanim znów zacznie kłócić się z Jessem.
– Wchodzimy od razu – mówi cicho. – Nie naróbcie hałasu.
Biegniemy skuleni jak w jakimś horrorze w stronę bocznej ściany domu, który jest już tuż przed nami. Skupiam wzrok na świetle. Podejrzewam, że tam znajduje się salon.
Podchodząc do budynku, próbuję sobie przypomnieć, kiedy byłam tu ostatnio. Przyjechałam razem z tatą, gdy jeszcze nie pracował w tym samym szpitalu co mama. Wezwano go w związku ze śmiercią żony Arthura, która była z nim w separacji. Tata kazał mi poczekać w samochodzie, ale go nie posłuchałam. Poczekałam, aż przyjedzie prywatna karetka, a potem poszłam na paluszkach za sanitariuszami. Wiedziałam, że tata będzie zbyt zajęty, żeby mnie zauważyć.
Wtedy po raz pierwszy w życiu widziałam martwego człowieka. Żona Arthura siedziała w fotelu w kwiaty i wyglądała, jakby spała. Głowa opadła jej na bok, ale klatka piersiowa się nie poruszała. Równie dobrze mógł to być manekin.
Ponieważ na nic nie chorowała, zrobiono jej autopsję. Okazało się, że w nocy dostała ataku serca. Chyba spała w osobnej sypialni i Arthur znalazł ją dopiero następnego dnia rano.
Spoglądam w górę akurat w momencie, gdy niebo przecina spadająca gwiazda, która albo każe nam wejść do środka, albo ostrzega i radzi, żeby zawrócić. Nie jestem pewna, w którą stronę mnie prowadzi.
Nie powiem im o tym. Atlas i Jesse już teraz uważają, że „znaki”, które dostrzegam wokół siebie, to czarna magia, przez którą spłonęłabym na stosie, gdybyśmy żyli w siedemnastym wieku.
No cóż, nie żyjemy, a gdy coś zwróci moją uwagę, to moje przeczucie zazwyczaj się sprawdza.
Ale i tak tym razem je ignoruję.
– Dobra – szepczę. Prostuję plecy i przyklejam się do ściany domu wyłożonej spłowiałymi deskami. – Musimy podejść do drzwi, ale pamiętajcie, żeby się schylić, jak będziemy przechodzić pod oknem.
– Przecież tu nie pali się światło – odzywa się Jesse, który stoi obok mnie.
– Chcesz ryzykować?
– Mógłbym wziąć Arthura na siebie.
– Po prostu to zrób! – warczy Luce.
Gdybyśmy nie musieli być cicho, pewnie by na niego wrzasnęła. Ma oczy wąskie jak szparki, zaciśniętą szczękę i dłonie zwinięte w pięści. Zaczyna tracić cierpliwość, a to nigdy nie kończy się dobrze. Luce jest trochę… niezrównoważona.
Jesse rzuca jej spojrzenie i kiwa głową.
– Ruszaj, Atlas.
Idziemy bokiem, dostawiając nogę do nogi, jak cztery małe kraby. Ściana drapie mnie w plecy. Jestem zbyt nakręcona, żeby to zauważyć, ale założę się, że dziś wieczorem znajdę kilka drzazg wbitych w skórę. Atlas dochodzi do okna jako pierwszy i przykuca, a potem niezdarnie przechodzi dołem na ugiętych nogach.
Ja robię to samo. Schylam się i idę dalej, uważnie stawiając kroki. Opieram się rękami o ziemię, żeby się nie przewrócić. Kilka kamieni wbija mi się w skórę.
Przechodzę pod oknem, po czym prostuję się i wycieram dłonie w szorty.
– Gotowi?
Atlas przytakuje.
– Ja pójdę pierwszy. Idźcie za mną.
– Dobrze – rzuca Jesse przez moje ramię.
Patrzę, jak Atlas sięga ręką do klamki. Czuję silne pulsowanie w głowie.
Obraca klamkę i delikatnie popycha drzwi.
Te głośno skrzypią, jakby obwieszczały nasze przybycie. Krzywię się i wstrzymuję oddech. Z głębi domu dochodzą ciche głosy z telewizora. Brzmią jak ze starego filmu.
Atlas odwraca się i pokazuje gestem, żebyśmy poszli za nim.
Przedpokój jest wielki, ale skromny. Ściany są wyłożone drewnem. Pyłki kurzu drapią mnie w gardło i muszę stłumić kaszel. Choć najwyraźniej nikt tu nie odkurza, w domu jest czysto. Przynajmniej tak wynika z tego, co jestem w stanie dostrzec w tym nikłym świetle.
Kiedy robię krok do przodu, deska w podłodze wydaje z siebie głośny krzyk. Dosłownie tak to brzmi. Atlas odwraca się i piorunuje mnie wzrokiem, jakby myślał, że specjalnie robię taki hałas.
Bezgłośnie go przepraszam i powoli podnoszę stopę. Taki sam hałas ponownie roznosi się po całym przedpokoju. Tym razem już trochę ciszej.
Jesse i Luce omijają deskę, żeby jej nie nadepnąć, a potem wszyscy razem wchodzimy na schody. Ponieważ nie są przykryte wykładziną, każdy nasz krok brzmi jak grzmot, bez względu na to, jak ostrożnie go stawiamy.
Kiedy jestem już na górze, odwracam się do pozostałych i mówię szeptem:
– Niech każdy sprawdzi jeden pokój.
– Rozdzielamy się? – upewnia się Luce.
– Luce, jesteśmy w domu, a nie w lesie. Kiedyś już tu byłam. Na górze są cztery pokoje i nas też jest czworo. Jeśli się rozdzielimy, załatwimy to w parę minut i będziemy mogli stąd spadać.
Byłam tylko w pokoju gościnnym, w którym nocuje George, kiedy odwiedza dziadka, więc nie wiem, które z pozostałych drzwi prowadzą do sypialni, a które do łazienki. Za chwilę się tego dowiemy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki