Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
10 osób interesuje się tą książką
Thriller szpiegowski, w którym granica między prawdą a zdradą staje się niebezpiecznie cienka.
Oficer polskiego wywiadu Barbara Szymańska zostajeranna w głowę podczas starcia z rosyjskimi agentami w Kopenhadze. Budzi się bez pamięci – nie wie, kim jest, ani komu może zaufać. Torturowana, a potem zmuszona do ucieczki, przemierza Europę bez dokumentów i pieniędzy, ścigana przez Rosjan, którzy chcą odzyskaćpendriva z nazwiskami agentów SWR uplasowanych wśród polskich polityków.
Pułkownik Stanisław Krauze i Piotr Adamski rozpoczynają dramatyczny wyścig z czasem o ocalenie „Baszki”. Równolegle wywiad rosyjski szykuje w Polsce działania dywersyjne, a siatka szpiegów stara się za wszelką cenę zapobiec swojej dekonspiracji.
Czy Barbara odzyska pamięć, zanim Rosjanie ją dopadną? Czy dane z pendriva trafią do opinii publiczneji jaką cenę zapłaci za to Polska?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 443
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 11 godz. 54 min
Lektor: Bartosz Kurek
Dla mojej ukochanej Żony
Dopóki walczysz – jesteś zwycięzcą.
Augustyn zHippony
Wysoki mężczyzna w czapce bejsbolówce wyszedł głównymi drzwiami centrum handlowego. Tego popołudnia jeszcze raz obszedł cały kompleks, korzystając ze wzmożonego sobotniego ruchu, by się upewnić, że założenia akcji oparte są na prawidłowym rozeznaniu. Wybrali obiekt przy Marywilskiej – przede wszystkim ze względu na fakt, że było to największe centrum handlowe w Warszawie. Nie mniej ważnym argumentem była jego stosunkowo słaba ochrona i mizerna sieć monitoringu oraz innych systemów ostrzegawczych. Sprawdzili, że łatwo było wynająć tu lokal ze względu na dużą liczbę pustych stanowisk. Za istotne uznali również, że obok Polaków najemcami było wielu obcokrajowców, między innymi Wietnamczyków, Ukraińców, Pakistańczyków oraz Chińczyków, co utrudniało zawiązanie się zintegrowanej społeczności. W tym środowisku na porządku dziennym były konflikty, a nawet bójki pomiędzy konkurentami.
Idea zamachu na centrum powstała w Jasieniewie jeszcze latem, choć potencjalni wykonawcy dowiedzieli się o decyzji centrali dopiero kilka tygodni później. Polecenie otrzymało dwóch nielegałów, Jewgienij i Taras, korzystających z przykrycia majętnych uchodźców z Ukrainy. Starannie wytypowali wśród swoich kontaktów na terenie Mazowsza „słupy”, na których wynajęli kilka stanowisk handlowych. W części z nich podjęto niemrawe prace, mające stworzyć pozory zwykłego handlu. W ostatnich dniach systematycznie dostarczano do magazynów lokali zapasy środków chemicznych, głównie farb i rozpuszczalników. W każdym wynajętym punkcie umieszczono również bańki wypełnione benzyną. W sumie środki może staromodne, ale bardzo skuteczne, szczególnie w wielkiej hali, mieszczącej tysiąc czterysta stoisk. W wielu z nich magazynowane były materiały łatwopalne, takie jak tekstylia i ubrania, ale również plastik.
Jewgienij był zadowolony z hali, którą wybrali jako cel. Właściwie nikt niczym się tam nie interesował, a że on i Taras, jako inwestorzy, nie pojawiali się tam osobiście, po zamachu służby co najwyżej dotrą do niczego nieświadomych „słupów”, którzy obu Rosjan widzieli wyłącznie ucharakteryzowanych. Dodatkowo, żeby utrudnić policyjnym technikom ustalenie, w których lokalach zaczął się pożar, zamierzali tuż przed podpaleniem rozlać substancję inicjującą ogień po sąsiednich stanowiskach, zwiększając powierzchnię pożogi.
Teraz wsiadł do toyoty, którą zaparkował z dala od nielicznych na parkingu kamer, i spojrzał na zieloną ścianę z napisem „Marywilska 44”. Byli gotowi do działania, czekali jeszcze tylko na rozkaz z centrali, który mógł nadejść lada dzień. Po podpaleniu mieli zniknąć z Polski. Nie znał nowego przydziału, ale w sumie było mu wszystko jedno. Lubił swoją robotę. Żeby zawsze było tak łatwo jak na Białołęce, pomyślał z satysfakcją. Słyszał o wpadce rosyjskiej siatki zajmującej się rozpoznaniem polskich portów i linii kolejowych. Wiedział, że szykowali wykolejenia transportów, ale widocznie nie zabezpieczyli się odpowiednio, skoro dobrała się do nich polska ABW.
Uznał, że na razie czas ruszać. W wynajętym apartamencie czekali na niego Taras i kilka fajnych dziewczyn. Wódeczka też już się mroziła. Żyć nie umierać.
Pojawienie się na lotnisku pod Rzeszowem trzech ciężkich wojskowych samolotów transportowych Boeing C-17 z oznaczeniami United States Air Force zostało wykryte przez rosyjskie systemy kontroli przestrzeni powietrznej z dużym wyprzedzeniem. Nad bezpieczeństwem lotu czuwały służby amerykańskie i polskie, a całość działań była koordynowana przy użyciu samolotu rozpoznania pola walki i dowodzenia Northrop Grumman E-8, unoszącego się w rejonie Częstochowy. To dlatego odpowiednio wcześnie wykryto, że w kierunku polskiego terytorium leci para rosyjskich strategicznych samolotów bombowych Tu-95MS, eskortowanych przez dwa najnowsze myśliwce SU-57 i dwa starsze SU-30. Wobec teoretycznej możliwości użycia pocisków samosterujących CH-555 lub CH-101, których Tu-95MS używały już wobec celów ukraińskich, poderwano dyżurne F-22 z 90. Eskadry Myśliwców amerykańskich sił powietrznych oraz polskie F-16 z 32. bazy w Łasku. Decyzję o wysłaniu dyżurnych par myśliwców podjęły wspólnie polskie dowództwo oraz dowództwo w Uedem, odpowiedzialne za przestrzeń powietrzną NATO na północ od Alp. Samoloty skierowały się w rejon granicy Polski w celu przechwycenia potencjalnie groźnych maszyn. Jednak rosyjskie samoloty zawróciły nad zachodnią Ukrainą.
Transportowce po wylądowaniu zostały błyskawicznie rozładowane, a ich ładunki przeniesiono na wojskowe ciężarówki. I w tym momencie możliwości kompleksowej obserwacji dalszych losów transportu po stronie rosyjskiej armii się skończyły, a kierunek przemieszczania się wojskowego wyposażenia i zapasów przeznaczonych dla jednostek ukraińskich nie był już tak jednoznaczny. Chyba że rosyjskie siły zbrojne dysponowałyby jednak wiedzą na temat dalszej trasy transportów.
– Czy ty musisz zachowywać się jak dziecko? – Basia próbowała za wszelką cenę panować nad tonem głosu. Rozumiała opory Piotrka i jego troskę o nią, ale jako oficer wywiadu on również powinien zachowywać się poważnie. Wypadałoby, żeby funkcjonariusz wiedział, co oznacza słowo „rozkaz”.
Piotr z naburmuszoną miną siedział na drugim końcu salonu w mieszkaniu przy ulicy Karola Małcużyńskiego na warszawskim Ursynowie; udawał zainteresowanego powtórką jakiegoś marnego talent show. Ona zajęła bezpieczne miejsce na krześle za stołem. Wiedziała, że jeśli usiądzie obok niego, on zaraz zacznie się do niej kleić, a potem znowu narzekać na zbliżającą się delegację. Bała się, że w końcu powie mu coś naprawdę przykrego, a tego nie chciała.
– Mogłaś się nie zgodzić – mruknął po chwili pod nosem.
– Człowieku, nie osłabiaj mnie. Najlepiej w ogóle przestań już o tym gadać. – Musiała go spacyfikować, bo cała ta dyskusja, tocząca się już od wielu dni, coraz bardziej przypominała tragifarsę w trzech aktach. Tylko jak to zrobić, żeby nie sprawić mu przykrości? – Miałam powiedzieć naczelnikowi, że albo pojadę z porucznikiem Adamskim, albo w ogóle? Bądź poważny, Piotrek! Poza tym chyba masz świadomość, że nasze zakresy obowiązków się różnią. Nawet gdybym chciała kolejny raz ruszyć w teren w twoim miłym towarzystwie, partnerze, formalnie nie dałoby się tego załatwić. Dociera do pana?
Piotr nie odpowiedział. Nadal wbijał wzrok w ekran telewizora. Nie wiedziała, o czym myśli, ale przynajmniej w końcu przestał marudzić. Czyżby wreszcie zrozumiał? Ciekawe, czy jak się położymy, dalej będzie się dąsał, czy jak zwykle łóżko nas pogodzi, zastanowiła się. W ich niedługim wspólnym pożyciu dotąd zawsze tak było. A Basia znała sposoby, żeby skutecznie go zachęcić.
„Solli” zwykł późno kłaść się spać. Uważał, że starzy ludzie powinni korzystać z pozostałego im ograniczonego czasu i unikać wylegiwania się w łóżku bez końca. Tym bardziej że po wyczerpującej pracy w sejmie i w partii, a od niedawna także w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, często w ogóle nie mógł zasnąć. Decyzja prezesa partii o jego nowej misji jako ministra koordynatora służb specjalnych zmusiła go do wyjątkowo intensywnego wysiłku, aby w szybkim czasie stać się kompetentnym w tej funkcji. Nie znosił dyletanctwa – a taka postawa była popularna wśród polityków. Udawali wszystkowiedzących i bezbłędnie wykonujących swoje obowiązki, podczas gdy tak naprawdę nie mieli o nich zielonego pojęcia. W ten sposób tylko sami stwarzali opozycji okazję do głośnej krytyki, a wyborcom do niepożądanych decyzji przy urnach wyborczych. On sam musiał przyjąć polecenie dotyczące nowych obowiązków od prezesa, który coraz bardziej pesymistycznie patrzył na przyszłoroczne wybory. Notowania przeciwników rosły, a zbudowanie koalicji opozycyjnych ugrupowań, dotąd mało realne, stało się prawie pewne. Prezes obawiał się między innymi przykrych konsekwencji nowego sądowego wyroku dla dotychczasowego koordynatora służb za przekroczenie uprawnień. Miał też wątpliwości, jak zachowa się w tej sytuacji prezydent. Dlatego zamierzał zapobiec kłopotom przynajmniej w tej sferze.
Dla Stefana Sarneckiego utrata stanowiska wicemarszałka okazała się ciosem – w końcu od dawna sejm był jego żywiołem. Zapewniał mu także dobrą przykrywkę dla „drugiego życia”. W parlamencie Sarnecki z łatwością zdobywał wartościowe informacje i nawiązywał kontakty z kandydatami na współpracowników, nie budząc niczyich podejrzeń. Już tyle lat zajmował się polityką, że czuł się w niej jak ryba w wodzie. Z drugiej strony wiedział, że zmiana funkcji to wymarzona sytuacja z punktu widzenia jego mocodawców w Jasieniewie. Miał teraz pełny dostęp do tajemnic polskich służb specjalnych. Nadzorując ich działalność, mógł umiejętnie zaglądać do teczek spraw operacyjnych najbardziej interesujących Moskwę. Faktycznie został, według swojej wiedzy, najcenniejszym źródłem SWR w Polsce, choć jeżeli pesymistyczne oceny przedwyborcze się potwierdzą, jego aktywność na tym polu potrwa niecały rok. Moskiewska centrala niedawno zaczęła informować go o koncepcjach działań hybrydowych w Polsce, oczekując fachowej oceny. Miał z tym problemy, pomimo sporego doświadczenia w roli agenta SWR. Starał się być wiarygodny, ale zbieranie informacji politycznych to jedno, a nadzorowanie aktywności operacyjnej grup agentów rosyjskiego wywiadu to coś zupełnie innego.
Dzisiejszej nocy, zupełnie wbrew sobie, był podniecony tym, co może się wydarzyć w rejonie granicy polsko-ukraińskiej. Od początku wojny zdecydowana większość pomocy militarnej i cywilnej dla Ukrainy, finansowana przez kraje NATO i UE, trafiała na podrzeszowskie lotnisko. Doskonale wiedział, że przywożone uzbrojenie jest następnie dzielone na niewielkie partie i transportowane ciężarówkami przez wschodnią granicę, z zachowaniem maksymalnej konspiracji. Dotąd nie zdarzył się żaden atak na te konwoje, ale Rosję coraz mocniej irytował strumień nowoczesnego sprzętu dostarczanego Ukraińcom. Tym bardziej że potrafili zrobić z niego doskonały użytek. Sarneckiego natomiast jeszcze bardziej niepokoiła realna perspektywa zamachów na terenie Polski, sygnalizowana między wierszami w instrukcjach z centrali. Był pewien, że Moskwa w końcu nie wytrzyma i wyda polecenie rozpoczęcia w Polsce klasycznych działań dywersyjnych. Wiedział, że szykuje się do tego rosyjski wywiad wojskowy GRU, choć jego macierzysta SWR też to rozważa.
Konwój sześciu ciężarówek wraz z kilkoma samochodami z komandosami dojechał do bramy jednostki Straży Granicznej. Transport musiał być oczekiwany, ponieważ jego wjazd odbył się bez żadnej kontroli. Samochody, nie zatrzymując się, przejechały przez drogę wyłożoną betonowymi płytami i skierowały się w najdalszy kraniec terenu, znajdujący się w gęstym lesie. Tam się zatrzymały – w oczekiwaniu na otwarcie bramy, umożliwiającej wjazd na terytorium Ukrainy. Po jej przekroczeniu ciężarówki stanęły tuż przy czekającym na nie oddziale żołnierzy. Z szoferek wyskoczyli polscy kierowcy, a pojazdy ochrony zawróciły w kierunku placówki Straży Granicznej. Na miejscu pozostał jeden samochód terenowy, z którego wysiadł pułkownik odpowiedzialny za transport. W jego kierunku ruszył ukraiński oficer, za którym szła grupa żołnierzy. Ukrainiec przywitał się z polskim kolegą i po krótkiej rozmowie odebrał dokumenty transportu. W tym czasie żołnierze zajęli miejsca w kabinach ciężarówek. Na sygnał ukraińskiego oficera kolumna powoli ruszyła przez las. Po chwili dołączyły do niej pojazdy ochrony. Była to kolejna grupa ciężarówek tej nocy, jednak każda z nich kierowała się inną drogą niż poprzednie.
– Alfa jeden. – W radiostacji ukraińskiego dowódcy transportu rozległ się głos polskiego odpowiednika, z którym ten niedawno się pożegnał. – W waszą stronę kierują się cztery pociski manewrujące kh–101 wystrzelone z Syberii. Powiadomiliśmy już waszą obronę przeciwlotniczą, ale sugerujemy rozdzielenie się konwoju, aby uniknąć wysokiego zagrożenia. Powodzenia.
– Zrozumiałem. Rozdzielamy się.
W tym samym momencie informację potwierdziło ukraińskie dowództwo. Stanowczy rozkaz dowódcy transportu spowodował, że ciężarówki pojedynczo wybierały przecinki leśne i szybko oddalały się od głównej drogi. Jeden z kierowców zareagował z opóźnieniem – a może nie znalazł od razu możliwości zjechania z trasy konwoju. W końcu i ten pojazd wolno skręcił pomiędzy drzewa. Po chwili do kolumny dotarł meldunek z dowództwa obrony przeciwlotniczej, że zestrzelono dwa z czterech nadlatujących pocisków.
Dowódca czuł rosnące napięcie. Jeżeli tym razem Rosjanie faktycznie wysłali rakiety, których celem był jego konwój, to nie mieli wielkich szans. Mógł tylko starać się ograniczyć straty. Po kilku minutach, wydających się trwać bez końca, w dwóch miejscach w lesie doszło do gwałtownych wybuchów. Słupy ognia wywołały lokalne pożary obszaru leśnego, które wkrótce zgasły, gdyż drzewa, po długich opadach deszczu i śniegu, były mocno zawilgocone.
– Meldować o stratach – polecił dowódca transportu.
Otrzymał meldunki od czterech kierowców ciężarówek, po których odetchnął z ulgą, i polecił powrót na drogę. Nie mógł połączyć się z dwoma pojazdami, co wcale nie musiało oznaczać, że zostały zniszczone. Jednak już po chwili jeden z kierowców poinformował, że w przecince obok drogi płonie wrak samochodu. Podobny meldunek dostał z innego pojazdu konwoju. A więc jednak, pomyślał dowódca, tym razem nie obyło się bez strat. Natychmiast wysłał jeden z wozów ochrony, żeby sprawdzili sytuację dwóch nieszczęsnych ciężarówek. Żałował nie tego, że atak nastąpił na jego konwój, ale tego, że tak cenny i kosztowny sprzęt został zniszczony. No i stracił ludzi. Jadąc dalej, nie mógł pozbyć się podejrzenia, że nalot rosyjskich pocisków manewrujących na rozległy obszar lasów nie mógł być przypadkowy. Tym bardziej że na trasie rakiet lecących z Syberii były dziesiątki celów ważnych dla obrony Ukrainy.
Pułkownik Józef Starewicz obserwował beznamiętnie, jak major Dariusz Kowalski czyta meldunek o rosyjskim ataku rakietowym na ukraiński konwój wojskowy przy polskiej granicy. Właściwie każdy mógł już mieć podobną wiedzę, ponieważ faktu tego nie udało się utrzymać w tajemnicy. Irytowało go, że sprawy, którymi powinny zająć się służby wojskowe, trafiały do jego wydziału. Swoją dezaprobatę wyraził już wobec przełożonego, ale pułkownik Maksymilian Kopeć, dyrektor Departamentu Kontrwywiadu, kompletnie nie przejął się jego pretensjami, polecając przeanalizować meldunek pod kątem aktywności Rosjan w sferach kierownictwa państwa i możliwego wycieku informacji kluczowych dla kwestii bezpieczeństwa.
– No i co ja mam z tym zrobić? – Kowalski zakończył lekturę i spojrzał na swojego naczelnika w oczekiwaniu na wskazówki.
– A skąd ja, kurwa, mam to wiedzieć?! – zareagował impulsywnie Starewicz, choć wcale nie miał takiego zamiaru. – Kwadrans temu, tak jak ty teraz przede mną, siedziałem przed naszym dyrektorem, który też czegoś ode mnie oczekiwał. Próbowałem przepchnąć sprawę w stronę „wojaków”, ale dowiedziałem się, że każda służba działa w zakresie swoich zadań i możliwości. Słowem: mamy się brać do roboty.
– Do jakiej roboty, naczelniku? Mam jechać za Jasionkę i zbierać ruskie rakiety po lasach? Jak nasi szefowie są tacy mądrzy, to może przypomną sobie sprawę rakiety, która spadła w rejonie Bydgoszczy. Jakoś przez pół roku nikogo to nie interesowało, to skąd teraz ten pożar?
– Darek, nie pierdol mi tutaj. – Kolejna nerwowa wypowiedź wyszła z ust Starewicza niemal automatycznie. – Jak ci się nie podoba, zamelduj się u dyrektora i powiedz, że to nie twoja sprawa. Myślę, że szybko pomaszerujesz do kadr po decyzję o zwolnieniu dyscyplinarnym.
Kowalski, zaskoczony impulsywną ripostą przełożonego, zamilkł i postanowił nie dolewać oliwy do ognia. Zrozumiał, że Józek myśli tak samo jak on, ale jako naczelnik musi zachować twarz wobec poleceń dyrekcji. A jako przełożony korzystał z możliwości przerzucenia polecenia na podwładnego.
– Bierz ten papier – zadecydował Starewicz. – Dołącz do innych „zaczepek” i pomyśl, czy można coś na tym ugrać. Nie trzeba być geniuszem, żeby stwierdzić, że Rosjanie, mając ograniczoną liczbę rakiet manewrujących, nie walą nimi ot tak po pogranicznych lasach z nadzieją, że w coś trafią. Nawet jeżeli chcieliby nas postraszyć swoimi możliwościami, nie przypuszczam, żeby o to im chodziło.
– No jasne, że nie – potwierdził Darek. – Nie trzeba być wynalazcą prochu, żeby przyjąć, że dla ruskich przeładunek pomocy wojskowej dla Ukrainy w Jasionce to świetna okazja do ataku na te transporty. Dziwię się, że dotąd niczego nie zrobili w tej sprawie. Ale faktycznie, jak trafnie wychwyciłeś, strzelanie z kosztownych rakiet do pojedynczych ciężarówek jest bezsensowne. Wczorajszy przypadek chyba faktycznie świadczy o tym, że musieli mieć dokładne informacje o czasie i trasie transportu. Podejrzewam, że raczej ta wiedza nie pochodzi z ich lokalnej agentury, bo w takim wypadku mieliby zbyt mało czasu, aby rakiety nadleciały z Syberii. Czyli wiedzieli wcześniej.
– No właśnie! I to jest temat dla ciebie! Szukamy przecieku informacji tajnych! – podsumował Starewicz i dodał: – Bierz się do roboty.
W gabinecie zapadła cisza. Przez chwilę oficerowie tylko na siebie patrzyli.
– Na co ty jeszcze czekasz? – zapytał w końcu naczelnik. Najchętniej zapomniałby już o całej sprawie, przynajmniej na jakiś czas. Miał inne pilne tematy na tapecie.
– Sparaliżowała mnie obawa, że zaraz wydasz polecenie, żeby wnioski w tej sprawie pojawiły się na twoim biurku przed szesnastą – zripostował podwładny.
– Darek, nie rób sobie jaj. – Pułkownik zrobił srogą minę. – Temat jest naprawdę poważny. Mam wrażenie, że ktoś przekazuje ruskim cenne informacje. Wojacy będą grzebać wśród mundurowych i to jest zapewne kluczowy kierunek, ale my musimy zgłębić temat od strony cywilnej. Panimajesz?
– Panimaju. Skoro mówimy otwartym tekstem. – Kowalski zabrał meldunek i zaczął się zbierać do wyjścia.
– A co tam u „Ostera”? – zapytał jeszcze Starewicz.
– Zdziwiłbyś się, jaki aktywny jest nasz narodowiec. – Major stanął przed biurkiem przełożonego.
– Mówisz o działaniach operacyjnych? – zapytał z nadzieją naczelnik.
– Gdyby tak było, już dawno bym cię poinformował. W sejmie i KPRM kręci się jak mróweczka. No i od czasu do czasu ma kontakt z mecenasem Karolem Miecznikowskim i wpada do fundacji Regnum Legis. Pamiętasz podobne informacje, które wyszły z podsłuchu Agencji Wywiadu podczas uroczych wakacji na Fuerteventurze.
– Czyli nadal nic – ocenił smutno Starewicz. – Dostaliśmy od Staszka Krauzego i jego ludzi samograja i gówno. Albo nasz narodowiec tak dobrze się konspiruje, albo koledzy z Miłobędzkiej mylą się co do zwerbowania posła przez ruskich. Gdybyśmy tylko mogli zrobić coś więcej. To jakiś absurd, żeby mając przekonanie, że polityk jest szpiegiem, nie móc prowadzić formalnie rozpracowania. Boimy się, że przełożeni, zamiast nam pomóc, mogą ukarać nas za nasze wysiłki.
– Może ja za nim pochodzę? – zaproponował Kowalski.
– Oszalałeś? Ryzyko jest za duże, a jednoosobowa obserwacja to za mało. – Pułkownik pokręcił głową. – Podsłuchuj go dalej, a ja pogadam ze Staszkiem. Może wspólnie coś wymyślimy.
Major Kowalski szybko opuścił gabinet naczelnika. Idąc do swojego pokoju, kompletnie nie miał pojęcia, jak zabrać się do tego zleconego tematu. A sprawa „Ostera” mocno go irytowała.
Naczelnik Wydziału II z nieskrywanym zainteresowaniem obserwował, jak do jego gabinetu wchodzi szef Wydziału Operacyjnego. Wizyta była poprzedzona jedynie krótką rozmową telefoniczną z prośbą o pilne spotkanie. Uścisnęli sobie dłonie i usiedli w skórzanych fotelach.
– Co się stało? – zapytał gospodarz. – Pokonaliśmy Ukrainę czy dowiedziałeś się o jakiejś wpadce moich ludzi?
Gość, starszy od niego i wiekiem, i doświadczeniem, patrzył z zaskakująco przymilną miną. W końcu zaczął mówić:
– Na pierwszą część twojego pytania odpowiedź brzmi: jeszcze nie, ale zwycięstwo mamy w kieszeni. To, że żartujesz z naszej walki o wielką Rosję, puszczam mimo uszu i z miejsca zapominam. Co do drugiej kwestii, na szczęście również nie, ale coś jest na rzeczy.
– Mówisz dosyć zagadkowo. Przejdź do szczegółów, jeśli możesz.
– Mówisz i masz. Sekcja bezpieczeństwa wewnętrznego mojego wydziału w ramach rutynowych sprawdzeń od jakiegoś czasu zajmuje się jednym z twoich oficerów…
– Kolejna dwuznaczna wypowiedź – zirytował się gospodarz. – Nie mam czasu na głupie zagadki. Mów, o kogo chodzi.
– O Michajłowa.
– To jeden z moich najlepszych ludzi. I co z tymi waszymi sprawdzeniami?
– Właściwie to nic poważnego. – Gość przeczesał prawą ręką rzadkie włosy. Widać było, że się waha. – Wiesz, może nam się tylko wydaje, ale Wiktor ostatnio dziwnie się zachowuje.
– Kurwa, co wy znowu wymyśliliście? Jak to „dziwnie się zachowuje”? Chodzi na dziwki, gra w kasynie czy łowi ryby w przeręblu? A może po prostu punktualnie przychodzi do roboty i siedzi po godzinach? To na tle wielu innych rzeczywiście wydaje się dziwne.
– Rozumiem twoją ironię, ale tak naprawdę nie mam nic znaczącego. Natomiast stwierdziliśmy, że Michajłow, poruszając się po mieście, jakby się sprawdzał. Nie jedzie od razu do domu, a w wolne dni prosto po zakupy czy na spacer z rodziną, tylko zachowuje się tak, jakby odbywał fragmentaryczne trasy sprawdzeniowe. W punktach, gdzie może próbować wykryć potencjalną obserwację, on jakby jej poszukiwał. I to nie jeden czy dwa takie przypadki. Poza tym przesiaduje w biurze długo po wyjściu innych twoich oficerów, jakby szukał okazji do pracy w samotności. W ostatnich dniach wiele razy przeglądał materiały kilku spraw operacyjnych, szczególnie agenturalnych, często wracając do wybranych dokumentów.
– To, że siedzi do późna, akurat wcale mnie nie dziwi. On ma naprawdę dużo roboty, tym bardziej w ostatnich miesiącach. Czy przegląda inne materiały niż te dotyczące naszych spraw?
– Nie.
– To co w tym dziwnego? Mam wrażenie, że czepiacie się na siłę i niepotrzebnie szukacie sobie zajęć. Czy czasem z jakiegoś powodu nie chcecie dokopać Wiktorowi? Nastąpił na odcisk któremuś z twoich ludzi?
– No coś ty, takich rzeczy nie robimy – obruszył się nerwowo gość. – Pamiętaj, mam takie upoważnienia, że nawet nie musiałbym z tobą rozmawiać na temat naszych podejrzeń. Ale przez wzgląd na starą przyjaźń chcę, żebyś wiedział.
– W porządku. Oczywiście doceniam, że mi o tym mówisz, choć tak naprawdę poza odczuciami twoich oficerów, jak sam powiedziałeś, nie ma w tej sprawie niczego podejrzanego.
– Wiesz, jest jeszcze odnotowana spora ilość alkoholu, który kupuje Michajłow. Zgodnie z naszymi procedurami to sytuacja wskazująca na jakieś problemy. Może ma depresję, wynikającą z powodów zawodowych lub osobistych. Te drugie są całkiem realne, bo według naszych ustaleń żona przyprawia mu rogi z takim jednym wojskowym. Tak się przypadkiem składa, że są sąsiadami z bloku.
– To jeszcze nie powód, żeby go o coś podejrzewać. Sam wiesz, ilu z naszych ludzi ma niewierne żony albo sami szukają uciech poza rodziną. A pokaż mi takich, którzy nie piją. Chyba że czynnikiem ryzyka jest to, że Wiktor da po mordzie temu wojakowi.
– Mamy wzorce opracowane przez naszych psychologów, które mogą, choć nie muszą, sugerować, że z Michajłowem dzieje się coś złego lub podejrzanego. Sprawdzanie się na ulicy, penetrowanie zasobów informatycznych, siedzenie regularnie po godzinach czy spożywanie dużych ilości alkoholu może świadczyć o tym, że sekcja bezpieczeństwa wewnętrznego powinna mu się uważniej przyjrzeć.
– Jak sam powiedziałeś, nie mam prawa wam tego zabronić, choć uważam, że to stracony czas i niepotrzebne koszty. Wiktor jest w porządku. Ale jak chcecie, działajcie. Tylko dyskretnie, żeby to nie przeszkodziło mu w robocie. Tym bardziej że zaraz ma ważny wyjazd.
– No właśnie, wyjazd… – Gość wyraźnie się zasępił. – Gdyby nie ta delegacja, spokojnie moglibyśmy go obserwować tutaj, na miejscu. Wtedy tym bardziej nie zawracałbym ci głowy. A tak będę musiał ruszyć naszych nielegałów w Danii. Z drugiej strony, jeżeli coś jest na rzeczy w naszych podejrzeniach, to właśnie w misji zagranicznej można to potwierdzić albo wykluczyć. To dobra weryfikacja jego zachowania. Dam mu ogon.
– Co racja, to racja. – Naczelnik, wiedząc, o co chodzi koledze, odzyskał spokój. – Choć powtarzam: to śmieszne, co mówisz o Michajłowie. I nie spieprzcie mi sprawy agenturalnej, w związku z którą leci do Kopenhagi. Kierownictwu bardzo zależy na informacjach od źródła, z którym spotka się Wiktor.
– Możesz być pewien, że wykonamy naszą robotę w białych rękawiczkach. Jeżeli w Danii nic się nie wydarzy, powoli zaczniemy zamykać jego okresowe sprawdzenie. Zadowolony?
– A z czego tu być zadowolonym? – mruknął gospodarz. – Różne rzeczy już widziałem w naszym wywiadzie, o niektórych wolałbym zapomnieć. Ty masz do wykonania robotę i moje zadowolenie nie ma tu nic do rzeczy. Zrób swoje, a przekonasz się, który z nas ma rację.
Stefan Sarnecki po raz kolejny czytał meldunek o wczorajszym ataku rakietowym na konwój pomocy wojskowej dla Ukrainy. Nadal nie mógł zrozumieć, jakim cudem, dysponując precyzyjnymi informacjami o terminie transportu i jego trasie, mając podobno doskonały sprzęt bojowy, taka potęga wojskowa jak Rosja nie może zniszczyć groźnych dla siebie dostaw. Mocno się naraził, żeby zdobyć harmonogram najbliższych przerzutów zachodniego sprzętu dla Ukrainy, tym bardziej że na jego stanowisku taka wiedza była mu kompletnie zbędna. A zdobycie planu tras, którymi zazwyczaj poruszały się polskie i ukraińskie transporty, było już prawdziwym majstersztykiem. Przekazał aktualne informacje do Moskwy i dupa! Ktoś po tamtej stronie nawalił. Czyli jak zwykle – przynajmniej w ramach operacji przeciwko Ukrainie – nic nie szło zgodnie z planem. Przecież nawet głupi za moment się zorientuje, że ktoś ujawnił Rosjanom szczegóły dotyczące transportów i najbliższy harmonogram zostanie zmieniony, a kolejne dostawy będą realizowane w jeszcze większej konspiracji. Nawet jeśli nie polski MON, to z całą pewnością albo koordynatorzy transportu z Niemiec, albo dowództwo amerykańskie na poważnie zajmie się tą sprawą. Już nigdy nie będzie mógł poprosić o dane kolejnych transportów – musi przecież zadbać o własne bezpieczeństwo. Z niechęcią pomyślał, że mógł zostać w sejmie. Przynajmniej wszelkie informacje, które wysyłał do Jasieniewa, trafiały tam, gdzie trzeba, i nikt nie popełniał błędów przy ich wykorzystaniu.
Przyszło mu do głowy, że powinien przedyskutować te kwestie z Karolem. Ale co to da, że znowu wspólnie ponarzekają na nieudolność machiny militarnej swoich mocodawców. W sumie kasa płynie na jego konto – i z pewnością również na konto mecenasa Miecznikowskiego – więc wszystko jest w porządku, przynajmniej dla nich. A jeśli Rosjanie nie potrafią wykorzystać cennych informacji, to już ich problem. Szkoda tylko, że musiał się narażać, żeby ktoś inny coś spieprzył.
Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że jego komórka cały czas dzwoni. Najwyższy czas odebrać połączenie od premiera.
– Bardzo mi zależy na efektach tego spotkania. – Pułkownik Stanisław Krauze patrzył na dwójkę oficerów. – Jak wiecie, ta sprawa to moje dziecko, tym bardziej liczę na wartościowe informacje prosto z jaskini lwa.
Przy stole połączonym z biurkiem dyrektora Departamentu Operacyjnego obok siebie siedzieli major Karol Popławski i porucznik Barbara Szymańska. Po drugiej stronie miejsce zajął podpułkownik Andrzej Kołecki, naczelnik Wydziału Rosyjskiego.
– Staszku, mamy wszystko przygotowane, zarówno jeśli chodzi o samo spotkanie, jak i techniczne detale dotyczące naszej delegacji – zapewnił Popławski. – Z Basią działaliśmy już w kilku niełatwych sytuacjach, więc i teraz wszystko musi być w porządku. Pomijam fakt, że „Baszka” jest w czepku urodzona, a skoro ona wychodzi obronną ręką z największych tarapatów, może jej szczęście spłynie też na mnie.
– Cieszę się, że humor cię nie opuszcza, ale w Kopenhadze nie fart będzie najważniejszy, tylko dbałość o detale – podsumował dyrektor.
– Szefie, zrobimy swoje, tego możesz być pewien. – Basia bez wahania potwierdziła słowa Karola.
– Tego jestem pewien – stwierdził Krauze. – „Vest” jest niezwykłym człowiekiem, nie spotkałem nikogo takiego po wrogiej stronie. Jak wiecie, to ja go zwerbowałem, ale doszło do tego po długim czasie wzajemnych kontaktów. Gdyby nie czuł, że Putin ze swoimi ludźmi zagraża jego ojczyźnie i całemu światu, z pewnością nigdy nie zdradziłby Rosji. Niech was nie zmyli, że bierze pieniądze za przekazywane informacje. To jest dodatek dla niego, rodzaj zabezpieczenia na przyszłość. Zresztą zapewne sam nie wie, czy kiedykolwiek z niego skorzysta. Z tonu jego meldunków odnoszę niejasne wrażenie, że coś się z nim dzieje. Czy to rodzaj depresji, czy jakiś inny stan umysłu, tego nie wiem. Ale uważajcie w rozmowach z nim na każdy drobiazg, słowo, reakcję, bo to może być ważne.
– Ale chyba nie podejrzewasz, że mógł nas sprzedać? – zapytała Basia.
– Nie, jestem pewien, że nie; o ile w naszej pracy możemy być czegoś pewni – ocenił dyrektor. – Bardziej obawiam się jakiegoś załamania, desperackiej próby osiągnięcia ważnego celu. W takiej sytuacji mógłby zlekceważyć zawodowe kanony, a to stworzyłoby niebezpieczną sytuację także dla naszej służby czy dla was osobiście. W każdym razie obserwujcie go bardzo uważnie i bądźcie przygotowani na wszystko.
– Możesz na nas liczyć – zadeklarował Karol.
– Zróbcie, co do was należy, i wracajcie bezpiecznie.
Krauze wstał zza biurka, a gdy pozostali oficerowie poszli w jego ślady, podał rękę Popławskiemu i życzył mu powodzenia. Dłoń „Baszki” przytrzymał nieco dłużej, ale w końcu ją puścił i z poważnym uśmiechem skinął im głową na pożegnanie.
– Więc nic dotąd nie ustaliliście? – Pułkownik Krauze nie krył zdziwienia.
– Nie ustaliliśmy, ponieważ poseł Troicki nic złego nie robi – zareagował impulsywnie Starewicz. – A przynajmniej na to wygląda. Darek cały czas pilnuje aplikacji i uważnie analizuje wszystkie nagrania. Może jednak powiedział prawdę, że odrzucił propozycję werbunku.
– Józek, wierzę w opinię moich ludzi – zapewnił Stanisław. – Może i są młodzi, ale mają nosa operacyjnego. „Baszka” na pewno się nie myli. Zresztą ja również przesłuchałem te nagrania i nie wierzę, że facet, któremu tak zależy na kasie jak „Osterowi”, może nagle całkowicie zmienić front. Gdyby nie drobny błąd Piotra na Isla Pequeña, który pozwolił Hiszpanom wykryć obecność naszych oficerów, tamta rozmowa nie zakończyłaby się protestami narodowca. Jeszcze kilka minut wcześniej był cały szczęśliwy, mając perspektywę dużej kasy za nic.
– Nie wątpię w umiejętności twoich ludzi, ale od długiego czasu nie wydarzyło się nic, co potwierdziłoby współpracę „Ostera” z SWR. Nie chce mi się wierzyć, że zwerbowali go, a potem dali mu spokój. Szczególnie biorąc pod uwagę możliwości operacyjne, jakie ma poseł. Jesteśmy wdzięczni za to, że przekazaliście nam SpyPhone’a i poprzednie nagrania, jednak ewidentnie coś jest nie tak. Gdybym mógł uruchomić normalną kontrolę operacyjną narodowca, to pewnie coś byśmy już mieli. Ale niestety, obserwujemy go wyrywkowo i na odległość.
– Wiesz, może podeślę ci kilku ludzi – powiedział Krauze po chwili namysłu. – Nie mogę tego zrobić oficjalnie, bo szef urwałby mi głowę. Wybiorę czterech, pięciu młodych, świeżo po OKKW. Będą to doszkalające zajęcia pod hasłem zabezpieczenia naszego sejmu. Ci młodzi aż się palą do aktywności poza Miłobędzką. Zobaczymy, może uda się coś ustalić.
– Stasiu, jesteś pewien, że to dobry pomysł? – Józef spojrzał na przyjaciela z powątpiewaniem.
– A co, masz obawy, że „Oster” się zorientuje? Spokojnie, moi oficerowie, nawet ci zaraz po szkole, wiele potrafią.
– Nie, niepokoję się raczej, że kierownictwo się kapnie – wyjaśnił Starewicz. – Gdyby o takiej akcji dowiedział się Sarnecki, z miejsca wylatujesz. W obecnych realiach bezprawne śledzenie posła koalicji rządzącej jest czymś gorszym niż szpiegowanie dla obcego wywiadu.
– Damy radę, nie bój nic. – Krauze wygiął usta w nikłym uśmiechu, a potem powtórzył, jakby sam chciał się upewnić: – Damy radę.
Padający gęsto śnieg nie był niczym nadzwyczajnym w połowie listopada w stolicy Rosji. Zwłaszcza że w tym roku pierwsze opady pojawiły się pod koniec września, choć dodatnia temperatura spowodowała, iż biały puch szybko zmienił się w błoto, a po kilku godzinach nawet ono wyschło. Teraz utrzymująca się od kilku dni minusowa temperatura gwarantowała, że śnieg nieprędko zniknie. Ktoś patrzący przez okno w ciemnościach otaczających rozległy zespół budynków zajmowanych przez Służbę Wywiadu Zagranicznego tylko dzięki grubej jasnej pierzynce na gałęziach mógł dostrzec wysokie drzewa bezkresnego, wydawałoby się, kompleksu leśnego.
Podpułkownik Wiktor Michajłow nie tracił jednak czasu na gapienie się w okno i rozmyślania na temat nocnych krajobrazów jednej z dzielnic Moskwy. Nie po to siedział tak długo w biurze. Oficjalnie przygotowywał się do wyjazdu na spotkanie z polskim agentem, jednak tylko on sam wiedział, że wszystkie szczegóły misji już dawno opracował i dokładnie sprawdził. Mógł spokojnie pojechać do domu już kilka godzin temu, żeby się spakować i w końcu odpocząć przed jutrzejszą podróżą. Z przyjemnością zjadłby smaczną kolację przygotowaną przez Jelenę, jego „kochającą” żonę, i wypił z nią tradycyjnego kielicha przed drogą. A może nie tylko kielicha? Miał świadomość, że Jelena od dawna nie była tym, za kogo ją uważał jeszcze jakiś czas temu. Sam pewnie niczego by nie zauważył, ale życzliwi sąsiedzi, dzięki obserwacjom swoich wścibskich żon, donieśli mu, że pułkownik Sergiej Fiodorow, ważny oficer ze Sztabu Generalnego, nie jest Jelenie zupełnie obcy. Więcej: był jej bardzo bliski. Jako wdowiec z dużym czteropokojowym mieszkaniem mógł czuć się samotny i potrzebował towarzystwa kobiet. Wiktor, oficer wywiadu, był profesjonalistą uzyskującym bardzo wysokie oceny przełożonych, natomiast w życiu osobistym okazał się człowiekiem ślepym i naiwnym. Skutecznie rozpracowywał wrogów za granicami ojczyzny, a nie podejrzewał, że zdradza go własna żona. Jego czujność mogło uśpić to, co stanowiło treść jego drugiego życia. Tajne zajęcie. Od ponad dwóch lat Wiktor Michajłow był bowiem agentem polskiego wywiadu – a teraz właśnie przygotowywał materiały dla Polaków.
Barbara Szymańska ponownie przejrzała swoje notatki. Który to już raz? – pomyślała. Spotkanie z „Vestem”, oficerem sekcji polskiej Wydziału II SWR, będzie ogromnie ważne i cenne. Szczególnie obecnie, gdy już prawie dziewięć miesięcy toczyła się regularna wojna tuż za wschodnią granicą Polski, a analitycy wszystkich zachodnich służb wywiadowczych sugerowali, że Ukraina jest tylko pierwszym krokiem na rosyjskiej drodze w kierunku Europy. W tej sytuacji wywiad rosyjski, i tak od lat aktywnie działający na terenie Polski, z pewnością dostał nowe zadania, groźne dla ojczyzny Basi. Informacja od agenta, że leci do Kopenhagi realizować regularne spotkanie ze swoim polskim źródłem, była jak dar z nieba. Nareszcie pojawiła się szansa na bezpośrednią rozmowę – coś więcej niż skrótowe informacje przekazywane przez agenta. „Vest” zaproponował spotkanie w stolicy Danii piętnastego i ewentualnie jeszcze szesnastego listopada. Rosjanin przylatywał we wtorek około południa, a dopiero na środę miał zaplanowaną rozmowę ze swoim polskim współpracownikiem, co znaczyło, że dla oficerów Agencji Wywiadu miał wtorkowe popołudnie i wieczór, a w razie konieczności także późne popołudnie w środę, gdyż do Moskwy odlatywał dopiero w czwartek.
„Baszka” i major Karol Popławski czekali na możliwość bezpośredniego kontaktu z „Vestem” już ponad rok. Bieżący kontakt operacyjny utrzymywali poprzez darknet. Łączność była opracowana w najmniejszych detalach i zapewniała pełną konspirację. Na początku października, kiedy agent pierwszy raz zasygnalizował możliwość wyjazdu na delegację służbową do Danii, omówili wszystkie niezbędne szczegóły spotkania i sporządzili raporty. Od tamtej pory czekali, coraz bardziej frustrując się brakiem ostatecznego sygnału – oraz odpierając naciski przełożonych, dociskanych z kolei przez otoczenie ministra koordynatora, łaknącego informacji źródłowych. Oboje mieli świadomość, że szef agencji i jego przełożeni z Alei Ujazdowskich chcieliby zameldować premierowi i prezydentowi, że efektywnie działają i mają dostęp do tajnych informacji SWR. A jeszcze lepiej, gdyby te wiadomości zawierały plany działań Moskwy wobec Polski i Europy. Tym bardziej nie dziwili się kierownictwu agencji i politykom, bo w atmosferze zagrożenia ze strony Rosji każda informacja o działaniach SWR była cenna. Tajemnicą poliszynela było, że politycy partii rządzącej chcieli również zabłysnąć przed samym prezesem, a potem może ujawnić jakieś detale zaufanym dziennikarzom, jak to często robili. Uchylenie rąbka tajemnic operacyjnych wiernemu elektoratowi podnosiło morale wyborców, co miało istotne znaczenie wobec nieuchronnie zbliżających się wyborów parlamentarnych. Starania zastępcy szefa AW pułkownika Aleksandra Zielińskiego czy dyrektora Departamentu Operacyjnego pułkownika Stanisława Krauzego, aby informacje wypływały z Miłobędzkiej tylko w postaci przygotowanych tajnych meldunków dla kierownictwa państwa, były często ignorowane. Zadaniem Popławskiego i Szymańskiej, a także innych oficerów agencji było zdobywanie informacji, choć mieli wątpliwości, do kogo później one trafią – i czy ich ujawnienie nie doprowadzi do dekonspiracji źródeł AW.
Gdy w końcu otrzymali konkretny sygnał, że „Vest” piętnastego listopada wyląduje w Kopenhadze, odetchnęli z ulgą i zajęli się ostatnimi przygotowaniami do tego ważnego spotkania. Przede wszystkim potwierdzili, oczywiście pod przykryciem, rezerwację apartamentu przy Laksegade, w samym centrum stolicy Danii, gdzie miało się odbyć spotkanie. Sami mieli się zatrzymać w hotelu Copenhagen Strand, położonym w odległości dziesięciu minut spacerem od wynajętego mieszkania. Dysponowali też kilkoma wariantami tras sprawdzeniowych, przysłanymi przez łącznika działającego w krajach skandynawskich.
Pomimo starannego przygotowania, zamiast jechać na Ursynów, „Baszka” jeszcze raz sprawdzała szczegóły zbliżającej się operacji. W końcu uznała, że prochu nie wymyśli, a wszystkie detale ma w małym palcu. Schowała dokumenty do sejfu, włożyła płaszcz i zgasiła światło. Zazdroszczę Karolowi opanowania, pomyślała. Popławski pojechał do domu przed osiemnastą, tłumacząc, że czeka na niego żona, która się martwi, że przez kilka dni zostanie sama z przeziębioną córeczką. Karol zawsze stawiał sprawy rodzinne na pierwszym miejscu.
Już po chwili „Baszka” jechała w stronę Ursynowa. Przemierzając ciemne i opustoszałe ulice Warszawy, nie zwróciła nawet uwagi na padający śnieg z deszczem. Martwiła się perspektywą kolejnej rozmowy z Piotrkiem. Wczorajsza noc była piękna i rokowała pozytywnie, ale rano przy śniadaniu partner znowu zaczął narzekać. Teraz z pewnością wróci do irytującego kazania o zagrożeniach wiążących się z jej jutrzejszą delegacją. Wjeżdżając w ursynowskie uliczki, poczuła narastające zdenerwowanie. Kurczę, to jakiś absurd, pomyślała, gdy doszła do wniosku, że bardziej się boi rozmowy z Piotrem niż planowanej zagranicznej operacji.
Skończył pisać informację na temat słabości zabezpieczeń państwowego systemu informatycznego. W tekście wskazywał na wrażliwe miejsca dostępu. Dysponując taką wiedzą, rosyjscy informatycy i hakerzy mogą sparaliżować funkcjonowanie ważnych elementów polskiej infrastruktury. Notatkę miał jutro przekazać w sejmie ministrowi koordynatorowi, który od kilku miesięcy był jego prowadzącym z ramienia SWR.
Zamyślił się. W czerwcu na Wyspach Kanaryjskich zaakceptował współpracę z wywiadem rosyjskim, obawiając się, że trafi w ręce kontrwywiadu ABW, a jego niedawno rozpoczęta kariera polityczna zakończy się na ławie oskarżonych o szpiegostwo. Początkowo perspektywa dochodowej współpracy z politycznym think tankiem z siedzibą w Stambule uspokoiła jego wyrzuty sumienia. Pierwsze przelewy, oficjalnie zgłoszone premierowi i marszałek sejmu, doprowadziły wręcz do euforii małżonkę Troickiego. Raty kredytu za mieszkanie nagle stały się kompletnie nieistotne. Szybko jednak nadeszła smutna refleksja: on, narodowiec, zdradzał własną ojczyznę. Za judaszowe srebrniki przekazywał tajemnice mogące służyć ludziom Putina do ataków na kluczowe systemy elektroniczne. Miał oczywiście świadomość, że ta trzeźwa samoocena nastąpiła o wiele za późno. Dostarczył Sarneckiemu już kilka porcji tajnych dokumentów, dodatkowo umożliwiających szantażowanie go. Stopniowo popadał w coraz głębszą depresję, ale jako człowiek dyspozycyjny dostosował się do sytuacji i czekał na rozwój wydarzeń. Jedyne, co go pocieszało w tej sytuacji bez wyjścia, to bezpieczna formuła kontaktów ze Stefanem Sarneckim. Spotykali się zazwyczaj w sejmie, co zapewniało ich krótkim rozmowom poufność i naturalny charakter. Prowadzący zresztą dbał o to aż do przesady. Wskazał nawet Troickiemu dwa miejsca w budynku parlamentu, które umożliwiały błyskawiczne i dyskretne przekazanie materiałów operacyjnych, bez ryzyka, że dostrzeże to osoba postronna.
Precyzyjnie złożył kartki zapełnione swoim drobnym pismem; musiały mieścić się w dłoni, by można było szybko je przekazać. Następnie sięgnął po szklankę z drinkiem i dokończył go jednym haustem. Ostatnio pił coraz więcej – nawet gdyby sam nie odnotował tego faktu, żona bez przerwy mu o tym przypominała. Faktycznie była to dla niego pewna nowość, ale jak sobie tłumaczył, drobne wsparcie pomagające opanować nerwy przecież go nie zabije. Przynajmniej nie od razu.
Musiał wykorzystać okazję, jaką stanowiła perspektywa bezpośredniego spotkania z oficerami centrali. Ponieważ pełnił służbę w Wydziale II, w zespole polskim, miał bezpośredni dostęp do agentury działającej przeciwko Polsce. Sam prowadził kilkoro agentów, w większości bardzo ważnych. Postanowił przekazać Polakom trzy sprawy, którymi zajmował się wspólnie ze swoimi ludźmi. Wyobrażał sobie zaskoczenie i satysfakcję Stanisława Krauzego, którego bardzo szanował i któremu pozwolił się zwerbować. Jeden z agentów został pozyskany zaledwie kilka miesięcy temu – i znając szczegóły werbunku, Michajłow zakładał, że Polacy uważają go za prawdziwego patriotę, który dał odpór próbie wciągnięcia go do współpracy w bardzo zagadkowych okolicznościach. Dwójka oficerów Agencji Wywiadu, obserwująca kontakt polskiego polityka z hiszpańskimi werbownikami, sama zapewniła agentowi najlepsze alibi. Ale po przekazaniu materiałów, które szykuję, Polacy będą dysponować pełną wiedzą na temat prawdziwej roli swojego polityka, pomyślał z satysfakcją.
Wiktor Michajłow wiedział, że może kopiować jedynie papierowe materiały. Wszystkie komputery w SWR były zabezpieczone systemem kontroli i rejestracji, a kopiowanie dokumentów operacyjnych bez zgody przełożonych było zabronione. Gdyby podjął takie ryzyko, od razu miałby na karku ludzi z kontrwywiadu wewnętrznego. Tymczasem nikt nie mógł go o nic podejrzewać, skoro zaglądał do własnych spraw operacyjnych. Zapisy w tajnym archiwum służyły mu jedynie do uzupełnienia meldunków dla Polaków. Już dawno stwierdził, że najprostsze rozwiązania są najlepsze.
Zamknął od wewnątrz drzwi biura i wziął się do roboty. Z teczek spraw operacyjnych wybierał najważniejsze dokumenty i fotografował je swoją prywatną komórką. Następnie zgrał wszystko na pendrive, który nabył kilka tygodni temu specjalnie w tym celu. Nośnik musiał być jak najmniejszy, aby ograniczyć ryzyko przy jego przenoszeniu.
Wyjął z szafy walizkę lotniczą, którą pobrał z Departamentu Techniki SWR. Zewnętrznie walizka nie różniła się od tych wykorzystywanych przez przeciętnych turystów. Natomiast specjaliści z Jasieniewa przerobili ją tak, że dysponowała trzema skrytkami do przewozu materiałów operacyjnych. Żadna kontrola na lotnisku, żadne prześwietlanie nie pozwalały na wykrycie schowków. Do przewozu pendrive’a wybrał skrytkę umieszczoną w mocowaniu kółek walizki; schowek był w zasadzie niewidzialny.
Gdy wykasował zdjęcia z telefonu i schował dokumenty do sejfu, wreszcie mógł pojechać do domu. Zerknął na zegarek. Może po tym, jak się spakuje, uda mu się jeszcze zdrzemnąć dwie, trzy godziny. Miał nadzieję, że żona już śpi i nie będzie musiał z nią rozmawiać. Wstanie, zanim ona się obudzi. O świcie musiał być na lotnisku, aby zdążyć na samolot do Ankary. Potem jeszcze przesiadka na lot do Kopenhagi. Był pewien, że zrobił wszystko, żeby dobrze się przygotować. Pozostawało mieć nadzieję, że Polacy umiejętnie wykorzystają otrzymane materiały i nie sprowadzą na Wiktora zagrożenia. Był przekonany, że szczególnie może ufać pułkownikowi Krauzemu. Liczył, że może spotkają się w Kopenhadze.
„Baszka” weszła do mieszkania niepewnie, zastanawiając się, co tym razem wymyśli Adamski. On jednak całkowicie ją zaskoczył. Gdy tylko ją zobaczył, wyjął z lodówki butelkę wina Gewürztraminer. Ten trunek o złocistożółtawym kolorze, charakterystycznym smaku i wyrazistym aromacie od niedawna był ich ulubionym. Szczególnie smakował im w odmianie półsłodkiej, pasującej właściwie do każdej potrawy i doskonałej jako aperitif.
Piotr nalał wino do kieliszków, a następnie postawił na stole talerz z malutkimi kanapkami, które były jego specjalnością. Basia zwróciła uwagę na przyciemnione światła i zapalone świece.
– Co to za okazja? – zapytała, sięgając po szkło.
– Pożegnalna kolacja przed twoim wyjazdem – wyjaśnił, stając przed nią. – Zapraszam. – Uniósł kieliszek i oboje wypili po sporym łyku. – Chcę, żebyś z dala od domu wspominała tę chwilę, a nie moje marudzenie i narzekanie. Dobrze wiesz, że boję się o ciebie. To dlatego najchętniej zawsze i wszędzie bym ci towarzyszył.
– Piotruś, ja to naprawdę rozumiem – zapewniła. – I jestem wdzięczna, że pomyślałeś o takim specjalnym pożegnaniu. Jest uroczo.
Sięgnęła po kanapeczkę i przez chwilę jadła w ciszy, delektując się smakiem. Gdy kolejny łyk wina spłynął po jej gardle, poczuła, że wreszcie się rozluźnia.
– Zdążysz się spakować? – spytał Piotrek.
– Częściowo spakowałam się już wczoraj wieczorem. Zostały jeszcze kosmetyki i jakieś drobiazgi, ale to już rano. Mam być na lotnisku o ósmej.
– Odwiozę cię.
– No ja myślę. – Uśmiechnęła się szeroko.
Tego wieczoru Piotrek pomyślał o wszystkim, także o deserze. Basia skusiła się na porcję swoich ulubionych lodów caffe latte i na kolejny kieliszek wina. Cieszyła się, że zamiast znowu się kłócić, spędzili miły czas, a gdy po posiłku wzięli wspólną gorącą kąpiel, była w siódmym niebie. Nawet przez moment nie pomyślała o tym, że już jutro, jako oficer wywiadu, może znaleźć się w niebezpiecznej sytuacji. Tego wieczoru była tylko zakochaną kobietą w ramionach wybranka swego serca.
Mads Hansen od czterech lat był szefem nielegalnej rezydentury SWR w stolicy Danii. Tak naprawdę nazywał się Jurij Stewkow i pochodził z Wołgogradu. Specjaliści od legalizacji przygotowali mu taką legendę i potwierdzające ją dokumenty, że nawet sam Bóg nie połapałby się w tej sieci kłamstw. Polecenie, które dostał z centrali dzisiejszego wieczoru, kompletnie go zaskoczyło. Od kilku lat wraz z podległymi sobie ludźmi realizował różne przekazywane z Jasieniewa zadania, głównie działania hybrydowe, ale dzisiejszy rozkaz był czymś niecodziennym. Przeczytał go jeszcze raz, ale sens nadal był taki sam: piętnastego listopada o trzynastej przylatywał z Ankary figurant, którym mieli się zająć. Powinni obserwować go od lotniska Kastrup do hotelu Radisson Blu Scandinavia i podczas całego pobytu w Danii. Figurant był oficerem wywiadu i miał zaplanowane spotkanie na środowe popołudnie. Od miejsca samego spotkania należało trzymać się z dala, natomiast przez cały pozostały czas monitorować i dokumentować zachowanie śledzonego oraz jego ewentualne kontakty. Mieli wolną rękę w sytuacjach, które uznaliby za podejrzane – na przykład gdyby figurant spotkał się z przedstawicielami obcych służb specjalnych. W takich przypadkach powinni natychmiast nawiązać łączność z centralą, oczywiście za pośrednictwem szyfrowanych telefonów.
Po przeczytaniu instrukcji uruchomił system łączności alarmowej. Po kilku minutach trzej pozostali członkowie grupy potwierdzili odebranie sygnału o konieczności stawienia się na parkingu w rejonie lotniska Kastrup godzinę przed przylotem figuranta. Mads zakładał, że przed spotkaniem uzgodnią nieobecności w pracy w następnych dwóch dniach. Z kolei ta godzina na Kastrup powinna im pozwolić na ustalenie sposobu prowadzenia figuranta. Wiedział, że Christian przyjedzie osobowym fordem, więc razem z volkswagenem Madsa będą mieli do dyspozycji dwa pojazdy. Powinno wystarczyć, zakładając, że figurant będzie aktywny wyłącznie w centrum stolicy, ocenił.
Major Dariusz Kowalski stanął przed furtką posesji przy ulicy Pilickiej i nacisnął dzwonek. Nigdy wcześniej tu nie był, choć rejon Górnego Mokotowa był mu dobrze znany. Przez chwilę podziwiał elegancką jednopiętrową willę o kremowej elewacji. Wiedział, że fundacja dostała tę siedzibę od państwa i po kilku latach budynek miał przejść na własność organizacji. Wartość takiej willi z ogrodem w tej części stolicy przekraczała jego wyobrażenia.
Po chwili otworzyła się dwuskrzydłowa brama i przejechało przez nią granatowe bmw o przyciemnionych szybach. Patrząc na tablicę rejestracyjną, Kowalski dałby głowę, że samochód należy do kolumny Służby Ochrony Państwa. Zatem przyjechał ktoś o randze ministra. Usłyszał brzęczyk i mógł otworzyć furtkę. Jednocześnie obserwował, jak bmw wjeżdża na parking za budynkiem. Stały tam już dwa inne auta. Pomyślał, że trzeba mieć specjalne przywileje, żeby móc tutaj parkować. No i dodatkowe wejście, ponieważ pasażer bmw nie pojawił się w drzwiach.
W holu willi Kowalski dostrzegł ładną dwudziestokilkuletnią brunetkę w krótkiej spódniczce i białej bluzce. Uśmiechnęła się do niego grzecznie.
– Pan na seminarium?
– Tak. Zapisałem się przez państwa stronę internetową – wyjaśnił. – Jarosław Kluczyk.
Kobieta spojrzała na trzymaną listę.
– Zgadza się. Pan z Otwocka. Zapraszam, zaraz zaczynamy.
Kowalski przeszedł przez hol i skierował się do wskazanej sali, już do połowy wypełnionej gośćmi. Zajął miejsce w ostatnim rzędzie. Większości osób nie kojarzył, ale rozpoznał kilku posłów, dziennikarzy z prawicowych mediów i aktywistów antyunijnych grup działających w sieci. Wśród nich dostrzegł „Ostera”, rozmawiającego z jakimś siwym mężczyzną.
Seminarium na temat „Partie prawicowe jako gwarant demokracji i tożsamości Polski w Europie” zainicjował mężczyzna, który wcześniej żywo dyskutował z posłem Polskiego Stronnictwa Narodowego. Po kilkuminutowym wprowadzeniu głos przekazano profesorowi znanemu z sympatii do skrajnej prawicy i antypatii do Unii Europejskiej, potem zaś na mównicę wszedł „Oster”. Zaczął mówić, gdy do sali wbiegł spóźniony minister koordynator Stefan Sarnecki. Skinieniem głowy przywitał się z kilkoma uczestnikami i usiadł w pierwszym rzędzie, obok prezesa Regnum Legis mecenasa Karola Miecznikowskiego. Do końca seminarium wystąpiło jeszcze kilku mówców, a po krótkim podsumowaniu uczestnicy zostali zaproszeni na skromny poczęstunek.
Dariusz Kowalski, trzymając w ręce kieliszek białego wina, podchodził do kolejnych grup rozmawiających na temat sytuacji prawicy w Polsce i Europie oraz rosnącej popularności ugrupowań narodowych. Cały czas starał się dyskretnie obserwować posła PSN, ale nic istotnego nie rzuciło mu się w oczy. „Oster” zamienił kilka zdań z Sarneckim, poza tym jednak rozmawiał głównie z dziennikarzami. Wkrótce towarzystwo zaczęło się rozchodzić, a jednym z pierwszych ludzi, którzy opuścili salę, był poseł narodowców. Kowalski odczekał kilka minut i również wyszedł. Za „Osterem” miał pojechać inny oficer Wydziału Rosyjskiego.
Po powrocie na Rakowiecką zajrzał do gabinetu pułkownika Starewicza.
– Bawiłeś się w obserwację? – zapytał naczelnik.
– Trafiłeś w sedno, Józek. Bawiłem się – odparł zniechęcony major. – Do dupy takie rozpracowanie. Tylko patrzeć, jak facet się zorientuje, że za nim chodzimy. Pojedynczy obserwator to może…
– Dobra, nie kończ – przerwał mu naczelnik. – Sam wiesz, w jakiej jesteśmy sytuacji. To, że „Oster” coś wyniucha, to jeszcze mały problem. Gorzej, jak nasza dyrekcja się zorientuje, że prowadzimy nielegalne działania wobec posła i ministra koalicji rządzącej.
– Robimy to od przypadku do przypadku – podsumował Dariusz. – I nie mamy żadnych efektów. Może lepiej dać sobie spokój.
– Nie poddamy się, majorze – stwierdził stanowczo Starewicz. – Nasi przyjaciele z Miłobędzkiej dostarczyli nam dowody, że poseł jest ruskim agentem. I tego się trzymamy. A co z podsłuchem?
– Poza nagraniami z Fuerty, które przekazała Basia, tu, w kraju, facet jest krystaliczny – poinformował Kowalski. – Mija pięć miesięcy i nic. Kompletnie nic! Tak jakby wiedział, że ma podłączonego SpyPhone’a. Cholera mnie bierze na takie rozpracowanie szpiega.
– Kolego, rób swoje, a efekty jeszcze przyjdą.
– Albo nie przyjdą… – mruknął pod nosem Darek, wychodząc z gabinetu przełożonego.
Gdy rano Basia kończyła pakowanie, atmosfera w domu na szczęście była równie miła jak poprzedniego wieczoru. Na lotnisko wyruszyli ze sporym wyprzedzeniem. Piotr chciał zostawić fiata 500 na parkingu i odprowadzić „Baszkę” do terminala, żeby towarzyszyć jej możliwie najdłużej, ale ta stanęła okoniem.
– Piotruś, naprawdę myślisz, że potrzebuję twojej eskorty nawet na terenie lotniska? – Starała się powiedzieć to łagodnym tonem, ale dla przewrażliwionego partnera jej sprzeciw zapewne nie był czymś miłym.
– Przecież tu nie chodzi o żadną eskortę – zaprotestował Piotr, wjeżdżając na rondo. – Normalnie chciałem cię odprowadzić. – W jego głosie zabrzmiał żal.
– Sam pomyśl: wysadzisz mnie w strefie kiss & fly i wejdę prosto do terminala, a tam zapewne czeka już na mnie Karol. A jak wjedziesz na parking, zacznie się szukanie wolnego miejsca, kupowanie biletu, wędrówka z przylotów na odloty i tak dalej. I co, zaczniesz mnie czule żegnać przy Karolu? Dajmy już spokój z tymi ceregielami, przecież za dwa dni się zobaczymy.
Adamski się zawahał, widziała to, ale w końcu skręcił w kierunku hali odlotów. Bez słowa wyciągnął bilet z parkometru, a potem zatrzymał się przed wejściem do terminalu. Wiedziała, że nie jest zadowolony, ale przyjął jej decyzję. Szybko jednak wziął się w garść, bo kiedy wyciągał z bagażnika jej walizkę, miał już na twarzy swój normalny uśmiech. Właśnie takiego chciała go widzieć i zapamiętać na krótki czas rozstania. Jeszcze tylko szybki, ale gorący pocałunek…
– Dziękuję ci za wczorajszą niespodziankę – powiedziała. – Kanapeczki jak zawsze były przepyszne. O winie nie wspomnę. Postaraj się o kolejną butelkę w lodówce na mój powrót.
Jeszcze raz pocałowała Piotrka na pożegnanie, po czym energicznie ruszyła w stronę wejścia do budynku.
– Basiu!
Odwróciła się. Adamski stał obok samochodu i patrzył na nią poważnym wzrokiem.
– Gdyby działo się coś złego, pamiętaj: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą” – powiedział.
– Mocne – oceniła z uśmiechem. – Twoje?
– Nie. Augustyna z Hippony.
– Mądrych masz kumpli – zażartowała i zniknęła w wypełnionej podróżnymi hali odlotów. Z ulgą dostrzegła Karola Popławskiego siedzącego na metalowym krzesełku.
Radca Ambasady Federacji Rosyjskiej Sergiej Biełow szedł energicznym krokiem przez główny terminal lotniska. Właśnie pożegnał członka Dumy, który przez Kair miał wrócić do Moskwy. Polityk działał w komisji służb specjalnych i z tego tytułu opieka nad nim za granicą była ważna. Biełow się spieszył, żeby zdążyć na lunch z duńskim dziennikarzem, którego uważał za interesujący kontakt informacyjny, zwłaszcza po kilku ostatnich pozytywnych wypowiedziach Duńczyka na temat bieżącej polityki Rosji. Takie podejście do problematyki rosyjskiej nie było popularne wśród pracowników lokalnych mediów. Jako rezydent SWR w Kopenhadze musiał dbać o każdy potencjalnie rokujący kontakt, bo skąd miał pozyskiwać informacje przy blokadzie, którą wprowadzono dla dyplomatów rosyjskich po rozpoczęciu operacji wojskowej w Ukrainie.
Spojrzał na zegarek. Ocenił, że spokojnie zdąży dojechać do restauracji w centrum miasta, gdzie byli umówieni na lunch. Na samą myśl o posiłku zrobił się głodny. Planował zamówienie steka z pieczonym ziemniakiem. Kufel piwa będzie idealnym dopełnieniem takiego zestawu.
Minął jakąś parę idącą z bagażami w kierunku wyjścia z terminala. Jak przystało na rasowego mężczyznę, choć już w średnim wieku i z siwizną na skroniach, zwrócił uwagę na atrakcyjną sylwetkę młodej kobiety. Krótka zimowa kurtka odsłaniała krągłe biodra, a także długie nogi, podkreślone dodatkowo przez buty na obcasach. Po chwili dotarło do niego, że skądś zna tych ludzi, co go zaskoczyło, ponieważ właściwie nie patrzył na ich twarze, a skoncentrował się na ocenie walorów ciała kobiety. Nie mógł sobie przypomnieć, gdzie ich widział, a że nie zwykł lekceważyć takich sytuacji, natychmiast zawrócił i na wszelki wypadek ruszył za nimi. Kiedy zatrzymali się na postoju taksówek, już wiedział. Przed oczami stanął mu dobrze zapamiętany obraz z programu telewizyjnego z marca tego roku. Materiał dotyczył kompromitującej dla rosyjskiego wywiadu sprawy. Nie chodziło o mężczyznę – jego z pewnością nie znał, ale kobietą stojącą obok niego była Polka, Barbara Szymańska, która na początku roku udaremniła operację rosyjskich służb na pograniczu ukraińskim oraz przyczyniła się do poważnej wpadki rezydentury SWR w Warszawie. Jeżeli to rzeczywiście była Szymańska, jej starszy towarzysz, o ile nie był jej facetem lub znajomym, musiał być związany z pracą operacyjną. Tak czy inaczej, sytuacja była warta zainteresowania. Oni go nie znali, więc mógł sporo ugrać.
Miał szczęście, że od parkingu dla dyplomatów, gdzie zostawił swoje bmw, dzieliło go niecałe sto metrów. Pobiegł w tamtym kierunku, co jakiś czas sprawdzając, czy obserwowane osoby nadal tkwią na postoju. Ich taksówka podjechała, gdy Biełow wsiadał do samochodu. Ruszył z takim impetem, że tylko refleksowi kierowcy miejskiego autobusu zawdzięczał fakt, że nie wbił się w zderzak potężnego volvo. Ominął stojący autobus i dostrzegł ruszającą z zatoczki taksówkę. Dogonienie jej zajęło mu najwyżej minutę.
Jadąc już spokojnie za taksówką, połączył się szyfrowanym smartfonem ze swoim zastępcą i polecił wysłać dwa samochody do centrum miasta. Oficerowie mieli czekać na instrukcje, dokąd mają się udać, a także zabrać z rezydentury kodowany telefon do łączności specjalnej. Położenie ambasady Federacji Rosyjskiej umożliwiało im dotarcie do celu w ciągu pięciu minut.
Po kwadransie taksówka zatrzymała się przed hotelem Copenhagen Strand. Biełow wjechał w pierwsze wolne miejsce, wyskoczył z wozu i ryzykując mandat za parkowanie bez wykupionego biletu, wbiegł do lobby. Śledzona przez niego para właśnie załatwiała formalności przy recepcji. Usiadł spokojnie na jednym z foteli i udawał, że przegląda coś w swoim telefonie. W rzeczywistości najpierw dyskretnie zrobił im kilka zdjęć, a potem ponownie połączył się z zastępcą i kazał obu oficerom podjechać do hotelu. Był pewien, że wszystko ma pod kontrolą. Czekając na swoich pracowników, zadzwonił do dziennikarza, z którym był umówiony, i przełożył spotkanie. Nie myślał już o jedzeniu – miał ważniejsze sprawy na głowie.
Gdy w hotelu pojawili się jego ludzie, kazał im obserwować parę Polaków. Dla pewności wysłał na ich telefony zdjęcia obserwowanych osób. Sam zabrał telefon do łączności specjalnej i poszedł do samochodu.
Basia wyszła z hotelu. Choć z pochmurnego nieba siąpił drobny deszcz, rozpierały ją entuzjazm i chęć działania. Przed sobą zobaczyła jeden z kopenhaskich kanałów, od którego oddzielały ją jednokierunkowa Havnegade i rząd nielicznych drzew. Była już wcześniej w stolicy Danii i zapamiętała urokliwe centrum miasta. Wówczas również padało.
Ruszyła w prawo, aby zgodnie z zasadami pójść w odwrotną stronę, niż biegnie ruch uliczny, a potem skręciła w Peder Skrams Gade. Nie myślała o duńskich służbach, ponieważ te prowadziłyby obserwację za pomocą elektronicznych systemów monitoringu. Prawdziwym zagrożeniem, choć teoretycznym, mogli być jedynie Rosjanie.
Skierowała się w stronę placu Kongens Nytorv, a potem twierdzy Kastellet, otoczonej terenem zielonym. Spacer, uwzględniający wizyty w sklepach, zajął jej ponad dwie godziny i ostatecznie uznała, że pieszej obserwacji z pewnością nie ma. Do Lyksegade, gdzie położony był wynajęty apartament, dotarła od szerokiej Holmens Kanal. Tak jak było umówione, klucze do położonego na pierwszym piętrze mieszkania czekały w kasetce przy wejściu do budynku. Kod został przesłany po uiszczeniu opłaty za wynajem.
W apartamencie wszystko wyglądało tak jak na zdjęciach – sypialnia, przestronny salon ze skórzanym kompletem wypoczynkowym i dużym stołem otoczonym sześcioma krzesłami, oddzielającym tę przestrzeń od strefy kuchennej, a do tego gustowna łazienka. Zajrzała do szafek – zestaw naczyń w pełni ją usatysfakcjonował. Znalazła też kilka rodzajów kawy i herbaty. W dużej lodówce czekała woda mineralna i parę butelek Carlsberga, jasnego i ciemnego. „Baszka” dołożyła przywiezioną z kraju butelkę polskiej wódki i czarnego johnnie walkera. Wyjrzała jeszcze przez okno na spokojną ulicę. Widziała jedynie zaparkowane samochody i jakiegoś starszego mężczyznę idącego po drugiej stronie Lyksegade.
Opuściła mieszkanie zadowolona. Na parterze znalazła jeszcze tylne drzwi na wewnętrzne podwórko, z którego można było wyjść na Dybensgade. To było bardzo korzystne – dysponowali dwiema różnymi drogami wejścia i wyjścia. Aby lepiej poznać okolicę, skorzystała z tylnego wyjścia. Zmierzając Dybensgade, postanowiła jeszcze raz obejść kwartał budynków, w którym mieścił się apartament. Dlatego skręciła w lewo w Nikolajgade. Jej uwagę zwróciło volvo S60 z tablicami dyplomatycznymi, które nadjechało od strony Laksegade. Wysiadł z niego mężczyzna w garniturze i rozpiętej kurtce, a samochód pojechał dalej. Mężczyzna wrócił na róg ulicy i dyskretnie obserwował sytuację. „Baszka” przeszła na drugą stronę, nie spuszczając go z oczu. Przecięła Laksegade i spojrzała na wejście do budynku, w którym mieścił się apartament. Niczego podejrzanego jednak nie zauważyła. W końcu poszła w stronę Holmens Kanal i dalej, do hotelu. Chyba przypadkowo trafiłam na śledzenie kogoś innego, stwierdziła. Postanowiła jednak poinformować Karola o swoim spostrzeżeniu.
Oficer Wydziału Rosyjskiego ABW kontynuował obserwację „Ostera”. Jednak figurant po wyjściu z siedziby Regnum Legis pojechał prosto do budynku parlamentu. Funkcjonariusz, nie mając przepustki na Wiejską, mógł jedynie odnotować, że „Oster” po drodze z nikim się nie kontaktował. Kiedy samochód posła wjechał na sejmowy parking, oficer po dłuższych poszukiwaniach znalazł wolne miejsce. Siedział w służbowym pojeździe, czekając na kolejny ruch obserwowanego. W ciągu ostatnich tygodni był tu już kolejny raz i wiedział, że zwyczajowo poseł PSN nie wyjeżdża wcześniej niż około dwudziestej. No, chyba że ma jakieś pilne zajęcia w KPRM. W każdym z tych przypadków potem wraca prosto do domu i aż do rana się z niego nie rusza.
Oficer, podobnie jak major Kowalski i naczelnik Starewicz, coraz bardziej powątpiewał, że „Ostera” uda się na czymkolwiek przyłapać. Jeżeli faktycznie jest agentem SWR, to Rosjanie tak go wyposażyli, że nie musi wykonywać żadnych podejrzanych ruchów, możliwych do odnotowania przez kontrwywiad. Tym samym, stosując ograniczone środki kontroli, można obserwować figuranta do „usranej śmierci” i liczyć na cud.
Sergiej Biełow po dwóch rozmowach z centralą już wiedział, że jego inicjatywa okazała się prostą drogą do sukcesu. Stwierdzono, że trafił na trop operacji realizowanej przez polski wywiad. A perspektywa, żeby przyłapać na czymś znienawidzoną w Jasieniewie Barbarę Szymańską, jeszcze podniosła wartość tego, co zrobił na Kastrup. Polecono mu otoczyć Polkę obserwacją i meldować o każdej jej aktywności. Przy okazji pogratulowano mu spostrzegawczości.
Szymańska właśnie wróciła ze spaceru po centrum stolicy Danii. Obserwujący ją z dużej odległości oficer SWR odnotował, że weszła do budynku przy Laksegade 20F. Biełow wysłał mu wsparcie i inny funkcjonariusz zauważył śledzoną, jak nieoczekiwanie pojawiła się na Nikolajgade. Założyli, że musiała wyjść innymi drzwiami. Biełow polecił jednemu ze swoich ludzi pozostać w lobby hotelu, a sam wraz z drugim usiadł w kawiarni naprzeciwko wejścia do Copenhagen Strand. Wezwał też z ambasady trzech dodatkowych pracowników. Po chwili dostał informację, że para Polaków zeszła do hotelowej restauracji na obiad. Po posiłku wrócili na kilka minut do swoich pokoi, po czym opuścili hotel.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
