Partnerzy. Finał - Robert Michniewicz - ebook + audiobook

Partnerzy. Finał ebook i audiobook

Michniewicz Robert

4,3
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Thriller szpiegowski, w którym granica między prawdą a zdradą staje się niebezpiecznie cienka.

Oficer polskiego wywiadu Barbara Szymańska zostajeranna w głowę podczas starcia z rosyjskimi agentami w Kopenhadze. Budzi się bez pamięci – nie wie, kim jest, ani komu może zaufać. Torturowana, a potem zmuszona do ucieczki, przemierza Europę bez dokumentów i pieniędzy, ścigana przez Rosjan, którzy chcą odzyskaćpendriva z nazwiskami agentów SWR uplasowanych wśród polskich polityków.

Pułkownik Stanisław Krauze i Piotr Adamski rozpoczynają dramatyczny wyścig z czasem o ocalenie „Baszki”. Równolegle wywiad rosyjski szykuje w Polsce działania dywersyjne, a siatka szpiegów stara się za wszelką cenę zapobiec swojej dekonspiracji.

Czy Barbara odzyska pamięć, zanim Rosjanie ją dopadną? Czy dane z pendriva trafią do opinii publiczneji jaką cenę zapłaci za to Polska?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 443

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 54 min

Lektor: Bartosz Kurek

Oceny
4,3 (6 ocen)
5
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tatek

Nie oderwiesz się od lektury

kilka uwag: 1. ależ Ona ma silną głowę 2. się nie odwrócisz, to rosyjski szpieg i do tego z rentgenem oczach, ale poza ty bardzo udana kontynuacja. Niemożna się oderwać.
00
ajek1_ee

Nie polecam

żenada, nie polecam,
00
pgalinski85

Nie oderwiesz się od lektury

świetna
00
MarcinWroc

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra powieść sensacyjna.
00

Popularność




Dedykacja

Dla mojej uko­cha­nej Żony

Cytat

Dopóki wal­czysz – jesteś zwy­cięzcą.

Augu­styn zHippony

12 listopada 2022 roku, godzina 18.00. Warszawa, Białołęka, Marywilska 44

Wysoki męż­czy­zna w czapce bejs­bo­lówce wyszedł głów­nymi drzwiami cen­trum han­dlo­wego. Tego popo­łu­dnia jesz­cze raz obszedł cały kom­pleks, korzy­sta­jąc ze wzmo­żo­nego sobot­niego ruchu, by się upew­nić, że zało­że­nia akcji oparte są na pra­wi­dło­wym roze­zna­niu. Wybrali obiekt przy Mary­wil­skiej – przede wszyst­kim ze względu na fakt, że było to naj­więk­sze cen­trum han­dlowe w War­sza­wie. Nie mniej waż­nym argu­men­tem była jego sto­sun­kowo słaba ochrona i mizerna sieć moni­to­ringu oraz innych sys­te­mów ostrze­gaw­czych. Spraw­dzili, że łatwo było wyna­jąć tu lokal ze względu na dużą liczbę pustych sta­no­wisk. Za istotne uznali rów­nież, że obok Pola­ków najem­cami było wielu obco­kra­jow­ców, mię­dzy innymi Wiet­nam­czy­ków, Ukra­iń­ców, Paki­stań­czy­ków oraz Chiń­czy­ków, co utrud­niało zawią­za­nie się zin­te­gro­wa­nej spo­łecz­no­ści. W tym śro­do­wi­sku na porządku dzien­nym były kon­flikty, a nawet bójki pomię­dzy kon­ku­ren­tami.

Idea zama­chu na cen­trum powstała w Jasie­nie­wie jesz­cze latem, choć poten­cjalni wyko­nawcy dowie­dzieli się o decy­zji cen­trali dopiero kilka tygo­dni póź­niej. Pole­ce­nie otrzy­mało dwóch nie­le­ga­łów, Jew­gie­nij i Taras, korzy­sta­ją­cych z przy­kry­cia majęt­nych uchodź­ców z Ukra­iny. Sta­ran­nie wyty­po­wali wśród swo­ich kon­tak­tów na tere­nie Mazow­sza „słupy”, na któ­rych wyna­jęli kilka sta­no­wisk han­dlo­wych. W czę­ści z nich pod­jęto nie­mrawe prace, mające stwo­rzyć pozory zwy­kłego han­dlu. W ostat­nich dniach sys­te­ma­tycz­nie dostar­czano do maga­zy­nów lokali zapasy środ­ków che­micz­nych, głów­nie farb i roz­pusz­czal­ni­ków. W każ­dym wyna­ję­tym punk­cie umiesz­czono rów­nież bańki wypeł­nione ben­zyną. W sumie środki może sta­ro­modne, ale bar­dzo sku­teczne, szcze­gól­nie w wiel­kiej hali, miesz­czą­cej tysiąc czte­ry­sta sto­isk. W wielu z nich maga­zy­no­wane były mate­riały łatwo­palne, takie jak tek­sty­lia i ubra­nia, ale rów­nież pla­stik.

Jew­gie­nij był zado­wo­lony z hali, którą wybrali jako cel. Wła­ści­wie nikt niczym się tam nie inte­re­so­wał, a że on i Taras, jako inwe­sto­rzy, nie poja­wiali się tam oso­bi­ście, po zama­chu służby co naj­wy­żej dotrą do niczego nie­świa­do­mych „słu­pów”, któ­rzy obu Rosjan widzieli wyłącz­nie ucha­rak­te­ry­zo­wa­nych. Dodat­kowo, żeby utrud­nić poli­cyj­nym tech­ni­kom usta­le­nie, w któ­rych loka­lach zaczął się pożar, zamie­rzali tuż przed pod­pa­le­niem roz­lać sub­stan­cję ini­cju­jącą ogień po sąsied­nich sta­no­wi­skach, zwięk­sza­jąc powierzch­nię pożogi.

Teraz wsiadł do toyoty, którą zapar­ko­wał z dala od nie­licz­nych na par­kingu kamer, i spoj­rzał na zie­loną ścianę z napi­sem „Mary­wil­ska 44”. Byli gotowi do dzia­ła­nia, cze­kali jesz­cze tylko na roz­kaz z cen­trali, który mógł nadejść lada dzień. Po pod­pa­le­niu mieli znik­nąć z Pol­ski. Nie znał nowego przy­działu, ale w sumie było mu wszystko jedno. Lubił swoją robotę. Żeby zawsze było tak łatwo jak na Bia­ło­łęce, pomy­ślał z satys­fak­cją. Sły­szał o wpadce rosyj­skiej siatki zaj­mu­ją­cej się roz­po­zna­niem pol­skich por­tów i linii kole­jo­wych. Wie­dział, że szy­ko­wali wyko­le­je­nia transpor­tów, ale widocz­nie nie zabez­pie­czyli się odpo­wied­nio, skoro dobrała się do nich pol­ska ABW.

Uznał, że na razie czas ruszać. W wyna­ję­tym apar­ta­men­cie cze­kali na niego Taras i kilka faj­nych dziew­czyn. Wódeczka też już się mro­ziła. Żyć nie umie­rać.

14 listopada 2022 roku, godzina 0.15. Rzeszów-Jasionka

Poja­wie­nie się na lot­ni­sku pod Rze­szo­wem trzech cięż­kich woj­sko­wych samo­lo­tów trans­por­to­wych Boeing C-17 z ozna­cze­niami Uni­ted Sta­tes Air Force zostało wykryte przez rosyj­skie sys­temy kon­troli prze­strzeni powietrz­nej z dużym wyprze­dze­niem. Nad bez­pie­czeń­stwem lotu czu­wały służby ame­ry­kań­skie i pol­skie, a całość dzia­łań była koor­dy­no­wana przy uży­ciu samo­lotu roz­po­zna­nia pola walki i dowo­dze­nia Nor­th­rop Grum­man E-8, uno­szą­cego się w rejo­nie Czę­sto­chowy. To dla­tego odpo­wied­nio wcze­śnie wykryto, że w kie­runku pol­skiego tery­to­rium leci para rosyj­skich stra­te­gicz­nych samo­lo­tów bom­bo­wych Tu-95MS, eskor­to­wa­nych przez dwa naj­now­sze myśliwce SU-57 i dwa star­sze SU-30. Wobec teo­re­tycz­nej moż­li­wo­ści uży­cia poci­sków samo­ste­ru­ją­cych CH-555 lub CH-101, któ­rych Tu-95MS uży­wały już wobec celów ukra­iń­skich, pode­rwano dyżurne F-22 z 90. Eska­dry Myśliw­ców ame­ry­kań­skich sił powietrz­nych oraz pol­skie F-16 z 32. bazy w Łasku. Decy­zję o wysła­niu dyżur­nych par myśliw­ców pod­jęły wspól­nie pol­skie dowódz­two oraz dowódz­two w Uedem, odpo­wie­dzialne za prze­strzeń powietrzną NATO na pół­noc od Alp. Samo­loty skie­ro­wały się w rejon gra­nicy Pol­ski w celu prze­chwy­ce­nia poten­cjal­nie groź­nych maszyn. Jed­nak rosyj­skie samo­loty zawró­ciły nad zachod­nią Ukra­iną.

Trans­por­towce po wylą­do­wa­niu zostały bły­ska­wicz­nie roz­ła­do­wane, a ich ładunki prze­nie­siono na woj­skowe cię­ża­rówki. I w tym momen­cie moż­li­wo­ści kom­plek­so­wej obser­wa­cji dal­szych losów trans­portu po stro­nie rosyj­skiej armii się skoń­czyły, a kie­ru­nek prze­miesz­cza­nia się woj­skowego wypo­sa­że­nia i zapa­sów prze­zna­czo­nych dla jed­no­stek ukra­iń­skich nie był już tak jed­no­znaczny. Chyba że rosyj­skie siły zbrojne dys­po­no­wa­łyby jed­nak wie­dzą na temat dal­szej trasy trans­por­tów.

Godzina 0.20. Warszawa, Ursynów

– Czy ty musisz zacho­wy­wać się jak dziecko? – Basia pró­bo­wała za wszelką cenę pano­wać nad tonem głosu. Rozu­miała opory Piotrka i jego tro­skę o nią, ale jako ofi­cer wywiadu on rów­nież powi­nien zacho­wy­wać się poważ­nie. Wypa­da­łoby, żeby funk­cjo­na­riusz wie­dział, co ozna­cza słowo „roz­kaz”.

Piotr z nabur­mu­szoną miną sie­dział na dru­gim końcu salonu w miesz­ka­niu przy ulicy Karola Mał­cu­żyń­skiego na war­szaw­skim Ursy­no­wie; uda­wał zain­te­re­so­wa­nego powtórką jakie­goś mar­nego talent show. Ona zajęła bez­pieczne miej­sce na krze­śle za sto­łem. Wie­działa, że jeśli usią­dzie obok niego, on zaraz zacznie się do niej kleić, a potem znowu narze­kać na zbli­ża­jącą się dele­ga­cję. Bała się, że w końcu powie mu coś naprawdę przy­krego, a tego nie chciała.

– Mogłaś się nie zgo­dzić – mruk­nął po chwili pod nosem.

– Czło­wieku, nie osła­biaj mnie. Naj­le­piej w ogóle prze­stań już o tym gadać. – Musiała go spa­cy­fi­ko­wać, bo cała ta dys­ku­sja, tocząca się już od wielu dni, coraz bar­dziej przy­po­mi­nała tra­gi­farsę w trzech aktach. Tylko jak to zro­bić, żeby nie spra­wić mu przy­kro­ści? – Mia­łam powie­dzieć naczel­ni­kowi, że albo pojadę z porucz­ni­kiem Adam­skim, albo w ogóle? Bądź poważny, Pio­trek! Poza tym chyba masz świa­do­mość, że nasze zakresy obo­wiąz­ków się róż­nią. Nawet gdy­bym chciała kolejny raz ruszyć w teren w twoim miłym towa­rzy­stwie, part­ne­rze, for­mal­nie nie dałoby się tego zała­twić. Dociera do pana?

Piotr nie odpo­wie­dział. Na­dal wbi­jał wzrok w ekran tele­wi­zora. Nie wie­działa, o czym myśli, ale przy­naj­mniej w końcu prze­stał maru­dzić. Czyżby wresz­cie zro­zu­miał? Cie­kawe, czy jak się poło­żymy, dalej będzie się dąsał, czy jak zwy­kle łóżko nas pogo­dzi, zasta­no­wiła się. W ich nie­dłu­gim wspól­nym poży­ciu dotąd zawsze tak było. A Basia znała spo­soby, żeby sku­tecz­nie go zachę­cić.

Godzina 0.55. Warszawa, Mokotów

„Solli” zwykł późno kłaść się spać. Uwa­żał, że sta­rzy ludzie powinni korzy­stać z pozo­sta­łego im ogra­ni­czo­nego czasu i uni­kać wyle­gi­wa­nia się w łóżku bez końca. Tym bar­dziej że po wyczer­pu­ją­cej pracy w sej­mie i w par­tii, a od nie­dawna także w Kan­ce­la­rii Pre­zesa Rady Mini­strów, czę­sto w ogóle nie mógł zasnąć. Decy­zja pre­zesa par­tii o jego nowej misji jako mini­stra koor­dy­na­tora służb spe­cjal­nych zmu­siła go do wyjąt­kowo inten­syw­nego wysiłku, aby w szyb­kim cza­sie stać się kom­pe­tent­nym w tej funk­cji. Nie zno­sił dyle­tanc­twa – a taka postawa była popu­larna wśród poli­ty­ków. Uda­wali wszyst­ko­wie­dzą­cych i bez­błęd­nie wyko­nu­ją­cych swoje obo­wiązki, pod­czas gdy tak naprawdę nie mieli o nich zie­lo­nego poję­cia. W ten spo­sób tylko sami stwa­rzali opo­zy­cji oka­zję do gło­śnej kry­tyki, a wybor­com do nie­po­żą­da­nych decy­zji przy urnach wybor­czych. On sam musiał przy­jąć pole­ce­nie doty­czące nowych obo­wiąz­ków od pre­zesa, który coraz bar­dziej pesy­mi­stycz­nie patrzył na przy­szło­roczne wybory. Noto­wa­nia prze­ciw­ni­ków rosły, a zbu­do­wa­nie koali­cji opo­zy­cyj­nych ugru­po­wań, dotąd mało realne, stało się pra­wie pewne. Pre­zes oba­wiał się mię­dzy innymi przy­krych kon­se­kwen­cji nowego sądo­wego wyroku dla dotych­cza­so­wego koor­dy­na­tora służb za prze­kro­cze­nie upraw­nień. Miał też wąt­pli­wo­ści, jak zachowa się w tej sytu­acji pre­zy­dent. Dla­tego zamie­rzał zapo­biec kło­po­tom przy­naj­mniej w tej sfe­rze.

Dla Ste­fana Sar­nec­kiego utrata sta­no­wi­ska wice­mar­szałka oka­zała się cio­sem – w końcu od dawna sejm był jego żywio­łem. Zapew­niał mu także dobrą przy­krywkę dla „dru­giego życia”. W par­la­men­cie Sar­necki z łatwo­ścią zdo­by­wał war­to­ściowe infor­ma­cje i nawią­zy­wał kon­takty z kan­dy­da­tami na współ­pra­cow­ni­ków, nie budząc niczy­ich podej­rzeń. Już tyle lat zaj­mo­wał się poli­tyką, że czuł się w niej jak ryba w wodzie. Z dru­giej strony wie­dział, że zmiana funk­cji to wyma­rzona sytu­acja z punktu widze­nia jego moco­daw­ców w Jasie­nie­wie. Miał teraz pełny dostęp do tajem­nic pol­skich służb spe­cjal­nych. Nad­zo­ru­jąc ich dzia­łal­ność, mógł umie­jęt­nie zaglą­dać do teczek spraw ope­ra­cyj­nych naj­bar­dziej inte­re­su­ją­cych Moskwę. Fak­tycz­nie został, według swo­jej wie­dzy, naj­cen­niej­szym źró­dłem SWR w Pol­sce, choć jeżeli pesy­mi­styczne oceny przed­wy­bor­cze się potwier­dzą, jego aktyw­ność na tym polu potrwa nie­cały rok. Moskiew­ska cen­trala nie­dawno zaczęła infor­mo­wać go o kon­cep­cjach dzia­łań hybry­do­wych w Pol­sce, ocze­ku­jąc facho­wej oceny. Miał z tym pro­blemy, pomimo spo­rego doświad­cze­nia w roli agenta SWR. Sta­rał się być wia­ry­godny, ale zbie­ra­nie infor­ma­cji poli­tycz­nych to jedno, a nad­zo­ro­wa­nie aktyw­no­ści ope­ra­cyj­nej grup agen­tów rosyj­skiego wywiadu to coś zupeł­nie innego.

Dzi­siej­szej nocy, zupeł­nie wbrew sobie, był pod­nie­cony tym, co może się wyda­rzyć w rejo­nie gra­nicy pol­sko-ukra­iń­skiej. Od początku wojny zde­cy­do­wana więk­szość pomocy mili­tar­nej i cywil­nej dla Ukra­iny, finan­so­wana przez kraje NATO i UE, tra­fiała na podrze­szow­skie lot­ni­sko. Dosko­nale wie­dział, że przy­wo­żone uzbro­je­nie jest następ­nie dzie­lone na nie­wiel­kie par­tie i trans­por­to­wane cię­ża­rów­kami przez wschod­nią gra­nicę, z zacho­wa­niem mak­sy­mal­nej kon­spi­ra­cji. Dotąd nie zda­rzył się żaden atak na te kon­woje, ale Rosję coraz moc­niej iry­to­wał stru­mień nowo­cze­snego sprzętu dostar­cza­nego Ukra­iń­com. Tym bar­dziej że potra­fili zro­bić z niego dosko­nały uży­tek. Sar­nec­kiego nato­miast jesz­cze bar­dziej nie­po­ko­iła realna per­spek­tywa zama­chów na tere­nie Pol­ski, sygna­li­zo­wana mię­dzy wier­szami w instruk­cjach z cen­trali. Był pewien, że Moskwa w końcu nie wytrzyma i wyda pole­ce­nie roz­po­czę­cia w Pol­sce kla­sycz­nych dzia­łań dywer­syj­nych. Wie­dział, że szy­kuje się do tego rosyj­ski wywiad woj­skowy GRU, choć jego macie­rzy­sta SWR też to roz­waża.

Godzina 2.35. Pogranicze polsko-ukraińskie, rejon przejścia Malhowice–Niżankowice

Kon­wój sze­ściu cię­ża­ró­wek wraz z kil­koma samo­cho­dami z koman­do­sami doje­chał do bramy jed­nostki Straży Gra­nicz­nej. Trans­port musiał być ocze­ki­wany, ponie­waż jego wjazd odbył się bez żad­nej kon­troli. Samo­chody, nie zatrzy­mu­jąc się, prze­je­chały przez drogę wyło­żoną beto­no­wymi pły­tami i skie­ro­wały się w naj­dal­szy kra­niec terenu, znaj­du­jący się w gęstym lesie. Tam się zatrzy­mały – w ocze­ki­wa­niu na otwar­cie bramy, umoż­li­wia­ją­cej wjazd na tery­to­rium Ukra­iny. Po jej prze­kro­cze­niu cię­ża­rówki sta­nęły tuż przy cze­ka­ją­cym na nie oddziale żoł­nie­rzy. Z szo­fe­rek wysko­czyli pol­scy kie­rowcy, a pojazdy ochrony zawró­ciły w kie­runku pla­cówki Straży Gra­nicz­nej. Na miej­scu pozo­stał jeden samo­chód tere­nowy, z któ­rego wysiadł puł­kow­nik odpo­wie­dzialny za trans­port. W jego kie­runku ruszył ukra­iń­ski ofi­cer, za któ­rym szła grupa żoł­nie­rzy. Ukra­iniec przy­wi­tał się z pol­skim kolegą i po krót­kiej roz­mo­wie ode­brał doku­menty trans­portu. W tym cza­sie żoł­nie­rze zajęli miej­sca w kabi­nach cię­ża­ró­wek. Na sygnał ukra­iń­skiego ofi­cera kolumna powoli ruszyła przez las. Po chwili dołą­czyły do niej pojazdy ochrony. Była to kolejna grupa cię­ża­ró­wek tej nocy, jed­nak każda z nich kie­ro­wała się inną drogą niż poprzed­nie.

– Alfa jeden. – W radio­sta­cji ukra­iń­skiego dowódcy trans­portu roz­legł się głos pol­skiego odpo­wied­nika, z któ­rym ten nie­dawno się poże­gnał. – W waszą stronę kie­rują się cztery poci­ski manew­ru­jące kh–101 wystrze­lone z Sybe­rii. Powia­do­mi­li­śmy już waszą obronę prze­ciw­lot­ni­czą, ale suge­ru­jemy roz­dzie­le­nie się kon­woju, aby unik­nąć wyso­kiego zagro­że­nia. Powo­dze­nia.

– Zro­zu­mia­łem. Roz­dzie­lamy się.

W tym samym momen­cie infor­ma­cję potwier­dziło ukra­iń­skie dowódz­two. Sta­now­czy roz­kaz dowódcy trans­portu spo­wo­do­wał, że cię­ża­rówki poje­dyn­czo wybie­rały prze­cinki leśne i szybko odda­lały się od głów­nej drogi. Jeden z kie­row­ców zare­ago­wał z opóź­nie­niem – a może nie zna­lazł od razu moż­li­wo­ści zje­cha­nia z trasy kon­woju. W końcu i ten pojazd wolno skrę­cił pomię­dzy drzewa. Po chwili do kolumny dotarł mel­du­nek z dowódz­twa obrony prze­ciw­lot­ni­czej, że zestrze­lono dwa z czte­rech nad­la­tu­ją­cych poci­sków.

Dowódca czuł rosnące napię­cie. Jeżeli tym razem Rosja­nie fak­tycz­nie wysłali rakiety, któ­rych celem był jego kon­wój, to nie mieli wiel­kich szans. Mógł tylko sta­rać się ogra­ni­czyć straty. Po kilku minu­tach, wyda­ją­cych się trwać bez końca, w dwóch miej­scach w lesie doszło do gwał­tow­nych wybu­chów. Słupy ognia wywo­łały lokalne pożary obszaru leśnego, które wkrótce zga­sły, gdyż drzewa, po dłu­gich opa­dach desz­czu i śniegu, były mocno zawil­go­cone.

– Mel­do­wać o stra­tach – pole­cił dowódca trans­portu.

Otrzy­mał mel­dunki od czte­rech kie­row­ców cię­ża­ró­wek, po któ­rych ode­tchnął z ulgą, i pole­cił powrót na drogę. Nie mógł połą­czyć się z dwoma pojaz­dami, co wcale nie musiało ozna­czać, że zostały znisz­czone. Jed­nak już po chwili jeden z kie­row­ców poin­for­mo­wał, że w prze­cince obok drogi pło­nie wrak samo­chodu. Podobny mel­du­nek dostał z innego pojazdu kon­woju. A więc jed­nak, pomy­ślał dowódca, tym razem nie obyło się bez strat. Natych­miast wysłał jeden z wozów ochrony, żeby spraw­dzili sytu­ację dwóch nie­szczę­snych cię­ża­ró­wek. Żało­wał nie tego, że atak nastą­pił na jego kon­wój, ale tego, że tak cenny i kosz­towny sprzęt został znisz­czony. No i stra­cił ludzi. Jadąc dalej, nie mógł pozbyć się podej­rze­nia, że nalot rosyj­skich poci­sków manew­ru­ją­cych na roz­le­gły obszar lasów nie mógł być przy­pad­kowy. Tym bar­dziej że na tra­sie rakiet lecą­cych z Sybe­rii były dzie­siątki celów waż­nych dla obrony Ukra­iny.

Godzina 9.10. Warszawa, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego

Puł­kow­nik Józef Sta­re­wicz obser­wo­wał bez­na­mięt­nie, jak major Dariusz Kowal­ski czyta mel­du­nek o rosyj­skim ataku rakie­to­wym na ukra­iń­ski kon­wój woj­skowy przy pol­skiej gra­nicy. Wła­ści­wie każdy mógł już mieć podobną wie­dzę, ponie­waż faktu tego nie udało się utrzy­mać w tajem­nicy. Iry­to­wało go, że sprawy, któ­rymi powinny zająć się służby woj­skowe, tra­fiały do jego wydziału. Swoją dez­apro­batę wyra­ził już wobec prze­ło­żo­nego, ale puł­kow­nik Mak­sy­mi­lian Kopeć, dyrek­tor Depar­ta­mentu Kontr­wy­wiadu, kom­plet­nie nie prze­jął się jego pre­ten­sjami, pole­ca­jąc prze­ana­li­zo­wać mel­du­nek pod kątem aktyw­no­ści Rosjan w sfe­rach kie­row­nic­twa pań­stwa i moż­li­wego wycieku infor­ma­cji klu­czo­wych dla kwe­stii bez­pie­czeń­stwa.

– No i co ja mam z tym zro­bić? – Kowal­ski zakoń­czył lek­turę i spoj­rzał na swo­jego naczel­nika w ocze­ki­wa­niu na wska­zówki.

– A skąd ja, kurwa, mam to wie­dzieć?! – zare­ago­wał impul­syw­nie Sta­re­wicz, choć wcale nie miał takiego zamiaru. – Kwa­drans temu, tak jak ty teraz przede mną, sie­dzia­łem przed naszym dyrek­to­rem, który też cze­goś ode mnie ocze­ki­wał. Pró­bo­wa­łem prze­pchnąć sprawę w stronę „woja­ków”, ale dowie­dzia­łem się, że każda służba działa w zakre­sie swo­ich zadań i moż­li­wo­ści. Sło­wem: mamy się brać do roboty.

– Do jakiej roboty, naczel­niku? Mam jechać za Jasionkę i zbie­rać ruskie rakiety po lasach? Jak nasi sze­fo­wie są tacy mądrzy, to może przy­po­mną sobie sprawę rakiety, która spa­dła w rejo­nie Byd­gosz­czy. Jakoś przez pół roku nikogo to nie inte­re­so­wało, to skąd teraz ten pożar?

– Darek, nie pier­dol mi tutaj. – Kolejna ner­wowa wypo­wiedź wyszła z ust Sta­re­wi­cza nie­mal auto­ma­tycz­nie. – Jak ci się nie podoba, zamel­duj się u dyrek­tora i powiedz, że to nie twoja sprawa. Myślę, że szybko poma­sze­ru­jesz do kadr po decy­zję o zwol­nie­niu dys­cy­pli­nar­nym.

Kowal­ski, zasko­czony impul­sywną ripo­stą prze­ło­żo­nego, zamilkł i posta­no­wił nie dole­wać oliwy do ognia. Zro­zu­miał, że Józek myśli tak samo jak on, ale jako naczel­nik musi zacho­wać twarz wobec pole­ceń dyrek­cji. A jako prze­ło­żony korzy­stał z moż­li­wo­ści prze­rzu­ce­nia pole­ce­nia na pod­wład­nego.

– Bierz ten papier – zade­cy­do­wał Sta­re­wicz. – Dołącz do innych „zacze­pek” i pomyśl, czy można coś na tym ugrać. Nie trzeba być geniu­szem, żeby stwier­dzić, że Rosja­nie, mając ogra­ni­czoną liczbę rakiet manew­ru­ją­cych, nie walą nimi ot tak po pogra­nicz­nych lasach z nadzieją, że w coś tra­fią. Nawet jeżeli chcie­liby nas postra­szyć swo­imi moż­li­wo­ściami, nie przy­pusz­czam, żeby o to im cho­dziło.

– No jasne, że nie – potwier­dził Darek. – Nie trzeba być wyna­lazcą pro­chu, żeby przy­jąć, że dla ruskich prze­ła­du­nek pomocy woj­sko­wej dla Ukra­iny w Jasionce to świetna oka­zja do ataku na te trans­porty. Dzi­wię się, że dotąd niczego nie zro­bili w tej spra­wie. Ale fak­tycz­nie, jak traf­nie wychwy­ci­łeś, strze­la­nie z kosz­tow­nych rakiet do poje­dyn­czych cię­ża­ró­wek jest bez­sen­sowne. Wczo­raj­szy przy­pa­dek chyba fak­tycz­nie świad­czy o tym, że musieli mieć dokładne infor­ma­cje o cza­sie i tra­sie trans­portu. Podej­rze­wam, że raczej ta wie­dza nie pocho­dzi z ich lokal­nej agen­tury, bo w takim wypadku mie­liby zbyt mało czasu, aby rakiety nad­le­ciały z Sybe­rii. Czyli wie­dzieli wcze­śniej.

– No wła­śnie! I to jest temat dla cie­bie! Szu­kamy prze­cieku infor­ma­cji taj­nych! – pod­su­mo­wał Sta­re­wicz i dodał: – Bierz się do roboty.

W gabi­ne­cie zapa­dła cisza. Przez chwilę ofi­ce­ro­wie tylko na sie­bie patrzyli.

– Na co ty jesz­cze cze­kasz? – zapy­tał w końcu naczel­nik. Naj­chęt­niej zapo­mniałby już o całej spra­wie, przy­naj­mniej na jakiś czas. Miał inne pilne tematy na tape­cie.

– Spa­ra­li­żo­wała mnie obawa, że zaraz wydasz pole­ce­nie, żeby wnio­ski w tej spra­wie poja­wiły się na twoim biurku przed szes­na­stą – zri­po­sto­wał pod­władny.

– Darek, nie rób sobie jaj. – Puł­kow­nik zro­bił srogą minę. – Temat jest naprawdę poważny. Mam wra­że­nie, że ktoś prze­ka­zuje ruskim cenne infor­ma­cje. Wojacy będą grze­bać wśród mun­du­ro­wych i to jest zapewne klu­czowy kie­ru­nek, ale my musimy zgłę­bić temat od strony cywil­nej. Pani­ma­jesz?

– Pani­maju. Skoro mówimy otwar­tym tek­stem. – Kowal­ski zabrał mel­du­nek i zaczął się zbie­rać do wyj­ścia.

– A co tam u „Ostera”? – zapy­tał jesz­cze Sta­re­wicz.

– Zdzi­wił­byś się, jaki aktywny jest nasz naro­do­wiec. – Major sta­nął przed biur­kiem prze­ło­żo­nego.

– Mówisz o dzia­ła­niach ope­ra­cyj­nych? – zapy­tał z nadzieją naczel­nik.

– Gdyby tak było, już dawno bym cię poin­for­mo­wał. W sej­mie i KPRM kręci się jak mró­weczka. No i od czasu do czasu ma kon­takt z mece­na­sem Karo­lem Miecz­ni­kow­skim i wpada do fun­da­cji Regnum Legis. Pamię­tasz podobne infor­ma­cje, które wyszły z pod­słu­chu Agen­cji Wywiadu pod­czas uro­czych waka­cji na Fuer­te­ven­tu­rze.

– Czyli na­dal nic – oce­nił smutno Sta­re­wicz. – Dosta­li­śmy od Staszka Krau­zego i jego ludzi samo­graja i gówno. Albo nasz naro­do­wiec tak dobrze się kon­spi­ruje, albo kole­dzy z Miło­będz­kiej mylą się co do zwer­bo­wa­nia posła przez ruskich. Gdy­by­śmy tylko mogli zro­bić coś wię­cej. To jakiś absurd, żeby mając prze­ko­na­nie, że poli­tyk jest szpie­giem, nie móc pro­wa­dzić for­mal­nie roz­pra­co­wa­nia. Boimy się, że prze­ło­żeni, zamiast nam pomóc, mogą uka­rać nas za nasze wysiłki.

– Może ja za nim pocho­dzę? – zapro­po­no­wał Kowal­ski.

– Osza­la­łeś? Ryzyko jest za duże, a jed­no­oso­bowa obser­wa­cja to za mało. – Puł­kow­nik pokrę­cił głową. – Pod­słu­chuj go dalej, a ja poga­dam ze Stasz­kiem. Może wspól­nie coś wymy­ślimy.

Major Kowal­ski szybko opu­ścił gabi­net naczel­nika. Idąc do swo­jego pokoju, kom­plet­nie nie miał poję­cia, jak zabrać się do tego zle­co­nego tematu. A sprawa „Ostera” mocno go iry­to­wała.

Godzina 10.20. Jasieniewo, siedziba SWR

Naczel­nik Wydziału II z nie­skry­wa­nym zain­te­re­so­wa­niem obser­wo­wał, jak do jego gabi­netu wcho­dzi szef Wydziału Ope­ra­cyj­nego. Wizyta była poprze­dzona jedy­nie krótką roz­mową tele­fo­niczną z prośbą o pilne spo­tka­nie. Uści­snęli sobie dło­nie i usie­dli w skó­rza­nych fote­lach.

– Co się stało? – zapy­tał gospo­darz. – Poko­na­li­śmy Ukra­inę czy dowie­dzia­łeś się o jakiejś wpadce moich ludzi?

Gość, star­szy od niego i wie­kiem, i doświad­cze­niem, patrzył z zaska­ku­jąco przy­milną miną. W końcu zaczął mówić:

– Na pierw­szą część two­jego pyta­nia odpo­wiedź brzmi: jesz­cze nie, ale zwy­cię­stwo mamy w kie­szeni. To, że żar­tu­jesz z naszej walki o wielką Rosję, pusz­czam mimo uszu i z miej­sca zapo­mi­nam. Co do dru­giej kwe­stii, na szczę­ście rów­nież nie, ale coś jest na rze­czy.

– Mówisz dosyć zagad­kowo. Przejdź do szcze­gó­łów, jeśli możesz.

– Mówisz i masz. Sek­cja bez­pie­czeń­stwa wewnętrz­nego mojego wydziału w ramach ruty­no­wych spraw­dzeń od jakie­goś czasu zaj­muje się jed­nym z two­ich ofi­ce­rów…

– Kolejna dwu­znaczna wypo­wiedź – ziry­to­wał się gospo­darz. – Nie mam czasu na głu­pie zagadki. Mów, o kogo cho­dzi.

– O Michaj­łowa.

– To jeden z moich naj­lep­szych ludzi. I co z tymi waszymi spraw­dze­niami?

– Wła­ści­wie to nic poważ­nego. – Gość prze­cze­sał prawą ręką rzad­kie włosy. Widać było, że się waha. – Wiesz, może nam się tylko wydaje, ale Wik­tor ostat­nio dziw­nie się zacho­wuje.

– Kurwa, co wy znowu wymy­śli­li­ście? Jak to „dziw­nie się zacho­wuje”? Cho­dzi na dziwki, gra w kasy­nie czy łowi ryby w prze­rę­blu? A może po pro­stu punk­tu­al­nie przy­cho­dzi do roboty i sie­dzi po godzi­nach? To na tle wielu innych rze­czy­wi­ście wydaje się dziwne.

– Rozu­miem twoją iro­nię, ale tak naprawdę nie mam nic zna­czą­cego. Nato­miast stwier­dzi­li­śmy, że Michaj­łow, poru­sza­jąc się po mie­ście, jakby się spraw­dzał. Nie jedzie od razu do domu, a w wolne dni pro­sto po zakupy czy na spa­cer z rodziną, tylko zacho­wuje się tak, jakby odby­wał frag­men­ta­ryczne trasy spraw­dze­niowe. W punk­tach, gdzie może pró­bo­wać wykryć poten­cjalną obser­wa­cję, on jakby jej poszu­ki­wał. I to nie jeden czy dwa takie przy­padki. Poza tym prze­sia­duje w biu­rze długo po wyj­ściu innych two­ich ofi­ce­rów, jakby szu­kał oka­zji do pracy w samot­no­ści. W ostat­nich dniach wiele razy prze­glą­dał mate­riały kilku spraw ope­ra­cyj­nych, szcze­gól­nie agen­tu­ral­nych, czę­sto wra­ca­jąc do wybra­nych doku­men­tów.

– To, że sie­dzi do późna, aku­rat wcale mnie nie dziwi. On ma naprawdę dużo roboty, tym bar­dziej w ostat­nich mie­sią­cach. Czy prze­gląda inne mate­riały niż te doty­czące naszych spraw?

– Nie.

– To co w tym dziw­nego? Mam wra­że­nie, że cze­pia­cie się na siłę i nie­po­trzeb­nie szu­ka­cie sobie zajęć. Czy cza­sem z jakie­goś powodu nie chce­cie doko­pać Wik­to­rowi? Nastą­pił na odcisk któ­re­muś z two­ich ludzi?

– No coś ty, takich rze­czy nie robimy – obru­szył się ner­wowo gość. – Pamię­taj, mam takie upo­waż­nie­nia, że nawet nie musiał­bym z tobą roz­ma­wiać na temat naszych podej­rzeń. Ale przez wzgląd na starą przy­jaźń chcę, żebyś wie­dział.

– W porządku. Oczy­wi­ście doce­niam, że mi o tym mówisz, choć tak naprawdę poza odczu­ciami two­ich ofi­ce­rów, jak sam powie­dzia­łeś, nie ma w tej spra­wie niczego podej­rza­nego.

– Wiesz, jest jesz­cze odno­to­wana spora ilość alko­holu, który kupuje Michaj­łow. Zgod­nie z naszymi pro­ce­du­rami to sytu­acja wska­zu­jąca na jakieś pro­blemy. Może ma depre­sję, wyni­ka­jącą z powo­dów zawo­do­wych lub oso­bi­stych. Te dru­gie są cał­kiem realne, bo według naszych usta­leń żona przy­pra­wia mu rogi z takim jed­nym woj­sko­wym. Tak się przy­pad­kiem składa, że są sąsia­dami z bloku.

– To jesz­cze nie powód, żeby go o coś podej­rze­wać. Sam wiesz, ilu z naszych ludzi ma nie­wierne żony albo sami szu­kają uciech poza rodziną. A pokaż mi takich, któ­rzy nie piją. Chyba że czyn­ni­kiem ryzyka jest to, że Wik­tor da po mor­dzie temu woja­kowi.

– Mamy wzorce opra­co­wane przez naszych psy­cho­lo­gów, które mogą, choć nie muszą, suge­ro­wać, że z Michaj­ło­wem dzieje się coś złego lub podej­rza­nego. Spraw­dza­nie się na ulicy, pene­tro­wa­nie zaso­bów infor­ma­tycz­nych, sie­dze­nie regu­lar­nie po godzi­nach czy spo­ży­wa­nie dużych ilo­ści alko­holu może świad­czyć o tym, że sek­cja bez­pie­czeń­stwa wewnętrz­nego powinna mu się uważ­niej przyj­rzeć.

– Jak sam powie­dzia­łeś, nie mam prawa wam tego zabro­nić, choć uwa­żam, że to stra­cony czas i nie­po­trzebne koszty. Wik­tor jest w porządku. Ale jak chce­cie, dzia­łaj­cie. Tylko dys­kret­nie, żeby to nie prze­szko­dziło mu w robo­cie. Tym bar­dziej że zaraz ma ważny wyjazd.

– No wła­śnie, wyjazd… – Gość wyraź­nie się zasę­pił. – Gdyby nie ta dele­ga­cja, spo­koj­nie mogli­by­śmy go obser­wo­wać tutaj, na miej­scu. Wtedy tym bar­dziej nie zawra­cał­bym ci głowy. A tak będę musiał ruszyć naszych nie­le­ga­łów w Danii. Z dru­giej strony, jeżeli coś jest na rze­czy w naszych podej­rze­niach, to wła­śnie w misji zagra­nicz­nej można to potwier­dzić albo wyklu­czyć. To dobra wery­fi­ka­cja jego zacho­wa­nia. Dam mu ogon.

– Co racja, to racja. – Naczel­nik, wie­dząc, o co cho­dzi kole­dze, odzy­skał spo­kój. – Choć powta­rzam: to śmieszne, co mówisz o Michaj­ło­wie. I nie spie­prz­cie mi sprawy agen­tu­ral­nej, w związku z którą leci do Kopen­hagi. Kie­row­nic­twu bar­dzo zależy na infor­ma­cjach od źró­dła, z któ­rym spo­tka się Wik­tor.

– Możesz być pewien, że wyko­namy naszą robotę w bia­łych ręka­wicz­kach. Jeżeli w Danii nic się nie wyda­rzy, powoli zaczniemy zamy­kać jego okre­sowe spraw­dze­nie. Zado­wo­lony?

– A z czego tu być zado­wo­lo­nym? – mruk­nął gospo­darz. – Różne rze­czy już widzia­łem w naszym wywia­dzie, o nie­któ­rych wolał­bym zapo­mnieć. Ty masz do wyko­na­nia robotę i moje zado­wo­le­nie nie ma tu nic do rze­czy. Zrób swoje, a prze­ko­nasz się, który z nas ma rację.

Godzina 11.40. Warszawa, Kancelaria Prezesa Rady Ministrów

Ste­fan Sar­necki po raz kolejny czy­tał mel­du­nek o wczo­raj­szym ataku rakie­to­wym na kon­wój pomocy woj­sko­wej dla Ukra­iny. Na­dal nie mógł zro­zu­mieć, jakim cudem, dys­po­nu­jąc pre­cy­zyj­nymi infor­ma­cjami o ter­mi­nie trans­portu i jego tra­sie, mając podobno dosko­nały sprzęt bojowy, taka potęga woj­skowa jak Rosja nie może znisz­czyć groź­nych dla sie­bie dostaw. Mocno się nara­ził, żeby zdo­być har­mo­no­gram naj­bliż­szych prze­rzu­tów zachod­niego sprzętu dla Ukra­iny, tym bar­dziej że na jego sta­no­wi­sku taka wie­dza była mu kom­plet­nie zbędna. A zdo­by­cie planu tras, któ­rymi zazwy­czaj poru­szały się pol­skie i ukra­iń­skie trans­porty, było już praw­dzi­wym maj­stersz­ty­kiem. Prze­ka­zał aktu­alne infor­ma­cje do Moskwy i dupa! Ktoś po tam­tej stro­nie nawa­lił. Czyli jak zwy­kle – przy­naj­mniej w ramach ope­ra­cji prze­ciwko Ukra­inie – nic nie szło zgod­nie z pla­nem. Prze­cież nawet głupi za moment się zorien­tuje, że ktoś ujaw­nił Rosja­nom szcze­góły doty­czące trans­por­tów i naj­bliż­szy har­mo­no­gram zosta­nie zmie­niony, a kolejne dostawy będą reali­zo­wane w jesz­cze więk­szej kon­spi­ra­cji. Nawet jeśli nie pol­ski MON, to z całą pew­no­ścią albo koor­dy­na­to­rzy trans­portu z Nie­miec, albo dowódz­two ame­ry­kań­skie na poważ­nie zaj­mie się tą sprawą. Już ni­gdy nie będzie mógł popro­sić o dane kolej­nych trans­por­tów – musi prze­cież zadbać o wła­sne bez­pie­czeń­stwo. Z nie­chę­cią pomy­ślał, że mógł zostać w sej­mie. Przy­naj­mniej wszel­kie infor­ma­cje, które wysy­łał do Jasie­niewa, tra­fiały tam, gdzie trzeba, i nikt nie popeł­niał błę­dów przy ich wyko­rzy­sta­niu.

Przy­szło mu do głowy, że powi­nien prze­dys­ku­to­wać te kwe­stie z Karo­lem. Ale co to da, że znowu wspól­nie pona­rze­kają na nie­udol­ność machiny mili­tar­nej swo­ich moco­daw­ców. W sumie kasa pły­nie na jego konto – i z pew­no­ścią rów­nież na konto mece­nasa Miecz­ni­kow­skiego – więc wszystko jest w porządku, przy­naj­mniej dla nich. A jeśli Rosja­nie nie potra­fią wyko­rzy­stać cen­nych infor­ma­cji, to już ich pro­blem. Szkoda tylko, że musiał się nara­żać, żeby ktoś inny coś spie­przył.

Dopiero po dłuż­szej chwili zorien­to­wał się, że jego komórka cały czas dzwoni. Naj­wyż­szy czas ode­brać połą­cze­nie od pre­miera.

Godzina 12.00. Warszawa, Agencja Wywiadu

– Bar­dzo mi zależy na efek­tach tego spo­tka­nia. – Puł­kow­nik Sta­ni­sław Krauze patrzył na dwójkę ofi­ce­rów. – Jak wie­cie, ta sprawa to moje dziecko, tym bar­dziej liczę na war­to­ściowe infor­ma­cje pro­sto z jaskini lwa.

Przy stole połą­czo­nym z biur­kiem dyrek­tora Depar­ta­mentu Ope­ra­cyj­nego obok sie­bie sie­dzieli major Karol Popław­ski i porucz­nik Bar­bara Szy­mań­ska. Po dru­giej stro­nie miej­sce zajął pod­puł­kow­nik Andrzej Kołecki, naczel­nik Wydziału Rosyj­skiego.

– Staszku, mamy wszystko przy­go­to­wane, zarówno jeśli cho­dzi o samo spo­tka­nie, jak i tech­niczne detale doty­czące naszej dele­ga­cji – zapew­nił Popław­ski. – Z Basią dzia­ła­li­śmy już w kilku nie­ła­twych sytu­acjach, więc i teraz wszystko musi być w porządku. Pomi­jam fakt, że „Baszka” jest w czepku uro­dzona, a skoro ona wycho­dzi obronną ręką z naj­więk­szych tara­pa­tów, może jej szczę­ście spły­nie też na mnie.

– Cie­szę się, że humor cię nie opusz­cza, ale w Kopen­ha­dze nie fart będzie naj­waż­niej­szy, tylko dba­łość o detale – pod­su­mo­wał dyrek­tor.

– Sze­fie, zro­bimy swoje, tego możesz być pewien. – Basia bez waha­nia potwier­dziła słowa Karola.

– Tego jestem pewien – stwier­dził Krauze. – „Vest” jest nie­zwy­kłym czło­wie­kiem, nie spo­tka­łem nikogo takiego po wro­giej stro­nie. Jak wie­cie, to ja go zwer­bo­wa­łem, ale doszło do tego po dłu­gim cza­sie wza­jem­nych kon­tak­tów. Gdyby nie czuł, że Putin ze swo­imi ludźmi zagraża jego ojczyź­nie i całemu światu, z pew­no­ścią ni­gdy nie zdra­dziłby Rosji. Niech was nie zmyli, że bie­rze pie­nią­dze za prze­ka­zy­wane infor­ma­cje. To jest doda­tek dla niego, rodzaj zabez­pie­cze­nia na przy­szłość. Zresztą zapewne sam nie wie, czy kie­dy­kol­wiek z niego sko­rzy­sta. Z tonu jego mel­dun­ków odno­szę nie­ja­sne wra­że­nie, że coś się z nim dzieje. Czy to rodzaj depre­sji, czy jakiś inny stan umy­słu, tego nie wiem. Ale uwa­żaj­cie w roz­mo­wach z nim na każdy dro­biazg, słowo, reak­cję, bo to może być ważne.

– Ale chyba nie podej­rze­wasz, że mógł nas sprze­dać? – zapy­tała Basia.

– Nie, jestem pewien, że nie; o ile w naszej pracy możemy być cze­goś pewni – oce­nił dyrek­tor. – Bar­dziej oba­wiam się jakie­goś zała­ma­nia, despe­rac­kiej próby osią­gnię­cia waż­nego celu. W takiej sytu­acji mógłby zlek­ce­wa­żyć zawo­dowe kanony, a to stwo­rzy­łoby nie­bez­pieczną sytu­ację także dla naszej służby czy dla was oso­bi­ście. W każ­dym razie obser­wuj­cie go bar­dzo uważ­nie i bądź­cie przy­go­to­wani na wszystko.

– Możesz na nas liczyć – zade­kla­ro­wał Karol.

– Zrób­cie, co do was należy, i wra­caj­cie bez­piecz­nie.

Krauze wstał zza biurka, a gdy pozo­stali ofi­ce­ro­wie poszli w jego ślady, podał rękę Popław­skiemu i życzył mu powo­dze­nia. Dłoń „Baszki” przy­trzy­mał nieco dłu­żej, ale w końcu ją puścił i z poważ­nym uśmie­chem ski­nął im głową na poże­gna­nie.

Godzina 18.00. Warszawa, Centrum Westfield Mokotów, La Fragola

– Więc nic dotąd nie usta­li­li­ście? – Puł­kow­nik Krauze nie krył zdzi­wie­nia.

– Nie usta­li­li­śmy, ponie­waż poseł Tro­icki nic złego nie robi – zare­ago­wał impul­syw­nie Sta­re­wicz. – A przy­naj­mniej na to wygląda. Darek cały czas pil­nuje apli­ka­cji i uważ­nie ana­li­zuje wszyst­kie nagra­nia. Może jed­nak powie­dział prawdę, że odrzu­cił pro­po­zy­cję wer­bunku.

– Józek, wie­rzę w opi­nię moich ludzi – zapew­nił Sta­ni­sław. – Może i są mło­dzi, ale mają nosa ope­ra­cyj­nego. „Baszka” na pewno się nie myli. Zresztą ja rów­nież prze­słu­cha­łem te nagra­nia i nie wie­rzę, że facet, któ­remu tak zależy na kasie jak „Oste­rowi”, może nagle cał­ko­wi­cie zmie­nić front. Gdyby nie drobny błąd Pio­tra na Isla Pequeña, który pozwo­lił Hisz­pa­nom wykryć obec­ność naszych ofi­ce­rów, tamta roz­mowa nie zakoń­czy­łaby się pro­te­stami naro­dowca. Jesz­cze kilka minut wcze­śniej był cały szczę­śliwy, mając per­spek­tywę dużej kasy za nic.

– Nie wąt­pię w umie­jęt­no­ści two­ich ludzi, ale od dłu­giego czasu nie wyda­rzyło się nic, co potwier­dzi­łoby współ­pracę „Ostera” z SWR. Nie chce mi się wie­rzyć, że zwer­bo­wali go, a potem dali mu spo­kój. Szcze­gól­nie bio­rąc pod uwagę moż­li­wo­ści ope­ra­cyjne, jakie ma poseł. Jeste­śmy wdzięczni za to, że prze­ka­za­li­ście nam Spy­Phone’a i poprzed­nie nagra­nia, jed­nak ewi­dent­nie coś jest nie tak. Gdy­bym mógł uru­cho­mić nor­malną kon­trolę ope­ra­cyjną naro­dowca, to pew­nie coś byśmy już mieli. Ale nie­stety, obser­wu­jemy go wyryw­kowo i na odle­głość.

– Wiesz, może pode­ślę ci kilku ludzi – powie­dział Krauze po chwili namy­słu. – Nie mogę tego zro­bić ofi­cjal­nie, bo szef urwałby mi głowę. Wybiorę czte­rech, pię­ciu mło­dych, świeżo po OKKW. Będą to doszka­la­jące zaję­cia pod hasłem zabez­pie­cze­nia naszego sejmu. Ci mło­dzi aż się palą do aktyw­no­ści poza Miło­będzką. Zoba­czymy, może uda się coś usta­lić.

– Sta­siu, jesteś pewien, że to dobry pomysł? – Józef spoj­rzał na przy­ja­ciela z powąt­pie­wa­niem.

– A co, masz obawy, że „Oster” się zorien­tuje? Spo­koj­nie, moi ofi­ce­ro­wie, nawet ci zaraz po szkole, wiele potra­fią.

– Nie, nie­po­koję się raczej, że kie­row­nic­two się kap­nie – wyja­śnił Sta­re­wicz. – Gdyby o takiej akcji dowie­dział się Sar­necki, z miej­sca wyla­tu­jesz. W obec­nych realiach bez­prawne śle­dze­nie posła koali­cji rzą­dzą­cej jest czymś gor­szym niż szpie­go­wa­nie dla obcego wywiadu.

– Damy radę, nie bój nic. – Krauze wygiął usta w nikłym uśmie­chu, a potem powtó­rzył, jakby sam chciał się upew­nić: – Damy radę.

Godzina 21.10 . Jasieniewo, siedziba SWR

Pada­jący gęsto śnieg nie był niczym nad­zwy­czaj­nym w poło­wie listo­pada w sto­licy Rosji. Zwłasz­cza że w tym roku pierw­sze opady poja­wiły się pod koniec wrze­śnia, choć dodat­nia tem­pe­ra­tura spo­wo­do­wała, iż biały puch szybko zmie­nił się w błoto, a po kilku godzi­nach nawet ono wyschło. Teraz utrzy­mu­jąca się od kilku dni minu­sowa tem­pe­ra­tura gwa­ran­to­wała, że śnieg nie­prędko znik­nie. Ktoś patrzący przez okno w ciem­no­ściach ota­cza­ją­cych roz­le­gły zespół budyn­ków zaj­mo­wa­nych przez Służbę Wywiadu Zagra­nicz­nego tylko dzięki gru­bej jasnej pie­rzynce na gałę­ziach mógł dostrzec wyso­kie drzewa bez­kre­snego, wyda­wa­łoby się, kom­pleksu leśnego.

Pod­puł­kow­nik Wik­tor Michaj­łow nie tra­cił jed­nak czasu na gapie­nie się w okno i roz­my­śla­nia na temat noc­nych kra­jo­bra­zów jed­nej z dziel­nic Moskwy. Nie po to sie­dział tak długo w biu­rze. Ofi­cjal­nie przy­go­to­wy­wał się do wyjazdu na spo­tka­nie z pol­skim agen­tem, jed­nak tylko on sam wie­dział, że wszyst­kie szcze­góły misji już dawno opra­co­wał i dokład­nie spraw­dził. Mógł spo­koj­nie poje­chać do domu już kilka godzin temu, żeby się spa­ko­wać i w końcu odpo­cząć przed jutrzej­szą podróżą. Z przy­jem­no­ścią zjadłby smaczną kola­cję przy­go­to­waną przez Jelenę, jego „kocha­jącą” żonę, i wypił z nią tra­dy­cyj­nego kie­li­cha przed drogą. A może nie tylko kie­li­cha? Miał świa­do­mość, że Jelena od dawna nie była tym, za kogo ją uwa­żał jesz­cze jakiś czas temu. Sam pew­nie niczego by nie zauwa­żył, ale życz­liwi sąsie­dzi, dzięki obser­wa­cjom swo­ich wścib­skich żon, donie­śli mu, że puł­kow­nik Ser­giej Fio­do­row, ważny ofi­cer ze Sztabu Gene­ral­nego, nie jest Jele­nie zupeł­nie obcy. Wię­cej: był jej bar­dzo bli­ski. Jako wdo­wiec z dużym czte­ro­po­ko­jo­wym miesz­ka­niem mógł czuć się samotny i potrze­bo­wał towa­rzy­stwa kobiet. Wik­tor, ofi­cer wywiadu, był pro­fe­sjo­na­li­stą uzy­sku­ją­cym bar­dzo wyso­kie oceny prze­ło­żo­nych, nato­miast w życiu oso­bi­stym oka­zał się czło­wie­kiem śle­pym i naiw­nym. Sku­tecz­nie roz­pra­co­wy­wał wro­gów za gra­ni­cami ojczy­zny, a nie podej­rze­wał, że zdra­dza go wła­sna żona. Jego czuj­ność mogło uśpić to, co sta­no­wiło treść jego dru­giego życia. Tajne zaję­cie. Od ponad dwóch lat Wik­tor Michaj­łow był bowiem agen­tem pol­skiego wywiadu – a teraz wła­śnie przy­go­to­wy­wał mate­riały dla Pola­ków.

Godzina 21.30. Warszawa, Agencja Wywiadu

Bar­bara Szy­mań­ska ponow­nie przej­rzała swoje notatki. Który to już raz? – pomy­ślała. Spo­tka­nie z „Vestem”, ofi­ce­rem sek­cji pol­skiej Wydziału II SWR, będzie ogrom­nie ważne i cenne. Szcze­gól­nie obec­nie, gdy już pra­wie dzie­więć mie­sięcy toczyła się regu­larna wojna tuż za wschod­nią gra­nicą Pol­ski, a ana­li­tycy wszyst­kich zachod­nich służb wywia­dow­czych suge­ro­wali, że Ukra­ina jest tylko pierw­szym kro­kiem na rosyj­skiej dro­dze w kie­runku Europy. W tej sytu­acji wywiad rosyj­ski, i tak od lat aktyw­nie dzia­ła­jący na tere­nie Pol­ski, z pew­no­ścią dostał nowe zada­nia, groźne dla ojczy­zny Basi. Infor­ma­cja od agenta, że leci do Kopen­hagi reali­zo­wać regu­larne spo­tka­nie ze swoim pol­skim źró­dłem, była jak dar z nieba. Naresz­cie poja­wiła się szansa na bez­po­śred­nią roz­mowę – coś wię­cej niż skró­towe infor­ma­cje prze­ka­zy­wane przez agenta. „Vest” zapro­po­no­wał spo­tka­nie w sto­licy Danii pięt­na­stego i ewen­tu­al­nie jesz­cze szes­na­stego listo­pada. Rosja­nin przy­la­ty­wał we wto­rek około połu­dnia, a dopiero na środę miał zapla­no­waną roz­mowę ze swoim pol­skim współ­pra­cow­ni­kiem, co zna­czyło, że dla ofi­ce­rów Agen­cji Wywiadu miał wtor­kowe popo­łu­dnie i wie­czór, a w razie koniecz­no­ści także późne popo­łu­dnie w środę, gdyż do Moskwy odla­ty­wał dopiero w czwar­tek.

„Baszka” i major Karol Popław­ski cze­kali na moż­li­wość bez­po­śred­niego kon­taktu z „Vestem” już ponad rok. Bie­żący kon­takt ope­ra­cyjny utrzy­my­wali poprzez dark­net. Łącz­ność była opra­co­wana w naj­mniej­szych deta­lach i zapew­niała pełną kon­spi­ra­cję. Na początku paź­dzier­nika, kiedy agent pierw­szy raz zasy­gna­li­zo­wał moż­li­wość wyjazdu na dele­ga­cję służ­bową do Danii, omó­wili wszyst­kie nie­zbędne szcze­góły spo­tka­nia i spo­rzą­dzili raporty. Od tam­tej pory cze­kali, coraz bar­dziej fru­stru­jąc się bra­kiem osta­tecz­nego sygnału – oraz odpie­ra­jąc naci­ski prze­ło­żo­nych, doci­ska­nych z kolei przez oto­cze­nie mini­stra koor­dy­na­tora, łak­ną­cego infor­ma­cji źró­dło­wych. Oboje mieli świa­do­mość, że szef agen­cji i jego prze­ło­żeni z Alei Ujaz­dow­skich chcie­liby zamel­do­wać pre­mie­rowi i pre­zy­den­towi, że efek­tyw­nie dzia­łają i mają dostęp do taj­nych infor­ma­cji SWR. A jesz­cze lepiej, gdyby te wia­do­mo­ści zawie­rały plany dzia­łań Moskwy wobec Pol­ski i Europy. Tym bar­dziej nie dzi­wili się kie­row­nic­twu agen­cji i poli­ty­kom, bo w atmos­fe­rze zagro­że­nia ze strony Rosji każda infor­ma­cja o dzia­ła­niach SWR była cenna. Tajem­nicą poli­szy­nela było, że poli­tycy par­tii rzą­dzą­cej chcieli rów­nież zabły­snąć przed samym pre­ze­sem, a potem może ujaw­nić jakieś detale zaufa­nym dzien­ni­ka­rzom, jak to czę­sto robili. Uchy­le­nie rąbka tajem­nic ope­ra­cyjnych wier­nemu elek­to­ra­towi pod­no­siło morale wybor­ców, co miało istotne zna­cze­nie wobec nie­uchron­nie zbli­ża­ją­cych się wybo­rów par­la­men­tar­nych. Sta­ra­nia zastępcy szefa AW puł­kow­nika Alek­san­dra Zie­liń­skiego czy dyrek­tora Depar­ta­mentu Ope­ra­cyj­nego puł­kow­nika Sta­ni­sława Krau­zego, aby infor­ma­cje wypły­wały z Miło­będz­kiej tylko w postaci przy­go­to­wa­nych taj­nych mel­dun­ków dla kie­row­nic­twa pań­stwa, były czę­sto igno­ro­wane. Zada­niem Popław­skiego i Szy­mań­skiej, a także innych ofi­ce­rów agen­cji było zdo­by­wa­nie infor­ma­cji, choć mieli wąt­pli­wo­ści, do kogo póź­niej one tra­fią – i czy ich ujaw­nie­nie nie dopro­wa­dzi do dekon­spi­ra­cji źró­deł AW.

Gdy w końcu otrzy­mali kon­kretny sygnał, że „Vest” pięt­na­stego listo­pada wylą­duje w Kopen­ha­dze, ode­tchnęli z ulgą i zajęli się ostat­nimi przy­go­to­wa­niami do tego waż­nego spo­tka­nia. Przede wszyst­kim potwier­dzili, oczy­wi­ście pod przy­kry­ciem, rezer­wa­cję apar­ta­mentu przy Lak­se­gade, w samym cen­trum sto­licy Danii, gdzie miało się odbyć spo­tka­nie. Sami mieli się zatrzy­mać w hotelu Copen­ha­gen Strand, poło­żo­nym w odle­gło­ści dzie­się­ciu minut spa­ce­rem od wyna­ję­tego miesz­ka­nia. Dys­po­no­wali też kil­koma warian­tami tras spraw­dze­nio­wych, przy­sła­nymi przez łącz­nika dzia­ła­ją­cego w kra­jach skan­dy­naw­skich.

Pomimo sta­ran­nego przy­go­to­wa­nia, zamiast jechać na Ursy­nów, „Baszka” jesz­cze raz spraw­dzała szcze­góły zbli­ża­ją­cej się ope­ra­cji. W końcu uznała, że pro­chu nie wymy­śli, a wszyst­kie detale ma w małym palcu. Scho­wała doku­menty do sejfu, wło­żyła płaszcz i zga­siła świa­tło. Zazdrosz­czę Karo­lowi opa­no­wa­nia, pomy­ślała. Popław­ski poje­chał do domu przed osiem­na­stą, tłu­ma­cząc, że czeka na niego żona, która się mar­twi, że przez kilka dni zosta­nie sama z prze­zię­bioną córeczką. Karol zawsze sta­wiał sprawy rodzinne na pierw­szym miej­scu.

Już po chwili „Baszka” jechała w stronę Ursy­nowa. Prze­mie­rza­jąc ciemne i opu­sto­szałe ulice War­szawy, nie zwró­ciła nawet uwagi na pada­jący śnieg z desz­czem. Mar­twiła się per­spek­tywą kolej­nej roz­mowy z Piotr­kiem. Wczo­raj­sza noc była piękna i roko­wała pozy­tyw­nie, ale rano przy śnia­da­niu part­ner znowu zaczął narze­kać. Teraz z pew­no­ścią wróci do iry­tu­ją­cego kaza­nia o zagro­że­niach wią­żą­cych się z jej jutrzej­szą dele­ga­cją. Wjeż­dża­jąc w ursy­now­skie uliczki, poczuła nara­sta­jące zde­ner­wo­wa­nie. Kur­czę, to jakiś absurd, pomy­ślała, gdy doszła do wnio­sku, że bar­dziej się boi roz­mowy z Pio­trem niż pla­no­wa­nej zagra­nicz­nej ope­ra­cji.

Godzina 21.50. Warszawa, mieszkanie posła Andrzeja Troickiego

Skoń­czył pisać infor­ma­cję na temat sła­bo­ści zabez­pie­czeń pań­stwo­wego sys­temu infor­ma­tycz­nego. W tek­ście wska­zy­wał na wraż­liwe miej­sca dostępu. Dys­po­nu­jąc taką wie­dzą, rosyj­scy infor­ma­tycy i hake­rzy mogą spa­ra­li­żo­wać funk­cjo­no­wa­nie waż­nych ele­men­tów pol­skiej infra­struk­tury. Notatkę miał jutro prze­ka­zać w sej­mie mini­strowi koor­dy­na­to­rowi, który od kilku mie­sięcy był jego pro­wa­dzą­cym z ramie­nia SWR.

Zamy­ślił się. W czerwcu na Wyspach Kana­ryj­skich zaak­cep­to­wał współ­pracę z wywia­dem rosyj­skim, oba­wia­jąc się, że trafi w ręce kontr­wy­wiadu ABW, a jego nie­dawno roz­po­częta kariera poli­tyczna zakoń­czy się na ławie oskar­żo­nych o szpie­go­stwo. Począt­kowo per­spek­tywa docho­do­wej współ­pracy z poli­tycz­nym think tan­kiem z sie­dzibą w Stam­bule uspo­ko­iła jego wyrzuty sumie­nia. Pierw­sze prze­lewy, ofi­cjal­nie zgło­szone pre­mie­rowi i mar­sza­łek sejmu, dopro­wa­dziły wręcz do eufo­rii mał­żonkę Tro­ic­kiego. Raty kre­dytu za miesz­ka­nie nagle stały się kom­plet­nie nie­istotne. Szybko jed­nak nade­szła smutna reflek­sja: on, naro­do­wiec, zdra­dzał wła­sną ojczy­znę. Za juda­szowe srebr­niki prze­ka­zy­wał tajem­nice mogące słu­żyć ludziom Putina do ata­ków na klu­czowe sys­temy elek­tro­niczne. Miał oczy­wi­ście świa­do­mość, że ta trzeźwa samo­ocena nastą­piła o wiele za późno. Dostar­czył Sar­nec­kiemu już kilka por­cji taj­nych doku­men­tów, dodat­kowo umoż­li­wia­ją­cych szan­ta­żo­wa­nie go. Stop­niowo popa­dał w coraz głęb­szą depre­sję, ale jako czło­wiek dys­po­zy­cyjny dosto­so­wał się do sytu­acji i cze­kał na roz­wój wyda­rzeń. Jedyne, co go pocie­szało w tej sytu­acji bez wyj­ścia, to bez­pieczna for­muła kon­tak­tów ze Ste­fa­nem Sar­nec­kim. Spo­ty­kali się zazwy­czaj w sej­mie, co zapew­niało ich krót­kim roz­mo­wom pouf­ność i natu­ralny cha­rak­ter. Pro­wa­dzący zresztą dbał o to aż do prze­sady. Wska­zał nawet Tro­ic­kiemu dwa miej­sca w budynku par­la­mentu, które umoż­li­wiały bły­ska­wiczne i dys­kretne prze­ka­za­nie mate­ria­łów ope­ra­cyj­nych, bez ryzyka, że dostrzeże to osoba postronna.

Pre­cy­zyj­nie zło­żył kartki zapeł­nione swoim drob­nym pismem; musiały mie­ścić się w dłoni, by można było szybko je prze­ka­zać. Następ­nie się­gnął po szklankę z drin­kiem i dokoń­czył go jed­nym hau­stem. Ostat­nio pił coraz wię­cej – nawet gdyby sam nie odno­to­wał tego faktu, żona bez prze­rwy mu o tym przy­po­mi­nała. Fak­tycz­nie była to dla niego pewna nowość, ale jak sobie tłu­ma­czył, drobne wspar­cie poma­ga­jące opa­no­wać nerwy prze­cież go nie zabije. Przy­naj­mniej nie od razu.

Godzina 22.15. Jasieniewo, siedziba SWR

Musiał wyko­rzy­stać oka­zję, jaką sta­no­wiła per­spek­tywa bez­po­śred­niego spo­tka­nia z ofi­ce­rami cen­trali. Ponie­waż peł­nił służbę w Wydziale II, w zespole pol­skim, miał bez­po­średni dostęp do agen­tury dzia­ła­ją­cej prze­ciwko Pol­sce. Sam pro­wa­dził kil­koro agen­tów, w więk­szo­ści bar­dzo waż­nych. Posta­no­wił prze­ka­zać Pola­kom trzy sprawy, któ­rymi zaj­mo­wał się wspól­nie ze swo­imi ludźmi. Wyobra­żał sobie zasko­cze­nie i satys­fak­cję Sta­ni­sława Krau­zego, któ­rego bar­dzo sza­no­wał i któ­remu pozwo­lił się zwer­bo­wać. Jeden z agen­tów został pozy­skany zale­d­wie kilka mie­sięcy temu – i zna­jąc szcze­góły wer­bunku, Michaj­łow zakła­dał, że Polacy uwa­żają go za praw­dzi­wego patriotę, który dał odpór pró­bie wcią­gnię­cia go do współ­pracy w bar­dzo zagad­ko­wych oko­licz­no­ściach. Dwójka ofi­ce­rów Agen­cji Wywiadu, obser­wu­jąca kon­takt pol­skiego poli­tyka z hisz­pań­skimi wer­bow­ni­kami, sama zapew­niła agen­towi naj­lep­sze alibi. Ale po prze­ka­za­niu mate­ria­łów, które szy­kuję, Polacy będą dys­po­no­wać pełną wie­dzą na temat praw­dzi­wej roli swo­jego poli­tyka, pomy­ślał z satys­fak­cją.

Wik­tor Michaj­łow wie­dział, że może kopio­wać jedy­nie papie­rowe mate­riały. Wszyst­kie kom­pu­tery w SWR były zabez­pie­czone sys­te­mem kon­troli i reje­stra­cji, a kopio­wa­nie doku­men­tów ope­ra­cyj­nych bez zgody prze­ło­żo­nych było zabro­nione. Gdyby pod­jął takie ryzyko, od razu miałby na karku ludzi z kontr­wy­wiadu wewnętrz­nego. Tym­cza­sem nikt nie mógł go o nic podej­rze­wać, skoro zaglą­dał do wła­snych spraw ope­ra­cyj­nych. Zapisy w taj­nym archi­wum słu­żyły mu jedy­nie do uzu­peł­nie­nia mel­dun­ków dla Pola­ków. Już dawno stwier­dził, że naj­prost­sze roz­wią­za­nia są naj­lep­sze.

Zamknął od wewnątrz drzwi biura i wziął się do roboty. Z teczek spraw ope­ra­cyj­nych wybie­rał naj­waż­niej­sze doku­menty i foto­gra­fo­wał je swoją pry­watną komórką. Następ­nie zgrał wszystko na pen­drive, który nabył kilka tygo­dni temu spe­cjal­nie w tym celu. Nośnik musiał być jak naj­mniej­szy, aby ogra­ni­czyć ryzyko przy jego prze­no­sze­niu.

Wyjął z szafy walizkę lot­ni­czą, którą pobrał z Depar­ta­mentu Tech­niki SWR. Zewnętrz­nie walizka nie róż­niła się od tych wyko­rzy­sty­wa­nych przez prze­cięt­nych tury­stów. Nato­miast spe­cja­li­ści z Jasie­niewa prze­ro­bili ją tak, że dys­po­no­wała trzema skryt­kami do prze­wozu mate­ria­łów ope­ra­cyj­nych. Żadna kon­trola na lot­ni­sku, żadne prze­świe­tla­nie nie pozwa­lały na wykry­cie schow­ków. Do prze­wozu pen­drive’a wybrał skrytkę umiesz­czoną w moco­wa­niu kółek walizki; scho­wek był w zasa­dzie nie­wi­dzialny.

Gdy wyka­so­wał zdję­cia z tele­fonu i scho­wał doku­menty do sejfu, wresz­cie mógł poje­chać do domu. Zer­k­nął na zega­rek. Może po tym, jak się spa­kuje, uda mu się jesz­cze zdrzem­nąć dwie, trzy godziny. Miał nadzieję, że żona już śpi i nie będzie musiał z nią roz­ma­wiać. Wsta­nie, zanim ona się obu­dzi. O świ­cie musiał być na lot­ni­sku, aby zdą­żyć na samo­lot do Ankary. Potem jesz­cze prze­siadka na lot do Kopen­hagi. Był pewien, że zro­bił wszystko, żeby dobrze się przy­go­to­wać. Pozo­sta­wało mieć nadzieję, że Polacy umie­jęt­nie wyko­rzy­stają otrzy­mane mate­riały i nie spro­wa­dzą na Wik­tora zagro­że­nia. Był prze­ko­nany, że szcze­gól­nie może ufać puł­kow­ni­kowi Krau­zemu. Liczył, że może spo­tkają się w Kopen­ha­dze.

Godzina 22.40. Warszawa, Ursynów

„Baszka” weszła do miesz­ka­nia nie­pew­nie, zasta­na­wia­jąc się, co tym razem wymy­śli Adam­ski. On jed­nak cał­ko­wi­cie ją zasko­czył. Gdy tylko ją zoba­czył, wyjął z lodówki butelkę wina Gewürztraminer. Ten tru­nek o zło­ci­sto­żół­ta­wym kolo­rze, cha­rak­te­ry­stycz­nym smaku i wyra­zi­stym aro­ma­cie od nie­dawna był ich ulu­bio­nym. Szcze­gól­nie sma­ko­wał im w odmia­nie pół­słod­kiej, pasu­ją­cej wła­ści­wie do każ­dej potrawy i dosko­na­łej jako ape­ri­tif.

Piotr nalał wino do kie­lisz­ków, a następ­nie posta­wił na stole talerz z malut­kimi kanap­kami, które były jego spe­cjal­no­ścią. Basia zwró­ciła uwagę na przy­ciem­nione świa­tła i zapa­lone świece.

– Co to za oka­zja? – zapy­tała, się­ga­jąc po szkło.

– Poże­gnalna kola­cja przed twoim wyjaz­dem – wyja­śnił, sta­jąc przed nią. – Zapra­szam. – Uniósł kie­li­szek i oboje wypili po spo­rym łyku. – Chcę, żebyś z dala od domu wspo­mi­nała tę chwilę, a nie moje maru­dze­nie i narze­ka­nie. Dobrze wiesz, że boję się o cie­bie. To dla­tego naj­chęt­niej zawsze i wszę­dzie bym ci towa­rzy­szył.

– Pio­truś, ja to naprawdę rozu­miem – zapew­niła. – I jestem wdzięczna, że pomy­śla­łeś o takim spe­cjal­nym poże­gna­niu. Jest uro­czo.

Się­gnęła po kana­peczkę i przez chwilę jadła w ciszy, delek­tu­jąc się sma­kiem. Gdy kolejny łyk wina spły­nął po jej gar­dle, poczuła, że wresz­cie się roz­luź­nia.

– Zdą­żysz się spa­ko­wać? – spy­tał Pio­trek.

– Czę­ściowo spa­ko­wa­łam się już wczo­raj wie­czo­rem. Zostały jesz­cze kosme­tyki i jakieś dro­bia­zgi, ale to już rano. Mam być na lot­ni­sku o ósmej.

– Odwiozę cię.

– No ja myślę. – Uśmiech­nęła się sze­roko.

Tego wie­czoru Pio­trek pomy­ślał o wszyst­kim, także o dese­rze. Basia sku­siła się na por­cję swo­ich ulu­bio­nych lodów caffe latte i na kolejny kie­li­szek wina. Cie­szyła się, że zamiast znowu się kłó­cić, spę­dzili miły czas, a gdy po posiłku wzięli wspólną gorącą kąpiel, była w siód­mym nie­bie. Nawet przez moment nie pomy­ślała o tym, że już jutro, jako ofi­cer wywiadu, może zna­leźć się w nie­bez­piecz­nej sytu­acji. Tego wie­czoru była tylko zako­chaną kobietą w ramio­nach wybranka swego serca.

Godzina 23.30. Kopenhaga, Hellerup

Mads Han­sen od czte­rech lat był sze­fem nie­le­gal­nej rezy­den­tury SWR w sto­licy Danii. Tak naprawdę nazy­wał się Jurij Stew­kow i pocho­dził z Woł­go­gradu. Spe­cja­li­ści od lega­li­za­cji przy­go­to­wali mu taką legendę i potwier­dza­jące ją doku­menty, że nawet sam Bóg nie poła­pałby się w tej sieci kłamstw. Pole­ce­nie, które dostał z cen­trali dzi­siej­szego wie­czoru, kom­plet­nie go zasko­czyło. Od kilku lat wraz z pod­le­głymi sobie ludźmi reali­zo­wał różne prze­ka­zy­wane z Jasie­niewa zada­nia, głów­nie dzia­ła­nia hybry­dowe, ale dzi­siej­szy roz­kaz był czymś nie­co­dzien­nym. Prze­czy­tał go jesz­cze raz, ale sens na­dal był taki sam: pięt­na­stego listo­pada o trzy­na­stej przy­la­ty­wał z Ankary figu­rant, któ­rym mieli się zająć. Powinni obser­wo­wać go od lot­ni­ska Kastrup do hotelu Radis­son Blu Scan­di­na­via i pod­czas całego pobytu w Danii. Figu­rant był ofi­ce­rem wywiadu i miał zapla­no­wane spo­tka­nie na śro­dowe popo­łu­dnie. Od miej­sca samego spo­tka­nia nale­żało trzy­mać się z dala, nato­miast przez cały pozo­stały czas moni­to­ro­wać i doku­men­to­wać zacho­wa­nie śle­dzo­nego oraz jego ewen­tu­alne kon­takty. Mieli wolną rękę w sytu­acjach, które uzna­liby za podej­rzane – na przy­kład gdyby figu­rant spo­tkał się z przed­sta­wi­cie­lami obcych służb spe­cjal­nych. W takich przy­pad­kach powinni natych­miast nawią­zać łącz­ność z cen­tralą, oczy­wi­ście za pośred­nic­twem szy­fro­wa­nych tele­fo­nów.

Po prze­czy­ta­niu instruk­cji uru­cho­mił sys­tem łącz­no­ści alar­mo­wej. Po kilku minu­tach trzej pozo­stali człon­ko­wie grupy potwier­dzili ode­bra­nie sygnału o koniecz­no­ści sta­wie­nia się na par­kingu w rejo­nie lot­ni­ska Kastrup godzinę przed przy­lo­tem figu­ranta. Mads zakła­dał, że przed spo­tka­niem uzgod­nią nie­obec­no­ści w pracy w następ­nych dwóch dniach. Z kolei ta godzina na Kastrup powinna im pozwo­lić na usta­le­nie spo­sobu pro­wa­dze­nia figu­ranta. Wie­dział, że Chri­stian przy­je­dzie oso­bo­wym for­dem, więc razem z volks­wa­ge­nem Madsa będą mieli do dys­po­zy­cji dwa pojazdy. Powinno wystar­czyć, zakła­da­jąc, że figu­rant będzie aktywny wyłącz­nie w cen­trum sto­licy, oce­nił.

15 listopada 2022, godzina 10.30. Warszawa, siedziba fundacji Regnum Legis

Major Dariusz Kowal­ski sta­nął przed furtką pose­sji przy ulicy Pilic­kiej i naci­snął dzwo­nek. Ni­gdy wcze­śniej tu nie był, choć rejon Gór­nego Moko­towa był mu dobrze znany. Przez chwilę podzi­wiał ele­gancką jed­no­pię­trową willę o kre­mo­wej ele­wa­cji. Wie­dział, że fun­da­cja dostała tę sie­dzibę od pań­stwa i po kilku latach budy­nek miał przejść na wła­sność orga­ni­za­cji. War­tość takiej willi z ogro­dem w tej czę­ści sto­licy prze­kra­czała jego wyobra­że­nia.

Po chwili otwo­rzyła się dwu­skrzy­dłowa brama i prze­je­chało przez nią gra­na­towe bmw o przy­ciem­nio­nych szy­bach. Patrząc na tablicę reje­stra­cyjną, Kowal­ski dałby głowę, że samo­chód należy do kolumny Służby Ochrony Pań­stwa. Zatem przy­je­chał ktoś o ran­dze mini­stra. Usły­szał brzę­czyk i mógł otwo­rzyć furtkę. Jed­no­cze­śnie obser­wo­wał, jak bmw wjeż­dża na par­king za budyn­kiem. Stały tam już dwa inne auta. Pomy­ślał, że trzeba mieć spe­cjalne przy­wi­leje, żeby móc tutaj par­ko­wać. No i dodat­kowe wej­ście, ponie­waż pasa­żer bmw nie poja­wił się w drzwiach.

W holu willi Kowal­ski dostrzegł ładną dwu­dzie­sto­kil­ku­let­nią bru­netkę w krót­kiej spód­niczce i bia­łej bluzce. Uśmiech­nęła się do niego grzecz­nie.

– Pan na semi­na­rium?

– Tak. Zapi­sa­łem się przez pań­stwa stronę inter­ne­tową – wyja­śnił. – Jaro­sław Klu­czyk.

Kobieta spoj­rzała na trzy­maną listę.

– Zga­dza się. Pan z Otwocka. Zapra­szam, zaraz zaczy­namy.

Kowal­ski prze­szedł przez hol i skie­ro­wał się do wska­za­nej sali, już do połowy wypeł­nio­nej gośćmi. Zajął miej­sce w ostat­nim rzę­dzie. Więk­szo­ści osób nie koja­rzył, ale roz­po­znał kilku posłów, dzien­ni­ka­rzy z pra­wi­co­wych mediów i akty­wi­stów anty­unij­nych grup dzia­ła­ją­cych w sieci. Wśród nich dostrzegł „Ostera”, roz­ma­wia­ją­cego z jakimś siwym męż­czy­zną.

Semi­na­rium na temat „Par­tie pra­wi­cowe jako gwa­rant demo­kra­cji i toż­sa­mo­ści Pol­ski w Euro­pie” zaini­cjo­wał męż­czy­zna, który wcze­śniej żywo dys­ku­to­wał z posłem Pol­skiego Stron­nic­twa Naro­do­wego. Po kil­ku­mi­nu­to­wym wpro­wa­dze­niu głos prze­ka­zano pro­fe­so­rowi zna­nemu z sym­pa­tii do skraj­nej pra­wicy i anty­pa­tii do Unii Euro­pej­skiej, potem zaś na mów­nicę wszedł „Oster”. Zaczął mówić, gdy do sali wbiegł spóź­niony mini­ster koor­dy­na­tor Ste­fan Sar­necki. Ski­nie­niem głowy przy­wi­tał się z kil­koma uczest­ni­kami i usiadł w pierw­szym rzę­dzie, obok pre­zesa Regnum Legis mece­nasa Karola Miecz­ni­kow­skiego. Do końca semi­na­rium wystą­piło jesz­cze kilku mów­ców, a po krót­kim pod­su­mo­wa­niu uczest­nicy zostali zapro­szeni na skromny poczę­stu­nek.

Dariusz Kowal­ski, trzy­ma­jąc w ręce kie­li­szek bia­łego wina, pod­cho­dził do kolej­nych grup roz­ma­wia­ją­cych na temat sytu­acji pra­wicy w Pol­sce i Euro­pie oraz rosną­cej popu­lar­no­ści ugru­po­wań naro­do­wych. Cały czas sta­rał się dys­kret­nie obser­wo­wać posła PSN, ale nic istot­nego nie rzu­ciło mu się w oczy. „Oster” zamie­nił kilka zdań z Sar­nec­kim, poza tym jed­nak roz­ma­wiał głów­nie z dzien­ni­ka­rzami. Wkrótce towa­rzy­stwo zaczęło się roz­cho­dzić, a jed­nym z pierw­szych ludzi, któ­rzy opu­ścili salę, był poseł naro­dow­ców. Kowal­ski odcze­kał kilka minut i rów­nież wyszedł. Za „Oste­rem” miał poje­chać inny ofi­cer Wydziału Rosyj­skiego.

Po powro­cie na Rako­wiecką zaj­rzał do gabi­netu puł­kow­nika Sta­re­wi­cza.

– Bawi­łeś się w obser­wa­cję? – zapy­tał naczel­nik.

– Tra­fi­łeś w sedno, Józek. Bawi­łem się – odparł znie­chę­cony major. – Do dupy takie roz­pra­co­wa­nie. Tylko patrzeć, jak facet się zorien­tuje, że za nim cho­dzimy. Poje­dyn­czy obser­wa­tor to może…

– Dobra, nie kończ – prze­rwał mu naczel­nik. – Sam wiesz, w jakiej jeste­śmy sytu­acji. To, że „Oster” coś wyniu­cha, to jesz­cze mały pro­blem. Gorzej, jak nasza dyrek­cja się zorien­tuje, że pro­wa­dzimy nie­le­galne dzia­ła­nia wobec posła i mini­stra koali­cji rzą­dzą­cej.

– Robimy to od przy­padku do przy­padku – pod­su­mo­wał Dariusz. – I nie mamy żad­nych efek­tów. Może lepiej dać sobie spo­kój.

– Nie pod­damy się, majo­rze – stwier­dził sta­now­czo Sta­re­wicz. – Nasi przy­ja­ciele z Miło­będz­kiej dostar­czyli nam dowody, że poseł jest ruskim agen­tem. I tego się trzy­mamy. A co z pod­słu­chem?

– Poza nagra­niami z Fuerty, które prze­ka­zała Basia, tu, w kraju, facet jest kry­sta­liczny – poin­for­mo­wał Kowal­ski. – Mija pięć mie­sięcy i nic. Kom­plet­nie nic! Tak jakby wie­dział, że ma pod­łą­czo­nego Spy­Phone’a. Cho­lera mnie bie­rze na takie roz­pra­co­wa­nie szpiega.

– Kolego, rób swoje, a efekty jesz­cze przyjdą.

– Albo nie przyjdą… – mruk­nął pod nosem Darek, wycho­dząc z gabi­netu prze­ło­żo­nego.

Godzina 12.05. Kopenhaga, lotnisko Kastrup

Gdy rano Basia koń­czyła pako­wa­nie, atmos­fera w domu na szczę­ście była rów­nie miła jak poprzed­niego wie­czoru. Na lot­ni­sko wyru­szyli ze spo­rym wyprze­dze­niem. Piotr chciał zosta­wić fiata 500 na par­kingu i odpro­wa­dzić „Baszkę” do ter­mi­nala, żeby towa­rzy­szyć jej moż­li­wie naj­dłu­żej, ale ta sta­nęła oko­niem.

– Pio­truś, naprawdę myślisz, że potrze­buję two­jej eskorty nawet na tere­nie lot­ni­ska? – Sta­rała się powie­dzieć to łagod­nym tonem, ale dla prze­wraż­li­wio­nego part­nera jej sprze­ciw zapewne nie był czymś miłym.

– Prze­cież tu nie cho­dzi o żadną eskortę – zapro­te­sto­wał Piotr, wjeż­dża­jąc na rondo. – Nor­mal­nie chcia­łem cię odpro­wa­dzić. – W jego gło­sie zabrzmiał żal.

– Sam pomyśl: wysa­dzisz mnie w stre­fie kiss & fly i wejdę pro­sto do ter­mi­nala, a tam zapewne czeka już na mnie Karol. A jak wje­dziesz na par­king, zacznie się szu­ka­nie wol­nego miej­sca, kupo­wa­nie biletu, wędrówka z przy­lo­tów na odloty i tak dalej. I co, zaczniesz mnie czule żegnać przy Karolu? Dajmy już spo­kój z tymi cere­gie­lami, prze­cież za dwa dni się zoba­czymy.

Adam­ski się zawa­hał, widziała to, ale w końcu skrę­cił w kie­runku hali odlo­tów. Bez słowa wycią­gnął bilet z par­ko­me­tru, a potem zatrzy­mał się przed wej­ściem do ter­mi­nalu. Wie­działa, że nie jest zado­wo­lony, ale przy­jął jej decy­zję. Szybko jed­nak wziął się w garść, bo kiedy wycią­gał z bagaż­nika jej walizkę, miał już na twa­rzy swój nor­malny uśmiech. Wła­śnie takiego chciała go widzieć i zapa­mię­tać na krótki czas roz­sta­nia. Jesz­cze tylko szybki, ale gorący poca­łu­nek…

– Dzię­kuję ci za wczo­raj­szą nie­spo­dziankę – powie­działa. – Kana­peczki jak zawsze były prze­pyszne. O winie nie wspo­mnę. Posta­raj się o kolejną butelkę w lodówce na mój powrót.

Jesz­cze raz poca­ło­wała Piotrka na poże­gna­nie, po czym ener­gicz­nie ruszyła w stronę wej­ścia do budynku.

– Basiu!

Odwró­ciła się. Adam­ski stał obok samo­chodu i patrzył na nią poważ­nym wzro­kiem.

– Gdyby działo się coś złego, pamię­taj: „Dopóki wal­czysz, jesteś zwy­cięzcą” – powie­dział.

– Mocne – oce­niła z uśmie­chem. – Twoje?

– Nie. Augu­styna z Hip­pony.

– Mądrych masz kum­pli – zażar­to­wała i znik­nęła w wypeł­nio­nej podróż­nymi hali odlo­tów. Z ulgą dostrze­gła Karola Popław­skiego sie­dzą­cego na meta­lo­wym krze­sełku.

Godzina 12.15. Kopenhaga, lotnisko Kastrup

Radca Amba­sady Fede­ra­cji Rosyj­skiej Ser­giej Bie­łow szedł ener­gicz­nym kro­kiem przez główny ter­mi­nal lot­ni­ska. Wła­śnie poże­gnał członka Dumy, który przez Kair miał wró­cić do Moskwy. Poli­tyk dzia­łał w komi­sji służb spe­cjal­nych i z tego tytułu opieka nad nim za gra­nicą była ważna. Bie­łow się spie­szył, żeby zdą­żyć na lunch z duń­skim dzien­ni­ka­rzem, któ­rego uwa­żał za inte­re­su­jący kon­takt infor­ma­cyjny, zwłasz­cza po kilku ostat­nich pozy­tyw­nych wypo­wie­dziach Duń­czyka na temat bie­żą­cej poli­tyki Rosji. Takie podej­ście do pro­ble­ma­tyki rosyj­skiej nie było popu­larne wśród pra­cow­ni­ków lokal­nych mediów. Jako rezy­dent SWR w Kopen­ha­dze musiał dbać o każdy poten­cjal­nie roku­jący kon­takt, bo skąd miał pozy­ski­wać infor­ma­cje przy blo­ka­dzie, którą wpro­wa­dzono dla dyplo­ma­tów rosyj­skich po roz­po­czę­ciu ope­ra­cji woj­sko­wej w Ukra­inie.

Spoj­rzał na zega­rek. Oce­nił, że spo­koj­nie zdąży doje­chać do restau­ra­cji w cen­trum mia­sta, gdzie byli umó­wieni na lunch. Na samą myśl o posiłku zro­bił się głodny. Pla­no­wał zamó­wie­nie steka z pie­czo­nym ziem­nia­kiem. Kufel piwa będzie ide­al­nym dopeł­nie­niem takiego zestawu.

Minął jakąś parę idącą z baga­żami w kie­runku wyj­ścia z ter­mi­nala. Jak przy­stało na raso­wego męż­czy­znę, choć już w śred­nim wieku i z siwi­zną na skro­niach, zwró­cił uwagę na atrak­cyjną syl­wetkę mło­dej kobiety. Krótka zimowa kurtka odsła­niała krą­głe bio­dra, a także dłu­gie nogi, pod­kre­ślone dodat­kowo przez buty na obca­sach. Po chwili dotarło do niego, że skądś zna tych ludzi, co go zasko­czyło, ponie­waż wła­ści­wie nie patrzył na ich twa­rze, a skon­cen­tro­wał się na oce­nie walo­rów ciała kobiety. Nie mógł sobie przy­po­mnieć, gdzie ich widział, a że nie zwykł lek­ce­wa­żyć takich sytu­acji, natych­miast zawró­cił i na wszelki wypa­dek ruszył za nimi. Kiedy zatrzy­mali się na postoju tak­só­wek, już wie­dział. Przed oczami sta­nął mu dobrze zapa­mię­tany obraz z pro­gramu tele­wi­zyj­nego z marca tego roku. Mate­riał doty­czył kom­pro­mi­tu­ją­cej dla rosyj­skiego wywiadu sprawy. Nie cho­dziło o męż­czy­znę – jego z pew­no­ścią nie znał, ale kobietą sto­jącą obok niego była Polka, Bar­bara Szy­mań­ska, która na początku roku uda­rem­niła ope­ra­cję rosyj­skich służb na pogra­ni­czu ukra­iń­skim oraz przy­czy­niła się do poważ­nej wpadki rezy­den­tury SWR w War­sza­wie. Jeżeli to rze­czy­wi­ście była Szy­mań­ska, jej star­szy towa­rzysz, o ile nie był jej face­tem lub zna­jo­mym, musiał być zwią­zany z pracą ope­ra­cyjną. Tak czy ina­czej, sytu­acja była warta zain­te­re­so­wa­nia. Oni go nie znali, więc mógł sporo ugrać.

Miał szczę­ście, że od par­kingu dla dyplo­ma­tów, gdzie zosta­wił swoje bmw, dzie­liło go nie­całe sto metrów. Pobiegł w tam­tym kie­runku, co jakiś czas spraw­dza­jąc, czy obser­wo­wane osoby na­dal tkwią na postoju. Ich tak­sówka pod­je­chała, gdy Bie­łow wsia­dał do samo­chodu. Ruszył z takim impe­tem, że tylko reflek­sowi kie­rowcy miej­skiego auto­busu zawdzię­czał fakt, że nie wbił się w zde­rzak potęż­nego volvo. Omi­nął sto­jący auto­bus i dostrzegł rusza­jącą z zatoczki tak­sówkę. Dogo­nie­nie jej zajęło mu naj­wy­żej minutę.

Jadąc już spo­koj­nie za tak­sówką, połą­czył się szy­fro­wa­nym smart­fo­nem ze swoim zastępcą i pole­cił wysłać dwa samo­chody do cen­trum mia­sta. Ofi­ce­ro­wie mieli cze­kać na instruk­cje, dokąd mają się udać, a także zabrać z rezy­den­tury kodo­wany tele­fon do łącz­no­ści spe­cjal­nej. Poło­że­nie amba­sady Fede­ra­cji Rosyj­skiej umoż­li­wiało im dotar­cie do celu w ciągu pię­ciu minut.

Po kwa­dran­sie tak­sówka zatrzy­mała się przed hote­lem Copen­ha­gen Strand. Bie­łow wje­chał w pierw­sze wolne miej­sce, wysko­czył z wozu i ryzy­ku­jąc man­dat za par­ko­wa­nie bez wyku­pio­nego biletu, wbiegł do lobby. Śle­dzona przez niego para wła­śnie zała­twiała for­mal­no­ści przy recep­cji. Usiadł spo­koj­nie na jed­nym z foteli i uda­wał, że prze­gląda coś w swoim tele­fo­nie. W rze­czy­wi­sto­ści naj­pierw dys­kret­nie zro­bił im kilka zdjęć, a potem ponow­nie połą­czył się z zastępcą i kazał obu ofi­ce­rom pod­je­chać do hotelu. Był pewien, że wszystko ma pod kon­trolą. Cze­ka­jąc na swo­ich pra­cow­ni­ków, zadzwo­nił do dzien­ni­ka­rza, z któ­rym był umó­wiony, i prze­ło­żył spo­tka­nie. Nie myślał już o jedze­niu – miał waż­niej­sze sprawy na gło­wie.

Gdy w hotelu poja­wili się jego ludzie, kazał im obser­wo­wać parę Pola­ków. Dla pew­no­ści wysłał na ich tele­fony zdję­cia obser­wo­wa­nych osób. Sam zabrał tele­fon do łącz­no­ści spe­cjal­nej i poszedł do samo­chodu.

Godzina 13.00. Kopenhaga, hotel Copenhagen Strand

Basia wyszła z hotelu. Choć z pochmur­nego nieba sią­pił drobny deszcz, roz­pie­rały ją entu­zjazm i chęć dzia­ła­nia. Przed sobą zoba­czyła jeden z kopen­ha­skich kana­łów, od któ­rego oddzie­lały ją jed­no­kie­run­kowa Havne­gade i rząd nie­licz­nych drzew. Była już wcze­śniej w sto­licy Danii i zapa­mię­tała uro­kliwe cen­trum mia­sta. Wów­czas rów­nież padało.

Ruszyła w prawo, aby zgod­nie z zasa­dami pójść w odwrotną stronę, niż bie­gnie ruch uliczny, a potem skrę­ciła w Peder Skrams Gade. Nie myślała o duń­skich służ­bach, ponie­waż te pro­wa­dzi­łyby obser­wa­cję za pomocą elek­tro­nicz­nych sys­te­mów moni­to­ringu. Praw­dzi­wym zagro­że­niem, choć teo­re­tycz­nym, mogli być jedy­nie Rosja­nie.

Skie­ro­wała się w stronę placu Kon­gens Nytorv, a potem twier­dzy Kastel­let, oto­czo­nej tere­nem zie­lo­nym. Spa­cer, uwzględ­nia­jący wizyty w skle­pach, zajął jej ponad dwie godziny i osta­tecz­nie uznała, że pie­szej obser­wa­cji z pew­no­ścią nie ma. Do Lyk­se­gade, gdzie poło­żony był wyna­jęty apar­ta­ment, dotarła od sze­ro­kiej Hol­mens Kanal. Tak jak było umó­wione, klu­cze do poło­żo­nego na pierw­szym pię­trze miesz­ka­nia cze­kały w kasetce przy wej­ściu do budynku. Kod został prze­słany po uisz­cze­niu opłaty za wyna­jem.

W apar­ta­men­cie wszystko wyglą­dało tak jak na zdję­ciach – sypial­nia, prze­stronny salon ze skó­rza­nym kom­ple­tem wypo­czyn­ko­wym i dużym sto­łem oto­czo­nym sze­ścioma krze­słami, oddzie­la­ją­cym tę prze­strzeń od strefy kuchen­nej, a do tego gustowna łazienka. Zaj­rzała do sza­fek – zestaw naczyń w pełni ją usa­tys­fak­cjo­no­wał. Zna­la­zła też kilka rodza­jów kawy i her­baty. W dużej lodówce cze­kała woda mine­ralna i parę bute­lek Carls­berga, jasnego i ciem­nego. „Baszka” doło­żyła przy­wie­zioną z kraju butelkę pol­skiej wódki i czar­nego john­nie wal­kera. Wyj­rzała jesz­cze przez okno na spo­kojną ulicę. Widziała jedy­nie zapar­ko­wane samo­chody i jakie­goś star­szego męż­czy­znę idą­cego po dru­giej stro­nie Lyk­se­gade.

Opu­ściła miesz­ka­nie zado­wo­lona. Na par­te­rze zna­la­zła jesz­cze tylne drzwi na wewnętrzne podwórko, z któ­rego można było wyjść na Dybens­gade. To było bar­dzo korzystne – dys­po­no­wali dwiema róż­nymi dro­gami wej­ścia i wyj­ścia. Aby lepiej poznać oko­licę, sko­rzy­stała z tyl­nego wyj­ścia. Zmie­rza­jąc Dybens­gade, posta­no­wiła jesz­cze raz obejść kwar­tał budyn­ków, w któ­rym mie­ścił się apar­ta­ment. Dla­tego skrę­ciła w lewo w Niko­laj­gade. Jej uwagę zwró­ciło volvo S60 z tabli­cami dyplo­ma­tycz­nymi, które nad­je­chało od strony Lak­se­gade. Wysiadł z niego męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze i roz­pię­tej kurtce, a samo­chód poje­chał dalej. Męż­czy­zna wró­cił na róg ulicy i dys­kret­nie obser­wo­wał sytu­ację. „Baszka” prze­szła na drugą stronę, nie spusz­cza­jąc go z oczu. Prze­cięła Lak­se­gade i spoj­rzała na wej­ście do budynku, w któ­rym mie­ścił się apar­ta­ment. Niczego podej­rza­nego jed­nak nie zauwa­żyła. W końcu poszła w stronę Hol­mens Kanal i dalej, do hotelu. Chyba przy­pad­kowo tra­fi­łam na śle­dze­nie kogoś innego, stwier­dziła. Posta­no­wiła jed­nak poin­for­mo­wać Karola o swoim spo­strze­że­niu.

Godzina 13.30. Warszawa, Sejm Rzeczypospolitej Polskiej

Ofi­cer Wydziału Rosyj­skiego ABW kon­ty­nu­ował obser­wa­cję „Ostera”. Jed­nak figu­rant po wyj­ściu z sie­dziby Regnum Legis poje­chał pro­sto do budynku par­la­mentu. Funk­cjo­na­riusz, nie mając prze­pustki na Wiej­ską, mógł jedy­nie odno­to­wać, że „Oster” po dro­dze z nikim się nie kon­tak­to­wał. Kiedy samo­chód posła wje­chał na sej­mowy par­king, ofi­cer po dłuż­szych poszu­ki­wa­niach zna­lazł wolne miej­sce. Sie­dział w służ­bo­wym pojeź­dzie, cze­ka­jąc na kolejny ruch obser­wo­wa­nego. W ciągu ostat­nich tygo­dni był tu już kolejny raz i wie­dział, że zwy­cza­jowo poseł PSN nie wyjeż­dża wcze­śniej niż około dwu­dzie­stej. No, chyba że ma jakieś pilne zaję­cia w KPRM. W każ­dym z tych przy­pad­ków potem wraca pro­sto do domu i aż do rana się z niego nie rusza.

Ofi­cer, podob­nie jak major Kowal­ski i naczel­nik Sta­re­wicz, coraz bar­dziej powąt­pie­wał, że „Ostera” uda się na czym­kol­wiek przy­ła­pać. Jeżeli fak­tycz­nie jest agen­tem SWR, to Rosja­nie tak go wypo­sa­żyli, że nie musi wyko­ny­wać żad­nych podej­rza­nych ruchów, moż­li­wych do odno­to­wa­nia przez kontr­wy­wiad. Tym samym, sto­su­jąc ogra­ni­czone środki kon­troli, można obser­wo­wać figu­ranta do „usra­nej śmierci” i liczyć na cud.

Godzina 13.40. Kopenhaga, hotel Copenhagen Strand

Ser­giej Bie­łow po dwóch roz­mo­wach z cen­tralą już wie­dział, że jego ini­cja­tywa oka­zała się pro­stą drogą do suk­cesu. Stwier­dzono, że tra­fił na trop ope­ra­cji reali­zo­wa­nej przez pol­ski wywiad. A per­spek­tywa, żeby przy­ła­pać na czymś znie­na­wi­dzoną w Jasie­nie­wie Bar­barę Szy­mań­ską, jesz­cze pod­nio­sła war­tość tego, co zro­bił na Kastrup. Pole­cono mu oto­czyć Polkę obser­wa­cją i mel­do­wać o każ­dej jej aktyw­no­ści. Przy oka­zji pogra­tu­lo­wano mu spo­strze­gaw­czo­ści.

Szy­mań­ska wła­śnie wró­ciła ze spa­ceru po cen­trum sto­licy Danii. Obser­wu­jący ją z dużej odle­gło­ści ofi­cer SWR odno­to­wał, że weszła do budynku przy Lak­se­gade 20F. Bie­łow wysłał mu wspar­cie i inny funk­cjo­na­riusz zauwa­żył śle­dzoną, jak nie­ocze­ki­wa­nie poja­wiła się na Niko­laj­gade. Zało­żyli, że musiała wyjść innymi drzwiami. Bie­łow pole­cił jed­nemu ze swo­ich ludzi pozo­stać w lobby hotelu, a sam wraz z dru­gim usiadł w kawiarni naprze­ciwko wej­ścia do Copen­ha­gen Strand. Wezwał też z amba­sady trzech dodat­ko­wych pra­cow­ni­ków. Po chwili dostał infor­ma­cję, że para Pola­ków zeszła do hote­lo­wej restau­ra­cji na obiad. Po posiłku wró­cili na kilka minut do swo­ich pokoi, po czym opu­ścili hotel.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki