Owocowa czy czarna - Kamila Mytyk - ebook

Owocowa czy czarna ebook

Kamila Mytyk

4,6

Opis

Joasia, Anka i Natalia to trzy dorosłe siostry. Historia zaczyna się w dniu, kiedy z Australii wraca ich babcia. Starsza pani przyleciała tylko na chwilę, ale zdecydowanie namiesza w życiu swoich wnuczek. Najwięcej zmian czeka Joasię, wplątaną w relację z narcyzem.

„… Teraz musiała przyznać, że im bardziej rzucała się w wir nieodpowiedzialnych i szalonych decyzji, tym lepiej na tym wychodziła. Jej racjonalna strona natury powinna dostać szału, ale jakimś cudem siedziała cicho. Chyba oniemiała z wrażenia i ogromu wszystkiego, co się działo…”

Ta książka to opis trudnej relacji, walki o własne marzenia, narodzin nowej miłości, mocy siostrzanej więzi i… babci Rozalii (jej nie da się opisać, ją trzeba poznać!). 

 

Opinie eksperckie o książce

 
„Ta książka to idealny materiał dla dziewczyn,
które pogubiły się w relacjach.”
Maciej Kuczyński
psycholog
 
„Książka pokazuje psychologiczne mechanizmy
funkcjonowania ludzkiej psychiki oczami nie-psychologa,
ale z dbałością o wszelkie aspekty merytoryczne. 
Autorka doskonale odwzorowuje osobowość narcystyczną.
Sposób zachowania bohatera oraz reakcje, jakie wywołuje w otoczeniu,
być może wielu osobom okażą się znajome – wszak na naszych oczach
szerzy się „epidemia narcyzmu”.
Książka pobudza do refleksji na temat dbania o siebie i stawiania granic, kiedy ktoś nas emocjonalnie rani.”
Magdalena Kufka
psycholog

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (27 ocen)
19
6
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Fasters

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna,,mądra książka przede wszystkim o relacjach w toksycznym związku kobieta- mężczyzna.
00
agalupi

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita historia, ciekawie opisane perypetie bohaterek, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Polecam, naprawdę warto.
00
MariaW1953

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonale przedstawione relacje rodzinne i toksyczny związek jednej z bohaterek książki. Polecam, szczególnie tym, którzy nie dostrzegają niewłaściwych relacji partnerskich.
00
Paulina891

Nie oderwiesz się od lektury

mnóstwo łez, czytając książkę na lotnisku, zapewne ludzie zastanawiali się co ja czytam, że te łzy tak lecą.... zarówno pierwsza książka,jak i ta, były świetne! czekam na kolejne!
00
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka
00

Popularność




Owocowa czy czarna

Kamila Mytyk

Owocowa czy czarna

Copyright © 2024 Family Press Kamila Mytyk

Autorka: Kamila Mytyk

Redakcja: Katarzyna Twarduś

Korekta: Tomasz Powyszyński

Opracowanie graficzne i skład: Mirosław Mytyk

Wydanie I

Rybnik 2024

ISBN: 978-83-967972-4-7

Family Press Kamila Mytyk

ul. W. Kadłubka 6c/1 5, 44-270 Rybnik

tel: +48 791 061 663,

e-mail: [email protected]

Rozdział 1

Promienie słońca docierały do jej twarzy, niosąc ze sobą ciepło. To cudowne uczucie, dzięki któremu człowiek doznaje przypływu sił w każdej komórce ciała. Przez ostatnie dni, a w zasadzie miesiące, słońce świeciło, ale jego ciepło było ulotne, odległe. Joanna prawie wcale go nie zauważała. Dziś promienie wręcz wdzierały się przez okno i kobieta z ciekawości postanowiła sprawdzić, czy w tym blasku znajdzie choć odrobinę ukochanego lata. Teraz stała z zamkniętymi oczami, a cała jej twarz dosłownie tonęła w świetle i cieple. Czuła się cudownie, a raczej czułaby się cudownie, gdyby nie fakt, że było chujowo, w kwestii wszystkiego, poza słońcem.

― Zamknij się i choć przez chwilę poczuj się dobrze. Tu i teraz! Potrafisz! ― wymamrotała do siebie, próbując ze wszystkich sił zatrzymać myśli na tej jednej przyjemnej chwili, ale jej umysł nieubłaganie odbiegał do innych spraw. Tych, o których zupełnie nie chciała teraz myśleć.

Praca, która już dawno przestała satysfakcjonować, nieoczekiwany przyjazd babci i Marcin, ostatnia kłótnia z nim, przedostatnia, ta sprzed tygodnia i ta jutrzejsza. Wszystkie w sumie o to samo. Dla niego kolejna afera o nic, dla niej ― o sens wszystkiego. I jeszcze babcia Rozalia. Przylatuje już za godzinę, Asia powinna właśnie wyjeżdżać na lotnisko, ale jakoś nie potrafiła się ruszyć. Nie widziała babci od tak dawna. Z jednej strony naprawdę się cieszyła, a z drugiej ― nie wiedziała, czy w tym wszystkim ma jeszcze siłę na kolejną osobę w swoim otoczeniu.

Tylko dlaczego akurat ja muszę po nią jechać? Babcia niby taka światowa, przylatuje aż z Australii, chce zamieszkać w hotelu, ale jakoś z lotniska taksówką przyjechać nie może…

No ale padło na Asię. Anka nie pojedzie, wiadomo, w końcówce ciąży powinna się oszczędzać. Natka ma zajęcia i chyba jakieś ważne zaliczenie, i nie ma własnego samochodu, więc jak miałaby pojechać? Mąż Anki w pracy, o Marcinie nawet nie pomyślała, nie było sensu pytać. Trudno, musi sama.

Może wyjdzie za chwilę jakaś chmura, znów zrobi się szaro i ponuro, zwyczajnie. Wtedy po prostu oderwę się od okna i pojadę. Kolejny dzień, kolejne zadanie do zrobienia, jak w korpo. Zadanie i czas na jego wykonanie, nie myśl, rób, jesteś trybikiem w wielkiej maszynie. Trybiki nie potrzebują słońca. Nie myśl, rób!

Mimo to stała nadal, choć wskazówki zegara, odporne na urok słońca, jakoś nie chciały się zatrzymać. Na szczęście z wiosennego letargu wyrwał ją dźwięk telefonu.

― Wyjechałaś już? ― zapytała Natalia, zanim jej siostra zdążyła cokolwiek powiedzieć.

― Nie, jeszcze nie, chociaż chyba już powinnam.

― Jak chcesz, zgarnij mnie po drodze. Potowarzyszę ci.

― Mała, jesteś wielka!

Poczuła ogromną ulgę na myśl o tym, że nie będzie musiała sama witać babci na lotnisku. Albo jej tam szukać, bo kto wie, co się wydarzy. W końcu TA babcia nie była taką zwyczajną, sympatyczną staruszką. W zasadzie, gdyby zestawić ze sobą stereotypowe cechy przypisywane babciom na całym świecie z ich babcią, to wykres nie przeciąłby się w żadnym punkcie. No może w jednym: kochała swoje wnuczki.

Joasia była szczupłą szatynką, raczej średniego wzrostu. Mieszkała w Rybniku, ale pracowała w Katowicach, gdzie także studiowała Natalia. Od pewnego czasu Joanna większość pracy wykonywała zdalnie, tego dnia wypadł jej jednak dyżur w biurze, więc zarówno na uczelnię siostry, jak i na lotnisko miała zdecydowanie bliżej niż z domu. Dwadzieścia minut po zakończonej rozmowie telefonicznej Joasia zaparkowała pod uniwersytetem. Wsiadając, Natka zaczęła coś mówić o odwołanym wykładzie, ale Asia ograniczyła się tylko do pokiwania głową. Doskonale wiedziała, że jej siostry w ogóle nie interesuje to, czy wykład się odbywa, czy też nie. Chodziła na te studia, bo nie wymyśliła niczego, co chciałaby w życiu robić, a przecież coś musiała. Joasia postanowiła jednak nie wtrącać się nadmiernie w życie siostry. Natka, najmłodsza z trójki, miała dwadzieścia trzy lata, czyli siedem mniej niż Joasia, i pełne prawo popełniania własnych błędów. Zresztą kim była Asia, żeby mogła ją pouczać? Może i swoje studia skończyła, ale co z tego?

― Jak myślisz, na długo zostanie?

― Nie mam pojęcia i nie zamierzam się na nic nastawiać. Po pogrzebie mamy wyjechała praktycznie następnego dnia. W sumie nawet dobrze, że nie zauważyłam kiedy. Jak zawsze miała swoje sprawy, do których musiała biec, a potem nagle przyjechała na święta i została cały miesiąc. Wiesz, że za nią nie nadążysz, więc po co w ogóle próbować. Wpadnie, narobi zamieszania, jak to ona, i zniknie, zanim zdążysz ogarnąć, co się właściwie dzieje.

― Cała babcia ― podsumowała Natalia.

― Cała babcia ― powtórzyła jak echo jej siostra.

Na lotnisku panował zwyczajny dla tego miejsca hałas. Ludzie przechodzili między terminalami, szukali krewnych, biletów, paszportu albo dziecka. Jaskrawe tablice wyświetlały numery lotów, docelowe miasta i godziny zamknięcia bramek. Reklamy wypożyczalni samochodów krzyczały na te, które zachęcały do skorzystania z publicznych środków transportu. Ktoś biegł resztką sił, ktoś inny drzemał na ławce znudzony niekończącym się czekaniem i chętnie oddałby temu pierwszemu godzinę swojego życia.

Natalia, stając u progu tego chaosu, po raz kolejny zadała pytanie o to, jak Joasia zamierza znaleźć babcię, a ta po raz już nie wiadomo który zbyła pytanie siostry zagadkowym uśmiechem. Młoda upierała się, żeby zadzwonić, ale Joasia w ogóle jej nie słuchała. Po chwili przyglądania się lotniskowej scenerii ruszyły powoli wzdłuż terminala, w którym miała czekać babcia. Natalia przyglądała się twarzy każdej widzianej po drodze kobiety. Większość starszych pań, które mijały, siedziała na ustawionych nieopodal okien ławkach. Zazwyczaj kurczowo trzymały rączki walizek i towarzyszyły młodszym ludziom, zapewne swoim dzieciom lub wnukom. Dziewczyny przechodziły obok licznych grup turystów, jakiejś szkolnej wycieczki, która tylko dzięki charyzmie jednej z nauczycielek nie rozpierzchła się jeszcze po terminalu, i całych stad mniej lub bardziej licznych rodzin, grupek przyjaciół i samotnych, zapatrzonych w telefony biznesmenów.

Po dłuższej chwili powolnego spaceru i przyglądania się wszystkim mijanym po drodze osobom Asia i Natka dotarły prawie do końca hali przylotów. Kiedy Natalia lustrowała ostatnich siedzących pod przeszkloną ścianą pasażerów, poczuła, że Joasia się zatrzymała. Młodsza z sióstr zrobiła to samo i podążyła wzrokiem za spojrzeniem starszej. Nie mogło być pomyłki. Na samym końcu terminala, w całkiem przyzwoitej restauracji siedziało sporo osób, ale babcię dostrzegły od razu. Wyróżniała się dosłownie wszystkim. Inni zamawiali posiłki albo kawę, pochylali się nad pełnymi talerzami albo zaklinali kubek z parującym napojem, błagając, aby jego wnętrze pomogło im odgonić odczuwalne zmęczenie. Ona jedna w nieskazitelnym, żółtym kostiumie siedziała przy stoliku z lampką wina, wyraźnie delektując się nie tylko bukietem zapachowym, lecz także chwilą. Jakby wcale nie wysiadła z samolotu po wycieńczającym, wielogodzinnym locie. Gdyby wyciąć ją z tej lotniskowej rzeczywistości i wkleić do wieczornej scenerii cichych uliczek Rzymu lub Paryża, pasowałaby idealnie.

― „Sama musisz kreować swoją rzeczywistość” ― powiedziała z przekąsem Joanna.

Natalia od razu poznała w tym zdaniu jedno z powiedzeń babci, które obie jej siostry często cytowały, choć zazwyczaj z sarkazmem. Na pierwszy rzut oka Natka uznała jednak, że nie można babci zarzucić hipokryzji.

Powitanie było zwykłe, bez wylewności. Jakby ostatni raz widziały się tydzień temu. Rozalia nie lubiła „melodramatów”, jak sama nazywała powitania i pożegnania. Przyjeżdżasz ― to „dzień dobry”, wyjeżdżasz ― to „do widzenia”. I już. Życie toczy się dalej, no chyba że umierasz, wtedy wypada powiedzieć „żegnaj”. Tyle, twórz rzeczywistość z tego, co masz, tu i teraz, a nie kombinuj, jak było czy też jak mogłoby być. Szkoda czasu na pierdoły.

W babci nie zmieniały się dwie rzeczy: zawsze była szczupła i elegancko ubrana. Dawniej chętnie eksperymentowała z fryzurami, ale teraz, już od kilku lat farbowała się na jasno i przycinała włosy raczej krótko.

― Dobrze, że nie wpadłyście na szalony pomysł przywiezienia tu Anki ― powiedziała babcia, łapiąc energicznie rączkę walizki.

Niezbyt dużej walizki, jak pomyślała Joasia, i od razu zganiła się za wybitnie niestosowną, w swoim mniemaniu, myśl, że może faktycznie babcia znów wpadła tylko na chwilę.

― Na początku nawet się wybierała, ale Aśka skutecznie jej to wyperswadowała ― powiedziała z uśmiechem Natka.

― Czyli u was bez zmian ― podsumowała babcia. ― Rozsądek pozostał na miejscu ― dodała, niby nie patrząc na Joasię, ale wszystkie trzy doskonale wiedziały, o co jej chodzi.

― Tak, u nas wszystko dobrze. A co u ciebie? ― Najstarsza siostra zaczęła mówić z chęcią dogryzienia babci, ale zakończyła z uśmiechem.

Joasia nigdy nie potrafiła się złościć na babcię Rozalię. W drugą stronę działało to dokładnie tak samo.

― U mnie jak zawsze cudownie. A jak Anka się czuje? Już przypomina zawalatego słonia czy jeszcze udaje, że jest dobrze?

― Niezdarnego ― wyjaśniła Joasia, a babcia tylko przewróciła oczami, wyrażając niezadowolenie z braku znajomości śląskiego u najmłodszej z wnuczek.

― To co? Z Anki już słoń czy jeszcze trochę brakuje?

― Babciu, proszę cię! ― Natka się zaśmiała.

― No co? Zapominasz, że byłam kiedyś młoda i ciężarna. Choć szczerze mówiąc, najbardziej zapamiętałam, że kiedy ja czułam się jak napompowany do granic możliwości balon, wasz dziadek wyglądał jeszcze gorzej. Puszył się z dumy jak durny paw ― podsumowała, prychając elegancko. Tak, w babci wszystko było eleganckie, nawet prychnięcia, i było tak, odkąd Joasia sięgała pamięcią.

Boże, jak ona nie dogada się z Marcinem, to dopiero będzie kazanie.

Joasia martwiła się, jak ułożą się kontakty jej partnera z babcią, od kiedy tylko dowiedziała się o planach przylotu starszej pani do Polski. Teraz też poczuła, jak żołądek dosłownie zwijał się jej w supeł.

― Wybaczcie, że fatygowałam was na lotnisko, ale mam okropne doświadczenia z taksówkarzami. Poza tym jak to możliwe, że Katowice wciąż są tak daleko od Pyrzowic? Czy to miasto zamiast rosnąć, kurczy się?

― Nie wiem, ale w Rybniku dalej tylko szybowce. ― Natalia się uśmiechnęła.

― Szybowce mają akurat swój urok. Że już o pilotach nie wspomnę… ― dodała babcia z błyskiem w oku.

― Mówisz? Chyba muszę się tam wybrać na rekonesans. ― Natalia podjęła zabawę.

― Koniecznie, kochanie, koniecznie. I wiesz, chętnie ci potowarzyszę. Joaśka, dasz się zaprosić?

― A mam wyjście?

W drodze z Pyrzowic do Rybnika babcia wciąż opowiadała o życiu w Australii, Natalia słuchała jak zaczarowana, a Asia była wdzięczna niebiosom i matce naturze, że może się skupić na prowadzeniu samochodu.

Odstawiona do hotelu Rozalia uznała, że musi się wykąpać i przespać, co Joasia przyjęła z ogromną ulgą. Prawie tak wielką, jak „radość” z propozycji wycieczki po mieście jutro z samego rana. Na szczęście Natalia od razu zgłosiła się do roli przewodnika. Dziwnym trafem jutro też miała mieć odwołane wykłady.

Asia ze szczerą radością przyjęła jednak fakt, że jej najmłodsza siostra złapała z babcią świetny kontakt. Sama przed sobą nie przyznała się do niczego, ale gdzieś w głębi jej serca pojawiło się też zupełnie inne uczucie… Czyżby delikatny powiew zazdrości?

Nie miała czasu na zastanawianie się nad tym, ponieważ zanim dotarła do domu, odebrała w końcu telefon. Anka, jej o dwa lata młodsza siostra, dobijała się już trzeci raz.

― I jak? ― zapytała po prostu, a Joasia niemalże poczuła, że siostra przytula ją na odległość.

W ich trójce był jasny podział ról. Joanna, jako najstarsza, próbowała wszystko kontrolować, załatwiać, pomagać, jak się da. Anka była ich pocieszycielką. Zawsze gotowa wysłuchać, doradzić, przytulić. Natka była najmłodsza, więc dostała klasyczną rolę wolnego ducha. Wolnego od obowiązków, trosk, a czasem Asi się wydawało, że i od życia. Fruwała to tu, to tam i wychodziła z założenia, że jakoś to będzie. Joasia długo próbowała ją kierować, załatwiać za nią najważniejsze sprawy, ale w końcu stwierdziła, że jej siostra nigdy nie dorośnie, jeśli ciągle będzie wyręczana. Najstarsza stanęła więc z boku, patrzyła, obgryzała paznokcie, ale uparcie się nie wtrącała.

― Dasz wiarę, że w ogóle się nie zmieniła? Dostojna, elokwentna, doskonale zorientowana w każdym temacie. Kurde, prawie czekałam, aż mnie zapyta, dlaczego na maturze wybrałam takie, a nie inne przedmioty. Masakra.

― Hej, dałaś radę, pierwszy dzień za nami. I mam pomysł: wieczorne wino u mnie? Wyrzucę gdzieś Antka i pogadamy we trójkę. Natka na pewno się zgodzi.

― Taaa… Wieczorne winko. Ja nie cierpię alkoholu, ty jesteś w zaawansowanej ciąży… Więc mówisz, że będziemy upijały najmłodszą?

― Mam bezalkoholowe.

― Przekonałaś mnie.

― Marcin cię puści?

― Bez przesady ― powiedziała Joasia, choć w duchu odetchnęła, że jej partner wyjechał na weekend ze znajomymi. Nie miała ochoty słuchać jego pretensji, że dokądś wychodzi sama.

― O dziewiętnastej? ― dopytała Anka.

― Pasuje. Do zobaczenia.

Parkując pod blokiem, Joasia zauważyła granatowego forda. Popularne auto ― pomyślała, choć w głębi ducha już się zaczęła obwiniać, że nie cieszy się z tego, że Marcin może na nią czekać w mieszkaniu. Byli razem od prawie dwóch lat. Kochała go. Fakt, sprzeczali się. Często. Ale przecież tak wygląda życie. Ludzie mają odmienne charaktery, różne upodobania, oczekiwania i sposoby myślenia. Związek polega na szukaniu kompromisu, a oni potrafili znajdować go już od tak dawna. Poza tym był przystojny, miły, zabawny… Im dłużej wyliczała zalety swojego partnera, tym bardziej natarczywa stawała się w jej głowie myśl, że okłamuje samą siebie. Dość! ― upomniała się w końcu i przekręciła klucz w zamku drzwi, obiecując sobie, że ucieszy się na widok Marcina. Szczerze się ucieszy.

Był w mieszkaniu, jadł wczesną kolację przed telewizorem. Joasia zdjęła kurtkę i buty, przywołała uśmiech na twarz i podeszła się przywitać.

― Cześć! Miło, że jesteś ― powiedziała, dając mu buziaka w policzek.

Partner Joasi był wyższy od niej o pół głowy. Jego czarne, nieco dłuższe włosy delikatnie falowały w zawsze starannie ułożonej fryzurze. Uwielbiał garnitury i zazwyczaj nosił je nawet po pracy. Mógł zrezygnować z marynarki, ale z koszuli rzadko.

― Postanowiłem zrezygnować dla ciebie z wypadu, a tu tylko „miło, że jesteś”? Może zasłużyłem na coś więcej?

― Cieszę się, ale wiesz, że nie musiałeś.

― Chyba jednak cieszysz się za mało.

― Marcin, proszę cię.

― To co robimy? Oglądamy coś czy wyskoczymy na miasto?

― Szczerze mówiąc, miałam jechać do Anki. Wiesz, że babcia przyleciała. Planowałyśmy z dziewczynami posiedzieć, pogadać i chyba ułożyć jakąś wspólną strategię przetrwania na najbliższy czas, ale…

― Nie, no super! ― powiedział zdecydowanie głośniej. ― Ja dla ciebie odwołuję wyjazd, a ty w podziękowaniu umawiasz się z siostrzyczkami. Rewelacja!

― Marcin, proszę, nie wiedziałam, że zmieniasz plany.

― Skoro ja zmieniam, to ty też byś mogła, ale nie, po co, pewnie. Księżniczka nie zmieni planów dla lokaja.

― Marcin, proszę, pogadajmy. Nie powiedziałam, że pójdę. Powiedziałam tylko, że planowałam. Mogę to odwołać albo może…

― Pogadajmy? Daj spokój. Po co nam rozmowa, skoro wszystko jest jasne. Siostrzyczki zawsze będą dla ciebie ważniejsze ode mnie.

― Kochanie, wiesz, że to nieprawda… ― Joasia wyczuła, że jej głos zaczyna drżeć.

― Głupie gadanie, a jak przychodzi co do czego, to zawsze wybierzesz je. Myślisz, że ja jestem ślepy? Ty dla mnie jesteś najważniejsza, wszystko robię dla ciebie, a co w zamian? Miejsce w szeregu gdzieś za siostrzyczkami i głupkowatym szwagrem pewnie też.

― Proszę cię, nie obrażaj…

― A teraz jeszcze babunia. Na które miejsce ona wskoczy? Przed siostrzyczki czy za? Powiedz, bo chciałbym wiedzieć, czy jestem piąty w kolejce do uwagi jaśnie pani, czy jeszcze dalej.

― Marcin, to nie tak…

― A jednak, moja droga, to właśnie tak. Masz mnie gdzieś! Nas masz gdzieś! I choćbym stanął dla ciebie na głowie, niczego to nie zmieni.

Joasia próbowała zapanować nad łzami, ale te, niestety, płynęły już po jej policzku. Chciała go jeszcze uspokoić, podeszła i położyła dłoń na jego klatce piersiowej, ale odepchnął ją bezceremonialnie.

― Cały czas to samo ― przestał krzyczeć, ale mówił lodowatym tonem i mierzył w nią oskarżycielsko wystawionym palcem. ― Albo mnie odstawiasz w kąt, albo zupełnie ignorujesz.

― Nie ignoruję cię… ― próbowała jeszcze dyskutować.

― Nie? A co było ostatnio? Dzwoniłem chyba z osiem razy, zanim łaskawie oddzwoniłaś.

― Miałam spotkanie z nowym klientem naszego biura, nie mogłam odebrać.

― Jasne, zawsze znajdziesz dobre wytłumaczenie! ― Znów podniósł głos. ― A na parapetówę do Łukasza też musiałem iść sam, bo twoja migrena była nie do pokonania. Jakoś każdy normalny człowiek może wziąć tabletkę i funkcjonować, ale ty oczywiście nie, bo po co, mogę pójść sam.

― Tłumaczyłam ci, a poza tym, skarbie, błagam cię, to nie ma nic wspólnego z tym, o czym teraz rozmawiamy.

― Jak nie ma? Co ty ślepa jesteś czy nienormalna? Wszystko sprowadza się do jednego! Masz mnie gdzieś!

― Błagam cię, przestań. Odwołam spotkanie z dziewczynami i spędzimy ten wieczór wspólnie, tak jak zaplanowałeś.

― Daj spokój, nie mam ochoty słuchać twoich dąsów i pretensji i już mi się odechciało i filmu, i miasta. Tego, jak mnie traktujesz, też mam już dość ― mówiąc ostatnie słowa, skierował się w stronę wyjścia.

― Marcin, proszę, ja tylko… ― Słowa Joasi, wypowiadane przez łzy, odbijały się od jego pleców i rozpływały niesłyszane po całym mieszkaniu.

Próbowała, choć wiedziała, że nie ma to najmniejszego sensu. Skoro już się obraził, to musiała przeczekać, słowa tu nie pomogą. Nic nie pomoże.

Chwilę później mieszkaniem i żołądkiem Joanny wstrząsnął huk zatrzaskiwanych ze złością drzwi i nastała kompletna cisza. Zamknęła oczy i spróbowała policzyć do dziesięciu albo przynajmniej do pięciu. Pomyśleć o czymś innym, skupić uwagę na oddechu, zrobić cokolwiek, byle przestać płakać. Nadaremno. Po chwili usiadła na kanapie, a jej cichy płacz zmienił się w szloch.

― Porozmawiajmy ― wyszeptała cichutko po dłuższej chwili. ― Pozwól mi powiedzieć, jak stresuje mnie wizyta babci. Powiedz, że rozumiesz, i życz mi udanego wieczoru z dziewczynami albo pojedź ze mną i spędź czas z moimi bliskimi. Albo poczekaj na mnie, oglądając film. Ile mnie nie będzie? Dwie, trzy godziny? Pozwól mi spędzić choć jeden dzień, choć jeden wieczór według mojego scenariusza, ale jednak z tobą.

Po kłótni z Marcinem Joanna nie miała najmniejszej ochoty wychodzić z domu. Zazwyczaj w takich sytuacjach zamykała się w sypialni i wypłakiwała w poduszkę. Kiedy Marcin wychodził wzburzony, często się zastanawiała, dlaczego nie potrafi rozmawiać z nim inaczej. Dlaczego jej słowa tak bardzo go złoszczą?

Co jest ze mną nie tak? ― wielokrotnie powtarzała w myślach, ale odpowiedź jakoś nigdy nie nadchodziła. Tego wieczoru też czuła się winna. On zrezygnował dla niej z wyjazdu, chciał spędzić wspólnie wieczór, albo i cały weekend, a ona wybrała siostry. Tak, miała powód, ale co z tego? Może gdybym użyła innych słów albo od razu zaproponowała, żeby ze mną pojechał?

Tego wieczoru Joanna nie mogła jednak zniknąć w sypialni, zasłonić się bólem głowy czy po prostu wymigać od spotkania. Przyjazd babci wszystko postawił na głowie. Dosłownie wszystko.

Może to i dobrze! Niech to wszystko się zawali ― pomyślała, gdy po godzinie znalazła w końcu w sobie na tyle sił, żeby podnieść się z kanapy.

Kiedy dotarła do łazienki i spojrzała w lustro, poczuła się jeszcze gorzej. Nie ucieszył jej widok czerwonych, zapuchniętych oczu i znienawidzonych rumieńców na policzkach. Wyglądam okropnie, zachowuję się okropnie. Nic dziwnego, że ma mnie dość. Ta myśl jednak spowodowała nieoczekiwaną zmianę w jej samopoczuciu. Miejsce smutku zaczęła zajmować złość. Joasia ostatnio często widziała taki obraz siebie i szczerze go nienawidziła. Tęskniła za chwilami, kiedy z lustra spoglądała na nią pewna siebie i uśmiechnięta twarz. Była tam jeszcze nie tak dawno, a teraz najczęściej spotykała tę wersję siebie, której coraz bardziej nie znosiła.

Przed wyjściem z mieszkania otworzyła szafę i sięgnęła po płaszcz. Zanim jednak go włożyła, cisnęła ubraniem w głąb szafy, a następnie wybrała czerwoną sportową kurtkę, w której czuła się o wiele swobodniej. Był to wybór, którego jej partner z pewnością by nie pochwalił.

Kiedy człowiek jest smutny, a potem otworzy się na gniew, w umyśle powstaje dziwna mieszanka emocji, które czasem prowadzą do szału. Joasia, wychodząc z mieszkania, miała ochotę zrzucić doniczkę, walnąć pięścią w drzwi windy albo wręcz wytrzaskać szybę z okna. Dobrze, że na klatce nie spotkała żadnego z sąsiadów. Gorzej, że przed głównymi drzwiami bloku dosłownie na jednego wpadła!

Na piętrze, na którym mieszkała Joanna, były trzy mieszkania. Największe, zajmowane przez młode małżeństwo z małym synkiem, jej dwupokojowe i środkowa kawalerka, w której mieszkał jakiś facet. „Ten z psem” ― nazywała go w myślach Asia, bo zazwyczaj spotykała go w towarzystwie czworonoga, którego wyprowadzał na spacer. Tego dnia wracał akurat do mieszkania sam. Pokonał kilka stopni dzielących chodnik od drzwi wejściowych do klatki, kiedy tuż zza zakrętu wystrzeliło coś czerwonego i szybkiego. Czerwona gradowa chmura wpadła na niego z nieoczekiwaną po filigranowej posturze siłą i prawie zrzuciła ze schodów. Szczęście polegało tylko na tym, że „ten z psem”, choć akurat bez psa, był nie najgorzej zbudowany, tak więc to nie on poleciał do tyłu, tylko odbił od siebie Joaśkę, która pewnie upadłaby na schody, gdyby nie jego refleks. W ułamku sekundy wyciągnął rękę i złapał dziewczynę w pasie, nie pozwalając jej się przewrócić. Kiedy ich oczy spotkały się na moment, chłopak dostrzegł w jej spojrzeniu zaskoczenie, ale też coś, co na pierwszy rzut oka przypominało błyskawicę.

― Może jakieś „przepraszam”?! ― powiedziała przez zaciśnięte zęby.

― Przepraszam, że na mnie wpadłaś? ― odpowiedział, próbując załagodzić sytuację uśmiechem.

Asia jednak nie słuchała. Wyminęła sąsiada, zbiegła po schodach i skierowała się w stronę samochodu. Oczywiście, jak na złość, stał zaparkowany nieco dalej, bo przy jej klatce nie było wolnego miejsca. W zasadzie nie było go nigdy, ale dziś jakoś wkurzyło ją to jeszcze bardziej.

Trzasnęła drzwiami samochodu, zapięła pasy i wepchnęła kluczyk do stacyjki. Kiedy zacisnęła dłonie na kierownicy, zaczęła się powoli uspokajać. Wściekłam się na Marcina, choć to ja sprowokowałam awanturę, a potem wyładowałam się na sąsiedzie, chociaż prawie zrzuciłam go ze schodów. Jestem nienormalna! Ta myśl była tak przytłaczająca, że zapragnęła się schować. Przycisnęła głowę do kierownicy. Tak, jej czoło trafiło na klakson!

Wariatka do potęgi!

Parkując pod domem siostry, Joasia była już o wiele spokojniejsza. Kiedy wysiadła z samochodu, zauważyła męża swojej młodszej siostry, Antka.

― Uciekasz przed nalotem siostrzyczek? ― próbowała zażartować, choć wciąż miała paskudny humor. Zderzenie z sąsiadem wybiło co prawda cały gniew, ale smutek był o wiele trudniejszym przeciwnikiem do wypędzenia.

― Korzystam z okazji i jadę na basen.

Antek nie był zbyt wysoki i zdecydowanie zaliczał się do szczupłych facetów. Miał ciemne i krótko przystrzyżone włosy, pogodne oczy i szczery uśmiech. Joasia zawsze twierdziła, że ma aparycję miłego nastolatka, co dla żonatego mężczyzny i przyszłego ojca raczej nie było zbytnim komplementem. Antka nie dało się nie lubić. Miły, uczynny i do szaleństwa zakochany w Ance. Zresztą z wzajemnością, w co Asia nigdy nie wątpiła.

― Chcesz powiedzieć, że normalnie Anka by cię nie puściła?

― Szczerze mówiąc, ostatnio zaczynam świrować na punkcie zbliżającej się daty porodu. Niby jest jeszcze czas, ale różnie bywa. Jakby mały miał się pospieszyć, to wolałbym nie być wtedy na basenie. No ale dziś mogę spokojnie popływać, w końcu kto jak kto, ale wy o nich zadbacie.

― Pewnie. Jak coś, to możesz na mnie liczyć. Przyślę ci zdjęcie małego, jak tylko się urodzi!

Antek pogroził szwagierce palcem, uśmiechając się przy tym pogodnie.

Kilka chwil później Joasia weszła do salonu, w którym siedziały obie jej siostry. Natalia była szczupła i, jako jedyna z nich, miała zupełnie proste włosy, które zazwyczaj nosiła rozpuszczone. Podobnie jak Joasia była szatynką. Ania miała zdecydowanie pełniejszą figurę niż jej siostry, a z jej twarzy nieustannie emanował spokój. Brązowe włosy zazwyczaj nosiła zaplecione w warkocz albo związane frotką.

― Natka twierdzi, że babcia nic się nie zmieniła. Wciąż fascynująca, starsza pani. Urocza i nieprzeciętna. ― Anka streściła spóźnionej siostrze kawałek rozmowy, który ją ominął.

― Cóż, Natka twierdzi też, że w Brazylii mówią po hiszpańsku, chociaż studiuje turystykę. ― Miała nadzieję, że zajęte kwestią babci siostry nie zauważą jej podłego humoru.

― To opowiadaj swoją wersję wydarzeń ― zachęciła Anka.

Długo siedziały, dyskutowały i wspominały dzieciństwo. Babcia zazwyczaj pojawiała się na chwilę, miała niespożyte siły i rozstawiała wszystkich po kątach. Joaśka najlepiej pamiętała czasy, kiedy tata jeszcze żył i często ich odwiedzała. Zawsze mieszkała daleko, ale Asia była pewna, że między tatą a ich babcią była niezwykła więź. Tej chemii na pewno nie było jednak między mamą dziewczyn a jej teściową. Nie, żeby było jakoś źle. Było raczej nijak, a od tragicznego wypadku taty widywały się jeszcze rzadziej niż wcześniej.

― Pamiętacie, jak w dzieciństwie babcia zabrała nas do wesołego miasteczka? ― zaczęła Anka, a jej siostry wybuchnęły głośnym śmiechem.

― Było w Chorzowie i w sumie jest tam do dziś. Anka, jak urodzisz, to zabieramy małego i jedziemy powspominać ― powiedziała Natalia z entuzjazmem w głosie.

― Taaa, i będzie jak wtedy. Babcia i Natka biegają od karuzeli do karuzeli, a Joasia siedzi ze mną na ławce i pilnuje, żebym nie umarła.

― Było czadersko. My z babcią zaliczyłyśmy wszystkie karuzele, a wy macie całą sesję z suchego basenu. Cieniasy ― podsumowała najmłodsza z sióstr.

― A wiecie, że mnie zabrała kiedyś na konie? ― Joasia uśmiechnęła się do wspomnień.

― Wiem! ― powiedziała Anka.

― A ja jak zawsze nie. Opowiadaj ― zażądała Natalia.

― Było właśnie tak, jak możesz sobie wyobrazić ― podjęła opowieść Joasia. ― Babcia opowiedziała mi dokładnie co i jak, a potem wsiadła na konia i zaczęła płynnie jeździć. Moja kobyła szybko się zorientowała, że nie mam pojęcia, jak wyegzekwować od niej cokolwiek, więc zajęła się skubaniem trawy. Babcia galopowała, a ja siedziałam na koniu, który akurat miał przerwę na drugie śniadanie.

Wesoły śmiech wybrzmiał w całym pokoju.

Dziewczyny miały zupełnie różne charaktery, temperamenty i upodobania, ale łączyła je naprawdę niezwykła więź. Zawsze potrafiły szczerze porozmawiać, wesprzeć się wzajemnie i pocieszyć. Były nie tylko siostrami. Były prawdziwymi przyjaciółkami.

― A wiecie, że koń nie może jeść, gdy ma założony popręg, czyli ten pasek podtrzymujący siodło? Nie pamiętam dlaczego, ale wiem, że jest to dla niego niebezpieczne.

― No tak, Natka przecież jeździła konno. Wiesz, siostrzyczko, ty to jednak masz coś z naszej babci.

― Na pewno gust do ubrań i makijażu ― odwróciła sytuację w żart najmłodsza z dziewczyn.

Natalia, z racji wieku, najsłabiej znała babcię. Najmniej nacieszyła się też obecnością rodziców, więc naturalnie lgnęła do babci, która dodatkowo niezwykle jej imponowała. Porównanie Ani uderzyło więc w delikatne struny w jej sercu. Prawdą było jednak też to, co sama o sobie powiedziała. Zazwyczaj ubierała się na sportowo i stroniła od wymyślnych fryzur czy też makijażu. W przeciwieństwie do zawsze eleganckiej Rozalii.

― W sumie mamy nietypową babcię. ― Joasia się zamyśliła. ― Może gdybyśmy ją lepiej znały, niektóre sprawy poukładałyby się inaczej…

― To nigdy nie zależało od nas ― powiedziała Ania na głos to, co wszystkie doskonale wiedziały.

Dwie godziny wesołych pogaduszek upłynęły w mgnieniu oka. Kiedy Ania po raz szósty w ciągu kwadransa zmieniła pozycję, Joasia zawyrokowała, że czas kończyć pogaduszki i dać siostrze odpocząć. Aśka zebrała szklanki i zaniosła je do kuchni. Natalia dała jej buziaka w policzek i poszła na górę do swojego pokoju. Dom, w którym się spotkały, należał do rodziców sióstr. Joanna wyprowadziła się na swoje jeszcze za życia mamy. Po jej śmierci zostały w nim Ania i Natalia. Kiedy Anka wyszła za mąż, wspólnie zdecydowały, że zamieszka z Antkiem na dole, a Natka zostanie na górze. Co prawda rodzice Antka mieli ogromny dom, ale tak było lepiej dla wszystkich, a szczególnie dla młodych małżonków.

― Pokłóciliście się? ― Ania weszła do kuchni bezszelestnie i zupełnie zaskoczyła siostrę, która akurat odkładała szklanki do zmywarki.

― Chcesz, żebym dostała zawału?

― Nie. Chcę, żebyś była szczęśliwa.

― Jestem.

Ania milczała, za co Joasia w głębi serca była jej wdzięczna.

― Zawsze wszystko wiesz?

― Trochę już cię znam. O co tym razem poszło?

― Marcin zmienił plany. Odwołał wyjazd z kumplami, a ja umówiłam się z wami i nie chciałam tego zmieniać.

― Zakładam, że nie omawialiście tego wcześniej, tylko cię zaskoczył?

― Tak, ale ostatecznie to ja…

― Przestań!

Joanna poczuła, jak trzęsą jej się dłonie. Od tak dawna balansowała między Marcinem a rodziną, że ta sytuacja odbierała jej już wszystkie siły. Kilka miesięcy temu doszło między nimi do okropnej sprzeczki, której nie chciała nawet wspominać. Dziś miały pogadać o babci, więc za wszelką cenę pragnęła zmienić tok rozmowy.

― Proszę, nie dziś. Czy zamiast rozmowy, w której, jak zawsze, utkniemy w martwym punkcie, mogę ci opowiedzieć, jak nawrzeszczałam na sąsiada?

― Nie wiem, czy chcę wiedzieć ― zażartowała Anka. Po tych słowach Joasia w końcu uśmiechnęła się wesoło.

― Mam nadzieję, że na tego staruszka, który mieszka nad tobą. Jest skrajnie głuchy, więc nawet gdybyś zrobiła mu piekielną awanturę, to i tak by nie usłyszał ― dywagowała Ania.

― Niestety, napatoczył się akurat ten z psem, który mieszka na moim piętrze.

― Ten informatyk?

― Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, kim on dokładnie jest. Marcin raz pożyczał od niego jakiś kabel czy przedłużacz i potem mówił, że pracuje chyba właśnie w IT. Ale w sumie może być nawet grabarzem. Na pewno wiem tyle, że ma psa i że mieszka w środkowym mieszkaniu.

Marcin pożyczył wtedy ten kabel, a gdy wrócił, przez dobry kwadrans opowiadał, że facet jest żałosny, siedzi z nosem w komputerze i świata dookoła nie widzi. Był u niego może przez pięć minut, a uznał, że wie o nim wszystko. Od tamtego dnia zawsze mówił o nim „twój sąsiad nerd”.

We wspomnieniach Joasi pojawiła się także sytuacja, kiedy siedzieli wieczorem w salonie, słuchając muzyki, a Marcin zażartował, że ma puścić głośniej, żeby „nerd zza ściany też miał coś z życia”. Nocami również kilka razy rzucał podobne aluzje, co dla Joasi było totalnym przekroczeniem granic.

― I co? Nawrzeszczałaś na niego przez ścianę? ― Siostra przywołała Asię ze świata wspomnień, którymi nie chciała się podzielić na głos.

― Ech, wyszłam z klatki wściekła, wpadłam na niego, w sumie dosłownie. Prawie się przewróciłam i w tej złości nawrzeszczałam, że mógłby mnie przeprosić.

― Konkretnie.

― Nooo… A potem jeszcze… ― Zawiesiła głos, bo nie wiedziała, jak skończyć opowiadać wydarzenia minionego wieczoru. ― Jak wsiadłam do auta, oparłam się głową o kierownicę i oczywiście musiało zatrąbić. Stałam po drugiej stronie parkingu, więc nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że on był dalej przed klatką. Czyli najpierw prawie zrzuciłam go ze schodów, potem na niego nawrzeszczałam, na koniec go otrąbiłam!

A jakby się głębiej zastanowić, to on pewnie słyszał niejedną kłótnię z mojego mieszkania. Zazwyczaj to Marcin podnosi głos, wykrzykując wszystkie moje winy, więc dziś tylko utwierdziłam go w przekonaniu, że jestem beznadziejna.

Rozdział 2

Następnego dnia po południu Joanna zamknęła laptopa z wyraźną ulgą. Pracowała w biurze księgowym. Może nie była to korporacja, ale tylko ze względu na liczbę pracowników i brak bonusów. Reszta pasowała idealnie.

Asia nigdy nie była zakochana w liczbach. Wybrała kierunek studiów praktycznie. Pewna praca, dobre zarobki ― czego chcieć więcej? Pamiętała, że babcia była na nią zła, kiedy oznajmiła, że idzie na rachunkowość. Wiedziała też, że babcia pokłóciła się wtedy z mamą. Nigdy nie darzyły się szczególną przyjaźnią, ale tamtego razu było naprawdę nieprzyjemnie. Mama Joanny była dumna z jej pragmatycznego podejścia do życia. Babcia kazała słuchać serca, spełniać marzenia i nie przejmować się zdaniem innych. Joasia tak naprawdę wybrała kierunek, idąc za głosem znajomych. Studia na uniwersytecie ekonomicznym były zdecydowanie bardziej prestiżowe niż mrzonki o własnym biznesie czy kursy zawodowe. Poszła za tłumem, co, niestety, było błędem. Już na studiach okropnie się nudziła, ale wytrwała. Tam przynajmniej mogła odliczać czas. Kolejny wykład zaliczony, następna sesja zdana, jeszcze tylko rok, pół i pyk, licencjat. Do magisterki z górki, potem obrona i… pewna praca plus całkiem dobre zarobki, ale też monotonia, z której nie dało się wyrwać. Miała odliczać do emerytury czy do śmierci?

Chwilę po tym, jak skończyła pracę, odebrała telefon od Natalii.

― I jak oprowadzanie babci po mieście?

― Jak kiedyś zaproponuje wyjazd w Tatry, to ja odpadam. Nie mam kondycji.

― Czyli świetnie?

― Wyobraź sobie, że zadzwoniła za kwadrans dziesiąta, że przeprasza, ale chwilę się spóźni, bo wpadła jeszcze do centrum handlowego na małe zakupy. Dokładnie dziesięć po dziesiątej stała przede mną w nowiutkich butach trekkingowych, softshellu i z plecakiem. Oniemiałam, ale nie było na to czasu, bo babcia od razu zażądała wyjaśnień, kiedy to stary browar zmieniono na centrum handlowe. Potem opowiedziała mi o dzwonie na ratuszu. Widziała go kiedyś z bliska. Była zachwycona kampusem i nawet pochwaliła wyremontowaną ulicę Sobieskiego. Jak dotarłyśmy pod bazylikę, to złapała księdza i zażądała możliwości wejścia na wieżę. Chłop był w takim szoku, że nas wpuścił. Czy ty wiesz, ile tam jest schodów!? A! Ksiądz ma na imię Paweł. Oczywiście, babcia musiała zrobić pełny wywiad. Potem powiedziała, że od zawsze kochała kościółek na Górce, ale wie, że otwierają go tylko w niedziele, więc poszłyśmy na cmentarz. Długo siedziała nad grobem rodziców i dziadka, ale poza tym mam wrażenie, że znała lokatorów co drugiego grobu, a jak już wracałyśmy, to mi wypaliła, że czytała o odremontowanych bulwarach nad Nacyną, więc musimy je koniecznie zobaczyć. Umieram!

― A babcia pewnie pobiegła jeszcze coś załatwić?

― Wróciła do hotelu, żeby się odświeżyć, bo na siedemnastą ma przyjechać do Anki i Antka. Powiedziałam jej, że ja wtedy mam zdalne seminarium, ale i tak się boję, że znajdzie mnie na górze. Czy mogę się u ciebie schować?

― Natka, to nic nie da. Jak babcia będzie czegoś chciała, to znajdzie cię nawet w samym sercu amazońskiej dżungli.

― Rewelacja…

Joasia po pracy odgrzała obiad i cały czas biła się z myślami. Wiedziała, że Marcin może się nie odezwać nawet przez kilka dni. Bywało tak, że po kłótni czekał, aż to ona zadzwoni, a bywało, że nie odbierał połączeń albo wręcz przeciwnie ― dzwonił sam i jakby nigdy nic proponował spotkanie. Momentami miała już dość tej wiecznej huśtawki jego nastrojów, ale po raz kolejny postanowiła dać mu szansę. Jak będzie tym razem?

Wyciągnęła telefon i napisała wiadomość:

Asia Cześć. Zaprosiłam na jutro babcię na kolację. Będziesz?

Nie odpisywał przez prawie dwie godziny. Po tym czasie telefon zaczął jednak dzwonić.

― Cześć, piękna. Co słychać? ― zapytał tak po prostu, jakby pożegnali się bez kłótni.

Joasia poczuła wyraźną ulgę.

― Cześć. Zastanawiałam się, co robisz.

― Skończyłem pracę i za chwilę zbieram się na późny obiad z Markiem.

― Czyli nici ze spotkania dziś?

― Umówiłem się z Markiem już wcześniej. Poza tym zasiedziałem się trochę w biurze, a jutro muszę być od rana, więc jeżdżenie między Rybnikiem a Katowicami byłoby dziś totalną stratą czasu.

― Rozumiem. A jutro? ― Asia wiedziała, że musi od razu przejść do meritum. ― Babcia ma być około siedemnastej. Moglibyście się poznać. Co myślisz?

― Dlaczego nie. Mogę przyjechać prosto po pracy.

― Wspaniale. Kocham cię.

― A ja ciebie, księżniczko. W takim razie do jutra.

Późnym popołudniem Ania wydeptywała dziurę w podłodze przy oknie w salonie. Antek co prawda pojechał po babcię zaledwie dwadzieścia minut temu, więc nic dziwnego, że jeszcze nie przyjechali, jednak wydawało jej się, że minęły już całe godziny. Antek nie znał zbyt dobrze babci swojej żony. Wcześniej spotkali się tylko raz, przelotnie. Rozalia miała przyjechać na ich ślub. Niestety, krótko przed datą ceremonii trafiła do szpitala i absolutnie nie chciała słyszeć o zmianie planów młodych. Ślub odbył się więc bez jej udziału, co było niemałym ciosem dla Ani, ale teraz cieszyła się ogromnie, że babcia pozna jej męża, a może nawet zostanie na tyle długo, żeby poznać także wnuka.

Niepokoiła ją mimo wszystko wizja spotkania babci z jej teściami. Rodzice Antka byli bardzo mili, zazwyczaj. Ania szczególnie lubiła mamę swojego męża, cichą i skromną kobietę. Nawet było jej przykro, kiedy odmówili z Antkiem zamieszkania w ich domu. Wiedziała, że w przeciwieństwie do wszystkich stereotypów o teściowych ona ze swoją dałaby radę dogadać się bez większych problemów, nawet gdyby zamieszkały pod jednym dachem. Kłopot stanowił tata Antka. Na pierwszy rzut oka bardzo miły i kulturalny. Po bliższym poznaniu stawał się jednak uciążliwy. Delikatnie rzecz ujmując.

Kiedy planowali ślub, rodzice Antka nakłaniali młodych do zamieszkania na piętrze ich domu. Pierwszą osobą, której ten pomysł się nie spodobał, była Joanna. Obawiała się, że w takiej sytuacji jej siostra zacznie żyć jak przyszła teściowa ― pod dyktando ojca Antka. Ania wiedziała, że Joasia ma rację, ale początkowo się obawiała, że urazi przyszłych teściów. Ostatecznie przedstawili sytuację w taki sposób, że Anka nie chce zostawić młodszej siostry samej w wielkim domu rodzinnym. Ojciec Antka odebrał tę wiadomość jako zapowiedź tymczasowości i coraz częściej przebąkiwał, że jak tylko Natalka skończy studia, Antek wraz z rodziną powinien przenieść się do swojego domu.

Antek miał bardzo dobre relacje ze swoimi rodzicami. Delikatny i ugodowy charakter pozwalał mu akceptować patriarchalną rolę ojca. Chłopak dał się jednak namówić Ani na zamieszkanie w jej domu, ale ona wciąż się bała, że sytuacja się zmieni. Poczucie tymczasowości sytuacji uderzało w jej podstawową potrzebę bezpieczeństwa.

Ania zastanawiała się też, co powiedzieć babci, jeśli ta zacznie ją pytać o Joasię. Aśka, co robić? Pogadać z babcią czy nie wtrącać się w twoje sprawy? Ty byś o mnie walczyła, ale zawsze powtarzasz, że musisz, bo zastępujesz rodziców, a my mamy sobie darować. Tylko jak mam odpuścić, kiedy widzę, że on cię psychicznie niszczy? A rozmowa z tobą jest jak grochem o ścianę, jak by to powiedziała mama.

Gonitwę jej myśli przerwał widok samochodu wjeżdżającego na podwórko.

― Widzisz, maluchu, babcia nie zjadła twojego tatusia na dzień dobry. Jest nadzieja ― powiedziała pogodnie, głaszcząc swój całkiem okazały brzuszek.

Chwilę później w mieszkaniu pojawili się Rozalia i Antek.

― Wyglądasz cudownie ― powiedziała na wstępie starsza pani, obejmując wnuczkę i całując ją w policzek.

― Wiem, że wcale tak nie myślisz, ale i tak miło słyszeć. I miło cię widzieć ― powiedziała Ania ze szczerym uśmiechem.

― Myślę, co myślę, nevermind. Jak się czujesz? Mocno ci dokucza? Kopie jak szalony kangur czy możesz jeszcze spać?

― Kopie, ale już chyba ma coraz mniej miejsca, bo wierci się zdecydowanie rzadziej.

― Musisz mi koniecznie wszystko opowiedzieć. Ze szczegółami ― powiedziała babcia z entuzjazmem.

― Wszystko?! ― Antek zrobił przerażoną minę, ale nie z Rozalią takie numery.

― Początek, syneczku, znam doskonale. W twoim wieku doświadczenie może być co najwyżej raczkujące, więc ten element historii faktycznie może lepiej pomińmy.

Ania pomyślała, że uśmiech Antka jest uroczy. Skoro pozwolili sobie z babcią na takie żarty, to znaczy, że musieli się dogadać i, jak miała nadzieję, dalej będzie już z górki.

― Zaparzyłam herbatę i pokroiłam ciasto. Poczęstujesz się?

― Tylko nie mów, że sama upiekłaś.

― Ja jej cały czas powtarzam, że powinna leżeć i czytać książki albo seriale oglądać, ale kto by tam mnie słuchał.

― Ja nie, ale teraz muszę przyznać, że masz rację ― powiedziała wesoło babcia, sięgając po filiżankę i nalewając do niej herbaty. ― Czy nie będzie problemem, jeśli poproszę o zwykłą, czarną herbatę? Przepraszam, ale dziś zupełnie nie mam ochoty na owocową ― dodała.

― Oczywiście, zaraz zaparzę ― powiedział Antek, idąc w stronę kuchni.

― Wszystko dobrze? ― zapytała starsza pani, opuszczając nieco głowę i wbijając we wnuczkę uważne spojrzenie.

― Tak, babciu. Nasze życie kręci się teraz wokół dziecka, ale to chyba naturalne.

― Oczywiście, pod warunkiem że w tym wszystkim nie zapomnisz o sobie. Masz mi obiecać, że nawet jak już się urodzi i będzie cię potrzebował dwadzieścia cztery godziny na dobę, znajdziesz chwilę na własne potrzeby. I dla męża. Inaczej oszalejecie. Uwierz mi, widziałam za dużo matek, które całkowicie poświęciły się dziecku i tym samym zniszczyły życie wszystkim członkom rodziny. Nawet temu biednemu maleństwu.

― Zapamiętam. ― Ania się uśmiechnęła, a tymczasem do salonu wrócił Antek z filiżanką herbaty.

Dalsza część wieczoru upłynęła na sympatycznej rozmowie. Rozalia z chęcią słuchała o planach młodych. Z zainteresowaniem oglądała zdjęcia swojego pierwszego prawnuka, choć szczerze przyznała, iż liczy, że po narodzeniu będzie mniej podobny do ziemniaka. Sama opowiadała o swoim życiu w Australii raczej zdawkowo. Ania wyczuła, że prawdopodobnie wszyscy pytają o to samo, więc odpuściła temat.

― Masz plany na przyszły tydzień? Rodzice Antka chcieliby cię poznać i zapraszają nas na obiad ― powiedziała Ania, choć wciąż się zastanawiała, czy to dobry pomysł, żeby babcia spotykała się z jej teściem.

Nie widziała jednak sposobu na uniknięcie tej konfrontacji, więc postanowiła nie odwlekać sprawy. Podświadomie przypomniała sobie też śmiech Joasi, kiedy siostra mówiła, że chyba się wprosi na to spotkanie, bo może być ciekawie.

― Kochanie, przyjechałam tu dla was, więc jeśli chcesz, żebym zjadła obiad z twoimi teściami, to zjem.

Tylko postaraj się nie zjeść nikogo przy okazji ― pomyślała Ania, choć uśmiechnęła się serdecznie. Cały problem z babcią, w opinii Ani, polegał na tym, że mówiła to, co naprawdę myślała. Zero konwenansów czy owijania w bawełnę. Ania wiedziała, że Rozalia nie będzie się bawiła w udawaną przyjaźń. Jeśli teść przesadzi, dowie się o tym natychmiast i bardzo dosadnie. Babcia jednak nie była z tych, którzy pójdą do szkoły i zrobią awanturę nauczycielowi za złe stopnie dziecka. Prędzej zaprosiłaby nauczyciela na kawę i tak poprowadziła rozmowę, że biedak zapisałby się na dodatkowe studia podyplomowe, żeby lepiej uczyć dzieci. Co najciekawsze, nie musiała też podnosić głosu. Mówiła zwyczajnie, a wszyscy słuchali.

Kiedy babcia gościła u Ani, Joanna krytycznym okiem przyglądała się swojemu mieszkaniu. Skoro czekał ją wolny wieczór, mogła pozwolić sobie na to, co lubiła najbardziej. Postanowiła, że zrobi wielki bałagan i coś fajnego, a potem wszystko sprzątnie i Marcin nawet się nie zorientuje, że znów „traciła czas”.

Wyciągnęła więc trzymaną w szafie maszynę do szycia i ustawiła ją na stole. Potem wydobyła z pojemnika pod łóżkiem worek pełen materiałów, a z szuflady pudełko wypełnione nićmi. Idealnie ciemnozielony materiał kupiła już dawno temu, ale ciągle brakowało jej czasu i przestrzeni. Chęci miała zawsze, ale nie chciała znów słyszeć krytyki.

Joanna połączyła telefon z głośnikiem i puściła swoją ulubioną playlistę. Delikatnie pogładziła nowy, welurowy materiał i usiadła przy maszynie. Przez chwilę poczuła się jak muzyk chwytający ulubiony instrument. Jest taki moment, kiedy człowiek zaczyna robić to, co naprawdę lubi, i czuje się wtedy, jakby wrócił z długiej podróży do domu.

Słowo „pasja” odnosi się nie tylko do hobby, ale oznacza także „szał”. Istota leży jednak na styku tych dwóch znaczeń. Ktoś, kto naprawdę kocha swoje zajęcie, traci nieco kontaktu z rzeczywistością. Wie o tym każdy prawdziwy pasjonat.

Wymiary zasłon Joanna znała na pamięć, więc skrojenie materiału i przeszycie go w odpowiedni sposób nie zajęło jej dużo czasu. Już w sklepie wiedziała, że tkaniny zostanie zdecydowanie więcej, ale przecież ten element był najciekawszy. Zasłony i jaśki w ciemnobutelkowej zieleni wyglądały doskonale w utrzymanym w szarościach i drewnie salonie. Joasia nie chciała mimo wszystko na tym poprzestawać. Wycięła kilka prostokątnych kawałków materiału i zaczęła je obszywać. Małe ozdobne serwetki, które wymyśliła do kompletu, wymagały już o wiele więcej pracy i dokładności. Były jednak idealnym dopełnieniem całości, więc sprawiały prawdziwą satysfakcję. Na koniec Joasia sięgnęła jeszcze po zdecydowanie mniejszy kawałek żółtej tkaniny. Jej obszycie nie zajęło już wiele czasu.

Skończyła tuż przed północą. Sprzątnęła resztki materiału i nici, schowała maszynę do szafy i rozstawiła drabinę. Butelkowa zieleń zasłon doskonale kontrastowała z białymi ścianami. Przyozdobiona nowymi jaśkami jasnoszara kanapa prezentowała się świetnie. Asia od razu rozłożyła też żółty materiał na stole. Zajmował około jednej trzeciej jego szerokości, więc nadal było widać drewniany blat. Od razu przyniosła z kuchni talerze, szklanki i sztućce. Nakryła do stołu i koło każdego z nakryć ustawiła wachlarze z serwetek, które właśnie uszyła.

Kiedy skończyła, stanęła na środku salonu i rozejrzała się wokół. Pomieszczenie wyglądało idealnie, a nowe dodatki uzupełniały się doskonale. Joasia czuła, że wypełniają ją szczęście i duma. I spokój.

Tak. Spokój i radość. Zawsze odnajdywała je w szyciu. To było zajęcie, które pochłaniało ją bez reszty. Kiedy dotykała materiału, w jej głowie zaczynał się proces tworzenia, który wypychał na zewnątrz wszystko inne. Problemy, smutki, strach. Wszystko znikało.

Spędziła nad szyciem ponad cztery godziny, a miała wrażenie, że zaczęła zaledwie kwadrans temu. Dlaczego poczucie czasu działało wręcz odwrotnie, kiedy pracowała nad fakturami i innymi dokumentami z biura księgowego?

Teraz było tak dobrze, spokojnie i ciepło. Tylko ten przeklęty chochlik w głowie znów zaczął szeptać. Wcześniej zakłócał go stukot maszyny, ale teraz stawał się coraz wyraźniejszy. „Tracisz czas”, „nie mają metki”, „głupotami się zajmujesz”.

Od tamtego sylwestra ten głos był coraz bardziej słyszalny. Firma Marcina zorganizowała dla swoich pracowników wystawny bal. Wielka i bogata korporacja mogła sobie na to pozwolić. Joasia bardzo się ucieszyła. Marcin po raz pierwszy chciał ją zabrać na wydarzenie organizowane przez jego miejsce pracy, które ― jak doskonale wiedziała ― było dla niego ogromnie ważne. Mieli tam być wszyscy jego współpracownicy, kierownicy i sam prezes. Oczywiście w towarzystwie partnerów i partnerek. Stroje musiały być eleganckie, choć nie było sztywnych wytycznych, jak należy się ubrać. Joasia skrupulatnie wypytała Marcina, jak wyglądały poprzednie bale firmowe. Spędziła całe godziny na poszukiwaniu inspiracji, rysowała, wymyślała i szyła w głowie. Kiedy już wiedziała co i jak, odwiedziła wszystkie okoliczne sklepy z materiałami, aż w końcu znalazła idealną tkaninę. Szyła przez cały weekend. Zadbała o każdy detal, wykończyła sukienkę niezwykle starannie i była nią szczerze zachwycona. Kiedy ją przymierzyła, wraz z nowymi szpilkami i torebką, Anka i Natka nie mogły wyjść z podziwu. Ponadto czuła się w niej naprawdę dobrze i podobało jej się to, co widziała w lustrze. Była szczęśliwa.

„Chyba zwariowałaś! I co powiesz, kiedy dziewczyny zapytają cię, w jakim butiku kupiłaś sukienkę? Że sama ją uszyłaś? Asia! Dwudziestolecie międzywojenne się skończyło. Błagam cię, wróć do rzeczywistości…”

Wróciła, bo co też miała zrobić. Przecież to była jego impreza firmowa. Gdyby w jej pracy miało się odbyć przyjęcie w strojach wieczorowych, a on chciałby przyjść w jeansach, też by z nim dyskutowała. W głębi serca wiedziała, że to porównanie wymyka się logice, ale przystała na nie. Inne scenariusze bolały bardziej. Tylko siostrom nigdy się nie przyznała. Jakoś udało jej się zbyć ich pytania i nie pokazać zdjęć z przyjęcia.

Rano Joasię spod prysznica wyciągnął dźwięk telefonu.

― Cześć. Babcia prosiła, żeby ci przekazać, że przyjedzie do ciebie odrobinę później.

― To znaczy?

― Około osiemnastej. Bo widzisz, właśnie jesteśmy w górach, a dokładniej na Czantorii.

― Słucham?

― Ale spokojnie, wjechałyśmy wyciągiem na górę, choć babcia się upiera, że schodzimy pieszo. Teoretycznie powinnyśmy około szesnastej być z powrotem, ale na Wiślance mogą być korki, więc babcia poprosiła, żebym uprzedziła cię o małej zmianie planów. Mam zapytać, czy się nie gniewasz.

― Nie. Oczywiście, że nie.

― Super, to ja gonię babcię, bo znowu mi zwiała. Baj.

Natalia przerwała połączenie, a Asia wróciła pod prysznic. Odkręciła zimną wodę, bo uznała, że ewidentnie jeszcze śpi.

Uprzedziła Marcina o spóźnieniu babci, ale i tak przyjechał wcześniej. Z bukietem róż, a nawet dwoma.

― Pięknie wyglądasz ― skomentował na wejściu.

Zmian w mieszkaniu jednak nie zauważył. A jeśli zauważył, to nic nie powiedział. Może to i dobrze. Joasia bardziej bała się kolejnej nagany, niż liczyła na pochwałę. Brak reakcji naprawdę więc ją ucieszył.

Rozalia pojawiła się punktualnie o osiemnastej. Joasia przedstawiła swojego partnera, a Marcin wręczył babci bukiet kwiatów i obsypał ją komplementami, za które starsza pani podziękowała z uśmiechem. Kiedy Joasia szykowała herbatę w kuchni, babcia przeszła się po salonie.

― Słodzisz czy nadal nie?

― Cukier zabija, kochanie. Piję więc czarną kawę i gorzką herbatę, żeby mieć mniejsze wyrzuty sumienia, objadając się czekoladą.

― Czyli nic się nie zmieniło. ― Wnuczka się uśmiechnęła.

― Tak jak i u ciebie. Nadal potrafisz z niczego wyczarować prawdziwe cuda ― powiedziała babcia, biorąc do ręki jedną z serwetek.

― Mały dodatek.

― Doskonale skomponowany z innymi dodatkami, które razem tworzą idealną całość. Twoje mieszkanie jest tak przytulne i gustownie urządzone, że wręcz nie mogę wyjść z podziwu. A prawda zapewne jest taka, że znalazłaś materiał przypadkiem, kupując bułki na śniadanie, i wyczarowałaś z niego te cuda w dwa wieczory?

― Materiału szukałam zdecydowanie dłużej.

― Czyli szyłaś jeszcze krócej. Wciąż ci powtarzam: masz ogromny talent, dziewczyno. Pan pewnie przyzna mi rację? ― W ostatnim zdaniu Rozalia zwróciła się do Marcina.

― Zdecydowanie. Zawsze wszystkim powtarzam, że znalazłem w niej prawdziwy skarb ― odpowiedział, całując partnerkę w dłoń.

― A nie uważa pan, że ten skarb marnuje swój talent?

― Słucham?

― Pytam, czy pana zdaniem moja wnuczka nie powinna zmienić zawodu.

― Joanna jest doskonałą księgową i kocha swoją pracę, zresztą obydwoje mamy szczęście, bo robimy w życiu to, do czego zostaliśmy stworzeni.

― Wspaniale, że jest pan zadowolony ze swojej pracy, ale pozwolę sobie…

― Babciu, proszę, nie wracajmy do tego tematu. ― Joasia wiedziała, że musi natychmiast przerwać tę rozmowę.

― Przykro mi, kochanie, musimy, bo widzisz, mam do ciebie ogromną prośbę. Potrzebna jest mi pewna sukienka. Powiedziałabym, że koniecznie potrzebna. Mam cały plan w głowie, ale choć przedstawiłam go trzem różnym krawcom w Canberze, wciąż nie mam się w co ubrać. Delikatnie rzecz ujmując, spartaczyli sprawę.

Joanna jeszcze próbowała zmienić temat, ale babcia była wręcz nieustępliwa. Delikatnie i taktownie wracała do swojej prośby, a co najgorsze ― totalnie ignorowała Marcina, który próbował opowiadać o swojej firmie albo ich planach na wakacje. Joasia, w akcie desperacji, obiecała w końcu, że zajmie się sukienką. Dzięki temu reszta wieczoru upłynęła na luźnej rozmowie o niczym.

Marcin ożywił się jedynie w momencie, gdy babcia wreszcie zapytała o jego pracę. Z entuzjazmem opowiedział o swojej firmie, roztaczał wizje awansu i perspektyw. Obszernie opowiadał o swoim wkładzie w działanie zespołu. Kiedy jednak jego płomienna przemowa nie spowodowała lawiny dalszych pytań Rozalii, a wręcz przeciwnie, jej zainteresowanie przeniosło się na wnuczkę, Joasia dostrzegła symptomy irytacji u partnera.

Po pewnym czasie Marcin ożywił się ponownie i zaczął wypytywać babcię o Australię. Nie pytał jednak o temperaturę czy widoki, ale raczej o jej dom, miasto i sposób życia. Kiedy po raz kolejny zaznaczył, że muszą się tam w końcu wybrać, Asia nie miała już wątpliwości, że cały wieczór ma tylko jeden cel: Marcin dąży do tego, żeby babcia zaprosiła ich na wakacje. Zemdliło ją na myśl o tym, że w najbliższym czasie bez wątpienia wysłucha niejednej pogadanki na temat tego, jaka jest niezaradna życiowo i jak to nie wykorzystuje szansy na cudowną podróż, mając takie koneksje. Wiedziała też, że jakiekolwiek próby wybicia mu tego z głowy będą skazane na porażkę. Jeżeli Marcin już postanowił, że na wakacje lecą do Australii, to ona ma się podporządkować i załatwić, co trzeba.

Pozytywna strona zainteresowania Marcina sprowadzała się jedynie do tego, że wieczorem sam zaproponował, że odwiezie babcię do hotelu. Kiedy jego powrót przeciągał się zdecydowanie zbyt długo, Joanna sięgnęła po komórkę. Wiedziała, że Marcin nie lubi, kiedy dzwoni z pytaniami w stylu „gdzie jesteś?” lub „co robisz?”. On mógł je zadawać bez ustanku i w dodatku oczekiwał natychmiastowych odpowiedzi, ale w odwrotnej sytuacji czuł się traktowany jak małe dziecko. Próbowała z tym walczyć, ale zawsze tłumaczył, że martwi się o nią, a jego pytania wynikają jedynie z troski. Kiedy tłumaczyła, że ona też ma prawo się martwić, pytał sarkastycznie, jak niby miałaby mu pomóc, gdyby na przykład zepsuł mu się samochód.

Kiedy jednak zegarek wciąż odmierzał czas, umysł Asi zaczął podsuwać coraz bardziej niepokojące wizje. Wzięła więc głęboki oddech i wybrała jego numer. Odebrał po trzecim sygnale, a w tle od razu dało się rozpoznać szum jadącego samochodu.

― Hej. Jakoś długo cię nie ma. Wszystko dobrze?

― Doskonale. Wracam do siebie.

Asia zamknęła oczy. Matko, co tym razem zrobiłam źle?

― Nie uprzedzałeś. Myślałam, że zostaniesz.

― Błagam cię… Siedziałem z wami tyle czasu, słuchając o szyciu, a rano twoja babcia wraca z pomysłem na sukienkę. Chcesz mnie wykończyć?

― Rozumiem.

― Mówiłaś, że twoja babcia jest nieszablonowa, a okazuje się, że interesują ją tylko kiecki. Prawie przy was umarłem. Masz szczęście, że kocham cię do szaleństwa, bo inaczej chyba bym uciekł z krzykiem. A tak à propos twojej babci… Skoro stać ją na życie w Australii i loty po kieckę do Polski, to chyba nie narzeka na finanse?

― Szczerze mówiąc, nie wiem.

― Kochanie, błagam cię, jak możesz nie wiedzieć? Przecież to twoja babcia.

― Wiesz, że mamy skomplikowaną relację.

― Cała twoja rodzina jest skomplikowana. ― Zaśmiał się, więc pewnie uznał to za żart, Asię jednak te słowa bardziej zabolały, niż rozbawiły. ― A twoje siostry mają lepszy kontakt z babunią?

Boże, on nie planuje wakacji, tylko myśli o spadku. Marcin, błagam!

― Raczej na podobnym poziomie.

― Porąbane, naprawdę. Nigdy ci nie zależało na tym, żeby nawiązać z nią lepszą relację?

― Cały czas mi zależy.

― No i proszę, tak trzymaj. W takim razie powodzenia jutro z tą kiecką. Zrób tak, żeby babunia była zachwycona.

― Jasne, super. ― Asia aż zamknęła oczy.

― Dobra, mała, bo tracę zasięg. Zadzwonię jutro. Pa.

Spotykali się już od prawie dwóch lat, ale wciąż mieszkali osobno. Marcin wszystkim powtarzał, że on musi zostać w Katowicach ze względu na pracę, a Joanna ma w Rybniku całą rodzinę, więc nie może wyrwać jej do innego miasta. Poza tym Rybnik i Katowice są na tyle blisko, że dojazd do siebie zajmował im nie więcej niż czterdzieści pięć minut. Pozornie był to więc całkiem sympatyczny kompromis. Prawda była natomiast taka, że rozmowa o wspólnym zamieszkaniu odbyła się szybko. Dla niej za szybko. A kiedy się nie zgodziła, on już nie chciał wracać do tematu. Czasem myślała, że robi to specjalnie, niejako za karę. Trwali więc w tym dziwnym układzie wzajemnego odwiedzania się.

W wieczory takie jak ten bolały Joasię najbardziej. Ale poza samotnością czuła wyłącznie bezradność. Wiedziała, że rozmowa z Marcinem nie ma sensu. Jeśli zacznie naciskać, tylko sprowokuje kłótnie, usłyszy, że przecież to ona nie chciała, a on tylko dostosował się do jej wymagań. Informacji, że po czasie jest gotowa, nawet nie usłyszy. Jej wina i koniec.

Joanna wiedziała, że zamieszkają razem tylko, jeśli on kiedyś uzna, że ma taką potrzebę. Innej drogi nie było. Trzymała się więc kurczowo myśli, że naprawdę lubi swoje rodzinne miasto. Zna tu każdy kąt i czuje się dobrze. Poza tym fakt, że mogła w kilka chwil odwiedzić siostry, też był ogromnie ważny.

Po telefonie do Marcina narzuciła sobie motto, które ostatnio wypowiadała z większą chęcią:

Nie myśl, działaj!

Nie chciała myśleć, bo coraz częściej łapała się na tym, że jej myśli dotyczące partnera są, delikatnie rzecz ujmując, niesympatyczne. Dlaczego teraz pomyślała o spadku? Przecież to niedorzeczne. Przez ostatni miesiąc modliła się, żeby Marcin dogadał się z babcią. On przywiózł jej kwiaty, podjął sympatyczną rozmowę, odwiózł po kolacji i faktycznie wytrzymał spokojnie, kiedy rozmawiały na temat, który zazwyczaj go irytował. Czego ona chciała więcej?

Żeby się nie zirytował, gdy babcia przestała słuchać o jego pracy, i żeby nie zapewniał, jak to kocham swoją pracę nad życie. I… Znów się czepiam. Co ze mną jest nie tak?!

Posprzątała po kolacji, wzięła prysznic i położyła się do łóżka. Nie miała ochoty na książkę, film ani sen. Widok ciemności jednak przygnębiał, a co najgorsze ― był na tyle uparty, że nie odchodził bez względu na to, czy miała zamknięte, czy też otwarte oczy.

Chciałaby porozmawiać, przytulić się do niego, przeżyć wspólną noc. Ostatnim, czego chciała, był smak łez. Zanim więc zdążyły spłynąć z kącików oczu, wstała i poszła do okna w salonie. Z sypialni widziała jedynie następny blok, ale z drugiego pokoju rozciągał się całkiem ładny widok na pobliski park, drzewa i miasto w oddali. Asia stanęła przed szybą i zapatrzyła się w dal. Po chwili wyciągnęła dłoń i dotknęła ciężkiej zasłony. Jej myśli od razu pobiegły w stronę propozycji babci. Jutro mają się zająć projektem, potem wykrój, materiał, szycie. Zapowiada się przyjemnie. I Marcin nie będzie marudził, że „traci czas”, bo przecież zależy mu na relacji z babcią.

Marcin.

Zmusiła się, żeby wrócić myślami do sukienki. Babcia wspominała, że potrzebuje jej na niezwykłą uroczystość. Dlaczego przemilczała na jaką?

Rozdział 3

Asia lubiła sobotnie poranki nie dlatego, że mogła dłużej poleżeć w łóżku, ale dlatego, że nie musiała od razu siadać do komputera i błagać zegar, żeby najbliższe osiem godzin było dziś krótsze niż wczoraj.

Zjadła śniadanie i od razu chciała pojechać po babcię. Zaczęła jednak od telefonu i dobrze, bo okazało się, że starsza pani wybrała się na poranny spacer, który przywiódł ją akurat w okolice osiedla wnuczki. Cóż, Rybnik ma naprawdę ścisłe centrum i nawet osiedla na obrzeżach miasta leżą w zasięgu krótszego lub dłuższego spaceru. Piętnaście minut później zadzwonił domofon, a chwilę po tym babcia już omawiała ważny dla niej temat.

― Zależy mi na tym, żeby była lekka i elegancka, ale nie przesadna. Ma przyciągać wzrok, ale nie bić po oczach… ― Babcia zaczęła od ogólnych opisów, ale w trakcie rozmowy Asia zorientowała się, że ma już dokładnie przemyślany każdy detal.

Omówiły długość, wzór, zapięcie, dekolt i wszystkie inne szczegóły. Babcia początkowo myślała o długich rękawach, ale wnuczka zdołała ją przekonać, żeby kończyły się przed łokciem i dalej opadały w formie rozciętego materiału. Babcia była niechętna, ale kiedy Asia naszkicowała swój pomysł, zmieniła zdanie.

Później Joanna musiała dokładnie zmierzyć babcię i skrupulatnie zanotować wszystkie potrzebne długości i obwody.

― Jeśli chcesz, możemy zacząć poszukiwania materiału jeszcze dziś ― powiedziała wnuczka, kiedy wreszcie skończyły.

― Myślisz, że w sobotę po trzynastej znajdziemy jeszcze coś otwartego?

― Wątpię, ale jeśli bardzo ci zależy, to możemy spróbować.

― Zostawmy to już. Wolałabym napić się z tobą herbatki i poplotkować. Dość się dziś napracowałaś.

― Przestań, co to za praca. Wolisz owocową czy czarną? ― dopytała, kierując się w stronę kuchni.

― Owocową, ale nie mów Antkowi.

Joasia nie skomentowała słów babci, ale kiedy wróciła z herbatą, zapytała wprost:

― Więc o czym mam nie mówić Antkowi?

― Takie małe nic. Anka przygotowała owocową herbatkę. Pachniała wyśmienicie, ale poprosiłam o czarną. Chciałam zobaczyć, czy sama pobiegnie do kuchni, czy może ruszy się pan tatuś.

― Trzeba było mnie zapytać, od razu bym ci powiedziała, że Antek przyniesie. Wiedziałabyś i mogłabyś spokojnie wypić owocową.

― Obserwacja jest ważna, kochanie. To, że poszedł, to jedna rzecz. Dla mnie jednak najważniejsza była reakcja Anki. Ona jest w wysokiej ciąży, powinna odpoczywać, a nie biegać między kuchnią a stołem. I dobrze, że ma tego świadomość i pomoc w mężu. Nawet nie drgnęła, kiedy poprosiłam o zmianę napoju, więc ona sama była pewna, że może na niego liczyć. I właśnie o to chodzi.

― Jesteś okropna. ― Asia zganiła babcię z udawaną złością, choć aż skręciło ją w środku na myśl o tym, że starsza pani bez wątpienia wczoraj też prowadziła obserwacje.

Dobrze, że ja nie jestem w ciąży i mogłam sama wszystko podać…

― A jak u ciebie, kochanie?

Boże, dopomóż!

― Poznałaś wczoraj Marcina, wypiłaś herbatę, więc pewnie sama możesz mi powiedzieć.

― Szczerze mówiąc, teraz pytam o coś zupełnie innego. Wiem, że trzymasz się tej swojej rozsądnej pracy, ale nie żal ci talentu?

― Babciu, proszę.

― Kochanie, proś do woli. Wiem, że wałkowałyśmy już ten temat. Ale zrozum, stara jestem, a niezałatwione sprawy gryzą po śmierci.

― Błagam cię.

― Błagać też możesz, ale jak będę cię potem musiała straszyć, to pamiętaj, że sama sobie jesteś winna.

― Szyję okazjonalnie, dla siebie, kiedy lubię, i to mi wystarcza.

― Kochanie, możesz okłamywać siebie, Ankę, Natkę, tego swojego Marcina i wszystkich wokół, ale proszę cię, nie próbuj ze mną. Doskonale wiesz, że przeciągnęłam Natkę przez całe miasto i po górach. Dziewczyna opowiedziała mi nawet to, czego sama nie wie, więc błagam, nie zapieraj się, że kochasz swoją pracę.

Joasia wybrała milczenie. Babcia od zawsze mówiła, że powinna zająć się szyciem zawodowo, ale ona od tego uciekała. Krawcowa? Co to niby za praca? Zajęcie, które można robić po zawodówce. Poza tym nie chciała wszywać zamków czy skracać spodni, a niestety, nie wierzyła w siebie na tyle, żeby myśleć o ambitniejszych projektach.

― Może faktycznie, kiedy zaczynałaś studia, to były mrzonki, ale dziś, w dobie internetu, możesz pokazać swoje kolekcje na całym świecie, i to bez wychodzenia z domu.

― Jakie kolekcje? Babciu, proszę cię. Jaka ze mnie projektantka mody? Bo zrobiłam zasłony i pokrowce na jaśki?

― Kochanie, doskonale wiesz, co potrafisz. Trzech projektantów w Canberze nie było w stanie przenieść mojej wizji na papier, a co dopiero na materiał, a ty zrobiłaś to idealnie, a nawet dodałaś doskonałe poprawki.

― Może dlatego, że cię znam.

― Bullshit!

― Babciu…

― No co? W moim wieku już wolno. A ja nie mam czasu, żeby namawiać cię wiecznie. Uparta jesteś jak osioł. Zobaczysz, zestarzejesz się i zaczniesz żałować! Wiem, co mówię!

― A czego ty niby żałujesz?

― Tylko niezrobionych rzeczy, kochanie. I uwierz mi, to nie jest frazes. Człowiek uczy się na błędach, więc nawet jeśli coś mi nie wyszło, to wiem dlaczego, ale jak pomyślę o tym, czego nie zrobiłam ze strachu, to aż mnie czasem krew zalewa.

― Babciu, ale jak ty to sobie wyobrażasz? Mam rzucić pracę i zacząć szyć ubrania? I co dalej? Kto to kupi? Z czego będę żyła?