Otwórz oczy - Nika Kardasz - ebook + książka

Otwórz oczy ebook

Kardasz Nika

4,6

Opis

Przepiękna powieść o miłości, trosce i przebaczaniu.

O kolekcjonerce szczęścia, która potrafi dostrzec to, co przed innymi jest ukryte.

Dziewczyna o kasztanowych włosach – Aurelia Szulc – nie ma w życiu taryfy ulgowej. Mimo to jest tytanem ciężkiej pracy, szybko wspina się po szczeblach kariery i w końcu zdobywa tytuł najlepszego fizjoterapeuty w mieście. W międzyczasie los po kolei odbiera jej najbliższe osoby. W wieku czternastu lat traci rodziców, a potem ukochaną babcię.

Kiedy z jej życia – skuszony miejscem w prestiżowej szkole wojskowej w Stanach - odchodzi również Tobiasz, najlepszy przyjaciel i wielka miłość, Aurelia czuje, jakby straciła kawałek serca. Połykając łzy, odwozi go na lotnisko, a w drodze powrotnej ulega wypadkowi i nieodwracalnie traci wzrok.

Jest przekonana, że dla niej życie właśnie się skończyło.

W najśmielszych nawet snach nie przypuszczała, że dopiero wraz z utratą wzroku naprawdę przejrzy na oczy i dostrzeże to, czego do tej pory nie zauważała.

Ta książka jest jedną z najważniejszych powieści tego roku, koniecznie musicie do niej zaglądnąć! Polecam z całego serducha!

Karolina Laszczak, @zksiazkaprzykawie

Bardzo wzruszająca książka, która pomoże dostrzec to, co jest niewidzialne dla oczu. Polecam!

Beata Owczarczyk, Lubię i polecam pobliskich autorów

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (43 oceny)
30
9
3
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BarBar2020

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka chociaż spodziewałam się innego zakończenia i tak jest pięknie , Nika Kardasz robi coś niesamowitego nie można oderwać się od książki . zdecydowanie polecam bardzo ,i czekam na kontynuację.
10
farjatka

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna powieść. Czyta się jednym tchem. Polecam.
00
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna
00
zksiazkaprzykawie

Nie oderwiesz się od lektury

O tej książce mogłabym pisać i pisać, ale co to byłaby za przyjemność jakbym opisała cała fabułę? Jest to tak cudowna powieść, że w mojej pamięci pozostanie na bardzo długo 🥰, a lekkie pióro autorki sprawia, że przez tą książkę się płynie i nie sposób ją odłożyć nawet na moment. Ta książka napawa optymizmem i otwiera nam oczy na to czego wcześniej nie dostrzegaliśmy. Autorka bardzo umiejętnie wprowadza nas w świat niewidomej osoby i zwraca uwagę, że takie osoby potrafią bardziej cieszyć się życiem niż osoba w pełni sprawna. My nie dostrzgamy piękna w otoczeniu dla nas jest to białe albo czarne, natomiast osoby niewidome umieją dostrzegać nie tylko piękno ale to piękno przekazać nawet nam osobom w pełni sprawnym. Aurelia główna bohaterka powieści to szczególna osoba, która nauczyła się dostrzegać to co dla innych niewidoczne, a była już przekonana, że po wyjeździe przyjaciela jej życie się skończyło, nawet nie przypuszczała, że po utracie wzroku jej życie zacznie się na nowo i to w jaś...
00
janinamat

Dobrze spędzony czas

Można miło spędzić czas przy takiej lekturze.
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Nika Kardasz

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Joanna Podolska

 

Korekta

Katarzyna Dubois

 

Projekt okładki

Iza Szewczyk

 

Skład i łamanie

Maciej Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2022

 

eISBN

978-83-67295-68-0

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rajmundo War, dziękuję.

Otworzyłaś mi oczy.

 

 

 

 

 

 

 

KIEDY BYŁO JESZCZE JASNO

 

 

 

Aurelia

 

Świat został sparaliżowany. Drzewa, w ciągu jednej nocy, pozrzucały prawie wszystkie swoje liście. Wprawdzie pierwszy dzień jesieni minął tydzień temu, ale dopiero dzisiejszego poranka z przytupem przywitała nas ta spóźniona pora roku.

Pozwalam sobie na krótką chwilę zapomnienia i intensywnie wpatruję się w żółtoczerwone liście, którymi stary kasztanowiec obsypał mój niewielki ogród. Ludzie będą przeklinać ten dzień, bo wieczór spędzą z grabiami w dłoni. Ja nie mam zamiaru pozbywać się tak pięknych kolorów z mojego życia. Na pewno nie dziś.

Jest pierwszy października. Coś się kończy i coś zaczyna. Ze spuszczoną głową odwracam się od okna i podchodzę do drzwi, które oddzielają moją sypialnię od skromnego salonu i kuchni z okrągłym stołem i dwunastoma krzesłami. Muszę w końcu wynieść je na strych. Babcia Aurelia cierpiała na zbieractwo i miała sentyment do tych mebli. Cieszę się, że odziedziczyłam po niej jedynie imię. Mój wrodzony minimalizm długo nie mógł znieść otoczenia, w jakim przyszło mi żyć po śmierci rodziców. Rodzinny dom, urządzony z nutą powściągliwości, został sprzedany zaraz po tym tragicznym zbiegu okoliczności, który odebrał mi rodziców. Pieniądze pokryły długi ojca w rodzinnej firmie. Gdyby nie babcia i jej mały, zagracony domek, w wieku czternastu lat zostałabym bezdomną sierotą.

Dziś i babci już ze mną nie ma, ale krzesła, kanapa z kolorowymi poduchami, kolekcja wazonów na parapecie, regały pełne książek i pamiątek z podróży – wszystko zostało na swoim miejscu. Nie ściągnęłam nawet obrazów, które – ułożone w przypadkowy sposób – ozdabiają ściany. Choć lubię czystą przestrzeń – o czym świadczy najlepiej moja sypialnia – dom bez tych rzeczy byłby smutny i pusty. Mam wrażenie, jakby te bibeloty miały duszę. Kryje się w nich energia, jaką tryskała babunia. I muszę jednak przyznać, że chociaż wolę mniej zagracone przestrzenie, to wśród tylu rzeczy nie czuję się aż tak samotna.

Od jutra samotność nabierze innego wymiaru. Niechcący zerkam na kalendarz ukryty wśród obrazów na jednej ze ścian. Dzisiejsza data zamalowana jest na czarno. Kolejna ważna osoba odejdzie z mojego życia.

Telefon ratuje mnie przed dalszym wpatrywaniem się w czarną plamę. Z nadzieją patrzę na wyświetlacz. Niestety to nie jego głos słyszę po drugiej stronie słuchawki.

– Auri, misiu, jesteś tam? – po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiewa melodyjny głos mojej przyjaciółki. – Słyszę twój oddech, to dobry znak. Bałam się, że prześpisz dzisiejszy dzień. Podrzucić cię do pracy?

– Wzięłam dzień wolnego.

– Jedziesz do Tobiego?

Wiedziałam, że moja zdawkowa odpowiedź jej nie wystarczy i jak kret będzie drążyć dalej.

– Nie do końca. Jest zajęty przed wylotem, nie chcę mu przeszkadzać. Zamierzałam…

– Przespać cały dzień?! O nie, kurwa, po moim trupie!

– Uspokój się, Grzywka. – Staram się ją pohamować, ale kiedy Gloria wpadnie w szał, nic jej nie zatrzyma.

– Nastaw czajnik. Szybka kawa i zabieram cię na miasto. Mi też przyda się dzień wolnego.

Zerwane połączenie odbiera mi szansę na powstrzymanie tego chodzącego tajfunu, który zaraz stanie w moich drzwiach.

Dla swojego dobra postanowiłam nie protestować. Tak jak liść poddaje się podmuchom wiatru, tak ja poddawałam się szalonym pomysłom Grzywki.

 

***

 

– Jesteś pewna, że nie chcesz, aby odwieźć cię na lotnisko? – pyta mnie, kiedy późnym popołudniem zatrzymuje samochód pod moim domem.

– Grzywka, zabrałaś mnie do kina, na obiad, na zakupy i do fryzjera. Dziękuję ci, że byłaś przy mnie, ale tym akurat muszę zająć się sama.

Nie chcę, żeby trzymała mnie za rękę, kiedy będę żegnać się z moim najlepszym przyjacielem. Sama muszę stawić temu czoła.

– Po prostu się martwię, misiu. Facet spierdala na drugi koniec świata i nie mów mi, że to nic takiego.

– Dobrze wiesz, że to nie tak. – Odwracam wzrok, bo czuję że nie znajdę w niej sojusznika. – Nie mogę stać na drodze do jego marzeń. Muszę puścić go wolno.

Żółty liść spada na przednią szybę samochodu, jakby chciał rozgonić mrok, który powoli wkrada się do mojego życia.

– Nie mogę być samolubna i trzymać go tylko dla siebie. Babcia często powtarzała: „Jak kochasz, puść wolno, jeśli kocha, to wróci”.

– Och, Auri. Miękka dupa z ciebie i będziesz cierpieć. To zachowanie niegodne rudzielca. Gdzie jest twój ogień?

Przygasł. Podobnie jak kolor moich włosów.

– Wierzysz w przeznaczenie? – pytam, chociaż dobrze wiem, co mi odpowie.

– Przykro mi, misiu, ale już dawno wyrosłam z bajek. Ty też powinnaś.

 

***

 

Jesienna aura objęła cały Kraków, niemniej przedmieścia, na których mieszkam, są zdecydowanie bardziej kolorowe. Zaparkowałam swojego starego chevroleta nieco dalej od wejścia do terminalu. Jak większość kobiet, mam awersję do parkowania. Idę spokojnie, niezrażona delikatnymi kroplami deszczu. Długie wieczory zbliżają się wielkimi krokami. Zazwyczaj o tej porze rozpoczynaliśmy z Tobim sezon maratonów filmowych. W zagraconym babcinym salonie przy rozpalonym kominku pod kocykiem i z gorącą herbatką śmialiśmy się głośno do kultowych komedii albo zachwycaliśmy się światem fantastyki. Często nalegałam na horrory, mimo że od zawsze się ich bałam. Ale tylko wtedy mogłam bez skrupułów przytulać się do Tobiasza. Teraz nie pomogą mi nawet najgrubszy koc czy gorąca herbata. Bez jego obecności czeka mnie tylko mrok i chłód.

Wchodzę do środka i bardzo szybko namierzam swój cel. Tobiasz skupia na sobie uwagę każdego przechodnia. Nie dość, że jest wysoki i postawny, to do tego cholernie przystojny. Wojskowy strój dodaje mu męskości. Moja uwaga od razu kieruje się na jego włosy, których dzisiaj jest zdecydowanie mniej niż wczoraj. Długa blond grzywa była jego znakiem rozpoznawczym, ale w miejscu, do którego zmierzał, ekstrawagancki styl był niedozwolony.

Choć jestem drobna i chowam się za jesiennym płaszczem, on szybko mnie zauważa. Uśmiecha się od ucha do ucha i rozkłada szeroko ramiona. To sygnał, że mogę zacząć biec. Tobiasz celowo pożegnał się z rodzicami w domu. Mamy więc trochę prywatności. Bo choć ludzi dookoła jest mnóstwo, ja widzę teraz tylko jego. I staram się zapisać w pamięci jak najwięcej szczegółów.

Zielone oczy, długie rzęsy, dwudniowy zarost, który lubiłam czuć na swoim policzku, mały pieprzyk w kąciku prawego oka, drobna blizna na szyi, której dorobił się z mojej winy, cholernie męskie dłonie, do których mam słabość, gorąca skóra, która rozgrzewała mnie w zimne wieczory, szerokie plecy, które uwielbiałam masować. I najważniejsze – usta, których w chwilach słabości udało mi się skosztować.

Wczoraj była jedna z takich chwil. Ostatni wspólny wieczór i pocałunek na dobranoc, który po raz kolejny przełamał granice przyjaźni i zamiast do drzwi, zaprowadził nas do mojej sypialni. Taki pożegnalny ostatni raz…

– Będę za tobą cholernie tęsknił.

Nie doczekałam się wyznania miłości, ale nie potrzebowałam słów, żeby wiedzieć, co do mnie czuje. Tobiasz pokazywał mi to na co dzień drobnymi gestami. Wiedziałam, że łączy nas bardzo silne uczucie, które powstało samoistnie na przestrzeni wielu lat. On nazywał to przyjaźnią, ja po cichu – prawdziwą miłością. Pomimo różnicy zdań wiedziałam, że w sercach gra nam ta sama melodia.

Ale fakt pozostaje faktem. Tobiasz wyjeżdżał. Szkoła wojskowa w Nowym Jorku była szansą jedną na milion. Zniszczyłabym naszą relację, gdybym nalegała, żeby został. Teraz mogą zniszczyć ją czas i odległość. Na szczęście jest jeszcze przeznaczenie. Dla Grzywki to bajka, dla mnie coś pewnego. Nie boję się o nas. Nic nie naruszy naszej więzi. Bardziej przeraża mnie tęsknota, która już zadomawia się w moim sercu.

Nie dorównuję mu w sile, ale staram się, aby mój uścisk był równie mocny, jak jego. Wdycham zapach moich ulubionych perfum, który w połączeniu z wonią jego skóry jest skutecznym afrodyzjakiem.

– Jesteś pewna? Zero telefonów?

Potakuję na potwierdzenie, bo gula w gardle przybiera coraz większe rozmiary. Nie mogę się teraz popłakać. Nie utrudnię nam tego jeszcze bardziej.

Wtulam się w niego jeszcze raz i zapewniam sobie dodatkowych parę chwil na uspokojenie burzy, która zaczyna niszczyć mnie od środka.

– Pierwsza przepustka i jestem pod twoim domem.

Odklejam się od niego, by w końcu powiedzieć coś mądrego.

– Nie myśl o mnie za dużo. Poradzę sobie. Jestem już dużą dziewczynką. To jest twój czas, Tobi. Musisz zawalczyć o swoją przyszłość.

– Aurelio Szulc, jesteś najwspanialszą osobą, jaką stworzył Bóg. Jesteś moim aniołem.

Połykam łzy i silę się na spokój. Nie mogę pokazać, co w tym momencie zrobiły ze mną jego słowa.

– Tobiaszu Orliński, jesteś najodważniejszym człowiekiem, jakiego świat jeszcze nie widział. Jesteś moim autorytetem.

„Jesteś miłością mojego życia” – te niewypowiedziane słowa krzyczą w mojej głowie przez całą drogę powrotną z lotniska. Ściskam coraz mocniej kierownicę, żeby powstrzymać drżenie dłoni, ale reszta ciała to rozdygotana galareta.

– Głupia ty! Od samego początku wiedziałaś, jak to się skończy! – ganię sama siebie. Po cholerę się tak przywiązywałam?! Ale nie miałam innego wyjścia. Po śmierci babci całą swoją miłość przelałam na Tobiasza i Grzywkę. Tylko oni mi zostali.

– Dlaczego mi ich wszystkich zabierasz, co?! Dlaczego…

Nie wiem, komu zadaję to pytanie. Nie wiem, kto jest odpowiedzialny za znikanie najważniejszych osób w moim życiu. To jakiś test? A może nie zasłużyłam?

Czerwone światło zatrzymuje mnie na skrzyżowaniu. Razem z autem cichną moje myśli. Boże, co ja wygaduję? Przecież w głębi serca cieszę się z wyjazdu Tobiasza. Jestem z niego dumna, że tak uparcie dąży do celu. Miał wielkie marzenia – szkoła wojskowa, Ameryka, prestiż. Ja byłam jego przeciwieństwem. Miałam bardzo minimalistyczne potrzeby. Mieszkałam w małym domku, naprawiałam ludzi przy użyciu dłoni i do pełni szczęścia potrzebowałam zaledwie dwóch osób. Czy to aż tak wiele?

Włączam wycieraczki na szybszy bieg i podkręcam ogrzewanie. Niebo płacze razem ze mną. Zniknęły kolorowe liście. Tobiasz zabrał ze sobą wszystkie kolory. Zniknęło też ciepło. Drżę z zimna, które wkrada się głęboko pod skórę, wprost do serca. Nawiew w samochodzie jest marnym substytutem gorącego ciała Tobiasza.

Dźwięk klaksonu wyrywa mnie z marazmu. Przez zaparowane szyby nie zauważyłam zmiany świateł. Wciskam pedał gazu i wyłączam sztuczny nawiew. Ogrzewam się wizjami upojnych chwil, którymi wczoraj obdarowaliśmy się na pożegnanie. Jego gorące usta nie pominęły żadnego fragmentu mojej skóry. Całował mnie tak, jakby nie mógł nasycić się moim smakiem. Ślady zębów na moich piersiach i zadrapania na jego plecach są dowodem utraty kontroli. Intensywny seks powinien oficjalnie zapoczątkować nasz związek, a nie zwiastować jego koniec.

Tama znowu pęka. Łzy, podobnie jak deszcz, leją się strumieniami. Powoli zaczynam tracić kontrolę i nie mam na myśli tu tylko swojego życia. Zaparowana szyba, ulewa, z którą nie radzą sobie wycieraczki, rażące światła samochodów, ciemna noc, piekące łzy i rozdygotane ciało. Nie powinnam w takim stanie prowadzić samochodu. Ta myśl pojawia się w moim umyśle zbyt późno. Powinnam zjechać na pobocze i się uspokoić. Powinnam przeczekać bunt pogody. Powinnam pozwolić Grzywce się odwieźć. Powinnam powiedzieć Tobiaszowi, co do niego czuję.

Kiedy samochód w końcu przestaje dachować, jest tylko głucha cisza i mrok. Kiedy otwieram oczy, nadal nie potrafię się z niego wydostać.

 

 

 

 

 

 

 

MROK

 

 

 

Borys

 

– Teraz! Strzelaj!

Czas zwalnia, świat się wycisza, ludzie dookoła znikają. W stu procentach jestem obecny w tej chwili. Analizuję sytuację i podążam za głosem swojej intuicji, która wyznacza cel w prawym górnym rogu bramki. Dokładnie tam silnym kopnięciem posyłam biało-czarną piłkę. Cała sytuacja w moim umyśle rozgrywa się zdecydowanie zbyt długo. Kibice będą musieli obejrzeć powtórkę w zwolnionym tempie, żeby cokolwiek dostrzec. Ja widzę wszystko jak na dłoni i niecierpliwię się, kiedy w końcu piłka wpadnie do siatki. Na chwilę staje mi serce, kiedy palce bramkarza dotykają piłki. Na szczęście to tylko muśnięcie. Leci ze zbyt dużą prędkością. Opuszki palców nie zmienią jej kierunku.

Bramkarz pada na ziemię, a piłka zaplątuje się w białej siatce tuż nad jego głową. Dopiero teraz włączam pozostałe zmysły. Kiedy leżę, przygnieciony przez spocone ciała kolegów z drużyny, słyszę kończący mecz gwizdek sędziego i krzyki ludzi na trybunach, widzę rozpacz na twarzach rywali, do moich nozdrzy dociera zapach murawy. Czuję satysfakcję. Dla takich chwil się żyje. Ciężka praca na treningach zostaje wynagrodzona. Duma rozpiera mi serce. Znowu jestem najlepszy!

Spod tych wszystkich intensywnych bodźców na powierzchnię wypływa inne, niepokojące odczucie. Mój mózg broni się przed dopuszczeniem tej myśli do siebie. Jednak dłużej nie mogę ignorować dyskomfortu, który czuję w lewej nodze. Mięsień na podudziu pulsuje coraz mocniej. Ból odbiera mi radość. Kiedy wszyscy się cieszą, ja modlę się, żeby to wszystko tylko mi się wydawało.

 

***

 

Kraków przytłacza mnie ilością ludzi. Turyści mieszają się z mieszkańcami, gołębie z psami, za dużo dzieci, hałasu i stanowczo za dużo liści. W telewizji mówią o złotej polskiej jesieni. Sprzedawcy w sklepach wychwalają urodzajne zbiory. Pomarańczowe dynie ozdabiają co drugie okno, a restauracje na prawo i lewo reklamują jesienne potrawy.

Przystaję na chwilę i rozglądam się dookoła. Czy ich wszystkich popierdoliło? Zapomnieli już o smętnych, długich wieczorach, szarych porankach, wielkich kałużach i przemoczonych butach? Za kilka tygodni nie będę jedyną chmurą gradową, która idzie przez rynek i wyklina, na czym świat stoi. Obrzydną im te kolorowe liście i puste dynie. Dni będą szare i mroczne. To kwestia czasu, kiedy dopadnie ich jesienna chandra.

Nie lubię tej pory roku, ale mój dzisiejszy zły humor nie ma z nią nic wspólnego. Idę do mieszkania, a raczej kuśtykam, bo naderwany mięsień nie pozwala mi na swobodne poruszanie się. Jak na złość auto również złapało kontuzję i leczy się u mechanika. Mój los będzie podobny. Wizyta u lekarza potwierdziła moje obawy. Naderwany mięsień dwugłowy uda. Kurwa, dlaczego teraz?! Kontuzja może wyeliminować mnie na miesiąc z rozgrywek. Nic tylko wziąć sznur i się powiesić.

Powinienem zamówić taksówkę albo wsiąść do tramwaju, żeby dodatkowo nie obciążać nogi. Myślałem, że spacer nieco mnie uspokoi. Zapomniałem, że przy takiej pogodzie ludzie chodzą jak nakręceni i uśmiechają się bez powodu. Czuję się przytłoczony tym miastem. Przeprowadzka jest na wyciągnięcie ręki. Wszystko w rękach Kordiana.

– Halo. – Odbieram telefon i siadam na wolnej ławce. Ból zmusza mnie do odpoczynku.

– Po tonie twojego głosu znam już diagnozę.

– Kordian musi postawić mnie na nogi. Nie poddam się. Codziennie będę się rehabilitował, ćwiczył razem z chłopakami. Nie odpuszczę…

– Uspokój się, brachu. To nie koniec świata.

Słowa kumpla z drużyny rozjuszają mnie na dobre. Nie mogę spokojnie usiedzieć w miejscu. Gniew wycisza ból. Zaczynam biec w stronę domu.

– Gacek, kurwa, jeżeli szybko nie wrócę do gry, wszystko przepadnie.

– Wiem, o czym mówisz. Poprzedni rok miałem w plecy przez kolano, ale wróciłem i robię swoje.

– Za rok kontrakt będzie nieaktualny, a kasa nie będzie w mojej kieszeni. Muszę zagrać w jak największej liczbie meczów.

Czarne plamy pojawiają mi się przed oczami na samą myśl o ławce rezerwowych. Zwalniam krok, kiedy ból przechodzi na wyższy level. To naprawdę się dzieje. Moja przyszłość znika za mrokiem. Miałem dzisiaj się obudzić jak nowo narodzony, a czuję się, jakbym właśnie umierał. Umierają moje marzenia o wielkiej karierze. Muszę znaleźć kogoś, kto zatrzyma to, co nieuniknione.

– To moja jedyna szansa. Muszę…

Telefon wypada mi z ręki, kiedy obce ciało uderza we mnie na środku przejścia dla pieszych.

– Ślepy jesteś czy co?! Uważaj, jak chodzisz! – wrzeszczę na przechodnia.

Czerwienię się, kiedy zauważam długie rude włosy i całkiem ładną buźkę. Ale ze mnie palant. Burczę pod nosem przeprosiny i schylam się po telefon. Jestem jeszcze bardziej zmieszany, kiedy obok rozwalonego smartfona zauważam białą laskę. Kurwa, ona naprawdę nic nie widzi! Taka ładna, a ślepa? Szybko podaję jej laskę i uciekam speszony.

 

 

Aurelia

 

Głos lektora zapowiada kolejny przystanek. Nazwa nie brzmi znajomo. Musiałam pomylić autobusy. Jadę już od dobrych kilkunastu minut. Byłam tak bardzo zamyślona i zapatrzona w wielką szybę, że nie zorientowałam się, że coś jest nie tak.

Wysiadam na kolejnym przystanku i dzwonię po pomoc.

– Nie przeszkadzam?

– Co jest, misiu?

– Pomyliłam autobusy, możesz przyjechać?

– Jestem w pracy, ale mam przerwę pomiędzy masażami. Namierzę twój telefon i zaraz jestem.

– Dzięki, Grzywka.

Rozłączam się i chowam telefon do kieszeni jesiennej kurtki. Uwielbiam jej musztardowy kolor. Idealnie zgrywa się z paletą barw, którą serwuje nam tegoroczna jesień. Zamykam oczy i wystawiam twarz ku słońcu. W tym momencie cieszę się ze swojej pomyłki. Uwielbiam łapać takie wyjątkowe chwile w codzienności. Kosmyki rozpuszczonych włosów łaskoczą policzki, które szybko różowieją pod wpływem ciepłych promieni słonecznych. Wiatr rozwiewa nie tylko moje włosy, ale również liście. Wyraźnie słyszę ich szmer. Czuję zapach dymu i rozkopanej ziemi. Niedaleko musi rosnąć jabłoń albo któraś gospodyni pokusiła się o zrobienie szarlotki. Ślinka napływa mi do ust.

Zdecydowanie wylądowałam na przedmieściach. Dlatego nadal nie przeprowadziłam się do centrum miasta. Spaliny i odgłosy ruchu ulicznego zakłóciłyby prawdziwe piękno, które ukryte jest w ciszy. Kraków cierpi na przeludnienie, a ludzie cierpią na gadulstwo. Bez przerwy rozmawiają i dokądś gonią. Nie doceniają ciszy, a w niej tak wiele się dzieje.

Stoję na chodniku i wdycham zapachy jesieni. Jest mi tak dobrze. Mam nadzieję, że Grzywka nie będzie się spieszyć i jak najdłużej nacieszę się tą chwilą. Nagle zapach dymu zostaje zastąpiony mieszanką męskich perfum, które utrzymują się jeszcze na mojej apaszce i dłoniach. Dawno nie byłam aż tak nieostrożna, żeby wpaść na kogoś na środku ulicy. Do tego jeszcze z taką siłą. Mężczyzna na pasach był raczej odpychający, a mimo to…

– Wsiadaj, piękna!

Podskakuję na głos przyjaciółki. Tak odleciałam myślami, że nie usłyszałam nadjeżdżającego samochodu. Gramolę się do auta i zapinam pasy.

– Dawno nie zdarzyło ci się zabłądzić! – Grzywka rusza z piskiem opon i krzyczy, starając się zagłuszyć muzykę. Od razu namierzam pokrętło i uciszam znany rockowy zespół. Kraków zapewnił mi już dziś nadmiar decybeli. – Wiesz, że nie byłoby takiego problemu, gdybyś…

– …gdybym razem z tobą przeprowadziła się do centrum – kończę za nią zdanie, które powtarza mi od roku. – Ale problem w tym, że dla mnie to nie problem. Lubię jeździć autobusami, mają całkiem wygodne siedzenia. I uwielbiam „patrzeć” na świat przez wielkie szyby.

– Jesteś niemożliwa, Auri.

– A ty kochana. Zawsze mogę na ciebie liczyć. – Ściskam jej dłoń, która, tak jak się spodziewałam, zaciska gałkę biegu. Tęsknota za jazdą samochodem trochę osłabia mój dobry humor. Niestety nie wymyślono jeszcze pojazdu, który byłabym w stanie prowadzić. Muszę uzbroić się w cierpliwość. Jest dwudziesty pierwszy wiek, technika zaskakuje nas na każdym kroku.

– Jak w pracy? Koniec z siatkarkami? – Pytanie przyjaciółki odgania poczucie straty, które odzywa się raz na jakiś czas.

– Tak, wyruszyły w trasę. Mam nadzieję, że po wygraną.

– Kto teraz ma to szczęście i trafi na twój stół?

– Dostałam dzisiaj nowe zlecenie. Już się bałam, że…

– Misiu, jesteś najlepszą fizjoterapeutką w Krakowie – przerywa mi. – Ludzie zabijają się o twój czas. Bezrobocie ci nie grozi.

– Gloria, proszę cię, nie zaczynaj. Jesteś tak samo dobra, jak ja. A to, że nie widzę…

– Ruchy, koleś! Co za dupek! Widziałaś to? – Krzyki przyjaciółki i dźwięk klaksonu wyrzucają ważną myśl z mojej głowy. Temperament Grzywki odzwierciedla się również w sposobie prowadzenia samochodu. Jest impulsywna, bezpośrednia i bezkompromisowa.

Po chwili auto zjeżdża na pobocze, a silnik gaśnie.

– Posłuchaj mnie, Auri. – Teraz to jej palce zaciskają się na moich. Lubię dotyk jej wypielęgnowanych dłoni. Są gładkie pomimo ciężkiej pracy, jaką nimi wykonuje. – Dobrej reputacji nie zyskałaś przez utratę wzroku. Zrobiłaś to dłońmi i mądrą głową. Twoja ciężka praca doprowadziła cię do miejsca, w którym jesteś teraz. Jestem z ciebie taka dumna. Pokazałaś, że wszystko jest możliwe.

Powinnam się z nią kłócić, bo nie uważam, że zrobiłam coś wielkiego. Ludzi spotykają gorsze tragedie. Ja tylko straciłam wzrok i to z własnej głupoty. Ale mokry całus w policzek i długi przytulas zamykają mi usta.

– Mam jeszcze pół godzinki do następnego klienta. Masz ochotę na szarlotkę?

Uśmiecham się od ucha do ucha. Przyjaciółka czyta mi w myślach. I za to ją kocham.

 

***

 

Trawa jest wyjątkowo miękka. Skusiła mnie swoim wyglądem. Razem z kolorowymi liśćmi tworzy barwną mozaikę, dlatego zamiast iść wyznaczoną ścieżką, spaceruję między drzewami. Uwielbiam ten park. Niestety mokre skarpetki wysyłają sygnał, że pora już wracać do domu. Kropelki rosy jakimś cudem przedostały się przez materiał drogich adidasów. Muszę zaopatrzyć się w kalosze.

– Pako! – wołam i rozglądam się dookoła. – Pako!

Jeszcze go nie widzę, ale dobrze słyszę. Szczekaniem zapewnia mnie o swojej obecności. Po chwili biszkoptowy potwór wyłania się zza drzew. Uśmiecham się na jego widok. Musiał tarzać się w mokrej trawie, bo kawałki liści przykleiły się do złocistej sierści.

– Kochana psinka.

Nie mogę się oprzeć i całuję go w mordkę. Pako nie pozostaje dłużny i oddaje mi całusa mokrym liźnięciem w policzek. Cieszę się jak dziecko. W końcu w moim życiu pojawił się ktoś, kto nie odejdzie i nie zostawi mnie z dnia na dzień.

Dopiero teraz zauważam kamień, który Pako rzucił mi pod nogi. Jego ogon zaczyna merdać na wszystkie strony, a w oczach pojawia się szaleństwo.

– Urwisie, musimy iść. Chyba nie chcesz, żebym się przeziębiła? Wtedy przez kilka tygodni nie wyjdziemy z domu.

Zapinam smycz i zamyślona opuszczam nasz zielony azyl w centrum miasta. Dreszcz zimna zaczyna swoją wędrówkę od przemarzniętych koniuszków palców, aż po same uszy. Przyspieszam kroku i upodabniam się do przeciętnego mieszkańca Krakowa, który bez przerwy za czymś goni. Nie wiem, co musiałoby się zdarzyć, żeby zatrzymać ten owczy pęd.

Mnie zatrzymuje ciało obce. A konkretnie mężczyzna, z którym zderzam się na środku przejścia dla pieszych. Jakim cudem go nie zauważyłam? Gdzie ja miałam oczy?! Teraz mam je na nim…

Mężczyzna coś mówi, a Pako zaczyna szczekać. Nie skupiam się na tym, co słyszę. Mój zmysł wzroku ma właśnie swoją ucztę.

Czarne jak węgiel oczy powinny odstraszyć mnie swoją intensywną barwą. Są niebezpieczne, diabelskie i bardzo hipnotyzujące. Wiele w nich złości. Kojarzą mi się bardziej z piekłem niż z niebem. Mimo to przyjemna fala ciepła budzi się w moim wnętrzu. Już nie jest mi zimno. Wśród tej ciemności dostrzegam nagle jasną iskierkę. Moja ciekawość rośnie wraz z dezorientacją. Wyrywam się spod uroku jego spojrzenia i szukam jakiegoś elementu, który mnie od niego odciągnie. Niestety nie mam zbyt dużo czasu. Kolor świateł zmienia się na czerwony, a auta zaczynają trąbić. Pako odciąga mnie w stronę chodnika, ale zamiast nóg mam korzenie i nie mogę się ruszyć. Stoję na środku ulicy i patrzę, jak mężczyzna odchodzi i znika za rogiem.

Dlaczego te samochody nie przestają trąbić? Przecież stoję już na chodniku. Macham na wszystkie strony w poszukiwaniu smyczy, która musiała wypaść mi z dłoni. Mój palec od razu namierza mały guziczek i wszystko znika. Niezawodna pamięć mięśniowa wyłącza budzik na nocnej szafce i sprowadza mnie do rzeczywistości.

Nie ma Pako, nie ma nieznajomego i nie ma wzroku. Wszystko na swoim miejscu. Jestem nieco zdezorientowana po śnie, w którym po raz pierwszy nie było Tobiasza. Zastąpił go tajemniczy mężczyzna na pasach. Jego zapach nie opuszczał mnie przez cały poprzedni dzień, pewnie dlatego wkradł się do mojego snu. Jeszcze raz przyciskam guzik w zegarku, który odczytuje datę i godzinę: „Szósta zero zero, pierwszy października, dwa tysiące dwudziesty pierwszy rok”.

Już nie mam problemu z powrotem do rzeczywistości. Marzenia senne idą w niepamięć. Wstaję, żeby przeżyć dzień, w którym czeka mnie dużo nostalgii i smutku.

Wkładam wygodne jeansy i ulubiony, bordowy sweterek. Chwilę mi zajmuje, zanim moja dłoń natrafia na wełniany materiał wśród rozwalonej sterty ubrań. Zbliża się dzień porządków. Ostatnio zbyt często pozwalam Grzywce porwać się na nieplanowane zakupy. Moja przepełniona szafa nie przyjmie nic więcej.

Ubrana otwieram jeszcze okno w sypialni. Od razu uderza mnie zapach jesieni. Przed oczami stają mi obrazy sprzed dwóch lat, kiedy w jedną noc drzewa obsypały liśćmi cały świat, ja jeszcze widziałam, a on jeszcze tu był.

Tak, to będzie naprawdę ciężki dzień. Podobnie jak wtedy, teraz też mam ochotę zaszyć się w łóżku i obudzić się dopiero jutro. Gdyby nie nowa praca, uległabym pokusie.

Wychodzę z sypialni i podchodzę do starej komody, na której porozstawiane są babcine ramki ze zdjęciami. Wśród nich jest ta wyjątkowa, którą rozpoznaję po stojącej obok świeczce. Zapalam knot zapalniczką i pozwalam sobie na chwilę zadumy. Co robisz? Gdzie jesteś? Żyjesz? Zapomniałeś? Smutek wypełnia mnie po brzegi. Tyle pytań i żadnej odpowiedzi.

Przerywam swoje męki i chowam się w łazience. Mam nadzieję, że makijaż ukryje niedoskonałości mojej duszy. Kiedy wychodzę, czuję charakterystyczny zapach zgaszonej świeczki. Co jest? Czyżby w mieszkaniu był przeciąg? Z tego, co pamiętam, otworzyłam okno tylko w sypialni.

– Miałam nosa, żeby przyjechać. Chciałam tylko podrzucić cię do pracy, żebyś nie zabłądziła w nowym miejscu, ale widzę, że przydam się do czegoś jeszcze.

Z salonu dochodzi głos Glorii. Wyobrażam sobie, jak chodzi tam i z powrotem z założonymi rękami, gotowa do ataku. Szukam w głowie pretekstu, który pozwoli mi zejść z pola bitwy i z powrotem schować się w łazience, ale blondyna jest już w natarciu.

– Popierdoliło cię, misiu?! Zrobiłaś dla tego idioty ołtarzyk?! Facet obiecał ci gruszki na wierzbie, zwiał na inny kontynent i wykasował na stałe z pamięci, a ty po dwóch latach nadal wychwalasz go pod niebiosa? Puściłaś go w świat, bo nie chciałaś być kulą u jego nogi, ale teraz to on cię hamuje! Jesteś piękna i mądra. Zamiast chodzić na randki, to siedzisz sama w domu i pielęgnujesz platoniczną miłość do dupka, który pewnie zdążył w tym czasie przeruchać całe Stany! Na dodatek ubrałaś jego ulubiony sweterek, który wygląda na tobie jak worek i zakrywa wszystkie twoje atuty! Kurwa! To nie jest program „Ku pamięci”, a raczej „Pocałuj mnie w dupę”. Jesteś petardą, Auri, i ja cię zaraz odpalę.

Słyszę, jak trzaska drzwiami od sypialni i buszuje w szafie. A ja stoję z otwartą buzią w salonie i szukam czegokolwiek na swoją obronę. Nic nie przychodzi mi do głowy.

 

 

Borys

 

– Mogło być gorzej. Na szczęście to nie więzadła ani stawy.

Na słowa selekcjonera czuję dreszcz na plecach. Uszkodzenie więzadeł to przekleństwo każdego piłkarza.

– Naderwany mięsień to nie wyrok. W tym sezonie wejdziesz jeszcze na murawę. Kordiana przejął Gdańsk. Więcej mu zapłacili. Zatrudniliśmy nowego rehabilitanta. Postawi cię na nogi. Ma doświadczenie w pracy ze sportowcami.

Zaciskam dłonie w pięści na wieść o odejściu najlepszego specjalisty, z jakim miałem okazję pracować w przeciągu swojej kilkunastoletniej kariery piłkarskiej. Zachowanie milczenia w takim momencie graniczy z cudem.

– Nie ma czasu do stracenia, chłopaki. Bierzmy się do roboty!

Kiedy w końcu trener wychodzi, odliczam do dziesięciu, żeby osłabić wybuch złości.

– Jak, kurwa, mogli pozwolić odejść najlepszemu fizjoterapeucie w Polsce?! I to w grze o największą stawkę?!

Patrzę na Sławka, który jest nie tylko trenerem personalnym, ale przede wszystkim moim stoperem – jako jedyny radzi sobie z moimi atakami złości. Lubię z nim ćwiczyć, ale minął się z powołaniem. Jest zdecydowanie lepszym psychologiem. Powinien zajmować się głową, a nie ciałem.

– Nie ma ludzi niezastąpionych – odpowiada krótko.

Różnica wieku między nami jest niewielka, mimo to zawsze czuję do niego respekt. Cenię jego zimne oko i trzeźwe podejście do życia, ale w tym momencie Sławek chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji.

– Spójrz na mnie! Jestem napastnikiem, a nie kulawcem! Muszę jak najszybciej wrócić do gry! To najważniejszy sezon! Na wiosnę miałem rozkwitać w ekstraklasie! Jeden sezon dzieli mnie od marzeń.

– Rozumiem, ale ty chyba zapomniałeś, że to nie balet, a piłka nożna. Kontuzja to chleb powszedni – odpowiada ze stoickim spokojem, co wkurwia mnie jeszcze bardziej.

– Tak, masz rację! Dlatego powinniśmy mieć dostęp do najlepszych fizjoterapeutów, a nie oddawać ich rywalom!

– Nam też zależy, żebyś wrócił do gry, Borys. Jesteś twarzą drużyny, najlepszym strzelcem. Myślisz, że klub zatrudnia przypadkowych ludzi z ulicy? Znam tę dziewczynę. Cały Kraków się o nią bije. Na pewno szybko ci pomoże.

– Chcesz mi powiedzieć, że to jakaś laska?! – Moja irytacja sięga zenitu. – Jakim cudem…

– Kurwa, Borys! – przerywa mi krzykiem. – Nie zachowuj się jak rozkapryszone dziecko! Zanim zaczniesz się rehabilitować, spotkasz się z psychologiem. Trzeba najpierw wyleczyć twoją głowę!

Zastopował mnie w momencie, kiedy miałem ochotę rozwalić cały klub. Czuję się głupio, że wyprowadziłem go z równowagi do tego stopnia, że musiał podnieść głos. Jeszcze nigdy nie słyszałem, jak krzyczy.

– Posłuchaj mnie… – Szukam w głowie słów, które załagodzą sytuację. Oczywiście „przepraszam” nie wchodzi w grę.

– To ty mnie posłuchaj. Za dwie minuty masz sesję z psychologiem. Może on poradzi sobie z twoimi atakami złości, bo ja mam, kurwa, dość.

Jedyna osoba, na której pomoc zawsze mogłem liczyć, trzaska drzwiami i zostawia mnie samego.

Zajebiście! Nie mogę siedzieć na dupie i słuchać wymądrzań doktorka, który myśli, że pozjadał wszystkie rozumy. Muszę działać! Rehabilitacja, trening, stabilizacja, odnowa, dieta. Poza tym prawda jest taka, że nikt nie zrozumie, co dzieje się w głowie piłkarza, jeżeli nie zagra dziewięćdziesięciominutowego meczu. To i tak tylko niewielki wycinek całego sezonu. Presja jest ogromna. Nigdy nie miałem z nią problemu aż do wczorajszego dnia, kiedy wszystko stanęło pod znakiem zapytania.

Przełykam gorzki smak porażki. Nie mam wyjścia. Muszę podkulić ogon, odsiedzieć swoje na kozetce i udobruchać Sławka. Potem zacisnę zęby i dam szansę tej nowej. Jeżeli zauważę jakikolwiek brak profesjonalizmu, od razu dzwonię do Kordiana. I choćby skały srały, ściągnę go tu siłą albo sam pojadę do Gdańska. Zrobię dosłownie wszystko, żeby wrócić do gry.

Kiedy idę do psychologa, mijam gabinet Kordiana. Zapach kobiecych perfum nie pasuje do tego miejsca. Ciśnienie znowu sięga górnej granicy. Na chwilę się zatrzymuję. Otwarte drzwi zapraszają mnie do środka. Jestem już spóźniony, nie powinienem wchodzić. Niesprawna noga nie ułatwia bycia punktualnym, czego nagminnie wymaga się od nas w klubie. Ale ciekawość wygrywa z rozsądkiem.

Zawracam i bez pukania wchodzę do gabinetu podobno „najlepszej fizjoterapeutki w Krakowie”. Może jestem uprzedzony, bo jest kobietą i nie nazywa się Kordian, ale to, co widzę, wkurwia mnie jeszcze bardziej.

Dziewczyna stoi tyłem. Od razu odrzuca mnie jej drobna postura. Jak tak mizerne dłonie mają mnie wyleczyć?! Odkładam złość na potem i wysilam się na głębszą analizę. Rudy warkocz wyznacza szlak wprost do odstającej pupy. To przez obcisłe jeansy zatrzymuję na niej wzrok dłużej, niż powinienem. Mam słabość do kobiecych pośladków i ten element ciała akurat bardzo mi się w niej podoba. Dziewczyna jest wysoka, długie nogi też są niczego sobie. Od razu uderza mnie myśl, że mogłaby być modelką. Powinienem zasugerować jej zmianę profesji. W moim klubie nie ma czego szukać. Budzi się we mnie furia. Nie mam zamiaru wyładować jej na dziewczynie. Jest zbyt ładna, żeby się na niej wyżywać. Pójdę od razu do zarządu. Teraz! Srać doktorka i jego rady.

Chcę odejść bez słowa i zapomnieć o rudowłosej pomyłce, ale ona robi błąd i się odwraca. Musiała wyczuć moją obecność. Kiedy spoglądam na jej porcelanową twarz, mam déjà vu. Znam te oczy. Nie wyspałem się przez nie w nocy. Od naszego zderzenia na pasach cały czas zastanawiałem się, jak takie magnetyczne spojrzenie może być puste w środku. Podoba mi się jej zadarty nos i mocno zarysowane usta. I to wkurwia mnie jeszcze bardziej. Wolałbym, żeby była wstrętna, a nie taka pociągająca. Wracam do zielonych oczu i od razu przypominam sobie o ich bezużyteczności. To jest, kurwa, niemożliwe!

Mam wrażenie, jakby cały klub stał przede mną i śmiał mi się prosto w twarz.

Ta niewidoma kaleka ma mnie wyleczyć?

Trzaskam drzwiami i wybiegam na zewnątrz. Mam w dupie ból nogi i cały ten pojebany klub. Ignoruję Sławka, który woła mnie zza szyby samochodu. Lepiej, żeby nie rozmawiał ze mną, gdy jestem w takim stanie. Filtr w mojej głowie przestał działać, powiem wszystko, co tylko ślina na język mi przyniesie.

– Borys!

Gwałtowne ukłucie w nodze nie pozwala mi dłużej biec. Będę musiał przyzwyczaić się do tego bólu. Nie ma nikogo kompetentnego, kto pomógłby mi pozbyć się go raz na zawsze. Najwidoczniej nie jestem cennym zawodnikiem dla klubu, skoro jak tylko mogą, odwlekają mój powrót na murawę. Z tą ślepą modelką nie wiem, czy w ogóle zagram w tym sezonie. Nie wiem, czy to ona jest niewidoma, czy moi trenerzy. Wszystkich ich pojebało.

– Zaraz zaczynasz rehabilitację. Co ty wyprawiasz?!

Sławek szybko mnie dogania. Widzi, w jakim jestem stanie. Daję mu chwilę na wycofanie się, ale on uparcie stoi dalej. Sam się prosił.

– Mówiłeś, że ją znasz! Że jest najlepsza! Doświadczona! Wszyscy chcą z nią pracować! Inteligentna! Pracowita! Ale zapomniałeś o małym szczególe! Piękna pani doktor jest ślepa! A może celowo to przede mną zataiłeś?

– A co to ma do rzeczy? – Jak zwykle jest odporny na moje słowa. – Ona nie jest upośledzona tylko niewidoma. W jej pracy najważniejsze są sprawne ręce. Nimi leczy, a nie wzrokiem. Jaki widzisz problem?

W szale łapię się za głowę i szarpię włosy. Przez nadpobudliwe ruchy i niekontrolowany śmiech zwracam na siebie uwagę przypadkowych przechodniów. Muszę wyglądać jak wariat, który uciekł z zamkniętego zakładu dla psychicznie chorych. Trochę się tak czuję. Wszyscy w klubie postradali rozumy.

– Dziewczyna zajęła wakat po Kordianie, ale nie jest jedynym fizjoterapeutą w klubie. Jeżeli tak bardzo przeszkadza ci jej dysfunkcja, idź do Radka albo Błażeja.

– Potrzebuje najlepszych rąk! Tylko Kordian…

– Borys, kurwa, ty naderwałeś mięsień, a nie straciłeś nogę! Czeka cię rehabilitacja, a nie operacja. Z tym poradzi sobie każdy fizjoterapeuta. Poza tym czas rekonwalescencji będzie zależał tylko od tego, jak szybko twoje włókna mięśniowe się zregenerują, a nie od kompetencji specjalistów.

To, co mówi Sławek, może ma sens, ale jestem za bardzo wkurwiony, żeby to zauważyć, i zbyt dumny, żeby przyznać mu rację.

– Dobra, zróbmy tak. Dzisiaj i tak nic z tego nie będzie. Wróć do domu, zadbaj o dietę i sen. Do jutra emocje opadną i zaczniemy działać. Rano psycholog, potem ustawię cię do Błażeja. Zobaczymy, jak będziesz się czuł po paru dniach. Jeżeli nic się nie poprawi, wtedy będziemy myśleć, co dalej.

Kapituluję i nie stawiam się dalej. Zmęczyłem się sam sobą. Sen to najlepsze, co może mnie teraz spotkać. Może obudzę się z gotowym rozwiązaniem.

– Moim zdaniem powinieneś dać szansę Aurelii. Widziałem dzisiaj, jak chłopaki wychodzili zadowoleni z jej gabinetu. Czymś musiała sobie zasłużyć na tak dobrą reputację. Zresztą… Dobra, nieważne – przerywa, kiedy zauważa mają minę.

Wzmianka o dziewczynie podburza mnie na nowo. Chłopaki z drużyny to psy na baby. Nic dziwnego, że ludzie walą do niej drzwiami i oknami. Ładna buzia i kształtna pupa robią jej niezłą reklamę.

– Dobra, koniec – mówię to bardziej do siebie niż do Sławka. Muszę zatrzymać myśli, które bez przerwy wracają do rudej dziewczyny. – Powiedz w klubie…

– Załatwię to – odpowiada bez wahania.

– Dzięki.

– Przyjadę po ciebie rano, żebyś nie męczył nogi.

Rozchodzimy się w zgodzie. Sławek wraca do żony i dzieci, a ja do pustego mieszkania. Pomiędzy sezonami przewijało się przez nie wiele kobiet. Ale kiedy piłka jest w grze, oddaję się jej w stu procentach. Rodzina to zbędny ciężar. Nie mogę pozwolić sobie na permanentne rozproszenie uwagi. Muszę być najlepszy.

 

 

Aurelia

 

Podskakuję przestraszona, kiedy drzwi zamykają się z hukiem. To nie wiatr. Ktoś tu był. Chciałam już iść do domu, obsłużyłam wszystkich zapisanych zawodników, ale ten niespodziewany pokaz złości budzi moje wątpliwości. Może jednak kogoś przeoczyłam? Byłoby niedobrze, gdybym strzeliła taką gafę w pierwszym dniu pracy, ale ten ktoś nawet się nie odezwał. Może tylko pomylił gabinety?

Biorę białą laskę i wychodzę na zewnątrz tylnym wyjściem, do którego mam najbliżej. Niestety mój gabinet znajduje się na końcu dużego budynku, przez co muszę okrążyć cały stadion, żeby przedostać się do głównej bramy, jak pokazywała mi Grzywka. Pewnie jest tu jeszcze jakieś inne wyjście, ale potrzebuję więcej czasu, żeby je odkryć. Ciepły wiatr rozwiewa moje kasztanowe włosy. Podobnie jak dwa lata temu pierwszy października rozpieszcza nas ładną pogodą. Spacer dobrze mi zrobi.

Woń trawy jest tu intensywniejsza niż w jakimkolwiek parku. To przez murawę, musi dbać o nią szereg specjalistów. Do tego dochodzi jeszcze zapach męskich ciał. Ich pot jest wyczuwalny nawet na zewnątrz. Muszę się do niego przyzwyczaić. Do tej pory pracowałam z żeńską drużyną. Męski świat rządzi się innymi prawami. Wprawdzie mężczyźni, których spotkałam dzisiaj, byli bardzo uprzejmi, ale zauważyłam w nich większą zaciętość i determinację niż w przypadku kobiet. Faceci z reguły są bardziej niecierpliwi i wymagający. Chcą wszystko na już i na teraz. Muszę się ich nauczyć i wypracować odpowiednie metody działania. Ciekawe tylko…

– Aurelia!

Zatrzymuje mnie męski głos. Jestem prawie pewna, że słyszałam go już dziś w gabinecie. Odwracam się w stronę źródła dźwięku i czekam, aż mężczyzna mnie dogoni. Kiedy zamiast trawy czuję intensywny zapach perfum, wiem, że mój rozmówca jest już blisko. Próbuję go rozpoznać, ale jego cień jest podobny do każdego, z jakim się dziś spotkałam. Większość piłkarzy jest takiej samej postury – wysocy, szczupli, dobrze zbudowani. Sylwetki idealne, nie przesadzone w żadnym kierunku. Zbyt drobni nie utrzymaliby się przy piłce, zbyt umięśnieni nie nadążyliby za nią biegać. Są idealnym wzorem męskiego ciała pożądanego nie tylko przez piłkarskie kluby, ale również przez kobiety.

– Hej! Widziałem, że wychodzisz. Spieszysz się?

– Gacek? – pytam, bo nie jestem pewna, czy mój mózg dobrze dopasował tembr głosu do imienia.

– Tak. Wiesz, tak sobie pomyślałem… jest pora obiadowa. Może zjemy coś razem? Albo chociaż odwiozę cię do domu? – dodaje, kiedy widzi zakłopotanie, które musi malować się teraz na mojej twarzy. Od czasu wypadku, kiedy już odważyłam się wyjść z domu, obracałam się jedynie wśród kobiet, dlatego jego propozycja nieco mnie onieśmiela. W sumie na podwózkę mogę się zgodzić.

„Zamiast chodzić na randki, to siedzisz sama w domu i pielęgnujesz platoniczną miłość do dupka, który pewnie zdążył w tym czasie przeruchać całe Stany!” – słowa Glorii mieszają mi w głowie. Jeżeli wrócę do domu, nostalgia dopadnie mnie od samego progu. Dzień skończy się wyciem w poduszkę i porcją niezdrowych lodów czekoladowych. Niezobowiązujący obiad pomoże mi odwlec to, co i tak nieuniknione. Im później wrócę do domu, tym lepiej.

– Obiad brzmi nieźle. – Uśmiechem staram się przegonić poprzednią kwaśną minę.

– W takim razie zapraszam.

Łapię mężczyznę za ramię i pozwalam prowadzić się w nieznane. Grzywka będzie ze mnie dumna.

 

 

Borys

 

Mój zegar biologiczny nie pozwala mi zasnąć o tak wczesnej porze. Składam litery w zdania, ale sens słów nie dochodzi do mojego mózgu. Rozbiegane myśli co chwila odciągają moją uwagę. Zamykam książkę i szukam innego rozpraszacza. Przydałby się telewizor, którego nie mam. Bezcelowe skakanie po kanałach nie jest w moim stylu. Został tylko laptop.

Włączam polecany film na Netfliksie. Po dziesięciu minutach jestem zmuszony go wyłączyć. Główna bohaterka okazuje się rudą pięknością, szybko tracę wątek i tylko ciałem jestem na kanapie. Myśli wróciły do gabinetu Kordiana i słów Sławka. Może jestem przewrażliwiony, ale nie ufam Radkowi i Błażejowi. Pozwalałem dotykać się tylko Kordianowi. On znał najlepiej moje ciało, postawiłby mnie na nogi z zamkniętymi oczami. Ale ona…

Chwilę się waham, ale ciekawość zwycięża. Jej imię zapadło mi w pamięć, choć Sławek użył go przy mnie tylko raz. Jest oryginalne i rzadko spotykane, to pewnie dlatego.

„Aurelia, niewidoma fizjoterapeutka, Kraków” – wpisuję hasło w okno przeglądarki i czekam, co zdradzi mi na jej temat wujek Google. Skoro jest taka dobra, wirtualny świat też powinien o niej słyszeć. Nie myliłem się.

Odrywam oczy od komputera dopiero wtedy, kiedy zamglony wzrok odmawia dalszej współpracy. Spoglądam na zegarek i momentalnie robię się na siebie zły. Zbliża się północ, już dawno powinienem spać. W planach miałem regenerację, a nie buszowanie po stronach internetowych. Czuję się jak stalker. Przez dwie godziny czytałem informacje o niewidomej dziewczynie, której ręce podobno leczą.

Studiowała fizjoterapię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Oczywiście ukończyła ją z wyróżnieniem. Dodatkowo przez cały okres studiów odbywała bezpłatne praktyki pod okiem najlepszych specjalistów. Nie było miejsca w Krakowie, w którym by nie pracowała: szpitale, przychodnie rehabilitacyjne, szkoły specjalne, zakłady lecznicze, sanatoria, ośrodki wypoczynkowe, SPA, a co najciekawsze – najwięcej czasu spędziła w gabinetach sportowych. Ta kobieta to tytan pracy. To dlatego ma tak bogate doświadczenie, jak na swój młody wiek. Ma zaledwie dwadzieścia osiem lat. Musiała nazbierać sporo dobrych referencji, co pomogło jej otworzyć własny gabinet. Specjalizowała się w urazach sportowych. Każdy chciał mieć ją w swojej drużynie.

Im dłużej czytałem, tym bardziej moja złość z dziewczyny przechodziła na mnie samego. Nie lubię się mylić, ale Sławek miał rację. Kierowałem się bezpodstawnymi uprzedzeniami i oceniłem ją zbyt surowo. Nawet Kordian mógłby jej pozazdrościć doświadczenia.

O wypadku, w którym straciła wzrok, nie ma wiele wzmianek. Zła pogoda, utrata kontroli nad pojazdem, dachowanie. „Mogła zginąć. Na szczęście straciła tylko wzrok” – głosił tytuł jednego z artykułów. Uraz głowy bezpowrotnie uszkodził nerw wzrokowy. Dysfunkcja wyeliminowała ją na rok z pracy zawodowej. Nikt nie spodziewał się, że jeszcze wróci. A jednak… Szybko dostała roczny kontrakt z lokalną drużyną siatkarek. Teraz przeniosła się do nas.

Po zamknięciu laptopa jeszcze długo nie mogę zasnąć. Aurelia Szulc jest bardzo intrygującą osobą. Osobiście wolałbym zginąć niż stracić wzrok. Nie pogodziłbym się z kalectwem. Teraz nie radzę sobie z chwilową niepełnosprawnością, a to przecież tylko uraz nogi. Mam nadzieję, że szybko minie i zapomnę o sprawie. O swoje chwilowe nieszczęście obwiniam cały świat. Jestem arogancki, opryskliwy i bezczelny. W zasadzie jestem taki od zawsze. Mogę podziękować ojcu, dla którego najważniejsza była praca. Interesował się jedynie moimi osiągnięciami. Oczywiście zawsze było dla niego za mało. Presja towarzyszy mi od wczesnych lat dzieciństwa. Zostałem nauczony, że jak już mam coś robić, to tylko na sto procent. Choć jestem już dorosły, a ojciec nie ma na mnie żadnego wpływu, potrzeba bycia najlepszym została ze mną do dziś. Mam prawie trzydzieści lat i nie potrafię pogodzić się z porażką.

Czy Aurelia Szulc pomoże mi wrócić do gry? Spróbuję dać jej szansę.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej