Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
327 osób interesuje się tą książką
Oliwia poznaje Dominika niedługo przed swoją wyprowadzką do Warszawy. Ich nastoletni romans kończy się więc tak szybko, jak się zaczyna.
Siedem lat później Oliwia jest przebojową kobietą z osiągnięciami na koncie, wspaniałymi przyjaciółmi, pracą i chłopakiem Marcelem, z którym planuje wspólną przyszłość. Sielanka jednak pryska jak bańka mydlana, kiedy ten niespodziewanie z nią zrywa…
Sprawę utrudnia fakt, że ukochany Oliwii planuje już ślub z kimś innym. Zdesperowana kobieta postanawia za wszelką cenę odzyskać Marcela. W tym celu wraca w rodzinne strony, gdzie ma odbyć się ceremonia. Na miejscu sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej…
Czy zdeterminowana kobieta odzyska ukochanego?
I jaką rolę odegra w tym wszystkim Dominik?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 340
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Aleksandra Rupińska, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: AI
Ilustracje przy nagłówkach: Obraz Ibu-1983/Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-829-9
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Epilog
Rozdział 1
Rodzice od maleńkości powtarzali mi, że jestem w stanie osiągnąć wszystko, o czym tylko zamarzę. Tak bardzo próbowali zaszczepić we mnie to przekonanie, że w pewnym momencie sama zaczęłam w to wierzyć.
Od dzieciństwa szłam jak burza. Praca domowa? Żaden problem, przecież jestem mądra i sobie poradzę. Porządki domowe? Dwa razy powtarzać nie trzeba!
Jednak jak chyba każdy miałam swoje granice. Ciągłe pędzenie w którąś stronę, zaspokajanie potrzeb rodziców chcących uczynić mnie najlepszą z najlepszych oraz pogoń za ich wymaganiami – nieważne, że żadnym problemem nie było ich spełnianie – sprawiły, że często czułam się zmęczona i wypalona.
Dlatego też znalazłam coś, przy czym mogłam w końcu odpocząć. Coś, przy czym nie musiałam rozmawiać z ludźmi. Coś, przy czym mogłam popracować fizycznie, nie musząc ciągle patrzeć na to, czy jestem najlepsza.
Ogrodnictwo.
Całe szczęście, że mieszkam w malutkim miasteczku, w pięknym, jednorodzinnym domu z ogromnym podwórkiem. Rodzicom całkiem nieźle się powodzi, a skoro jestem jedynaczką, mogą mnie rozpieszczać, ile chcą.
Nie, żebym z tego nadmiernie korzystała. Ich wymagania nadal są wysokie, nawet co do moich wydatków. Nie pozwalają mi wydawać pieniędzy na głupoty. Sama zresztą nie mam takich zapędów. Jedyne, co tak naprawdę kupuję, to rośliny. Odkąd rok temu odkryłam swoją pasję, wszystkie wolne chwile, przy odpowiednich warunkach pogodowych, spędzam w tym ogrodzie.
Nawet teraz, kiedy oglądam świat zza żelaznych krat… to znaczy przez szkolne okno, nie mogąc się doczekać, aż w końcu nauczycielka wypuści moją klasę.
– Oliwia! – syczy Zuzka, moja przyjaciółka dzieląca ze mną szkolną ławkę. – Wiedźma zadała ci pytanie.
Mówi takim szeptem, że sama ledwo ją rozumiem. Skutecznie jednak przyciąga moją uwagę do nieznośnej nauczycielki historii.
Metr sześćdziesiąt czystego zła. Farbowane na brązowo, ścięte do połowy ucha włosy, ufryzowane na boba – nieudanego – haczykowaty nos i wąskie usta, codziennie ściśnięte przez okropny grymas twarzy sprawiają wrażenie złowrogości. Uczucie to podbijane jest przez fakt, że kobieta uwielbia stawać prosto przed ławką ucznia, którego chce zacząć strofować.
Momentalnie prostuję się na siedzeniu, chcąc dodać sobie choć kilku centymetrów. Nienawidzę poczucia, że ktoś ma nade mną wyższość. A na moje nieszczęście Malinowska uwielbia czuć władzę. Widać to po jej sposobie bycia. Taki ma charakter.
Aż jej współczuję…
– Widzę, że ktoś tu myśli o niebieskich migdałach. – Unosi zbyt mocno wydepilowaną brew.
Bardziej o tym, że na takim toksycznym nawozie jak pani świetnie rosłyby kwiatki…
Czy wspomniałam już, że mam sarkastyczne poczucie humoru?
Problem w tym, że nie mogę się tak odezwać do nauczycielki. Rodzice zjedliby mnie żywcem.
Dlatego odpowiadam pokornie.
– Przepraszam, zamyśliłam się. Może pani powtórzyć pytanie?
Malina nadyma się, już chcąc ponownie zacząć mnie strofować, nim jednak udaje jej się coś powiedzieć, ciszę przerywa dzwonek.
Jesteśmy wolni.
Cała klasa od razu zbiera się do wyjścia. Nauczycielka wie, że nie ma sensu z nami walczyć. Jesteśmy jak żywioł – nie do zatrzymania.
– Pamiętajcie o pracy domowej! – krzyczy jeszcze za nami Malinowska.
Część zapamięta, część na pewno nie. Taka kolej rzeczy. Od zawsze tak było i zawsze będzie. Przypominanie nie ma najmniejszego sensu.
– Hej, Oliwia – zaczepia mnie przyjaciółka, kiedy udaje nam się wydostać z klasy. – Myślałam, by zorganizować jakieś ognisko, czy coś. Jest już ciepło, fajnie byłoby się trochę oderwać od tej nauki…
Zuzka, podobnie jak ja, jest ciśnięta przez swoich rodziców, by być najlepszą. Jednak z tego, co widzę, sama również próbuje kreować się na najlepszą uczennicę. Strasznie jej współczuję. I to dosłownie. Mamy podobne doświadczenia. Jej rodzice wybrali dla niej zawód lekarza. Moi dla mnie chyba prawnika. A zwłaszcza mama. Chce, żebym poszła w jej ślady. Mój tata ma własny sklep, który kocha całym sercem, ale wiem też, że kocha moją mamę i chce dla mnie tego samego, co ona. Nie wiem, na ile jest to miłość, a na ile już uzależnienie od drugiej osoby. Mimo wszystko robi, co w jego mocy, by ją uszczęśliwić.
– Dobry pomysł. Myślałaś już, w którym miejscu?
– Tak, i chyba najlepsze miejsce byłoby nad jeziorem.
– Zuzka… – Choć uwielbiam to miejsce, chcę jej przypomnieć, co zdarzyło się rok temu.
– Spokojnie, wiem – przerywa mi przyjaciółka. – Nikomu nic się nie stanie. Nie będziemy pić…
Przymykam oczy, kiedy napływają nieprzyjemne wspomnienia.
– A przynajmniej nie tak dużo – dodaje szeptem.
– Dobra, ale nie mieszaj mnie, jeśli ktoś się za mocno nawali.
Ja sama nie mogę wypić ani kropelki. Rodzice surowo mi tego zabraniają, dopóki nie skończę osiemnastu lat. Zresztą ja sama nie mam nawet zamiaru wypić. Nie potrafiłabym potem spojrzeć im w oczy, skoro wiem, że są temu przeciwni.
– Jasna sprawa. To zbiorę ekipę i spotkamy się tam około dziewiętnastej. Nie powinno być jeszcze tak ciemno.
Ma rację. Jest początek czerwca. Noce są coraz cieplejsze, a dni dłuższe. Jeszcze kilka dni, ostatnie poprawki i w końcu przynajmniej większość klasy przestanie chodzić do szkoły. Nie mogę się już doczekać wagarów.
Nie ma nic przyjemniejszego niż nikomu nieszkodzące wyrwanie się na miasto lub nad wspomniane jeziorko, by poczuć chociaż trochę wolności. Taki mały wyraz buntu, jakże potrzebnego w nastoletnich latach…
– Okej, informuj mnie.
Gdy docieram do domu, rodziców jeszcze nie ma. Może to i lepiej. Zapewne pytaliby, jak tam było w szkole, a szczerze mówiąc, nie mam zbytniej ochoty o tym rozmawiać. W zasadzie nie bardzo mam ochotę rozmawiać o czymkolwiek.
Dlatego też jem szybki obiad i przebieram się w ogrodniczki. Dziś jest wyjątkowo ciepły dzień, więc pod spód wkładam tylko czerwoną koszulkę z krótkimi rękawami.
Wychodzę na podwórko za domem. Jak na razie rodzice pozwolili mi tylko tam zająć się ogrodem, bo za bardzo bali się, że zniszczę wizerunek ich pięknego, idealnego domu. Z tyłu zaś mogę eksperymentować i uczyć się, jak sadzić rośliny i dbać o nie, ile chcę. Muszę jednak przyznać, że moja praca podoba mi się bardziej niż to coś, co wykonał profesjonalny ogrodnik wraz z mamą przed domem.
Mama co roku zatrudnia architekta z całym zespołem, żeby zaprojektował jej ogród przed domem tak, by sąsiedzi widzieli i zazdrościli.
Z niewielkiej, dosyć prowizorycznej szopy, wykonanej własnoręcznie przez mojego tatę, wyjmuję niezbędne mi przybory. Jakiś czas temu zasadziłam już kilka sadzonek roślin. Dbałam o nie, ile się dało. Codziennie podlewałam, przycinałam – w razie potrzeby oczywiście – i nawoziłam, aż wreszcie osiągnęłam zamierzony rezultat. Pierwsze w tym roku kwiatki zakwitły. Różowo-fioletowe barwy majestatycznie wyglądającego groszku pachnącego idealnie przyozdabiają ogrodzone zebranymi przeze mnie znad jeziorka kamieniami poletko. No dobrze, idealnie nie jest, ponieważ powinnam była załatwić jakieś wcześniej kwitnące kwiatki. Czerwiec to czas, kiedy ten ogród powinien być już w pełnym rozkwicie, a nie dopiero zaczynać.
Zapisuję w pamięci, by za rok kupić bardziej urozmaicone w kwitnieniu kwiatki.
Puste miejsce do zagospodarowania, którym powinnam się zająć, przyciąga mój wzrok. I tak już w tym roku sporo zrobiłam: przekopałam i nawiozłam nowej ziemi wraz z nawozem na swoje prowizoryczne poletko, ogrodziłam je kamieniami i zasadziłam rośliny. W mojej głowie jednak to wciąż za mało…
Nagle nachodzi mnie myśl, w jaki sposób można jeszcze bardziej urozmaicić moje małe królestwo. Mogę zbudować malutką altankę i opleść ją jakimiś roślinkami. To jest pomysł!
Zadanie na pewno zajmie mi sporo czasu, ale z drugiej strony co innego mam do roboty?
Nic.
A raczej wszystko. Tylko że nie jest to tak kuszące jak praca fizyczna.
Zaczynam więc myśleć nad kształtem, rozmiarem i potrzebnymi do wykonania produktami. Wyjmuję telefon z kieszeni, by zainspirować się jakimiś obrazami z Internetu, kiedy zauważam SMS od Zuzki i, co najgorsze, godzinę, która zajmuje sporą część wyświetlacza. Już osiemnasta. Rodzice zapewne dawno wrócili do domu, a zaraz zacznie się ognisko. A ja mam włosy w nieładzie, brudne ubrania i twarz. Do tego jestem spocona i zapewne śmierdzę… sama nie wiem czym. I chyba nie chcę wiedzieć.
Zuzka: Wszystko przygotowane. Bądź na dziewiętnastą nad jeziorkiem w lesie. Jak możesz, to kup po drodze kilka paczek chrupek i coś do picia dla siebie.
Szybko wystukuję potwierdzającą odpowiedź i pędzę do domu zacząć się szykować. Po drodze mijam moich rodziców. Siedzą w kuchni, popijając coś z kubków, z których wydobywa się para. Zawzięcie o czymś rozmawiają i w pierwszej sekundzie nawet mnie nie zauważają. Nie przysłuchuję się im, nigdy nie podsłuchuję niczyich rozmów. Przynajmniej nie oficjalnie.
Mama siedzi tyłem, zasłaniając mi widok taty, ten i tak jednak zauważa mnie pierwszy. Prostuje się na krześle, a jego mina z lekko zmartwionej staje się całkowicie neutralna. Gdybym miała więcej czasu, pochyliłabym się nad jej interpretacją.
Rodziciel odchrząkuje, co jest, mam wrażenie, kolejnym objawem wyzbywania się jakichś emocji. W tym czasie mama odwraca się do mnie. To ona zaczyna rozmowę.
– Mój Boże, ale ty jesteś brudna!
Spoglądam na siebie, ponownie oceniając swój stan. Ma całkowitą rację. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na moje kolana, z których teraz sypie się zaschnięta ziemia.
– Przepraszam – mówię automatycznie. – Już idę się umyć. Chciałam wam tylko powiedzieć, że wychodzę dziś wieczorem.
– Dokąd? – pyta ojciec.
– Idę z Zuzką na ognisko.
To prawda, ale nie cała. Gdyby rodzice dowiedzieli się, gdzie organizujemy tę imprezę, za nic nie pozwoliliby mi pójść.
– Dobrze, tylko bezpiecznie, jasne?
– I wróć o jakiejś normalnej porze.
Standardowe teksty rodziny Wójcik. Pewnie nie tylko w mojej rodzinie tak jest. Ale nie dziwię się rodzicom. Gdybym to ja miała dziecko w nastoletnim wieku, sama nie broniłabym mu nigdzie wychodzić. Wiem, że i tak nie dałoby się go przed niczym powstrzymać, jeśli miałoby ten sam gen co ja. A te dwa przykazania rodziców jestem w stanie spełnić bez większego problemu.
– Oczywiście.
Czas kurczy mi się coraz bardziej, więc pędzę na górę, by wyszorować całe ciało i ułożyć włosy. Przypuszczam, że ten wieczór będzie wyjątkowy, dlatego też chcę się tak czuć. Jestem naturalną blondynką z bardzo prostymi i jasnymi włosami. Lekki makijaż złotą kredką podkreśli moje kocie oczy, a tusz do rzęs optycznie je powiększy… Spoglądam w lustro i stwierdzam, że jest idealnie.
Gdy jednak zaglądam do szafy, orientuję się, że nie mam zbyt wielu pasujących na tę okazję ubrań. W duchu modlę się, żeby nie było dziś w nocy zbyt chłodno i wkładam czarne szorty i czerwony crop top. Tak, bardzo lubię ten kolor. We włosy wplatam jeszcze czarną chustkę tak, by wyglądała jak opaska. Ostatnie szlify i po spojrzeniu w lustro jestem z siebie bardzo dumna.
Jeśli ten wieczór nie będzie idealny, to będzie to zmarnowany wygląd. Nie jestem osobą, która przesadnie o siebie dba albo zwraca zbytnią uwagę na to, jak wygląda. Czasami jednak miło przyjrzeć się sobie w lustrze i rzucić komplement.
Jak każda nastolatka miewam kompleksy. Mimo tego dbam o swój komfort psychiczny, powtarzając sobie, że wyglądam dobrze.
I muszę przyznać, że to działa.
Z wieszaka na drzwiach chwytam płócienną torbę, z którą czasem chodzę do szkoły, czasem na wyjścia z koleżankami, a jeszcze rzadziej zdarza mi się używać jej jako torby na zakupy.
Po drodze nad jeziorko realizuję prośbę Zuzki i zahaczam o sklep. Kiedy z niego wychodzę, sprawdzam godzinę. Cholera, jestem już spóźniona. Chociaż może to i lepiej. Będę mogła zrobić wielkie wejście.
Szkoda tylko, że nie mam komu się pokazać. W mojej klasie nie ma chłopaka, który by mi się podobał albo do którego namiętnie wzdychałabym po nocach, nie mogąc spać. Kiedyś myślałam, że coś jest ze mną nie tak, ale szybko to przeszło, gdy zobaczyłam, że w Osadowie nie ma takiej osoby, która by do mnie pasowała.
Dzisiejszy wieczór będzie inny, czuję to. A kiedy kobieta ma przeczucie, nie można go ignorować.
Rozdział 2
Droga nad jeziorko wiedzie przez las, który jest niedaleko mojego domu. Wydeptana ścieżka jest tak wąska, że nie przejedzie nią żaden samochód. Trasę oświetlają mi promienie powolnie zachodzącego słońca, które barwią niebo i drzewa na ciepły, pomarańczowy kolor. Czuję się tak, jakbym szła po zdjęciu z dawnych lat. Czuć spokój i jakieś takie radosne oczekiwanie. Dziś wydarzy się coś dobrego.
Gdzieniegdzie przelatuje przede mną jakiś owad, który w świetle słońca wygląda jak mała, świetlista wróżka. Oddycham pełną piersią. Ogrodnictwo to jedno. Ale to, że kocham las, jest całkiem innym uczuciem. Nie zanosi się na deszcz, ale czuć w powietrzu wilgoć, a to znaczy, że jestem już blisko jeziorka.
Od mojego domu idzie się tu jakieś piętnaście minut spacerem.
Lekko spóźniona, wychylam się zza drzew i krzaków, by w końcu wyjść na otwartą, malutką plażę, na której już znajduje się około piętnastu osób. Śmieją się i głośno rozmawiają, na tle zachodzącego słońca, które tylko nieco lepiej widać przy otwartej tafli jeziora. Uwielbiam to miejsce. Zazwyczaj napawa mnie spokojem i czuję się tu jakoś inaczej. Lepiej.
Woda jest otoczona ze wszech stron drzewami. Tylko w tym miejscu jest na tyle odkryta, by można było swobodnie poruszać się w tak licznym towarzystwie. Najbardziej charakterystycznym elementem tego miejsca jest sporej wielkości głaz narzutowy. Jest tu najpiękniejszy, a zarazem najbardziej niebezpieczny. Częściowo zatopiony jest w wodzie. Otoczony innymi, mniejszymi głazami, po których można się do niego dostać jak po schodkach. Kiedyś chętnie się na niego wspinałam i rozkładałam niewielki kocyk. Przychodziłam tu rozmyślać albo się uspokoić. Ale przestałam to robić. Zajęłam się bardziej ogrodnictwem i spędzaniem czasu na wyładowywaniu energii.
W zeszłym roku było nas tu około trzydziestu osób, ponieważ połączyliśmy siły z wyższą klasą. Oczywiste jest, że nie każdy może przyjść na nasze ognisko. Nie każdemu pozwalają na to rodzice. Kiedyś tak nie było, ale ten rok jest inny, wyjątkowy i bardziej smutny niż zeszłe. Nic już nie będzie takie samo, jak poprzednie wakacje. Ogniska w tym miejscu odbywały się regularnie. Do pewnego momentu.
– Oliwka, tutaj!
Słyszę przesłodzony głos Zuzki. Albo ktoś jej się spodobał, albo zdążyła już spróbować, co dobrego udało się zdobyć doroślej wyglądającym znajomym. Alkohol kupili zapewne gdzieś, gdzie nikt ich nie zna, lub ukradli ze swoich domów. Niewiele osób z mojej klasy ma ukończone osiemnaście lat.
– Idę! – odkrzykuję i zmierzam w kierunku przyjaciółki.
Kiedy podchodzę bliżej, zauważam, że stoi razem z Łukaszem, kolegą z klasy. Chłopak ma jasne włosy i brązowe oczy. Ubiera się jak typowy nastolatek, co raczej pasuje mojej przyjaciółce, zważywszy, że ubrała się podobnie. Krótkie spodenki, niezakrywające wiele, i koszulka bez rękawów, odsłaniająca jeszcze więcej. Na to wszystko zarzuciła kraciastą koszulę, która ewidentnie nie jest jej.
– Co tam słychać? – zaczynam rozmowę.
– Wszystko świetnie. – Oczy Zuzki błyszczą. Patrzy to na mnie, to na Łukasza, zupełnie jakby chciała mi coś powiedzieć.
I chyba domyślam się, co takiego.
Zauroczyła się.
Łukasz już od jakiegoś czasu próbował kręcić z Zuzką, ale ona nie chciała nikogo mieć. Może coś się w końcu zmieniło? Może uznała, że to czas, by wreszcie znaleźć sobie chłopaka? Będę musiała ją o to podpytać, kiedy zostaniemy same.
Wdaję się w przyjemną rozmowę o niczym ze znajomymi. Śmiejemy się, a słońce w tym czasie coraz bardziej zachodzi. Do tej pory nie rozpalaliśmy ogniska, ponieważ było ciepło i za bardzo nikomu się nie chciało. Ale nadeszła noc, zaczyna robić się coraz ciemniej i chłodniej. Na tyle chłodno, że zaczynam żałować, że nie wzięłam ze sobą nic na długi rękaw.
– Cholera – zaczyna Łukasz, obszukując swoje kieszenie. – Zapomniałem zapalniczki. Macie może?
Kręcę głową, a Zuzka odpowiada, że nie. Łukasz przewraca oczami i wzdycha. Bierze głęboki wdech i krzyczy:
– Domi! Masz zapalniczkę?
Odwracam się, aby spojrzeć, do kogo krzyknął. Nie kojarzę nikogo o tym imieniu. Ani z naszej, ani starszej klasy. Moim oczom ukazuje się chłopak siedzący na wielkim głazie. Nie widziałam go wcześniej. Nie widziałam też, kiedy przyszedł. Musiałam stać tyłem do ścieżki. Chłopak patrzy w naszą stronę, po czym powoli wstaje z kamienia.
Jest wysoki, a jego sylwetka bardziej przypomina mężczyznę niż chłopca. W ostatnich promieniach słońca jestem w stanie określić tylko jego kolor włosów. Są ciemne i krótkie.
Kartkuję w pamięci albumy z osobami, które widziałam w swoim życiu. I nie przypominam sobie tego człowieka. Spoglądam pytająco na Zuzkę, a ona na mnie. Wymieniamy się nierzucającymi się w oczy gestami, z których wynika, że obydwie go nie znamy.
– Mam – odpowiada chłopak, kiedy jest już całkiem blisko nas. – Pokażę ci, jak to się robi.
Zwraca się tylko do Łukasza. Ci dwaj ewidentnie się znają, a patrząc po tym, w którym miejscu nieznajomy siedział jeszcze przed chwilą, stwierdzam, że z całego towarzystwa zna tylko Łukasza.
– A ten jak zawsze swoje – żartuje chłopak i przewraca oczami.
Nie wiem, jak nieznajomy to robi, ale ognisko w zaledwie parę minut jest całkowicie rozpalone. Zazwyczaj zajmuje to przynajmniej piętnaście minut. Niewielu z nas opanowało umiejętność sprawnego rozpalania ognia. Nie mamy takiej potrzeby. Oczywiście prócz takich sytuacji.
Kiedy płomień na dobre się rozkręca, jestem w stanie dostrzec rysy i kolor oczu nieznajomego. Wstaje z ziemi i poprawia ubrania. Brązowa bluza, idealnie dopasowana do sylwetki. Czarne włosy, przystrzyżone w taki sposób, że dałoby się na spokojnie poczuć, jak bardzo miękkie są, a oczy… orzechowe, otoczone mnóstwem czarnych rzęs.
Zdecydowanie widzę go po raz pierwszy w życiu.
– Dominik Woźniak – przedstawia się nam. Jego głos jest niski i męski.
Roztacza wokół siebie aurę tajemniczości i bezpieczeństwa. Połączenie o tyle ciekawe, że rzadko spotykane.
– Oliwia Wójcik – mówię i przyjmuję rękę, którą wyciąga w moją stronę.
Kiedy nasze dłonie się spotykają, coś jakby przeskakuje, a świadomość, że nic nigdy nie będzie już takie samo, oplata mnie z każdej strony. Wrażenie jest krótkie i szybko się z niego otrząsam. Przecież go nie znam. Dosłownie! Mam mieszane uczucia co do całej tej sytuacji. Coś musi być z nim nie tak.
– To mój kuzyn, właśnie w tym roku napisał maturę i przyjechał na wakacje – tłumaczy Łukasz, kiedy Dominik podaje rękę Zuzce.
To wiele wyjaśnia. Nie bywał tu zbyt często, a może nawet nigdy. Nagle nachodzi mnie przemożna chęć pokazania mu całej okolicy i, co gorsza, poznania bliżej jego samego. Nie zrobię tego oczywiście. Pierwsze dobre wrażenie, które na nim zrobiłam, na pewno zaraz zmieni się w gorsze. Musi. Zawsze tak jest.
– Skąd jesteś? – Pytanie wyrywa się z moich ust, zanim zdążę się opanować.
Dominik uśmiecha się ciepło, a to dziwne uczucie, które mną zawładnęło, jak tylko spojrzałam w jego oczy, jeszcze bardziej się we mnie rozsiewa.
– Ze Szczecina.
– To wy sobie tu pogadajcie chwilę, a ja wezmę Zuzię na mały spacer. Muszę z nią porozmawiać. – Łukasz kładzie jedną rękę na moich plecach, a drugą na plecach swojego kuzyna i zbliża nas do siebie, w ogóle przy tym na nas nie patrząc.
Od początku wieczoru kombinował tylko, jak znaleźć się z Zuzką sam na sam. Kiedy odchodzą, między mną a Dominikiem zapada niezręczna cisza. Nienawidzę jej, ale nie jestem w stanie skupić się przy tym chłopaku. On najwyraźniej też nie. Grzecznie odpowiada na podstawowe pytania, ale przy tym ani razu jeszcze nie zapytał.
Nie, żeby rozmowa trwała długo…
– Jak rozumiem, ty mieszkasz tutaj? – pyta w końcu niepewnym tonem.
– Tak.
Nie jestem w stanie powstrzymać się od uśmiechu. Jak tylko pozwalam się wymknąć jednemu uśmieszkowi, nadchodzi za nim kolejny, szerszy. Aż w chwilę zaczynam śmiać się do rozpuku. Początkowo Dominik patrzy na mnie nierozumnie, po czym sam przyłącza się do śmiania. Robi to jednak niepewnie, bo nie rozumie, o co mi chodzi.
– Przepraszam – mówię pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu. – Nie wiem, czy widzisz, ale ta sytuacja jest tak absurdalna, że tylko pozostaje mi się śmiać.
– Co masz na myśli?
– Łukasz myśli, że upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. – Kiedy po minie chłopaka dostrzegam, że nadal nie bardzo rozumie, o co mi chodzi, wyjaśniam: – Widziałam, jak bardzo Łukasz leci na Zuzkę. Cały wieczór starał się zostać z nią sam na sam, a kiedy pojawiłeś się ty, to chce jeszcze nas zeswatać.
Dominik nie wydaje się zbytnio rozbawiony moją tezą. Oczywiście się uśmiecha, ale nie jest to taki śmiech, jaki opanował mnie przed chwilą.
– A byłoby w tym coś złego? – pyta spokojnym głosem.
– Myślę, że nie. – Uśmiecham się szeroko. Nie mam pewności, czy dobrze odczytuję jego sygnały, ale jestem pod wrażeniem jego uroku osobistego. – Po prostu śmieszy mnie, że postanowił nas wyswatać, aby mieć pretekst, by poniekąd zdobyć moją przyjaciółkę.
– Zadziałało? Zadziałało. To miejsce się liczy, a nie droga, którą się do niego doszło, prawda?
– Filozof?
– Gdzie tam. – Śmieje się. – Mądrość zaczerpnięta z Internetu. Jestem bardziej ścisłowcem, jeśli chodzi o naukę.
– Dobrze wiedzieć. Jak tylko będę potrzebowała korepetycji, od razu zgłoszę się do ciebie.
Sama sobie się dziwię, że umiem brzmieć w taki sposób. Jakbym… jakbym podrywała Dominika. Dziwnym trafem nawet mi z tym dobrze. Myślałam, że podrywając kogoś, będę czuła się niekomfortowo, ale rozmowa z tym chłopakiem zmienia moje nastawienie.
Co ciekawe, serio chcę go poznać. Chcę wiedzieć o nim najwięcej, jak się da. On sam zachęca mnie do tego, wyczerpująco odpowiadając na moje pytania. Zadaję ich jeszcze kilka i płynnie przechodzimy z tematu na temat. Nigdy jeszcze tak swobodnie, a zarazem z pewną dozą niecierpliwości i wyczekiwania, nie rozmawiałam z żadnym chłopakiem. Muszę więc przyznać, że Dominik jest naprawdę inny.
W dobrym tego słowa znaczeniu.
Wyjątkowy.
Rozmowa trwa w najlepsze, aż znajomi z klasy powoli zaczynają znikać. Do tej pory nie widziałam już Łukasza i Zuzki i zaczynam się powoli denerwować. Nie ma ich już dobrych kilka godzin.
Przerywam więc Dominikowi, który akurat opowiadał mi o studiach, na które planuje iść.
– Widziałeś może Łukasza i Zuzkę? Odkąd odeszli stąd „porozmawiać na osobności” – palcami robię cudzysłów w powietrzu – już ich nie widziałam.
– Na pewno wszystko jest w porządku. Łukasz dużo opowiadał mi o Zuzi. O tobie również wspominał, ale tyle, ile nasłuchałem się o twojej przyjaciółce… Gość serio się zabujał. – Dominik śmieje się lekko, a ja na ten dźwięk tak troszkę się rozpływam.
– Mimo wszystko… – mówię i nie dokańczam nawet zdania, szybko wyjmuję telefon i dzwonię do Zuzki.
Dominik wybiera numer Łukasza. Żadne z nich jednak nie odbiera. W tym momencie jestem już zdenerwowana tak, że chyba bardziej się nie da. Tętno skacze mi jak oszalałe, a przed oczami przesuwają się obrazy z najgorszych scenariuszy. Za dużo podcastów kryminalnych…
– Może pójdziemy ich poszukać? – proponuje Dominik.
Po raz pierwszy podczas tej rozmowy patrzę na niego podejrzliwie.
– Znamy się kilka godzin i mam z tobą wejść w nocy do lasu? Chyba oszalałeś.
Oczy chłopaka mało nie wyjdą z orbit, kiedy słyszy moją odpowiedź. Chyba źle go oceniłam. Tylko chciał mnie uspokoić i pokazać, że przyjaciółka na pewno się znajdzie, jeśli tylko zaczniemy jej szukać, a moje podejrzenia są bezpodstawne. Z automatu robi mi się głupio, że mogłam pomyśleć coś takiego zarówno o dobrym koledze z klasy, jak i jego kuzynie. Czuję, że robię się cała czerwona na twarzy.
– Przepraszam, nie wiedziałem… – zaczyna Dominik, kiedy przerywa mu dźwięk mojego telefonu.
Zaraz po nim słyszę też dzwonek jego.
Napięcie od razu opada. Odbieram. Chłopak robi to samo.
– Halo? – Słyszę miły i dźwięczny głos Zuzki. Nie brzmi na przerażoną ani nic z tych rzeczy.
– Gdzie ty jesteś?
– Przepraszam. Rozmawialiśmy z Łukaszem tak długo i było tak fajnie… Ale nagle się pokłóciliśmy, więc nie chciałam już wracać. Odprowadził mnie do domu. Wybacz, że nie napisałam, bardzo się zdenerwowałam. Naprawdę mi głupio, że cię tam zostawiłam, ale też wydawało mi się, że dosyć dobrze dogadujesz się z Dominikiem…
Przykładam telefon bliżej ucha i spoglądam na wspomnianego chłopaka. Mam nadzieję, że tego nie usłyszał. Widzę, że sam jest zajęty rozmową z kuzynem. Nawet nie patrzy w moją stronę.
– Może tak, może nie. Mimo wszystko następnym razem napisz mi, że jesteś bezpieczna.
– Za dużo podcastów kryminalnych…
Ach, nie wiem, czy wspomniałam. Ja i Zuzka jesteśmy bardzo podobne. Czasem się zastanawiam, czy nie dogadujemy się jakoś podświadomie.
– Być może, ale nadal…
– Tak, wiem. Przepraszam, następnym razem dam ci znać.
Kończę rozmowę z przyjaciółką chwilę po tym, jak Dominik rozłącza się z Łukaszem. W tym czasie chłopak przygląda mi się uważnie. Tak uważnie, że poniekąd czuję się tym skrępowana. Nikt nigdy nie patrzył na mnie aż tak intensywnie.
Serce przyspiesza i czuję, że właśnie dzieje się coś wyjątkowego między nami.
– Wszystko dobrze? – pyta Dominik, kiedy chowam telefon do kieszeni.
– Tak. Pokłócili się z Łukaszem i poszła do domu. A co z nim?
– Tak samo. Nie wiesz, o co poszło? Pytałem Łukasza, ale nic nie chciał mi powiedzieć. Chyba bardzo się zdenerwował.
– Nie mam pojęcia. Nie chcesz iść go pocieszyć? Na tyle, na ile go znam, wiem, że nie denerwuje się zbyt często.
– To duży chłopiec, poradzi sobie. – Uśmiecha się. – No chyba że już chcesz się mnie pozbyć.
Mówi to takim tonem, że robię się cała czerwona, ale nie ze wstydu, a raczej dlatego, że ponownie wracamy do naszej małej gierki w podrywanie. Z tym że teraz czuję to bardziej intensywnie.
Ognisko powoli zaczyna się wypalać, więc robi się dosyć chłodno. Większość znajomych już poszła. Zostali ci najwytrwalsi i tacy, którym rodzice pozwalają na wszystko. Rozsądna pora powrotu do domu już dawno minęła, ale nie mogę… Nie chcę tam wracać, kiedy widzę, że Dominik również nie ma na to ochoty. Wygląda, jakby wcale nie był senny.
Przechodzi mnie dreszcz. Mój nowo poznany kolega to zauważa i zdejmuje bluzę. Pod spodem ma tylko cienki podkoszulek.
– Proszę. – Podaje mi bluzę.
Kiedy nie biorę ubrania z jego ręki, kontynuuje:
– Weź, naprawdę. Mnie jest bardzo ciepło, a widzę, że ty marzniesz.
– Dziękuję.
Ulegam w końcu i wkładam bluzę, która nie dość, że jest ciepła, to jeszcze pachnie nim.
Biorę głęboki wdech. Najdyskretniej, jak się da. Pachnie bosko. Nie jestem w stanie się powstrzymać i biorę kilka głębszych wdechów, ale tak, by Dominik tego nie zauważył.
– Chodź. – Wyciąga do mnie rękę.
Z wahaniem ją przyjmuję.
– Siedziałem wcześniej na tamtym kamieniu. – Wskazuje mi palcem mój głaz. – I bardzo fajny jest z niego widok na jezioro. Usiądźmy tam razem.
Nie wiem, co we mnie wstępuje, ale zgadzam się. Siadamy na wielkim głazie. Bez problemu mieścimy się na nim we dwójkę. Widok jest niesamowity. Zapach i dźwięki jeziora tworzą nam wspaniałą atmosferę. Już zapomniałam, jak bardzo kocham to miejsce. Nareszcie czuję spokój, a przy okazji jakąś dziwną radość, której nie czułam nigdy wcześniej. Jakbym na nowo zaczęła cieszyć się pięknem tego wyjątkowego miejsca.
A może to nie samo miejsce jest w stanie wzbudzić we mnie te emocje? Może to również kwestia towarzystwa?
– Wiesz… – zaczyna Dominik po chwili ciszy. – Normalnie jestem bardzo nieśmiały. To nie jest do mnie podobne, żebym tak dużo mówił, i to jeszcze tak… swobodnie? Chyba tego słowa szukałem.
Drapie się po głowie. A ja dopiero teraz jestem w stanie dostrzec jego prawdziwą naturę. Rzeczywiście, wygląda, jakby się denerwował, ale jest to niewymiernie słodkie, że stara się dla mnie tak bardzo, by nie było tego widać. Czuję koleją falę napływających emocji.
– Może po prostu dobrze się przy mnie czujesz? – To ryzykowne pytanie i sama nie wiem, dlaczego je zadaję. Nie myślę chyba jasno.
– To bardzo możliwe. Tak naprawdę nigdy nie czułem się swobodnie przy kimkolwiek. – Spuszcza wzrok.
– Fajnie, że padło akurat na mnie. – Śmieję się.
Próbuję jakoś rozluźnić atmosferę. Zrobiło się jakoś… zbyt poważnie. Nie wiem, czy Dominik też tak czuje, ale patrząc po jego zachowaniu i tym, co mówi, wnioskuję, że tak.
– Nie wierzę w przypadki.
Chłopak unosi wzrok i jego oczy spotykają się z moimi.
Między nami przechodzi niewidzialna iskra i już wiem, że mam zapamiętać ten moment do końca życia. Dominik delikatnie przesuwa się w moim kierunku. Minimalnie przechyla głowę tak, że niemal jest w stanie dotknąć moich ust.
Nigdy nie chciałam przeżyć pierwszego pocałunku bardziej niż teraz. Nie znalazłabym bardziej odpowiedniej chwili niż powolny wschód słońca z kimś, do kogo czuję takie dziwne, łaskoczące uczucie. Z kimś, kogo nie znam, a kogo poznania wręcz nie mogę się doczekać.
Nasze usta są już milimetry od siebie, gdy nagle ta magiczna chwila zostaje nam przerwana…
Rozdział 3
Zazwyczaj nie mam nic przeciwko dzwonkom telefonu. Nawet je lubię, ponieważ świadczą o tym, że ktoś o mnie myśli. Że się martwi.
Czasami jednak wolałabym, aby się o mnie nie martwiono, a zwłaszcza w takim momencie jak teraz.
Właśnie miało dojść do pierwszego w moim życiu pocałunku, gdy zadzwoniła moja mama.
Wciąż pochylona, automatycznie ustawiona jak do pocałunku, jak gdyby był czymś, co robię codziennie, co weszło mi w krew, zastygam bez ruchu. Nie chcę, aby ta chwila się skończyła. Nie chcę stracić tego magicznego uczucia. I choćbym nie wiadomo jak bardzo chciała zatrzymać to uczucie i ten moment, nie jestem w stanie zastopować czasu.
Dominik reaguje znacznie szybciej niż ja. Oddala się ode mnie. Chcę go błagać, by nie przestawał, by podarował mi ten jeden pocałunek… Ale nie mogę. W zasadzie jest mi obcym człowiekiem. A ja nie zwykłam błagać, nieważne kogo.
– Przepraszam – mówi szeptem.
Znowu nie patrzy mi w oczy. Spogląda w dal, podziwiając widoki. A są piękne. Pierwszy raz widzę wschód słońca nad jeziorem.
Chciałabym bardziej zachwycić się tym widokiem, ale dzwonek telefonu nie cichnie.
– Powinnaś odebrać – odzywa się ponownie Dominik.
Kiwam głową i robię to, co polecił mi chłopak.
– Ha… – Odchrząkuję. Nie wiedziałam, że ten prawie pocałunek tak na mnie zadziała. Podejmuję kolejną próbę odezwania się. – Halo?
– Miałaś wrócić o rozsądnej porze – oświadcza niezbyt zadowolona mama.
Przez słowo „niezbyt” mam na myśli wkurzona. Mocno wkurzona.
Czuję, jak moja twarz się czerwieni. Jestem pewna, że wszystko doskonale słychać, więc Dominik jest świadkiem mojego ochrzanu. Wstyd mi. Rozumiem, że rodzice się o mnie martwią, ale ich troska czasem jest jak łańcuch. No dobra, zazwyczaj i tak pozwalają mi na wiele, nadal jednak chciałabym mieć przestrzeń na popełnienie błędów. Jak nie teraz, to kiedy?
Mogłam tylko odejść gdzieś dalej, odbierając telefon.
No i masz swoje błędy.
– Przepraszam. Nie zauważyłam, która jest godzina. Już niedługo będę.
Nie mogę powiedzieć nic innego. W przeciwnym razie mama na tyle by się wkurzyła, że osobiście by tu przywędrowała. Nauczyłam się już nie sprzeciwiać jej, a wręcz wyczuwać co i kiedy powiedzieć, by nie wzbudzić w niej większej złości.
– Liczę czas.
Nie mówi nic więcej, tylko się rozłącza.
Masakra.
Z powrotem chowam telefon i odwracam się do Dominika. Zażenowanie mam wypisane na twarzy. Biorę głęboki oddech. Co się ze mną dzieje? Czyżby to był strach, że oceni mnie źle? Czy boję się, że popełniam błąd, wracając w tym momencie do domu? Nie mam pojęcia, ale wiem, że to na pewno jakiś rodzaj strachu.
– Tak bardzo cię przepraszam…
Dominik chyba wyczuwa, co chcę powiedzieć, bo wchodzi mi w słowo.
– Nie masz za co. Niechcący usłyszałem. Powinnaś już wrócić do domu. Zaraz będzie dzień.
Powinnam. Chociaż po tak fajnie spędzonym czasie powrót do rzeczywistości może okazać się dosyć trudny. Tym bardziej że czas ten był niesamowicie krótki.
Wiem też, że taka noc może już nigdy się nie powtórzyć. Czuję strach przed tym ulotnym uczuciem, które zniknie, kiedy tylko przekroczę próg domu. Gdybym mogła, zostałabym uwięziona w tej chwili na zawsze. Ale nie mogę. Mam obowiązki i resztę życia do spędzenia, a to zaledwie dziesięć sekund w stosunku do czasu, który przeżyłam do tej pory.
– Jeśli chcesz, mogę cię odprowadzić – proponuje Dominik.
Nie jestem pewna, czy dobrze odbieram jego propozycję, ale ton głosu i wzrok, jakim obecnie na mnie patrzy, sprawiają wrażenie, jakby… nie chciał się jeszcze rozstawać.
Przedziwne jest to uczucie takiego wspólnego zrozumienia.
– Jasne.
Wstajemy ostrożnie z głazu. Dominik schodzi pierwszy i podaje mi dłoń. Może będzie to z mojej strony dość naiwne, ale kiedy nasze palce się spotykają, czuję, jakby przeszedł mnie prąd. Nie umiem tego logicznie wytłumaczyć, ale coś strasznie mnie do niego przyciąga. Czy to oznacza, że się zakochałam?
Ta myśl lekko mnie mrozi. Nigdy nie byłam zakochana, więc nie do końca rozumiem, co się dzieje.
Dominik dogasza ognisko sporą ilością wody i piasku, po czym wspólnie ruszamy w stronę mojego domu. Impreza i tak już dobiegła końca. Zdecydowana większość opuściła plażę i rozeszła się do domów, zostało jedynie kilka osób, które pogrążone w rozmowie i śmiechach zapewne nie zwróciły uwagi, która jest godzina.
– Daleko stąd mieszkasz? – odzywa się ponownie Dominik, kiedy odnajdujemy wspólny rytm kroków. Chłopak bardzo się do mnie dopasowuje.
– Blisko, to tylko kilka minut drogi – mówię, nawet na niego nie patrząc.
Nie chcę, żeby zauważył moje niezadowolenie. Nie jest ono spowodowane tym, że mnie odprowadza. Po prostu nie chcę się z nim rozstawać. Nie chcę też tego nie chcieć… To skomplikowane.
Pogrążamy się w ciemnym jeszcze lesie. Mimo że słońce już wschodzi, las nadal nie przepuszcza za dużo światła, tworząc dziwnie magiczny klimat, z jednej strony upiorny, z drugiej wyjątkowo bezpieczny. Ptaki głośno wyśpiewują swoje piosenki, a szum liści przypomina szept, jakby chciał nam coś powiedzieć… lub jakby rzucał na nas jakieś zaklęcia.
Idziemy powoli, zatopieni w ciszy słów, otoczeni przez głośny las. Nie czuć między nami napięcia. Jest tylko swoboda, a ja nie spodziewałam się, że mogę się tak dobrze czuć, będąc z kimś i milcząc. Chłonę ten czas całą sobą, aż wreszcie docieramy na skraj lasu.
– Ten dom jest mój – odzywam się cicho i wskazuję palcem budynek. – Stąd dojdę już sama. Dziękuję, że mnie odprowadziłeś.
Dominik patrzy to na mnie, to na mój dom. I doskonale wiem, co widzi. Piękne zewnętrze, bogate i idealne. I widzi mnie. Starającą się być idealną dziewczyną, która tak naprawdę nie pasuje do obrazka…
Widzi też moją mamę, czekającą na mnie na ganku i popijającą kawę z kamiennym wyrazem twarzy.
– Nie ma za co – mówi.
Kiedy jednak chcę odejść, chwyta mnie za rękę.
– Mam prośbę… Spotkasz się ze mną dziś nad jeziorem? Około osiemnastej. Może zabrzmi to dziwnie, ale czuję, że spędziłem z tobą za mało czasu.
Wydaje się zawstydzony swoją prośbą, ale przez to jeszcze bardziej chcę się z nim spotkać.
– Tak – mówię i się uśmiecham.
Na tym niestety kończy się magiczna noc, a zaczyna poranek rzeczywistości.
Rozdział 4
– Czy jest jakiś racjonalny powód, dlaczego tak późno wracasz? A może powinnam powiedzieć „wcześnie”?
Od progu wita mnie głos mamy. Jest zła. Ogromnie zła. Nagle zaczynam żałować wszystkiego, co się wydarzyło. Każdego słowa zamienionego z Dominikiem. Zaczynam się też wstydzić swoich dziecinnych uczuć do niego. Moja mama jest ciepła tylko z pozoru. Wpoiła mi, że niektóre uczucia – a w zasadzie większość – są złe. Pod tym względem nigdy nie będę jak ona.
Jest mi dobrze z tym, że mam swoje uczucia. Jest mi dobrze z tym, że całą noc przegadałam z chłopakiem, który okazał się naprawdę wyjątkowy. I jestem również dumna z tego, że potrafię to dostrzec. A uczucia zakłopotania i wstydu miną, kiedy tylko wejdę do swojego pokoju. Zazwyczaj tak jest.
– Przepraszam, mamo. Zagadałam się po prostu i nie zauważyłam, która jest godzina…
– Oczywiście, jasne. Dalej wciskaj mi ten kit. Myślisz, że jestem głupia? – Mama zaczyna unosić głos. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak wściekłej. – Myślisz, że nie znam życia? Masz mi za złe, że się o ciebie troszczę, czy robisz to specjalnie, bo wiesz, że możesz?
Te słowa bolą jak żadne inne.
Odczuwam je jak uderzenie. Czuję się jak małe, karcone dziecko. I może właśnie tak jest? Nie jestem przecież dorosła. Do osiemnastki brakuje mi prawie roku, ale czuję się tak, jakby brakowało całego stulecia.
– Mamo. – Próbuję się nie rozpłakać. Bardzo rzadko zdarza mi się płakać. Myślałam, że jestem silna. – Prze…
– Chcesz wrócić z brzuchem? Zobacz, co ty w ogóle na sobie masz… A może chcesz skończyć jak… Jak on tam miał?
Nie wierzę, że o tym wspomina…
Nie mogę tego dłużej słuchać, zwłaszcza że zwabiony krzykiem mamy tata właśnie pojawia się w salonie. Na jego widok tama puszcza. Nienawidzę zawodzić rodziców. Miałam nadzieję, że uda mi się wrócić do domu, zanim się obudzą. Gdyby mi się udało, nie wynikłby taki ambaras.
Zamiast kolejny raz próbować przeprosić, po prostu uciekam. Biegnę schodami na górę do swojego pokoju. Od razu przekręcam klucz w zamku, żeby żadne z moich rodziców nie próbowało wejść do mojego pokoju. Jestem zmęczona i zapłakana. Jedyne, o czym marzę, to spokój myśli.
Wskakuję na łóżko i płaczę dalej. Czasem taki płacz potrafi przynieść ulgę, a z ulgą na pewno nadejdzie sen. Nigdy nie będę wystarczająco dobra dla swoich rodziców. Ta prawda uderza mnie jak podmuch mocnego wiatru. Mam wrażenie, że jeszcze bardziej zatapiam się w materac łóżka.
Chociaż nie, to nie materac, to za duża o kilka rozmiarów brązowa bluza, którą pożyczył mi Dominik. Nadal nim pachnie. Zapach ten jest przyjemny i uspakajający. Teraz nieco mniej jestem zła na mamę. Gdybym zobaczyła swoje nastoletnie dziecko, które wychodzi z domu ubrane w swoje ubrania, a wraca ubrane inaczej, i to nad ranem, również oskarżyłabym je o najgorsze.
Z tą różnicą, że za niecałe trzy lata moje nastoletnie życie się kończy, a zaczyna się prawdziwa dorosłość. Zaraz ciąża będzie czymś całkowicie normalnym i nikt nie będzie patrzył na kobiety w moim wieku jak na dzieci, które rodzą dzieci.
Mimo wszystko ja dalej nawet się jeszcze nie całowałam, co dopiero mówić o innych rzeczach, a moja mama zasugerowała to tylko dlatego, że się na mnie zdenerwowała. Nie musiała też wspominać starych czasów, skoro wie, że są one dla mnie traumatyczne. Codziennie próbuję zapomnieć o całym zeszłym lecie. Myślałam, że nie będzie mi tego nigdy wypominać.
Łzy napływają ze wzmożoną siłą. Pociągam nosem, wycieram oczy w poduszkę i mocniej przytulam do siebie bluzę Dominika. Jej przyjemny zapach powoli łagodzi mój płacz i zatapia w sen. Przysypiając, słyszę stukanie do drzwi i spokojny już głos mamy. Na pewno słyszała, że płaczę. Kiedy nie otwieram, przeprasza, że tak na mnie nakrzyczała, i chyba odchodzi. Nie jestem pewna, co dzieje się dalej, ponieważ zasypiam całkowicie.
***
Budzę się około szesnastej. Czuję, że moje oczy w dalszym ciągu są opuchnięte od płaczu. To przypomina mi o humorze, w jakim jestem. Nieprzyjemnym.
Nie mam najmniejszej ochoty schodzić na dół, by porozmawiać z rodzicami. Nie znoszę takiej napiętej atmosfery, ale nie chcę jeszcze z nimi rozmawiać. Nie czuję się na to gotowa. Chwilę leżę w łóżku, by jeszcze dojść do siebie.
Biorę szybki prysznic i schodzę na dół tylko po coś do jedzenia, po czym ponownie zamykam się w swojej jaskini. Jak do tej pory udało mi się nie spotkać rodziców na swojej drodze. Prawdopodobnie albo są w pracy, albo na zakupach. A może zwyczajnie gdzieś wyszli? Nie interesuje mnie to. Ponownie zamykam się w pokoju na klucz.
Spoglądam na zegarek. Jest szesnasta pięćdziesiąt. Będę musiała się postarać, by zdążyć dojść nad jezioro w tak krótkim czasie.
Otwieram okno swojego pokoju i spoglądam w dół. Niestety, jest za wysoko, by zeskoczyć. Dlatego też wybieram łatwiejszą i bezpieczniejszą drogę, wchodzę na drzewo, którego gałęzie niemal zahaczają o zewnętrzny parapet mojego pokoju. Na moje szczęście tata nie miał w tym roku czasu, by ściąć te, które są najbliżej okna.
Czuję się jak jedna z tych nastolatek z telewizji, które nie boją się niczego, a jedynie korzystają z życia. Pierwszy raz czuję się tak wolna, mimo że do tej pory nikt mnie nie kontrolował. Czy to jest ten cały młodzieńczy bunt? Jeśli tak, to już wiem, co zrobić, gdy w przyszłości będę miała podobną sytuację ze swoją córką.
Powoli i ostrożnie schodzę na drzewo, następnie, starannie dobierając gałęzie, zeskakuję coraz niżej. Aż w końcu, z wysokości mniej więcej półtora metra, schodzę na ziemię. Jestem z siebie dumna. Będę musiała potem jakoś tam wejść, ale tym pomartwię się później. Chwilowo muszę wykombinować jakoś, jak dostać się nad jeziorko w pięć minut. Nie pozostaje mi nic innego, niż tam pobiec.
Jakieś siedem czy osiem minut później jestem na miejscu. Wyłaniam się zza niskich gałęzi pobliskiej brzozy i moim oczom ukazuje się sylwetka chłopaka z wczoraj. Dominik w świetle dziennym wygląda jeszcze lepiej niż w nocy. Ubrany w koszulkę z krótkimi rękawami i jeansy, odwraca się w moją stronę na dźwięk szelestu liści. Na jego przystojną twarz wkrada się szeroki uśmiech.
– Wiedziałem, że przyjdziesz – mówi z uśmiechem w głosie. Stara się brzmieć swobodnie, ale w jego tonie da się wyczuć nutę zwątpienia.
– Oczywiście, że wiedziałeś, skoro sama obiecałam, że będę.
– Zawsze mogłaś zapomnieć lub „zaspać”. – Przy ostatnim słowie chłopak robi palcami w powietrzu znak cudzysłowu.
To wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
– Jestem zbyt szczera, by móc „zaspać” – podejmuję tę słowną grę.
Mogłabym przysiąc, że twarz Dominika minimalnie się czerwieni. Czyli faktycznie chłopak jest nieśmiały. Dobrze wiedzieć, że on również jest przyzwyczajony do mówienia prawdy.
Jeśli zaś jej nie powie, zdradzi ją jego twarz. Taki człowiek niczego nie ukryje.
– Wiesz, chciałam dziś oddać ci twoją bluzę, ale pomyślałam, że najpierw ją upiorę…
– Nic nie szkodzi, nie spieszy mi się.
Kurczę, miałam nadzieję, że tematem o bluzie uda mi się trochę rozluźnić jego lub siebie. Ale teraz milczymy, jedynie się w siebie wpatrując.