Oddaj to morzu - Joanna Sykat - ebook + audiobook + książka

Oddaj to morzu ebook i audiobook

Joanna Sykat

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zazdrość, zemsta, zdrada. I rodzinna tajemnica w tle. Czy siostrzane relacje mogą być jeszcze bardziej skomplikowane?

Nadwątlone więzy rozluźniają się jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że 40-letnia Anka wzięła niespodziewany cichy ślub. Dopiero po fakcie pragnie przedstawić bliskim wybranka i z tej okazji organizuje spotkanie w rodzinnym domu nad morzem. Młodsza siostra, Ewa, niechętnie przyjmuje zaproszenie. Dawne urazy, gdy Anka odbiła jej chłopaka, wciąż żywo ranią. Kiedy więc w umyśle Ewy pojawia się myśl, by w ramach zemsty na siostrze uwieść jej męża, sprawy zaczynają się komplikować. Czy ten przystojny, dojrzały mężczyzna zdoła oprzeć się urokowi zbuntowanej Ewy? Jakie sekrety wyjdą na jaw, gdy Ewa zacznie kruszyć stabilny związek siostry? Czego potrzeba, by po latach ukrywania bolesnych prawd, odnaleźć wreszcie spokój?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 239

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 27 min

Lektor: Anna Mrozowska
Oceny
3,9 (308 ocen)
101
112
60
25
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Trudna lektura.
00
beniabadera

Dobrze spędzony czas

Zakończenie zaskakuje czytelnika, dlatego czuję niedosyt.Jednak wolę dobre zakończenia, a książkę polecam bo rodzinne zawiłości lubi każdy czytelnik.
00

Popularność




Copyright © by Joanna Sykat
Copyright © 2020 by Grupa Wydawnicza Literatura Inspiruje Sp. z o.o. 
Wszelkie prawa zastrzeżoneAll rights reserved Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
Wszelkie wydarzenia i osoby, które pojawiały się w książce, są fikcyjne, a ich ewentualna zbieżność z rzeczywistością może być tylko przypadkowa i niezamierzona.
Redakcja: Justyna Jakubczyk
Korekta: Aleksandra Marczuk
Projekt graficzny okładki: Marta Grabowska
Zdjęcie na okładce: Copyright © by Lechatnoir (iStock)
Skład i łamanie: Justyna Jakubczyk
ISBN 978-83-66473-17-1
Słupsk/Warszawa 2020
Wydawnictwo Prozamizamowienia@literaturainspiruje.plwww.prozami.plwww.literaturainspiruje.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Prolog

Andrzej

− Gratuluję. Jest pani w ciąży. – Uśmiechnął się do pacjentki, podał jej rękę i pomógł wstać z fotela.

To podawanie ręki było czymś, co na stałe weszło w repertuar jego zachowań lekarskich i co jego pacjentki komentowały w internecie. Może rzeczywiście oswajał w ten sposób mało przyjemne ułożenie kobiety na fotelu ginekologicznym, choć przede wszystkim chodziło mu o bezpieczeństwo pacjentek. Niektórym robiło się słabo, jeszcze innym – w zaawansowanej już ciąży – po prostu było trudniej zejść.

– Proszę się powoli ubrać, a potem omówimy wszystko na spokojnie. – Andrzej usiadł za biurkiem i zaczął wpisywać dane do komputera, wzrok cały czas jednak ześlizgiwał mu się na fotografię, która była ustawiona na biurku w taki sposób, aby nikt inny, z wyjątkiem jego samego, nie mógł jej zobaczyć. Pomimo że od momentu jej zrobienia minęło już jakieś dwadzieścia lat, bolało nadal. Może powinien był ją włożyć do szuflady, do albumu, umieścić gdziekolwiek, żeby tylko zbyt często nie wchodziła mu w oczy i w serce. Nie potrafił jednak tego zrobić. Nie potrafił w ten sposób zdradzić Gosi. Pokazać jej, że nie jest już tak ważna, skoro jej nie ma.

Dobrze, że pacjentka ogarnęła się szybko z ubieraniem i zasiadła przed biurkiem. Andrzej przywołał na twarz ciepły półuśmiech. Ubrał się w niego jak w lekarski kitel i zaczął ustalać z ciężarną zalecenia i konieczne badania. Poszło gładko, bo dziewczyna była wyjątkowo ogarnięta i konkretna. Zadaniowa. Taka, która mądrze podejdzie do samej ciąży i potem do wychowania dziecka. Zadba o jego potrzeby, ale nie będzie nad nim ciumkać, ochać i achać. Często przytuli, ale też równo ustawi do pionu. Po latach pracy, z niewielką dozą błędu, od samego początku ciąży był w stanie określić, jaką matką będzie kobieta. Zdarzyło mu się spotykać swoje pacjentki z dziećmi i chwila wystarczała na sensowną ocenę. Czasem też kobiety zwierzały mu się w gabinecie, żartobliwie mówiąc, że w jakimś procencie ich dziecko jest jego dziełem, a przynajmniej zostało solidnie wykolebkowane przez jego dłonie i głowicę USG, której nie pozwolił przeoczyć najmniejszego niepokojącego szczegółu.

− No to widzimy się za miesiąc. Proszę ustalić termin w rejestracji i wykonać te badania. – Podał pacjentce kartę ciąży i wydruk z zaleceniami. – Są płatne, ale bardzo ważne dla zdrowia przyszłego dziedzica.

− Oczywiście, panie profesorze. – Nie dyskutowała z nim na temat zasadności i nie próbowała udowadniać, że są jej niepotrzebne, gdyż nie ma kota.

Andrzej wstał i wyszedł zza biurka.

– Wszystkiego dobrego, pani Iwono. – Zamknął jej dłoń w swoich i serdecznie uścisnął. Poczekał, aż pacjentka zamknie za sobą drzwi gabinetu, przesyłając mu ostatni, szczęśliwy uśmiech, i wrócił za biurko. – Doprawdy. Los nie mógł wybrać mi lepszego scenariusza zawodowego. – Wykrzywił się w cynicznym grymasie. Zapisał zmiany w karcie pacjentki, a potem zapatrzył się w monitor, który dość szybko zamigotał wygaszaczem. Zmrok powoli wkradał się przez okna gabinetu, a Andrzejowi nie chciało się ruszyć. Nie miał motywacji, żeby wyjść z pracy, pomimo że w mieszkaniu na pewno czekała na niego partnerka.

− Profesorze? – Drzwi uchyliły się lekko po delikatnym pukaniu. Sabina zajrzała do gabinetu. – Nie idzie profesor do domu? Na dzisiaj nie mamy już zapisanej żadnej pacjentki.

− Muszę jeszcze popracować – powiedział, choć nawet nie próbował markować, że pochyla się w stronę komputera czy przegląda branżowe czasopismo.

Recepcjonistka cicho przymknęła za sobą drzwi. Andrzej słyszał, jak krząta się w poczekalni. Coś porządkowała, przesuwała krzesła. Potem zajrzała do gabinetu jeszcze raz. Była już ubrana i przygotowana do wyjścia. Zupełnie inaczej wyglądała, gdy pozbywała się białego kitla. Kawa, którą niosła, wyglądała na tle jej ciemnego ubrania dziwnie. Na zawodowym uniformie była czymś oczywistym. Sabina postawiła kubek na biurku.

− Dobranoc, profesorze.

− Dobranoc.

− Aha! – Przypomniała sobie. − Wizyty z jutra przełożone.

Podziękował jej skinieniem głowy. Po tylu latach wspólnej pracy rozumieli się niemal bez słów i pomimo że się sobie nigdy nie zwierzali, i tak wiedzieli o sobie nawzajem bardzo dużo. Kawa też nie była przypadkowa, choć wcale o nią nie prosił. Przypadkowe nie było też to, że Sabina zamknęła drzwi wejściowe na wszystkie zamki.

Andrzej przysunął do siebie kubek i pociągnął łyk. Gorzki smak był najlepszy w akompaniamencie wysokiej temperatury. Kawa parzyła usta, ale pozwalała poczuć w ciele swoje ciepło, właściwie gorąco. Pustkę dawało się ogrzać i oszukać na chwilę tylko w taki sposób.

Lampa od Tiffany’ego rzucała na gabinet kolorowe punkciki. Także i na zdjęcie, które dziwnie wyglądało w tych tęczach. A może właśnie adekwatnie? Ale czy Gosia pobiegła przez tęczowy most, czy też dostęp do niego miały tylko zwierzaki? Jakkolwiek nie było, o śmierci Andrzej wolał i próbował myśleć właśnie w taki sposób. Zgasił lampę i posiłkując się tylko oświetleniem, które wpadało przez okna, wyszedł z gabinetu. Z szuflady w przedpokoju wyciągnął koc i poduszkę i rzucił je na wygodną sofę. Zanim położył się na łóżku, wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer.

− Przepraszam cię. Muszę jeszcze popracować, a nie chcę wracać po nocy. Bądź gotowa rano. Tak, jak się umawialiśmy. Dobranoc.

Sofa tylko przez chwilę była zimna i nieprzyjazna. Szybko dopasowała się do ciała Andrzeja, dając mu więcej komfortu niż przestronne łóżko w jego mieszkaniu.

Morze tego dnia było huczące i groźne. Takie na czerwoną flagę. Niebo, zaciągnięte chmurami, siwe w odcieniu. Do kompletu wiatr, ale Ewa ograła go pomarańczową bandanką i poprawiła kapturem. Zastanawiała się, czy iść na spacer i witać się z falami, czy po prostu usiąść i odpocząć po podróży. Wybrała trzecią opcję i umościła się w piasku, mrużąc oczy. Objęła się ramionami, a bose stopy podkuliła pod siebie, bo Bałtyk szarżował wichrem tak, jakby to był przynajmniej listopad, a nie koniec maja.

− Może i dobrze – mruknęła. – Przynajmniej nie będzie żal, że tym razem jestem tu na tak krótko. – Wpatrywała się w fale, które uderzały o brzeg plaży, rozpływały się po niej płasko, a potem z powrotem uciekały w morze.

Ewa w zasadzie lubiła takie oblicze Bałtyku, choć gdy miała do dyspozycji dwa czy trzy dni w Kuźnicy, w dodatku letnią czy prawie letnią porą, wolała bardziej zachęcające temperatury, lżejszy strój i długi spacer po plaży. Morze jednak było kapryśne. Potrafiło rozpieścić upałami i płaską taflą wody w czerwcu, a potem zafundować zimny lipiec i niewiele lepszy sierpień. Wszystko to do przyjęcia, gdy mieszkało się tu na co dzień i można było układać plany pod dyktaturę Bałtyku. W drugą stronę to nie działało. Trzeba było brać nadmorski klimat z całym inwentarzem i bez oczekiwań, żeby całkowicie się nie rozczarować.

Morze obdarowywało też ląd bardziej materialnie. Szczodrze pstrzyło brzeg muszlami, skąpiąc bursztynów. Często wyrzucało też gałęzie, deski i drewniane kloce, z których Ewa jako dziecko układała przeróżne instalacje. Trafiały się części garderoby, fragmenty zużytych sprzętów i tak niecodzienne zabawki, jak na przykład model radzieckiego samolotu, który na pewno miał już swoje lata, a do tej pory stał na półce w pokoju Ewy. Czasem zdarzył się oklapły balon helowy, czasem szkielet lampionów, których dziesiątki wznosiły się latem codziennie w powietrze. Tak, Bałtyk lubił dzielić się przeróżnymi dziwadełkami. Turyści dorzucali do tego bogactwa swoje trzy grosze. Monety łatwo zagłębiały się w piasek, a biżuteria zsuwała z nakremowanych dłoni i palców nie wiadomo kiedy. Takie zguby najczęściej trafiały potem do właścicieli wykrywaczy metali. Ewa do tej pory pamiętała, jak zaczepiła jednego z nich i z sympatią zapytała, co udało mu się znaleźć na plaży. Mężczyzna włożył wtedy rękę do kieszeni, tak nieuważnie, jakby sięgał po chusteczkę, i wyjął z niej garść monet z bransoletkami i kolczykami uplątanymi wokoło nich.

Maj nie sprzyjał jeszcze „połowom” na plaży, ale morze niosło swoje cudeńka przez cały rok. Ano właśnie. W zasięgu wzroku Ewy pojawiło się coś, czym Bałtyk zamierzał obdarować plażę.

Ciekawe, co przypłynie tym razem. – Ewa zmrużyła oczy, usiłując dostrzec, co kołysało się na fali dość daleko od brzegu.

Niestety, wzrok bez problemów pracował tylko na bliższych odległościach. Co do tych dalszych – rozmywał je w plamy i lekko tylko zaznaczone kształty. Zamrugała kilka razy, a potem szeroko otworzyła oczy. Niestety, i tak nie widziała nic więcej niż huśtający się na falach czerwony kształt i coś jakby czarne płetwy regularnie tnące wodę. Rozejrzała się po plaży, próbując zobaczyć, czy może któryś spacerowicz także dostrzegł coś niepokojącego. Ale nie. Ludzie, zakutani po czubki głów w kaptury, czapki i szale, koncentrowali się chyba nie na widokach, ale na tym, żeby jak najmniej zmarznąć i maksymalnie wykorzystać weekend nad polskim morzem. Tak. Bałtyk miał ten ciekawy imperatyw, który wyganiał ludzi na plażę, choćby było maksymalnie zimno. Jod i świeże powietrze były ważniejsze od niskich temperatur i wiatru, który wpychał się nawet do gardła.

Ewa zastanowiła się, czy kogoś nie zaczepić i nie wskazać tego dziwnego kształtu, który poruszał się na falach dość dynamicznie Ale wskazywać komuś plamki na morzu... Nie, to byłoby głupie. Uznała, że widocznie jakiś kawałek materiału albo folii zaplątał się wokół boi i stworzył tak dynamiczne wrażenie. Ewa wstała, otrzepała się z piasku i zrobiła parę kroków wzdłuż plaży, oddychając przy tym głęboko. Tak, aby nałykać się morza na zapas. Do następnego razu, bo choć przyjechała na weekend, nie była pewna, czy wytrzyma w domu dłużej niż dobę.

Bałtyk żegnał się wietrzną pogodą. Jeszcze nie był to sztorm, ale fale pędzone do brzegu szumiały i spiętrzały się coraz groźniej. Żywiołu otwartego morza nie dało się z niczym porównać. Niebo zlewało się barwą z wodą, lazury, ciszę i ciepłą wodę pozostawiając Zatoce Puckiej.

Zerknęła na zegarek, konstatując, że już jest chyba trochę spóźniona. Sapnęła ze złością i choć miała ochotę dojść przynajmniej do wyjścia numer trzydzieści jeden, nie zrobiła tego. Postała tylko chwilę w swoim ulubionym miejscu i zawróciła w stronę trzydziestki dwójki, z której najbliżej było do jej rodzinnego domu. Stopy Ewy zanurzały się w wilgotnym piasku, a ona co chwila oglądała się za siebie, patrząc, jak pamięć po nich zabiera woda. Na plaży była już niemal sama! W ogóle na nadmiar turystów i infrastruktury z nimi związanej w Kuźnicy nie można było narzekać nawet w pełni sezonu, co czyniło nadmorską miejscowość wyjątkowo atrakcyjną i dawało poczucie, że Bałtyk miało się niemal na wyłączność.

Ewa doszła do swojego wyjścia z plaży. Potarła stopę o stopę, ale ciągle czuła szorstkość mokrego piasku na skórze. Zimno nie sprzyjało szybkiemu obsychaniu złotych drobinek, a mokrego pilingu w skarpetach nie zamierzała sobie fundować. Przysiadła więc znowu na plaży, obiecując sobie jeszcze pięć minut dla siebie i morza. Cóż, kiedy nie mogła się skupić na widokach, bo jej uwagę co chwila odwracało furkoczące na falach... coś.

– Może aparat złapie – mruknęła, wyjmując z plecaczka komórkę i ściągnęła zoomem interesujący ją obiekt. Na powiększeniu dostrzegła pamelkę, twarz wychylającą się co chwilę z wody, usta nabierające oddechu i kraulujące ramiona. – Jakiś samobójca chyba! – Oceniła odległość pływaka od brzegu na jakieś sto metrów. Zrozumiałaby, gdyby płynął równolegle do brzegu, ale prucie w głąb Bałtyku przy takiej pogodzie i falach... Ogarnęła wzrokiem plażę, zastanawiając się, czy ktoś jest z tym szaleńcem i go pilnuje. W najbliższym otoczeniu, już na granicy plaży i wydmy, dostrzegła jednak tylko kupkę ubrań i mały plecak. – Idiota! Jak nic – idiota!

Idiota jednak najwyraźniej nic sobie nie robił z przemyśleń spacerowiczki, o której nawet nie miał pojęcia, i nie wyglądał też, jakby miał kłopoty. Ewa patrzyła jednak na fale, które dość ostro wlewały się na brzeg i szybko cofały. W zeszłym roku przy takiej samej pogodzie woda odepchnęła od brzegu dwóch kilkunastolatków, którzy nie byli w stanie o własnych siłach wyjść na plażę. Zimno przebiegło Ewie po plecach, gdy przypomniała sobie ich rozpaczliwe nawoływanie. Plażowicze myśleli, że chłopcy robią sobie jaja, bo jak mogło być inaczej, skoro stali w wodzie zaledwie po pas! Dopiero gdy Bałtyk zaczął wciągać nastolatków głębiej, na ratunek ruszyła ich ciotka, i cała trójka, bezpiecznie i skosami, dotarła do brzegu.

Cholera! Przecież ratownicy tak przestrzegają przed cofką, a ciągle tyle tych bezsensownych utonięć!

Z wściekłości uderzyła pięścią w piach! Zastanawiała się, czy powinna zadzwonić po WOPR, czy mimo wszystko przesadza. Ściągnęła ponownie aparatem pływaka, który nic sobie nie robił z ostrzeżeń ratowników i z warunków pogodowych. Płynął przed siebie, jakby zaliczał długości basenu, a fale były wytwarzane przez urządzenie, które w pewnym momencie wystarczy odłączyć.

Ewa zaklęła bardzo niecenzuralnie, przypominając sobie, jak przez swoją nadgorliwość znalazła się nieraz w nieprzyjemnej sytuacji. Wystarczyło wspomnieć chociażby jej własną osiemnastkę, na której najlepsza przyjaciółka tak się załatwiła, że wylądowała w pokoju ze świeżo poznanym chłopakiem. Ewa, zastanowiwszy się chwilę, wyliczyła, że Magda jest w samym środku dni płodnych, a więc na najlepszej drodze do zajścia w niechcianą ciążę, i wtedy wkroczyła do akcji. Gdy na pukanie nie zareagował nikt, owinęła pięść w kurtkę i po prostu wybiła szybę. Kochaś na szczęście zdążył tylko opuścić spodnie, ale jej przyjaciółka leżała z szeroko rozrzuconymi nogami, podkasaną sukienką i głupio się uśmiechała. Ewa zwlokła Magdę z paneli i regipsowych płyt (bo akurat wtedy remontowała swój pokój) i wepchnęła do łazienki, o co przyjaciółka miała ogromne pretensje. Nabuzowany spermą Jurek także, i omal z tego powodu nie oberwała. Dobrze, że Magda na drugi dzień i na ogromnym kacu zrozumiała grozę sytuacji i stwierdziła, że nie pamięta niczego. Nawet imienia niedoszłego kochanka.

– Cholera, dzwonię! – Ewa zaczynała już googlać numer, gdy zauważyła, że pamelkę było jakby mniej widać. Znów posłużyła się aparatem i stwierdziła, że bojka była teraz za pacanem, więc wyglądało na to, że mężczyzna zawrócił w stronę brzegu. Zagryzając nerwowo usta i patrząc na zegarek, który groził wskazówkami, czekała, aż pływak szczęśliwie dobije do plaży. Zbliżał się! Powoli, ale jednak. Ewa widziała go coraz lepiej i ze zdziwieniem zauważyła, że nawet nie wyglądał na zmęczonego. Jego ramiona równo cięły wodę, a głowa rytmicznie wynurzała się z fal. Gdy w końcu stanął na nogach, bez namysłu pobiegła przez plażę. Z rozpędu władowała się do morza, mocząc nogawki.

– Pan tak zawsze?! – Zaatakowała mężczyznę, pełna ulgi, a raczej przeradzającej się w złość ulgi.

Andrzej patrzył na nią z niechętnym zdziwieniem, odpinając suwak pianki.

– A o co pani konkretnie chodzi?

Pomyślał, że to jakaś wariatka, i nawet tak wyglądała z tymi rumieńcami i wymykającymi się spod bandanki włosami, które wchodziły jej na policzki i do oczu. Wyminął ją i ruszył do brzegu, opuszczając górną część stroju pływackiego do pasa.

Ewa, zaskoczona arogancją mężczyzny, wyszła za nim na brzeg.

– Po prostu się martwiłam. Ratownicy przestrzegają przed cofką, a pan wypłynął tak daleko!

– Zaledwie kilkaset metrów. – Był szczerze niezainteresowany konwersacją.

Popatrzyła na niego spode łba, słusznie czytając kpinę w jego słowach.

– Przy takiej pogodzie i takich falach?! Przecież mógł pan nie wrócić! – Denerwowała się coraz bardziej, bo mężczyzna patrzył na nią jak na idiotkę. – Zastanawiałam się nawet, czy nie wezwać WOPR-u.

– A wyglądało, jakbym miał kłopoty? – Uniósł brwi. – Poza tym miałem to. – Machnął jej przed nosem pamelką.

Zirytowała się jeszcze bardziej, bo patrzył na nią z wysoka, a w dodatku jak na przygłupie dziecko.

– A gdyby porwał pana prąd, co by ten plastik pomógł?

Miał jej już dość. Gdyby przynajmniej była ładna albo efektowna w jakikolwiek sposób! Po stylu ubioru ocenił, że pewnie jest nauczycielką, i ledwo powstrzymał się przed wywróceniem oczu. Te polarki, grzeczne dżinsy, co z tego, że rurki, i fryzura, a raczej jej brak.

– Niech pani posłucha. – Sięgnął po ręcznik i zaczął się wycierać, zdjąwszy wcześniej piankę z nóg. – Jeśli pojawia się cofka, należy płynąć równolegle do brzegu, i tyle w tym temacie. Jestem byłym triathlonistą i co nieco znam się na pływaniu. – Przetarł krótkie włosy, w których dominowała siwizna. – Także dziękuję za troskę, ale była ona niepotrzebna. Nie spieszy się pani czasem? – Zaczął upychać do plecaka ręcznik i cały rynsztunek, w ogóle już nie patrząc na Ewę.

Dupek! – Zmierzyła go niesympatycznym spojrzeniem i po jego minie stwierdziła, że obdarzył ją w myślach równie serdecznym komplementem. Odechciało się jej pomagać i być te trzy kroki przed drugim człowiekiem. Ten tutaj mógł po prostu podziękować, a nie być tak niemiły.

– Owszem. Spieszę się – powiedziała oschle. Dość złośliwe słowa na temat jego dawno skończonej „osiemnastki” cisnęły się jej na usta, ale uznała, że nie warto. Nie oglądając się już za siebie, poszła w stronę wyjścia, myśląc, że przez takiego nadętego buca kilka razy zastanowi się, zanim zdecyduje się komuś pomóc, i że jej stopy znowu będą schły opornie i dwa razy dłużej niż przy ładnej pogodzie.

Andrzej spoglądał na jej malejącą, bynajmniej nie drobną, sylwetkę, a potem dopiął plecak, ze złością stwierdziwszy, że zareagował przesadnie. Przez chwilę pomyślał, że powinien pobiec i przeprosić tę kobietę, która przez kilkadziesiąt minut pilnowała go niczym Baywatch, ale potem przypomniał sobie, jaka była niemiła i obcesowa, i złość na tę wtrącalską pindę wróciła z podwójną siłą.

Ewa schodziła z plaży w gniewie. Stawiała stopy tak mocno, że piasek wsypywał się jej przez dziury w sportowych sandałach, ale w ogóle nie zwracała na to uwagi. Zdecydowanie było to lepsze niż suszyć stopy na plaży, mając w zasięgu wzroku tego dupka. Przystojnego, ale jednak dupka. To dlatego nie założyła skarpet, tylko wcisnęła sandały i pognała do wyjścia.

To jej ciągłe pilnowanie osób i rzeczy! Kilka dni wcześniej na przykład stała w kolejce do rejestracji na rentgen, gdy jakiś mężczyzna zajął sobie za nią miejsce. Położył torbę na ławce i powiedział, że zaraz wróci i że idzie tylko po wodę do picia. Nie było go dobrych piętnaście minut. Ewa zdążyła się zarejestrować i właściwie mogłaby iść pod gabinet, ale widok tej torby leżącej na ławce nie dawał jej spokoju. Przez chwilę myślała nawet, żeby komuś powierzyć nad nią pieczę, ale ostatecznie warowała przy dobytku do momentu, aż staruszek wrócił. Coś tam marudził o kolejce, braku drobnych i o tym, jak jest wdzięczny za przypilnowanie jego rzeczy. Ewa mruknęła tylko, że nie ma sprawy, i już chciała odejść, gdy mężczyzna powiedział jeszcze: „Taka ładna pani. Po co te agrafki i taki makijaż?”. Wzruszyła ramionami, nie zamierzając wdawać się w dyskusję na temat swojego wyglądu.

Teraz również wolałaby usłyszeć tylko „dziękuję” albo nawet zostać zbyta jakimś żartem, ale nie w ten sposób. Nie w ten sposób.

− Po co się wpieprzasz, gdzie cię nie chcą, idiotko? – skarciła się, choć dobrze wiedziała, że taki ma charakter i trudno będzie coś na to poradzić. Może sprawy wyglądały tak przez Ankę i przez to, co wszyscy przeszli. Na szczęście rodzice, a zwłaszcza mama, jakoś sobie z tym chyba poradzili i już nie wybiegali za Anką, gdy tylko na moment stracili ją z oczu. Zresztą trudno byłoby wybiegać za kimś, kto pełnoletniość zdążył osiągnąć już dwa razy. Wiek Anki nie szedł jednak całkiem w parze z tym, co potrafiła nawywijać do tej pory. Niedawno na przykład wyznała, że wzięła cichy ślub. Tak po prostu sprzedała bardzo ważną informację. Jakby powiedziała o tym, że na przykład zmieniła pracę. Rodzina popadła w konsternację i z napięciem oczekiwała formalnego przedstawienia nowego członka rodziny, które miało nastąpić właśnie dzisiaj.

Ewa nie była zbyt zadowolona, gdy mama wymogła na niej przyjazd. Miała swoje plany i zobowiązania, ale jak zawsze na skinienie Anki trzeba było wszystko zostawić i biec tam, dokąd kazano. Zła, tupnęła najpierw jedną nogą, potem drugą. Piasek po trochu sypał się wszystkimi dziurami, więc przystanęła, żeby zdjąć buty i porządnie je wytrzepać. W tym momencie szlabany, które miała tuż przed swoim nosem, zaczęły się zamykać. I bardo dobrze! Na spotkanie rodzinne nie spieszyło się jej wcale. Zaraz po śniadaniu wyszła z domu, nie czekając nawet na przyjazd siostry, i spędziła na zewnątrz jakieś dwie godziny, więc nic się nie stanie, gdy przyjdzie trochę spóźniona na rodzinne celebracje, achy i ochy. Oparła się o szlabany i popatrzyła w jedną i drugą stronę, zastanawiając się, z której nadjedzie skład. Gdy jeszcze mieszkała tu na stałe, miała w głowie cały rozkład pociągów. Teraz w rodzinnym mieście czuła się trochę jak turystka. Było to dobre, bo mogła spojrzeć na nie świeżym okiem i na nowo docenić kameralność miejscowości, bo nad kwestią urody trudno było dyskutować, choć miasteczku absolutnie nie można było odmówić uroku i tego, że oferowało dwa w jednym, oddzielone tylko dużym krokiem. Dla kogoś, kto kochał żywioł wody, Kuźnica stanowiła miejsce absolutnie wyjątkowe.

Miejscowość była dość hipsterska. Raj dla windsurferów i kiteserferów, którzy lubili ciszę i niespieszność małych miast i przede wszystkim to, że na okolicznej Zatoce Puckiej nie było aż takiego ruchu. Miasteczko dostosowało się do swojej klienteli, mnożąc szkółki i instruktorów oraz... nie przesadzając z punktami gastronomicznymi czy sklepami, które ofiarowały odpowiedź na podstawowe zaopatrzenie głównie młodych mężczyzn. Dla takiej klienteli priorytetem był odpowiedni wiatr na zatoce – i w zasadzie tyle. I może właśnie dlatego w Kuźnicy zapachu morza nie przyćmiewały te inne, gastronomiczne.

Ewa usłyszała, jak szyny zaczęły wibrować. Pociąg jechał od Helu i był niemal na wyciągnięcie ręki. To był kolejny plus miejscowości. Niezwykła kameralność i ściśnięta zabudowa, od której nie odstawała trasa pociągu i maleńki dworzec. A wrażenie, że przejeżdżającego pociągu mogło się niemal dotknąć ręką, jeszcze potęgowało te odczucia. Ewa obróciła głowę w lewą stronę i nie powstrzymała się od wywrócenia oczami. Niedoszła ofiara Bałtyku, która wcale nie prosiła się o ratunek, stała obok niej.

− Czy pani nie...

− Nie – odpowiedziała szybko i odwróciła głowę, ciesząc się, że pociąg właśnie przejechał. Kiedy tylko podniosły się szlabany, niemal wbiegła na przejazd i skręciła w stronę kościoła.

Andrzej dopiero wtedy wyrwał się ze stuporu, w który wprawiła go nerwowa reakcja kobiety, i powoli poszedł w stronę miasta. W sumie nie powinien się temu dziwić, bo w końcu tam, na plaży, potraktował ją niezbyt miło. Coś w jej rysach twarzy jednak go zastanawiało. Miał wrażenie, że skądś ją zna. Że ten agresywny wizerunek gdzieś już wcześniej widział... Zrobił ruch, jakby odganiał muchę z czoła, i spojrzał na zegarek.

− Cholera! Straciłem zupełnie poczucie czasu – mruknął niezadowolony i ruszył szybkim krokiem w stronę, w którą poszła Ewa. Na szczęście z tego, co słyszał, Kuźnica była tak mała, że można ją było przejść z zamkniętymi oczami, „trzymając” rękę na trakcji kolejowej, i nie było mowy o tym, żeby się zgubić. Zabudowa miejscowości ściśnięta była między torami pociągu a Zatoką Pucką, i Andrzej, ze wzrostem ponad metr dziewięćdziesiąt, czuł się tutaj trochę jak Guliwer w krainie Liliputów. Czasu na spacery jednak już nie miał, i na wszelki wypadek wbił adres w nawigację. Już bardziej się spóźnić nie wypadało.

Ewa z kolei nie spieszyła się wcale. Szła powoli uliczkami swojego rodzinnego miasta, czasem rozpoznając wśród mijających ją ludzi sąsiadów czy kolegów ze szkolnej ławy. Ona sama zmieniła się na tyle, że jej wygląd nie mówił nic osobom, które wcześniej ją znały. Odwiedzała rodziców tak rzadko, że w krajobrazie miasta zdawała się być bardziej ekscentryczną turystką niż autochtonką.

− Jak cholernie nie chce mi się tam iść! – Kopnęła jakiś kamyk, który leżał na chodniku. – Najchętniej poszłabym znów nad morze, i tyle w temacie rodzinnej integracji. A już najchętniej, najchętniej wsiadłabym do auta i stąd wyjechała. – Dodała pod nosem, budząc tym ciekawość jakiegoś starszego pana, którego właśnie mijała. – Taaa. A potem zadzwoni mama i powie: „Jak mogłaś?! Czego ty wiecznie chcesz od tej dziewczyny? Wreszcie ułożyła sobie życie, więc powinniśmy się cieszyć razem z nią”.

Ewa potrafiła nawet przewidzieć, że kiedy matka skończy ją karcić, uderzy w żałosny ton i zapyta, czy naprawdę nie potrafi spędzić z nimi nawet kilku godzin. Matka zawsze wytaczała najsilniejsze argumenty na początku bitwy, a potem kończyła ją łzawo. Sposobem na faceta o miękkim sercu. Tyle że Ewa była inna i informowała o tym otoczenie nawet – a może przede wszystkim – swoim wyglądem. Nie dalej jak wczoraj mama zapytała ją z nadzieją, czy ma jakiś inny strój oprócz dżinsów i glanów.

− A co? Takie ubrania nie pasują do nowego nabytku Anulki?

− Do ciebie przede wszystkim – docięła mama, ale od razu wycofała się do drugiego pokoju, mamrocząc, że nie rozumie, jak córka z grzecznego dziecka i posłusznej nastolatki mogła zmienić się w kogoś tak krnąbrnego.

− Ewa! – Usłyszała nagle głos, który wyrwał ją z myśli. Co z tego, że i tak mało przyjemnych. Za bardzo zbliżyła się do domu i mama już zdążyła ją zauważyć z okna na półpiętrze. Teraz nie można się już było wycofać i zrobić kolejnej rundki po mieście. Westchnęła więc donośnie i weszła do domu od strony kuchni, kierując się od razu do łazienki, w której westchnęła kolejny raz, tyle że z niesmakiem. Pobyt siostry w domu rozpoznawało się od razu po toalecie. Cóż z tego, że zamykała klapę sedesu, skoro nie spuszczała po sobie wody? Ewa z niesmakiem spojrzała na papier toaletowy rozmoczony w żółtej wodzie. Różowy kolor ohydnie komponował się z sikami, więc natychmiast spuściła klapę i uwolniła wodę ze spłuczki. Na blacie koło umywalki zarejestrowała wkrętkowe kolczyki siostry, zużyte patyczki do uszu oraz męskie kosmetyki. Był to znak, że rycerz księżniczki Anny także objął w posiadanie wspólną siostrzaną łazienkę.

− No nic. Te dwa dni to może jakoś wytrzymam – pocieszyła się, długo opłukując stopy gorącą wodą. Miała ogromną ochotę na kąpiel, ale dobrze wiedziała, że to dopiero po zapoznawczej herbatce... obiadku, pardon. Włosom uwolnionym spod bandanki niewiele brakowało do idealnego wyglądu. Wystarczyło tylko kilka ruchów, żeby nadać odpowiedni kształt kolcom usztywnionym gumą i lakierem. Z kosmykami, które na wietrze potargał wiatr, zrobiła prędko porządek, przenosząc swoją uwagę na twarz. Szybko poprawiła makijaż. Rzęsy na prawej powiece znów skleiły się dziwacznie, więc rozczesała je grzebykiem, ale niewiele to pomogło. Następnym razem skorzysta z oferty doklejania dwóch do jednej, bo teraz, gdy pojedyncze włoski już powypadały, reszta układała się idiotycznie i czasem jakoś dziwnie na wspak. – No to lu. Trza wyjść i obejrzeć nową zabaweczkę Anulki. Ciekawe, jak długo będzie się nią cieszyć. – Głośno schodziła po schodach, żeby zaanonsować swoją obecność.

− Do salonu. – Mama wskazała otwarte drzwi. – Czekamy na ciebie z zupą. Wszyscy głodni. Już trzeci raz odgrzewam krem ze szparagów. – Powiedziała z pretensją, konstatując, że córka nic sobie nie robi z jej słów. Popatrzyła też krytycznie na jej makijaż i włosy, ale nie odważyła się skomentować nowego nabytku, który sterczał z ucha młodszej córki. – No, wchodź – dodała trochę łagodniej, bo Ewa w momencie się najeżyła, a awantura była ostatnią rzeczą, której w tym dniu Ela by sobie życzyła. – No. – Popchnęła córkę lekko do pokoju i powiedziała głośno:

− Zguba się wreszcie znalazła. Zapraszam wszystkich do stołu.

Ewa prędko rozejrzała się po salonie. Oprócz jej najbliższej rodziny pojawiła się też siostra mamy i chrzestna Anki w jednej osobie. Szczupła i bardzo delikatna, była kopią chrześniaczki, a właściwie to na odwrót, bo to Anka wyglądała jak skóra zdarta z ciotki. Te same blond włosy, które układały się gładko bez żadnej odżywki i aż prosiły o delikatny męski dotyk. Te same szare oczy obramowane zadziwiająco czarną i prostą rzęsą i nawet podobny styl ubioru. Prosty, klasyczny i bardzo, bardzo kobiecy. Bliżsi znajomi często żartowali, że to ciotka Mirka jest prawdziwą matką Anki, a nie jej ruda siostra.

− No i co, dziewczynko? – Ciotka od razu podeszła do Ewy.

− No i nic, cioteczko. Dobrze cię widzieć! – Lubiła krewną za jej wdzięk i chłodny, ale żartobliwy dystans.

− Szkoda tylko, że taka mała. – Ciotka dotknęła agrafki sterczącej z ucha siostrzenicy. – Ładnie i... mocno spina twój image.

− Dziękuję, ciociu. – Zrobiła dyg i poszła przywitać się z siostrą, bo dłużej już nie wypadało jej ignorować. – Kiedy przyjechaliście? – Zapytała Ankę.

− Ze trzy godziny temu. A ty długo jesteś? – Kobieta górowała nad Ewą o dobre kilka centymetrów plus obcas.

− Od rana – mruknęła, rozglądając się dyskretnie na boki. Nigdzie nie było widać męża siostry. – Gdzie jest...? – Urwała, bo zdała sobie sprawę, że nie pamiętała, jak nowy mężczyzna w ich rodzinie miał na imię.

− Zaanektował twoje miejsce, wyobraź sobie! – Anka ze śmiechem przymknęła drzwi salonu i patrzyła, jakie wrażenie zrobił jej mąż na siostrze. Była o nią całkiem spokojna, wiedząc, że jest kompletnie nie w typie jej mężczyzny.

Ewa poczuła się dość dziwnie na myśl, że ktoś zajął jej miejsce w fotelu za drzwiami i że tak samo jak ona czyta tam książkę. Nie zdążyła się jednak nad tym dłużej zastanowić, bo mężczyzna podniósł głowę.

− O kurwa! – Wybałuszyła oczy na dupka, któremu niepotrzebnie próbowała uratować życie.

W salonie zrobiło się cicho, a zdezorientowana Anka przenosiła wzrok z twarzy męża na siostrę.

− Wy się znacie?

Przez chwilę nikt jej nie odpowiadał, ale w końcu mąż Anki wstał z fotela i wyciągnął rękę do Ewy, ratując sytuację.

− Andrzej. Powinienem się był przedstawić wcześniej. I podziękować.

Pozwoliła uścisnąć sobie dłoń, mrucząc pod nosem swoje imię. I wcale, ale to wcale nie chciało się jej śmiać, choć sytuacja była zabawna. Nadęty bubek z plaży okazał się jej szwagrem, a znajomość została zawarta w sposób, który nie rokował ciepłych i serdecznych stosunków rodzinnych, zwłaszcza z jej strony. Buc i bufon – pomyślała niechętnie, usiłując nie widzieć pytającego wzroku Anki.

Andrzej z kolei doszedł do wniosku, że jednak wcześniej, tam przy szlabanach, wcale się nie pomylił. Jego partnerka i szwagierka, choć tak różne, jeśli chodziło o typ urody, miały bardzo charakterystyczną linię nosa. Wąski, delikatnie garbaty grzbiet zaokrąglał się dosyć zabawnie w czubek i nieco zwisał nad ustami. Taki nos czarownicy, który jego Annie nadawał wdzięk i rasowość, a u Ewy doskonale dopełniał dziwacznego wizerunku. Ale tak czy tak, nos nie mógł być powodem tego, jak potraktował ją na plaży. Było mu po prostu głupio, zwłaszcza dlatego, że ta kobieta okazała się siostrą jego partnerki. Sam przed sobą przyznał jednak, że jej image też miał wcale