Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
64 osoby interesują się tą książką
Choć od chwili obalenia komunizmu w Polsce minęło 16 lat, to społeczeństwo wciąż ma jeszcze dużo do nadrobienia w każdej dziedzinie, a rozliczenia przeszłości jeszcze trwają.
Aniela opuszcza oddział chirurgiczny sochaczewskiego szpitala, którym przez lata kierowała. Przejście na emeryturę ma zaowocować odpoczynkiem po latach pracy zawodowej połączonej z wychowywaniem dzieci. Kolejna przeprowadzka otwiera jednak nowe możliwości i lekarka powraca do zawodu, ale jej praca bywa wyjątkowo niewdzięczna, a ona sama zaczyna to mocno przeżywać. To zaś coraz bardziej odbija się na jej zdrowiu.
Do tego znów dają o sobie znać rodzinne tajemnice, które zaprowadzą Anielę na komendę policji, gdzie będzie musiała udowodnić swoją niewinność.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
Albert Nelson od godziny przechadzał się po nowojorskiej rezydencji, usiłując pojąć, jak mogło dojść do takiej sytuacji. Wuj Bill Moore nie bez powodu właśnie jego obdarzył tak dużym zaufaniem i przekazał mu w testamencie cały majątek. Siostrzeniec wiedział, że do masy spadkowej weszły wszystkie posiadane przez krewnego przedmioty. Tych, których nie mógł przejąć w sposób oficjalny, zobowiązał się strzec w dwójnasób. Tymczasem zawiódł i nie miał pojęcia, co dalej począć.
Po raz kolejny tego dnia wybrał numer swojego prawnika, ale znów zrezygnował. Wuj ufał, że w takich sytuacjach Albert zdoła sobie poradzić sam. Przycupnął na szerokich wypolerowanych schodach wijących się na piętro i schował twarz w dłoniach. Pamiętał moment, gdy siedział przy łóżku umierającego, który resztkami sił powtarzał mu, żeby strzegł obrazów, do czasu gdy zgłosi się po nie właściwa osoba. Od tamtej pory minęły blisko trzy lata, ale nikt się nie pojawił, a on stracił czujność. Skupił się na pomnażaniu pieniędzy Moore’a, a że żona nie chciała się przeprowadzić do odziedziczonej rezydencji, to i on zaglądał tu coraz rzadziej.
Teraz nie śmiał spojrzeć na wiszący po jego prawicy portret krewnego. Zawiódł, wiedząc, jak wiele wuj poświęcił, by ten sekret nie wyszedł na jaw.
Gdyby dzień wcześniej wysłuchał dzwoniącego do niego stróża posiadłości, który uskarżał się, że nie jest w stanie sobie poradzić ze szwankującym systemem monitoringu, i wysłał na miejsce ekipę fachowców, teraz siedziałby spokojnie w firmowym fotelu i obmyślał strategię sprzedaży silników do motorówek.
Nagle doznał olśnienia. Nie mógł liczyć na pomoc odpowiednich służb, ale nie miał prawa zaniechać wypełnienia swoich obowiązków wobec Billa i pozostałych osób ryzykujących życie dla dobra sprawy. Musiał jak najszybciej otrząsnąć się ze zdumienia i działać, póki istniały szanse, by naprawić to istotne niedopatrzenie. Wyjął aparat telefoniczny najnowszej generacji i wybrał numer prywatnego detektywa polecanego mu kiedyś przez przyjaciela.
Czekając na połączenie, zastanawiał się, jak bardzo wspomniany specjalista jest godny zaufania i ile z informacji powinien znać, by móc skutecznie działać.
ROZDZIAŁ I
Jesienna plucha w Polsce nie sprzyjała długim spacerom, ale poczucie samotności zniechęcało Anielę Bednarską do tkwienia w czterech ścianach. Nisko zawieszone stalowoszare chmury tłoczyły się nad jej głową, niemal trącając ją swymi napęczniałymi od deszczu brzuchami. Trzymana przez nią w dłoni parasolka pozostała złożona. Rześki podmuch wiatru muskał jej zwiotczałą skórę i wyciskał łzy z otoczonych wianuszkiem zmarszczek orzechowych oczu, które straciły swój dawny blask.
Wrony krążące nad drzewami w niewielkim parku w centrum Sochaczewa domagały się zainteresowania. Już dawno skończyły się plony na polach okolicznych wsi, dlatego zimą ptaki chętnie przenosiły się do miasta, upatrując łatwego łupu w rzadko opróżnianych koszach na śmieci.
Aniela doskonale pamiętała walkę teściowej ze stadami skrzydlatych złodziei oskubujących drzewa z owoców. Te krzyki niekiedy ją przerażały, dlatego dbała o to, żeby w ich ogrodzie rosły wyłącznie grusze, jabłonie i śliwy mogące się ustrzec przed nieproszonymi gośćmi. A teraz będzie musiała to wszystko pożegnać i oddać w obce ręce.
Mżawka pojawiła się tak nagle, że Bednarska nawet na nią nie zareagowała. Sunęła w stronę budynku szpitala, w którym rozpoczęła pracę po wyprowadzce z Warszawy. Teraz placówkę przeniesiono na drugą stronę miasta do nowoczesnego i znacznie większego budynku, gdzie Aniela pracowała jeszcze do wczoraj. Miała blisko dwa miesiące nagromadzonego przez lata urlopu wypoczynkowego, więc musiała go wykorzystać, zanim odejdzie na zasłużoną emeryturę.
Dawny budynek szpitala przeszedł generalny remont i teraz służył duchownym kończącym posługę w parafiach. Tutaj znajdowali dach nad głową, opiekę i wsparcie. Aniela uśmiechnęła się pod nosem i odruchowo naciągnęła na głowę kaptur ortalionowej kurtki. Miała szczęście, że nie musiała się obawiać o swoją przyszłość. Owszem, dzieci już dawno dorosły i miały swoje sprawy, ale wciąż mogła na nie liczyć. Ufała, że nie oddadzą jej do domu dla seniorów, gdy już przestanie sobie radzić z codziennością.
Przystanęła na chwilę i spojrzała na wypielęgnowany park otulający dawny szpital. Ileż to razy spędzała w nim przerwy w czasie dyżurów albo wędrowała pomiędzy drzewami, chcąc odetchnąć po skomplikowanej operacji, którą udało jej się przeprowadzić. I choć przez wiele lat czuła się w tym miejscu obco, to gdy objęła funkcję ordynatora, jej podejście uległo zmianie. Wreszcie zbudowała oddział według własnych zasad i zadbała zarówno o współpracowników, jak i o pacjentów zasługujących na troskę i opiekę.
– Pani doktorka to się rozchoruje i resztę urlopu spędzi pod pierzyną – oświadczył żylasty i mocno przygarbiony dozorca, zamiatający resztki opadłych z drzew liści.
– Nie będzie tak źle, panie Ignacy – odparła i uśmiechnęła się do znajomego, który od lat był zatrudniony w tym miejscu, nawet po zmianie właściciela.
– Pani doktorka to już zapomniała, że i o siebie trzeba zadbać – nadmienił ojcowskim tonem, choć był od niej starszy ledwie o kilka miesięcy i od niedawna pracował na pół etatu, jednocześnie pobierając marną emeryturę. – A czy zdecyduje się pani na pracę u nas? – zapytał i powiódł spojrzeniem po żółtym budynku stojącym za jego plecami.
– Plany uległy zmianie.
– Czyli jednak woli pani szpital?
– Nie, tam też nie wrócę – odparła dość enigmatycznie, czym zaciekawiła dozorcę, który wsparł się na długim trzonku miotły i wlepił wzrok w lekarkę.
– Przecie wnuki w Warszawie mieszkają, to co pani doktorka będzie tu robiła?
Aniela nabrała powietrza, bo po raz pierwszy miała powiedzieć na głos do obcej osoby to, co niebawem stanie się faktem.
– Wracam na stare śmieci.
Wypowiedziawszy te słowa, poczuła radość. Długo się nosiła z podjęciem tej trudnej decyzji, ale miniony rok uświadomił jej, że nie jest w stanie samodzielnie utrzymać tak dużego domu, a praca w ogrodzie też coraz bardziej ją męczyła.
– Czyli dokąd?
Aniela wybałuszyła oczy. Dla niej domem wciąż była Warszawa i choć miasto ostatnimi czasy bardzo się zmieniło, to z radością patrzyła na to, jak dumnie dźwiga się z kolan, chcąc dogonić pozostałe europejskie stolice. Dokładnie półtora roku temu Polska wstąpiła do Unii Europejskiej i już było widać pierwsze efekty. Dodatkowe fundusze trafiły do najuboższych wsi i miasteczek, ale zauważalne stały się też inwestycje w infrastrukturę w centrum kraju oraz w jego sercu, za które uważana jest stolica.
– Do Warszawy.
– Ja to bym nie chciał tam mieszkać. Głośno, brudno i ciągle w biegu.
– Zależy od tego, z jakiej perspektywy na to spojrzeć. – Westchnęła, a potem rozłożyła parasol, bo mżawka przerodziła się w zacinający deszcz.
– Oby tam znalazła pani spokój i nabrała sił, bo widzę, że z tym jakoś marnie.
– Dlatego właśnie zamierzam się cieszyć spokojną emeryturą w otoczeniu muzeów, teatrów i kawiarni.
– W takim razie życzę dużo zdrowia i pieniędzy na te wszystkie fanaberie.
Aniela z gracją skinęła głową, a potem odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w drogę powrotną. Jeszcze przez chwilę słyszała odgłosy szurania miotłą po chodniku, a potem zagłuszyły je przejeżdżające ulicą samochody. Ostatnio znacznie ich przybyło w Sochaczewie. Jej renault stał w garażu, bo wciąż nie zadecydowała, czy będzie go potrzebowała w stolicy. Gabrysia przekonywała ją, że poruszanie się po mieście w godzinach szczytu staje się coraz bardziej frustrujące, więc znacznie lepszym wyjściem byłoby korzystanie z komunikacji miejskiej. Bednarska powtarzała sobie, że ma jeszcze czas na podjęcie decyzji.
Gdy dotarła do domu, w przedpokoju powitało ją przyjemne ciepło. Szybko zrzuciła z siebie przemoczone pantofle i skarpetki. Obejrzawszy pochlapane spodnie, uznała, że musi je zmienić.
Chwilę później wyszła z sypialni przebrana w szare dresy i grube skarpety. W zawieszonym w przedpokoju lustrze ujrzała swe odbicie i natychmiast skręciła do łazienki, by przeczesać zmierzwione od wilgoci kosmyki. Od dawna nosiła krótko przystrzyżone włosy i po umyciu modelowała je na szczotce, wywijając do góry. Nic dziwnego, że teraz oklapły i lepiły się do głowy. Włączyła suszarkę i skierowała na włosy ciepły strumień powietrza. Nagle wydało jej się, że słyszy dzwoniący telefon. Wyłączyła urządzenie i nasłuchiwała. Nie pomyliła się w swych podejrzeniach. Wybiegła na korytarz i uniosła słuchawkę.
– Pani Anielo, klient otrzymał pozytywną decyzję o kredycie i niebawem sfinalizujemy sprzedaż – poinformowała ją pracownica biura nieruchomości wynajętego przez Gabrysię.
– Do kiedy mam się wynieść z domu? – spytała niepewnym głosem. Owszem, chciała mieć już za sobą ten etap, a jednak podskórnie czuła, że to kolejna drastyczna zmiana w jej życiu. Ostatnio było ich aż nadto. Tęskniła za spokojnymi, leniwie płynącymi wieczorami. A takie miały być, gdy wreszcie przejdzie na emeryturę. Na razie nie zdążyła jeszcze tego odczuć. Odchrząknęła, by ponaglić rozmówczynię.
– Do końca roku. Zdąży pani ze wszystkim?
– To prawie dwa miesiące, więc nie wiedzę przeszkód.
– A zatem trzymam rękę na pulsie i dam znać, gdy odezwie się do mnie klient z informacją, że jest gotowy do dokonania przelewu.
Bednarska powoli odłożyła słuchawkę na widełki i podreptała do kuchni. Po tym intensywnym poranku zasłużyła na filiżankę kawy z mlekiem. Nalała wody do czajnika elektrycznego i odmierzyła czubatą łyżeczkę drobno zmielonych ziaren swojego ulubionego gatunku. Jak zawsze przed zamknięciem pojemnika przez chwilę nachylała się nad nim i wąchała aromat zawartości. Już od wielu lat kupowała zmieloną kawę, schowawszy głęboko do szuflady stary młynek, który podarowała jej ciotka Irena Kozan jako prezent do nowego domu. I choć już go nie używała, to nie potrafiła ot tak się go pozbyć. Wciąż pamiętała, jakiego poświęcenia wymagało zdobycie nawet podstawowego sprzętu kuchennego. I ciotka, i babka Kornelia spędziły mnóstwo godzin w kolejkach przed sklepami. Teraz zdawało się to nie do pomyślenia.
Woda coraz głośniej bulgotała, odciągając Anielę od wspomnień. Bednarska napełniła wrzątkiem ulubioną filiżankę i przysiadła na krześle przy kuchennym stole. Zamknęła oczy i rozmasowała skronie, bo znów poczuła nieprzyjemny ból pulsujący gdzieś pod czaszką. Nie potrafiła go zlokalizować, ale niekiedy stawał się mocno drażniący. Zapobiegawczo sięgnęła do szafki i wyjęła pudełko z medykamentami. Odszukała tabletki przeciwbólowe i popiła je chłodną już kawą. Resztkę napoju szybko wysączyła i poczłapała do pokoju. Potrzebowała drzemki.
Ułożyła się na wersalce i okryła nogi grubym kocem, który kiedyś kupiła na Stadionie Dziesięciolecia. Od czasu do czasu robiła na nim zakupy, choć przeszkadzały jej tłok i natarczywość niektórych sprzedawców. Wiedziała jednak, że tam znajdzie wszystko, i to za niewygórowaną cenę.
Gdy Gabrysia wraz z mężem zamieszkała w Warszawie, dużą część wyposażenia kuchni i dwóch małych pokoi nabyła właśnie na bazarku pod stadionem. Cieszyły ją nowe sztućce, obrusy, pościel czy bieżniki na ławę. Bednarska sprawiedliwie rozdzieliła między córki własny skromny posag, ale wiedziała, że to zbyt mało na początek. Joli oprócz dwóch zmian pościeli i kilku obrusów wysłała pieniądze, by na miejscu dokonała stosownych zakupów do wynajętego pod Londynem mieszkania, do którego przeniosła się wraz z mężem i córką. Dotychczas nie zdołała odwiedzić pierworodnej. I to zostawiała na czas emerytury. Z podziwem patrzyła na swoją nastoletnią wnuczkę, biegle posługującą się polskim, angielskim i niemieckim. Lidka marzyła o studiach w Warszawie. Tym bardziej pomysł z przeprowadzką Anieli do stolicy spotkał się z przychylnością jej dzieci.
Gabrysia również potrzebowała jej pomocy przy bliźniętach, które rozpoczęły edukację w szkole podstawowej i już na starcie przywlekły do domu cały wachlarz wirusów i bakterii, odpowiedzialnych za wywołanie u Beatki zapalenia ucha, a u Sławusia – trzydniówki, sprzedanej następnie ojcu. Artur ledwie przeżył kilka dni męki, więc z niepokojem patrzył na powracające do domu pociechy i czym prędzej rozwoził je na mnożące się jak grzyby po deszczu zajęcia dodatkowe.
Aniela zdołała przysnąć, gdy gdzieś w oddali usłyszała znajomy dźwięk. Usiłowała sobie przypomnieć, skąd go zna i dlaczego czuje, że powinna otworzyć oczy. Powracająca świadomość nakazała jej zerwać się z wersalki i biec do przedpokoju. Kiedy stanęła na wprost stolika, podniosła słuchawkę i odezwała się zaspanym głosem.
– Hejka, mamuś – przywitał ją radosny z kolei głos najmłodszej latorośli. – Właśnie wracam z praktyk. Dzisiaj mieliśmy zajęcia w prosektorium, więc rano nic nie jadłem, a teraz lecę na obiad i właśnie dlatego dzwonię, bo przypomniało mi się, że miałem zapytać Karolcię, czy przyjedzie – ciągnął, ledwie łapiąc oddech pomiędzy frazami.
– Mam nadzieję, że zjawicie się w komplecie – odparła, opierając się o chłodną ścianę, bo wciąż jeszcze była zaspana.
– Karolcia będzie, dlatego przyjedziemy pociągiem, bo nie pomieścimy się wszyscy w aucie Artura.
– Wyjechać po was na stację?
– Poradzimy sobie.
– Ale jeśli będzie taka pogoda jak dzisiaj, to obiecaj, że zadzwonisz i wtedy podjadę – zastrzegła, przyglądając się kałuży wokół parasolki rozłożonej przy drzwiach wejściowych.
– Pod warunkiem że cię złapię pod telefonem.
– Znowu zaczynasz?
– Nie wiem, dlaczego tak się bronisz przed kupieniem komórki. – Westchnął. – Nie masz pojęcia, jaka to wygoda... – Rozmarzył się. – Poza tym mamy rok dwa tysiące piąty i musimy na dobre pożegnać dwudziesty wiek.
– Pewnie po przeprowadzce już mi nie odpuścisz...
– Zdecydowanie, bo nie chcę się o ciebie martwić.
– Czy to przypadkiem nie ja jestem rodzicem?
– Ja akurat mam nadzieję, że jeszcze długo nim nie będę, ale to nie znaczy, że jako syn nie mogę się martwić o swoją najukochańszą matkę.
– Już ty mnie nie bierz pod włos... – jęknęła, znając wszystkie argumenty syna, od lat nakłaniającego ją do zrezygnowania z telefonu stacjonarnego na rzecz komórki. A ona najzwyczajniej w świecie nie chciała czuć się jak na smyczy. W szpitalu wielu lekarzy chełpiło się posiadaniem nowoczesnych telefonów przenośnych, nie zdając sobie sprawy, że dzięki nim są łatwo odnajdowani nawet w czasie dni wolnych. Uśmiechała się, słysząc ich przechwałki, ile wydali na nowiuśkie cacko, a potem szła na pocztę i uiszczała opłatę za abonament telefoniczny na kolejny miesiąc. – Będziemy razem mieszkać, więc jeszcze będziesz miał mnie dosyć – dodała zaczepnie.
– To raczej mama odzwyczaiła się od widoku porozrzucanych brudnych skarpet i tony nieumytych naczyń na stole. – Zachichotał, przypominając sobie czasy, zanim rozpoczął studia medyczne i wyprowadził się do akademika.
– Robert, będziemy musieli opracować jakiś regulamin użytkowania naszego mieszkania – odparła i natychmiast zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy tak określiła swoje nowe lokum.
– W niedzielę przywiozę gruby notes i zaczniemy wszystko spisywać – zastrzegł, a potem, jak zwykle, gdy się przekomarzali, zaśmiał się i pojednawczo pożegnał matkę.
Odłożywszy słuchawkę, przez chwilę stała nieporuszona. Niebawem przyjdzie jej się rozstać z domem, w którym spędziła większość życia. To tu wychowała troje dzieci i zawarła nowe znajomości. Teraz czekało na nią znacznie mniejsze mieszkanie, do którego wraz z rozpoczęciem roku akademickiego przeprowadził się jej syn. Niebawem miała do niego dołączyć.
Choć ból nieco zelżał, to wciąż czuła jego obecność. Nie mogła jednak czekać. Miała sporo do zrobienia, zanim przekaże klucze nowemu właścicielowi. Mimo że z pakowaniem ubrań nie było problemu, bardziej obawiała się o to, co Mirek przez lata zgromadził w garażu. Nie zdążył zrobić porządku, więc teraz to ona zmuszona będzie dokonać selekcji i zdecydować, co może zabrać ze sobą, co powinna sprzedać, a co podarować bliższej i dalszej rodzinie czy sąsiadom.
Wciągnęła kalosze, a na plecy narzuciła starą kurtkę Mirka. Skryła głowę pod kapturem i pomknęła do garażu. Przekroczywszy próg, poczuła się jak intruz myszkujący w rzeczach należących do kogoś innego. I choć miała świadomość, że są też jej własnością, to nie była w stanie się przełamać, by zdecydować, co może stąd zabrać. Widok ukruszonych narzędzi ogrodniczych, łysych opon od sprzedanego kilka lat temu poloneza, długiego sparciałego węża ogrodowego, metalowej konewki i kilku pękatych skrzynek z narzędziami przypomniał jej, że dawno tu nie zaglądała, a przedmioty tak samo jak ludzie wymagają zainteresowania.
Zrobiła głęboki wdech i czując unoszącą się w powietrzu wilgoć, weszła do środka. Nie mogła dłużej czekać z porządkami. Kiedyś w zupełnie innej sprawie zbyt łatwo się poddała, a pozostawione niedomówienia wciąż ją trapiły i spędzały sen z powiek. Włożyła więc stare rękawice i zabrała się do sortowania rzeczy, by przepędzić wspomnienia. Te jednak powracały niczym stado wygłodniałych wron.