Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
266 osób interesuje się tą książką
Wiele lat po maturze Anna otrzymuje zaproszenie na spotkanie absolwentów liceum. To budzi w niej lawinę wspomnień – zarówno tych pięknych, jak i bolesnych.
Z jednej strony chciałaby raz na zawsze zamknąć drzwi do przeszłości, by dawne sekrety nie ujrzały światła dziennego. Z drugiej tęskni za młodzieńczymi latami, gdy świat – mimo szarości PRL-u – wydawał się piękny.
Gdańsk, lata 80. – miasto pełne kontrastów, w którym polityczne napięcia mieszają się z codziennymi radościami młodych ludzi. W tym świecie grupa licealistów walczy o swoje marzenia i miejsce w rzeczywistości pełnej lęków, nadziei i tajemnic. Miłość, zdrada, przyjaźń i dramatyczne wybory splatają ich losy, zmuszając ich do podejmowania decyzji, które będą skutkowały przez całe życie.
Śmierć jednego z przyjaciół staje się punktem, który naznaczy ich wszystkich. Sekrety i niewyjaśnione sprawy kładą się cieniem na ich dorosłym życiu, przypominając, że czasem nie da się uciec od tego, co już minęło.
„Wiatr od morza” to opowieść o młodości w cieniu wielkich przemian, o miłości, lojalności i tęsknocie za czasami, gdy życie wydawało się prostsze, choć wcale takie nie było.
Anna od lat żyje z ciężarem sekretów, których nie zdradziła nawet najbliższym. A może to ona nie dostrzega tajemnic skrywanych przez innych?
Co, jeśli najbliżsi, także mają swoje powody, by niechętnie wracać do przeszłości?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 311
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki:
Adam Kosik
W projekcie okładki wykorzystano ilustracje:
Adam Kosik
Ilustracje w książce:
124875662, 238352575, 309766161, 533275031, 567071793 / AdobeStock;
Adam Kosik
Redakcja:
Agata Bizuk
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej:
Andrzej Lademann / komart.com.pl
Korekta:
Anna Żochowska
Karolina Tuszyńska
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Gdańsk 2025
tekst © Magdalena Witkiewicz, 2025
© Pracownia Dobrych Myśli
ISBN 978-83-973150-5-1
Druk i oprawa:
Abedik SA
Promocja wydawnictwa została zrealizowana przy wsparciu Gdańskiego Funduszu Promocji Wydawnictw
Patronat honorowy
Patronat medialny
Dla Oli Nowok-Dziekońskiej.Bo jesteś dla mnie bardzo ważna…
Znajdziesz dla mnie trochę czasu?
Zaśpiewam Ci piosenkę
O dziewięćdziesięciu dziewięciu balonach,
Lecących w stronę horyzontu
Być może teraz o mnie myślisz…
Śpiewam Ci zatem piosenkę
O dziewięćdziesięciu dziewięciu balonach
I o tym, co ta historia przyniosła…
99 Luftbaloons
tekst: Nena (Gabriele Susanne Kerner)
tłum. Magdalena Witkiewicz
Czasami przeszłość zupełnie niespodziewanie puka do naszych drzwi. Bywa, że otwieramy je z uśmiechem, witając dawne wspomnienia jak starych przyjaciół, ale równie często ogarnia nas lęk, jakby zza progu miały wyjrzeć mroczne cienie, o których wolelibyśmy na zawsze zapomnieć.
Przypominamy sobie tajemnice, o których sami nie chcemy pamiętać. Od zawsze przecież dbamy o to, by świat nigdy ich nie poznał.
Wspomnienia mogą zostać przywołane zapachem, przenoszącym nas do świata, który kiedyś był nam bliski, smakiem, który wyda nam się znajomy, przypadkowym spotkaniem lub wiadomością od osoby, z którą kontakt zupełnie nam się urwał.
Drobiazgi, pozornie niewinne, wplatają w teraźniejszość nić dawno minionych dni. To od nas zależy, czy podążymy za tą nicią. Czy mamy odwagę ją chwycić i wyruszyć w podróż po śladach przeszłości, wiedząc, że w labiryncie nie czai się groźny minotaur, ale my sami sprzed lat.
Kiedy jesteśmy młodzi, mamy osiemnaście, dwadzieścia lat, jesteśmy przekonani, że ta młodość potrwa wiecznie. A potem zamykamy oczy, po krótkiej chwili otwieramy je i ku naszemu zaskoczeniu mamy czterdzieści, pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat. Patrzymy na swoją twarz w lustrze i zastanawiamy się, kim jest ten człowiek, na którego właśnie spoglądamy. Niby ten sam, a jednak zupełnie inny. Niby przyzwyczailiśmy się już do tego, jak wygląda, w jaki sposób na nas patrzy, a jednak we wspomnieniach mamy przed oczami zupełnie kogoś innego. A w środku? W środku czujemy się wciąż tak samo, jak wtedy. Dokładnie tak, jak na tych czarno-białych zdjęciach, które są schowane w pudełeczkach po bombonierce w szafce, gdzieś na górnej półce w garażu.
Do mnie przeszłość pukała kilka razy, ale nie chciałam otwierać tych drzwi. Pierwszy raz, kiedy znalazłam w garażu kasetę, drugi raz, gdy zdradziłam swoją tajemnicę, a potem kiedy zajrzałam do starej szafy… Wtedy te drzwi do przeszłości otworzyłam bardzo mocno i wyjaśniliśmy sobie z moim mężem wszystko, co było do wyjaśnienia… Ale zanim do tego doszło, musiało się wiele wydarzyć. Może tak miało być?
Po tylu latach wspólnego bycia razem mogłam śmiało powiedzieć, że wreszcie nie mieliśmy przed sobą sekretów i już teraz mogliśmy spokojnie żyć pełnią życia…
Naszą rozmowę tamtego dnia można określić jako pewnego rodzaju katharsis. Byłam pewna, że już nigdy nie wrócimy do tamtych wydarzeń, nawet myślami, ale cóż. Takie jest życie. Nie można cofnąć tego, co się stało i nie da się wymazać pamięci jedną rozmową. Im bardziej staramy się o czymś nie myśleć, tym bardziej ta myśl zaprząta naszą głowę. Nasza przeszłość wracała znienacka, dobijała się niechciana do naszych umysłów, ale… po prostu trzeba było ją zaakceptować.
Jedno z popularnych niegdyś w kulturze żydowskiej powiedzeń mówi: „Bóg stworzył człowieka z oczami z przodu, a nie z tyłu głowy, co znaczy, że człowiek ma się zajmować tym co będzie, a nie tym co było.”1
Przecież przeszłości nie można już zmienić.
Ta dalsza, sprzed czterdziestu lat, skrywała tajemnice, do których nie chciałam wracać, bo bałam się, że moje życie rozsypie się w drobny mak, a ta bliższa przypominała o tym, że już raz moje życie się rozsypało i później przez wiele lat mozolnie próbowałam je na nowo poukładać. Chyba nawet mi się udało je z powrotem posklejać, ale obiecałam sobie, że nigdy nie sprawdzę, czy klej jest wystarczająco mocny…
Myślę, że umiem już patrzeć przed siebie, zgodnie z zasadą, że tego, co minęło nie jesteśmy w stanie zmienić. Wierzę, że nasze życie zależy od decyzji, które podejmujemy właśnie teraz. Dziś jestem naprawdę silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Tym razem przeszłość po raz kolejny dała o sobie znać sygnałem dźwiękowym z zegarka, który dostałam na ostatnie urodziny od mojego męża. Włożyłam okulary. Wiadomość na WhatsAppie od Krzysztofa, kolegi z liceum. Chwyciłam telefon, by wygodniej było mi czytać te zdecydowanie zbyt małe dla mnie literki. Na wyświetlaczu zegarka nie widziałam za wiele. Krzysztof dodał mnie do grupy „40 lat minęło jak jeden dzień”. Chyba już dawno minęło czterdzieści lat? Sześćdziesiątka niepokojąco zaglądała mi przez ramię, co mnie wciąż bardzo zaskakiwało. Kiedyś ludzie, którzy mieli sześćdziesiąt lat, wydawali mi się starzy, a ja przecież wciąż czułam się młoda! Taka jak kiedyś!
Otworzyłam WhatsAppa.
KrzysztofCześć! Nie da się ukryć, że prawie czterdzieści lat minęło od…
BożenaNaszej matury!
KrzysztofTeż. Matury też. W każdym razie wypadałoby się spotkać! Trzydziestolecie nam nie wyszło, to może teraz? Może tym razem wyjazdowo?
MarekSuper! Dajcie tylko znać wcześniej, to ustawię sobie dyżury.
Andrzej(…)
Chciałam coś napisać, ale zauważyłam, że Andrzej akurat coś pisał. Postanowiłam chwilę poczekać.
BożenaCudownie! Ostatnie nasze spotkanie było CUDOWNE! Takie wspomnienia! Prawda, Aniu?
Zacisnęłam pięści. Doskonale wiedziałam, o czym pisze. Nie chciałam do tego wracać. Dla kogo cudowne?
Moje myśli, choć usilnie starałam się je kontrolować, zaczęły niepokojąco błądzić po zakamarkach przeszłości. Tych lat. Tamtych wydarzeń. Wielu rzeczy nie pamiętałam albo nie chciałam pamiętać. Dziesięć lat wymazanych ze wspomnień. Może tak miało być? Może gwałtowny podmuch wiatru musiał zdmuchnąć wszystkie nasze życiowe przeszkody, bym wreszcie zrozumiała, o co w tym wszystkim chodzi?
Bożena najwyraźniej nie miała takich oporów. Była nieobliczalna. Zawsze uwielbiała bawić się emocjami innych, testować granice, sprawdzać, jak daleko może się posunąć.
Ale to już przeszłość.
Spojrzałam na ekran telefonu i odetchnęłam. Nie mieliśmy już przed sobą sekretów. Bożena przestała być zagrożeniem.
A przynajmniej chciałam w to wierzyć.
BożenaMusimy to powtórzyć!
Potem był animowany gif przedstawiający jakiegoś brokatowego misia wręczającego komuś prezent.
Ze złością odłożyłam komórkę. Nie chciałam tego powtarzać. Wręcz bałam się tego spotkania. Telefon nie przestawał jednak wydawać dźwięków świadczących o nadejściu nowych wiadomości. Chwilę się wahałam, po czym złapałam go w dłonie i przeczytałam kilka, które przez ten czas się pojawiły.
MarekAnia? A wy? Macie ochotę na spotkanie? Bo ostatnio to się tylko spotykamy u mnie w gabinecie, jak w kręgosłupie wam strzyka albo serce nierówno wam bije.
AndrzejFajna propozycja. Myślę, że chętnie się spotkamy. Pogadam z żoną.
JarekAle niespodzianka! Dajcie znać, kiedy i gdzie, a bukuję lot!
KrzysztofA ty dalej gdzieś w świecie?
JarekNieustająco w świecie! I nieustająco w pogoni za lepszym jutrem. Ustalmy datę tak, by wszystkim pasowało. Ostatnio chyba wszystkich nie było? Andrzej, będziesz tym razem?
BożenaAndrzeja nie było. No kto jak kto, ale Ty to powinieneś pamiętać!
Tym razem zdanie kończył migoczący kotek pijący kawę. Moja wnuczka mówi, że takie rysunki są boomerskie.
Przez chwilę się wahałam. Wiedziałam, że jak zacznę cokolwiek pisać, wszyscy to zobaczą.
Trudno. Bożena nie mogła wiedzieć, że mnie zdenerwowała. Napisałam zatem, udając, że nie zrozumiałam aluzji.
AnnaAle miła wiadomość! Świetny pomysł ze spotkaniem. Dajcie znać, kiedy i gdzie. Wąski, czy ty jak zwykle wszystko zorganizujesz i przyjdziemy na gotowe? :)
KrzysztofNo, no, mogę zorganizować. Super, że będziesz. Trzymam za słowo. Dawno cię nie widziałem.
MarekJa ją ostatnio widziałem rozebraną. Prawie zupełnie. Nieźle wygląda.
KrzysztofSzczęściarz! Niektórzy to mają fory!
AnnaNo hej! Obowiązuje cię tajemnica lekarska!
MarekNo chyba nie w kwestii takiej, że dobrze wyglądasz.
KrzysztofSwego czasu każdy marzył, by zobaczyć Anię rozebraną.
Przez chwilę widziałam, że mój mąż coś pisze. W końcu przeczytałam:
Tego zaszczytu dostąpili nieliczni.
Nikt nie odpisywał przez dłuższą chwilę. Pewnie każdy z nas pomyślał o tym samym.
JarekByliście ostatnio u… niego?
MarekByłem. Czasem tam zachodzę, sprzedać mu plotki. Mam po drodze… Zdradzam mu też wszystkie swoje tajemnice. Z pewnością nikomu nic nie powie… Czasem widzę, że ktoś przyczepia kolorowe balony…
JarekZapytałbym, co u niego słychać, ale pewnie po staremu…
Odłożyłam telefon. Czterdzieści lat od… Od tamtych wydarzeń… No i od matury.
Tego dnia wspomnienia zapukały do mnie gwałtowniej niż zwykle. Często wracałam myślami do dawnych lat, szczególnie do czasów szkoły średniej. Może dlatego, że teraz sama pracowałam w liceum i w oczach moich uczniów widziałam odbicie siebie sprzed lat. Wydawało nam się wtedy, że młodość będzie trwać wiecznie, że jesteśmy niezniszczalni. Walczyliśmy o swoje ideały, bezczelnie rozpychając się łokciami, przekonani, że możemy zmienić świat.
A teraz? Teraz właśnie byliśmy w tej przyszłości, o której tak intensywnie myśleliśmy w latach osiemdziesiątych. Czy była lepsza? Zdecydowanie tak. Ale czy taka, jaką sobie wyobrażaliśmy? Tego nie byłam pewna.
Kiedyś byliśmy nierozłączni, a teraz z tamtych przyjaźni zostało tak niewiele. Niektórzy spełnili swoje marzenia, pozostali musieli pogodzić się z tym, że życie potrafi być bezlitosne. A jeszcze inni… odeszli zbyt wcześnie, zanim zdążyli zobaczyć, jak wygląda świat, o który tak walczyliśmy.
Usiadłam w moim ulubionym fotelu. Kiedyś należał do moich rodziców, potem zginął gdzieś w garażu zapomniany przez wszystkich, a następnie sama go odnowiłam. To był typowy fotel z czasów PRL-u, pomalowany przeze mnie na biało i obity patchworkiem, który wcześniej uszyłam ze starych jeansów. Cieszył moje oko zawsze, gdy na niego patrzyłam.
Próbowałam sprawdzać prace napisane przez uczniów, ale moje myśli co chwilę uciekały do wydarzeń sprzed lat. Czasem przeszłość nachalnie pukała do mojego życia i zajmowała moją głowę w stopniu większym, niż bym tego sobie życzyła. Nie mogłam skoncentrować się na rozprawkach. Wstałam od biurka, wypakowałam naczynia ze zmywarki i postanowiłam rozebrać choinkę.
Był koniec stycznia, moja babcia mówiła, że trzeba to zrobić przed świętem Matki Boskiej Gromnicznej. Przed drugim lutego.
Stare bombki na choince też przywoływały wspomnienia. Szczególnie dwie, które wisiały wśród pięćdziesięcioletnich pajacyków, szyszek, baletnic i grzybków. Jedna granatowa z namalowanym na niej białym domkiem, a druga biała z napisem „Solidarność”. Rodzina wiedziała, że są dla mnie ważne i wszyscy obchodzili się z nimi bardzo ostrożnie. Już czterdzieści lat. A nawet trochę więcej.
Poszłam do garażu po kartony, w których trzymaliśmy ozdoby świąteczne. Zarówno piwnica, jak i garaż były królestwem mojego męża. Nieczęsto się tam zapuszczałam. Panował w nim nieskazitelny porządek. Kartonów do przechowywania bombek jednak nie mogłam znaleźć.
– Możesz mi powiedzieć, gdzie są kartony na bombki? – Zadzwoniłam do mojego małżonka i od razu, po krótkim „cześć kochanie”, zapytałam.
– Zostaw, nie szukaj. Przyniosę jak wrócę.
– Już jestem w garażu, na pewno mi zaraz powiesz „stań tyłem do drzwi i na godzinie trzynastej czwarta półka od góry, i tak dalej”. – Zażartowałam.
– Kotek, naprawdę zostaw. Ja pójdę i wezmę te kartony. Wracaj do domu.
– Czyżbyś miał jakiegoś trupa w szafie? – Zapytałam. Sama przed sobą bałam się przyznać, że trochę żartowałam, a trochę nie… Niejednego „trupa” znajdowaliśmy w naszych szafach przez czterdzieści lat wspólnego życia, aczkolwiek łudziłam się, że wszystkie brudy zostały wyprane… Ja w każdym razie nie miałam już sekretów.
– Na godzinie trzeciej, górna półka – powiedział w końcu. – Tam są trzy duże kartony i jeden mniejszy, na lampki.
– Wiedziałam, że mi pomożesz. Kiedy będziesz?
– Dzisiaj trochę później.
– A co z propozycją Krzysztofa?
– Chcesz pojechać na to spotkanie?
– Nie wiem. Może powinniśmy, na przekór wszystkiemu, razem…
– Wiesz co, ja myślę, że teraz nie musimy robić tego, co powinniśmy, tylko to, co chcemy…
– A chcemy? – Zapytałam niepewnie.
– Myślę, że chcemy – powiedział. – Szykuj jakąś ładną sukienkę.
– I dietę.
– No przestań, przecież nasz pan doktor powiedział, że dobrze wyglądasz.
– Zazdrośnik z ciebie!
– No trochę. – Zgodził się ze mną.
– Nie masz powodów…
Nic nie odpowiedział.
– Dobra, pogadamy w domu. Sprzątam tę choinkę. Czas pożegnać się z zimą i zacząć czekać na wiosnę. Pa!
– Pa!
Rozłączyłam się i spojrzałam „na godzinę trzecią”. Faktycznie na górnej półce leżały kartony, w tym jeden z napisem „BĄBKI”. Zawsze rozczulał mnie ten napis. Jedna z naszych córek kiedyś go tak podpisała i przez tyle lat nikt nawet tego nie poprawił. Chyba oboje nie pozwolilibyśmy na to.
Stanęłam na drabince i już miałam sięgnąć do góry, gdy na jednej z niższych półek, w głębi, zauważyłam pudełko po czekoladkach. Takich, jakie jedliśmy dawno temu. Owinięte było czerwoną wstążeczką. Znałam dobrze to pudełko… Zdjęłam je z półki, rozplątałam supełek i otworzyłam.
Na górze leżała wyrwana z zeszytu w kratkę strona z rysunkiem przedstawiającym Ronalda Reagana. Pod spodem kilka zdjęć z czasów naszej młodości. Parę moich fotografii ze szkoły. Ta, jak siedzieliśmy na ławce z przyjaciółmi, ja uśmiechnięta, ubrana w ogromne swetrzysko i długą spódnicę w kratę z bukietem frezji w dłoni i zaraz pod spodem ta, jak leżeliśmy w swoich objęciach. Chyba najważniejsza… Pod zdjęciami stara kaseta magnetofonowa z napisem „THE BEST OF 80’s”. Zadrżała mi ręka. To była ta kaseta, którą przesłuchaliśmy raz i obiecaliśmy sobie do niej już nie wracać. Na samym dole była bardzo sfatygowana kartka, z napisem „Zostałem zatrzymany przez MO. Proszę dzwonić do NSZZ „Solidarność” Gdańsk”. Poniżej jakieś telefony, moje nazwisko i telefon do Akademii Medycznej, w której pracowali moi rodzice. Dziwne, do tej pory znam na pamięć ten numer! I jeszcze złożona strona z gazety, a na samym dnie rysunek przedstawiający chłopca trzymającego balony. Każdy z tych balonów był ponumerowany. Od jednego do dziewięćdziesięciu dziewięciu.
To był ten trup z szafy, ukrywany przez mojego męża.
Prawdopodobnie schował te wszystkie rzeczy, by nie przywoływać wspomnień. Dlatego chciał, by te pamiątki znikły z moich oczu.
Od momentu, gdy poznałam całą przeszłość, minęło już wiele lat. Dzisiaj wyciągnęłam to pudełko i poczułam, że jestem w pełni gotowa na to, by ponownie wrócić do tamtych czasów. Czułam się silna. Chwile, które minęły były po prostu częścią mnie, częścią nas, przeszłością, której nie można zmienić, a która miała ogromny wpływ na to, co działo się teraz.
Uśmiechnęłam się w myślach do siebie i do tych młodych ludzi, których kiedyś tak dobrze znałam.
Nie chciałam, by pamięć o nich była wciśnięta w drugą półkę od góry w garażu mojego męża. Zasługiwali na coś więcej.
Nie wzięłam do domu kartonów na bombki, zabrałam ze sobą pudełko po czekoladkach i wróciłam do pokoju. Pamiętałam, że mam jeszcze jeden pusty album. Nadszedł czas, by go zapełnić.
I przyszła pora, by samej sobie jeszcze raz opowiedzieć tę historię. Opowieść, którą najchętniej nazwałabym historią jednej nocy. Bo wszystko, co ważne wydarzyło się właśnie wtedy.
Ale trochę dni i nocy musiało upłynąć, by ta noc nadeszła. Więc może bardziej pasuje „historia tysiąca i jednej nocy”. Myślę, że kiedy o tym wszystkim opowiem, będę mogła szczęśliwie żyć. Tak jak Szeherezada swoimi opowieściami snutymi przez tysiąc i jedną noc znalazła drogę do wyzwolenia.
1 „Listy Majmonidesa”, 262 autorstwa średniowiecznego rabina i filozofa, Majmonidesa.
Hast du etwas Zeit für mich?
Dann singe ich ein Lied für dich
Von neunundneunzig Luftballons
Auf ihrem Weg zum Horizont
99 Luftbaloons
tekst: Nena (Gabriele Susanne Kerner)
W pamiętnikach zawsze pisze się datę. Nigdy nie pisałem pamiętnika. Mógłbym go prędzej narysować. Coś w rodzaju komiksu. Jednak w głowie mam tyle różnych myśli, że obawiam się, że rysowałbym z taką siłą aż zrobiłbym dziurę w każdej kartce.
Jednak kiedy mówię, rysuję. Rysuję chłopca z balonami. Będzie ich dziewięćdziesiąt dziewięć. Dokładnie je ponumeruję.
Dlatego właśnie postanowiłem wszystko nagrać. Dla kogo? Dla niej? Nie wiem. Dla potomnych? Nie wiem… Dla świata? Nie sądzę, by świat był mną zainteresowany.
Zatem mamy podobno piękny kwiecień osiemdziesiątego piątego roku. Za oknem słońce.
Wziąłem kasetę, którą miałem pod ręką. Moją ulubioną. Nie wygląda na to, by miała mi się jeszcze kiedykolwiek przydać.
Tę kasetę kupiłem na rynku na Przymorzu. Była przeznaczona na nagranie na niej specjalnej składanki. THE BEST OF 80’s. Składanki z najlepszych chwil z mojego życia. Nie miałem wtedy na myśli tego, że nagram opowieść o swoim życiu, myślałem o muzyce… I zresztą nagrałem na nią sporo różnych kawałków… Na szczęście można je skasować i nagrać inne „the best of”. Cóż, życie czasem zaskakuje. Bardzo zaskakuje. Bo jeżeli chodzi o tę składankę z mojego życia, to będą tu i dobre, i złe chwile. Przykryją moje ulubione piosenki…
Nenę miałem nagraną chyba na wszystkich kasetach ze składankami.
Radiomagnetofon Grundig dostałem od pani Marii, naszej sąsiadki. Była dla mnie jak babcia, której nigdy nie miałem. Opiekowała się mną, gdy rodzice byli w pracy, jadałem u niej obiady, a potem, już w liceum, co sobotę zjawiałem się u niej, by wspólnie słuchać „Trójki”, jednak chyba nie do końca repertuar się jej podobał.
– Synek, weź sobie ten magnetofon. Ja już o tej porze to spać powinnam, poza tym młodość rządzi się innymi gustami muzycznymi…
– Ale… Jak to?
– Po prostu. Tobie się bardziej przyda. – Uśmiechnęła się. – Ja mam swoje radyjko w kuchni i ono mi wystarcza…
Pani Maria zarówno swoje radio w kuchni, jak i tego czarnego Grundiga, miała zawsze ustawione na Radio Wolna Europa. Kiedy przychodziłem do niej w sobotni wieczór, zawsze musiałem je przestawiać.
Prezent przyjąłem z rozkoszą. Po prostu nie umiałem odmówić. Magnetofon od zawsze był moim marzeniem. Dzięki niemu mogłem słuchać wszystkiego, na co miałem ochotę w dowolnej chwili mojego życia, a nie wtedy, kiedy grali to w radiu. Czuwałem co sobotę, by w odpowiednim momencie włączyć nagrywanie tego, co mnie interesowało. Wracanie do ulubionych piosenek wtedy, kiedy tylko chciałem, wydawało mi się czymś nierealnym.
Dwa palce w gotowości. Play i Rec.
Pierwsze notowanie Listy Przebojów Programu Trzeciego było w osiemdziesiątym drugim roku. Od tej pory chyba nie opuściłem ani jednego. Co sobotę wieczorem zamykałem drzwi w moim pokoju, wkładałem kasetę do Grundiga i czekałem na najlepsze utwory mojego życia.
Na tej kasecie miało być dziewięćdziesiąt minut najwspanialszej muzyki dla moich uszu. Teraz ktoś inny będzie jej słuchał. Kto? Nie mam pojęcia. Czy to dla niego będzie piękna muzyka? Nie wiem. Pewnie nie dla każdego. Ja nie będę śpiewał, tylko mówił. Moje the best of… The best of my life.
W mojej głowie wciąż gra muzyka, której już nie chcę słyszeć.
Marzę, by ktoś ją wreszcie wyłączył.
Czy jestem smutny? Nie. Chyba nie mam już w sobie żadnych uczuć.
Czuję jedynie pustkę. I tę melodię, odbijającą się echem od niewidzialnych ścian, sprawiającą, że to wszystko staje się nie do zniesienia.
Patrzyłam na nasze licealne zdjęcia i przez chwilę naprawdę wydawało mi się, że nic się nie zmieniłam. Wciąż czułam się młoda. Dokładnie taka, jak kiedyś – pełna energii, marzeń i przekonana, że świat stoi przede mną otworem.
A potem spoglądam w lustro.
I choć wiem, że życie toczy się dalej, że jestem dorosła, odpowiedzialna, mam dzieci, a nawet wnuki, to gdzieś w głębi serca wciąż czuję się jak ta dziewczyna ze zdjęcia. Może dlatego czasem trudno mi odnaleźć się w świecie dorosłych… Wciąż zaskakuje mnie to, że jestem dużo starsza od moich uczniów. Że dzieli nas całe pokolenie, a może nawet dwa.
Czasem mam ochotę powiedzieć: „Hej, mówcie mi po imieniu, Ania jestem”. Bo przecież w mojej głowie niewiele się zmieniło. Ale potem patrzę na ich miny i dociera do mnie, że w ich oczach jestem starszą panią. Nauczycielką, która próbuje ich czegoś nauczyć, przygotować do matury, przekazać im coś ważnego.
Wiem, że mnie lubią. Czuję to w ich spojrzeniach, w szacunku, z jakim się do mnie zwracają. Starają się mówić prawdę – albo przynajmniej nie kłamać. A gdy czegoś potrzebują, wiedzą, że zawsze jestem.
I chyba właśnie to jest najważniejsze.
Czasem ukradkiem im się przyglądam. Widzę w nich siebie i moich rówieśników sprzed lat – dokładnie takich samych. Współczesne dzieciaki zachowują się tak, jak my kiedyś. Mają te same problemy, tak samo kochają, przeżywają wzloty i upadki, z tą samą intensywnością reagują na życiowe rozterki.
Na szkolnych wycieczkach nawet słuchają tej samej muzyki – piosenek z lat osiemdziesiątych. Często, gdy siadamy razem przy ognisku, śpiewam z nimi. Wiem, że mnie lubią, ale co ważniejsze – wiem, że im nie przeszkadzam.
Może są od nas mądrzejsi? Na pewno mają większą świadomość siebie. Wsłuchują się w swoje emocje, analizują je, próbują zrozumieć. Dzięki temu łatwiej im pomóc… a jednocześnie łatwiej przegapić te najważniejsze sygnały. Bo jest ich tak wiele.
Kiedyś na jednej z cyklicznych pogadanek o depresji pani psycholog powiedziała do młodzieży:
– Jak wam źle albo zauważycie, że ktoś obok was jest w gorszej formie, szukajcie pomocy. Bo nie wybaczycie sobie, gdy będzie za późno. Za późno dla was, za późno dla waszych przyjaciół. Będzie to was męczyć tak długo, jak będziecie na tym świecie. I do końca swoich dni będziecie pytać, co by było, gdyby. Reagujcie na każdy sygnał. Nawet ten najmniejszy. Pamiętajcie, mądrym dorosłym nigdy nie jesteście w stanie zawrócić głowy swoimi problemami. Oni zawsze was wysłuchają.
Wiedziałam o tym najlepiej. Dlatego uważnie obserwowałam ich świat, zawsze gotowa wkroczyć i pomóc. Jakbym chciała zadośćuczynić komuś, kogo wiele lat temu nie potrafiłam uratować.
– Jeśli czujecie, że jest źle, porozmawiajcie z rodzicami – mówiła pani psycholog. – Jeśli oni was nie rozumieją, bo czasem tak bywa, poszukajcie dorosłego, któremu możecie zaufać. Ale pamiętajcie – zaufanie nie oznacza, że wasze problemy zostaną zachowane w sekrecie. Zaufanie to pewność, że ten dorosły zrobi wszystko, by wam pomóc. Bo życie jest naprawdę piękne. I nawet jeśli dziś trudno wam w to uwierzyć, przyjdzie dzień, kiedy to poczujecie.
Dla moich uczniów byłam często tą ostatnią deską ratunku – gdy wszystkie inne sposoby zawodziły. Może dlatego, że wciąż wydawało mi się, że nie tak dawno sama byłam nastolatką? Może to, że tak wiele przeżyłam, pozwalało mi lepiej ich rozumieć i reagować w porę?
Wiem, że od kilkudziesięciu lat nic się nie zmieniło. Szkoła była i wciąż jest polem bitwy – zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli. Marzyłam, żeby kiedyś nadszedł dzień, w którym obie strony zrozumieją, że nie stoją po przeciwnych stronach barykady, lecz są po tej samej stronie. Że razem, wspólnie, dążą do tego, by wszystkim było lepiej.
Żeby nauka nie była obowiązkiem, lecz szansą. Żeby lekcje nie były polem do walki, lecz przestrzenią do rozmowy. Żeby nauczyciel nie był przeciwnikiem, lecz przewodnikiem.
Niestety, wciąż byli tacy, którzy tego nie rozumieli. I – co muszę przyznać ze smutkiem – znajdowali się zarówno wśród uczniów, jak i wśród tych, którzy mieli ich kształcić.
Wojowników nie brakowało. Bo walczyć jest najłatwiej. Negować, marudzić, wytykać błędy – to nie wymaga wysiłku. Łatwo rzucić sarkastyczny komentarz, odwrócić wzrok, stwierdzić, że „to nie mój problem”. Konflikt może być spektakularny, może przyciągać uwagę, ale rzadko prowadzi do czegoś dobrego.
Brakowało tych, którzy pokazaliby, że można się pięknie różnić i mimo to żyć ze sobą w zgodzie. Brakowało tych, którzy zamiast budować barykady, budowaliby mosty.
A przecież szkoła powinna być miejscem, gdzie uczymy się nie tylko wzorów matematycznych, reguł gramatycznych czy dat historycznych. Powinna być miejscem, gdzie uczymy się siebie nawzajem. Szacunku, empatii, umiejętności słuchania. Powinna być miejscem, gdzie nie boimy się popełniać błędów, ale jednocześnie uczymy się, jak je naprawiać.
I może to właśnie było największą lekcją, której szkoła do tej pory nie potrafiła nauczyć.
Bo szkoła to nie budynek. Szkoła to ludzie. I dopóki ludzie będą stawiać mur, zamiast podawać rękę, dopóty nic się nie zmieni.
Przeglądałam stare zdjęcia znalezione w garażu i poczułam ukłucie smutku. Jak to możliwe, że niektórzy tak łatwo zapomnieli, kim kiedyś byli? Jakby tamte lata były tylko snem, z którego już dawno się obudzili.
Ot, chociażby Edyta – dziewczyna z dwoma warkoczami, niosąca flagę. Patrzyłam na nią na tym zdjęciu i zastanawiałam się, co by powiedziała tamta Edyta o tej dzisiejszej. Czy rozpoznałaby się w kobiecie, którą się stała?
Na każdym kroku swoim zachowaniem pokazywała, że nic nie pamięta. Może nie chciała pamiętać? Może łatwiej było odciąć się od przeszłości, udawać, że nigdy nie była tą dziewczyną z czarno-białej fotografii?
Znieczulica? Może. Nie wiem.
A może to ja za bardzo chciałam wierzyć, że pewne rzeczy się nie zmieniają. Że ludzie, nawet jeśli dorastają, nie zapominają.
Choć… czy można mówić o końcu, kiedy coś wciąż trwa?
Wtedy byłam zbyt mało czujna. Zbagatelizowałam pewne rzeczy.
Nie powinnam.
Ale na szczęście tym razem udało się zapobiec temu, co mogło się wydarzyć. Tym razem.
Patrząc na stare zdjęcia, myślę sobie, że czasem najważniejsze lekcje dostajemy dopiero wtedy, gdy już wydaje się, że wszystko mamy pod kontrolą.
I że nigdy nie powinniśmy zapominać, kim kiedyś byliśmy i jakie w życiu odrobiliśmy lekcje.