Not true love - Cyran Julia - ebook + książka

Not true love ebook

Cyran Julia

0,0
49,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kim jest tajemniczy chłopak? Kimś, kto przyniesie wybawienie czy raczej pognębienie?

Siedemnastoletnia Elizabeth Black ma za sobą ciężki czas. Aby uciec od koszmaru, przeprowadza się z Nowego Jorku do Miami. Tu ma nadzieję odnaleźć wreszcie spokój i zapomnieć o bolesnej przeszłości. Niestety, szybko się okazuje, że nie będzie jej to dane.

Jakby nieszczęść było mało, wraz z grupą świeżo poznanych znajomych Elizabeth wplątuje się w nowe kłopoty. By uniknąć konsekwencji, dziewczyna jest gotowa posunąć się naprawdę daleko. I robi to...

Tymczasem na jej drodze pojawia się pewien arogancki wytatuowany chłopak...

Czy dla Elizabeth będzie zbawieniem?

A może przyniesie ze sobą kolejne problemy?

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 413

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Julia Cyran

not TRUE LOVE

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Adrian Matuszkiewicz

Redakcja: Hanna Simon

Korekta: Anna Smutkiewicz

Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://beya.pl

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://beya.pl/user/opinie/nottru_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-2959-3

Copyright © Helion S.A. 2025

Kup w wersji papierowejPoleć książkę na Facebook.comOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » Nasza społeczność

Dla wszystkich, których teraźniejszość przygniata i nie wierzą w lepsze jutro. Miejcie odwagę być sobą, a szczęście pojawi się na Waszej drodze wnajmniej oczekiwanym momencie.

Informacja od autorki

Wszystkie wydarzenia i postacie w tej książce są fikcyjne. Choć zachowania bohaterów mogą wydawać się realistyczne, nie mają one na celu promowania niemoralnych postaw. Nie popieram takich działań – przeciwnie, wierzę, że nawet w trudnych chwilach warto szukać zdrowszych, bezpiecznych rozwiązań i nie bać się prosić o pomoc.

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak przemoc, sceny napaści seksualnej, problemy rodzinne, agresja, problemy psychiczne, uzależnienia, pozbawienie życia oraz utrata bliskiej osoby, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.

Pamiętajcie – jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem,porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.

Prolog

Myślałam, że w końcu odnalazłam spokój i szczęście, a także że pomimo tylu upadków w końcu zaznałam prawdziwej i szczerej miłości.

No właśnie.

Myślałam.

A w rzeczywistości było zupełnie inaczej.

Oddałam serce komuś, kto na to nie zasługiwał.

Straciłam rozum dla kogoś, dla kogo wcale nie powinnam była tego robić.

Uważałam za ideał kogoś, kto był jednym wielkim kłamstwem.

Na początku czułam, że ogarnął cały bałagan, który panował w moim życiu, ale on chciał je jeszcze bardziej spierdolić.

I to zrobił.

Kochałam go jak nigdy nikogo.

Czułam, że on odwzajemniał uczucie, ale to była tylko gra.

Pierdolona, zasrana gra.

Może i nie byłam idealna.

Może i niszczyliśmy siebie nawzajem, ale z mojej strony było to prawdziwe.

Tak cholernie prawdziwe.

Otworzyłam serce przed kimś, kto tak naprawdę nigdy nie otworzył go przede mną.

Zniszczył mnie.

Psychicznie.

Tak bardzo mnie zniszczył.

Rozdział 1.

11:11

Przeprowadzki zwykle bywają ciężkie. Ale nie dla mnie. Ja nie miałam niczego do stracenia. Nowy Jork był piękny, ale mieszkanie w nim – bardzo trudne. Moja przeszłość, przed którą uciekłam do Miami, była zbyt bolesna i pragnęłam jak najszybciej wymazać ją z pamięci. Jednak to wcale nie było takie proste, wspomnienia bombardowały moją głowę non stop.

Liczyłam na to, że w nowym mieście będzie lepiej, choć przestałam już mieć nadzieję na happy end. Po moim ostatnim epizodzie ojciec stwierdził, że zmiana, jaką jest przeprowadzka, wyjdzie mi na lepsze.

A dla mnie…

Była to szansa na rozpoczęcie nowego etapu w życiu. Odcięcia się od ciężkiej przeszłości, która doszczętnie zniszczyła każdą cząstkę mojego serca.

Jednak ani tata, ani starszy o rok brat tak naprawdę nie wiedzieli, z czym się zmagałam. Nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, co przeżyłam w Nowym Jorku. A właśnie te wydarzenia skłoniły mnie do podjęcia tak radykalnych kroków.

Chciałam zniknąć. Zamknąć oczy i już więcej ich nie otworzyć.

Nazywam się Elizabeth Black i mam siedemnaście lat. Mam również swój sekret, który skrywam przed całym światem. Sekret, przez który wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłam.

A może inaczej… To on mnie zmienił.

***

Siedziałam na ogromnym łóżku, które pokrywała czarna, satynowa pościel. Z niedowierzaniem rozglądałam się po swoim nowym pokoju. Był piękny. Totalnie w moim stylu. W kolorze mojej duszy i mroku moich pesymistycznych myśli. W kolorze czarnym. Moim ulubionym.

Ciemne, długie firanki z falbanami dodawały tajemniczości temu pomieszczeniu. Gobelin z jakimiś trzema twarzami, który wisiał nad łóżkiem, był nieco przerażający, ale klimat wnętrza łagodziło białe biurko i krzesło. Ogromny telewizor przymocowany do czarnej, matowej ściany wywołał szeroki uśmiech na mojej twarzy, bo wiedziałam, że będę zarywać noce, żeby oglądać swoje ulubione seriale na Netfliksie. Oczywiście nie mogło zabraknąć też lustra, przy którym na pewno spędzę godziny na malowaniu się. I toaletki, rzecz jasna. W końcu musiałam gdzieś pomieścić wszystkie swoje kosmetyki. Miałam też osobną, przestronną garderobę.

Wstałam z łóżka, a przy mnie od razu zjawił się mój czworonożny przyjaciel – Czarny. Tak, był czarny jak węgiel, stąd to imię. Nadałam mu je, gdy miałam trzynaście lat, najwyraźniej nie było mnie stać na nic bardziej kreatywnego. Ale pasowało do niego idealnie. Czarny rozpoczął poranny rytuał ocierania się o moje nogi. Przejechałam dłonią po jego lśniącej sierści. Lubił to, bo głośno mruczał i chciał więcej.

Podeszłam do okna, by podziwiać widok. Miami wyglądało pięknie. Podobało mi się dużo bardziej niż Nowy Jork, w którym zwykle było zbyt tłoczno i kolorowo. Okolica, w której zamieszkaliśmy, wywarła na mnie piorunujące wrażenie. Błękit i szum niedalekiego oceanu wzbudzał we mnie wewnętrzny spokój. Kochałam takie miejsca, zwłaszcza nocą lubiłam siedzieć nad brzegiem wody. Cieszyłam się, że przyjechaliśmy akurat tutaj. Zastanawiałam się, co będę dzisiaj robić, kiedy z zamyślenia wyrwało mnie wejście ojca.

– Jak ci się podoba, kochanie? – zapytał z troską w głosie, opierając się o framugę drzwi.

Jak zawsze prezentował się nienagannie w białej koszuli w połączeniu z czarnymi, eleganckimi spodniami. Mimo że był po czterdziestce, wśród jego ciemnych włosów nie dało się dostrzec ani jednej srebrnej nitki. Perfekcyjna fryzura i zadbany zarost idealnie pasowały do jego stylu.

– Jest cudownie! – Westchnęłam rozmarzona.

Podbiegłam do ojca, by go mocno przytulić. Odwzajemnił uścisk, szeroko się uśmiechając.

– Mam nadzieję, że tutaj w końcu będzie dobrze – odparł, próbując zarazić mnie dawką optymizmu.

Pragnęłam wreszcie zaznać szczęścia, jednak moja pesymistyczna natura kazała mi w to wątpić. Bycie pesymistą to naprawdę przerąbana sprawa.

– Chciałabym w to wierzyć – wyszeptałam.

Przywykłam do porażek, przez co na nic nie umiałam nastawiać się dobrze. Postanowiłam jednak spróbować zmienić tok myślenia. Chociażby dla ojca, który w remont tego domu włożył naprawdę sporo wysiłku i pieniędzy.

W moich oczach Joe Black był chodzącym ideałem. Kochał nas najmocniej na świecie i starał się zrobić, co w jego mocy, by mnie i mojemu bratu było w życiu jak najlepiej. Zwłaszcza że ojciec wychowywał nas sam.

Moja mama zmarła pięć lat temu na guza mózgu. Niestety za późno poszła się przebadać i kilka miesięcy po diagnozie lekarzy odeszła.

Wtedy moje szczęście zniknęło. Nie miałam siły, by żyć. Tak ją kochałam. Tak tęskniłam. Niewyobrażalnie.

Załamałam się. Czułam się taka samotna. Ojciec, biznesmen w dobrze prosperującej firmie, był zapracowany i często wyjeżdżał, zostawiając mnie i brata samych w domu. Po śmierci mamy byłam wrakiem człowieka. Zamknęłam się na nowych ludzi, siedziałam w domu i płakałam, nie umiejąc się pogodzić ze stratą.

Widząc mój stan psychiczny, tata stwierdził, że przyda mi się jakiś czworonożny przyjaciel, który wprowadzi odrobinę radości do mojego smutnego życia. Wzięliśmy ze schroniska małego kotka. Miał za sobą trudne chwile. Znaleziono go z przetrąconymi łapkami i mimo że przeszedł różne zabiegi, nie odzyskał pełnej sprawności. Na schodach radził sobie całkiem dobrze, ale nigdy nie wskakiwał na wyższe meble ani parapet. Nie musiałam się obawiać, że wyjdzie przez otwarte okno. Daliśmy zwierzęciu dom, a ono odwdzięczało się bezwarunkową miłością. Oczywiście odwzajemniałam to uczucie, Czarny był moim oczkiem w głowie.

Ojciec po dłuższej chwili wypuścił mnie ze swojego uścisku. Patrzył na mnie z szerokim uśmiechem, który w jakimś stopniu był zaraźliwy.

– Jakie plany na dziś, córciu?

– Pewnie się przejdę, żeby lepiej poznać okolicę.

– Wspaniale. Na pewno ci się spodoba – odparł. – A teraz czas na obiad.

Już wychodził z mojego pokoju, kiedy przypomniało mi się coś, o co chciałam zapytać już w samolocie.

– Tato? – Zatrzymał się i spojrzał na mnie pytająco. – Wiesz może, gdzie jest tutaj jakieś fajne studio z tatuażami?

Zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu.

– Kolejny tatuaż, skarbie?

– Tym razem ze znaczeniem.

Byłam uzależniona od tatuaży. Na swoim ciele miałam ich już przeszło dwadzieścia. Oczywiście chciałam więcej. Marzyłam o tym, aby być cała wydziarana. Uważałam, że to idealnie pasowało do mojej osobowości i mrocznego wyglądu. Ojciec akceptował moje wybory. Kiedy skończyłam szesnaście lat, wypisał pierwszą zgodę. Później kolejną i kolejną… Tylko co jakiś czas wspominał, żebym dobrze przemyślała kolejne tatuaże. W końcu kiedyś mogę ich żałować.

– Ze znaczeniem, czyli jaki?

Pomysł ten już od dłuższego czasu siedział w mojej głowie.

– Cztery jedynki. Jedenasta jedenaście. Czyli nowe początki – oznajmiłam. W końcu zaczynałam nowy etap w życiu i uznałam, że taka dziara będzie adekwatna do mojej obecnej sytuacji.

– Podoba mi się. Poszukam ci jakiegoś dobrego studia, a teraz chodź jeść. Obiad zaraz wystygnie.

***

Nie sądziłam, że rozpakowywanie się zajmie mi tyle czasu. Już się ściemniało, a ja wciąż nie wyjęłam wszystkiego z walizki. Postanowiłam zająć się tym później. Byłam już zmęczona perfekcyjnym układaniem wszystkiego w szafie. Potrzebowałam odsapnąć, a spacer po okolicy wydawał mi się świetną odskocznią.

Uwielbiałam długie spacery. Najbardziej te w samotności. Nakładałam na uszy słuchawki i nic mnie nie interesowało poza muzyką i widokiem otaczającej mnie przyrody. Czułam się wtedy tak, jakbym grała główną rolę w jakimś teledysku. I to było piękne.

Włożyłam czarne, o parę rozmiarów za duże dresy i do tego w tym samym kolorze przeogromną bluzę. Z pewnością dziewięćdziesiąt procent moich ubrań było właśnie w tej kolorystyce. W końcu nazwisko Black zobowiązywało.

Spojrzałam w lustro na swoją twarz. Pod toną tapety ukrywałam prawdziwe wnętrze. Nienawidziłam siebie bez makijażu, dlatego nawet na głupi spacer musiałam go nakładać. Moja cera… nie była zła, choć często przesuszona, co doprowadzało mnie do szału. Miałam bardzo jasną karnację, która nie do końca mi odpowiadała, dlatego często przyciemniałam ją bronzerem, by nie wyglądać jak śmierć. Chociaż przez długie, czarne włosy mogłam tak wyglądać. I jeszcze przez swoją wiecznie niezadowoloną minę. Najbardziej w sobie lubiłam oczy. Wielkie, zielone, kolorem przypominające tajemnicze lasy. Usta też w zasadzie miałam znośne, choć często lubiłam wyjeżdżać lekko konturówką, aby je powiększyć. Swój nos zaczęłam akceptować dopiero od momentu, kiedy zrobiłam sobie kolczyk. Septum. W końcu mój wielki nos nie grał pierwszoplanowej roli.

Jednak moim odwiecznym kompleksem była sylwetka. Nie mogłam na nią patrzeć. Miałam niecałe sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, więc do niskich osób się nie zaliczałam. Moje kształty były kobiece, choć uważałam, że za bardzo. Zdecydowanie za bardzo. Ciągle czułam, jakbym miała czegoś za dużo. Na każdym kroku obawiałam się, że z którejś strony wychodzi mi tłuszczyk. Nie lubiłam swoich nóg, uważałam, że są za grube, dlatego zawsze, nawet mimo potwornych upałów, musiały być zakryte czy to spodniami, czy długą aż po kostki sukienką.

Taka już byłam. Zakompleksiona.

Wyszłam. Włożyłam słuchawki i włączyłam swoją ulubioną playlistę. Pierwszą piosenką, jaką usłyszałam, była Star Shopping Lil Peepa. Uwielbiałam ją. Od razu podgłośniłam.

Pogoda była przepiękna, a że był wieczór, temperatura nieco spadła. I dobrze. Nie znosiłam upałów, teraz zrobiło się idealnie. Lekki wiatr podwiewał mi włosy.

Wszystko w Miami wydawało się takie… doskonałe. Przechadzając się po uliczkach miasta, czułam taki sam klimat, jak w moim ulubionym serialu Outer Banks. Niestety brakowało mi takiej zgranej paczki przyjaciół. Zawsze podziwiałam to, ile oni wszyscy tam dla siebie robili. Nie byli tylko przyjaciółmi, oni stanowili rodzinę.

Nie wiedziałam, dokąd zmierzam, mój spacer był raczej bez celu. Niektóre z mijanych osób krzywo się na mnie patrzyły, ale do tego byłam już przyzwyczajona. Szłam przed siebie, nie zwracając na nich uwagi. Tatuaże, mocny makijaż, kontrowersyjny wygląd. To zawsze sprawiało, że większość ludzi od razu wyrabiała sobie opinię na mój temat. Nienawidziłam tego. Nienawidziłam oceniania książki po okładce.

Zatrzymałam się przed ogromnym skateparkiem, gdzie dostrzegłam masę młodzieży. Wywijali na deskach jak profesjonaliści. Uwielbiałam ludzi z pasją. Postanowiłam przysiąść na ławeczce i popatrzeć.

Jak zahipnotyzowana obserwowałam ruchy pewnego blondyna w hawajskiej koszuli i białych szortach. Ten to miał dopiero talent. Był najlepszy z nich wszystkich. Ciekawe, jak długo musiał uczyć się tych wszystkich trików. Odwrócił się przodem do mnie, a wtedy ja miałam okazję dokładnie mu się przyjrzeć. Na szczęście był zajęty jazdą, więc nie zwracał na mnie uwagi.

Wydawał się drobniejszy i smuklejszy ode mnie, ale za to w miarę wysoki. Jasne, falujące włosy idealnie pasowały do jego delikatnego typu urody. Tak samo jak błękitne oczy, którymi z pewnością mógłby zaczarować niejedną dziewczynę. Usta miał raczej wąskie.

Nie dość, że bosko jeździł, to jeszcze jego uroda… Miał w sobie to coś. Coś, przez co nie umiałam w tamtym momencie oderwać od niego wzroku.

ņNie szukałam tutaj żadnych miłości. Chłopaków starałam się brać na dystans. Po tym, co zdarzyło się w Nowym Jorku, miałam blokadę, którą ciężko było przełamać, a na samą myśl o bliskości zbierało mi się na wymioty. Obiecałam sobie, że już nigdy się nie zakocham.

Miłość jest bolesna. Dla mnie była zdecydowanie za bardzo.

Sytuacja w moim starym miejscu zamieszkania zniszczyła mnie doszczętnie, ale wyniosłam z niej lekcję życia i nauczyłam się jednego… Nauczyłam się udawać.

I mimo że w środku czułam się wrażliwa i słaba, na zewnątrz starałam się pokazać swoje silne oblicze. Nie chciałam, by moja słabość po raz kolejny została wykorzystana. Nie miałam już na to pierdolonych sił.

Zamknęłam się na świat i ludzi, ale pragnęłam to odmienić, a w tej chwili nadarzyła się ku temu okazja. Złapaliśmy z blondynem kontakt wzrokowy. Dojrzałam w jego oczach jakieś dziwne iskierki i poczułam cholerne zakłopotanie. Zrobiłam się czerwona jak burak. Już chciałam stamtąd wiać, ale gdy zobaczyłam, że chłopak zmierza w moją stronę, stwierdziłam, że jeśli ucieknę, wyjdę na skończoną kretynkę.

Ja pierdolę. On tu chyba naprawdę szedł. Chyba na pewno…

Uśmiechał się szeroko. Wtedy na jego zaczerwienionej od wysiłku twarzy dostrzegłam urocze dołeczki, a w brzuchu poczułam jakieś dziwne ukłucie. Jednak musiałam przyznać, że jego uśmiech był zaraźliwy, bo z automatu pojawił się również na mojej buzi.

– Twój wzrok mocno mnie rozprasza, nieznajoma.

Jego głos… Był taki delikatny, zupełnie jak uroda. Na dodatek chłopak sprawiał wrażenie takiej cholernie pozytywnej osoby.

Przełknęłam głośno ślinę, zastanawiając się, co mogłabym odpowiedzieć. Rozmowa z ludźmi kosztowała mnie naprawdę wiele, chciałam w końcu przełamać tę blokadę, ale czułam, że to nie będzie łatwe zadanie.

– Wybacz, kolego. – Westchnęłam i założyłam nogę na nogę, by sprawiać wrażenie pewnej siebie dziewczyny. – Następnym razem powędruje za kimś innym.

Rozdział 2.

Pamiętaj, to jeszcze nie koniec

Po moich słowach blondyn zaśmiał się pod nosem, a deskę, którą jeszcze trzymał w ręce, położył na asfalcie. Miałam okazję, żeby dokładniej mu się przyjrzeć. Zauważyłam na jego twarzy delikatne piegi. Miał w sobie coś, co przyciągało uwagę. Mimo że raczej gustowałam w brunetach, trudno było mi oderwać od niego wzrok. Otrząsnęłam się dopiero wtedy, gdy ponownie się odezwał.

– Nigdy cię tutaj nie widziałem. Jesteś tu nowa, prawda? – zapytał zaciekawiony.

Pokiwałam twierdząco głową.

Niezręczność, jaką odczuwałam, była coraz wyżej na podium. Zwyciężała ze mną, szepcząc mi, że to jeszcze nie ten czas. Za dużo myślałam o przeszłości, bojąc się, że ponownie trafię na kogoś niewłaściwego. Po ostatniej porażce do teraz nie byłam w stanie się pozbierać.

Nieznajomy zamierzał jeszcze coś powiedzieć, ale zdążył tylko otworzyć usta, gdy mu przerwałam:

– A teraz wybacz. Muszę spadać. – Podniosłam się z ławki i więcej na niego nie patrząc, skierowałam się do wyjścia ze skateparku.

– Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy – usłyszałam za sobą.

Nic nie odpowiedziałam. Po prostu szłam przed siebie, a kiedy opuściłam to miejsce, odetchnęłam z ulgą.

Z ciężką głową wracałam do domu. Przeklinałam pod nosem, przez dłuższą chwilę męcząc się ze słuchawkami, które poplątały się gorzej niż lampki na choinkę. Nawet drobnostki powodowały, że moje ciśnienie sięgało zenitu. By poczuć chwilowe odprężenie, sięgnęłam do kieszeni dresów po czerwono-białą paczkę. Wyjęłam fajkę, odpaliłam ją i zaciągnęłam się nikotyną.

Tego mi było trzeba. To było moje kolejne uzależnienie. Marlboro.

***

– Jack, przestań. Nigdzie z tobą nie idę. – Westchnęłam poirytowana.

Przewróciłam oczami, kładąc się na łóżku. Najchętniej zatkałabym czymś uszy. Jack od dłuższej chwili nieudolnie namawiał mnie, bym poszła z nim na piątkową imprezę na plaży. Miałam już dość.

– No nie daj się prosić.

Robiąc słodkie oczka, z pewnością liczył, że to zadziała.

– Nie ma szans – powtarzałam znudzona.

Do niego nic nie docierało! Był uparty bardziej niż osioł i zawsze musiał postawić na swoim. Nigdy nie odpuszczał.

Różniliśmy się od siebie bardzo, nie tylko wyglądem. Jack z łatwością nawiązywał nowe znajomości. Niczego się nie bał, a jego ulubione słowo brzmiało „spontan”. Momentami chciałam być taka jak on. Uwielbiałam jego poczucie humoru, nie raz potrafił rozbawić mnie do łez. Przystojny brunet o wielkich piwnych oczach, z nieziemsko wysportowaną sylwetką miał powodzenie u dziewczyn, które nie potrafiły się oprzeć jego urokowi osobistemu. Ale Jack to babiarz. Jego relacje z dziewczynami były krótkotrwałe, nigdy nie umiał zaangażować się w coś na dłużej.

Jako brat był najlepszy. Od maleńkości miałam w nim wielkie wsparcie. Na każdym kroku sprawiał, że czułam się bezpieczna. Nigdy mnie nie oceniał, zawsze starał się mnie zrozumieć. A teraz wiedziałam, że chce wyciągnąć mnie na tę imprezę, żebym w końcu wyszła do ludzi, przełamała się.

Ale była jedna rzecz, której o mnie nie wiedział. Nikt o niej nie wiedział. Wstydziłam się tego. A właśnie przez to zamknęłam się na wszystko.

Takie imprezy zazwyczaj wiązały się z ogromnymi tłumami, których nienawidziłam. Ostatnio stawałam się coraz bardziej aspołeczna. Nie było mi z tym dobrze. Chciałam to przełamać, chciałam w końcu korzystać z życia siedemnastolatki. Szczęśliwej siedemnastolatki. Ale to wcale nie było takie proste.

– A co, jeśli… – zaczął z malutką iskrą w oczach, jakby nadzieja jeszcze się w nim nie wypaliła. W sumie mówi się, że umiera zawsze jako ostatnia. – Pójdziemy na wspólny tatuaż? Oczywiście ja płacę.

Zaśmiałam się pod nosem. To już było przekupstwo. Owszem, Jack miał masę oszczędności, w Nowym Jorku dorabiał w sklepie z elektroniką, na której punkcie miał lekką obsesję. Był z tym tematem obeznany do perfekcji.

Mimo że dzięki pracy ojca byliśmy całkiem bogatą rodziną, Jack nie lubił prosić go o gotówkę. Chciał być niezależny, szczególnie teraz, gdy ojciec dużo pieniędzy włożył w remont domu. A ja obiecałam sobie, że kiedy tylko się lepiej poczuję, też sobie znajdę jakąś pracę.

– Ty i tatuaż? – zapytałam prześmiewczo.

Chłopak mdlał na samą myśl o pobieraniu krwi, której widoku się panicznie bał. Przecież jakby ktoś zaczął mu wbijać w skórę igłę z tuszem, to Jack umarłby na miejscu.

– Tak, a co? – Wzruszył ramionami, a uśmieszek nie schodził mu z twarzy nawet na chwilę.

– Już to widzę. Przecież ty tego nie przeżyjesz.

– Jeśli ty poświęcisz się dla mnie, ja poświęcę się dla ciebie.

Głośno westchnęłam. On nie odpuszczał.

– Jack, przecież dobrze wiesz, że nie lubię imprez.

– Polubisz, tak jak ja tatuowanie. – Puścił mi oczko.

Boże.

– Co cię wzięło na tatuaż? Uważasz, że dzięki dziarom wyrwiesz więcej lasek?

– A co, myślisz, że w dziarach będę przystojniejszy? Chyba się już nie…

– Przykro mi, Jack, ale tobie to już nic nie pomoże.

Chwycił moją poduszkę i uderzył mnie nią w twarz. Zrobiłam kwaśną minę.

– Zołza jesteś, nie siostra!

– Wybacz, jeśli uraziłam twoje męskie ego. – Zaśmiałam się, patrząc na brata, który udawał, że moje słowa zasmuciły go niemiłosiernie.

– Jego nie da się urazić. – Posłał mi uśmiech, a następnie, wstając z łóżka, przeskanował moją twarz. Teraz w jego oczach dominowała powaga. – Razem przełamiemy swoje lęki. Zaczniemy od imprezy, a skończymy na wspólnej dziarze.

– Jack… – spojrzał na mnie pytającym wzrokiem – pójdę, jak wytatuujesz sobie na czole wielki napis „idiota”.

Chłopak na dłuższą chwilę zamilkł.

– A mogę na dupie?

– Na czole albo wcale. – Podałam ostateczny warunek.

– Pójdźmy na kompromis. Zrobię ten cholerny napis na czole, jak nie spodoba ci się ta impreza.

Otworzyłam szerzej oczy, wyobrażając sobie Jacka w jego nowej odsłonie. Sięgnęłam po telefon i wybrałam tryb nagrywania.

– Co ty robisz? – zapytał, bo nie umiał mnie rozgryźć.

– Jack Black oznajmił, że jeśli nie spodoba mi się impreza, na którą tak mnie namawia, to wydziara sobie na czole napis „idiota” – powiedziałam do kamery, a następnie skierowałam ją na twarz zdezorientowanego brata. Wyciągnęłam w jego stronę mały palec. – Obiecaj na paluszek, że tak będzie.

Przewrócił oczami, ale koniec końców złożył obietnicę.

– Wiesz, że na mały paluszek nie można kłamać? – Wbiłam w niego pytające spojrzenie, gdy zakończyłam nagrywanie. Jeśli później by się wymigiwał, szantażowałabym go do upadłego.

– Wiesz, że za trzydzieści minut wychodzimy?

Złapałam się za głowę, gdy zdałam sobie sprawę, że przez moje żarty faktycznie zgodziłam się z nim pójść.

– Niech ci już będzie – uległam.

W podskokach ruszył do swojego pokoju naprzeciwko. Dobrze, że już wcześniej się umalowałam. Musiałam się tylko uczesać i znaleźć coś ładnego do włożenia na siebie, a czas leciał nieubłaganie. Może Jack miał rację. Może powinnam się przełamać i w końcu wyjść do ludzi. On nie chciał dla mnie źle, a wiedziałam, że na imprezie będzie dokładał wszelkich starań, bym czuła się dobrze. No chyba że zostawi mnie samą, bo pozna jakąś panienkę na szybką bajerę. Wtedy to nawet napis „idiota” na czole nie będzie wystarczającą karą.

***

– Nie wierzę, że wyciągnąłeś mnie z domu – powiedziałam do brata, kiedy szliśmy na plażę.

Z każdą sekundą stresowałam się coraz bardziej, ale wmawiałam sobie, że dam radę. Stwierdziłam, że jak będzie tragicznie, to najwyżej zamówię Ubera i wrócę do domu. Droga bardzo mi się dłużyła. Jack był kłamcą. Mówił, że do dwudziestu minut będziemy na miejscu. A ja czułam, jakbyśmy szli już dobrą godzinę. Ubolewałam nad tym, że poza czarną, długą sukienką na ramiączkach nie wzięłam niczego więcej, bo zaczynało robić się chłodno. Włosy spięłam w kucyk, dzięki czemu wiatr nie rozwiewał mi ich na wszystkie strony, a dodatkowo widoczny był mój tatuaż węża z boku szyi.

Kochałam biżuterię, a zwłaszcza komplety z takimi samymi motywami. Dlatego srebrny naszyjnik z krzyżykiem i pasujące do niego kolczyki były moimi faworytami. Tak samo jak czarne conversy. Buty, których nie zamieniłabym na żadne inne.

Ja odstrzeliłam się jak szczur na otwarcie kanału, z kolei Jack wyglądał, jakby właśnie szedł na lekcję wuefu. W czarnych szortach i zwykłej białej koszulce z pewnością musiało być mu wygodnie, ale wypsikał się tak okropnymi perfumami, że aż musiałam zatkać nos. Fuj. Już wątróbka, której nie lubiłam, pachniała znacznie lepiej.

Zacisnęłam zęby, kiedy Jack oznajmił, że właśnie dotarliśmy na miejsce. W zasadzie, nie musiał mnie nawet informować, bo głośna muzyka i wrzaski pijanych ludzi już od dawna docierały do moich uszu. Żałowałam, że dałam się wyrwać na tę imprezę. Już marzyłam, żeby znaleźć się w domu. Zdecydowanie bardziej wolałabym teraz siedzieć z miską popcornu przed telewizorem i oglądając jakiś romantyczny serial, ubolewać nad tym, czemu moje życie nie jest takie jak na ekranie.

Spojrzałam na oświetlony, przeogromny namiot. Nie weszliśmy nawet do środka, a już przeciskaliśmy się przez tłumy nastolatków. Byli dosłownie wszędzie, każdy na każdego się pchał, a ja nie umiałam nawet odetchnąć.

Boże, Jack. Gdzie ty mnie zabrałeś…

Przewróciłam jedynie oczami, gdy jakaś pijana dziewczyna zatoczyła się i mocno uderzyła mnie w ramię. Fenomenalnie. Jack złapał mnie za rękę, żebym się nie zgubiła, a już po chwili udało nam się zobaczyć, co kryje się w namiocie. Poza budkami z jedzeniem i alkoholem mieściła się tam scena, na której urzędował DJ. Chyba dopiero zaczynał swoją przygodę z didżejką, bo szło mu tragicznie. Możliwe, że miasto nie przygotowało się na tylu gości, bo w zasadzie nie było nawet miejsca do tańca.

– Może piwo? – Z moich obserwacji wyrwał mnie głos brata.

Z zakupem alkoholu Jack nie miewał problemów, ponieważ wyglądał poważnie jak na swój wiek. Najczęściej też wybierał miejsca z żeńską obsługą. Za sprawą jego uroku osobistego barmanki nigdy nie prosiły o dokumenty.

– A może coś mocniejszego? – Zrobiłam słodką minkę.

Wiedziałam, że by przetrwać ten wieczór, potrzebuję dawki procentów. To Jack był tym bardziej imprezowym z rodzeństwa. Potrafił pić co weekend i nie miał dość. On nawet nie wiedział, co to kac. Ja wiedziałam. Dlatego w dużej mierze przez jego objawy rzadko sięgałam po alkohol.

– I to mi się podoba.

Brat zaciągnął mnie do budki, przy której kłębiły się tłumy ludzi. Gdy wreszcie nadeszła nasza kolej, złożył zamówienie:

– Whisky z colą, dwa razy.

Dostrzegłam, że Jack złapał kontakt wzrokowy z blondynką, która przygotowywała dla nas drinki. Poprosił, żeby dolała więcej whisky i uwodzicielsko się do niej uśmiechnął. Zaśmiała się, dolewając alkoholu do czerwonego kubeczka. Zwróciłam uwagę na jej słodkie dołeczki i wyraziste, błękitne oczy. Była naprawdę piękna. Jack najbardziej lubił jasnowłose, więc domyślałam się, że wpadła mu w oko.

No i miałam rację. Siostrzana intuicja nigdy nie zawodzi.

– Ale ona była śliczna… – Wzdychał zamyślony.

Odeszliśmy już od budki, a on zachowywał się tak, jakby dziewczyna go czymś zaczarowała. Może oczami.

– Widziałam, że nie mogłeś oderwać od niej wzroku.

Zaśmiałam się, przejmując drinka od brata. Gdy upiłam łyk, miałam ochotę zwymiotować. O, fuj. Praktycznie sam alkohol. Będzie kac jak nic.

– Muszę skołować od niej numer. Myślisz, że mi da? – Wbił we mnie pytające spojrzenie.

– Śmiem wątpić – prychnęłam.

Jego oczy jakoś dziwnie zalśniły.

– Nieważne, idę próbować szczęścia. – Dał mi do potrzymania swój kubeczek.

– Tylko wracaj szybko.

Pokazał mi kciuk w górę i bez słowa ruszył przed siebie. Wiedziałam, że tak się to skończy. Modliłam się tylko, by jego pogawędka z blondynką nie trwała wieki. Zostałam sama wśród tłumu i czułam się niezręcznie. Mimo że drink mi nie smakował, by poczuć się pewniej, jednym haustem wypiłam całą zawartość kubeczka. Skrzywiłam się, czując w ustach gorzki posmak.

Minuty mijały, a Jack nie wracał. Już miałam ochotę go zamordować. Źle się tutaj czułam, potrzebowałam brata obok, żeby było mi choć odrobinę raźniej. Niecierpliwiłam się, bo myślałam, że wróci dopiero za kilka godzin, gdy przypomni sobie, że zostawił siostrę na pastwę losu. Postanowiłam do niego zadzwonić. Wyciągnęłam z czarnej, skórzanej torebki telefon, ale po odblokowaniu go zamarłam.

Ktoś, przed kim uciekałam, dalej chciał wejść brudnymi buciorami w moje życie. Znowu chciał mnie wykończyć. Stałam jak osłupiała, gapiąc się na treść wiadomości, którą otrzymałam. Nie dowierzałam. Nie po to przeprowadziłam się z Nowego Jorku tutaj.

Chciałam w końcu spokoju.

Ale jak widać, on nie zamierzał mi go dać.

Od: Numer nieznany

Dokąd uciekłaś, słonko?

Pamiętaj, to jeszcze nie koniec, znajdę cię, ty mała dziwko.

Gdy przeczytałam trzecie słowo, od razu wiedziałam, to był on. Mój koszmar. Cholernie bałam się tego, że mnie tutaj znajdzie.

Tak bardzo tego nie chciałam. Nie odzywał się do mnie już kilka miesięcy. Byłam przekonana, że w końcu jego temat będzie zamknięty, ale nie. On nie dawał mi zapomnieć o sobie i o tym piekle, które mi zgotował pół roku temu.

A o tym, co zaszło, wiedziałam tylko ja.

To przez niego.

Przez niego próbowałam się zabić i wylądowałam w psychiatryku.

On mnie zniszczył.

Rozdział 3.

Nowe znajomości

Byłam przerażona. Łzy napłynęły mi do oczu, a ciało zaczęło drżeć ze strachu. Bałam się, że on mnie odnajdzie. Odnajdzie i zniszczy po raz drugi.

Niewiele myśląc, wykorzystałam okazję, że Jack zostawił mi swojego drinka, i opróżniłam cały kubeczek. Miałam dość. Nie uważałam, że alkohol jest dobrym wyjściem. On nigdy nie rozwiązuje problemów. Jednak tej nocy potrzebowałam się upić, żeby chociaż na moment zapomnieć o problemach, z którymi musiałam zmierzyć się sama. To było zbyt intymne, bym z kimkolwiek się tym dzieliła. Czułam takie cholerne obrzydzenie, myślałam, że zwymiotuję. Oddech zdecydowanie mi przyspieszył, a ja nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Na domiar złego moje serce wykonywało milion uderzeń na sekundę.

Potrząsnęłam głową, gdy Jack dotknął mojego ramienia. Musiałam jak najszybciej się ogarnąć. Przetarłam oczy, żeby pozbyć się łez, i szeroko się uśmiechnęłam, jakby nic się nie wydarzyło.

– Laska, nie pomyliło ci się coś? – zapytał, gdy się zorientował, że wypiłam mu drinka.

– Wybacz, suszyło mnie.

Jack był w doskonałym humorze. Wyciągnął telefon, wszedł w kontakty, po czym pokazał mi to. Zapisany numer dziewczyny z budki. Diana. Tak miała na imię blondynka.

Lekko się uśmiechnęłam i powiedziałam głośno:

– Zajebiście!

– Zajebiście? – krzyknął. – W chuj zajebiście! – Jarał się tym jak małe dziecko, a ja byłam przekonana, że na jednym spotkaniu się skończy.

Tak jak kończyło się zawsze. Jack lubił niezobowiązujące relacje. Nie bawił się w związki, nawet nigdy w takim nie był.

– Super, braciszku, powinniśmy się napić za twoje powodzenie w życiu.

– Wypiła dwa driny i chce jeszcze? Nie będę się tłumaczyć przed ojcem – mówił prześmiewczo, a ja zrobiłam wielkie oczy.

– Mam ci przypomnieć, ile razy to ja kryłam ciebie?

– Lepiej nie przypominaj, niech ci będzie.

W głowie ciągle miałam treść wiadomości, ale przed Jackiem udawałam, że wszystko jest w porządku. Teraz chciałam tylko jednego. Napić się i dobrze bawić.

***

Nawet nie byłam w stanie zliczyć tego, ile pieniędzy wydaliśmy z Jackiem na alkohol, ani tego, który kubek właśnie opróżniliśmy. Piliśmy drink za drinkiem. Dosłownie. Zaszaleliśmy. Ale to właśnie było mi potrzebne.

– Chyba trochę się upiłam – parsknęłam rozchichotana, kiedy siedzieliśmy na brzegu oceanu, mocząc w nim stopy.

Bardzo lubiłam spędzać z Jackiem czas. Mimo że był moim zupełnym przeciwieństwem, dobrze czułam się w jego towarzystwie.

– Trochę? – zadrwił.

– No, trochę – odparłam.

Energicznie pluskałam stopami w wodzie, śmiejąc się przy tym wniebogłosy. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio miałam tak wyśmienity humor. Bawił mnie mój brat, który non stop wzdychał do blondynki z budki. Był pijany i zabawne było to, kiedy tak z zapałem o niej mówił.

– Przysięgam ci. Nigdy nie widziałem tak pięknej dziewczyny jak ona.

– Jack, o każdej tak mówiłeś.

– Ale ona jest wyjątkowa.

– Pewnie i tak skończy się tylko na jednej randce, jak zawsze u ciebie. – Westchnęłam, opierając się dłońmi o piasek, po czym skierowałam wzrok na ciemne niebo.

– A zakład, że nie? – Wyciągnął dłoń w moim kierunku.

– O co?

– O godność.

– Ale przecież ty jej nie ma… – Nie było mi dane skończyć, bo nieoczekiwanie Jack złapał mnie mocno za nadgarstek i podciągnął. Nie rozumiałam jego intencji, a ponieważ wiedziałam, że to typ osoby nieprzewidywalnej, zaczęłam się bać, co tym razem wymyślił.

Usłyszał rozmawiających nastolatków, którzy siedzieli na kocu nieopodal, i stwierdził, że to świetna okazja, by się z nimi zapoznać, i targał mnie ze sobą w ich stronę. Jak dobrze, że się napiłam. Przecież nie zniosłabym tego na trzeźwo.

Początkowo trochę się wyrywałam, ale Jack był zbyt silny.

– Będziesz mi jeszcze dziękować – wyszeptał po drodze.

– Niby za co?

– Za to, że w końcu będziesz miała znajomych.

To było wredne. W zasadzie nigdy nie miałam prawdziwych przyjaciół, ale nie musiał mi tego wytykać. Wystawiłam w jego stronę środkowy palec.

– Halo, halo! – zawołał, gdy zbliżaliśmy się do grupy siedzącej na kocu, a ja wolną ręką złapałam się za głowę. Boże, Jack… ty bezwstydniku. – Widzę fajne towarzystwo, możemy się dosiąść?

W międzyczasie bacznie obserwowałam czwórkę nastolatków. Jeden z nich, chłopak z blond czupryną roztrzepaną na wszystkie strony, szukał czegoś w szarym plecaku i dopiero kiedy podniósł głowę, poznałam go.

O ja pierdolę.

Właśnie napotkałam spojrzenie blondyna, którego spławiłam w skateparku. Chłopak uśmiechnął się do mnie.

Rudowłosa dziewczyna, która siedziała obok niego, stwierdziła, że przyda im się parę osób do grania w jakąś grę i jak najbardziej możemy się dosiąść. Uradowany Jack oczywiście wcisnął się między nią a drugą z dziewczyn. Widziałam, jak zaczynała im lecieć ślinka na jego widok. Obok blondwłosego było najwięcej miejsca, więc niepewnie zapełniłam lukę.

– Nie sądziłem, że tak szybko się spotkamy, nieznajoma – wyszeptał. Jednak na tyle głośno, że jego słowa usłyszał mój brat, który oczywiście musiał wtrącić swoje pięć groszy.

– Znacie się? – dopytywał.

– Jedynie z widzenia. – W odpowiedzi wyręczył mnie chłopak, któremu byłam wdzięczna. Sięgnął ponownie do plecaka, by po chwili wyjąć z niego jakieś czarne pudełko i litrową flaszkę wódki. – Gramy w Nigdy, przenigdy – dopowiedział, wyciągając z kartonika talię kart. – Zapomniałbym, poznajcie się, to jest Kate – mówił, wskazując na brunetkę siedzącą po jego drugiej stronie. – A to Mike.

– Siema. – Ciemnowłosy chłopak energicznie pomachał do nas dłońmi.

– Madeline – blondyn przedstawił drugą koleżankę – a ja – uśmiechnął się szeroko – jestem Lucas.

Lucas. To imię idealnie do niego pasowało. Było tak subtelne jak on.

– Elizabeth. – Lucas westchnął, gdy Jack przedstawił naszą dwójkę. – Ładne imię.

– Lucas też całkiem, całkiem – wysiliłam się na drobny komplement.

Posłał mi wdzięczny uśmiech. W zasadzie to miał go na twarzy cały czas. Chłopak wydawał się taki pozytywny. Cały czas na siebie patrzyliśmy, a mnie przeszywały dreszcze. To było… miłe. Jack już kokietował dziewczyny. Załamywał mnie coraz bardziej. Jeszcze niedawno tak zachwycał się tą całą Dianą, a teraz? No cóż, lowelas chyba już na zawsze pozostanie lowelasem.

Lucas, rozkładając karty na kocu, wytłumaczył zasady i zaczął czytać pierwszy.

– Jeszcze nigdy nie byłem w klubie. – Uśmiechnął się zadziornie, a my wszyscy się oburzyliśmy.

– Lucas, przecież zaraz każdy z nas będzie tu najebany – odezwał się Mike.

Chwycił w dłoń kubeczek z wódką i pociągnął duży łyk. No, niestety, czekało to każdego z nas.

– Twoja kolej, Elizabeth. – Lucas podał mi kartę.

– Jeszcze nigdy nie byłam zakochana – przeczytałam na głos.

Każdy pił. Oczywiście poza moim bratem. On nie wiedział, co to miłość.

– Jeszcze nigdy nie wysyłałam nikomu swoich nagich fotek – przeczytała Kate.

Cisza, nikt nie pił. Był tu Jack, więc postanowiłam udać, że taka sytuacja w moim życiu nie miała miejsca.

Graliśmy dalej. Skończyliśmy dopiero wtedy, kiedy zabrakło wódki, czyli po kilkunastu kolejkach. Coraz lepiej czułam się w towarzystwie nowych znajomych. Byli przesympatyczni. W szczególności dziewczyny. Początkowo mierzyły mnie wzrokiem, ale po dłuższej rozmowie z nimi doszłam do wniosku, że są naprawdę w porządku.

Każdego z nas w jakimś stopniu kopnął alkohol, jednak najbardziej pijany był mój brat. Gadał czasem takie głupoty, że było mi za niego wstyd.

– Skąd w ogóle przyjechaliście? – spytał zaciekawiony Lucas.

– Aaa, z Chin! – krzyknął Jack, a ja trzepnęłam go w głowę za te brednie. Jeszcze w Chinach nas nie było.

– Z Nowego Jorku – oznajmiłam.

– Nowy Jork jest przepiękny! – Kate westchnęła z zachwytem, po czym zaciągnęła się dymem ze swojego różowego e-papierosa. Sądząc po ubraniach czy dodatkach, róż był jej ulubionym kolorem.

– Ooo, byłaś tam?

– Dwa razy. – Dziewczyna skinęła głową.

– Mnie dużo bardziej podoba się Miami – stwierdziłam. – Jestem zachwycona tym miastem.

– Oj, gdybyś mieszkała tutaj od dziecka, tak jak my, nie myślałabyś tak – odezwał się Lucas, który non stop przeszywał mnie spojrzeniem. Zwykle mnie to peszyło, ale teraz zatapiałam się w jego pięknych jak ocean oczach.

Gadka kleiła nam się w najlepsze. Zaczynałam być wdzięczna Jackowi za to, że mnie tutaj zaciągnął. Trafiliśmy na naprawdę przemiłe osoby, a rozmowa z nimi sprawiała mi przyjemność. Co najlepsze, cała ich czwórka była w moim wieku. Nie sądziłam, że tak szybko uda mi się z kimś znaleźć wspólny język. Trzeźwiałam trochę, więc stwierdziłam, że pójdę po drinka. Kiedy Lucas to usłyszał, też postanowił pójść.

Zmierzaliśmy w kierunku budki. Na szczęście już nie było tam takich tłumów, choć i tak przerażały mnie zdecydowanie mniej niż na samym początku.

– Gdzie musiałaś lecieć tak szybko, kiedy do ciebie podszedłem?

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, mój mózg o tej porze i po takiej dawce procentów ledwo co pracował.

– Kot został sam w domu, musiałam wrócić do niego, bo umarłby z głodu.

Lucas głośno się zaśmiał, co oznaczało prawdopodobnie, że moja wymówka była do kitu.

– Oj, Elizabeth, kłamać to ty nie potrafisz.

Czyli jednak na sto procent była do kitu.

– Ale to nie kłamstwo – brnęłam dalej – on jest jak dziecko, a z mojej strony było to cholernie nieodpowiedzialne, że zostawiłam go na tak długo samego.

– A czy to dziecko nie będzie miało nic przeciwko, jeśli zabiorę cię jutro do kina?

Jego oczy zalśniły. Czy on chciał się ze mną umówić?!

O, cholera. Zatkało mnie. Przez chwilę trwała niezręczna cisza. Z Lucasem rozmawiało nam się wspaniale… ale co, miałam w siebie wlać kolejne procenty, żeby być taka wygadana?

– Muszę z nim porozmawiać w domu – odpowiedziałam po chwili namysłu.

Zdecydowanie musiałam przespać się z propozycją Lucasa.

– W porządku. – Westchnął, wyciągając z kieszeni spodni telefon. – Napisz mi, proszę, swój numer.

Od razu również zapisałam kontakt do chłopaka.

Widok, który zastaliśmy po powrocie, sprawił, że miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Teraz to już całkowicie było mi wstyd za Jacka, wymiotującego na piasek.

– Już więcej nie pijesz. – Zabrzmiałam jak surowa mamuśka.

Jack przetarł usta, podszedł bliżej i nieoczekiwanie zabrał mój kubeczek z alkoholem.

– Ja się dopiero rozkręcam – oznajmił, po czym upił kilka głębokich łyków.

No, kurwa, jak z dzieckiem.

Rozdział 4.

To się nie dzieje

– Odpierdol się w końcu ode mnie! – krzyczałam bezsilna, a łzy ciekły mi po policzkach.

Opierałam się o ścianę, zakrywając dłońmi twarz. Byłam przerażona. On po raz kolejny miał nade mną przewagę. Mój odwieczny koszmar, o którym pragnęłam zapomnieć jak najszybciej. Znowu tam byłam, w tym opuszczonym budynku. Znowu byłam w cholernym Nowym Jorku.

Nade mną stał napakowany, o kilka lat starszy facet. Wzrok, którym mnie miażdżył, nie zwiastował niczego dobrego. Zaciskał wąskie usta i patrzył na mnie spod przymkniętych powiek. Bałam się go. Czułam, jak drży mi broda, oddech przyspiesza, a po ciele przechodzi nieprzyjemna fala dreszczy.

– I co beczysz, słonko? – spytał, śmiejąc się. Jakby gnębienie mnie było dla niego czystą przyjemnością.

– Nie mów… – wyjąkałam powoli – do mnie… słonko.

Podszedł bliżej i gorącą dłonią zaczął przejeżdżać po mojej buzi. Chciałam mu się wyrwać, ale on przyciągnął mnie do siebie, żeby chwilę później z całej siły uderzyć moją głową o ścianę.

– Ty głupia dziwko, patrz, co przez twoje zachowanie musiałem zrobić – syknął agresywnie.

Bałam się, że lada moment mnie zabije. Przed oczami pojawiły mi się lekkie mroczki. Kręciło mi się w głowie. Złapałam się za potylicę, a potem zerknęłam na swoje dłonie.

Krew. Była na nich krew.

– Ty jebany… – krzyknęłam ostatkiem sił, jednak nie było mi dane dokończyć.

– Jebana to ty zaraz będziesz – powiedział, patrząc na mnie tym swoim porąbanym, zboczonym wzrokiem, a ja byłam bliska zwymiotowania.

Zamknął drzwi wejściowe, zostało mi tylko okno. Okno na piątym piętrze.

Po jego słowach gotowa byłam skoczyć. Wolałam umrzeć, niż żeby miał mnie znowu wykorzystać. Obolała, powolnym krokiem szłam w kierunku okna.

– Co, znowu chcesz się zabić, słonko? – spytał, ciągle się śmiejąc.

Niszczenie mnie sprawiało mu niesamowitą radość. Był perfidnym gnojem, a mnie kłuło w klatce piersiowej na samą myśl o tym, że kiedyś coś łączyło mnie z tym psycholem.

Milczałam. Chciałam jak najszybciej znaleźć się już na zewnątrz i nigdy więcej nie musieć na niego patrzeć. Było mi tak cholernie słabo, czułam, że jeszcze chwila i zemdleję.

– Jak się mieszka w Miami? – spytał po chwili, a ja zamarłam.

Spadałam.

Powoli.

Próbowałam krzyczeć, ale już nie byłam w stanie. Poczułam jedynie szarpnięcie za ramię. Zamrugałam kilkukrotnie i przetarłam zaspane oczy.

– Jack? Co ty tu robisz? – Spojrzałam na brata siedzącego przy moim łóżku.

– Tak się darłaś, że musiałem zobaczyć, czy wszystko w porządku – mówił troskliwym głosem, a ja odetchnęłam z ulgą.

To był tylko zły sen. Koszmar z moim koszmarem. Boże. Myślałam, że to się dzieje naprawdę.

Rzuciłam się na brata i mocno go przytuliłam. Potrzebowałam tego.

– Ej, młoda, coś się dzieje? – spytał, odwzajemniając uścisk, a ja… brnęłam dalej w kłamstwo.

– Wszystko w porządku, cieszę się, że jesteś – szepnęłam, nie wypuszczając go z uścisku.

To był on. W moim śnie to był on.

Jebany koszmar, niedający mi zapomnieć o swoim istnieniu. Widziałam go, widziałam tę cholerną, zakłamaną twarz, słyszałam parszywy głos i czułam jego dłoń na swoim policzku.

Pamiętam, że przed pobytem w psychiatryku sny z nim w roli głównej dręczyły mnie niemalże codziennie. Dopiero gdy wyszłam ze szpitala, czyli jakieś parę tygodni temu, sytuacja wróciła do normy, a teraz…

Teraz czułam, że to jeszcze nie koniec. Że mnie odnajdzie i dobije.

Znał każdą moją słabość i lubił to wykorzystywać.

Wiedział, jak uderzyć, żeby mnie zabolało, a ja nie umiałam oddać.

Jack wyszedł z mojego pokoju, a ja próbowałam dojść do siebie. Cała drżałam, okryłam się kołdrą, by poczuć choć odrobinę ciepła, jednak to nie zadziałało. Zmęczona sięgnęłam po telefon, gdy zauważyłam na ekranie wiadomość.

Od: Lucas

Jak z tym kinem? Kot się zgodził?

Fajny chłopak chciał się umówić ze mną na randkę. Jednak cząstka mnie podpowiadała, by nie przystawać na jego propozycję. Nie byłam jeszcze na to gotowa, a przez koszmar, który mi się przyśnił, miałam spieprzony humor i nie chciałam go nim zarazić.

Z pewnością nie takiej odpowiedzi oczekiwał, ale trudno.

Od: Ja

Przepraszam, ale dzisiaj cholernie źle się czuję. Kac morderca nie ma serca.

Zważywszy na fakt, że wczoraj trochę zabalowałam, kac był dobrą wymówką. Mimo że fizycznie – o dziwo – czułam się naprawdę w porządku, psychicznie byłam na wykończeniu. Pesymistyczne myśli znowu znalazły się na podium, a ja walczyłam sama ze sobą, żeby po raz kolejny nie zrobić sobie krzywdy.

Wychyliłam się przez okno, z którego bezproblemowo można było się dostać na dach nad pokojem ojca, znajdującym się na półpiętrze. Po chwili już siedziałam na zewnątrz z papierosem w ustach. Dym tytoniowy wypełniał mi płuca, co sprawiało, że chwilowo czułam ulgę i odprężenie.

***

Ojciec znów wyjechał w delegację. Zostawił nam pieniądze, żebyśmy nie zginęli z głodu. Postanowiłam wykorzystać to, że była piękna pogoda, i iść do sklepu po zakupy. Założyłam luźne dresy, a włosy spięłam w kok. Oczywiście nie mogło mi zabraknąć słuchawek w uszach. Uwielbiałam słuchać muzyki w każdym możliwym momencie.

Wychodząc, odpaliłam Spotify.

Tym razem jako pierwsza zabrzmiała piosenka The Weeknd Save Your Tears, jedna z moich ulubionych. Jeszcze bardziej dodawała klimatu, kiedy spacerowałam po uroczym miasteczku, zachwycając się przecudownymi widokami.

Mimo że było już późno, słońce grzało dość mocno. Musiałam poszukać w Mapach najbliższego sklepu, bo nie miałam jeszcze bladego pojęcia, co gdzie jest, poza plażą i skateparkiem.

Po niecałym kwadransie dotarłam do wielkiego supermarketu Publix. W pierwszej kolejności ruszyłam do działu z nabiałem po dwa kartony mleka. Byliśmy z Jackiem fanami płatków z mlekiem, mogliśmy jeść je kilka razy dziennie. Odszukałam regał z kulkami czekoladowymi i już miałam po nie sięgnąć, gdy w tej samej alejce dostrzegłam Lucasa. Oblana rumieńcem szybko stamtąd umknęłam. Miałam nadzieję, że chłopak mnie nie zauważył. Skłamałam, że mam kaca, a szlajałam się po sklepie z masą energii. Nie chciałam już na początku wyjść na kłamczuchę. Swoją drogą miałam naprawdę przeogromne szczęście. Dopiero wczoraj tu przyjechałam, a już zdążyłam spotkać Lucasa trzy razy. Schowana za regałem czekałam, aż chłopak pójdzie. Kiedy się upewniłam, że na siebie nie wpadniemy, znalazłam się ponownie przy stoisku z płatkami. Zapełniłam nimi koszyk i skierowałam się po inne produkty, wtedy go zobaczyłam. Lucas szedł wprost na mnie. Błyskawicznie odwróciłam się do niego tyłem, licząc, że mnie nie pozna. Nic bardziej mylnego.

– Elizabeth – usłyszałam jego głos.

No i chuj bombki strzelił.

– O, hej! – przywitałam się, udając zaskoczoną. Lucas podszedł bliżej z dwiema litrowymi butelkami Coca-Coli w rękach.

– Co tak uciekasz? – spytał, śmiejąc się.

No i znowu stawiał mnie w sytuacji, w której musiałam kłamać. Boże, jak ja tego nie znosiłam!

– Nie uciekam – zaczęłam się tłumaczyć. – Po prostu przypomniałam sobie o czymś i zmieniłam kierunek – dopowiedziałam, patrząc mu w oczy przez dłuższą chwilę, aby uwiarygodnić swoje słowa.

Swoją drogą podobało mi się, kiedy nasze spojrzenia się spotykały.

– Dobra, dobra. O dwudziestej idziemy ze znajomymi do skateparku, może wpadniesz z bratem? – zaproponował.

Było mi już głupio tak odmawiać. Poza tym kończyły mi się wymówki.

– Pewnie. – Skinęłam głową, szeroko się uśmiechając.

– To do zobaczenia! – Odwzajemnił uśmiech i ruszył do kasy.

Ja z kolei skierowałam się do działu z alkoholem po setkę wódki. Tak na odwagę. Przez mocny makijaż i tatuaże wyglądałam na dużo starszą, więc kasjerzy nawet nie pytali mnie o dokument. A napić się… musiałam.

Mogłam nie iść na te cholerne zakupy. A już w szczególności mogłam nie zgadzać się, by pójść do skateparku. Gdybym tylko wiedziała, jakie pociągnie to za sobą konsekwencje, w życiu bym nie uległa Lucasowi.

***

Poprawiłam makijaż, włożyłam czerwone garniturowe spodnie i czarny, koronkowy top. Do całej stylówki dodałam kolczyki w postaci malutkich kółeczek i naszyjnik z zawieszką w kształcie serduszka. Spryskałam się swoją ulubioną, kokosową mgiełką i już miałam wychodzić z pokoju, kiedy o czymś sobie przypomniałam.

Setka wódki.

Ekspresowo wypiłam całą jej zawartość. Skrzywiłam się, szybko sięgając po sok, który stał przy łóżku. Popiłam nim alkohol, by zniwelować gorzki posmak w ustach. Nienawidziłam czystej wódki, ale ma zdecydowanie mniej kalorii niż smakowa. Po szklanych, podświetlanych schodach zeszłam na dół. Przy drzwiach czekał już na mnie Jack. Włożyłam conversy, po czym ruszyliśmy w drogę. Mój brat zachwycał się wczorajszą imprezą i nie odczuwał nawet lekkiego wstydu z powodu bełta, którego puścił na plaży.

– A jak tam, odezwałeś się do Diany? – zapytałam po drodze.

– Ta – westchnął smutno – ale czekam na jej odpowiedź.

– A dawno napisałeś?

– No tak koło dwunastej, od razu jak wstałem.

Jeśli nie odpisywała mu przez tyle godzin, szczerze wątpiłam, żeby w ogóle odpisała. Taki z Jacka wielki podrywacz, to byłaby pierwsza dziewczyna, która go olała. Chciało mi się śmiać, ale na widok miny chłopaka ugryzłam się w język.

Gdy dotarliśmy na miejsce, zastaliśmy chłopaków siedzących na ławce. Jack od razu podbiegł i przywitał się z nimi żółwikiem.

– Jak się trzymasz, stary? – zapytał Lucas mojego brata.

– Jest w porządku, zero kaca. Te, mogę spróbować? – Jack spojrzał na deskę leżącą przy nodze blondyna. – Coś niecoś potrafię. – Puścił mu oczko i uśmiechnął się, gdy Lucas przytaknął skinieniem głowy.

Nigdy nie widziałam Jacka jeżdżącego na desce. Byłam pewna, że już na wstępie się przewróci, ale szło mu całkiem dobrze. Totalnie inaczej wyobrażałam sobie jego jazdę, a tu proszę. Wszyscy z zaciekawieniem obserwowaliśmy, jak zaczął próbować sztuczek na rampach.

W międzyczasie usiadłam obok Lucasa.

– O kurde, Jack to jednak ma wiele talentów – stwierdziłam, widząc akrobacje brata.

– A ty, Elizabeth? – Lucas spojrzał na mnie. – Umiesz jeździć?

Pokręciłam głową.

– Nigdy nie próbowałam – dopowiedziałam po chwili.

– W takim razie cię nauczę – odparł z uroczym uśmiechem na twarzy.

– Wiesz, lubię te spodnie. – Dotknęłam ich materiału. – Nie chciałabym się wyjebać i zrobić w nich dziury.

– Spokojnie, wszystko będzie pod kontrolą.

– Jeśli tak mówisz – szepnęłam, patrząc Lucasowi w oczy.

Nasz kontakt wzrokowy nie trwał jednak długo, przerwało go przyjście dziewczyn.

Cholera, wszyscy ubrani byli na luzaka. Dresy, szerokie spodnie. Czemu tylko ja się odjebałam jak stróż w Boże Ciało?!

Rozmawialiśmy wszyscy przez dobre kilka minut. Lucas jednak stwierdził, że nauczy mnie jeździć na desce. Zgodziłam się, choć miałam lekkie obawy. Nie chciałam zaliczyć gleby, choć zapewniał mnie, że będzie pilnować, by nic mi się nie stało.

Znaleźliśmy się na asfalcie. Lucas pokazał mi podstawowe ruchy na desce i wcale nie wydawało się to takie trudne. Instruował mnie, a ja coraz pewniej czułam się w jego towarzystwie.

Przyjaciele chłopaka i Jack byli tak pochłonięci rozmową, że nie zwracali na nas uwagi. W pewnym momencie źle ustawiłam nogę i bym spadła, gdyby nie Lucas, który chwycił mnie w talii. Spojrzałam na niego z wdzięcznością i uśmiechnęłam się nieśmiało. Poczułam dziwne ukłucie w brzuchu, takie jakby nie wiem… Motylki?

Tonęłam w błękitnych tęczówkach chłopaka. Były takie piękne i zagadkowe. Wciąż obejmował mnie w talii, a moim ciałem zawładnęły potężne dreszcze.

Niby się obawiałam bliskości, a jednak jej pragnęłam. Nawet nie podejrzewałam, jak bardzo. Nie wiedziałam, co się stało z tą szarą myszką, która była tu jeszcze wczoraj. Nie musiałam już udawać pewnej siebie, bo tak właśnie czułam się w tamtym momencie.

– Masz takie piękne oczy – westchnął Lucas, kiedy się w nie wpatrywał, a ja czułam, że się rumienię.

– Na pewno nie tak ładne jak ty – odparłam rozmarzonym głosem.

– Ej, to co robimy? Bo w sumie to zjadłbym coś. Najchętniej hamburgera.

Jack Black. Niszczyciel dobrej zabawy.

Gdy tylko mój brat się odezwał, chłopak zabrał ręce z mojej talii i cały czar prysł. A było tak miło.

– Parę kilometrów stąd jest McDonald’s – poinformował Lucas, kiedy znaleźliśmy się koło ławki, na której siedzieli pozostali. – Możemy się tam przejść.

– Mam lepszy pomysł – odezwała się Madeline, wyciągając z kieszeni czarnych dresów kluczyki od auta.

– No co ty gadasz. – Lucas parsknął śmiechem. – Masz tutaj z buta niecałe dziesięć minut, a przyjechałaś autem?

– Nie komentuj, okej? – odparła, marszcząc swój drobniutki nos.

– Ale jak dobrze liczę, auto ma pięć miejsc, czyli ktoś będzie musiał iść z buta – zauważył mój brat.

– Mam busa, auto dostawcze rodziców. Znam skrót, będzie szybciej. To jak, jedziecie ze mną? – Spojrzała pytająco na naszą grupkę.

Dziewczyna nie doczekała się szybkiej odpowiedzi, więc wzruszyła ramionami i ruszyła w kierunku parkingu. Domyśliłam się, że ona była tutaj liderką, bo wszyscy poszli za nią.

Po chwili w oczy rzucił mi się wielki czerwony mercedes sprinter. Madeline otworzyła drzwi i całą szóstką wpakowaliśmy się do środka. Jack jak to Jack wcisnął się do przodu między dziewczyny. Ja z kolei usiadłam koło Lucasa, co bardzo mi odpowiadało.

Dziewczyna za kierownicą włączyła muzykę – Video Games Lany Del Rey, której byłam ogromną fanką. Madeline zapunktowała u mnie. Czułam, że przez gust muzyczny możemy jeszcze lepiej się dogadać. Jechała raczej ostrożnie, niezbyt szybko, więc patrząc przez okno, mogłam zachwycać się widokami malowniczego Miami i zakochiwać się w tym mieście jeszcze bardziej.

Lucas co chwilę do mnie zagadywał. Schlebiało mi to. Znałam go zaledwie jeden dzień, a już zaczynałam darzyć ogromną sympatią. W zasadzie polubiłam ich wszystkich i, co dziwne, czułam, że moja blokada w jakiś magiczny sposób idzie w niepamięć. Pierwszy raz od dawna szczerze się uśmiechałam.

– Madeline, przełącz tę piosenkę – zaczął marudzić Mike po usłyszeniu Despacito Luisa Fonsi.

Akurat wjechaliśmy w jakąś pustą alejkę. Po obu jej stronach gęsto rosły drzewa. To był pewnie ten skrót, o którym mówiła dziewczyna.

– Nie narzekaj, marudo. – Madeline westchnęła, podgłośniła muzykę i przyspieszyła nieco. Uśmiechnęła się zwycięsko, ignorując niezadowolonego przyjaciela, który co chwilę burczał coś pod nosem.

– Cholera. Czemu jesteś taka chamska? – Mike skrzyżował ręce na piersi.

Dziewczyna na moment odwróciła wzrok od przedniej szyby, by spojrzeć na chłopaka.

– Z kim się zadajesz, takim się… – urwała nagle.

Paniczny krzyk Jacka sprawił, że Madeline ponownie spojrzała na drogę. Rzuciło nami, gdy wcisnęła pedał hamulca, ale było już za późno. Usłyszeliśmy huk. To było straszne.

Nie byliśmy w stanie stwierdzić, w co uderzyliśmy. Jakieś dzikie zwierzę? Madeline szybko odpięła pasy, wybiegła przed samochód i się nachyliła.

– To się nie dzieje… – wykrztusiła łamiącym się głosem, gdy podniosła głowę znad maski.