Nieśmiertelny mrok - Girma Tigest - ebook + książka

Nieśmiertelny mrok ebook

Girma Tigest

0,0
47,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 609

Data ważności licencji: 4/18/2033

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Zapraszamy na www.publicat.pl

Tytuł oryginałuImmortal Dark

Projekt okładkiJENNY KIMURA

Ilustracje na okładceJESSICA COPPETCover copyright © 2024 by Hachette Book Group, Inc.

Adaptacja okładki i mapaNATALIA TWARDY

Koordynacja projektuŁUKASZ CHMARA

Opieka redakcyjnaANNA HEINE

RedakcjaSZTAMBOOK – Karolina Borowiec-Pieniak

KorektaANNA ZIENTEK

Redakcja technicznaLOREM IPSUM – Radosław Fiedosichin

Copyright © 2025 by Tigest GirmaAll rights reserved.Polish edition © Publicat S.A. MMXXV (wydanie elekroniczne)All rights reserved.

Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.

Informujemy, że udostępniony przez Wydawcę Utwór nie może być wykorzystywany do celów szkolenia technologii sztucznej inteligencji do generowania tekstu, w tym między innymi technologii zdolnych do tworzenia utworów w tym samym stylu lub gatunku, co niniejszy utwór. Każde działanie sprzeczne z powyższym stanowi naruszenie praw autorskich i może skutkować konsekwencjami prawnymi.

All rights reserved

ISBN 978-83-271-6888-7

jest znakiem towarowym Publicat S.A.

PUBLICAT S.A.

61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl

Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Dla wszystkich czarnoskórych dziewczyn, które zawsze zachwycały się mrocznym pięknem wampirów. W niniejszej książce nieśmiertelni wyglądają tak jak my.

&

Dla moich „Habesha girls”, które odważają się zajmować nowe, cudowne miejsca. Idźcie z podniesionymi głowami – i niech Was zobaczą.

Ostrzeżenie dotyczące treści: książka Nieśmiertelny mrok przedstawia brutalny świat wampirów, a także ludzi, którzy próbują w nim przetrwać. Zawiera trudne motywy, takie jak przemoc ze strony rodziców, picie krwi, śmierć, brutalność, morderstwo, treści seksualne, wulgarny język, myśli samobójcze oraz przemoc. Miej to, proszę, na względzie, zanim rozpoczniesz tę podróż. Bramy Uniwersytetu Uxlay są teraz otwarte.

ጨለማ ደርባባነት ያለው እንግዳ ሲሆን ቀስ ብሎ ነው የሚበላህ

Mrok to gość uprzejmy. Pożera cię powoli.

Tłumaczenie z amharskich tekstów zniszczonych

podczas Pożarów Otchłani.

Kraj pochodzenia: Etiopia

PROLOG

Widoczni pomiędzy zapalonymi w oknie świecami Uniwersytetu Uxlay, kampusu równie starego jak istoty, które go zamieszkiwały, pani dziekan i jej wampir siedzieli pogrążeni w prywatnej rozmowie.

Przyglądali się fragmentowi pergaminu przedstawiającemu układ miasteczka, a szczególnie kropli krwi blaknącej w pobliżu katedry. Ta mapa była jednym z najcenniejszych skarbów dziekan, przekazywana w jej rodzinie z pokolenia na pokolenie, zanim wszystkie tego typu przedmioty zostały zniszczone. Pani dziekan nigdy nie przeszła do porządku dziennego nad tą stratą.

Zanim krew całkowicie wsiąkła w pożółkłą kartę, utworzyła kształt trzech liter układających się w słowo mot. „Śmierć”.

– Silia Adane nie żyje – oznajmiła dziekan dokładnie godzinę po tym, jak usiedli.

Jej wampir złożył palce i odpowiedział po aarakońsku. Jak na martwą mowę, miała ona w sobie zaskakująco dużo życia, wiła się na języku jak poruszony przez węża piasek.

– A więc to prawda. W życie wchodzi testament dziedziczenia.

Dziekan odsunęła krzesło i podeszła do okna. Z lasu nadciągała noc, oplatała długimi palcami Wieże Arat i żałobne posągi na ich iglicach. Z otwartych pysków lwów osadzonych na kamiennych murach tryskało złote światło. Każde zwierzę powoli się budziło, rozświetlało wejścia i korytarze.

– Zostały jeszcze dwie Adane – zauważyła.

– Złamałabyś daną jej obietnicę? Myślałem, że była twoją przyjaciółką.

Dziekan ściągnęła gęste brwi. Jej wampir lubił swoją szczerość w równym stopniu co okrucieństwo. Nawet gdy była młodsza, to właśnie to najbardziej ją w nim irytowało.

Oczywiście, że nie chciała łamać obietnicy. Od tygodni krew Silii na mapie stawała się coraz bardziej rozwodniona. Kobieta zaraziła się rzadką chorobą, której nie potrafiono wyleczyć nawet w Uxlay. Dziekan błagała przyjaciółkę, by sprowadziła swoje dwie siostrzenice i powierzyła jednej z nich dziedzictwo rodziny, zanim będzie za późno. Ale upór był plagą rodu Adane.

Silia Adane szukała wolności za wszelką cenę – co było samolubne, choć nie działała dla siebie. Czternaście lat temu, po śmierci siostry i szwagra, zniknęła w środku nocy, zabierając ze sobą malutkie siostrzenice. Dziekan wybaczyła tę zdradę obowiązków tylko z jednego powodu – żałoby.

Rozpacz wyrywała obowiązek z korzeniami. To dlatego dziekan wybrała ją na swojego pierwszego przeciwnika. To dlatego siedziała tutaj i planowała kolejne kroki, zamiast czuwać przy umierającej przyjaciółce. Nie mogła się teraz zawahać. To właśnie dzięki tej dyscyplinie prowadziła uczelnię, na której utrzymywała pokój między naturalnymi wrogami. Ale jeśli testament Adane wejdzie w życie, ten pokój się nie utrzyma.

Dziekan postanowiła nie mówić wampirowi, że żałuje złożenia tamtej obietnicy. Wówczas wydawała się ona słuszna. Jakie znaczenie miał brak kontaktu z dziewczynkami? Była pewna, że Silia założy rodzinę, urodzi dziecko i krew rodu Adane będzie płynąć dalej. Jakże bardzo się myliła. Śmierć uporczywie podążała za tym rodem i dziekan nie miała wyboru – musiała przywrócić w nim życie.

Patrzyła na pogłębiający się mrok.

– Za tydzień sprowadzimy dziewczynę z Green Heights.

– A co z drugą?

– Obawiam się, że nie dam rady ustalić miejsca jej pobytu. Mówi się, że uciekła z rodziny zastępczej w dniu swoich osiemnastych urodzin.

Spojrzała na niego, by sprawdzić, czy o tym wiedział. Kiedyś niepokoiło ją to, że twarze wampirów są niemal pozbawione mimiki, a ich czarne jak węgiel oczy wbijają się w rozmówcę bez mrugnięcia.

– Może jedna wystarczy. – Jej wampir pozostał niewzruszony. – Ich obecność wywoła pewne nieprzyjemności.

Dziekan odwróciła się do okna.

– Jak wszystko, co żyło w odseparowaniu.

– Prawda. – Po chwili zastanowienia dodał: – Chętnie miałbym je w swojej klasie. Ich matka należała do moich najbystrzejszych studentek.

Historia rodziców dziewczyn była owiana legendą – a legendy zawsze prowadzą do tragedii.

– Chcesz, żebym ją sprowadził? – zapytał.

– Nie, sama pojadę.

Odbicie jego mahoniowej twarzy w szybie uległo zniekształceniu.

– Przecież ty nigdy nie opuszczasz Uxlay.

– Obawiam się, że tym razem to konieczne.

– Dlaczego?

Dziekan się wyprostowała i ze spokojem przekazała kolejną informację:

– Ponieważ dwadzieścia cztery godziny temu Kidan Adane została zatrzymana pod zarzutem morderstwa.

W czarnych oczach jej wampira rozbłysły iskry.

– Czyje życie odebrała?

– Jeszcze nie wiem. To dość dziwne, ale Kidan Adane wierzy, że jej siostra wcale nie uciekła, tylko została porwana. Przez wampira. Który wbrew jej woli zabrał ją tutaj, na uniwersytet.

Ponownie mu się przyjrzała spod zmrużonych powiek. Nie ściągnął brwi. Zawsze zadziwiało ją, jak dobrze dopasował się do swojej starej skóry, przystojny i przerażający jak w dniu, w którym go poznała. Ona miała wówczas dziewiętnaście lat. On – pięćset.

Potarła swoją pomarszczoną dłoń. Czas był przerażającą rzeczą.

– Gdyby June Adane tutaj była, wiedziałbym o tym – odparł po prostu.

– Też tak pomyślałam. Gdyby rzeczywiście popełniono takie przestępstwo, z pewnością byś się odpowiednio tym zajął.

– Oczywiście.

Jej słowa go nie uraziły. Bardzo to w nim ceniła. Rzadko brał rzeczy do siebie. Nigdy też nie kłamał. Ale nastąpiły dziwne czasy, a pierwszą ofiarą zmian zawsze była lojalność.

– Skąd o tym wszystkim wiesz? – zapytał. – Przecież śledzenie dziewczyn oznacza złamanie obietnicy.

Zadowolona, że zadał to pytanie, wskazała stos listów obok niewielkiej rzeźby impali o dwóch wspaniałych rogach.

– Kidan Adane pisze naprawdę dużo, nieustannie błagając Uxlay o zwrot siostry. Próbowałam odnaleźć June, ale ta dziewczyna po prostu zniknęła. A Kidan ma pecha, bo jej ciotka Silia uczyniła z Uxlay miejsce narodzin wszystkich jej koszmarów.

Poruszył się z szybkością cienia schwytanego w świetle i zebrał listy, uważając, by nie dotknąć szklanej figurki impali. Pod wpływem tego drobnego gestu dziekan nieznacznie się uśmiechnęła. Wskutek zabobonów większość dranaików unikała pięknej antylopy – na tej samej zasadzie przekonywali oni studentów, że potarcie posągu lwa zapewni im siłę.

Przeglądając listy, wampir ściągnął brwi, a na jego czole pojawiła się zmarszczka.

– I nigdy jej nie odpowiedziałaś? – zapytał z ciekawością.

– Dochowałam danego słowa.

Trwał u jej boku od prawie czterdziestu lat, ale wciąż nie rozumiał jej obietnic ani tego, że potrafiła poruszyć ziemię, by ich dotrzymać. Wszystkie te manewry bardzo utrudniały im życie.

– Co się zatem zmieniło? – zapytał.

Dziekan wpatrywała się w jeden z listów. Słowa Kidan przechodziły z gniewu w błaganie i na odwrót, niczym słońce i księżyc w cyklu potwornej straty.

– Mot sewi yelkal – odpowiedziała w aarakońskim.

„Śmierć uwalnia nas od siebie samych”.

Nastąpiła jedna z tych niezwykle rzadkich chwil, gdy jej wampir uniósł kącik ust. Zawsze go bawiło, gdy studenci cytowali mu jego własne lekcje. Zwłaszcza ci, którzy żyli dostatecznie długo, by naprawdę pojąć ich znaczenie.

1

Kidan Adane dała sobie osiem miesięcy na śmierć.

Jeśli miała być szczera, to przy tworzeniu tego planu wykazała się dość dużą wspaniałomyślnością. Przecież na ów brutalny akt wystarczyłyby dwa miesiące. Przeciąganie tego było marną próbą marzeń. Których by nie snuła, gdyby nie to, że właśnie znajdowała się w swoim pokoju odwodniona i na granicy utraty przytomności.

Chciała znów mieszkać z siostrą w tamtym dziwnym domku. Żyć w czasach, gdy nie trzeba było na każdym kroku udowadniać swojej niewinności. Ta ostatnia myśl wyrwała Kidan z odrętwienia. Dziewczyna zaczęła chichotać, bo zabrzmiała jak pokrzywdzona, a wręcz jak ofiara – o ile w ogóle odważyłaby się tak o sobie pomyśleć.

Potem zaśmiała się raz jeszcze, a zatkana rura komina w jej piersi wywołała ból. Jak długo Kidan się nie odzywała? Zasłony pozostawały zaciągnięte z powodu kamer, więc jedynym źródłem światła była żarówka. A ta, jak każde sztuczne słońce, przegrzewała się i wypalała powietrze wokół, przez co dziewczyna musiała niemal rozebrać się do naga i pracować na podłodze mieszkania.

Pot zbierał się teraz na jej ciemnym czole, kapał na czytane przez nią dokumenty, a jej zgięta noga ginęła gdzieś pod stosem papierów. Nie mogła sobie pozwolić na wyłączenie światła. Nie, przecież miała tyle do zrobienia. I była już tak blisko. W umyśle Kidan trwała niekończąca się noc, niczym nieróżniąca się od piekła.

Ruch – potrzebowała ruchu. Wstała zbyt gwałtownie, przez co się zatoczyła – krew popłynęła do zgiętej nogi i ją sparaliżowała. Dziewczyna otrząsnęła się z odrętwienia i ruszyła do małej kuchni.

Morderczyni.

Słowo to krzyczało z artykułu przyczepionego do jej lodówki, piętno nad zdjęciem czarnoskórej dziewczyny.

Kidan Adane była morderczynią. Czekała na ukłucie wyrzutów sumienia, które powinny się pojawić, gdy przeczytała to słowo. Nawet zacisnęła usta i zmarszczyła nos, żeby wymusić u siebie jakieś emocje. Ale tak samo jak tamtej ognistej nocy, tak i teraz nie potrafiła płakać. Czekała na choćby odrobinę człowieczeństwa, która mogłaby się u niej pojawić. Ale była kompletnie beznamiętna. Niczym posąg wyciosany z obsydianu.

Kidan nalała sobie coś do picia. Rozległy się trzaski migawki aparatu, którym towarzyszyły nieznaczne błyski światła. Odwróciła się gwałtownie w stronę okna i niemal upuściła szklankę. Zasłony pozostały zaciągnięte, ale fotoreporterzy walczyli o wgląd w każdą szczelinę między nimi niczym mewy bijące się o chleb.

Cierpliwości, pomyślała.

Wkrótce wszystko stanie się jasne. Dokładnie za osiem miesięcy. Wtedy miała się odbyć jej rozprawa. Kidan nie planowała na nią przyjść. Na długo przed tym wszystkim odnalezione zostanie jej wyznanie, przyklejone do spodniej części łóżka, a świat pozna brutalne zakamarki jej umysłu.

Lampa błysnęła ponownie i Kidan zmrużyła oczy. Raczej nie dadzą rady zrobić jej zdjęcia, ale może powinna się ubrać. Nie chodziło jej o ukrycie pełnych nagich piersi czy szerokich bioder. Wręcz przeciwnie, taka pikantna fotka mogłaby zadziałać na jej korzyść – po mediach krążyłoby obrzydliwe naruszenie jej prywatności. Brzmiało to całkiem nieźle.

Pokręciła głową. Znów szukała sposobów na wzbudzenie współczucia.

Spojrzała na swoje odbicie, a z jej ust wydobył się cichy, słaby głos:

– Nie jesteś taka jak oni. Nie jesteś taka jak oni.

Oni.

Ciotka Silia nazywała ich dranaikami. Wampirami.

Mimo panującego w mieszkaniu gorąca Kidan zadrżała. Dranaicy wyglądali jak ludzie. I właśnie to tak bardzo ją niepokoiło. Zło nie powinno przechadzać się w ludzkiej skórze. To profanacja.

Nienawidziła swojej ciotki. Jej bierności. Zbyt długo zwlekała z wyciągnięciem ich z tamtego podłego środowiska. Może wtedy zło nie przeniknęłoby Kidan już w dzieciństwie. June poradziła sobie lepiej, ale ona się nim wręcz zajadała. Obsesyjne zainteresowanie śmiercią, chora fascynacja i kolekcja filmów ukazujących jej sztukę, a teraz sam czyn – wszystko to przyszło od wampirów. Gdyby tylko Kidan mogła wyrwać ze swej piersi to wypaczone serce, zrobiłaby to.

Osiem miesięcy.

Te dwa słowa wywołały w niej ulgę. Musiała wytrzymać jeszcze tylko osiem miesięcy. Upewnić się, że June zostanie odnaleziona. Jeszcze przez jakiś czas znosić to przeklęte istnienie.

Z otwartego laptopa uśmiechało się do niej zdjęcie siostry. Nie były do siebie podobne, choć urodziły się w odstępie kilku minut. Zniknięcie June nie doczekało się żadnych artykułów. Sąsiedzi nawet nie szepnęli nic mediom na ten temat. Gdzie byłaby teraz Kidan, gdyby ci reporterzy szukali jej siostry tak gorliwie, jak szukali jej? Nie, by zasłużyć na uwagę, czarne dziewczyny musiały dokonać potwornych czynów.

Dokumenty na podłodze to gorączkowa próba wytropienia miejsca zwanego Uniwersytetem Uxlay. Kidan szukała go przez dwanaście miesięcy i dwadzieścia dni. Jej wzrok powędrował do przyklejonego pod łóżkiem pendrive’a z nagraniem, a temperatura w pokoju spadła. Znajdowała się na nim ostatnia, pełna udręki rozmowa między Kidan a jej ofiarą.

Już lepiej, pomyślała, niemal się uśmiechając. Przypisywała winę tam, gdzie należało. Ofiara Kidan.

Nagranie zawierało dowód, imię człowieka – nie, zwierzęcia – odpowiedzialnego za zabranie June. Pozostawało już tylko znaleźć to przeklęte miejsce. I jego.

Dziewczyna przykucnęła i popatrzyła na efekty swoich poszukiwań. Wzięła do ręki długopis, ściągnęła zębami skuwkę i zaczęła pisać kolejny list do ciotki Silii, która nigdy nie odpisywała.

Gdyby istniała choć najmniejsza szansa na odnalezienie June, Kidan mogłaby pisać do końca życia.

Wbiła paznokcie w skórę, na której pojawiły się cienkie krwiste łuki. Palcem wskazującym zaczęła kreślić kwadrat na wewnętrznej stronie dłoni. Nerwy. Poznała to uczucie. Czyli nie była jeszcze do końca stracona. Wyszczerbione lustro naprzeciwko malowało na jej ciemnej szyi brzydki kształt. Widziała swoje chłodne, nieprzeniknione spojrzenie. Gdyby przed procesem udało jej się opanować sztukę płaczu, może by jej wybaczyli. Może żyłaby dłużej.

Płacz, nakazała swojemu odbiciu.

Ale dlaczego?, zapytało. Przecież zrobiłabyś to raz jeszcze.

Godzinę później, gdy reporterzy się rozeszli, Kidan włożyła luźną bluzę, złapała słuchawki i zamknęła swoje małe mieszkanie. Przeprowadziła się tutaj z jednego konkretnego powodu.

Po drugiej stronie ulicy, na rogu Longway i St. Albans, znajdowała się pojedyncza skrytka pocztowa. Jeden klucz do niej miała Kidan, a drugi ciotka Silia, która mieszkała w Uxlay. Za każdym razem, gdy Kidan wrzucała list do skrytki, ukrywała się i czekała.

Czasami czekała całymi dniami, śpiąc w pobliskiej kawiarni lub w zaułku, ale ktoś zawsze przychodził i zabierał jej listy. I za każdym razem ta zakapturzona postać wymykała się Kidan – albo z ogromną siłą przeskakiwała przez ogrodzenie parku, albo znikała wśród ruchu ulicznego.

Ta zabawa w kotka i myszkę rozgrywała się co tydzień. Ciotka Silia czytała jej listy, ale z jakiegoś pokręconego powodu wciąż ją ignorowała.

Po włożeniu kolejnej koperty do pustej skrytki Kidan poszła na przystanek autobusowy – do swojej nowej kryjówki – z nadzieją, że wtopienie się w tłum pasażerów da jej wystarczająco dużo czasu, by zidentyfikować posłańca.

Gdy tak czekała, w jej słuchawkach rozległ się słodki głos June, a w świecie nagle znowu zapanowała równowaga.

– Cześć – wyszeptała jej siostra. – Naprawdę nie wiem, jak zacząć, więc po prostu na początek powiem coś banalnego.

Przed swoim zniknięciem June nagrała piętnaście filmów. Ten był pierwszy, siostra miała wtedy czternaście lat. Kidan słuchała tych nagrań codziennie – z wyjątkiem ostatniego. Zdołała wysłuchać go tylko raz, a potem je skasowała, by nie narażać się na jeszcze większe cierpienie.

W kieszeniach jej palce kreśliły kształt trójkąta, czerpiąc przyjemność ze skrobania, jakie wydawały. Gdy June wspomniała w nagraniu o Kidan, trójkąt zmieniał się w kwadrat.

Cały czas skupiała się na skrzynce pocztowej, ale kątem oka dostrzegła nieruchomy cień.

Pod przekrzywioną gałęzią stała jakaś kobieta. W świetle latarni jej skóra przybrała odcień starego brązu. Miała na sobie ciemnozieloną spódnicę, a włosy upięła w gładki kok.

Stała nieruchomo niczym puszczyk przesiadujący na gzymsie i patrzyła prosto na nią.

Kidan poczuła na karku nieprzyjemny dreszcz. Odnosiła dziwne wrażenie, że ta kobieta – kimkolwiek była – czekała właśnie na nią.

2

NAGRANE WIDEO

10 maja 2017

June, lat czternaście, na telefonie Kidan

Miejsce: prywatna łazienka Mamy Anoet

– Cześć – wyszeptała June, mrugając do kamery. Jej krótkie warkoczyki okalały podbródek ponaznaczany bliznami i trądzikiem. – Naprawdę nie wiem, jak zacząć, więc po prostu powiem coś banalnego. Mam na imię June. Chodzę do Green Heights School. Myślę, że nagrywam tę wiadomość przez to, co się dzisiaj wydarzyło. Znów miałam kłopoty, bo zasnęłam w klasie.

Chwila ciszy.

– Mam parasomnię. Wiem, brzmi jak coś poważnego. To znaczy, że nie tylko lunatykuję, lecz także krzyczę i wierzgam. Siostra się mną opiekuje, ale... Wiem, że jest zmęczona. Ja jestem sobą zmęczona. – Cichy śmiech. – Staram się nie zasypiać, ile tylko mogę, ale to się obraca przeciwko mnie. Tak jak dzisiaj. Wiem, co sobie myślicie: szukaj pomocy. Wierzcie mi, próbuję.

Kamera się zachwiała, pokazała półkę z czterema różnymi rodzajami szamponów, zasłonę prysznicową w motyle i leki na depresję oraz lęki.

– Nie stać nas na wizyty u psychologa, ale nasza szkolna psycholożka nie jest taka zła. Właściwie to przez nią nagrywam ten filmik. Pani Tris powiedziała, że... się boję. Że boję się czegoś, o czym nie chcę nikomu powiedzieć. I kazała mi wszystko zapisywać. Ale ja nienawidzę pisać, więc powiedziała, żebym zamiast tego nagrywała i jeśli kiedyś poczuję się na tyle odważna, żeby się tym z kimś podzielić, to mogę to zrobić. Dobra jest, prawda? – June uśmiechnęła się lekko, ale jej oczy pozostały poważne. – No więc... czego się boję?

Nabrała powietrza, zawahała się i nerwowo zerknęła na drzwi.

– Boję się... wampirów.

Ekran pociemniał, telefon został odłożony na umywalkę. Rozległ się odgłos lejącej się wody, minęła minuta. Potem w kadrze znów pojawiła się brązowa twarz, teraz lekko wilgotna. Dziewczyna siedziała w rogu wanny.

– Wampirów. – Jej głos brzmiał już pewniej. – Dobra wiadomość, o ile w ogóle można tak powiedzieć, jest taka, że nie zagrażają już wszystkim. Więc jeśli to oglądacie, o ile w ogóle mi wierzycie, możecie spać spokojnie ze świadomością, że wasza krew przypomina im w smaku truciznę. Nadal jednak muszą się czymś żywić. Nadal do przeżycia potrzebują krwi. – Telefon lekko się zatrząsł. – Coś, co nazywa się Pierwszym Wiązaniem, zmusza wampiry do żywienia się tylko na określonych rodzinach. Od pokoleń uwięzionych jest w tym cyklu około osiemdziesięciu rodów. Zgadnijcie, kto należy do jednej z tych rodzin? Właśnie.

June spojrzała poza kamerę, jej oczy zaszły mgłą.

– Moja siostra i ja wynosimy pojęcie „pochrzanionej rodziny” na zupełnie nowy poziom. Ale uciekłyśmy. Po śmierci naszych rodziców ciocia zabrała nas z tamtego życia i przywiozła tutaj, do Mamy Anoet. Tu jesteśmy bezpieczne, ale... widzę je każdej nocy. W snach... czasem nawet na korytarzach w szkole. Jakbym... jakbym wiedziała, że pewnego dnia po nas przyjdą.

Nabierała powietrza i je wypuszczała. Bawiła się cienką srebrną bransoletką na nadgarstku.

– Kidan co noc przypomina mi o Trzech Wiązaniach, które zostały nałożone na wampiry. To trochę pomaga. Przypomina mi, że tak łatwo mnie nie dopadną. Drugie Wiązanie ogranicza część ich siły, a Trzecie Wiązanie wymaga ogromnej ofiary, jeśli chcą przemienić człowieka w jednego z nich. Kidan ciągle powtarza, że potężny Ostatni Mędrzec nie umiał właściwie wykorzystać swojego daru, że powinien był zabić wszystkie wampiry, zamiast nakładać na nie ograniczenia. I chyba ma rację. Gdyby to zrobił, nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej.

Puściła bransoletkę z motylkami i zmrużyła oczy.

– Po co więc nagrywam ten filmik? Chyba chcę, żeby pani Tris się dowiedziała. Albo nawet moi przyjaciele. Albo wszyscy. Nie chcę taka być do końca życia. Nie chcę marnować każdej minuty każdego dnia na myślenie o tym, kiedy po nas przyjdą. Pragnę czuć się bezpieczna. Pragnę...

Rozległo się głośne pukanie i June opuściła telefon.

– June, to ja.

June osłabła, gałka w drzwiach się przekręciła.

Na widok mokrego telefonu Kidan zmarszczyła czoło.

– Szybko.

June w pośpiechu wpisała hasło, żeby ustawić nagranie jako prywatne.

Hasło zawsze składało się z pięciu cyfr, które zsumowane dawały trzydzieści pięć. W tym wieku zmarła ich biologiczna matka. Była to też liczba wampirów – dranaików –przydzielonych do ich rodziny. Trzydzieści pięć wampirów, które wypiłyby krew June i Kidan, gdyby dziewczynkom nie udało się uciec.

3

Kidan sięgnęła po nóż, który nosiła w kurtce. Jego ostrze było zakrzywione, a ząbkowana rękojeść nieprzyjemnie wbijała się w dłoń. Pod wpływem samego dotyku broni czuła lodowaty dreszcz wzdłuż kręgosłupa.

Gdy Kidan podchodziła do kobiety, noc wydawała się wyprana ze wszystkich dźwięków. Dziewczyna pragnęła, by nieznajoma się poruszyła. Bezruch był cechą zwierząt, a zwierzęce cechy charakteryzowały dranaików.

– Kim pani jest? – Jej głos zabrzmiał niezwykle głośno w ciszy.

Kobieta miała masywną budowę ciała, gęste, mocno zarysowane brwi i ciemne, lśniące oczy. Na piersi nosiła złotą przypinkę przedstawiającą czarnego ptaka ze srebrnym okiem.

– Jestem dziekan Faris z Uniwersytetu Uxlay. Rozumiem, że mnie szukałaś.

Ziemia pod stopami Kidan nagle jakby zadrżała, uchwyt na nożu osłabł. Dziewczyna oniemiała na myśl, że to, czego szukała w ślepej nadziei i przygniatającej rozpaczy, mogło tak po prostu spaść z nieba i się ujawnić.

– Ux... Uxlay? – wykrztusiła w końcu, bojąc się, że miejsce to znów rozpłynie się w nicości.

– Tak.

Pod wpływem tej odpowiedzi mgła w umyśle Kidan się rozwiała. Co ona wyprawia? Wyjęła rękę z kieszeni, zostawiając w niej nóż.

– Więc... przyszła mnie pani zabrać – wyrzuciła z siebie pospiesznie. – Wymienić mnie na June?

Jej klatka piersiowa uniosła się z nadzieją. Ileż to nocy spędziła na wyobrażaniu sobie każdej możliwej wersji tej sceny? To szaleńcze pragnienie, ten cel utrzymywały jej serce przy życiu, choć powinno było ono zginąć tamtej nocy w pożarze.

Dziekan Faris splotła dłonie przed sobą.

– Uxlay nie zajmuje się porwanymi ludźmi. Nasze prawa tego zabraniają.

– Prawa? – spytała Kidan z pogardą i podeszła bliżej. – A gdzie były wasze prawa, kiedy przypisany do naszej rodziny dranaik zabrał moją siostrę?

Poczuła ogromną ochotę zacisnąć dłonie na szyi kobiety. W oczach dziekan błysnęła ostrożność. Bardzo dobrze.

– To poważne oskarżenie. Masz na to jakiś dowód?

Dowód Kidan czekał w jej małym mieszkaniu, przyklejony pod łóżkiem. Zeznanie jej ofiary wskazywało winnego wampira. Ale było też dowodem na to, że Kidan jest w stanie torturować i zabić.

Jej głos stał się tak niski, że mógłby obudzić umarłych.

– Wampir zabrał moją siostrę.

Dziekan Faris przechyliła głowę.

– Kidan, przemawiam do ciebie jako przedstawicielka Uxlay. Nie kształciłaś się u nas, więc może nie rozumiesz, co to znaczy. Ale jestem odpowiedzialna za utrzymanie pokoju między ludźmi a dranaikami. To dla mnie najważniejsze. Osiągam swój cel poprzez stosowanie prawa i kar. Uważasz, że zostałaś skrzywdzona, ale nie masz na to dowodu. Proszę cię, abyś pomimo żalu spojrzała na to chłodnym okiem. Bez dowodów nie mogę ukarać żadnego z moich dranaików.

Dziekan Faris przemawiała jak dostojna polityczka, tak jakby jej kampus był ostoją prawa i porządku. To przeczyło każdej historii, którą Kidan ułożyła sobie w głowie o tym plugawym miejscu.

Już miała się przeciwstawić, kiedy nagle coś uderzyło ją jak grom z jasnego nieba.

– To pani, prawda? To pani wpłaciła za mnie kaucję.

Kiedy Kidan została zatrzymana, wydarzył się cud. Całą niesamowicie wysoką kaucję wpłaciła za nią jakaś kobieta o wystarczająco wysokiej pozycji, by zażądać zachowania anonimowości – i sąd wyraził na to zgodę.

– Zasługujesz na szansę, by udowodnić swoją niewinność – odparła rzeczowo dziekan. – Tak jak wszyscy inni. Bo jesteś niewinna, prawda?

Kidan się cofnęła. Ta kobieta nie przyszła tutaj rozmawiać o June. Życzliwość, zwłaszcza taka jak ta, zawsze miała swoją cenę.

– Po co pani tu przyszła?

Dziekan Faris uważnie się jej przyjrzała.

– Obawiam się, że twoja ciotka Silia odeszła. Zachorowała i choroba zabrała ją bardzo szybko. Przykro mi.

Zaskoczona dziewczyna spojrzała na skrytkę. Ciotka nie żyje.

Jej oczy pozostały suche, ale szok pozbawił ją równowagi. Kolejny członek ich rodziny odszedł. Czy stał za tym ten sam wampir?

Ciotka Silia istniała głównie w jej wyobraźni, w opowieściach, w świecie „przed”, który nadawał sens temu „po” i dowodził, że nie pojawiły się na progu Mamy Anoet ot tak, bez przyczyny. Po tej wiadomości Kidan poczuła się nieważka, jakby zerwała się kolejna nić. Ale potem pomyślała o miodowych oczach June, jej ciepłym uśmiechu i znowu poczuła grunt pod stopami.

Dziekan wyciągnęła śnieżnobiały list z krwistoczerwonym herbem.

– Od teraz jesteś następna w kolejce do przejęcia w spadku Domu Adane. To twoje zaproszenie.

Kidan odsunęła się od listu jak od trucizny.

– Nie interesuje mnie bycie niewolnicą wampirów.

Spokojne rysy dziekan drgnęły.

– Nie używaj słów, których konsekwencji nie rozumiesz. Po raz ostatni mówisz tak w mojej obecności.

Kidan miała ochotę się roześmiać, ale zdołała jedynie wydobyć z siebie chrapliwy odgłos.

– Nie interesuje mnie to. Chcę tylko June.

– Bardzo dobrze. Wierz lub nie, ale przekonywanie studentów, którzy nie chcą studiować na moim uniwersytecie, nie należy do moich obowiązków. Większość bardzo stara się dostać do Uxlay. – Wyciągnęła z kieszeni kolejny dokument. – Podpisz to, a odejdę.

Kidan spojrzała podejrzliwie na kartkę.

– Co to jest?

– Testament. Najpierw podpisali go twoi rodzice, a potem to samo zrobiła twoja ciotka. Cały majątek zostanie przekazany ostatniemu dranaikowi domu.

Zszokowana Kidan otworzyła usta i wyrwała kartkę kobiecie. Większość tekstu była zaczerniona, pewne fragmenty wyraźnie podkreślone. Dziewczyna przebiegała po nich wzrokiem, a z każdą sekundą ogarniało ją coraz większe przerażenie. Zacisnęła palce na brzegach papieru.

– Dziwne, prawda? – Oczy kobiety rozbłysły. – To pierwszy taki przypadek w historii Uxlay: rodzina oddająca cały swój dom dranaikowi. Temu samemu wampirowi, którego ty oskarżasz o porwanie twojej siostry, twoja rodzina zaufała na tyle, by powierzyć mu swoje dziedzictwo.

Kidan poczuła mdłości. Czy oni byli ślepi? To przecież kolejny dowód. Motyw. Oszukał jej rodzinę, zmanipulował ją. Potajemnie zabrał June, żeby się nawadniać, i...

– Nie. – Dziekan przerwała jej rozmyślania.

– Co?

– Sądzisz, że zmusił ich do podpisania tego testamentu. To błędne założenie. Zrobili to z własnej woli. Nie masz pojęcia o naszym świecie. O mocy naszych domów, mocy naszych praw. Jest niezwykła. Wiedza ta stanie się dla ciebie dostępna tylko wtedy, gdy zdecydujesz się do nas dołączyć. Nikt nie może wejść do Uxlay bez zaproszenia.

Kidan spojrzała na zaczernione sekcje dokumentu. Co ta kobieta ukrywała?

Dziekan Faris zerknęła na swój cienki złoty zegarek. Z kieszeni, która wydawała się bezdenna, wyjęła pióro.

– Obawiam się, że muszę już iść. Podpisz dokument na dowód tego, że nie masz zamiaru kwestionować testamentu jako potencjalna dziedziczka, a ja się oddalę.

Kidan spojrzała na pióro jak na truciznę. Po chwili milczenia dziekan ponownie schowała je do kieszeni.

– Może potrzebujesz czasu do namysłu. Jeśli cię to interesuje, w Uxlay domy dziedziczy się poprzez edukację. Musisz uczęszczać na uniwersytet i ukończyć kurs dotyczący współistnienia ludzi i wampirów. Dam ci trzy dni na odpowiedź.

Postawa dziekan rozbroiła Kidan. Kiedy kobieta ponownie wyciągnęła w jej stronę list, dziewczyna powoli po niego sięgnęła. Papier był twardy, sztywny, z pieczęcią przedstawiającą dwa zwrócone ku sobie lwy z ostrzami w pyskach.

Dlaczego? Kidan wpatrywała się w pieczęć i pragnęła rozpłynąć się w powietrzu. Dlaczego jej rodzina to zrobiła? Gdy podniosła wzrok, kobiety już nie było.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki