(Nie)znajomy - Mia N. Blake - ebook

(Nie)znajomy ebook

Mia N. Blake

3,6

Opis

Nazywam się Amanda Johnson. Jestem zakręconą właścicielką sklepu z antykami. Zdarza się, że zrobię coś, zanim dobrze pomyślę. Mam psa, który wabi się Rocky, i obecnie to on jest moją jedyną miłością. Tak właściwie to „sprawy sercowe” u mnie w ogóle nie istnieją.

Pewien dzień i jedna chwila wywrócą moje życie do góry nogami. Nagłe zderzenie z rzeczywistością zapoczątkuje pojawienie się motyli w brzuchu, a później… później to będzie już tylko gorzej.

Wakacyjna przygoda zakończy się koszmarem, którego wydarzenia pozostaną niezapomniane.

Ostatecznie zadaję sobie pytanie: Czy było warto?

 

„Emocjonalny rollercoaster, którego nie da się zapomnieć! To jedna z tych książek, które są w stanie zaskoczyć każdego czytelnika!” - Ola Sobolak, instagram.com/livremacabre/

 

„Dwie dusze, które potrafią rozpętać burzę, spotykają się w jednej książce. Piękna historia miłosna, która pokazuje prostotę uczucia, a zarazem bolesną drogę do pokonania przeciwności losu.” - Agata Mitura, instagram.com/reading_at_night_/

 

„Myślałam, że wiem, czego się spodziewać, i że w pełni rozgryzłam fabułę. Jak ja się myliłam! Gwarantuję, że „(Nie)znajomy” Was zaskoczy i doznacie większego szoku niż główna bohaterka. Kosmicznie mocno polecam!” - Ola Strzelecka, instagram.com/gwiazdyzkosmosu/

 

„Myślicie, że to kolejna przewidywalna historia o miłości? Tak? A co, jeśliby romans połączyć z kryminałem? Nie może wyjść z tego nic dobrego. Spodziewajcie się najgorszego.” - Marysia Bielicka, instagram.com/zapach.ksiazki/

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 255

Rok wydania: 2021

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (74 oceny)
30
7
23
9
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MonikaPszonka

Z braku laku…

Fabuła nie trzyma się kupy.
00

Popularność




Copyright © by Mia N. Blake, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autora orazWydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta I: Paulina Aleksandra Grubek

Korekta II: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by Hrecheniuk Oleksii/Shutterstock

Projekt okładki: Marta Lisowska

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Wydanie I - elektroniczne

ISBN978-83-67024-02-0

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Epilog

Prolog

– I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską orazże…

Zaraz, zaraz, chwila! Odpoczątku!

Drogi czytelniku, nim poznasz zakończenie tej książki… Jeśli w ogóle skończy się tak, jak mam nadzieję, że zakończy się moja historia, musisz dowiedzieć się paru ważnych szczegółów. Po pierwsze mam na imię Amanda, urodziłam się dwadzieścia jeden lat temu, co wyraźnie mówi o tym, że jestem lekko podstarzała, ale pozytywnie zakręcona! Mam psa, który wabi się Rocky i rozumie mnie lepiej niż moi przyjaciele. Jest bardzo kochanym, słodkim, uroczym beagle’em, z noskiem w kształcie serduszka. Żyjemy sobie razem w moim małym, ale uroczym mieszkanku już od trzechlat.

Wszyscy dookoła mnie lubią, nie mam kłopotów z nawiązywaniem znajomości, jestem bardzo otwarta, uwielbiam imprezy, muzykę, taniec; mam szczęście w zdrapkach i Lotto, ale nigdy w miłości. Tak jakoś wyszło… Chyba jestem cienka w tych sprawach, a myślałam, że ktoś taki jak ja nie będzie miał z tym problemu. No cóż, może życie napisało mi inny scenariusz, aniżeli ja sobie wymyśliłam. Któż to wie? Może za kilka lat będę szczęśliwą mężatką, a może czeka mnie klasztor? Hmm… Zdecydowanie wolałabym tę pierwszą opcję, ta druga mnie trochę przeraża, no alecóż…

Każdy mój dzień wygląda wręcz tak samo, dla niektórych byłaby to nieznośna, denerwująca rutyna, a mnie to nie przeszkadza. Codziennie wstaję o piątej rano, wyprowadzam Rocky’ego na godzinny spacer, wracając, w jednej z pobliskich piekarni kupuję świeżo upieczone bułeczki na śniadanie oraz gazetę. Wracam do domu, szykuję śniadanie, siebie do pracy i o ósmej wychodzę z domu. Pracuję w sklepie ze starociami, niektórzy tak pięknie je nazywają – antyki. Dla mnie to bez różnicy, co sprzedaję – starocie czy antyki; ważne, by klient, który wszedł, zostawił w mojej kasie jakąkolwiek gotówkę. Po pracy wpadam na szybki obiad do kawiarni, którą prowadzi moja przyjaciółka Vanessa. Wracam do domu, znów wychodzę z psem na spacer, znów wracam i w końcu… Albo spędzam czas ze znajomymi, czyli imprezujemy, gramy w planszówki, rozmawiamy o wszystkim i o niczym; albo spędzam popołudnia i wieczory sama w domu, czytając książki. Taaak, czytam, pewnie byście w to nie uwierzyli, gdybyście spotkali taką zakręconą wariatkę jak ja. Lubię czytać książki obyczajowe, romanse, zdarza się, że thrillery… Czyli w sumie wszystkiego po trochu. A czy mam ulubionego autora bądź autorkę? Hmmmm… teraz wam nie powiem, bo na swój sposób uwielbiamwszystkich.

Nie wiedziałam jeszcze, że moje życie zacznie zmieniać się pewnego letniego poranka, kiedy to jechałam na swoim nowiusieńkim, lśniącym, pudroworóżowym rowerze miejskim, który z przodu ma uroczy wiklinowy koszyk zkokardą…

Rozdział 1

– Rocky, ruszaj się! – Poirytowana starałam się pośpieszyć mojego niezdecydowanego dzisiaj psa, któremu chyba częściowo udzielił się mój humor. – No chodź, bo się spóźnię przez ciebie. – Pociągnęłam lekko smyczą i jak tylko ruszył się z miejsca, momentalnie mu ją skróciłam i pognałam z nim dodomu.

Wpadłam do mieszkania jak burza, zerknęłam na zegar i momentalnie uświadomiłam sobie, że jestem spóźniona dziesięć minut! Rozumiecie to?! Dojazd autobusem czy tramwajem zajmie mi jakieś pół godziny, piechotą czterdzieści minut! Chwila, rower… Rower! Przecież mam rower – pomyślałam. Szybko pobiegłam się ogarnąć, narzuciłam na siebie lekką, zwiewną sukienkę w odcieniu pastelowej żółci, która miała urocze, w miarę duże szare kropki. Przeczesałam byle jak włosy, drapnęłam torebkę, klucze od mieszkania oraz sklepu i pobiegłam do piwnicy po rower, wskoczyłam na niego w mgnieniu oka i z prędkością światła pognałam w stronę mojego sklepu. Dzisiaj był piątek, a więc dzień, w którym mój dostawca przywoził mi nowy towar do antykwariatu. Pojawiał się w różnych godzinach, ale zwykle w tych przedpołudniowych. Miałam nadzieję, że jeśli był, to nie odjechał, tylko zaczekał namnie!

Skręciłam w pobliski park, którędy mogłam skrócić sobie drogę do pracy o kilka dobrych minut. Sprawnie, wręcz wykonując akrobacje na rowerze, minęłam panią, która wyprowadzała psa na spacer i najwyraźniej on też nie był w humorze, bo mało nie rzucił się na mnie i nie zagryzł mnie na śmierć! Kilka razy użyłam uroczego dzwonka, zamontowanego przez mojego brata – na którym widniała naklejka słoneczka z szerokim uśmiechem – by wyminąć innych rowerzystów, i kiedy już miałam mijać ostatnie chodnikowe skrzyżowanie, a mój sklep był na wyciągnięcie ręki, nastąpiła ka-ta-stro-fa!

Jadący z mojej prawej strony rowerzysta wjechał we mnie z taką samą prędkością, z jaką ja wjechałam w niego. Spadłam z roweru, odrzuciło mnie na jakieś dwa metry i… zamroczyło, miałam ciemno przedoczami.

*

Jechałem sobie spokojnie rowerem przez park, no może to nie było faktycznie jakoś spokojnie, bo trochę mi się śpieszyło. Słuchałem muzyki na moim odtwarzaczu, słuchawki w uszach, a tu nagle wyjechała mi jakaś blondyna, zupełnie nie rozglądając się w prawo i w lewo, z ogromną prędkością, a ja? Nawet nie zdążyłem wyhamować! Wjechałem w nią równie mocno, z tym że na szczęście mi się nic nie stało, kask i ochraniacze robiąswoje.

Podniosłem swoje lekko obolałe ciało i ujrzałem drobną sylwetkę leżącą jakieś dwa metry ode mnie, nie ruszała się. Zabiłemją?

Trochę spanikowany podszedłem do niej szybkimkrokiem.

– Halo, słyszysz mnie? – Potrząsnąłem delikatnie jej drobniutkim i kruchym jak porcelana ciałem. – Dziewczyno, nic ci nie jest?! – Nie otrzymawszy żadnej reakcji, odsłoniłem włosy z jej twarzy i delikatnie ułożyłem ją nawznak.

Boże, co ja narobiłem – pomyślałem. – Co teraz… co oni… ach tak, tętno! Oprzytomniając, przyłożyłem palce do jej nadgarstka, ale za cholerę nic nie czułem! Zabiłem kobietę! Trzęsącą się dłonią przeniosłem palce na jej szyję i… och, co za ulga, jest puls. Żyje!

– Niech pani wezwie karetkę! – krzyknąłem do stojącej nieopodal i przypatrującej się nam kobiety, po czym przeniosłem wzrok na drobną blondynkę. – Słyszysz mnie? Halo! – Poklepałem jej policzki, kilka razy wołając do niej „Słyszysz mnie?”, i w końcu sięocknęła!

– Co się… – wyszeptała. – Auaa, boli – jęknęła, kiedy próbowałem pomóc jej siępodnieść.

– Co cię boli? Pamiętasz, co się stało? Zaraz będzie pogotowie, spokojnie. – Wziąłem ją ostrożnie w swoje silne ramiona, nie protestowała, chyba była zbyt osłabiona, i przeniosłem na pobliską ławkę. Posadziłem ją delikatnie i pogładziłem policzek. – Wjechała pani we mnie rowerem, a mama zawsze tłumaczyła, żeby zabierać ze sobą kask iochraniacze.

Jedyną jej odpowiedzią było krzywe, a zarazem wściekłe spojrzenie na mnie. Wracała do rzeczywistości. Bogudzięki.

– Powiedz, co cię boli. – Omiotłem spojrzeniem jej ciało: kolana zdarte, łydka i jedna ręka również oraz siniak napoliczku.

– Nic, patrz, jak jeździsz. – Odepchnęła moje dłonie i wstała chwiejnie, trzymając się za głowę. – Mogłeś mnie zabić, idioto!

– Słucham? Przecież to pani, bez żadnego rozglądania się, wpakowała się pod mojekoła!

– Spieprzaj, gamoniu!

No ludzie, zaraz się przewrócę, podeszła, podniosła swój rower i poszła… Wręcz poszła w cholerę. Teraz to ona pozostawiła mnie w szoku. Spojrzałem, jak zgrabnie kręcąc tyłkiem, odeszła w stronę sklepu z antykami. Baaa! Nawet miała klucze! Nie miałem zamiaru za nią dzisiaj iść, ale z chęcią ją tamodwiedzę.

Podniosłem swój rower i słysząc sygnał karetki, postanowiłem, że na nich zaczekam. Kiedy podeszli, wytłumaczyłem im, co zaszło. Wskazałem, gdzie znajdą tę poturbowaną dziewczynę. Chwilkę stałem, przyglądając się, jak panowie z karetki próbują jąopatrzyć.

Scena wyglądała wręcz komicznie, a ja nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. Lekarz, widząc jej posiniaczone i zadrapane w niektórych miejscach ciało, starał się jej pomóc, a ona szarpała się jak opętana. Wjechałem w wariatkę? Nawet nie poznałem jej imienia… No cóż. Nie zamierzałem stać i przyglądać się temu wszystkiemu z daleka. Wsiadłem na rower, który na szczęście nie ucierpiał – poza zbitą przednią lampą – i pojechałem dopracy.

Rozpoczęcie znajomości było bardzo ciekawe – roześmiałem się do siebie wmyślach.

A ja nie miałem zamiaru jejkończyć.

Rozdział 2

~ Kilka dni później ~

~ Amanda ~

I jak mógł zakończyć się tak fatalnie rozpoczętydzień?

Nie dość, że się nie wyspałam, pies nie chciał mnie słuchać, wszystko mnie drażniło, to jeszcze ten popierdolony maminsynek mniepotrącił!

Nie, zaraz! On mnie nie potrącił! On chciał mniezabić!

Przez tego durnia panowie z karetki zabrali mnie do szpitala, robili mi milion badań i prześwietleń, mimo iż mówiłam im, że czuję się znakomicie, że nic mnie nie boli, to oni i takswoje!

Jakby tego było mało, trzymali mnie siłą dwie doby na jakimś zamkniętym oddziale, twierdząc, że mi odbiło, że musiałam doznać wstrząśnienia mózgu, a ja po prostu byłamwkurwiona!

W końcu nie mając wyboru… poddałamsię.

Teraz siedziałam w kawiarence mojej najlepszej przyjaciółki, zajadając przepysznie przygotowane spaghetti bolognese i opowiadając jej, co się stało tamtego feralnego piątkutrzynastego.

Chwila, piątek trzynastego… To dlatego to wszystko miało miejsce. Ugh! Głupieprzesądy.

– Jeny, dziewczyno, ty to dopiero masz przebojowe życie – podsumowała Vanessa. – Wszystko, co najgorsze, przytrafia siętobie.

– No naprawdę, dzięki za pocieszenie, wiesz? Było takie pełne współczucia i optymizmu zarazem. – Przewróciłam oczami, kończąc zajadać przepyszny budyń z musemtruskawkowym.

– Znasz mnie tyle lat, mała.

Już dawno zapomniałam, że prawie całe moje życie zwracała się do mnie „mała”, a jej wyjaśnienie było wręcz genialne i powalające. „Mała”, bo byłam od niej młodsza o, uwaga: dwamiesiące.

– Dobrze wiesz, że nie będę cię niańczyć i wspierać, ale jakby nie patrzeć, to tyzawiniłaś.

– Jaaa? I ty przeciwko mnie?! Zlituj się, kobieto! – Ręce opadły mi na blat, uderzając o widelec, który odbił się od talerza pełnego jedzenia, przez co kluski wylądowały w moim biuście, a sos na sukience. – No kurwa, pięknie – warknęłampoirytowana.

– Co ty ostatnio takanerwowa?

– Nie wiem, to wszystko przez ten piątek trzynastego, mimo że dzisiaj jest środa… Rany, zaraz znowu będzie piątek! Powinnam zacząć się bać? Wiesz, dzisiaj czarny kot przebiegł mi drogę, jak do ciebieszłam.

W odpowiedzi otrzymałam tylko melodyjny śmiech mojej przyjaciółki, kiedy przenosiłyśmy się na zapleczekawiarni.

– Ty jesteś zdrowo szurnięta, jesteś pewna, że nie uderzyłaś się mocno w głowę? – Wręcz matczynym gestem zaczęła sprawdzać „stan” mojejgłowy.

– Pieprz się, Vanessa. – Odepchnęłam ją, lekkonaburmuszona.

Roześmiana Van rzuciła we mnie szmatką i wróciła za ladę do klientów. Wzięłam ręczniczek, namoczyłam go i zaczęłam szorować plamę na sukience. Oby tylkozeszła.

Myśląc o wydarzeniach minionego piątku, zaczęłam się zastanawiać, czy to faktycznie ja miałam taki zły dzień, czy to może ten… ten… ten nieokrzesany, niewychowany idiota nieumiejący jeździć rowerem uczynił go tak złym. Na myśl o nim krew buzowała równie mocno w każdej żyle, jaka wędrowała w moim ciele; ciśnienie podnosiło mi się z niesamowitą prędkością, a moja twarz stawała się czerwona od gniewu. Przez niego jestem na zwolnieniu lekarskim przez dwa tygodnie, w związku z czym musiałam zamknąć sklep, dostawca pojechał w cholerę, zmniejszę utarg miesiąca, a w najgorszym przypadku stracęklientów!

Amanda, uspokój się – mówiłam do siebie w myślach. – Wdech, wydech… wdech, wydech… Nerwy nikomu nie pomogą, a już na pewno niemnie.

– Weź mi opisz tego faceta, co rzekomo mało cię nie zabił. – Vanessa wpadła do kuchni wyraźnie podekscytowana, zainteresowana i dziwniezaskoczona.

– Zwyczajnytaki…

– Oj, no weź! Wysoki, niski, szczupły, gruby, wysportowany, przystojny… – Uniosła brew, a w jej oku ujrzałam znajomybłysk.

– No wysoki, szczupły, wysportowany, przystojny, włosy miał lekko kręcone, piękne błękitne oczy, a jego ramiona były takie… umm… silne. – Uśmiechnęłam się lekko na myśl o tym nieszczęsnym „wypadku”, ale kiedy napotkałam roześmiany wzrok Van, od razu wróciłam na ziemię, udając złą i poirytowaną. – Aco?

– Nico, ktoś właśnie zagląda do twojego sklepu przez okno, jakby ciebie szukał. – Odsłoniła firankę, wskazując na mójsklep.

Kręcił się przy nim jeden typ, z daleka trudno było mi stwierdzić, czy był to ten sam mężczyzna z parku, czy ktoś inny, jakiś zwykły przechodzień zainteresowany sklepem i być może jego ekwipunkiem. Przyglądając mu się przez chwilę, zauważyłam, że zagląda przez szyby, chwyta za klamkę, wyraźnie próbując się dostać do środka. Nie czekając chwili dłużej, postanowiłam odprawić tego kogoś dodomu.

Narzuciłam katanę, wzięłam kapelusz i zwinnym krokiem poszłam w stronę sklepu. Lekka, przewiewna morelowa sukienka układała się w rytm moich ruchów, falując na wietrze wraz z blond włosami, których część ukryta była pod słomianymkapeluszem.

Zbliżając się do mojej, w pewnym sensie, ofiary, narastała we mnie złość, ponieważ już wiedziałam, że był to ON. Ten nieumiejący jeździć rowerem, cholernie przystojny mężczyzna. Już chciałam otworzyć usta i obrzucić go niespodziewanym, niezbyt miłym komentarzem, kiedy on odwrócił się twarzą do mnie, a jego błękitne niczym morze w środku upalnego dnia oczy zwróciły się ku moim, a jego dłoń w lekkim zamieszaniu gładziła kilkudniowy, ale jakże seksowny zarost. Staliśmy przez dłuższą chwilę wpatrzeni w siebie, niczym dwoje ludzi, którzy nie widzieli się całe wieki, pochłanialiśmy się nawzajem spojrzeniami i zapewne wyglądaliśmy bardzo dziwnie z punktu widzenia przechodniów, których wzrok czułam nasobie.

– Szukałem cię. – Przerwał tę niezbyt zręczną chwilę milczenia. – Chciałem sprawdzić, jak się czujesz, widziałem, jak wchodziłaś wtedy do sklepu, więc… pomyślałem, że sprawdzę, co tam i w ogóle. – Wyraźnie zmieszany, przeczesał swoje niezbyt posłuszne włosy, które kręciły się na wietrze we wszystkie możliwestrony.

A ja? Co ja miałam zrobić? Wtedy taki naburmuszony, wymądrzały, a dzisiaj słodki itroskliwy.

– W ogóle jestemMatthew.

Wyciągnął dłoń w moją stronę, na co ja podałam odruchowo swoją. W sumie nie wiem, czy chciałam mu ją podać, czy nie. Byłam zahipnotyzowana jegospojrzeniem.

– Amanda – wydukałam w końcu. – AmandaJohnson.

– Matthew Black. – Uśmiechnął się, ale jeden kącik jego ust poszedł minimalniewyżej.

Chłopak zabrał dłoń, którą jednak niezbyt chciałam puścić. Miał bardzo ciepłe i silne dłonie; silne niczym jego ramiona i on cały i, och… Amanda, ogarnij się, bo zarazzemdlejesz.

– To jak się czujesz? Wporządku?

– Tak, tak, dziękuję, że pytasz. – Uśmiechnęłam się nieśmiało. – Jestem na zwolnieniu, musiałam chwilowo zamknąć sklep, ale już na dniach wrócę, a dokładniej wpiątek.

– Oby nie był tak nieszczęsny jak ostatni. – Schował dłonie w przednie kieszenie spodni, a ja za tym gestem podążyłam wzrokiem jak małolata. Tylko zatrzymałam go nie tam, gdzie powinnam. Zaczerwieniona i zażenowana odwróciłamspojrzenie.

– Właściwie to muszę już wracać, pies na mnie czeka, muszę zabrać go na spacer, ale dzięki za troskę. – Uśmiechnęłam się, odwróciłam i zrobiłam kilka kroków, ale zatrzymał mnie jego lekko ochrypniętygłos.

– Spotkamy sięjeszcze?

– Zobaczymy. – Odwróciłam się do niego. – Mam tylko nadzieję, że nie wjedziesz we mnie specjalnie rowerem. – Uśmiechnęłam się i odeszłam. To jednak nie było zwykłe odejście, czułam się, jakbym frunęła, jakby unosiły mnie tysiące motylków, które wirowały teraz w moimbrzuchu.

Ale zaraz… Co we mnie wstąpiło? Przecież podczas naszego ostatniego, niezbyt udanego, spotkania byłam gotowa wydrapać mu oczy swoimi świeżo pomalowanymi paznokciami w kolorzeburgundu.

Kobieta zmienną jest, ale żeby ażtak…?

~ Matthew ~

To spotkanie było znacznie przyjemniejsze! W sumie to myślałem, że zastanę ją w sklepie i spędzimy ten dzień na poznaniu się, no ale wyszło inaczej. Tonic.

Chociaż nie zdziwiłbym się, jakby rzuciła się na mnie w chwili, kiedy ponownie by mnie ujrzała. Przecież według niej usiłowałem dokonać zabójstwa w biały dzień, w samym środku parku – zaśmiałem się do siebie wmyślach.

Tak właściwie, to byłem trochę zaskoczony, kiedy pojawiła się ni stąd, ni zowąd za moimi plecami, jakby wręcz wyrosła z ziemi. Wyraz twarzy, jaki miała w tamtym momencie, mógłby zabić niejednego przechodnia. Bardzo się cieszę, że udało nam się zejść na kulturalny poziom i że wymieniliśmy kilka zdań jak normalni ludzie, a nie jak rozwścieczone małpy niosące atrakcję całemumiastu.

Poza tym ta dziewczyna ma niezły temperament, ale jeszcze lepszy tyłek. Trudno oderwać od niego wzrok. Nogi równie piękne, zgrabne, długie; śliczna figura i jędrne piersi, które dzisiaj zwróciły moją uwagę. Ciekaw jestem, czy wszystkie dziewczyny wiedzą bądź domyślają się, jak na nas działają sukienki, które zakrywają tak zgrabneciała.

No ale pozostawmy ten temat i wróćmy do mojego spotkania z Amandą… Amy… Ciekawe, czy mógłbym zwracać się do niej Amy… Hmm… Dowiem się przy następnym spotkaniu, do którego doprowadzę prędzej czy później; czy będzie tego chciała, czynie.

Rozdział 3

~ Amanda ~

Czwartek… Hmm, czwartek to już prawie jak piątek, a piątek to już teoretycznie weekend, więc może powinnam uczcić swój jutrzejszy powrót do pracy po przerwie, która pierwszy raz w życiu zdarzyła mi się na tak długo? Nigdy nie miałam zamkniętego sklepu na dłużej niż jeden dzień! Co ja powiem stałym klientom, którzy zerkają do mojego sklepu codziennie? Czasami tylko po to, by życzyć mi miłego dnia? No wiesz… miałam wypadek na rowerze… Wjechał we mnie nieuważny, przystojny facet? Do jutra muszę coś wymyślić, a tymczasem może zorganizuję jakąś fajną kolację, zaproszę znajomych, porozmawiamy, pogramy, uczcimy mój powrót dozdrowia!

Mimo że to brzmi, jakbym przeszła poważny wypadek, ale… tak się właśnieczuję.

– Rocky, idziesz ze mną na zakupy? – Spojrzałam na moją psinkę, kucnęłam i pogłaskałam go najdelikatniej i najczulej, jak potrafiłam. – Zaprosimy Vanessę, jej chłopaka Therry’ego, Anę, mojego brata Luke’a z Mary… właśnie, maluchu, wiedziałeś, że Luke ma nową laskę? – Skrzywiłam się na myśl o tej wytapetowanej laluni z silikonowymi cyckami… Fuuuj, do dzisiaj się zastanawiam, co on w niej widzi. – Chodź, dotrzymasz mitowarzystwa.

Upięłam na smycz psa, któremu najwyraźniej bardzo podobał się pomysł zakupów, możliwości biegania między ludźmi i bycia na świeżym powietrzu.

Spacerując z nim w stronę marketu, spotkałam Vanessę, która bardzo chętnie przyjęła zaproszenie na zakupy, jak i na wieczorne spotkanie. Obie od razu poinformowaliśmy resztę naszej paczki i plotkując, udałyśmy się nazakupy.

– Widziałam cię. – Moja przyjaciółka od lat dzieciństwa wydała z siebie śmiech, który miałam przyjemność słyszeć pierwszy raz wżyciu.

– Ale że gdzie mniewidziałaś?

– No z tym przystojniakiem. Widziałam, jak panna Amanda Johnson, pewna swoich racji, wędruje niczym gepard na swoją ofiarę i nagle… wszystko zepsułaś, młoda, jak wasze spojrzenia się skrzyżowały, to miałam wrażenie, że rzucisz się na niego jak wygłodniały wilk i zaczniecie się pieprzyć w centrummiasta.

– Rany, Van, ale ty masz wyobraźnię! – Pokręciłam głową z niedowierzaniem. – Teraz odnoszę wrażenie, że to ty uderzyłaś się w głowę, a nieja!

– Oj, daj spokój, przecież widzę, jak na niego lecisz. – Ujęła mnie pod ramię i wprowadziła do marketu. – Ja ci mówię, będziecie mieli ze sobą niejedną upojnąnoc.

– Weź się zamknij. – Zirytowana, drapnęłam koszyk i poszłam po zapisane wcześniej produkty, które mamkupić.

– Wspomnisz mojesłowa!

~ Matthew ~

Oglądałem sobie spokojnie telewizję, leciała powtórka meczu, o którym zapomniałem, gdy nagle do mojego domu wpadł Rick – mój kumpel, z którym znam się dopiero trzy lata. Poznaliśmy się w pubie podczas imprezy sylwestrowej i tak jakoś od słowa do słowa staliśmy się dobrymiznajomymi.

– Siema, stary! Impreza się szykuje. – Wziął wodę z lodówki i usiadł naprzeciwko mnie, otwierającją.

– Tak, jasne, częstuj się. – Pokręciłem głową, rozbawiony; czuje się lepiej w moim domu niż ja sam. – W ogóle nie mam chęci naimprezę.

– A ja się założę, że masz. – Uniósł brew w geście oznaczającym, że coś kombinuje. – Ana mi pisała, że Amanda urządza małe houseparty.

Amanda? Czekaj, zwolnij. Ta Amanda? Od razu podniosłem się z pozycji leżącej i usiadłem, gapiąc się na niego jak ostatniidiota.

– Ale jakaAmanda?

– No stary, nie wydurniaj się, ta, którą potrąciłeś rowerem. – Roześmiał się, jakby opowiedział mi najlepszy kawał w dziejach historii ludzkości. – I nie pytaj, skąd to wiem. Dużo nie brakowało, a byłbyś z nią na głównej stronie wszystkich lokalnych gazet. A sam nagłówekbrzmiałby…

– Dobra, skończ pieprzyć. – Popatrzyłem na niego poirytowany. – Mów lepiej, skąd wy sięznacie.

Teraz jego mina wyglądała tak, jakbym zdzielił go czymś ciężkim przezgłowę.

– No jak to skąd… Ana to moja dziewczyna, a zarazem dobra koleżanka Amandy… – Podrapał się po karku. – No wiesz, plotkują, spijają razem kawki, chodzą na zakupy i takie tam, co robiądziewczyny.

Ja się chyba przesłyszałem! Teraz to ja gapiłem się na niego jak skończony idiota. Skoro jego dziewczyna faktycznie jest przyjaciółką, czy kimś tam dla Amandy, to znaczy, że jestem uratowany! Teraz będę miał kumpli, którzy z pewnością za sprawą swoich dziewczyn pomogą mi zbliżyć się do Amy. Jeśli oczywiście mówimy o tej samej Amandzie, która ma sklep zantykami.

– To jak, wpadniesz? – Z zamyślenia wyrwał mnie głosRicka.

– Jasne, tylko powiedz o której i prześlij mi adres, a ja jeszcze skoczę do firmy i przyjadę prosto na imprezę, nie czekajcie namnie.

Wstałem i poszedłem się ogarnąć do swojego pokoju. Włożyłem garnitur, w którym zwykle chodzę do firmy, wziąłem teczkę, gdzie noszę wszelkie potrzebne od ręki dokumenty, i wyszedłem zdomu.

Tak właściwie to opowiem wam trochę osobie.

Nazywam się Matthew Black, mam dwadzieścia sześć lat i mieszkam w Londynie, odkąd wyprowadziłem się z domu rodziców, czyli już okrągłe sześć lat. Założyłem firmę zajmującą się handlem samochodami i sprzedażą ich części. Biznes trudno mi było rozkręcić samemu w zupełnie obcym dla mnie miejscu, z niezbyt dużą ilością pieniędzy w kieszeni. Wkręciłem w to również mojego brata Darrena, na którego zawsze mogę liczyć. Zna się na biznesie trochę lepiej niż ja i od zawsze był moją prawą ręką. Jest ode mnie dwa lata starszy, a zarazem jedynym bratem, jakiego mam, i jedynym rodzeństwem. Zawsze żyliśmy w zgodzie, nigdy się nie kłóciliśmy, on za każdym razem stawał w mojej obronie przed dręczycielami, a ja kryłem go przed rodzicami, gdy wymykał się na imprezy. Rodzeństwo na tyle zgrane, że mógłby nam każdypozazdrościć.

Jedyne, co mnie irytowało i doprowadzało do szaleństwa, to fakt, że kiedy chodziłem do liceum, umyślnie próbował flirtować z dziewczynami, jakimi się interesowałem; ale nie po to, żeby mi je odbić, tylko po to, żeby wyprowadzić mnie z równowagi. On się śmiał, a ja kipiałem ze złości, waląc piorunami na prawo ilewo.

No więc firma działała, odkąd skończyłem dwadzieścia lat; kierowałem nią wraz z bratem i szło nam świetnie. Byliśmy bardzo rozpoznawalni na brytyjskim rynku, a i w zagranicznych mediach pojawiały się wzmianki na nasz temat. Razem osiągnęliśmy niewyobrażalny dla nas sukces, zresztą nadal go osiągamy i wspinamy się coraz wyżej i wyżej. Nasze dochody – po opłaceniu pracowników i wszystkiego, co związane z firmą – były tak duże, że mógłbym to już rzucić w cholerę, wylecieć na drugi koniec świata, zakupić prywatną wyspę i w słońcu wylegiwać się przy ogromnym basenie, spijając najdroższe drinki świata… z parasolką oczywiście. A i po mojej śmierci starczyłoby na utrzymanie moich wnuków. Na szczęście palma mi nie odbiła, nie rozbijałem się na mieście autami z najwyższej półki, tylko jeździłem rowerem, a w ostateczności wsiadałem do mojego land rovera, którego najczęściej parkowałem poddomem.

Poza byciem panem własnego świata i duszeniem się w niewygodnych garniturach byłem zwykłym facetem goniącym zamarzeniami.

Bardzo lubiłem wycieczki rowerowe i każdy rodzaj sportu. W wolnych, samotnych chwilach przesiadywałem na rybach za miastem u mojego wuja – Tima, który jest dla mnie jak drugi ojciec. Lubiłem też muzykę, ale nie pozostawało mi nic innego jak słuchanie jej, bo Bóg nie obdarzył mnie głosem, którym mógłbym przyciągać każdą dziewicę na świecie. Wystarczy, że robiła to moja postawa i coś jeszcze, ale o tym topóźniej.

No i oczywiście uwielbiałem siępieprzyć.

Kobiety to moja największa słabość, czasami nie musiałem się wysilać, by zdobyć jakąś na jednorazowy numerek, a one na szczęście nie są temu przeciwne i nie oczekująwięcej.

Pieprzyłem się chyba z każdą laską w mieście, ale odkąd wpadłem na Amandę, jakoś tak… nie wiem, niepotrafię.

Zgrywała niedostępną, co mnie dodatkowo podniecało, a wszystkie inne, z jakimi miałem okazję spędzić noc, nie dorastały jej dopięt.

Ona jeszcze tego nie wie, ale będziemoja.

Wchodząc do firmy, minąłem się z bratem na głównym korytarzu; był jedną z ostatnich osób, która opuszczała firmę. Sprawdzał, czy wszystko zostało wyłączone i czy leży tam, gdziepowinno.

– Ej, Matt!

Odwróciłem się, podążając za dźwiękiem jegogłosu.

– Zamknij wszystko. – Rzucił mi klucze od firmy, na co ja zwinnym ruchem złapałem je jedną dłonią i po chwili rzuciłem mu klucze odmieszkania.

– Twoje leżą w kuchni, bierz moje, chyba że chcesz stać przed drzwiami. – Zaśmiałem się i oboje ruszyliśmy w swojąstronę.

Wbiłem kod na oddział i poszedłem do swojego biura. Otwierając drzwi, poczułem zapach świeżego, deszczowego powietrza, jaki wpadał do pomieszczenia przez otwarte szeroko okno. Nawet nie zorientowałem się, kiedy zaczęło padać. Kilka razy głęboko wciągnąłem ten nieziemski zapach, który chyba nigdy mi się nie znudzi i za każdym razem zachwycać mnie będzie równie mocno, a może nawet i bardziej. Podszedłem do okna, by je przymknąć, a potem podziwiałem przez chwilę panoramę miasta, na pół sennego, za którym chowało się zmęczone dniem słońce. Tego widoku nigdy nie będę miał dość. Niby każdego dnia wygląda tak samo, ale jednakinaczej.

Po chwili usłyszałem szelest i czyjeś kroki, na co od razu zareagowałem i odwróciłem się w kierunku drzwi. Kroki były dość ciężkie, wyraźnie zbliżające się w stronę mojego biura. Odsunąłem się pod szafkę, patrząc spokojnie, kogo nogi niosą o tak późnej porze. Prócz mnie lub Darrena nikogo nie powinno tutaj już być, najwyraźniej któryś z pracowników złamał zasady albo jakiś kretyn włamał się do firmy. Współczujcie mu wszyscy bogowie świata, jeśli natrafi na mnie i na mój gniew. Na swoje szczęście, wchodząc, nie włączyłem światła, przez co ten ktoś nie wiedział, że może mnie zastać. Kroki ucichły przy uchylonych drzwiach. Słyszałem czyjś ciężki oddech. Nieśmiałym krokiem ktoś wszedł do środka, odruchowo rozglądając się po pomieszczeniu. Widziałem jego zarysowaną sylwetkę dzięki światłu, jakie padało z głównegokorytarza.

Jakby nie patrzeć, zaraz mam się stawić na imprezę u Amandy i nie zamierzam pójść tam poszarpany ipoobijany.

Zakończmy tęfarsę.

Sięgnąłem do włącznika światła ipstryknąłem.

Moja ofiara podskoczyła niemiłosiernie, odwracając się w stronę drzwi – czyli tam, gdzie stałem, trzymając dłoń na piersi z przerażenia. Był bliski zawału. I bardzodobrze.

– Michael? A co tu, do cholery, robisz? – Popatrzyłem na mojego pracownika, a zarazem dobrego znajomego, bo do przyjaciela było mu bardzo daleko. – Nie powinno cię tu w ogóle być o tej godzinie. – Przymrużyłem oczy i dałem krok w jegostronę.

– Przysnąłem w biurze – odpowiedział pośpiesznie. – Nie słyszałem, kiedy wszyscy wychodzili, postanowiłem, że sprawdzę, czy ty nadal jesteś… albo Darren. Ktoś musiałby mnie wypuścićprzecież.

No tak, to do niego nawet podobne. Często zdarzało mu się przysypiać w trakcie pracy, ale nie miałem powodu, by go zwolnić, bo wszystko było oddawane na czas i rzetelniewykonane.

– W takim razie zbieraj manatki i wychodzimy. – Sięgnąłem po teczkę z dokumentami, po które przyszedłem. – Zwijaj się, śpieszęsię.

– O tej godzinie? Coś się stało? – Nerwowym ruchem wziął swoją marynarkę itorbę.

Zauważyłem, jak trzęsły mu się dłonie, a głos lekko drżał, to byłodziwne…

– Na imprezę, do znajomej, Amandy… – Spojrzałem na niego. – W sumie to wszyscy są zaproszeni, ty też, chcesz, towpadnij.

– Z chęcią, to lecę, do zobaczenia namiejscu.

Odburknąłem coś w rodzaju „Nara” i spojrzałem za nim, ale jego już nie było. Jak on chce dotrzeć na tę imprezę, skoro nie zna adresu? Dziwne, najwyżej go nie będzie, chyba że ktoś dośle mu adres. Ja na pewno nie miałem zamiaru tego robić, jako pracownik był z niego spoko gość, ale prywatnie… jakby był trochę dziwny jakiś… nie wiem… Może to tylkopozory.

Zgarnąłem z biurka, co potrzebne, zamknąłem firmę i pojechałem doAmandy.

*

Całą drogę powrotną zastanawiałem się, jak to się stało, że żyjąc w takiej ścisłej grupie ze swoimi przyjaciółmi, pominąłem fakt, że nasze dziewczyny znają Amandę. Może nie słuchałem ich uważnie, kiedy do mnie mówili, albo nie byłem świadom tego, że przyjdzie mi ją poznać w takich, a nie innychokolicznościach.

Drzwi otworzył mi Rick, od razu się przywitaliśmy jak starzy kumple, którzy nie widzieli się od wieków. Dziwnie to pewnie wyglądało, ale cóż. Oboje jesteśmy stuknięci. W środku panował gwar i grała muzyka. Na pierwszy rzut oka było jakieś dwadzieścia osób, niby niewiele, ale też nie mało. Jak na niezbyt duże mieszkanie wydawało się, że jest nas zdecydowanie więcej. Rozejrzałem się spokojnie po pomieszczeniach. Kuchnia z salonem, bardzo mała, ale ładnie urządzona, mały i wąski korytarz, drzwi… podejrzewałem, że do sypialni, łazienka i wyjście nataras.

Wchodząc głębiej, przywitałem się ze wszystkimi i po chwili ujrzałem Amandę wychodzącą z łazienki. Miała na sobie obcisłą sukienkę, idealnie podkreślającą jej biust, płaski brzuch i jędrne pośladki, a jej długie zgrabne nogi wydawały się jeszcze dłuższe, niż były. Rozpuściła swoje piękne blond włosy i lekko je podkręciła. Wyglądała jak grecka bogini ociekająca seksem w każdym centymetrze swojegociała.

Po chwili podszedł do niej Therry i wyraźnie zaczęli jakąś gadkęszmatkę.

– Odbijany, stary. – Podszedłem i odepchnąłem go lekko biodrem. – Idź, zajmij się swoją panią, bo ktoś inny ci ją odbije, ale na stałe. – Ruchem głowy wskazałem na Vanessę, którą zagadywałMichael…

Michael? Jednak dotarł… Ciekawe tylko, skąd wiedział, gdzie maprzyjechać.

– Dzięki, że wpadłeś… – Usłyszałem jej gładki, melodyjny głos, który natychmiast przywrócił mnie na ziemię, a nasze spojrzenia od razu się zetknęły. – Szczerze, to myślałam, że nieprzyjdziesz.

– Dlaczego miałbym nie przyjść? – Uśmiechnąłem się do niej, trudno było utrzymać wzrok na jej spojrzeniu, kiedy głęboki dekolt jej sukienki przyciągał bardziej niż jejoczy.

– Noo, nie wiem… Może dlatego, że cię niezbyt miłopotraktowałam?

– Daj spokój. – Uśmiechnąłem się do niej w sposób najbardziej uwodzicielski i czarujący. – Zacznijmy na nowo, hm? Jestem Matthew Black, miło mi cię poznać. – Wyciągnąłem do niejdłoń.

– Amanda Johnson. – Uścisnęła moją dłoń, a na jej twarzy pojawił się szerokiuśmiech.

Jestem przekonany, że tym uśmiechem sprowadziłaby na cały świat pokój, zakańczając jednocześnie największe wojny i sporyświata.

~ Amanda ~

Kiedy tylko ujrzałam, jak Matt w tym seksownym garniturze podąża w moją stronę, moje serce zaczęło bić mocno, szybko i bardzo nierówno. Czy wszyscy faceci na świecie wyglądają równie dobrze jak on? Nie… z pewnością nie, Matt miał to coś. Jednym spojrzeniem doprowadzał moje serce do zmiany prędkości i częstotliwości bicia, a jednym uśmiechem potrafił sprawić, że nogi się pode mną uginały. Na szczęście ani wtedy, ani dzisiaj nie założyłam szpilek. Gdybym je miała na sobie, z pewnością upadłabym na podłogę, nie mogącustać.

Zaproponował nam obojgu nowy start. To dopiero było coś. Gdy się do mnie zbliżył, miałam wrażenie, że cały świat stanął w miejscu. Czułam zapach jego perfum, pachniał słodko i bardzo męsko, a jego spojrzenie ociekało dzikim i namiętnymseksem.

Rozdział 4

~ Amanda ~

Dzień po imprezie zaczął się jak zwykle. Wstałam niewyspana; choć było już południe, czułam się, jakbym obudziła się w środku nocy. Musiałam się ogarnąć. Podniosłam się leniwie i podeszłam do lustra. Na szczęście nie wyglądałam tak źle, jak sądziłam. Lekko podkrążone oczy, poczochrane włosy, jak po ostrym i dzikim seksie, z którymi zapewne się trochę pomęczę. Powolnie przeszłam do łazienki, nałożyłam pastę do zębów na szczoteczkę i wzięłam się do ich szorowania. Patrząc na zawaloną kuchnię, przypominałam sobie, co działo się poprzedniej nocy. Przyszło więcej osób, niż zaprosiliśmy, jacyś tam znajomi znajomych. Część udało mi się poznać, z pozostałymi nawet nie zamieniłamsłowa.

Wypłukałam resztę pasty do zębów z ust i poszłam ogarniać mieszkanie. Sięgnęłam po worek na śmieci i wszystko, co nadawało się do wyrzucenia, trafiało właśnie do niego; naczynia dozmywarki.

Moją uwagę przykułkieliszek.

Nikt z nas nie pił nic z kieliszka, próczMatta.

Moje usta samoczynnie ułożyły się w szerokimuśmiechu.

Dziwne.

Jeszcze kilka dni temu byłam gotowa wydrapać mu oczy, a dziś zachowuję się jak zakochanamałolata.

No ale cóż ja mogłam począć, kiedy taki przystojny mężczyzna wyraźnie się mną zainteresował? Nie wiem, czy ja byłam nim również mocno zainteresowana, czy może działał na mnie dlatego, że od dawna nie byłam w bliższych kontaktach z mężczyzną. Przecież nie tylko oni mają swojepotrzeby.

Wzięłam torbę i, podniósłszy ostatni papierek, poszłam z nią w kierunku kosza na śmieci przed kamienicą. Tym papierkiem była wizytówka firmy, w której pracował. Były adres i numer telefonu. Schowałam ją do kieszeni swetra i pobiegłam do mieszkania, by czym prędzej sięprzebrać.

Powinnam dzisiaj otworzyć sklep, ale pieprzyćto.

Otworzę od przyszłego tygodnia, teraz lecę do panaprzystojnego.

~ Matthew ~

Rano wstałem jak gdyby nigdy nic, wyszykowałem się do pracy i oto jestem. Ślęczę już kolejną godzinę nad stertą papierów, która jakimś dziwnym sposobem nagle wyrosła na moim biurku niczym chwasty po deszczu. Musiałem się z tym uporać do końca dnia. Zwykle zajęłoby mi to dwie, trzy godziny, ale dzisiaj nie mogę się skupić. Nie potrafię. Dodam też, że całą noc nie zmrużyłem oczu. Ciągle miałem przed sobą obraz roześmianej, seksownej Amandy. Mojej Amandy. Do teraz tylko ona krąży w moich myślach. Wręcz truje mój umysł swoją doskonałością. Nigdy nie spotkałem takiej kobiety. Była ostra i stanowcza, a zarazem słodka i niewinna. Do tego jej boskie, kształtne ciało… Cholera, gdyby nie ta impreza, gdyby nie okoliczności, w jakich się znaleźliśmy z ogromną publiką, przeleciałbym ją na jej kuchennym blacie, później na kanapie, by na końcu zabrać ją na finalny numerek do sypialni. Niech ona tylko wpadnie w mojeręce.

Czując, jak mój fiut się napręża, wstałem i podszedłem do okna, by otworzyć je na całą szerokość. Zamknąłem powieki, próbując jakoś uspokoić emocje, które nagle wybuchły w moim umyśle i całym ciele. Wziąłem kilka głębokich oddechów, kiedy nagle otworzyły siędrzwi.

– Czego? – burknąłem niezadowolony, że ktoś usiłuje przerwać mójspokój.

– Szefie…

Po głosie poznałem, że to moja nowa sekretarka; ta, która jako jedyna – w porównaniu z wszystkimi swoimi poprzedniczkami – nie szukała pracy w zamian za seks, a takiej opcji nietolerowałem.

– Jakaś młoda dziewczyna dopana.

Odwróciwszy się, popatrzyłem na nią uważnie; wtedy za jej głową mignęła mi twarzAmandy.

– Poproś. – Uśmiechnąłem się i pogładziłem swój kilkudniowyzarost.

Spojrzałem, jak swoim delikatnym, piskliwym głosikiem sekretarka zaprasza Amandę do biura. Weszła pewnym krokiem i, cholera… Znowu miała na sobie sukienkę i tym razem szpilki. Wyglądała jak anioł, który zstąpił na ziemię tylko dla mnie. Sukienka miała opuszczone ramiączka zakończone falbankami, przez co mogłem podziwiać idealne, drobne ciało dziewczyny. Dekolt w delikatne serduszko, który podtrzymywał całe ubranie, spoczywał na boskich piersiach… Cholera, nie miała stanika. Przełknąłem ślinę i zjechałem wzrokiem niżej, perfekcyjne nogi. Poruszyłem się niepewnie i usiadłem na brzegu biurka, czując, że moja samokontrola znowu postanowiła mnie opuścić, a mój kolega wręcz rwie się, by dostać się do jejwnętrza.

– Co za miła niespodzianka. – Uśmiechnąłem się, patrząc na jej promienną twarz. – W ogóle jak mnieznalazłaś?

– To nie było trudne. – Zamknęła za sobą drzwi i wyjęła… Mój Boże, z dekoltu wyjęła moją wizytówkę. Ile ja bym dał, żeby znaleźć się na miejscu tej wizytówki i móc ugniatać jej piersi. – Znalazłam ją u siebie na podłodze. – Podeszła do mnie bardzo pewnym, lecz powolnym krokiem, przyglądając się mojej twarzy. Chyba przyłapała mnie na wpatrywaniu się w jejbiust.

– No tak, impreza u ciebie. – Uśmiechnąłem się figlarnie, z trudem odrywając wzrok od jej przecudownych piersi, i spojrzałem w jej piękne zielone oczy. Czy wspominałem, że wyglądają jak szmaragdy? Jeśli nie, to teraz wspominam. – Było bardzo fajnie, dzięki za zaproszenie. – Musnąłem ustami skórę jejprzedramienia.

– Tak właściwie, to myślałam, że może wyciągnę cię na obiad? Jeśli jeszcze nie jadłeś… – Dłonią właśnie przejechała po moim torsie, muskając delikatnymi palcami szyję i zatrzymując ją na moichwłosach.

– A co zaspokoi ten obiad? – mruknąłem i spojrzałem na nią leniwie, a zarazemwyzywająco.

– Żołądek, głuptasie. – Jej melodyjny śmiech rozszedł się po całym pomieszczeniu, na co ja przewróciłemoczami.

– Liczyłem na cośinnego.

Nagle ni stąd, ni zowąd poczułem, jak jej oddech staje się cięższy. Przybliżyła się do mnie na tyle, że stanęła między moimi nogami, a moją twarz dzieliły dosłownie milimetry od jej piersi. Poczułem falę gorąca, jaką emitowało jej ciało. Nawet nie wiesz, jak mi się to podobało. Mój fiut zareagował na to w trybie natychmiastowym, miałem wrażenie, że pękną mi zaraz spodnie. Schyliła się i po chwili poczułem jej usta na mojej szyi. Boże, co za rozkosz, takie miękkie, gorące, pragnące mnie, które błądziły na mojej skórze. Objąłem ją jedną dłonią w pasie, przyciągając bliżej i zacząłem składać pocałunki na jej piersiach. Jeden na jednej, drugi na drugiej, i tak na zmianę, zatapiałem się w jej miękkich cyckach, delikatnie je podgryzając. Nie mogąc dłużej tego znieść, podniosłem ją, obróciłem nas i posadziłem jej zgrabną pupcię na biurku, zwalając część papierów na dywan. Wpiłem się w jej miękkie, malinowe usta, błądząc w niej językiem i szukając jakiejkolwiek zachęty na więcej. Jedną dłonią podwinąłem jej sukienkę, gładząc udo. Nasze oddechy przenikały się, a języki splatały, tańcząc niewyobrażalny dla nas obojgabalet.

– Pragnę cię. – Usłyszałem nagle z jej ust, wręcz błagała, bym wziął ją tu iteraz.

– Nie tak szybko, księżniczko – szepnąłem zadowolony z siebie i dłonią potarłem jej kobiecość przez materiałbielizny.

Sposób, w jaki jęknęła, był muzyką dla moich uszu, a to, że rozchyliła nogi jeszcze bardziej, zachęciło mnie do dalszego działania. Odsunąłem na bok materiał jej majtek i zacząłem bawić ją palcami. Kręciłem kółeczka na jej kobiecości raz szybciej, raz wolniej, przyciskając czuły punkt. Całując jej piękną twarz, gorące jak ogień i słodkie usta, widziałem, jak oczy wywracają się jej na drugą stronę. Podobało się jej. Schodząc powoli pocałunkami niżej, zatrzymałem się na jej piersiach. Zsunąłem górną część sukienki i moim oczom ukazały się cudowne, jędrne piersi, które wyglądały niczym wulkany mające zaraz eksplodować. Wessałem się w jej sutki, delikatnie je przygryzając, a palcami drugiej dłoni zacząłem w nią wchodzić. Kątem oka widziałem, że cholernie jej się podoba. Bez żadnego ostrzeżenia zsunąłem się niżej i wbiłem w nią język. Jej krzyk usłyszała chyba cała firma i okoliczni mieszkańcy. Opadła plecami na biurko i zaczęła szarpać mnie za włosy, co dodatkowo pobudzało mnie do działania. Pomagałem sobie palcem i błagałem w myślach, by dla mnie doszła. No dalej, kotku, zrób to dla mnie. Wolną dłonią ugniatałem jej piersi, gdy poczułem, jak jej ciało nagle sztywnieje. Przez chwilę wyglądała, jakby miała zejść z tego świata. Zadowolony podniosłem się, całując ją międzypiersiami.

– W porządku? – szepnąłem doniej.

Jedyną odpowiedzią, jaką dostałem, było lekkie kiwnięcie głową. Dumny ze swoich poczynań, podniosłem ją powoli do pozycji siedzącej i przytuliłem jej rozgrzane ciało do siebie. Dyszała, oddech miała płytki inierówny.

Sięgnąłem po szklankę wody, która zawsze stała przy stercie teczek, i podałem jej. Musiałem pomóc jej się napić, bo jej dłonie drżały, jakby cierpiała na jakąśchorobę.

– Twoja kolej. – Usłyszałem cichutki szept i gdy na nią spojrzałem, odniosłem wrażenie, że delikatny uśmiech przemknął jej przeztwarz.

– Nie dzisiaj, księżniczko. – Oparłem delikatnie swoje czoło o jej. – Musisz odpocząć, ale zaproszenie aktualne i wpadnę w każdej chwili. – Uśmiechnąłem się dwuznacznie, na co ona się zaśmiała i wtuliła znów wemnie.

Rany, co to jest zakobieta.

~ Amanda ~

Co we mniewstąpiło?

Niewiem.

Potrzebowałamgo.

Tak nagle na jego widok naszła mnie ogromna ochota na małe co nieco. Najlepsze w tym wszystkim było to, że on też tegochciał.

Jeśli ze swoim przyjacielem jest równie boski i niezastąpiony, co z palcami i językiem, to ja tokupuję.

Szkoda tylko, że nie pozwolił mi się zrewanżować… Czułam się trochę wykorzystana, ale jakby na to nie patrzeć, sama do niego poszłam i zasugerowałam coświęcej.

Rozdział 5

~ Amanda ~

Kolejny dzień zaczęłam niezwykle szczęśliwa i zadowolona z siebie i zżycia.

Od kilku godzin krzątałam się po moim sklepie z antykami, ścierając kurze i robiąc ogólne porządki wsklepie.

W sumie to sama siebie nie poznawałam. Od kiedy to nucę i tańczę – jeśli w ogóle moje wygibasy można nazwać tańcem – podczas ogarniania sklepu? A wiecie, co jest jeszcze gorsze? Cały czas wracałam do wczorajszego południa, kiedy to wpadłam do firmy Matta. Rany, jaki on był świetny… Och, na myśl o nim i całym naszym „miłosnym zawirowaniu” robiło mi się słabo, nogi się pode mną uginały, a oczami wyobraźni widziałam jego i to wspaniałe, wyrzeźbione ciało przygniatające moje. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk dzwonka, który znajdował się przy wejściu sklepu, by oznajmiać, że pojawił sięklient.

Odwróciłam się i moim oczom ukazała sięVanessa.

– Hej, zapomniałaś o przyjaciółce? – Podeszła do mnie równym, szybkim krokiem i przytuliła tak mocno, że zabrakło mi tchu. CałaVanessa.

– Hejka, ależ skąd. – Zachichotałam. – Po prostu wczoraj tak jakoś wyszło, że mnie nie było, no i nie miałam kiedy się odezwać. – Poczułam, jak moją twarz zalewa ogromnyrumieniec.

– Uuuuu, czyżbym o czymś niewiedziała?

Przebiegła jak lis, przed nią nic się nie ukryło… Aż tak łatwo można było mnierozszyfrować?

– Oj no. – I kolejna fala zażenowania ogarnęła całą moją twarz. Czy można się bardziejzaczerwienić?

– Byłam wczoraj u Matthew. Znalazłam w domu wizytówkę jego firmy z numerem telefonu, więc postanowiłam zajrzeć, tyle.

Wstałam i uciekłam szybko do staroci na półce, zaczęłam je przestawiać, czyścić…

– Iiii? Oj, Amanda, nie bądź taka, zdradź te pikantniejsze szczegóły. – Rozsiadła się na jednym z krzeseł niczym królowa angielska i skrzyżowała ręce napiersiach.

– Pikantniejsze? – Spojrzałam na nią tak, że byłam zaskoczona, iż moje oczy nie wyskoczyły z orbit. – Ale co pikantniejsze? Nic pikantnego niebyło.

– To skończyło się na minecie czy naobciąganiu?

No i w tym momencie miałam wrażenie, że cała krew, jaka znajduje się w moim ciele, zmieniła kierunek obiegu i w jednej chwili uderzyła całkowicie, z ogromną siłą w moją głowę. Zabiję ją kiedyś, uduszę ją gołymidłońmi!

Może lubiłam seks, imprezy i ogólnie facetów, ale nigdy nie byłam tak bezpośrednia jak ona, i nigdy nie potrafiłam o tym tak otwarcie rozmawiać! Nawet z nią, mimo że Vanessa jest moją przyjaciółką od czasów dzieciństwa. W przeciwieństwie do mnie to Van opowiadała o każdej nocy z facetem w takich szczegółach, że byłam nieustannie zszokowana tym, że można tak wiele pamiętać i tak łatwo opowiadać innym o sprawachłóżkowych.

– Skończyło, jak się skończyło, no… Całowaliśmy się i ten… – zaczęłam mówić coraz ciszej. – No i zrobił mi dobrze palcami i w ogóle co uciebie?

– Nic, przyniosłam ci obiad. – Dopiero teraz zauważyłam, że na stoliku stoi siatka z jedzeniem na wynos. – Przecież nie pozwolę mojej jedynej, najlepszej przyjaciółce głodować całe osiem godzintutaj.

– Dziękuję. – Spojrzałam na nią z wdzięcznością. – Naprawdędziękuję.

– Tak zmieniając temat, to chcemy z Therrym wyskoczyć na biwak, pomyśleliśmy, że może ty również chciałabyś jechać. – Jej uśmiech był szerszy, niż mogłabym przypuszczać. – Ogólnie to będzie jeszcze twój brat, ale bez tej swojej laski, bo dokądś wyjechała czy coś, będzie Rick z Aną… Fajnie by było, jakbyś dołączyła. Ostatnio taki wypad mieliśmy, jak chodziliśmy do college’u.

Faktycznie. Dawno nigdzie wspólnie nie byliśmy. Cała paczka znajomych z dala od nowoczesnego świata, zaszyta gdzieś w jakiejś dziczy, a przynajmniej tam, gdzie nie dociera prąd. Zwykle udawaliśmy się na kilka dni pod namiot. Mieliśmy takie swoje miejsce w jednym z pobliskich lasów. Znaleźliśmy je zupełnie przypadkiem, kiedy nawialiśmy z ostatnich egzaminów. Pamiętam doskonale, jak nam się wtedy za to oberwało, mało nas nie wyrzucili! Patrząc na to z perspektywy czasu, bardzo chce mi się śmiać, choć wtedy do śmiechu nie było żadnemu z nas.

Gdyby nie to, nie znaleźlibyśmy tej pięknej polany, która mieściła się prawie w środku lasu. Obok niej był szumiący strumień z małym wodospadem, a kilkadziesiąt metrów dalej zaczynało się piękne, niezbyt głębokie jezioro niczym z baśni. Z jednej strony otaczały je skały różnej wielkości, bardzo potężne, z których skakaliśmy do wody, jakby było to najfajniejszą i najbardziej pomysłową rzeczą w dziejach historii ludzkości. Z drugiej ciągnęła się dalsza część polany, chociaż trochę bardziej zaniedbana i… przerażająca. Zawsze miałam wrażenie, że ktoś nas stamtąd podgląda albo że czyhają tam wilki, których w ogóle nie ma w naszej okolicy, albo że po prostu czai się tam jakieś zło. Dlatego też nigdy nie spałam sama. Namiot dzieliłam z bratem i naszym psem, który już wtedy był staruszkiem, ale bardzo czujnym i wiernym. Wabił się Bingo. Kochałam tego psa nad życie, a jego śmierć bardzo mnie poruszyła. Kilka miesięcy po nim dostałam od Lucasa Rocky’ego; twierdził, że nie może patrzeć na to, jakcierpię.

W sumie to miał rację, ten szczeniak skradł moje serce w całości i jest ze mną dodzisiaj.

Na myśl o wszystkich przygodach, jakie mieliśmy tam wszyscy razem, robiło mi się ciepło na sercu. Dlatego też stwierdziłam, że pomysł Vanessy jest świetny. Fajnie będzie się znów spotkać w dawnym, ulubionym miejscu, które było w pewnym sensie naszym sacrum, takim miejscem ucieczki, o którym nie mieli pojęcia nasirodzice.

– Masz rację, z chęcią się tam pojawię. Tylko musiałabym zamknąć sklep, a po tych całych wydarzeniach to nawet nie chcę, już straciłam kilku klientów – jęknęłamniezadowolona.

– O to się nie martw. – Puściła do mnie oczko, i już wtedy wiedziałam, że przebiegła Vanessa cośkombinuje.

*

No i tak też się stało. Na dwie godziny przed zamknięciem sklepu pojawiło się kilku ochotników do pracy. Van rozesłała ogłoszenie po znajomych, dodała je również na stronę internetową swojej kawiarenki, i dosłownie w jakąś godzinę pojawili się chętni. Z reguły były to młode osoby, jakieś dziewczyny, które właśnie miały wakacje i szukały okazji, żeby dorobić. Doszłyśmy do wniosku, że zatrudnimy jedną ze studentek aktualnie przebywającą na wakacjach. Ja będę miała więcej wolnego czasu, a ona zarobi na nowy rokakademicki.

Naszą wybranką była dwudziestotrzyletnia, nawet zgrabna i niebrzydka Lucy, która była przed czwartym rokiem studiowania prawa. Stwierdziłyśmy, że w razie jakby któryś z klientów próbował coś kręcić czy mataczyć, młoda na pewno nie da się zrobić w konia… Co ja mówię, jaka młoda…? Ludzie, ona jest ode mnie dwa lata starsza… No ale cóż. Stażemmłodsza.

Tym sposobem dorobiłam się pomocy w sklepie. Do wieczora zdążyłam jej wszystko wytłumaczyć, pokazać, jak obsługuje się kasę, a ona naprawdę chłonęła tę wiedzę niczym wiewiórka orzeszki. Widać było, że jej zależy. Nie ukrywam, że byłam z tego bardzozadowolona.