35,99 zł
ON ZABIJA W IMIĘ SPRAWIEDLIWOŚCI. ONA ZROBI WSZYSTKO, ABY GO POWSTRZYMAĆ.
Influencer zamordowany na planie zdjęciowym. Telewizyjna wróżbiarka przybita do stołu. Modelka, która zachłysnęła się sławą. Każde z nich szukało szczęścia w mieście grzechu. Wszyscy popełnili ten sam niewybaczalny błąd.
Zoja Sterlak i Mariusz Kardas stają przed najtrudniejszą sprawą w swojej karierze. Żądza wymierzenia kary, która ich zdaniem kieruje mordercą, prowadzi do grupy fanatyków religijnych. Słynąca z intuicji i nieszablonowych działań policjantka czuje jednak, że za serią zabójstw kryje się coś więcej.
Czy to możliwe, że cały ten brutalny spektakl to artystyczna wizja psychopatycznego mordercy?
I czy Zoja zdąży go zatrzymać, zanim dokończy dzieło?
Niesamowity kryminał! Chylę czoła. Wciąga jak diabli, będziecie zachwyceni.
PRZEMYSŁAW PIOTROWSKI
Agnieszka Płoszaj - autorka powieści kryminalno-obyczajowych („Czarodziejka”, „Ogrodnik”, „Bigamista”, „Bez wyboru”). Doskonale rozumie, czym jest dobry kryminał, a zwłaszcza jego społeczny kontekst. W swoich powieściach zręcznie splata intrygę z wątkami historycznymi. Prywatnie jest mamą Nataszy i Poli. Kocha malarstwo, absurdalny humor Monty Pythona i dobry film. W życiu kieruje się zasadą, że jak czegoś nie wolno, to trzeba szybko i skutecznie. I zazwyczaj z uśmiechem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 363
Data ważności licencji: 10/11/2028
Wziął głęboki oddech. Jego zmysły natychmiast zareagowały na znajomą mieszaninę woni: palonego kadzidła, rozgrzanej parafiny, starego drewna i wilgoci. Ten zapach działał hipnotyzująco, uspokajał go i motywował jednocześnie. Był jak opium.
Podniósł głowę i otworzył oczy. Rozpostarte ramiona Zbawiciela. Otwarte dla niego. Dla nich. Popatrzył w umęczoną twarz Pana. Na zastygłe strużki krwi mające swoje źródło w świętych skroniach okaleczonych kolcami korony. „Miej nadzieję w Panu i strzeż drogi jego, a On cię wywyższy, abyś odziedziczył ziemię! Ujrzysz zagładę bezbożnych!” Znów przymknął powieki i schował głowę w ramionach. „Słowa ich warg to słowa grzeszne. Niech uwikłają się w pysze swej, zarówno z powodu klątwy, jak i kłamstwa, które mówią”. Miał wrażenie, że echo ich głosu poszybowało w górę wysoko ponad nimi. Czuł, jak rośnie w nim serce, jak krtań zaczyna odmawiać posłuszeństwa, zaciskana wzruszeniem. „Ale ja opiewać będę moc twoją. Rano weselić się będę z łaski twojej…” Uniósł prawą dłoń i poczuł, że oplatają ją braterskie palce. Męskie pięści zacisnęły się, by następnie wznieść się wysoko, ku Ukrzyżowanemu. Zapadła cisza, w której słyszał bicie własnego serca. Po chwili pojawił się metaliczny dźwięk klingi podnoszonej z zimnego marmuru schodów, przy których klęczeli. A potem słowa błogosławieństwa. Czuł, że jest gotów. Że jest jednym z nich. Wybrańcem.
*
Alkohol tańczył w jego tętnicach, jednak nie miał zamiaru skończyć pić. Przyłożył brzeg szklanki do ust i upił spory łyk bacardi. Z zuchwałym uśmiechem obserwował dwie dziewczyny wijące się przy barze w rytm latynoskiego przeboju. Nie znosił takich klimatów, ale nie mógł przecież wymagać, aby zawsze puszczano tylko jego kawałki. I bez tego był bogiem. Wiedział to on i wszystkie panienki w tym lokalu. Kolesie zresztą też, lecz to nie oni mieli być prezentem na zakończenie wykonanej roboty.
Jedna z dziewczyn odchyliła w tył głowę i obrzuciła go zachęcającym spojrzeniem. Modelka, a może tancerka? Nie pamiętał dobrze. Na pewno początkująca w branży. Taka, która potrzebuje sprężyny, by zamiast zgrywać na Insta wziętą diwę, zacząć wreszcie robić coś na serio. Udział w jego klipie to dla niej projekt z wyższej półki. Darmowe rajstopy czy oferty non profit już jej nie interesowały. Czas leciał, a ona potrafiła liczyć. I lata, i pieniądze. A więc to będzie transakcja wiązana. Taki deal. Miłe chwile za możliwość otwarcia drzwi do kariery. Zerknął na zegarek i dopił drinka do końca. Szkoda, że nie ma z nim Bastka. Biedaczysko, musiał wracać do Warszawy. No cóż, szołbiz. Znów uchwycił wzrok dziewczyny, po czym gestem dłoni dał jej do zrozumienia, że idzie zapalić. Tak jak podejrzewał, razem z nim poderwało się do wyjścia kilku znajomych z ekipy producenckiej. Ona niespiesznie, dla zachowania pozorów odprowadziła ich wzrokiem.
Chłód nocy omiótł jego rozgrzaną twarz. Zaciągnął się głęboko powietrzem i przez moment delektował się spokojem. W środku nocy rynek Manufaktury był cichy i wyludniony. Jedynie pozostawione przez jego ekipę fragmenty scenografii zasłaniały nieco widok na przeciwległe budynki. To była jego druga wizyta w Łodzi, ale musiał przyznać, że to miasto go zachwycało. Zapalił papierosa i wodził wzrokiem po podświetlonym kompleksie dawnej fabryki należącej kiedyś do Izraela Poznańskiego, zamożnego i łebskiego Żyda, który stworzył bawełniane imperium w południowej części miasta. Przeczytał mu o tym w necie jego agent, gdy wybierali lokalizację na zdjęcia. Od razu mu się spodobało. Teraz, gdy patrzył na czerwone mury dawnej elektrowni, gdzie dziś mieściła się komercyjna kawiarnia, czuł, że dobrze wybrali. Nie widział wszystkich ujęć, ale na podstawie próbek z zadowoleniem stwierdził, że kadry na tle industrialnych fasad dawnej tkalni, w której okienkach teraz odbijało się gwieździste niebo, były niezwykle udane. I te rozsiane wokół rynku knajpy i restauracje. Gdyby tu mieszkał, byłby ich stałym gościem. Odwrócił wzrok na rząd fontann – prostych strumieni wody wyrzucanych rytmicznie w górę i z miłym pluskiem rozbijających się o metalową kratę podstawy.
– Poczęstujesz mnie papierosem? – Cienki głos dobiegł go zza pleców. Jego właścicielka zerkała na niego tym samym zaczepnym wzrokiem co przy barze. Podsunął jej uchylone pudełeczko.
– Przypomnisz mi swoje imię?
– Roksana – odpowiedziała, ujmując papierosa w taki sposób, by zrozumiał, że czeka na ogień.
– Roksana… – powtórzył, przyglądając się drobinkom złotego pudru na jej kościach policzkowych. W blasku ognia z zapalniczki zamigotały jak brokat. – Jesteś stąd?
– Taaa – prychnęła z niezadowoleniem.
– Skąd ta złość? – zapytał. – Przecież to naprawdę fajne miasto.
– Ehe. Tylko że jest za blisko Wawy. – Ściągnęła usta. – Niby wszystko jest, a jednak nic.
– Czyli że co?
– Weź – westchnęła. – Duży deal tylko w stolicy. Tu się nie wybijesz.
– Chyba trochę przesadzasz. – Skrzywił się.
– Tu byś takiej kariery nie zrobił. Warszawa daje więcej możliwości.
– Nie będę się kłócił. – Uśmiechnął się. – A jak ci się w ogóle podobała praca na planie? – spytał, choć doskonale wiedział, na jaką odpowiedź może liczyć. Cukier. Dziewczyna nie zaskoczyła go niczym nowym. Była zachwycona ciuchami, autami, a sam utwór uwielbiała i słuchała go w kółko, odkąd tylko przeszła casting.
Nudziła go, potakiwał więc bezmyślnie, mając w głowie tylko to, że za chwilę zaprowadzi ją do sąsiedniego budynku z czerwonej cegły, na górę, do swojego hotelowego pokoju i zerwie z niej tę tandetną, przykrótką sukieneczkę. Oczami wyobraźni widział już, jak bierze ją na tych fikuśnych, stalowych schodach, które architekci tak zmyślnie włączyli w przestrzeń pokoju. Industrialne, czy jak kto woli loftowe. Jak cała Łódź. Cholernie fajny wyjazd, z miłym finałem. Musi częściej tu wpadać. Zerknął na dziewczynę, taksując ją po raz kolejny tego wieczoru. Zatrzymał wzrok na twarzy i zaniepokoił go jej wyraz. Tępe, bezmyślnie wlepione w jeden punkt oczy i usta rozchylone na tyle, że zmieściłoby się tam kolumbijskie cygaro, a nie cienki papieros, którego trzymała w nieruchomej dłoni. Jego spojrzenie powędrowało w kierunku, w którym patrzyła. Początkowo nie dostrzegł jednak niczego niepokojącego w szklanym molochu galerii handlowej, górującym nad całym rynkiem. Znów spojrzał na dziewczynę.
– Ej. – Pstryknął palcami. – Co się dzieje?
– Tam… – wyszeptała, nie poruszając wargami. – Tam ktoś jest… – Wskazała niepewnie palcem na zaciemnione wejście do galerii. Faktycznie. Teraz to dostrzegł. Ciemny kształt nieruchomej, skulonej postaci.
– To pozostałości z planu… – rzucił bez przekonania. – Pewnie worek ze śmieciami. Widzisz, że nie wszystko jeszcze uprzątnęli. – Pokazał ręką dwa zaparkowane samochody dostawcze z tłami i elementami scenografii.
– No nie wiem. – Dziewczyna potarła dłonią ramię. – Mnie się zdaje, że to człowiek…
– Nieee.
– Mówię ci, że tak.
– Dobra, jeśli to cię uspokoi, pójdę sprawdzić. – Strzelił niedopałkiem i ruszył w kierunku nieczynnej o tej porze galerii. – Hej tam! – krzyknął, rozglądając się na boki w nadziei, iż za chwilę pojawi się ktoś z ekipy i oświadczy, że to jakiś rekwizyt. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Za to z każdym krokiem czuł, jak drętwieje mu kark, a włoski stają dęba na wytatuowanych ramionach. – Hej – zawołał ponownie, gdy był już na tyle blisko, by zrozumieć, że ma przed sobą klęczącego człowieka. Wahał się, ale w końcu odważył się nachylić i wyciągnąć rękę, by chwycić za nieruchome ramię. Ciało bezwładnie osunęło się na bok, odsłaniając przed nim trupio bladą twarz młodego mężczyzny. – Jezu – wymamrotał i machinalnie cofnął się o krok. Myślał, że się przewróci, bo świat nagle zatańczył przed nim w jakimś nieznośnym chaosie.
Przeraźliwy kobiecy pisk za jego plecami przeciął powietrze i odbił się echem od ceglanych ścian. Wtedy zrozumiał, kim jest chłopak leżący u jego stóp. Nie chciał już dłużej patrzeć w martwe oczy tamtego, ale nie potrafił oderwać wzroku. Dopiero gdy sylwetka dziewczyny na moment zasłoniła mu widok, uniósł głowę. Ujrzał napis reklamowy galerii. Wielkie, białe litery tworzyły słowa: „Cześć, super, że tu jesteś”. Największe kuriozum sceny, w której brali udział. Sceny, której nie było w jego scenariuszu.
*
Komisarz Mariusz Kardas potarł zaspane oczy. Środek nocy to nie była pora, kiedy działał najbardziej efektywnie. Ostatnio był notorycznie niewyspanym gościem, od którego każdy wymagał dyspozycji i nieziemskiej wręcz mocy superbohatera. Począwszy od szefa, na córce skończywszy. A on najchętniej zaszyłby się w jakimś beskidzkim szałasie i zapadł w długi sen. Zaparkował służbową kię tuż pod oknami muzeum sztuki ms2. Geometryczny kształt liter składających się na logotyp najbardziej awangardowego przybytku artystów górował nad bocznymi parkingami kompleksu Manufaktury.
Kardas wysiadł z auta i ruszył w kierunku rynku. Z daleka dostrzegł policjantów trzymających na dystans ludzi, którzy kłębili się w otwartych drzwiach restauracji i gdzieniegdzie na obrzeżach zabudowań. Gapie. Byli zawsze i o każdej porze. Na niektórych twarzach malowała się ciekawość, na innych przerażenie. Jednego można było być pewnym – impreza, która odbywała się w jedynej otwartej o tej godzinie knajpie, umarła wraz z chwilą odkrycia zwłok. Kardas spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. Casio G-Shock Rangeman. Przypominał mu o dziewczynie, od której go dostał. O niezdyscyplinowanej, butnej i aroganckiej Zoi Sterlak, która doprowadzała go do szału i którą uwielbiał nad życie.
Wysunął komórkę z kieszeni i po raz kolejny tego wieczoru walczył z pokusą, by wybrać jej numer. Może za godzinę, gdy zorientuje się w sprawie. Zrobi wstępne rozeznanie, zbierze jakieś informacje. Będzie miał przynajmniej powód, niepodważalny argument, podstawę do tego, by zawracać jej głowę w środku nocy. Praca. Taką sobie wybrała. Musi się liczyć z niedogodnościami. Telefon w środku nocy nie jest niczym nadzwyczajnym. Tworzą zespół, a to zobowiązuje. To normalne, że są blisko, że on jest blisko niej. Łączy ich zaufanie i przyjaźń. A raczej coś więcej. To dzięki niemu wróciła do służby. Wróciła do niego? Nie, to nie tak. Zaklął pod nosem. Wróciła tylko do policji. Jasne, jednak to on jest jej partnerem. W pracy. Tak. Ale jest też jedyną osobą, którą do siebie dopuściła. Można powiedzieć najbliższą. Dlatego on się o nią troszczy. Co prawda nie prosiła go o to wprost, lecz to oczywiste. Dlatego każdego dnia ma przy sobie klucze do jej apartamentu. Nawet teraz, gdy wyjechała, on może bez skrępowania tam pojechać. Taki układ. Trochę wkurwia go fakt, że ona jest ponad tysiąc kilometrów stąd. Na jakimś pieprzonym jachcie… Na urodzinach jakiegoś pieprzonego dupka, którego nazywa w esemesie dobrym znajomym. Kurwa, pewnie towaru i wódy mają pod dostatkiem. Musi do niej zadzwonić. Sprawdzić, czy jest okej.
– Cześć i chwała – rzucił. Znał dobrze prokuratora Gołębiowskiego. Przez kilkanaście lat spędzonych w szeregach grupy kryminalnych mieli okazję wielokrotnie pracować razem.
– Oooo, Kardas. Tobie przypadły zaszczyty. – Prokurator otarł chusteczką pot z czoła i zdjął z nosa druciane okulary. Energicznie zaczął przecierać w nich szkła, po czym wskazał na leżące przed nimi ciało. Policyjny parawan chronił je przed wzrokiem gapiów. – Młody.
– Ostra impreza z dragami? – zapytał Kardas, wymownie patrząc w kierunku ludzi tłoczących się w drzwiach knajpki.
– Wiesz, cholera, że odruchowo też tak pomyślałem. Ale tu się odjebało coś dziwnego. – Gołębiewski włożył okulary. – Czekamy jeszcze na strażaków, mają dowieść światło, bo w tych neonkach to można se w dupie pogrzebać.
– Wiemy, kto to?
– Nie miał przy sobie dokumentów, ale tamci twierdzą, że to ich kumpel. – Wskazał na grupkę młodych ludzi palących papierosy przy pierwszym rzędzie fontann.
– Sprawdzę ich zaraz. Wszystkich. Zobaczymy, co to za towarzystwo.
– Lekarz przed sekundą wyjął z ust ofiary zwitek papieru. Jakąś kartkę. Coś na niej napisano… – Prokurator zamachał palcem. – Zaraz to obejrzymy. Poza tym dzwonię po pieska. Bo na pierwszy rzut oka widać, że ciało przeniesione. – Sięgnął po telefon.
Kardas pokazał mu wystawiony kciuk. Pies w takich momentach był niezastąpiony. Oczywiście zdarzało się, że nie podjął tropu albo nie wskazał niczego konkretnego, czasem się pogubił przez pogodę lub działanie przestępcy, ale dzisiejsza, letnia noc była bezwietrzna, a z nieba nie spadła nawet kropla deszczu.
– Jak sytuacja z monitoringiem? – zagadnął Kardas, kiedy prokurator skończył rozmawiać. – Kamer tu mają pełno, więc nie powinno być problemu.
– Będą za półtorej godziny. – Gołębiewski westchnął i rozejrzał się na boki. Dobrze, że nie mieli innych czynności. Pies mógłby być zmęczony. – O czym mówiłeś?
– O monitoringu.
– A tak. Wysłałem już chłopaków. Są u ochrony. Reszta do zrobienia. – Skinął wymownie na Kardasa. – Zojka jest? – spytał, omiatając wzrokiem plac wokół.
– Chwilowo nie.
– Wystawiła cię? – Roześmiał się.
– Potrzebowała wolnego. Rodzinna uroczystość czy coś – skłamał Kardas. Nie miał ochoty rozmawiać na temat nieobecności partnerki. Własne przemyślenia o tym, gdzie Zojka jest i co porabia, wystarczająco go dobijały. Zwłaszcza że odkąd wyleciała, odezwała się tylko dwa razy. Pierwszy z informacją, że jest na miejscu. W jednym kawałku. Drugi, że przypadkiem została zaproszona na urodziny dobrego znajomego. – Może później do niej zadzwonię – powiedział. Dotąd ograniczał się do pisania.
– Przyda się… – rzucił prokurator i zaintrygowany zbliżającym się dźwiękiem silnika klasnął głośno. – O, i mamy światełko! – Wskazał na nadjeżdżający pojazd straży pożarnej.
Kardas usunął się na bok. Wreszcie miał kilka chwil, by pomyśleć. Skupić się. Zebrać myśli, uporządkować je, ukierunkować. Lustrował teren, twarze, budynki, światła. Wciągnął powietrze, jakby szukał w nim zapachu. Wokół parawanu zebrało się kilka osób. Technicy na kolanach oglądali ciało. Jeden z nich podłożył pod nie duży fragment gazy. Kardas wiedział, że w ten sposób zabezpieczają zapach dla psa.
Komisarz znów zerknął na młodych ludzi przy fontannach. Palili papierosy, nieruchomo wpatrzeni w parawan.
– Do roboty – szepnął do siebie. Odczekał jeszcze, aż policyjna fotograf zmieni nieco obszar pracy, po czym zbliżył się do ciała. Nie chcąc przeszkadzać technikom, przykucnął obok jednego z nich i obserwował. – Co to za akcja? – zagaił.
– Jeśli masz w domu nastoletnią córkę, to zapewne napieprza teraz na czacie z tysiącem innych o tym, co tu zaszło – odpowiedział młody funkcjonariusz.
– Bo? – Kardas nie odrywał wzroku od ciała.
– Bo to jakiś znany guru Instagrama – wyjaśnił technik. – Nastolatkowe love.
– Jak bardzo znany? – Kardas wyjął telefon, uruchomił latarkę i skierował dodatkowy strumień światła na twarz trupa.
– Wygląda na to, że znany.
– Czyli internet już wie o jego śmierci? – Kardas lustrował ciało. – Ma ogolone brwi? I włosy? I coś dziwnego na sobie? – Śledczy skrzywił usta, przyglądając się górnej części stroju leżącego chłopaka.
– To wygląda na jutę – odrzekł technik. – Worek jutowy, w którym wycięto otwory na głowę i ręce.
– Sam się w to wystroił?
– Pojęcia nie mam.
– Urazy?
– Zasinienia na nadgarstkach i ślad na szyi po paralizatorze. No i to. – Technik podsunął zakrwawiony fragment juty w górę, odsłaniając tors chłopaka. Po lewej stronie na linii żeber widoczne było poziome cięcie, szerokości trzech palców.
Kardas przyjrzał się czerniejącej ranie.
– Nóż czy coś większego?
– Ostrze weszło głęboko. Moim zdaniem coś większego. O liściku w ustach już wiesz?
– Yhy – mruknął Kardas. – Coś mało krwi.
– Ciało przeniesiono. Pewnie tam, gdzie doszło do zabójstwa, krwi jest całe mnóstwo.
– Jasne. Mówisz, że był znany. Podejrzewam więc, że mamy mało czasu. Za chwilę zleci się tu cała dziennikarska wataha. – Kardas zerknął przelotnie na twarz policyjnego technika. Tamten w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.
Niemal jednocześnie wychylili się zza parawanu. Ktoś ze stojących w oddali się awanturował. Technik uśmiechnął się przelotnie na widok zmierzającego szybkim krokiem w tamtą stronę prokuratora, po czym wrócił do pracy. Kardas przyglądał się scysji przez dłuższą chwilę. Nagle wstał i ruszył w jej kierunku. Po drodze zagadnął jednego z policjantów zabezpieczających teren o przyczynę zamieszania.
– Ten wkurwiający elegancik w garniaku to agent któregoś z tych gogusi – wytłumaczył mundurowy. – Próbował rozstawiać naszych i wtrącać się w robotę Gołębiewskiemu. A znasz naszego prokuratorka. Krótka piłka. Pogonił gościa.
Kardas uśmiechnął się. Przyszedł czas na pogawędkę z celebrytami.
*
Spojrzał uważnie na trzech mężczyzn, którzy stali za policyjną taśmą nieopodal fontanny i patrzyli w jego stronę. Kilka kroków za nimi roztrzęsiona dziewczyna zaciskała dłonie na męskiej bluzie, którą miała zarzuconą na krótką, połyskującą sukienkę.
– Komisarz Mariusz Kardas, komenda wojewódzka. Który z was znalazł ciało? – zapytał, przechodząc pod taśmą.
– Ja – odpowiedział młody blondyn w jasnym sweterku z logo drogiej marki, ale zaraz zamilkł, gdy na jego ramię spadła dłoń wysokiego mężczyzny w marynarce. Kardas zmierzył go wzrokiem i zwrócił się do blondyna:
– Ja, czyli kto?
– Człowieku, nie żartuj nawet, że go nie znasz! – krzyknął niski, barczysty chłopak w dziurawych dżinsach, przesadnie obcisłym podkoszulku i bejsbolówce.
– Może ja zacznę. Jestem agentem Darka i reprezentuję go… – wtrącił się zaczesany na bok gość w marynarce, który przed chwilą wdał się w dyskusję z prokuratorem.
– Agentem czy adwokatem?
– Agentem.
– Pan znalazł ciało?
– Nie.
– Więc może pan wrócić do lokalu i poczekać na swoją kolej. Ktoś zaraz spisze pańskie zeznanie.
– Ale on nic wam nie powie, dopóki ja mu nie pozwolę. – Mężczyzna ostentacyjnie zasłonił sobą blondyna.
– Tak? Ma pan na to postanowienie sądowe? – rzucił w odpowiedzi Kardas.
– Nie, ale mam umowę…
– To se pan ją wsadź… i nie utrudniaj mi pracy – warknął Kardas. – Nazwisko? Macie przy sobie jakieś dokumenty? Będą potrzebne. – Skierował wzrok na blondyna, który wysunął się przed agenta.
– Dariusz Hajdusiewicz.
– Nic mu nie mów! Idziemy stąd. Rano złożysz zeznania w obecności adwokata! – krzyknął agent.
Kardas nie wytrzymał. Machnął ręką na dwóch policjantów stojących najbliżej.
– Zajmijcie się panem w mundurku – mruknął do jednego z nich. – Nie jest nam tu potrzebny, a strasznie marudzi. – Agent początkowo bronił się i stawiał, ale po tym, jak dostał propozycję odwiezienia na izbę wytrzeźwień, znacznie ochłonął. – Ten pana agent zawsze taki wyrywny? – spytał Kardas, odprowadzając wzrokiem mężczyznę prowadzonego przez policjantów.
– Jest skuteczny.
– Aha. – Kardas pokiwał głową. – Rozumiem, że nie było go przy was, gdy znaleźliście ciało?
– Nie. Był w knajpie. – Blondyn spojrzał w kierunku restauracji. – Tak naprawdę to Roksana zobaczyła go pierwsza… znaczy Bastka. – Wskazał na dziewczynę, która podeszła bliżej. – Kręciliśmy klip do mojego nowego kawałka – tłumaczył nieprzerwanie. – Tutaj, na rynku i pod galerią.… – Zamachał dłonią, roztaczając szary dym papierosa. – Od rana. Dużo sprzętu, tancerze, modelki, statyści. Wiesz, jak to przy takiej robocie.
Kardas chciał mu zwrócić uwagę, że nie przeszedł z nim na ty ani nie zna się na tajnikach produkcji klipów, ale przemilczał tę uwagę. Zależało mu, by młody chłopak szczegółowo opowiedział, co się stało, a że mówił szybko, żywo przy tym gestykulując, Kardas zrozumiał, że to jemu pierwszemu przypadło usłyszeć relację z tego, co tu zaszło. I całe szczęście, bo każda kolejna osoba dostanie już nieco okrojoną i ubarwioną wersję wydarzeń.
– Dziewczyny tańczyły na samochodach. – Blondyn pokazał gestem teren przy fontannach. – Tam, gdzie znaleźliśmy Bastka, znajdowały się wozy produkcji, sprzęt, technicy, rekwizyty. Generalnie akcja była tego rodzaju, że ja najpierw szedłem środkiem rynku i rapowałem, a po chwili zatrzymało się obok mnie porsche i to właśnie Bastek je prowadził… – Wskazał na parawan, za którymi trwały czynności.
– Jaka akcja? Jakie porsche? – przerwał mu Kardas – Kiedy to było?
– No rano, jak kręciliśmy klip. Taka scenka, przekaz, że wsiadam do jego fury, bo najlepiej trzymać się z ziomkami. Że męska przyjaźń najważniejsza… Że nie dziewczyny i gadżety, ale kumpel. Bo tak naprawdę jest.
– Dobra. – Kardas potarł palcami oczy. – Bardziej mnie interesuje, w jakich okolicznościach zostało znalezione ciało.
– No to tak. Wyszliśmy na fajkę i on tam po prostu był – odezwał się chłopak w bejsbolówce.
– Boże… – westchnął ciężko Kardas. – Cała wasza trójka wyszła z tego lokalu na papierosa, tak?
– No tak. Ja, Hajdus i… – Spojrzał na dziewczynę. – Jak masz na imię? Sorry, bo nie pamiętam.
– Roksana.
– No to z Roksanką. Hajdus pobiegł w kierunku Bastka i się okazało to, co się okazało.
– Hajdus to ksywa Darka? – Kardas nawet nie starał się ukryć złośliwości. Zdążył się już przecież zorientować, że ma przed sobą rapujące bożyszcze o pseudonimie Hajdus. Cudowne dziecko, które rozbiło bank popularności za sprawą dzianych rodziców, a co ważniejsze, syntezatora głosu i systemu Auto-Tune. „Boże błogosław technologię i bystrych informatyków” – pomyślał. O status gwiazdy zadbali już agenci i ci tajemniczy ludzie z branży.
– Niech pan nie udaje, że pan nie wie – warknął chłopak w bejsbolówce.
– Posłuchaj, chłopcze. – Kardas palcem wskazującym podsunął w górę daszek jego czapki i z powodu różnicy wzrostu popatrzył na niego z góry. – Nie interesują mnie statusy i wasze gwiazdorstwo. Jestem w pracy, a moja praca polega na tym, by ustalić, co tu się wydarzyło. A ponieważ wszystko wskazuje na udział osób trzecich, więc skup się na sensownym odpowiadaniu na zadane pytania. – Wyprostował się. Chłopak umilkł i opuścił na chwilę wzrok. – Rozumiem, że znaliście ofiarę? – Kardas zwrócił się do blondyna.
– No tak. Przecież mówię, że jak nagrywaliśmy, to Bastek jechał porsche…
– Nie obchodzi mnie, czym jechał. Pytam, czy znałeś go wcześniej? Prywatnie?
– Tak. To mój człowiek. Znaczy przyjaciel – poprawił się, widząc wyczekujący wzrok Kardasa.
– Świetnie. Zacznijmy zatem od początku.
– Od początku, tak? – Hajdus oblizał usta i podwinął rękawy swetra. Nabrał powietrza w płuca. – No to tak, przyjechaliśmy wczoraj rano z Warszawy. Razem z Bastkiem i Erwinem. Erwin jest reżyserem. – Wskazał na kolegę obok. – Przyjechaliśmy moim wozem. Mieliśmy wynajęte pokoje w Andelsie. Znaczy mamy nadal… – Zająknął się. – Każdy swój, żeby nie było. – Uniósł dłonie. – Bastek ma fejm… znaczy jest znany na Insta. Ma milion folołów, więc miał być gwiazdą w moim klipie. Żeby był większy splendor. On co prawda nie śpiewa, ale samo to, że razem robimy sztukę, przyciąga uwagę i gwarantuje lajki.
Kardas czuł, że zaczyna tracić cierpliwość. Orientował się w słownictwie ludzi z pokolenia dwa tysiące plus, lecz musiał przyznać, że jest to coraz trudniejsze. A przecież, do cholery, nie był jeszcze dinozaurem. Towarzystwo, jakie miał przed sobą, było od niego młodsze raptem o jakieś piętnaście lat. Bał się pomyśleć, jak będzie komunikowała się z nim jego córka za dekadę.
– Lans, prestiż, że obaj jesteśmy znani i się razem bujamy… i tak dalej… – Hajdus zamachał palcami.
– Dobra, i co dalej? – Kardas westchnął.
– Po zdjęciach świętowaliśmy w knajpie. Impreza w nagrodę za dwa dni harówki. Zasłużona.
– Ofiara była z wami w knajpie?
– Kto?
– Kurczę, skup się nieco – warknął Kardas. – Twój kumpel, o którym mówimy. Ten, który nie żyje. Czy był z wami w lokalu?
– Nie. Musiał wracać do Warszawy, znaczy taki miał plan.
– Plan? – Kardas popatrzył podejrzliwie.
– Tak. – Blondyn przełknął ślinę. – Miał mieć spotkanie z kimś tam od Nike.
– I?
– Nooo… z tego wychodzi, że nie pojechał. – Blondyn wodził wzrokiem gdzieś po oknach budynków. Ostatecznie spojrzał pytająco na kolegę. Tamten najpierw przytaknął skinięciem głowy, a potem wzruszył ramionami.
– Nie było go – odezwała się nagle dziewczyna. – Rzeczywiście zaraz po zdjęciach miał jechać. Niby rozważał przesunięcie spotkania, żeby zostać na imprezie, ale ostatecznie się nie pojawił, więc myśleliśmy, że pojechał.
– Tak. Ja jeszcze do niego pisałem, ale nie odpowiadał – przytaknął blondyn.
– O której to było?
– Gdzieś tak… poczekaj, sprawdzę. – Sięgnął po iPhone’a. – Dziewiętnasta cztery. Nawet nie odczytał.
– Okej. A skoro już jesteśmy przy telefonach, nie macie przypadkiem komórki Bastka?
– Nie no, stary, jak?
– Tylko pytam. Nie ma jej przy ciele. Spróbujemy ją namierzyć. – Kardas potarł policzek. – Wracamy do tematu… O której godzinie i gdzie widzieliście Bastka ostatni raz?
– Ja zaraz po planie – powiedział Hajdus. – Poszliśmy do pokoju i zamówiliśmy Maka. Potem on miał się spakować i jechać. Nawet kombinował coś z taksówką, bo pociąg miał jakoś koło dziewiętnastej. Jak do niego pisałem, to właśnie żeby zapytać, czy zdążył.
– Dobra. – Kardas kiwnął głową na chłopaka w bejsbolówce, jednocześnie odnotowując, że gdy skończą rozmawiać, musi pogadać z kimś z recepcji hotelu, którego oszklony basen mieli nad głowami.
– Ja w czasie zdjęć.
– Okej – potwierdził Kardas. – A ty? – zwrócił się do dziewczyny, której twarz pokrywały smugi rozmazanego makijażu. – Kiedy widziałaś Bastka po raz ostatni?
Dziewczyna przygryzła wargi, zerknęła na blondyna i przez ułamek sekundy jakby się zawahała.
– Chwilę po tym, jak skończył się plan. Około siedemnastej.
– A potem… – Kardas chciał pociągnąć wątek, lecz dziewczyna gwałtownie weszła mu w słowo.
– Około dwudziestej trzeciej Bastek zwykle wstawiał relację – powiedziała głośniej, niż to było konieczne. – Pamiętam, że gdy siedziałam przy barze, to kilka razy sprawdzałam w telefonie, ale nic się nie pojawiło.
– O której zaczęła się impreza?
– O dwudziestej pierwszej.
– Co bardziej cię zmartwiło: to, że się nie pojawił, czy to, że nie nagrał filmiku?
– Nagrał, ale nie wrzucił. Pomyślałam, że… – Zająknęła się i nagle zamilkła, jakby oprzytomniała.
– Co pomyślałaś?
– Nie wiem. – Przełknęła ślinę.
– Ponowię pytanie: o której godzinie i gdzie widziałaś ofiarę po raz ostatni? – Kardas wwiercał spojrzenie w twarz dziewczyny. Dostrzegł, że rozpaczliwie szuka sposobu, by wymigać się od odpowiedzi na to pytanie.
– Nooo, już mówiłam… – Uciekła wzrokiem.
– A ja ci nie wierzę – rzucił z zadziorną miną Kardas.
– Ale naprawdę. Chciałam z nim później porozmawiać…
– Później to znaczy kiedy?
– Przed tym, jak poszedł do pokoju. – Była bliska łez.
– Powiedziałaś, że nagrał film wcześniej. Jaki to był film? – Kardas był nieustępliwy.
– Ej, spokojnie! – wtrącił się blondyn. – Nie ciśnij jej tak, człowieku. Przecież widzisz, że zaraz się popłacze. – Objął dziewczynę ramieniem.
– Co było potem…? – Kardas nie zważał na słowa chłopaka. Dziewczyna wyprostowała się i nabrała powietrza.
– Potem przyszłam tutaj, na imprezę. Wyszliśmy na fajkę z Hajdusem i zobaczyłam… – Rozpłakała się przesadnie głośno. Blondyn starał się ją uspokoić, mocniej przytulając do siebie.
– W porządku. Wyszliście z lokalu i co było dalej? – Policjant znów spojrzał na grupkę ludzi stojących w progu restauracji. Tłumek zdecydowanie się przerzedził.
– Wtedy zobaczyłam, że tam coś leży… – Dziewczyna wskazała palcem na front galerii. – A raczej, że coś tam jest. I Hajdus poszedł, żeby sprawdzić, i się okazało, że to Bastek… Boże… nie mogę tego powiedzieć. – Zakryła dłonią usta.
– Czego?
– No że on nie żyje… – Do oczu Roksany znów napłynęły łzy. – Siedział tam…
– On nie siedział, tylko klęczał… – wtrącił Hajdus. Wpatrywał się nieprzytomnym wzrokiem w miejsce, gdzie teraz stał policyjny parawan. – On klęczał – powtórzył głośniej. – Tak jak się klęczy w tym muzułmańskim kościele.
– Masz na myśli meczet?
– Tak.
– Nie leżał na plecach? – Kardas ściągnął brwi.
– Nie. To ja go przewróciłem. – Blondyn zamrugał oczami. – Znaczy… Chodzi o to, że nie wiedziałem, że to trup. Doszedłem do niego, on klęczał i złapałem go za ramię… i on się osunął. – Wyciągnął prawą dłoń w dół, jakby miało to uwiarygodnić prawdziwość jego słów. – W ogóle na początku myślałem, że to jakiś prank, że ktoś się zgrywa – rzucił piskliwie. – Inaczej to w życiu bym tam nie podszedł, a już na pewno bym go nie ruszał.
– Domyślałeś się, że to Bastek?
– Boże, nie! Nie. W dodatku on miał na sobie to coś… – Szarpnął odruchowo swój sweter. – No i… – Zawahał się.
– Co? – Kardas przechylił głowę.
– Był łysy. Ktoś go ogolił.
– Chcesz powiedzieć, że nie zrobił sobie tego sam?
Chłopak wykrzywił usta i spojrzał na policjanta takim wzrokiem, jakby ten wygłosił najbardziej absurdalny komentarz na świecie.
– Po co miałby to robić?
– Nie wiem. Może się z kimś założył?
– Co za debilny pomysł – obruszył się. – Widać, że nie byłeś nigdy na jego InstaStory. Bardzo dbał o włosy, fryzurę. Używał kosmetyków dobrej marki, z którą miał deala.
– Okej. Spróbuję ustalić, co go spotkało. I dlaczego. Znaliście się. Miał wrogów? Długi? – zapytał Kardas.
– Tylko przez to, że był znany, część ludzi go hejtowała. Ale to normalne przy takim fejmie. U mnie też tak jest. Jednak Bastek był odporny. Obraźliwe teksty nie robiły na nim wrażenia. Rozumiał proceder. Sława tak właśnie działa. – Popatrzył smutno. – Jak chcesz, to pokażę ci tu i teraz niektóre wpisy pod jego czy nawet moimi fotkami. Tysiąc razy czytałem, że ktoś życzy mi śmierci, bo jestem gówno wart. Bastek tak samo. Ale my to zlewamy, bo to głos najbardziej zakompleksionych nieudaczników, którzy sami nigdy nie osiągną połowy tego, co my.
Słowa chłopaka wzbudziły w Kardasie jakieś pokłady wstydu. Sam przed chwilą nie szczędził mu złośliwości. Odchrząknął i pokiwał głową.
– Więc nie masz pomysłu, kto konkretnie może za tym stać? – spytał.
– Nie. Zastanawiam się tylko, jakim trzeba być bydlakiem, żeby zrobić coś takiego. – Kardas dostrzegł, że jego rozmówca pęka w środku. – Znaczy, żeby zabić takiego kolesia. Dlaczego? – Blondyn popatrzył w oczy śledczego. – Dlaczego?
– Jestem tu po to, by to wyjaśnić – odpowiedział Kardas. – I mogę ci…
– Niech pan niczego nie obiecuje – przerwał mu raper.
– Nie chodzi o obietnicę. To moja praca i wykonam ją najlepiej jak mogę. Tylko tyle. Albo aż tyle. – Uśmiechnął się kwaśno. – A co się tyczy twojej osoby: właśnie zyskałeś status świadka, co zobowiązuje cię do utrzymania w tajemnicy tego, co tu się wydarzyło, do czasu wyjaśnienia lub zamknięcia sprawy.
– Ale…
– Musisz zrozumieć, że im mniej informacji na temat śmierci twojego przyjaciela pojawi się w sieci i w mediach, tym szybciej znajdę tego, kto go zabił. To dotyczy was wszystkich. – Kardas wskazał palcem na całą trójkę. – Żadnych wywiadów i robienia z siebie bohatera. Żadnych memoriałów i innych „ku pamięci”. Zdradzając szczegóły, pomożecie zabójcy. Rozumiecie, co do was mówię? – zapytał poważnym tonem. Przytaknęli. – A tymczasem za chwilę spiszemy wasze zeznania.
– Tak tutaj?
– A masz coś innego do roboty?
– Nie, ale…
Kardas zmierzył go wzrokiem, po czym wręczył mu kartkę z numerem służbowego telefonu.
– Na wypadek gdyby któreś z was bardzo chciało z kimś pogadać, na przykład jutro. – Popatrzył wymownie na zapłakaną dziewczynę. Czuł, że zrozumiała aluzję. Było jasne, że kłamała. Kardas wierzył, iż panienka będzie bardziej rozmowna bez towarzystwa kolegów. – To nie powinno już długo potrwać. O ile będziecie zdyscyplinowani i szczerzy. Potem radziłbym się zdrzemnąć. Nie wyglądacie najlepiej – powiedział z naciskiem. Jego wzrok powędrował w kierunku gromadzących się na rynku dziennikarzy i fotoreporterów. – Powtarzam, żadnych wywiadów! – syknął. – Zatrzymamy ich, a wy idźcie do hotelu! – rozkazał. – Zaraz ktoś od nas do was przyjdzie. – Odprowadził całą trójkę do windy. Zanim zniknęli w jej wnętrzu, dołączył do nich ich agent. Kardas sięgnął po papierosa.
– Mariusz? – Młoda policjantka podeszła do niego. – Prokurator Gołębiewski cię woła. Przyjechał piesek. Będą podejmować trop. – Uśmiechnęła się. – Cudny jest.
– Kto? Gołębiewski?
– Nie, no weź… – Zaśmiała się, wygładzając dłonią wystający spod czapki czarny kucyk. – Udany jesteś.
– Bambi… – zagadnął ją. – Trzeba spisać zeznania tej trójki. – Wskazał na zamknięte drzwi windy. – Poszli do Andelsa… Tylko szybko, zanim zrobi to ktoś inny. – Popatrzył wymownie na kręcących się dziennikarzy.
– Załatwione – rzuciła i pobiegła w stronę radiowozu.
Kardas odprowadził ją wzrokiem, po czym ruszył pod budynek galerii. Mijając kosz na śmieci, zatrzymał się przy nim i zajrzał do środka.
– Ktoś je przeglądał? – zapytał przypadkowego policjanta zabezpieczającego teren.
– Tych jeszcze nie. Zaczęli od tamtych bliżej ciała – odpowiedział.
Kardas przytaknął. Zerknął na psa policyjnego siedzącego przy nogach swojego opiekuna. Obaj w pewnej odległości od zamieszania związanego z czynnościami, obaj gotowi i nieruchomi. Było w tej scenie prawdziwe piękno. Szacunek i zaufanie, jakim darzyli się wzajemnie człowiek i zwierzę. Zależność i zrozumienie, pełne miłości i oddania. W końcu mądrość i rozkaz. Zadanie do wykonania. Opiekun poprosił o słoik z gazą. Otworzył go i podsunął psu pod nos. Dalej wszystko działo się jak w filmie. Nagle pies zmienił się w robota tropiącego. Potrzebował kilku sekund, żeby wskazać opiekunowi kierunek.
Chwilę później Kardas szedł przesmykiem między budynkami galerii, gdzie pięły się schody przeciwpożarowe. W ich cieniu pojawił się wózek z platformą, jakiego używa się w sklepach budowlanych. Zanim Kardas zdążył zadać pytanie, wiedział już, w jaki sposób ciało Bastka zostało przetransportowane na rynek. Pozostawało pytanie: skąd? Nim dokończył myśl, pies podjął trop i ruszył zdecydowanym krokiem w stronę parkingu przy ulicy Drewnowskiej. Tam jednak ślad się urywał. Podobnie jak zasięg kamer.
*
Wczesny sobotni poranek skąpił słońca. Kardas widział niemrawy wschód, gdy resztkami sił parkował swój samochód pod blokiem, w którym wynajmował maleńką kawalerkę za nieadekwatnie dużą kasę. Zanim się położył, przez kilka minut obracał komórkę w dłoni. Ostatecznie napisał do Zojki z pytaniem, czy wszystko u niej w porządku. Miniaturowe kółeczko ze zdjęciem dziewczyny nie wykazało żadnego ruchu. Ani pod tą wiadomością, ani pod poprzednimi. Ile ich było? Kardas przesunął je palcem. Osiem. Miał nadzieję, że powodem jest brak zasięgu lub awaria komórki, albo tak prozaiczna sprawa jak to, że zapomniała ładowarki. Ale nie kojarzył, by gdzieś ją widział w jej mieszkaniu… Przygryzł wargę. Myśli napływały, podsuwając złowrogie scenariusze. Kardas był jednak zbyt zmęczony, by dać się im ponieść. Rozciągnął się na łóżku i zasnął szybciej, niż się tego spodziewał.
Obudził go dzwonek telefonu. Początkowo powtarzającą się sekwencję dźwięków wziął za sygnał budzika, dopiero po chwili dotarło do niego, że to połączenie przychodzące. Zerwał się i z nadzieją, że to Zoja, odebrał leżącą na poduszce komórkę.
– Kardas! – Po drugiej stronie owszem była kobieta, ale nie ta, o której myślał. – Będę z małą o dziewiątej. Potem muszę coś załatwić…
– Poczekaj, poczekaj – rzucił, przecierając oczy. – Anka, nie mogę się nią dziś zająć. Wypadło nam zabójstwo i…
– Chyba sobie żartujesz! – krzyknęła. – Ja mam poumawiane ważne spotkania i gówno mnie obchodzi, że coś ci wypadło! Zawsze ci coś wypada…
– Paznokcie nie są ważnym spotkaniem – przerwał jej. Wstał z łóżka i zrobił kilka kroków, by znaleźć się w tej części mieszkania, którą zwykł nazywać kuchnią. Składały się na nią rząd dwóch szafek mieszczących w sobie zlew i piekarnik oraz mała lodówka.
– Nie twoja sprawa, co robię.
– Wierz mi, że nawet nie jestem ciekaw. Chodzi tylko o to, że o jedenastej muszę być na sekcji. Nie zabiorę tam Ali, to raczej oczywiste.
– A ja mam zaplanowane…
– Przywieź ją do mojej matki – przerwał nadciągającą tyradę. – Po prostu. Zaraz do niej zadzwonię i ją uprzedzę. Wrócę po pracy i odbiorę małą. – Wcisnął włącznik w czajniku elektrycznym.
– Nie wiem, czy chcę ją oglądać. Poza tym sama będę dźwigać małą i fotelik na trzecie piętro? – Prychnęła ze złością. – Wiesz, ile to wszystko waży? Tam nie ma windy…
– Dobra. To zróbmy inaczej. Spotkajmy się u mojej matki pod blokiem. Wezmę od ciebie Alę i zaniosę ją na górę, a później stamtąd pojadę na sekcję.
– Jak tak, to okej. Tylko niech ona tam za długo nie siedzi. Twoja matka za bardzo ją rozpuszcza.
– Anka, jeszcze słowo i zostaniesz z tym sama.
– Dobra. Odwieź mi ją jutro na osiemnastą – sapnęła. Kardas już miał się rozłączyć, ale była partnerka zadała mu zaskakujące pytanie: – Ej… a ty pracujesz przy tym chłopaku z Instagrama?
– A skąd wiesz o chłopaku z Instagrama? – Ściągnął brwi.
– No… jak to skąd. Zajrzyj do netu. „Dziennik Łódzki” opublikował wydanie specjalne i…
– Co opublikował?
– No wszystko. Zdjęcia tego Bastka, jego ostatnie wpisy. To się stało na rynku w Manu, nie?
– Pieprzeni celebryci! – wrzasnął Kardas i się rozłączył.
Zaczął nerwowo przeglądać rewelacje dziennikarzy, gdy na ekranie komórki pojawił się esemes od nieznanego numeru. „Muszę z panem porozmawiać. Roksana”.
– Kłamczuszka ma wyrzuty sumienia – mruknął do siebie. Odpisał jej, żeby przyjechała na komendę, i odłożył telefon.
Sięgnął po papierosa i zapalił. Czekając na wrzątek, patrzył na widok za oknem. Na skąpane w szarości bloki z tysiącem identycznych okienek. Mimo pogodnej nocy dzień nie zapowiadał się zbyt słonecznie. „Co innego w Chorwacji” – pomyślał. Znów sięgnął po telefon. Jego wiadomości nadal nie zostały odczytane. Zalewając kawę, wybrał numer Zoi. Był sygnał. To już coś. Jednak nie odbierała. Zadzwonił więc ponownie, a potem drugi raz i trzeci.
*
Teresa Wieczorek wyszła przed zakrystię. W pierwszej kolejności zlustrowała przykościelny teren, który wilgotniał od narastającej mżawki, a następnie zaczęła energicznie potrząsać niedużym dywanikiem.
– Tereska, weź jeszcze ten… – odezwała się za jej plecami znajoma.
– Brud taki, jakby z rok nierobione było, a przecież to raptem tydzień – zaburczała Teresa. – Hela – zagadnęła – ile osób dzisiaj przyszło sprzątać?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Cztery, pięć chyba będzie.
– Patrz… – Wieczorek złapała się pod boki. – Taki szczególny dzień, a dup się ludziom nie chciało ruszyć. Ja to uważam, że ten nasz ksiądz to za dobry jest dla nich. – Teresa klepnęła się w dekolt. – Za dużo pozwala. Kościół tyle czasu otwarty. W nocy nieraz nawet! Adoracje, cuda-wianki. Kancelaria tak samo. Kiedyś, za starego proboszcza to tak nie było. Proszę bardzo, dwie godziny ksiądz urzędował i tyle. Kto miał potrzebę coś załatwić, to i z pracy się zwolnił. A teraz jak święte krowy, tam i nazad łażą. No i ta lodówka społeczna. O Chryste Panie miej zmiłowanie! – Złożyła ręce jak do modlitwy. – Nie dalej jak przedwczoraj… – Wskazała za siebie, w kierunku przedkościelnego placu. – Gnojki, rozumiesz ty, na wrotkach, czy jak to się tam mówi, po tych schodach skakały.
– I co, ukradli co?
– Nieee. Ale jeździli pod kościołem. Hałasy, śmiechy.
– I co, proboszcz widział?
– A jak miał nie widzieć, o osiemnastej mszę kończył.
– I co?
– No właśnie. – Wzięła się ponownie pod boki. – Wyszedł do nich. Myślę sobie: no, pogoni ich jak nic. A on, rozumiesz, pyta jednego, jak długo na tej hulajnodze jeździ, bo widać, że wyćwiczony.
– Bo ksiądz chce młodych do Kościoła przyciągnąć…
– No dobrze! To niech te młode też przyjdą i posprzątają. Kurze przetrą w salce modlitewnej, podłogę w kościele zamiotą. A nie! One jak tylko ślub potrzebują, to są. Przyślą tych elegantów kwiaciarzy, aby im kościół wystroili, i tyle.
– No nie gadaj, bo dzisiaj akurat ta młoda Andrzejczaków kwiaty przyniosła i sama wazony ułożyła na ołtarzu.
– Ty… – szepnęła Teresa. – A ty wiesz, że ona z matką to na tych pochodach chodziły?! Żeby dzieci zabijać! Jak to tam się nazywało?
– Marsze kobiet.
– Szatańska propaganda. Jakby ksiądz wiedział, jaka grzeszna ręka te kwiaty układała, toby te wazony wyrzucił z kościoła! Na bruk!
– Ani kwiatów, ani człowieka z kościoła nie wyrzucę. – W przedsionku zakrystii odezwał się męski głos. – Szczęść Boże.
– Ooo, szczęść, szczęść. – Kobieta skłoniła się na widok księdza. – Ksiądz proboszcz już się lepiej czuje?
– Zdecydowanie. Nie wiem, co to za dziadostwo, ale powiem wam, drogie panie, wymęczyło mnie niesamowicie. – Położył rękę w okolicach żołądka i pokręcił głową. – Szczęście, że ksiądz wikary mógł mnie zastąpić na wieczornej mszy, bo dosłownie… – Machnął ręką.
– Ale co? Coś nieświeżego ksiądz zjadł?
– Przyznam się, że kolega mnie na obiad wyciągnął na Pietrynę. Widać coś tam… – Skrzywił się.
– Ło matko. – Teresa załamała ręce. – Z premedytacją ludzi trują. Aby pieniądz, aby pieniądz tylko… – Przetarła siedzisko krzesła. – My tu już z Helą kończymy. W kościele jeszcze w nawie figurę świętego Józefa trzeba wyczyścić.
– Podziękować, podziękować. – Proboszcz pokiwał głową. Z kieszeni skórzanej kurtki wyjął klucz i otworzył nim drzwi kancelarii. – Nikt mnie nie szukał? – zapytał.
– Mauerek, ten młodszy był tylko. Pokręcił się, pomruczał coś i poszedł. Nie chciał powiedzieć, o co chodzi.
– Piotrek, mówi pani? – Ksiądz zastanowił się i sięgnął po telefon. Wybrał numer i stanął przy oknie, tyłem do wejścia. Teresa momentalnie zmieniła czyszczone siedzisko na klamkę i futrynę drzwi.
– Nie odbiera – rzucił do siebie ksiądz i szybkimi ruchami palców napisał wiadomość. Sekundę później zabrzmiał znajomy dźwięk zwrotnego esemesa.
– Proszę księdza… – Teresa zagadnęła proboszcza zapatrzonego w ekran telefonu. – O której dokładnie te chłopaki dziś się zjadą?
– Pierwsi mają być w okolicach dwunastej. Później według planu uroczystości – odpowiedział machinalnie, choć jego myśli przetwarzały słowa widomości. W końcu duchowny rzucił telefon na blat biurka i podszedł do regału z dokumentami.
– O cię Florek, to już! – zaniepokoiła się Teresa. – Hela, uwijaj się z tymi kurzami. Trzeba by te ciasta pokroić – rozkazała. – Pani Mariola… ta od bliźniaków przyniosła blachę czekoladowego, a Hela drożdżowe.
– Kochane panie, z całego serca Bóg zapłać, ale i tak zamówione jest wszystko. Nic nie trzeba. – Ksiądz z uśmiechem popatrzył na strapione miny obu kobiet. – Spokojnie. Grunt to spokój w sercu. Resztę Pan Bóg pobłogosławi. O jedzenie się nie martwmy. Najważniejsze, żeby ludzie dopisali. Ludzi, dusz nowych nam trzeba.
– Ale ja i tak chociaż drożdżowca dla tego zakonnika, co to kazanie głosił będzie, zrobiłam. Przecież on z innego miasta, z podróży… – Hela zerknęła na Teresę, szukając u niej słów poparcia.
– Drożdżowca pani to i ja nie odmówię. – Ksiądz z zadowoleniem potarł dłonie. – A tak na teraz… – Popatrzył w kierunku korytarza. Dobiegał stamtąd hałas otwierających się drzwi. – Nie znalazłby się tu jakiś zbłąkany kubek ciepłej kawy? – Posłał kobietom proszący uśmiech. Nie czekając na odpowiedź, skinął głową do stojącego w progu kancelarii rosłego młodego mężczyzny. Zaraz potem zaprosił go do środka i zamknął za nim drzwi. Panie zostały w korytarzu. Teresa spojrzała porozumiewawczo na Helę.
– Co ten Mauer chce? – wyszeptała.
– A nie wiem. – Hela wzruszyła ramionami. – Przywiózł coś, jakąś torbę.
– Tyle to i ja wiem – warknęła Teresa. – Ale z czym?
– Nie mam pojęcia. Rentgena w oczach nie mam.
– Kto to widział, żeby ksiądz jakieś konszachty z takimi typkami miał. Oba te Mauery wielkie jak dęby i licho wie, co porabiają. – Teresa się wzdrygnęła. – Ja to ci tak szczerze powiem, że jakbym nie wiedziała, nie znała, toby ich się można bać było. Weź tak w ciemnej ulicy spotkaj jednego albo drugiego.
– Albo obu. – Hela się zaśmiała.
– Oooo. Oba wielkie, oba łyse. Daję sobie rękę uciąć, że święte nie są. Na pewno swoje za uszami mają.
Hela w odpowiedzi machnęła ręką.
– Idę po tę kawę. – Ruszyła korytarzem w stronę niedużej kuchenki.
Teresa popatrzyła za nią, po czym znów spojrzała na zamknięte drzwi kancelarii. Przyszło jej na myśl, by sprawdzić, jak się ma porządek w szafie na zakrystii, gdzie ministranci i służba liturgiczna zostawiali komże. Mijając otwartą salkę modlitewną, zaklęła siarczyście. Dzień wcześniej odbywało się tu spotkanie dziecięcej scholi i pozostawiony bałagan wołał o pomstę do nieba. Kobieta schyliła się, by pozbierać rozrzucone papiery, i nagle znieruchomiała. Wychyliła się na korytarz i nasłuchiwała. Nie myliła się: ktoś kręcił się w bocznym korytarzu. Nie wypuszczając z rąk zgniecionej w kulkę kartki, pognała z powrotem pod drzwi kancelarii.
– Zajęte! – warknęła głośno do idącego wolno mężczyzny. Złagodniała, gdy się odwrócił i popatrzył na nią pytającym wzrokiem. – A to ty, Szymuś, nie poznałam cię. – Wyminęła go, zagradzając swoim ciałem dostęp do gabinetu. – Ksiądz zajęty. Poczekać musisz.
– Dobrze – odpowiedział chłopak przesadnie głośno, nie ruszając się z miejsca.
Teresa przyglądała mu się przez chwilę. Sprawiał wrażenie nieogarniętego, gdy tak stał z opuszczonymi rękoma i przekrzywionymi, drucianymi okularami na nosie. Ubranie miał czyste, ale kraciasta koszula wisiała na jego chudych ramionach jak na wieszaku.
– Co u mamy? Jak się czuje? – zagadnęła go Teresa.
– Dziękuję, wszystko dobrze – odrzekł machinalnie, nie spoglądając na nią.
– A co ty od księdza potrzebujesz? – Stanęła przed nim, jakby zamierzała zmobilizować go, by się poruszył.
– Zapytać o coś chciałem – wyjaśnił bez emocji.
– Dziś ksiądz ma dużo na głowie, bo Herosi przyjeżdżają. A to wielkie zamieszanie z nimi – tłumaczyła Teresa, jakby co najmniej sama była odpowiedzialna za organizację zlotu.
– Wiem. Też będę. Zapisałem to już dawno w kalendarzu. – Szymon sięgnął do kieszeni spodni po nieduży notes. – Mam chorągwie nieść.
– A ty też jesteś w Herosach? Bo mój wnuczek na ten przykład… – Przerwała, gdy zza drzwi dobiegł ich wybuch śmiechu.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
W serii Znak Crime ukazały się dotychczas:
1. Półmistrz, Mariusz Czubaj
2. Oszustka, Aleksandra Śmigielska
3. W snach to ja trzymam nóż, Ashley Winstead
4. Bez wyboru, Agnieszka Płoszaj
5. Dobra żona, Darby Kane
6. Otulina, Klaudiusz Szymańczak
7. Spirala, Igor Brejdygant
8. Miejsca cieniste, Jacek Kalinowski
9. Nie to miejsce, nie ten czas, Gillian McAllister
10. Nie zabijaj, Agnieszka Płoszaj
11. Niewypowiedziane, Jess Lourey
© Copyright by Agnieszka Płoszaj, MMXXIII
© Copyright for this edition by Społeczny Instytut Wydawniczy Znak sp. z o.o., MMXXIII
Projekt okładki i stron tytułowych: Daniel Rusiłowicz
Fotografia na okładce: Robert.em | Unsplash
Wydawca serii: Adrian Tomczyk
Redaktorka prowadząca: Agata Ługowska
Konsultacja literacka: Anna Lotos
Redakcja: Ida Świerkocka
Korekta: Mirosław Ruszkiewicz, Mirosław Krzyszkowski
Projekt layoutu: Irena Jagocha
978-83-240-6704-6
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I
Kraków MMXXIII
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Marcin Kośka
