Nie pytaj, czy cię kocham - Night H.P. - ebook + książka
NOWOŚĆ

Nie pytaj, czy cię kocham ebook

Night H.P.

5,0

90 osób interesuje się tą książką

Opis

Cassie wraca do rodzinnego domu z sercem w kawałkach. Zdradzona przez mężczyznę, z którym tworzyła duet muzyczny i marzyła o wspólnej przyszłości, szuka ukojenia i próbuje odnaleźć siebie na nowo. Plan na spokój i prostą codzienność szybko jednak zostaje zburzony, gdy na jej drodze staje Blake – tajemniczy, niepokorny i pełen sprzeczności mężczyzna, którego obecność budzi więcej pytań niż odpowiedzi.

 

Blake nigdy o nic nie prosił – szczególnie o to, by ktoś próbował go zrozumieć. Przeszłość nauczyła go, że ludzi najlepiej trzymać na dystans. Cassie jest dla niego wyzwaniem, a jednocześnie kimś, od kogo nie potrafi trzymać się z daleka. Ich relacja jest burzliwa, pełna napięcia i emocji, które starają się ignorować.

 

Oboje nie chcą się wiązać na stałe. To właśnie dlatego zawierają umowę – układ bez zobowiązań, bez obietnic, bez przyszłości. Ale jak długo mogą udawać, że ich uczucia są jedynie chwilowe? W miarę jak sekrety Blake’a zaczynają wychodzić na jaw, a Cassie walczy z własnymi demonami, ich umowa przestaje być taka prosta, jak się wydawało.

 

Nie pytaj, czy cię kocham to opowieść o sztuce przebaczania i miłości, która potrafi wyjść poza granice wyznaczone przez lęk i ból.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 633

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karolinakita1984

Nie oderwiesz się od lektury

przepiękna wzruszająca popostu cudowna
00



Copyright © by H.P. Night, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta : Magdalena Czmochowska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracje wewnątrz książki: pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w Internecie

ISBN 978-83-8290-902-9

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Epilog

Dla Gosi, za to, że nigdy nie przestałaś wierzyćDla Natalii, za niewyczerpane wsparcieDla Klaudii, za to, że jesteś

Prolog

– Błagam, porozmawiaj ze mną, Cassie. – Jason przeczesuje palcami blond kosmyki, które niesfornie opadają mu ponownie na czoło.

Wymownie kopię w jego stronę torbę, aby się spakował i zniknął z mojego życia. Wbijam paznokcie w dłoń, by zachować trzeźwość umysł i trzymać emocje na wodzy.

– Cassie… – jęczy i podchodzi bliżej, próbując złapać mnie za ramiona.

Ledwo jego palce musną moje ramię, a ja odskakuję jak oparzona. Miejsce, którego dotknął, płonie, ale inaczej niż dawniej, gdy nasze ciała stykały się ze sobą. Jeszcze niedawno nie sprawiało to tak wielkiego bólu, jego dotyk nie był najmniej pożądaną rzeczą. Odsuwam się bardziej, aby podkreślić, jak bardzo nie chcę już dzielić z nim przestrzeni. Mimowolnie szukam w szarych tęczówkach chłopaka, który cztery lata temu skradł mi serce w Washington Square Park, gdy grałam na publicznym pianinie, a on dołączył do mnie z wiolonczelą. Nigdy wcześniej moje serce nie zabiło tak szybko w reakcji na żadnego mężczyznę.

– Byłem pijany, Cassie – mówi ledwo słyszalnie. – To naprawdę nic nie znaczyło…

Wciągam głęboko powietrze.

Boże, jakie to oklepane! Jego słowa działają na mnie niczym płachta na byka.

– A Laura o tym wie? – pytam, wbijając w niego spojrzenie.

Jego język prześlizguje się po wargach, a oczy uciekają w bok, jakby chciał się ukryć przed ciężarem mojego wzroku.

– Och, więc nie wie, że przeleciałeś ją po pijaku, w zaćmieniu umysłu, nie zdając sobie sprawy z tego, co robisz? – kpię.

Tylko to jeszcze chroni mnie przed pełnią bólu i świadomością konsekwencji naszego rozstania.

Palące poczucie zdrady jest tak silne, że gdybym w tej chwili pozwoliła sobie przeżyć te emocje, prawdopodobnie na jego oczach spaliłabym się na popiół. Jeszcze jestem w szoku i mogę nad sobą zapanować.

Jason wzdycha i przykłada palce do nasady nosa. Pomiędzy nami trwa cisza, która oblepia całe moje wnętrze, aż mam ochotę już tylko płakać. Wiedział, co robi. Nie był aż tak pijany. Serce wali mi jak młotem, a krew coraz szybciej krąży w żyłach. Gdy jego milczenie się przedłuża, a powietrze staje się coraz bardziej duszne, rzucam ostateczny wyrok, bez prawa do apelacji.

– Spakuj się, a kiedy wrócę, ma cię tu nie być. Zostaw klucze na stole.

Chcę wyjść z mieszkania i jak najszybciej stracić go z oczu. Nawet na niego nie patrzę, choć coś w środku domaga się odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Czego mu zabrakło, że poszedł do innej? I to do dziewczyny, którą uważałam za przyjaciółkę. Wszystkie nasze wspólne plany i marzenia właśnie rozpadają się na moich oczach, zamieniając wszystko w gruzy. Jego zdrada jest niczym uderzenie samolotów w World Trade Centre. Wszystko stracone.

Odwracam się, by wyjść, ale Jason chwyta mnie za łokieć. Odwracam się, mając ochotę uderzyć go w twarz, lecz desperacja w jego spojrzeniu sprawia, że zastygam w oczekiwaniu na to, co ma do powiedzenia.

– Ostatnio nie było między nami najlepiej, Cassie – rzuca pretensjonalnym tonem. – Odpychałaś mnie. Na wszystko mówiłaś „nie”. Znowu zamknęłaś się w sobie.

Otwieram usta ze zdumienia, on jednak kontynuuje, jakby był w stu procentach pewien swojej racji.

– Wiem, że to dla ciebie trudny okres, dużo się działo, ale to był tylko ten jeden raz, chwila słabości, przysięgam. Nic do niej nie czuję. Przyznałem się, bo nie chciałem cię okłamywać, nie mógłbym. Kocham cię…

Prycham z pogardą, która we mnie narasta, i gwałtownie uwalniam się z jego uścisku, a wolną dłonią wymierzam mu policzek. Obraca twarz w bok, klnąc cicho pod nosem. Jestem oszołomiona, że ma czelność zwalać winę na mnie! Nie jestem w stanie dłużej powstrzymać napływających do oczu łez. Jego słowa ranią równie mocno, co ta cała prawda, którą niedawno mi przekazał, aby mnie nie okłamywać. To zbyt wiele.

Ocieram pierwszą łzę, która wymknęła się spod powieki, lecz napływają kolejne. Obraz coraz bardziej się rozmazuje. Walczę o oddech, czując się, jakbym tonęła. Jason patrzy na mnie coraz bardziej obłąkańczym spojrzeniem, nerwowo przestępuje z nogi na nogę, zdając sobie sprawę, jak wielki błąd popełnił, wypowiadając te słowa. Unoszę dumnie brodę. Patrzę mu hardo w oczy. Choć moje serce zawodzi i pada na kolana za utraconą miłością, a dusza rozpada się na miliony kawałeczków, na zewnątrz pozostaję chłodna i niewzruszona, po czym rzucam:

– Jeśli nie jesteś w stanie znieść mnie wtedy, gdy jestem najgorsza, nie zasługujesz na mnie, gdy jestem najlepsza. Zejdź mi z oczu. Nigdy więcej nie chcę cię widzieć. Wszystko zepsułeś.

Wychodzę z domu. Nie trzaskam drzwiami. To nie jest w moim stylu.

Rozdział 1

Miesiąc później…

Coraz mocniej zaciskam spocone dłonie na kierownicy, gdy GPS informuje mnie, że zbliżam się do celu. Wjeżdżam na Hesperus Avenue, wijącą się wśród gęstego lasu, i po około dziesięciu minutach jazdy skręcam w boczną ścieżkę, gdzie kończy się asfalt. Jadę wolno, a samochód podskakuje na nierównościach leśnego podłoża.

Kiedy dostrzegam tabliczkę z napisem „teren prywatny”, wiem, że jestem na miejscu. Parkuję. Dalej prowadzi zbyt wąska, leśna dróżka, aby zmieścił się na niej samochód. Wysiadam, po czym wyciągam z bagażnika torbę i ciągnąc ją za sobą, idę wyznaczoną drogą. Coraz wyraźniej słyszę szum oceanu, który przyciąga mnie do siebie, hipnotyzując swoim dźwiękiem. Przyspieszam kroku i w końcu wychodzę na sporych rozmiarów zielony plac. Na widok bezkresnego Oceanu Atlantyckiego wciągam głęboko powietrze, po czym powoli wypuszczam je z płuc, a minimalna część ciężaru opada z moich ramion. Zasłaniam dłonią oczy przed oślepiającym blaskiem słońca odbijającego się od tafli wody. Podchodzę bliżej krawędzi kamienistego klifu i spoglądam w dół, na rozbijające się o skały fale. Chłodny wiaterek łagodzi gorące promienie słońca muskające moją skórę. Ta chwila wystarczy, abym poczuła się orzeźwiona po długiej podróży.

Odwracam się w stronę wiktoriańskiego domu, stojącego dumnie w otoczeniu drzew. Z zewnątrz nie wygląda przyjaźnie. Fasada aż prosi się o renowację. Szara, wyblakła farba łuszczy się, odsłaniając drewno. Mimo to uśmiecham się, zachwycona jego wysokimi, półokrągłymi oknami i szpiczastym dachem, które tak uwielbiałam w dzieciństwie. Wspomnienia napływają falami, a serce bije coraz szybciej, jakby reagowało na powrót do miejsca, które zawsze pozostało dla mnie domem. Przez chwilę wydaje mi się, że drzwi się otworzą i mama wybiegnie z wyciągniętymi ramionami, a ja utonę w jej czułym uścisku, przekonana, że już niedługo wszystko znowu będzie dobrze – stanę na nogi i wrócę znacznie silniejsza.

Bardzo mi jej brakuje… Oddałabym wszystko, by cofnąć czas i wrócić do tych chwil, kiedy życie wydawało się znacznie prostsze. Jestem bardzo wdzięczna, że go nie sprzedała, tylko zostawiła mi – żartowała, że jak już spełnię swoje marzenia i zostanę znaną pianistką, to miejsce będzie dla mnie idealne. Wiedziała, że tęskniłam za ciszą i spokojem, a przeprowadzka do głośnego, tłocznego Nowego Jorku dla introwertycznej pianistki to bardzo stresujące doświadczenie.

Ostrożnie stawiam kroki na nieco spróchniałej werandzie. Deski trzeszczą pod naporem moich stóp. Z bliska mogę dostrzec resztki drewnianych detali zdobiących fasadę. Na werandzie stoją ławeczka, wiklinowy stolik kawowy i fotel bujany.

Z torby wyciągam ozdobny klucz i przekręcam zamek. Drzwi otwierają się, wydając z siebie skrzypnięcie. Od razu uderza mnie fakt, że wnętrze domu nie zostało zmienione, choć wiem, że przez lata – zanim prawnie stał się mój, gdy tylko skończyłam dwadzieścia cztery lata, czyli trzy tygodnie temu – był okresowo wynajmowany. Zajmował się tym mój wujek Henry, który również mieszka w miasteczku i jednocześnie był bliskim przyjacielem mojej mamy. Odkładała pieniądze z wynajmu i dawała po równo mnie oraz mojej młodszej siostrze, dzięki czemu teraz nie muszę się martwić, czym opłacę swoją przerwę od życia.

Wnętrze domu emanuje elegancją, właśnie taką, jaką pamiętam. Ciemnobrązowa boazeria i kinkiety zdobią ściany, a na wysokim suficie widnieje ozdobna sztukateria. Podłoga w holu jest wyłożona płytkami ceramicznymi. Zaglądam do salonu, którego punktem centralnym jest półkoliste okno, sięgające od podłogi do sufitu, z widokiem na ocean. Na ciemnej, dębowej podłodze leży perski dywan, a klasyczna, ciemnoniebieska sofa i dwa fotele zachowały swoją świetność, podobnie jak dębowy stolik kawowy. Mój wzrok zatrzymuje się na kamiennym kominku z rzeźbionymi zdobieniami, nad którym wisi obraz mężczyzny. To jedyna rzecz w tym domu, która wywołuje we mnie dreszcz. Jego zimne, niebieskie oczy patrzą na mnie bez krzty sympatii, a ciemne, niemal czarne włosy tworzą kontrast dla bladej cery. Wygląda majestatycznie i władczo. Jestem do niego bardzo podobna z wyglądu, a porównania zarówno do niego jako człowieka, jak i do niego jako pianisty drażniły mnie coraz bardziej z każdym rokiem, czy to w szkole muzycznej, czy na studiach.

Walter Hogan – mój pradziadek. Znany pianista, po którym odziedziczyłam talent muzyczny, słuch absolutny, introwertyczną, skrytą naturę oraz skłonności do stanów depresyjnych i podatność na uzależnienia. Podobno im więcej pił, tym lepsze utwory tworzył. Niestety, to alkohol zniszczył jego karierę, Walter umarł, mając opinię dziwaka i gbura, a przez to, że prowadził pustelniczy tryb życia, został znaleziony dopiero kilka dni po śmierci. To jego dom. Tutaj żył, tworzył i zmarł.

Odwracam wzrok od obrazu i przenoszę na pianino w kącie. Żelazna dłoń zaciska mi się na sercu, gdy wpatruję się w instrument. Oddech staje się płytki i urywany. Puszczam torbę i podchodzę bliżej. Przesuwam palcami po klapie pianina jak po skórze dawno niewidzianego kochanka. Nagły atak tęsknoty wyciska mi z oczu palące łzy. Wspomnienia uderzają we mnie z siłą rozpędzonych bawołów. Szybko zabieram dłoń i przygryzam mocno wargę, żeby odegnać niechciane uczucia. Robię dwa kroki w tył, zwiększając dystans między mną a instrumentem.

– Żadnego rozczulania – upominam się cicho.

Wychodzę z salonu i kieruję się na górę, gdzie znajdują się łazienka oraz trzy sypialnie. Wybieram tę, która dawniej należała do moich rodziców. Mój wzrok przykuwa wielkie łoże z baldachimem, na którym leży satynowa pościel. Mam ochotę rzucić się na nie z nadzieją, że ponownie zacznę przesypiać noce, choć to nie źle dobrany materac pozbawia mnie snu. Gdy rozlega się dźwięk telefonu, odwracam spojrzenie od widoku za oknem i odbieram.

– Cześć, Cass! – zaczyna dziarsko moja młodsza siostra. – Dojechałaś?

– Tak, niedawno.

– W jakim stanie jest dom?

– Naprawdę w dobrym, Sally. Wujek nic tu nie zmieniał.

– Chciałabym tam z tobą być – wyznaje – ale znam cię i wiem, że potrzebujesz wszystko przetrawić w samotności i po swojemu. Pamiętaj tylko, że jestem.

– Oczywiście, że pamiętam – odpowiadam łagodnie.

Przez chwilę trwa pomiędzy nami cisza, gdy nagle siostra pyta:

– Wrócisz do Nowego Jorku, prawda?

Pytanie mnie zaskakuje, a przede wszystkim nutka niepewności w jej głosie.

– Wrócę – odpowiadam stanowczo. – Dlaczego miałabym nie wrócić?

– Bo nigdy nie wiem, co się dzieje w twojej głowie i o czym naprawdę myślisz – rzuca żartobliwie, ale jest w tym odrobina żalu. – Może zaszyjesz się w tym domu i będziesz żyła jak pustelniczka z dala od świata zewnętrznego. Zamienisz się w szaloną, owładniętą obsesją pianistkę alkoholiczkę, cierpiącą na bezsenność i…

– Nie martw się, nic takiego się nie stanie – przerywam ze śmiechem jej ponure wizje.

Właściwie nie jest mi wcale do śmiechu, ale ona nie musi wiedzieć, że właśnie tak jawi mi się przyszłość, biorąc pod uwagę mój obecny stan psychiczny. Czuję się jak kupka popiołu. Zapewnienia, że z czasem będzie łatwiej, a ból zacznie słabnąć, nijak się mają do mnie. Wręcz przeciwnie. Gdy przebywałam w mieszkaniu, z którego wyrzuciłam Jasona, nic nie było dobrze, bo pomimo tego, jak bardzo mnie skrzywdził, głupie serce wciąż tęskniło. Mogłam skonfrontować się z Laurą i napluć jej w twarz, wytargać za kudły, może choć trochę by mi ulżyło. Jason po zabraniu z swoich rzeczy zostawił liścik, w którym napisał, że czeka na kolejną rozmowę ze mną, gdy już opadną emocje, ale wyjazd i odcięcie się od wszystkiego wydawały mi się lepszym rozwiązaniem.

– Oczywiście, że się martwię! Siostry już tak mają, a ty nie jesteś skłonna do zwierzeń.

– Przepraszam, taka już jestem – mruczę.

– Wiem. Nie mam żalu. Mam nadzieję, że uda ci się pozbierać. Ale przyznaj, że to świetne miejsce na nagranie kolejnej płyty, prawda? – rzuca z przesadną wesołością. – Solowej, tym razem. Jak wydobędziesz ze swojego niezgłębionego serca te wszystkie muzyczne skarby, to cały świat padnie ci do stóp, tylko więcej odwagi. Poważnie, Cass. Nie potrzebujesz tego dupka ani jego świty. Zawsze byłaś samotnym wilkiem i bez nich też jesteś świetna. Oni i tak byli tylko tłem.

– Jason nie – mówię z żalem. – Byliśmy duetem.

– Tak, ale on bez ciebie jest nikim, a ty sama w sobie jesteś cudowna.

Parskam ponuro, ale mimo wszystko się uśmiecham.

– Dzięki za wsparcie, Sally, ale…

– Tak, wiem. Ty nie lubisz rozmawiać o tym, co bolesne. Wolisz iść dalej i w jakiś sposób podziwiam cię za to. Wyszłaś z wielu dołków. Teraz też dasz radę. Zobaczysz, że wrócisz jeszcze silniejsza.

– Jasne, że tak. – Staram się wlać w swój głos jak najwięcej optymizmu.

– Tylko nie wątp w miłość, dobra? Ona naprawdę istnieje, Cass – mówi, jakby przekonanie mnie o prawdziwości tych słów nagle stało się jej życiowym celem.

Nie odpowiadam przez dłuższą chwilę, więc kontynuuje ostrożnie.

– Pamiętasz, jak rozmawiałyśmy o ideach wakacyjnych romansów…?

Przewracam oczami. Znowu się zaczyna.

– Tak, i powiedziałam wtedy, że to dla mnie bez sensu.

– Rany, tak samo, jak bez sensu było dla ciebie zakochiwanie się w czasach liceum!

– Tak, wiem. Jestem nudna – przyznaję pokornie.

– Bo jesteś! – Śmieje się. – Człowiek karmi się miłością, Cassie. Potrzebuje jej jak tlenu, inaczej usycha i gnije w środku, a uwierz mi, że przelotne znajomości potrafią dać więcej niż długie związki. Bez żadnych oczekiwań, tylko ta chwila, która trwa. Unika się wtedy rozczarowań.

– Naczytałaś się za dużo książek, Sally – mruczę z przekąsem.

– Może. Ale mam sporo doświadczenia jak na swoje krótkie dziewiętnastoletnie życie. I tak, pokazuję ci właśnie język.

– A ja się uśmiecham.

Gówno prawda, wcale się nie uśmiecham.

– Zrób zdjęcie, bo nie wierzę, moja marudo!

Zawsze była niepoprawną romantyczką, wierzącą w księcia z bajki. Jason miał potwierdzać, że tacy istnieją. Przynajmniej dzięki temu, że mnie zdradził, Sally trochę zwątpiła. Nie żeby mnie to cieszyło, ale mam nadzieję, że zacznie być rozważniejsza w doborze mężczyzny. W jej mniemaniu każdy jeden to ten już na zawsze. Doszło do tego, że miałam zapas chusteczek i czekoladek, aby poprawić jej humor, gdy kolejna miłość na wieczność okazywała się niewypałem.

– Co będziesz dzisiaj robić? – pyta, desperacko pragnąc podtrzymać rozmowę.

– Może wieczorem przejdę się do miasteczka.

– Doskonały pomysł! – Przyklaskuje z nadmiernym entuzjazmem.

Zastanawiam się, jak wyglądałam w ostatnich tygodniach w jej oczach.

– Zadzwoń do mnie na kamerkę, chętnie pozwiedzam z tobą stare kąty, chociaż mało pamiętam. Miałam sześć lat, jak się wyprowadziliśmy do Nowego Jorku. Zobaczysz się z wujkiem?

– Na pewno – wzdycham ciężko na samą myśl o rodzinnym spotkaniu z nim i ciotką Harriet.

Nie mam ochoty na żadne towarzystwo, lecz gdy zdecydowałam się przyjechać do Haven Cove i poinformowałam go o tym przez telefon, wyraził ogromną chęć zobaczenia mnie.

Nie miałam serca odmówić.

– No dobrze, odpoczywaj. Ucałuj wujka ode mnie. Ciotki lepiej nie, bo ci jeszcze twarz odgryzie, harpia jedna. Nie była zbyt miła.

Śmiejemy się, rozmawiamy jeszcze na nieistotne tematy, trochę wspominamy czas, gdy mieszkałyśmy w Haven Cove, po czym się rozłączamy. Jestem tak zmęczona, jakbym przebiegła maraton, mając płuca palacza z dwudziestoletnim stażem jarania.

Kładę się na łóżku z nadzieją, że tym razem uda mi się zdrzemnąć nieco dłużej niż cztery godziny czy złapać krótką drzemkę.

Rozdział 2

– Cześć, mogę się dosiąść?

Drgam na dźwięk męskiego głosu i natychmiast odrywam wzrok od kufla piwa, w który wpatrywałam się bezmyślnie od kilku dłużących się minut, całkowicie pochłonięta pięknym głosem śpiewającej dziewczyny.

Przymykam oczy, nabieram głęboko powietrza i zmuszam się do uśmiechu – takiego, który mówi: „Zwykle jestem miła, ale dzisiaj lepiej mnie nie prowokuj, bo tego pożałujesz”. Powoli przenoszę wzrok na mężczyznę, a gdy nasze spojrzenia się krzyżują, coś we mnie zamiera. Na ułamek sekundy zapominam, co chciałam powiedzieć.

Pierwsze, co przyciąga uwagę, to jasnoniebieskie tęczówki i ciemne rzęsy, jakby były lekko muśnięte tuszem. Jego blond włosy związane są w kitkę tuż nad karkiem, a delikatne rysy twarzy nadają mu łagodności. Być może moje serce zabiłoby szybciej, gdybym nie była emocjonalnym wrakiem, ale z zakamarków wspomnień zaczyna się wyłaniać obraz chłopca o tym samym uśmiechu, którym obdarza mnie mężczyzna.

– Ja cię chyba znam – mówię niepewnie.

Kiwa głową, ale nie pomaga mi wychwycić niczego z pamięci. Unoszę palec i przykładam pięść do czoła, stukając w nie, jakbym wyszukiwała w rejestrze mózgu odpowiednich momentów z jego udziałem.

Nagle mnie oświeca.

– Chłopak od koni! – Celuję w niego palcem.

Unosi brew, a jego mina wyraża zawód.

– Czekaj, czekaj.

– Robię to – odpowiada rozbawiony, biorąc się pod boki.

– Noah? – pytam nieśmiało.

– We własnej osobie! – Rozkłada ręce, jakbym wygrała jakąś nagrodę w teleturnieju, rozwiązawszy poprawnie zagadkę.

Wpatruję się w niego dłuższą chwilę, aż w końcu zmieszany przeczesuje włosy, uciekając wzrokiem na boki.

– No tak… – mamrocze. – Minęło trochę czasu i…

Zrywam się z miejsca, jakby mnie coś w tyłek ugryzło, i wpadam mu w ramiona, prawie nas przewracając. Zamyka mnie w mocnym uścisku, aż śmiech wyrywa się z moich ust.

– Nie wierzę, że to ty! Ale wyrosłeś!

Noah śmieje się ciepło, przywodzi na myśl ogrzewające słońce, które wychynęło się zza ciemnych chmur. Wyjechałam z Haven Cove, mając dwanaście lat. Minęło kolejne tyle, zanim nasze drogi znowu się skrzyżowały. Cieszę się, że jest pierwszą napotkaną tutaj osobą.

– Ja też nie poznałem cię od razu. Patrzyłem na ciebie przez dłuższą chwilę jak stalker i zastanawiałem się: Cassie czy nie Cassie? Musiałem się przekonać.

– Co u ciebie? Siadaj i opowiadaj. – Pochylam się w jego stronę, ożywiona spotkaniem. Jego obecność wyciągnęła mnie z letargu.

– Przejąłem stadninę, po tym jak trzy lata temu moi rodzice zginęli w wypadku, i aktualnie staram się utrzymać ją na powierzchni – wypala na jednym wydechu, jakby chciał mieć to już za sobą. – W zasadzie tyle ciekawostek z mojego życia. Ciągle tylko praca i praca, nie mam za bardzo czasu na rozwijanie życia osobistego.

– Boże, Noah. Tak mi przykro. Nie wiedziałam, że twoi rodzice nie żyją. – Wyciągam dłoń w jego stronę, a on ją chwyta. – Moja mama również zginęła w wypadku, ale minęło już sześć lat.

– Tak, słyszałem o tym od Henry’ego. Przykro mi. Pamiętam twoją mamę. Była wspaniałą kobietą.

– Tak jak twoja. Przecież były przyjaciółkami.

– Najlepszymi. Co cię tu sprowadza, Cassie? – pyta, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

– Moi rodzice rozstali się dawno temu – mówię, ignorując jego zaskoczenie. – Mama przepisała na mnie dom pod warunkiem, że zostanę jego właścicielką dopiero po ukończeniu dwudziestego czwartego roku życia. Przez ten czas był wynajmowany, a teraz nadarzyła się okazja, aby odwiedzić stare kąty, i oto jestem.

Noah kiwa głową.

– Wiem, że był wynajmowany, ale szczegółów nie znałem. Przeprowadzasz się tu na stałe czy…?

– Och, nie! W zasadzie miałam zamiar zostawić wszystko w rękach wujka i nawet się tu nie pojawiać. Byłam o krok od podpisania kontraktu z wytwórnią i rozpoczęcia wymarzonej kariery muzycznej. – Przełykam ślinę i biorę łyk piwa, by ukryć, jak bardzo łamie mnie to wspomnienie.

Noah otwiera usta, ale unoszę dłoń, by go powstrzymać.

– Nie pytaj. Po prostu nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem.

Nie mam siły o tym mówić, kiedy rana jest nadal świeża, a każde słowo przypomina mi o dniu, w którym wszystko się rozpadło.

– Wiem coś o tym – mówi Noah, a jego oczy zachodzą smutkiem.

Chwilę trwamy w ciszy, po czym zaczyna wypytywać mnie o życie w Nowym Jorku. Rozmawiamy na niezobowiązujące tematy. Opowiada mi o stadninie, trochę wspominamy dawne czasy, dzięki czemu przypominam sobie coraz więcej szczegółów, a przeszłość staje się nieco żywsza. Nawet minuty przestały się tak bardzo dłużyć.

Na chwilę podchodzi do nas Layla – wokalistka umilająca czas gościom swoim śpiewem. Wita się z Noah. Od słowa do słowa okazuje się, że to przyjaciółka mojej kuzynki Amandy. Od niej dowiaduję się, że niedługo ma zamiar wpaść z odwiedzinami. Layla mnie nie kojarzy, dopóki nie pada wspomnienie o moim dziadku i informacja, że jestem spadkobierczynią jego domu. Wspomina ze śmiechem, że moja kuzynka mnie nie lubiła i często narzekała, że jestem sztywna i siedzę tylko przy pianinie, co zresztą jest prawdą.

Nie chodziłam do szkoły w Haven Cove, tylko do szkoły muzycznej w Baltimore, ale oprócz Noah nie miałam za bardzo kontaktu z dzieciakami z miasteczka. Od dziecka byłam owładnięta muzyką. Odkąd tylko mój mały paluszek zetknął się po raz pierwszy z klawiaturą pianina, zakochałam się w tym instrumencie i poświęciłam mu wszystkie swoje lata.

– Będę się zbierał. Wstaję o świcie – mówi Noah, gdy opróżniam kufel piwa do ostatniej kropelki. – Jak wrócisz do domu?

– Na piechotę – odpowiadam, choć zdaję sobie sprawę, że to dość daleko.

– O tej porze przez las? Zwariowałaś? – protestuje. – To jakieś dwadzieścia minut drogi. Podwiozę cię.

Zgadzam się, bo wiem, że nie darowałby sobie, gdybym szła sama. Przyznaję w duchu, że samotne przemierzanie takiej odległości o zmroku to nie najlepszy pomysł. Nie myślałam o tym, gdy wychodziłam na spacer. Byłam ciekawa, jak wiele pamiętam z miasteczka.

Po tym, jak mój ojciec dostał awans i świetną ofertę pracy, wyprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Moja siostra i on szybko sobie poradzili ze zmianą, ale mnie i mamie nie przyszło to z taką lekkością.

Haven Cove jest kolorowe, sielskie, idealne do spokojnego życia dla rodziny i emerytów, jeśli ktoś ceni sobie małomiasteczkowy styl. Miałam tutaj dobre dzieciństwo. W Nowym Jorku dużo się pozmieniało. W pewnym sensie straciłam oboje rodziców. Nie utrzymuję kontaktu z ojcem – nie mogę mu wybaczyć zdrady, odejścia i cierpienia, jakie zadał mojej mamie. Po jej śmierci mną i Sally zajęła się ciocia Jen, starsza siostra mamy, która wyjechała z miasteczka na studia do Nowego Jorku zaraz po liceum i odwiedzała nas czasem na święta Bożego Narodzenia. Ojciec miał nową rodzinę i nie było w niej dla nas miejsca.

– Kiedy przyjechałaś, Cassie? – zagaduje mnie Noah, gdy wychodzimy na zewnątrz, a morska bryza chłodzi moją twarz, przynosząc ulgę rozgrzanym od piwa policzkom.

– Dzisiaj.

– Na jak długo zostaniesz?

– Jeszcze nie wiem. Potrzebuję zmienić otoczenie i się zresetować.

– W takim razie mam nadzieję, że odwiedzisz mnie w Lucky Horse.

– Jasne.

– Dobrze się czujesz? – pyta zatroskany, gdy przystaję i przykładam dłoń do czoła, aby zniwelować zawroty głowy.

– Tak, jestem tylko zmęczona.

To duże niedopowiedzenie, ale nie musi o tym wiedzieć. Nie mam apetytu, mało śpię, za dużo piję, od miesiąca nie dotknęłam klawiszy pianina i nawet nie mogę na nie patrzeć… Czuję się świetnie.

Mężczyzna otwiera drzwi samochodu i wsiadamy do środka. Drogę pokonujemy w przyjemnej ciszy, a kiedy docieramy na miejsce, czeka mnie jeszcze spacer przez las, dlatego nie dziwię się, że Noah wysiada razem ze mną. Włącza latarkę w telefonie.

– Cholera, nie będziesz się bała tu mieszkać?

– Pamiętam, że miasteczko było bezpieczne. Oprócz festynów nie za wiele się tu działo.

– Różnie z tym bywa. Są ludzie, na których lepiej uważać. Lubią zaczepiać dla zabawy. Mieliśmy tutaj wiele nieprzyjemnych sytuacji.

– Będę pamiętać. Nie mam zamiaru zbyt często pojawiać się w miasteczku, więc wątpię, żebym komuś się naraziła.

Tak, właśnie taki mam plan. O ile wcześniej nie byłam duszą towarzystwa, o tyle teraz mam zamiar na jakiś czas stać się totalną pustelniczką, dopóki nie poukładam sobie wszystkiego w głowie.

– Będziesz komponować? Piękne otoczenie chyba sprzyja wenie.

– Mam taką nadzieję – odpowiadam wymijająco.

Gdy podchodzimy pod dom, Noah świeci na niego latarką.

– Nie działa oświetlenie na ganku – wzdycha. – Jak chcesz, będę mógł to naprawić. Ciemno tu jak w grobie.

– Poradzę sobie, Noah. Dziękuję – odpowiadam z twardszą nutą w głosie, machinalnie wprowadzając dystans.

Jeśli zauważył tę drobną zmianę, to nie daje tego po sobie poznać.

– Jasne. To będę leciał i czekam na ciebie w Lucky Horse.

– Dzięki za odprowadzenie. Niedługo się zobaczymy – obiecuję, wcale nie będąc pewną, czy tak będzie.

Wchodzę do środka, ściągam buty i niemalże wlokę się na górę, czując przyjemną senność. Padam twarzą w miękką pościel. Nawet nie myślę o prysznicu ani przebieraniu się – po prostu chcę zasnąć.

Rozdział 3

Dochodzi pierwsza w nocy. Leżę na kanapie, wpatrując się tępo w ekran laptopa, który spoczywa na stole. Film trwa już od pół godziny, ale zamiast mrozić krew w żyłach, jedynie mnie nudzi. Choć oczy mam wysuszone na wiór, nie mogę zasnąć. Bezsenność jest moim częstym problemem, zwłaszcza gdy dużo się dzieje albo przeżywam silne emocje. Ostatni raz tak miałam po śmierci mamy.

Masuję skronie, próbując uśmierzyć ból głowy. Wypity wcześniej alkohol chwilowo przytępił myśli, ale teraz znowu zachowują się jak przeszczekujące się nawzajem psy.

Wyłączam laptop i w sekundę tego żałuję. Zapada niebywała ciemność, jakbym nagle oślepła. Czekam chwilę, aż wzrok przyzwyczai się do mroku, kiedy docierają do mnie kroki z zewnątrz. W tej przejmującej ciszy słyszę, jak ktoś wchodzi po schodach ganku. Deski skrzypią pod naporem ciężaru, potem rozlegają się cichy chichot i burkliwe mruknięcie.

Marszczę brwi, próbując zachować spokój, choć serce bije mi jak szalone. Coś upada, wydając metaliczny brzęk, który niesie się echem po cichej przestrzeni. Przed oczami mam obraz łomu, ale wydaje mi się, że to coś mniejszego i lżejszego. Myśl, że może to nóż, nie przynosi mi jednak większej ulgi – wręcz przeciwnie, nakręca moją panikę.

Że też musiałam zostawić ten cholerny telefon na górze!

Zachciało mi się horrorów… Ale to nie film, tylko rzeczywistość, do cholery!

Nagle słyszę zgrzyt klucza wkładanego do zamka. Krew zamarza mi w żyłach. Skrzypnięcie zawiasów zdradza, że ktoś właśnie wszedł do środka.

– To szaleństwo – szepcze jakaś dziewczyna, a po chwili drzwi się zamykają. Nagle czuję się jak w pułapce, strach paraliżuje mnie do tego stopnia, że nie wiem, jak powinnam zareagować. – Może powinniśmy…? – Przerywa w pół słowa.

Rozlega się dźwięk, jakby ktoś popchnął ją na ścianę i zasłonił usta. Słyszę przyspieszone oddechy i ciche jęki. Z każdym dźwiękiem coraz bardziej dociera do mnie, że ktoś zrobił sobie z mojego domu miejsce na schadzkę. Pewnie jacyś gówniarze. Strach miesza się ze złością, ale postanawiam ich zaskoczyć.

Słyszę, że są coraz bliżej, więc bez namysłu rzucam się na oślep, żeby się schować za kanapą – kończy się to bolesnym uderzeniem uda o róg stołu.

Wstrzymuję oddech, starając się stłumić jęk bólu.

– Słyszałeś? – pyta dziewczyna z przestrachem. – Ktoś tu chyba jest. Mówiłeś, że dom jest pusty!

Szybko kulę się za kanapą, przykładając dłoń do ust i mając nadzieję, że nie zostanę zauważona przez intruzów. Staram się wymacać butelkę wina stojącą na stole. W tej wszechogarniającej ciszy czuję, że moja obecność jest wyczuwalna i oni słyszą moje łomoczące serce.

– Ostrożnie, to może być włamywacz – szepcze przejętym głosem dziewczyna, a ja duszę w sobie prychnięcie.

Nie mam pojęcia, z kim mam do czynienia, więc zaciskam dłoń na szyjce butelki, a chłodne szkło dodaje mi odwagi.

Ciche pstryknięcie włącznika i oślepiający błysk światła są dla mnie jak sygnał dowódcy do ataku. Zbieram w sobie całą odwagę, podnoszę się gwałtownie, biorę zamach i rzucam butelką w mężczyznę stojącego w progu salonu. W ułamku sekundy widzę zaskoczenie na jego twarzy. Dziewczyna krzyczy krótko, odskakuje i wpada na ścianę. Jemu udaje się uchylić, a butelka z trzaskiem rozbija się o podłogę w holu.

Napędzana adrenaliną chwytam za świecznik i przyjmuję bojową postawę, skupiając wzrok na mężczyźnie. Kątem oka widzę przerażoną dziewczynę z dłońmi przytkniętymi do ust, ale poświęcam jej jedynie ułamek sekundy uwagi.

– Ręce do góry! – rozkazuję, jakbym trzymała pistolet, a nie ciężki mosiężny świecznik, który ledwo mogę unieść.

Mężczyzna unosi brwi, a jego wargi wykrzywiają się w drwiącym uśmiechu, zanim z jego gardła wydobywa się krótkie, prześmiewcze parsknięcie, jakby moje słowa były jedynie godnym pogardy żartem.

– Poważnie? Odłóż to, zanim zrobisz sobie krzywdę. Jeszcze upuścisz na stopę czy coś.

– Bawi cię to? – warczę, mrużąc oczy.

– Troszeczkę – odpowiada z parsknięciem pełnym ironii, nie zwracając najmniejszej uwagi na nerwowe poszturchiwania bladej dziewczyny u jego boku, którą na razie traktuję jak powietrze.

Wygląda jak dziecko, a on… on już dawno przestał nim być. To nie nastolatek, tylko dojrzały mężczyzna, co tylko potęguje absurd tej sytuacji.

– Włamaliście się właśnie do cudzego domu i…

– Nie do końca się włamaliśmy – przerywa mi z lekceważeniem, pokazując klucz, po czym chowa dłonie do kieszeni spodni, a na jego twarzy pojawia się wyzywający uśmieszek.

– Skąd masz ten klucz? – pytam, coraz bardziej zdezorientowana.

Zaczynam się nawet zastanawiać, czy nie jest to tylko realistyczny sen, odbicie moich zszarganych nerwów i podświadomych lęków.

– Jesteś znajomym Henry’ego? Dał ci go? Co tu robicie, do jasnej cholery?! – wyrzucam z siebie pytania jedno za drugim.

Zamiast odpowiedzieć, opiera się o ścianę, a jego spojrzenie leniwie sunie po moich nogach i przesuwa się wolno w górę. Przechodzą mnie dreszcze. Czuję się, jakby mnie prześwietlał, ale nie ma w tym nic z lubieżności, raczej… sama nie wiem. Ten wzrok sprawia, że tracę całą pewność siebie, ale staram się nie dać niczego po sobie poznać. Jego spojrzenie na chwilę zawiesza się ponad moim ramieniem, po czym powoli wraca na mnie i ponownie gdzieś poza. Boję się odwrócić, żeby zobaczyć, na co tak patrzy. Przekrzywia głowę i w zamyśleniu pociera kciukiem dolną wargę, jakby oceniał, czy jestem warta jego uwagi. Wkurza mnie ta pewność siebie bijąca od niego, podczas gdy ja drżę w środku, nie wiedząc, co się dzieje!

– A ty, co tu robisz? – pyta lekkim, zaciekawionym tonem, jakbyśmy prowadzili luźną rozmowę przy kawie.

– Ja? – Ręce mi opadają i spoglądam bezradnie na jego towarzyszkę.

Dziewczyna rzuca mu równie zaskoczone spojrzenie.

– Pytasz mnie, co ja tu robię? – Odkładam świecznik, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Strach zaczyna ustępować miejsca złości spowodowanej jego bezczelnością.

– Właśnie tak – mówi, z uśmieszkiem, jakby cała ta sytuacja była dla niego żartem. – Co tu robisz?

Wbijam paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, aż czuję lekki ból. Zaciskam pięści, jakby to miało uchronić mnie przed eksplozją gniewu. Jego lekceważące podejście do sytuacji, w której powinien się tłumaczyć i błagać, żebym nie dzwoniła na policję, doprowadza mnie na skraj wybuchu!

– Słuchaj no, dupku! – rzucam, podchodząc do niego w kilku krokach. – To ty wparowałeś z jakąś małolatą – ignoruję ciche prychnięcie dziewczyny – do mojego domu jak do siebie, jesteś na terenie prywatnym, i to ty masz się tłumaczyć, co tu robisz, jasne? – Wbijam palec w jego twardą pierś.

Jego twarz momentalnie tężeje. Mężczyzna w jednej chwili łapie mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie, aż zderzamy się klatkami piersiowymi.

Próbuję się wyszarpnąć, ale trzyma mnie tak mocno, że czuję się jak w potrzasku. Patrzę mu prosto w oczy, dostrzegając lekko powiększone źrenice.

– Schowaj pazurki i uważaj na paluszki, laleczko, żeby ich ktoś nie połamał – mruczy niskim głosem, trzymając mój nadgarstek jeszcze mocniej.

Czuję od niego zapach alkoholu, zmieszany z czymś słodkawym, ostrym. Prawdopodobnie oboje są na jakimś haju.

– Pianistce chyba się przydają, nie?

– O cholera… – jęczy dziewczyna, zakrywając usta dłonią.

Nie mogę oderwać wzroku od chłopaka, a jego słowa odbierają mi mowę.

Próbuję znaleźć w jego twarzy coś znajomego. Może poznaliśmy się, gdy mieszkałam tu jako dziecko? Może kiedyś się spotkaliśmy?

Skupiam się na jego oczach, ale jedyne, co widzę, to intensywnie zielone tęczówki. Lustrując jego twarz, zauważam drobne piegi na nosie i bliznę przecinającą prawą brew. Ma złocistą cerę, jakby często przebywał na słońcu, i krótko ostrzyżone ciemnobrązowe włosy, nieco dłuższe na górze, ale jestem pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam.

Podczas gdy ja analizuję każdy detal jego twarzy, jego oczy pozostają nieruchomo wpatrzone we mnie. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, że szturchnęłam kijem dzikiego kota.

– Skąd wiesz, że jestem pianistką? – pytam, nie kryjąc ani zdumienia, ani napięcia w głosie.

– Prawnuczka Hogana, czyż nie?

Przez chwilę jestem zaskoczona, ale przypominam sobie, że wujek Henry zawsze lubił mówić o naszej rodzinie, bo Hogan jest jej dumą, a po nim dopiero ja zaczęłam przejawiać ten sam geniusz muzyczny. W takich małych miasteczkach wieści rozchodzą się szybko, trudno o anonimowość. Na szczęście to działa teraz na moją korzyść.

Uśmiecham się złośliwie i przekrzywiam głowę, dostając nagły przypływ odwagi.

– W takim razie zakładam, że jesteś stąd. Jeśli pójdę na policję i opiszę, jak wyglądasz, pewnie wszyscy będą wiedzieć, o kogo chodzi. Nie wydaje mi się, żebyście mieli klucz legalnie – mówię sztucznie słodkim głosem, trzepocząc rzęsami. – Może nawet Henry domyśli się, kim jesteście. To oszczędziłoby sporo czasu. Czyż to nie cudownie?

– Myślę, że to nie będzie konieczne, naprawdę! – wtrąca się spanikowanym głosem dziewczyna. – Możemy to przecież wyjaśnić! My po prostu… – Milknie posłusznie, gdy mężczyzna unosi dłoń. Co za władczy typ!

W jego oczach coś się zmienia, nagle traci pewność siebie, a ja czuję satysfakcję. Wygląda na kogoś, kto nie jest zaprzyjaźniony z policją. Może ma wyrok w zawieszeniu, a moje zgłoszenie udupiłoby go na jakiś czas? Mój uśmiech pogłębia się, czuję, że trafiłam w samo sedno. Przygląda mi się, jakby oceniał, czy zrobiłabym to, o czym mówię.

– Szach-mat – szepczę triumfalnie, w odpowiedzi na jego wątpliwości.

Ku mojej satysfakcji, chłopak luzuje uścisk i puszcza mój nadgarstek, a jego twarz nieco łagodnieje. Mimo to w jego oczach pozostają błyski, jakby miał w nich pioruny. Odsuwam się krok w tył i zakładam ręce na piersiach. Wstrzymuję oddech, gdy leniwie wyciąga dłoń, łapie kosmyk moich włosów i obraca go między palcami. Przez chwilę bada jego strukturę, po czym podnosi na mnie wzrok spod długich rzęs, a na jego twarzy pojawia się delikatny, kokieteryjny uśmiech. Czuję się, jakby próbował mnie zahipnotyzować. Nie mogę odwrócić spojrzenia, które przytrzymuje tak długo, że aż zaczyna brakować mi tchu.

– W porządku, wygrałaś. Zapomnijmy o tym – mruczy, dotykając mnie końcówką włosów po nosie.

Otrząsam się i odtrącam jego rękę. Mruży oczy, patrząc na mnie spod byka, jakby urażony.

– Już wychodzimy. Co złego to nie my, a przynajmniej nie ja. – Unosi dłonie z cynicznym uśmiechem, po czym się wycofuje.

Oboje patrzymy na siebie, a mnie przenika dreszcz, gdy jedną ręką otwiera drzwi, nie odwracając się do mnie plecami i mówi cicho.

– Pamiętaj, żeby zamknąć drzwi na zamek, nie? Tak na wszelki wypadek. Nie wiadomo kto jeszcze ma klucz. – Mruga do mnie okiem i znika za drzwiami.

Wreszcie mogę wziąć głębszy wdech. Od gwałtownego przypływu powietrza kręci mi się w głowie, ale jeszcze nie czuję ulgi, że zniknął mi z oczu.

Przenoszę wzrok na blondynkę i dopiero teraz uważniej jej się przyglądam. Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy, to pytanie: ile ona może mieć lat? Wygląda na jakieś czternaście. Króciutkie, rozczochrane blond włosy, duże, niebieskie oczy, skóra niemal przezroczysta, aż można dostrzec przez nią każdą żyłkę. Dziewczyna jest bardzo wysoka, ale tak chuda, że mogłaby ją przewrócić byle bryza.

Zakazany romans? Nie chcę osądzać, ale…

– Tak bardzo przepraszam – mówi cicho, a jej głos drży, gdy spotyka moje spojrzenie. Skrucha w jej głosie wydaje się szczera, ale zmęczenie, które we mnie narasta, pozwala mi jedynie machnąć ręką w stronę drzwi.

– I za Blake’a też przepraszam. On…

– Do niezobaczenia – przerywam jej lodowatym tonem. – Przed wjazdem stoi samochód.

– Naprawdę nie zauważyliśmy, przepraszam – szepcze, spuszczając wzrok, a w jej ruchach czai się zawstydzenie. Jeszcze przez moment waha się, jakby chciała coś dodać, ale w końcu znika za drzwiami, zostawiając po sobie tylko ciche echo kroków.

Zatrzaskuję za nią drzwi, opieram się o nie plecami i osuwam na podłogę, czując, jak drżę. Masuję obolały nadgarstek. Ciągle mam wrażenie, że ten facet zaciska na nim swoją dłoń. Jak nic będzie siniak. Przenika mnie dreszcz i aż wstrząsa całym moim ciałem.

Cholera… zapomniałam o najważniejszym! Otwieram drzwi i krzyczę za nimi w ciemność.

– Klucz!

Odpowiada mi jedynie cisza. Wzdycham ciężko. Czekam jeszcze chwilę z nadzieją, że może blondynka wróci mi go oddać, ale chyba będę musiała wymienić zamki. Skąd, do licha, on miał klucz od tego domu?!

– Palant – mruczę, pocierając brew.

Adrenalina wciąż krąży mi we krwi. Jestem wykończona tą potyczką, jakbym przebiegła maraton. Świetnie początki! Oby tak dalej. Gównianego rozdziału życia Cassie Smith ciąg dalszy.

*

Otwieram gwałtownie oczy. Nie jestem pewna, czy huk, który słyszę, rozlega się w mojej głowie, czy dochodzi z zewnątrz, ale sprawia niemiłosierny ból. Zasłaniam uszy dłońmi, aż w końcu dociera do mnie, że ktoś puka do drzwi. Jęczę niepocieszona, że przerwano mi sen, którego tak bardzo potrzebuję.

Pukanie się powtarza. Jednym okiem spoglądam na zegarek. Spałam aż cztery godziny. Co za luksus!

– Idź stąd, kimkolwiek jesteś, proszę – szepcze, nie odrywając dłoni od uszu.

Gdy w końcu zapada cisza, oddycham z ulgą. Dzisiaj nie ma mnie dla nikogo.

Zasnęłam dopiero nad ranem na kanapie. Książka, którą próbowałam czytać, aby zająć czymś myśli, spadła na podłogę. Przez to, co się wydarzyło, nerwy miałam napięte jak postronki. Umysł podrzucał różne wizje tego, jak może zakończyć się ta noc. Serce podrywało się na każdy trzask gałązki.

Nie jestem przyzwyczajona do ciszy dzwoniącej w uszach, w której wszystko brzmi naprawdę złowrogo. Do tego w moje myśli wciąż wkradał się tajemniczy nieznajomy. Spotkanie było tak bardzo surrealistyczne, że zastanawiałam się, czy aby na pewno nie był to wytwór mojej wyobraźni. Wciąż na nowo mieliłam to w głowie, aż zasnęłam.

Może wcale go tu nie było i istniał tylko w mojej podświadomości? Odruchowo spoglądam na nadgarstek z siną obwódką. Przecież sprzątałam rozbitą butelkę… Chryste, ledwo otworzyłam oczy, a te intensywnie zielone tęczówki zawracają mi głowę!

Muszę się wykąpać, coś zjeść, uspokoić, pomyśleć, co zrobić w sytuacji, gdy ktoś ma klucze od mojego domu. Najrozsądniej byłoby pójść na policję, wymienić zamek. Przecież ten facet mi groził i jeszcze do tego świetnie się przy tym bawił! No psychol, jak nic.

Opieram łokcie o kolana i wczepiam palce we włosy. Powieki ciążą jak kamienie, a w ustach pali od suchości. Rozglądam się po pokoju za butelką wody, gdy kątem oka dostrzegam w oknie twarz. Serce podjeżdża mi do gardła, ale uspokajam się, widząc, że stojący za oknem mężczyzna uśmiecha się szeroko, machając do mnie dłonią. Marszczę brwi i dotykam klatki, wyczuwając pod palcami galopujące w zawrotnym tempie serce. Gdybym była typem samobójczyni, nie musiałabym rozważać targnięcia się na swoje życie. Mieszkańcy tego miasteczka wykończyliby mnie niespodziewanymi wizytami!

Wstaję, zbyt ociężale jak na swój wiek, i kieruję się do drzwi. Ledwo je otwieram, a tęgi mężczyzna z dobroduszną, czerwoną od gorąca twarzą, obdarza mnie najszerszym i najszczodrzejszym uśmiechem, jaki w życiu widziałam. Jego małe oczka są jak gwiazdy na niebie, które świecą blaskiem radości, aż mam ochotę ukłonić się nisko, niczym przed papieżem, ucałować pierścień i powiedzieć: „Niech dobrodziej wejdzie do środka i się rozgości”. Poważnie, ma tak sympatyczną twarz, że serce się raduje jej widokiem. Ociera chusteczką pot spływający z twarzy.

– Jak dobrze cię widzieć, Cassie. – Rozkłada ramiona, a pod pachami jego koszula jest przesiąknięta potem.

Dociera do mnie kwaśny odór, ale zmuszam się do uśmiechu i pozwalam się objąć. Wujek przyciska mnie mocno do siebie i o wiele dłużej, niżbym tego chciała.

Delikatnie się wyswobadzam, ale chwyta mnie za ramiona i przygląda się przez chwilę, mocno wzruszony. Widzieliśmy się sześć lat temu na pogrzebie mojej mamy, ale po jej śmierci kontakt się całkiem urwał. Dostałam jego numer od notariusza, gdy załatwiałam sprawę z domem.

Zdobywam się na uśmiech i zapraszam go do środka. Wskazuję kanapę, na której się rozsiada. Nie mam nawet czym go poczęstować, więc proponuję wodę. Chętnie przystaje na to, narzekając na upał. Przynoszę szklankę z wodą, modląc się w duchu, żeby jak najszybciej sobie poszedł. Nie jestem w nastroju do pogaduszek.

– Opowiadaj, co u ciebie. Słuch o tobie i twoich poczynaniach zaginął po tym, jak zmarła twoja mama. Jen już nie kontaktowała się ze mną, tak jak Olivia. Nie wysyłała filmów z twoich występów, ale nie byliśmy tak blisko jak z twoją mamą. Jak ci się żyje, Cassie? Skończyłaś już studia, prawda?

– Owszem – odpowiadam głosem pozbawionym emocji, a moje mięśnie odrobinę się napinają. Prostuję się, jakby dźgnięto mnie szpilką w plecy.

– I co porabiasz?

– Pracuję w barze, aktualnie jestem na urlopie. – Uśmiecham się krzywo, a Henry wybałusza na mnie oczy.

Chyba nie tego się spodziewał po wnuczce Hogana. Już w dzieciństwie wróżono mi świetlaną przyszłość, a tu proszę – wystarczyło, żeby zdradził mnie chłopak i wszystkiego mi się odechciało. Zazdroszczę bohaterkom romansów, które nie kochały tych zdradzieckich szuj i potrafiły iść dalej, z lekkim niesmakiem. Ja tak nie potrafię.

– Z tego żyjesz? – upewnia się wujek, próbując zachować beztroski ton.

Wzruszam ramionami, zmęczona tą krótką rozmową. Nie mam zamiaru opowiadać mu historii swojego życia. Plan na przyszłość miałam inny, niż nauczyć się sprytnie lawirować między stolikami z tacą pełną kufli piwa. To miał być tylko etap przejściowy. Życie jednak potrafi zweryfikować plany i podciąć skrzydła. Są momenty wzlotu i upadku. Ja właśnie upadłam i czekam, aż wszystko się pozrasta z powrotem. Co prawda złamane serce już nigdy nie będzie w takiej samej formie, ale może przynajmniej ból osłabnie.

Wujek taktownie nie komentuje tego, co powiedziałam.

– Myślałaś już, co zrobisz z tym domem?

– Jest na pewno wiele wart – mówię ostrożnie.

Sprzedanie go by mnie ustawiło, choć naprawdę nie muszę martwić się o pieniądze. Obecnie jednak potrzebuję czasu, aby zastanowić się co dalej. Moja muzyka nadal krąży po mediach społecznościowych i zyskuje fanów. Nie zamknęłam oficjalnego konta na Facebooku, które założył mi Jason, twierdząc, że jeśli nie ma mnie w sieci, to tak jakbym w ogóle nie istniała.

Wciąż mam czas, aby rozważyć podpisanie umowy z wytwórnią muzyczną – agent wspaniałomyślnie dał nam moment na ostudzenie emocji – z czego, ku ogromnemu niezadowoleniu i rozczarowaniu wielu osób, się wycofałam. Skłóciłam swój zespół i padło wiele przykrych słów. Wiem, że jeśli się nie zdecyduję, uderzy to nie tylko w moją przyszłość, ale również kilku innych osób. To jednak ja, jako twórca wszystkich utworów, jestem osobą decydującą. Ale dla mnie rozstanie z Jasonem nie jest małą niedogodnością, jak to określiła Carla.

– Chcesz go sprzedać? – dopytuje się wujek. – Szkoda by było, aby przeszedł w obce ręce, to rodzinna spuścizna, dom wynajmują zazwyczaj artyści poszukujący inspiracji. Zawsze możesz tutaj wrócić, odetchnąć świeżym powietrzem. Chyba że potrzebujesz pieniędzy, wtedy to zrozumiałe…

– Jeszcze nie wiem.

Staram się ukryć irytację tą rozmową.

W ostatnich tygodniach ciągle słyszałam, co powinnam robić, jak żyć. Wszyscy dawali mi dobre rady, a ja chciałam tylko, żeby dali mi przestrzeń do wylizania ran w samotności, bo taka już jestem. Kiedy, do cholery, świat trzęsie się w posadach, a grunt, który wydawał się stabilny i dobrze znany, usuwa się spod nóg, trudno jest myśleć o przyszłości, widząc, że z tego, co się kochało, pozostały tylko gruzy i pył unoszący się w powietrzu.

– Rozumiem. Oficjalnie jest już twój, masz wiele możliwości. Jeśli będziesz potrzebowała z czymkolwiek pomocy, wal do mnie jak w dym. Wpadnij do nas na obiad w niedzielę. Amanda ma zamiar przyjechać na dłużej. Pamiętasz ją, prawda?

– Oczywiście. – Uśmiecham się ironicznie pod nosem.

Była głośna, dużo gadała i miała motorek w dupie. Uwielbiała u nas przebywać, co przeszkadzało mi w skupieniu, gdy ćwiczyłam kolejny zbyt trudny utwór, tylko dlatego, że nauczyciel fortepianu powiedział, że nie jest na moje możliwości.

– W takim razie jesteśmy umówieni? – Wujek podnosi się z cichym stęknięciem.

W odpowiedzi jedynie kiwam głową. Zanim zniknie za drzwiami, zatrzymuję go.

– Mogę o coś zapytać?

– Oczywiście.

– Czy oprócz nas ktoś jeszcze ma klucz od tego domu?

Na twarzy mężczyzny maluje się konsternacja.

– Dlaczego pytasz? Jeden komplet mam ja, oddam ci go jak do nas przyjdziesz, bo zapomniałem zabrać, drugi masz ty, a trzeci był dla najemców.

Zamyślam się, bo nie daje mi spokoju, skąd miałaby mieć go tamta dwójka. Przypominam sobie przestraszoną twarz dziewczyny. Mam wrażenie, że to nie ona była prowodyrką. Wydawała się kompletnie nieszkodliwa. Większym problemem jest jej towarzysz. Na samo jego wspomnienie świerzbią mnie ręce. Nie znoszę takich aroganckich dupków, którzy myślą, że wszystko im wolno.

– Jest jakiś problem? – dopytuje się wujek.

Już otwieram usta, żeby opowiedzieć o nocnej sytuacji, gdy przypominam sobie tę blondyneczkę. To tylko nastolatka, która pewnie przeżywa jakiś ekscytujący czas w swoim życiu. Ale gdybym zakablowała na tego typa, nie włączając jej w to…? O, jaką satysfakcję bym miała. Ale nie. Po prostu zmienię te cholerne zamki. A może jednak ona wróci wyjaśnić sytuację i zwyczajnie mi je odda. Nie jestem zapalczywą osobą, ale jemu chętnie zrobiłabym na złość, aby nauczyć trochę pokory.

– Nie. Tak tylko pytam. – Uśmiecham się lekko, ale w spojrzeniu wujka pojawia się czujność.

– Gdybyś miała jakieś problemy, zawsze możesz do mnie przyjść, Cassie – mówi poważnym tonem, na co jedynie kiwam głową. – Znam praktycznie wszystkich w tym miasteczku.

W takim razie jego też powinien znać… No świerzbi mnie język, ale coś mnie powstrzymuje.

– Dobrze wiedzieć. Jakby co, wiem, do kogo się zwrócić – odpowiadam ugodowo.

Wujek przytula mnie na pożegnanie, a gdy wychodzi, oddycham z ulgą. Marzy mi się długa kąpiel, łóżko, książka i święty spokój.

Wieczorem, gdy słońce już tak mocno nie praży, biorę butelkę wina i paczkę papierosów i wychodzę przed dom. Staję na krawędzi urwiska i wpatruję się w nadpływające fale. Na niebie krążą mewy, co chwilę pikując ku wodzie z głośnym skrzekiem, a w oddali widzę łódź. Siadam, spoglądając w dół. Nie jest bardzo wysoko, ale gdybym się poślizgnęła i spadła, na pewno uderzyłabym głową o wystające skały, straciła przytomność i się utopiła. Wypadki chodzą po ludziach…

Potrząsam głową, odganiając od siebie natrętne myśli. Staram się skupić na przyjemnym morskim wietrze, liżącym rozpaloną od słońca skórę, aby odpędzić od siebie negatywne emocje, ale to nic nie daje. Dalej coś mnie gniecie i ściska w środku.

Odpalam papierosa. Zaciągam się dymem i biorę desperackie łyki schłodzonego wina. Czuję, jak samotność zaczyna oplatać mnie swoimi mackami, chwytając za serce, a gdy zamykam oczy, tęsknota zagląda pod powieki. Pociągam nosem i ocieram te cholerne łzy. Ostatnio moje kanaliki łzowe co rusz przeciekają, a ja nie mogę pozwolić na to, żeby się rozkleić. Obawiam się, że jak zacznę wyć, to już nie będę umiała przestać.

Nagle mam dziwne poczucie bycia obserwowaną. Bardziej wyczuwam niż dostrzegam czyjąś obecność z tyłu. Odwracam się powoli i w jednej chwili zrywam z miejsca, rozpoznając intruza.

– Odejdź – warczę jak mały piesek na większego od siebie. – To teren prywatny. Nie możesz sobie wchodzić tu, kiedy ci się podoba.

– Jeszcze tu masz łzę – mruczy, ignorując moje słowa i zanim dotrze do mnie, co robi, ściera palcem kropelkę osiadłą na policzku.

Odsuwam się gwałtownie.

– Uważaj, bo spadniesz. Jesteś strasznie spięta – stwierdza z nutką nagany w głosie, po czym siada na trawie, jakby był u siebie.

Patrzę na niego ogłupiała.

Odwraca się w moją stronę i klepie miejsce obok, jakby zapraszał mnie do rozmowy. Obdarzam go lodowatym spojrzeniem w odpowiedzi, na co wzrusza jedynie ramionami. Miałam nadzieję, że jeśli któreś z nich przyjdzie wyjaśnić sytuację, to będzie ta blondynka. Z nią mogłabym porozmawiać. Z nim nie mam ochoty.

– Przyniosłeś klucze? – Zakładam ręce na piersiach, wbijając wzrok w tył jego głowy.

Spogląda w moją stronę.

– No patrz, zapomniałem. – W jego oczach tańczą złośliwe chochliki, które śmieją mi się prosto w twarz. – Zapomniałem.

– To po co tu przyszedłeś? – denerwuję się, przestępując z nogi na nogę. – Mam gdzieś ciebie i tę małą. Po prostu musicie zmienić lokalizację swoich nocnych schadzek. Ja nikomu nic nie powiem, jeśli o to chodzi. – Unoszę dłonie. – Zabiorę waszą tajemnicę do grobu, przysięgam. – Przykładam teatralnie dłoń do serca, mając nadzieję, że to go uspokoi i po prostu sobie pójdzie.

Nie mam ochoty na żadne towarzystwo. A już na pewno nie takie. Wolałabym odwiedziny niedźwiedzia.

– Długo ci z tym zejdzie? – rzuca drwiąco Blake, a w jego głosie pobrzmiewa nuta wyzwania, zanim bezceremonialnie sięga po paczkę papierosów.

– A co, w przeciwnym wypadku mnie zabijesz, żeby było szybciej? – cedzę przez zęby i wyrywam mu papierosy z ręki.

Co za bezczelny typ!

– Lepiej nie sprawdzaj, na co mnie stać – odpowiada cicho, niemal jakby mówił do siebie.

Ignorując moją reakcję, odpala papierosa i zaciąga się, po czym wypuszcza kółka dymu, które natychmiast porywa wiatr.

– A ty nie chcesz się przekonać, czy pójdę na policję! – odparowuję, choć głosik w mojej głowie krzyczy, żebym się już zamknęła.

Facet może być niebezpieczny. Ma w sobie coś niepokojącego, a jednocześnie pociągającego. Nie dziwię się, że ta blondyneczka na niego poleciała. Samym spojrzeniem zaprasza do grzechu. Nie mnie! Ja bym się nie dała omotać. Jestem rozsądną kobietą i nie fascynuje mnie bycie czyjąś zabawką albo przygodą na jedną noc.

No i nie jestem zapalczywą osobą, ale od jakiegoś czasu ludzie po prostu mnie denerwują. Dlatego myślałam, że wyjazd tutaj pomoże mi ogarnąć to, co się we rozpieprzyło, ale ciągle ktoś mi przeszkadza!

Nasze spojrzenia krzyżują się niczym dwa miecze; choć moje serce wali jak szalone, nie dam się zastraszyć! To on pierwszy odwraca wzrok, ale nie dlatego, że go pokonałam. Po prostu stracił zainteresowanie, jakby patrzył na wywieszoną na słupie informację, która nie ma dla niego żadnego znaczenia – cała jego postawa wyraża ignorowanie, co mnie wkurza.

Przyglądam się ukradkiem, jak leniwie pali papierosa, zapatrzony w horyzont przed sobą. Ma na sobie czarną koszulkę, wojskowe spodnie moro i czarne adidasy. Brązowe włosy lśnią w blasku słońca, a całą lewą rękę pokrywają tatuaże. Tak jak myślałam: typ niegrzecznego chłopca, przed którym ostrzegają matki. Zwiastun kłopotów. Przystojny zwiastun kłopotów, co dociera do mnie bardzo powoli, bo to zwyczajnie nie mój typ mężczyzny. Nie żeby to cokolwiek zmieniało…

– Nie gap się – mruczy z naganą, zerkając na mnie kątem oka.

– Nie gapię się! – fukam. – Żeby jeszcze było na co – dodaję pod nosem, drapiąc się zażenowana po brwi.

Obraca się w moją stronę. Unoszę brodę i spoglądam na niego wyzywająco, a kącik jego ust drga, jakby powstrzymywał się przed śmiechem.

– Niech zgadnę – celuje we mnie fajką, przymykając figlarnie jedno oko. – Jesteś jedną z tych lasek, które zranił facet i teraz grasz zimną, niedostępną sukę, uważając wszystkich za dupków. Grzeczna dziewczynka z dobrego domu, kujonka z pierwszej ławki…

Prycham na jego słowa. W jednej chwili złość wpełza pod moją skórę, płynie przez żyły jak trucizna i dociera do serca, zalewając je swoją toksycznością. Siadam obok, utrzymując stosowny dystans i wyciągam papierosa z paczki. Z gniewnym spojrzeniem wyrywam mu zapalniczkę z dłoni i odpalam fajkę. Zaciągam się mocno, po czym ze złośliwym uśmieszkiem wydmuchuję dym prosto w jego twarz. Twardy przeciwnik. Nawet się nie skrzywił. Jeśli wkurzył go ten ruch, to świetnie to maskuje. Nawet mu powieka nie drgnęła.

Drażnisz lwa – ostrzega cichy głosik w głowie.

Ostatnio życie nie jest mi zbyt miłe, więc możesz się zamknąć – odpowiadam poirytowana.

– Niech zgadnę – przedrzeźniam go, a głos aż ocieka ironią.

Przekrzywia głowę, jakby naprawdę zainteresowało go, co mam do powiedzenia. Unosi brew, a ten jego cholerny, lekceważący uśmieszek tylko dolewa oliwy do ognia.

– Jesteś jednym z tych, którzy mieli ojca alkoholika, znęcającego się nad rodziną. W dzieciństwie byłeś gnębiony przez większych od siebie i pewnego dnia uznałeś, że koniec z tym. Przeobraziłeś się w drapieżcę posuwającego wszystko, co się rusza, pokazując, jakim to macho jesteś, i nikt więcej ci nie podskoczył – wypluwam na jednym wydechu, wkładając w słowa tyle jadu, ile tylko zdołam.

Przez chwilę milczymy, a ja czuję, jak napięcie rośnie z każdą sekundą. W końcu śmieje się drwiąco, ale nie odpowiada. Zamiast tego bezczelnie sięga po butelkę wina i pije kilka łyków. Zaciskam zęby, zmuszając się do zachowania spokoju, choć każda komórka mojego ciała krzyczy, by wyrwać moją własność z jego rąk i tym razem rozbić mu ją na głowie, a ciało zrzucić w przepaść.

Odstawia butelkę, a pozorna beztroska w jego postawie nieco się kruszy. Jego ruchy są teraz sztywne, a mięśnie na ramionach zdradzają drobne spięcie. Kiedy ponownie na mnie patrzy, jego oczy wydają się ciemniejsze, niemal złowrogie.

– Wiesz, może gdybyś wczoraj dołączyła, zamiast na mnie naskakiwać, nie byłabyś teraz taka spięta. Wyluzuj trochę – mówi z przesadnym spokojem, a każde słowo niemal ocieka sarkazmem.

O mało się nie zapowietrzam. Co za nadęty bufon!

– Wparowałeś do mojego domu! – unoszę się, bo naprawdę ten facet działa mi na nerwy. Wzbudza we mnie jakieś ciemne moce od pierwszej sekundy. – Skąd miałeś te klucze?

Milczy, przyglądając mi się z takim zainteresowaniem, jakby moja złość sprawiała mu przyjemność. Przysięgam, że zaraz mu przywalę! Na ogół perfekcyjnie potrafię maskować swoje prawdziwe emocje. Gra na pianinie, stres związany z występami i umiejętność radzenia sobie z krytyką mnie tego nauczyły, ale od dłuższego czasu jestem rozwalona psychicznie i po prostu nie mam na to siły. Koleś igra z ogniem.

– Chcesz, żebym przeszła się na komisariat, Blake? – zniżam głos, niemal sycząc, i przybliżam twarz do jego. – Co to za dziewczyna? Jakaś córka policjanta? Bawi cię uganianie się za małolatami? Gdybyś się tak nie bał, że to wyjdzie na jaw, nawet byś się tu nie pojawił.

Unosi brew, a jego twarz wykrzywia się w wyrazie pogardy, jakby moje słowa były godne tylko politowania. Nie wiem, czym na to zasłużyłam – mam przecież pełne prawo być wściekła i żądać wyjaśnień! Blake bez słowa zgniata papierosa, po czym podnosi się z miejsca. Ja również wstaję, a do moich nozdrzy dociera jego zapach – mieszanka trawy cytrynowej, imbiru i dymu papierosowego.

– Po prostu oddaj mi klucze – wzdycham ciężko, pragnąc jak najszybciej zakończyć tę bezsensowną przepychankę słowną.

– Zmień sobie zamki. Ten zostawię na pamiątkę – rzuca z obojętnością i wymija mnie, celowo szturchając ramieniem.

Patrzę, jak odchodzi. Dłonie same zaciskają się w pięści, a napięcie w ramionach pulsuje tak mocno, że aż czuję palący ból. Staram się uspokoić, wciągając głęboko powietrze, raz za razem. Tylko to powstrzymuje mnie przed podniesieniem leżącego obok kamienia i rzuceniem w jego stronę. W wyobraźni widzę, jak trafiam go centralnie w tył głowy – obraz jest tak wyraźny, że niemal słyszę głuchy dźwięk uderzenia.

– Rany – jęczę, przykładając dłonie do twarzy.

Cóż, nigdy nie byłam zbyt dobra w nawiązywaniu znajomości – geny Hogana.

Wydaję z siebie gardłowy pomruk wściekłości, zabieram butelkę i wracam do domu. I tak nie wysiedziałabym zbyt długo w tym miejscu; jak na wczesny wieczór wciąż jest parno.

Zamykam drzwi na zamek, zasuwę i łańcuch. To na razie powinno wystarczyć.

Rozdział 4

Kolejne dni upłynęły mi w spokoju na czytaniu książek i oglądaniu filmów. Wyłączyłam telefon – poinformowawszy o tym moją siostrę i ciocię Jen, żeby nie wysłały do Haven Cove służb specjalnych – i rozkoszowałam się ciszą, doceniając jej zbawienne skutki dla pracującego na pełnych obrotach umysłu.

Pospacerowałam po mieście, przypominając sobie trochę okolice, choć wspomnienia pozacierały się z biegiem czasu. Wieczorami siadałam z butelką wina na klifie, który odkryłam na mapie Google i koniecznie chciałam się do niego dostać. Przedzierałam się do niego przez chaszcze, raniąc odsłonięte miejsca na ciele, bo nie prowadzi tam żadna z wydeptanych ścieżek, ale gdy tylko stanęłam u jego krawędzi, wiedziałam, że było warto. Widok zapiera dech w piersiach. Czułam się tak, jakbym dotarła na koniec świata i od razu wiedziałam, że to będzie moje ulubione miejsce. Przez dwa dni tliło się we mnie echo spotkania z Blakiem, ale ostatecznie zniknęło pozostawiając po sobie niesmak. Niemal o nim zapomniałam, nie jest wart zaprzątania moich i tak już przeładowanych myśli.

Wujek Henry okazał się wyrozumiały, gdy wykręciłam się z niedzielnego obiadu, usprawiedliwiając zatruciem pokarmowym – przesadziłam z ilością wina – choć nie krył rozczarowania. Nie czułam się gotowa na rodzinne spotkanie. Coraz bardziej pasuje mi ukrywanie się przed światem.

Dlatego gdy budzi mnie dzisiaj mocne pukanie do drzwi, mam nadzieję, że moja bajka nie zostanie przerwana i intruz sobie pójdzie, zostawiając mnie w spokoju. Pukanie jest rytmiczne i na tyle wkurzające, że klnąc pod nosem, zwlekam się z łóżka i idę otworzyć drzwi tylko po to, żeby ten ktoś przestał to robić. Ledwo widząc na oczy, staję naprzeciwko jakiejś kobiety, która patrzy na mnie z rozbrajającym uśmiechem. Pot spływa po jej umięśnionym ciele, włosy ma związane w koczek, a na ramieniu spoczywa urządzenie do pomiaru pulsu. Wszystko wskazuje na to, że biegała. W ręce trzyma butelkę z wodą i opiera się o framugę drzwi.

– Cześć, kuzyneczko. Kopę lat – mówi entuzjastycznie.

– Amanda? – pytam, przecierając twarz z resztek snu.

– We własnej osobie! – Rozkłada ręce, uśmiech nie schodzi jej z twarzy. – Nie skorzystałaś z zaproszenia na obiad, a moja ulubiona trasa do biegania zawsze kończy się w tym miejscu, więc pomyślałam, że wpadnę się przywitać.

Super. Cześć i do widzenia. Chcę spać. Jest siódma rano!

– W porządku. Miło cię widzieć. Chcesz… wejść? – Udaje mi się zdobyć na grzecznościowy ton, pomimo przekleństw cisnących się na usta.

– Chętnie.

Za to ja niechętnie przesuwam się, robiąc jej przejście. Pytam, czy ma ochotę na kawę. Ma… Czyli zapowiada się dłuższe posiedzenie, a było już tak dobrze. Cisza, spokój, zero ludzi. Nic nie może wiecznie trwać. Zaparzam kawę. Amanda omiata wzrokiem pomieszczenie, a na jej twarzy pojawia się nostalgia.

– Dawno tu nie zaglądałam – przyznaje, siadając przy stole. Jej smukłe palce przesuwają się po blacie, jakby chciała na nowo poczuć atmosferę tego miejsca. – Z tym domem wiąże się mnóstwo wspomnień. Jak ci się tu mieszka? Nie boisz się?

– Dlaczego mam się bać? – Zalewam kawę wodą i stawiam na stole mleko oraz cukier.

– To miejsce jest jak samotna wyspa, a ty przyjechałaś w pojedynkę. Ostatni mieszkaniec popełnił tu samobójstwo. W ogóle zawsze dziwni ludzie się tu zjeżdżali. – Dolewa mleka do kawy. – Ten ostatni był pisarzem. Pamiętasz, jak chodziły plotki, że ten dom jest nawiedzony przez Waltera? Po waszym wyjeździe miasteczko obiegła wieść, że wynieśliście się, bo twój dziadek straszył. Były nawet próby odwagi.

– Wow – mruczę, mieszając kawę łyżeczką.

Jestem w stanie sobie to wyobrazić. Wystarczy spojrzeć na obraz Waltera, jego ponurą twarz i lodowate spojrzenie, a już można się przestraszyć. Muzyka, którą tworzył, nadawałaby się do horrorów – była mroczna, niepokojąca, ale jednocześnie tak piękna, że to, aby mu dorównać i być godną tytułu bycia prawnuczką Waltera Hogana, w jakimś stopniu stało się moją obsesją. Teraz zastanawiam się, czy było warto tak się spalać dla pasji i jak blisko jestem, aby podzielić los mojego obłąkanego dziadka.

Podobno wpadł w szaleństwo po tym, jak jego ukochana, która była jednocześnie służąca w domu jego rodziców, zaszła w ciążę, po czym zniknęła na zawsze, a on został zmuszony do małżeństwa z moją prababcią, której nie kochał. Nie wiem, czy to tylko legendy. Jest mało informacji o jego życiu prywatnym, a moi dziadkowie zmarli jeszcze przed moim narodzeniem.

– Jak byliśmy starsi, ten dom służył nam do potajemnych schadzek. Dorobiłam klucz, który ojciec trzymał w szufladzie, i wypożyczałam go za drobną opłatą. Przechodził z rąk do rąk – rzuca dumnie Amanda.

Unoszę na nią wzrok.

Moja czujność się wzmaga. To by wyjaśniało, skąd Blake mógł mieć klucz. Wcale mnie nie dziwi, że sprowadzał tutaj panienki. Na myśl o nim wstrzymuję pogardliwe prychnięcie. Widocznie z pewnych rzeczy się nie wyrasta.

– Kto go miał ostatni? – pytam ostrożnie, mając nadzieję, że wie, a jej gadulstwo przybliży mi nieco postać tajemniczego dupka bez wdawania się w szczegóły z mojej strony.

– Nie pamiętam. – Wzrusza ramionami.

Jestem zawiedziona.

– Od ośmiu lat go nie widziałam. Zaginął i wszystko się skończyło. Nie brakuje ci tu ludzi? Ja bym nie mogła mieszkać tak na uboczu. Uwielbiam kontakt z drugim człowiekiem i nawiązywać nowe znajomości.

– Raczej nie. Jest mi dobrze.

– Ale masz wakacje, chyba czasem lubisz się zabawić, co? Nie powiesz mi, że nadal siedzisz ciągle przy pianinie. Ja bym dostała pierdolca. W życiu przydaje się trochę odskoczni, szaleństwa. Wyjście ze strefy komfortu bywa uwalniające, kuzyneczko.

– Możliwe – mruczę niezbyt przekonana.

Moje monosylabowe odpowiedzi w ogóle jej nie zniechęcają do dalszej rozmowy. Raczej się jej nie pozbędę. Muszę to przetrwać.