Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
329 osób interesuje się tą książką
Rose, scenarzystka w jednej z najlepszych londyńskich agencji reklamowych, kocha święta i spontaniczne decyzje. James, jej były szef, nie znosi Bożego Narodzenia, chaosu… i Rose. Tych dwoje łączy pewna noc, o której jednak oboje woleliby zapomnieć.
Gdy los zmusza ich do wspólnej pracy przy świątecznej kampanii kręconej w malowniczym Zermatt, okazuje się, że między choinkami, światełkami i kubkami gorącej czekolady najtrudniej jest uciec przed własnym sercem.
„Nie cierpię świąt i… ciebie też!” to pełna humoru i ciepła opowieść o miłości, która przychodzi wtedy, gdy najmniej się jej spodziewasz.
Nowelka z Kolekcji świątecznej Inanny
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 166
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nie cierpię świąt i ciebie też
K.M. Serafin
Wydawnictwo Inanna
Rozdział 1
Rozdział 2
NOTA COPYRIGHT
📖 Informacja o wersji demo
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Strona 6
Strona 7
Strona 8
Strona 9
Czuję na sobie ciężar, którego nie potrafię wyjaśnić. Jest mi gorąco, a gdy ten fakt dociera do mojej świadomości, otwieram oczy. Dookoła mnie rozciąga się szarość nocy, a światła ulicznych latarni suną po ścianach pokoju. Światła latarni?! Przecież mój pokój miał widok na park, w którym latarni nie było. Gdy uświadamiam sobie tę znaczącą różnicę, serce zaczyna mi bić szybciej. Zaspana i otępiona nadmiarem alkoholu, wciąż obecnym w mojej krwi, rozglądam się po pomieszczeniu, leżąc na wznak. Wstrzymuję powietrze, kiedy wyczuwam, że w łóżku obok mnie jest ktoś jeszcze… Przekręcam głowę na bok, delikatnie i powoli, w obawie przed tym, co za chwilę zobaczę.
Pogrążony we śnie wydaje się tak pogodny, wygląda zupełnie inaczej niż na co dzień. Aż trudno uwierzyć, że to ta sama osoba…
– Ja pieprzę… – Z moich ust wyrywa się cichy szept, gdy w końcu wracam zmysłami do rzeczywistości.
Delikatnie zsuwam z siebie jego rękę, starając się go przy tym nie obudzić. Gdy zaczyna mamrotać przez sen, zamieram na chwilę i uspokajam oddech, a potem wpatruję się w jego pełne usta i czuję, jak powoli narasta we mnie panika. Ciemne, gęste włosy – tak inne od wypielęgnowanej zazwyczaj fryzury – są potargane i opadają w nieładzie na jego czoło. Gładka skóra i kilkudniowy przystrzyżony zarost, który czułam na swoim ciele… Wstrząsa mną dreszcz, gdy przypominam sobie, w których miejscach dotykał mnie tej nocy. Jego spokojna twarz, pogrążona w sennym marzeniu, jest tak pociągająca, że nim się orientuję, wyciągam dłoń, by odgarnąć mu kosmyk włosów. W ostatniej chwili dociera do mnie, co wyprawiam. Zatrzymuję rękę tuż przed jego twarzą i ją cofam, zanim po raz kolejny w swoim życiu zrobię coś naprawdę głupiego.
Wzdycham ciężko i staram się opanować. Nie pomaga fakt, że w mojej głowie panuje istny chaos, a na dodatek czuję mdłości z powodu zbyt dużej liczby drinków. Dlaczego nie mogłam się powstrzymać?! Po raz kolejny olałam porady Loren i zbagatelizowałam jej ostrzeżenia. Przecież powtarzała, że po całym dniu na czczo powinnam najpierw coś zjeść. Oczywiście nie zrobiłam tego. W trakcie firmowej imprezy jak nienormalna rzuciłam się na darmowy alkohol, a potem było już za późno na ratunek dla mojego biednego żołądka. Studenckie doświadczenie w imprezowaniu poszło na marne, bo akurat wczoraj musiały mnie ponieść emocje. Mózg wyłączył tryb logicznego myślenia i takie są teraz efekty.
Co było powodem mojego roztargnienia? Obecnej zguby i nierozsądnego zachowania? Powinnam raczej zapytać kto… Mój pieprzony przełożony, który akurat tego dnia, kilka godzin wcześniej, postanowił po raz kolejny upokorzyć mnie przed całym zespołem i skrytykować mój najnowszy projekt dla klienta. Dobra, może to nie był szczyt kreatywności, ale prezentacja nie była aż taka zła, by bez skrupułów zmieszać ją z błotem na panelu dyskusyjnym zespołów. Gdyby skończyło się tylko na krótkim wyrażeniu opinii, to jeszcze bym to zniosła. Problem polega na tym, że mój szef, tyran i niszczyciel mojej kariery, jest… cholernie seksowny i absolutnie w moim guście.
Relacja między nami jest tak zmienna, że nigdy nie wiem, czego się po nim spodziewać. Raz sprawia, że gdy stoję obok niego, brakuje mi tlenu, a innym razem tak bardzo krytykuje moje projekty, że zapominam o dobrym wychowaniu i zaczynam się z nim kłócić. Gdybym była na jego miejscu, to już co najmniej kilka razy wyrzuciłabym samą siebie z gabinetu za tak paskudne zachowanie. Ten facet ma w sobie coś takiego, że wystarczy lekki grymas na jego twarzy, a ja już odbieram to jako uśmiech i czuję, że kolana się pode mną uginają.
Ja, Rose Carson, jestem beznadziejnym przypadkiem, a James Hartwell to winowajca mojego kaca i facet, który nagi leży w łóżku tuż obok mnie. Ja pieprzę! Kurwa! Przespałam się ze swoim szefem! – jęczę w myślach, powstrzymując się od wydania prawdziwego spazmu rozpaczy. To koniec mojej kariery i towarzyskie samobójstwo w firmie. Już wyobrażam sobie te wszystkie biurowe plotkary wychylające się zza swoich boksów, kiedy przechodzę głównym korytarzem. Patrzą na mnie z uśmiechami na ustach i obgadują, czerpiąc pożywkę z mojego nieszczęścia.
Wysuwam się spod gładkiej, hotelowej pościeli i paraduję po pokoju z gołym tyłkiem, którego jasna, nieopalona skóra rozświetla pewnie wnętrze niczym księżyc w pełni. Szukam swoich ubrań. Bieliznę znajduję tuż obok łóżka, ale sukienka leży zgnieciona aż pod drugą ścianą – nawet, kurwa, nie pamiętam, kiedy ją z siebie zdejmowałam… Wyginam się w miejscu jak rażona prądem, gdy próbuję zapiąć suwak na plecach. Czuję, jak zaczyna mi się kręcić w głowie od wciąż obecnego w moim ciele alkoholu, i daję sobie spokój z zamkiem, po czym narzucam na ramiona marynarkę, która wygląda tak, jakby od lat nie miała kontaktu z żelazkiem. Podnoszę z podłogi czarne, pozaciągane pończochy i wciskam je do kieszeni. W drodze do drzwi zgarniam jeszcze czarne szpilki i torebkę. Sprawdzam, czy mam w niej telefon i portfel. Gdy wszystko się zgadza, naciskam na klamkę… ale drzwi ani drgną.
– Psia mać… – szepcę i szybko zatykam usta wolną ręką.
Odwracam się przez ramię i patrzę na śpiącego Jamesa. Przez chwilę zapomniałam, że nie jestem tu sama. Gość smacznie śpi, a ja nawet nie wiem, kiedy przekręcił się na bok. Wyciągam szyję, bo wydaje mi się, że kołdra na jego plecach nie sięga pośladków. W tym momencie czuję wibracje dochodzące z torebki i podskakuję wystraszona. Chętnie przyjrzałabym się mu nieco dłużej, ale sytuacja, w której się znalazłam, nie sprzyja podziwianiu widoków.
Odwracam się z powrotem w stronę wyjścia i wtedy dostrzegam przekręcony zamek. Które z nas zamknęło drzwi? I kiedy? Ponownie zerkam na śpiącego Jamesa i naciskam klamkę, a ta w końcu ustępuje. Na palcach wychodzę na korytarz i dopiero tam biorę głęboki oddech.
– Kurwa… – szepcę, po czym z całym swoim dobytkiem w postaci kopertówki, szpilek trzymanych w dłoni i podartych pończoch wystających z kieszeni marynarki ruszam pędem niczym sprinter na zawodach.
Mknę w stronę windy – chociaż mój bieg przypomina raczej slalom pijanego renifera – i nerwowo rozglądam się po korytarzu rozjaśnionym stłumionym światłem. Nikogo nie dostrzegam, dzięki czemu udaje mi się dotrzeć do windy bez publicznego upokorzenia. Czuję pod stopami miękką wykładzinę, w pośpiechu wkładam szpilki i wciskam przycisk przywołania. Metalowe drzwi rozsuwają się z sykiem i zalewa mnie oślepiający blask. Wchodzę do środka na drżących nogach i czuję lekki triumf, gdy się okazuje, że w środku nie ma nikogo.
Moje szczęście nie trwa jednak długo. Kiedy patrzę na swoje odbicie w lustrzanych ścianach, z ust ulatuje mi jęk – coś między przerażeniem a rozpaczą. Wodoodporne – dzięki Bogu – maskara i cienie pozostały na swoich miejscach (muszę podziękować Loren, że się uparła właśnie na ten zestaw), ale moje usta… Różowe wargi są opuchnięte od pocałunków, a na szyi rozkwita ogromna malinka, towarzyszy jej jeszcze kilka mniejszych. Dotykam ich instynktownie, a w mojej głowie natychmiast pojawiają się wspomnienia – usta Jamesa na mojej skórze, jego zęby… Wzdrygam się, gdy przypominam sobie jego dotyk. To było… zbyt intensywne. Szybko się opanowuję, stawiam kołnierz marynarki, by cokolwiek zasłonić, i rozmyślam… Jak ja się pokażę w pracy?!
Przygładzam dłonią kilka niesfornych rudych kosmyków, które wysunęły się z misternego upięcia i opadają luźno aż do pasa. Patrzę na siebie. Zielone oczy z przekrwionymi białkami, piegi na nosie, jakby ktoś po prostu je tam sypnął garścią, i opuchnięte usta… Tego w żaden sposób nie da się zatuszować.
Podskakuję wystraszona, gdy drzwi windy nagle się rozsuwają i ponownie niczym detektyw rozglądam się po pustym korytarzu, zanim decyduję się ruszyć w stronę swojego pokoju. Docieram do skrzydła hotelu, w którym zostali zakwaterowani pracownicy mojej firmy. Z mikroskopijnej torebki wyciągam kartę i przykładam ją do zamka. Pisk, kliknięcie, zapala się zielone światełko i drzwi ustępują. Wchodzę do ciemnego pokoju, opieram się plecami o drzwi i próbuję choć na chwilę zebrać myśli. Nagle wnętrze rozświetla światło nocnej lampki.
– Rose Carson! – rozlega się wściekły krzyk. – Gdzieś ty, kurwa, była przez pół nocy?! – wrzask Loren wyrywa mnie z otępienia.
Widok wzburzonej przyjaciółki ubranej w różową piżamę w kaczuszki i klęczącej z rękami na biodrach na materacu tak absurdalnie kontrastuje z jej złością, że mocno się staram, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– Nie krzycz tak – mamroczę, podchodząc do swojego wciąż idealnie zaścielonego łóżka, i siadam na brzegu. – Głowa mi pęka – stękam, rozmasowując skronie.
– Wcale się nie dziwię. Ty w ogóle wiesz, ile wypiłaś?! To cud, że przyszłaś tu o własnych siła… – urywa nagle i przygląda mi się uważnie, z lekko przekrzywioną głową.
Wysuwa się z pościeli i rusza w moją stronę.
– Ty mała zdziro… z kim się przespałaś?! – unosi głos, ale widzę, że się uśmiecha.
– Dlaczego od razu zakładasz, że to zrobiłam? – próbuję się bronić i chwytam za poły marynarki, by ją z siebie ściągnąć, po czym nagle przypominam sobie o tych nieszczęsnych śladach na szyi. Zmieniam zdanie.
– Poczekaj, pomyślmy… – mruczy i nawet na chwilę nie spuszcza ze mnie wzroku.
Widzę, jak na mnie patrzy. Jej spojrzenie przesuwa się po mnie z góry na dół. Uśmiech robi się jeszcze szerszy, a brązowe oczy błyszczą z satysfakcją. Między ciemnymi brwiami pojawia się znajoma zmarszczka, a luźno związany kok zsuwa się jej na bok, opadając pasmem włosów na czoło.
– Twoje usta wyglądają na opuchnięte, nie masz na sobie pończoch, na których cenę narzekałaś przez cały tydzień. Do tego szyja cała w malinkach, więc daruj sobie stawianie kołnierza, bo to w niczym nie pomoże. Czy muszę wspominać, że wyglądasz, jakby przeszło przez ciebie tornado i… no cóż, pachniesz seksem?
Jest tak dumna ze swojej spostrzegawczości, że nawet nie ma sensu się zapierać.
– Jezu, Loren… – mruczę i opadam plecami na łóżko. – Kurwa, katastrofa – dodaję, zakrywając oczy dłonią.
– Ej, Rose…
Czuję, jak materac ugina się pod ciężarem przyjaciółki, która siada obok mnie.
– Rosie, może trochę przesadziłam z reakcją, ale wiesz, zniknęłaś w środku imprezy, nie odbierałaś telefonu… Nie wiedziałam, co się stało, a gdy nie wróciłaś na noc, to włączył mi się tryb matki kwoki. Chyba nie będziesz płakać, co? – pyta spanikowana. – Nie może być tak źle. – Pocieszająco poklepuje moje ramię.
– Loren… – szepcę, po czym odsuwam dłonie z twarzy i przekręcam głowę, żeby na nią spojrzeć. – Jest gorzej niż źle, jest tragicznie – stękam.
– No co ty. Jeśli to ktoś z naszych, umówicie się na kawę, przegadacie wszystko, będzie dobrze…
– Loren – przerywam jej ostro, ale spokojnie. – Nic nie będzie dobrze. Przespałam się z Jamesem.
– Jamesem? Mamy kogoś takiego w pionie? Nie mów, że to ktoś z produkcyjnego… – zaczyna mamrotać, marszcząc brwi, a ja tylko wzdycham z rezygnacją.
– Jamesem Hartwellem – mówię powoli, wyraźnie, jakbym jej literowała.
Loren zamiera.
– O kur… – urywa i zakrywa usta dłonią.
– No właśnie… – odpowiadam sucho.
Już wiem, że widoku jej twarzy – bladej jak ściana, z szeroko otwartymi oczami i pełnym niedowierzania wyrazem – nie zapomnę do końca życia.
Będę wdzięczna Loren do końca swoich dni. Bez słowa sprzeciwu spakowała walizkę o świcie i – tylko ze względu na mnie – zrezygnowała z długo wyczekiwanego masażu w strefie spa, które firma zafundowała wszystkim pracownikom. Jakby tego było mało, odpuściła też śniadanie w hotelowym bufecie – a ja doskonale wiem, jak bardzo to dla niej ważne. Śniadanie, którego nie musi sama przygotowywać, ceni wyżej niż poranną kawę. Mimo to poświęciła wszystko, żebym ja nie musiała się kompromitować i stawać twarzą w twarz z Jamesem… po tym, jak nocą ogrzałam jego łóżko.
Dotykam szyi, wpatrując się w jeszcze puste, zaspane ulice Londynu. Naprawdę doceniam fakt, że mamy październik, dzięki temu przez jakiś czas będę mogła nosić golfy, które skutecznie zamaskują malinki po minionej nocy. Zerkam na Loren. Z niezwykłym skupieniem patrzy przed siebie, prowadząc swój mały, czerwony, miejski samochód. W duchu – po raz kolejny – dziękuję wszystkim świętym za to, że mam taką przyjaciółkę.
– Masażu ci nie daruję – rzuca nagle, czym wyrywa mnie z zamyślenia.
– Wiem, wiem. Wynagrodzę ci to. Jeśli po weekendzie się okaże, że mnie nie wywalą z pracy za to, co zrobiłam, kupię ci voucher do spa. Całodniowy. Z zabiegami, a nie tylko z masażem – obiecuję i czuję, że coraz trudniej mi oddychać.
– Rose, nie przesadzasz? Nawet nie waż się tu teraz rozbeczeć – karci mnie ostro, co na moment mnie otrzeźwia.
– Po prostu… nie wiem, jak to się mogło stać – szepcę wciąż z niedowierzaniem.
– Zrobić ci wykład o pszczółkach i kwiatkach? Moja córka nie skończyła jeszcze siedmiu lat, więc myślałam, że mam jeszcze trochę czasu na tę rozmowę, ale skoro nie wiesz i trzeba ci wyjaśnić…
– Dobra, już. Daruj sobie – przerywam jej i parskam cicho.
– O, w końcu jakiś uśmiech.
– Loren… – wzdycham ciężko i opieram głowę o zagłówek fotela. – Przecież ja nigdy w życiu nie przespałam się z nikim, jeśli nie byłam z nim w związku! – wyrzucam piskliwym głosem. – Co on sobie o mnie pomyśli?! Weźmie mnie za jakąś puszczalską!? Gdybym wiedziała, że do czegoś takiego dojdzie, to przynajmniej nie wstrzymywałabym się przez całe studia! – jęczę z twarzą w dłoniach.
– Gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, toby nie chodził – parska Loren. Odrywa rękę od kierownicy, poklepuje mnie po kolanie i znów skupia się na drodze. – Rose, jesteście dorośli. Porozmawiasz z nim i wszystko sobie wyjaśnicie.
– Co?! Myślisz, że dam radę stanąć z nim twarzą w twarz i jeszcze mówić o… o… – zapowietrzam się, a w głowie zaczyna mi wirować. – Nie ma szans!
– A czego się boisz?!
– Nie chcę, żeby myślał, że jestem…
– Jaka?
– Nieważne! – odkrzykuję i czuję jak z nerwów łzy zaczynają mi spływać po policzkach. – Wszystko przez te zakichane drinki!
– Ale jeśliby chciał zaciągnąć cię do łóżka, gdybyś nie była pijana, tobyś odmówiła?
– Ja… no… nie wiem – przyznaję w końcu z rezygnacją. Sama siebie oszukuję.
– Rosie, gdybym ja była singielką i miała okazję chociaż dotknąć takiego faceta, myślisz, że długo bym się zastanawiała? Dziewczyno, jesteś młoda. Trzeba korzystać z życia.
– Może i racja… – odpowiadam, pociągając nosem. – Masz gdzieś chusteczki?
– Schowek. To co zamierzasz? – pyta, gdy głośno wydmuchuję nos.
– Może poproszę o przeniesienie – mówię cicho.
– Kurwa! – wrzeszczy Loren i jednocześnie ostro hamuje, aż pas bezpieczeństwa wbija się w ciało.
Obie w milczeniu patrzymy, jak przez przejście dla pieszych przechodzi z dumnie uniesionym ogonem kremowy kundel, zupełnie nieświadomy, że mógłby już być rozjechaną plamą.
– Jeśli będziesz pieprzyć takie głupoty, to doprowadzisz nas do wypadku i to będzie twoja wina. Nie wolno denerwować kierowcy – warczy.
Ruszamy dalej. Przez chwilę obie milczymy, aż w końcu Loren mówi spokojniej:
– Nie możesz się przenieść. Kocham męża i dziewczynki, ale tylko praca daje mi wytchnienie od tej pokręconej codzienności. Myśl, że ty tam jesteś, sprawia, że rano, po odstawieniu dzieci do przedszkola, niemal frunę do tej roboty. Jeśli odejdziesz… ja też odejdę.
– Ej, to jest szantaż – próbuję się bronić.
– Ale jaki skuteczny, co? – Jej usta wykrzywiają się w szerokim, bezczelnym uśmiechu.
Chcę coś odpowiedzieć, ale przyjaciółka wchodzi mi w słowo.
– Rose, mówię poważnie. Nie zmuszaj mnie do zmiany pracy. Nie ty pierwsza i nie ostatnia przespałaś się na imprezie integracyjnej z kimś z firmy.
– Ale nie każdy sypia z szefem…
– Zdziwiłabyś się. Poza tym… co to za różnica?! – Denerwuje się i unosi dłoń, ale po chwili odkłada ją z powrotem na kierownicę.
– Duża. Wiesz, może lepiej trzymaj obie ręce na kierownicy, bo mimo że droga jest prosta, to zaraz faktycznie w coś przywalimy.
– Porozmawiaj z Jamesem w poniedziałek. To inteligentny facet. Nie wierzę, że mógłby się mścić albo że zgłosi to do kadr. W końcu taka sytuacja zaszkodziłaby bardziej jemu niż tobie.
– Może i masz rację… ale zapominasz o jednym. On wcale nie musi niczego zgłaszać, żeby uprzykrzyć mi życie. I tak sabotuje prawie każdy mój projekt i na panelach prezentacyjnych z uporem maniaka podkreśla moją niekompetencję.
– Może wie, że stać cię na więcej?
– Serio?!
– Rose, kocham cię, ale bądźmy szczere. Odkąd James pojawił się w firmie, wydajesz się… no nie funkcjonujesz za dobrze, kiedy on jest w pracy. Twoje projekty są słabsze niż wcześniej.
– Loren!
– Co?!
– Chcesz mi powiedzieć, że od ponad pół roku, odkąd James do nas przyszedł, robię gównianą robotę, a ty jako moja asystentka ani razu mi o tym nie powiedziałaś?!
– Nie wykonujesz gównianej roboty! – prycha z oburzeniem. – To, co robisz, jest dobre, ale stać cię na więcej. Może on też to widzi?
– A może po prostu mnie nie znosi i się nade mną znęca?
– Boże… wasz seks musiał być rewelacyjny… – wzdycha rozmarzona.
– O czym ty mówisz?!
– Taka chemia… – mówi, kręcąc głową. – Ej, powiedz szczerze… Było fajnie?
– Loren, ja ledwo co pamiętam… – odpowiadam, ale gdy dostrzegam jej błyszczące oczy, mięknę. – No dobra, było nieźle. Z tego, co pamiętam – dodaję szybko.
– „Nieźle”? – zerka na mnie i wybucha śmiechem. – Rose! Kogo ty chcesz oszukać?! W życiu nie widziałam cię tak rozkosznie sponiewieranej przez faceta, a znamy się ponad sześć lat i przeżyłam kilka twoich związków.
– „Rozkosznie sponiewierana”? – dopytuję, bo nie dowierzam, że powiedziała coś takiego. – Co to w ogóle za zwrot?!
– Mój.
– No tak, właśnie tak myślałam.
– Ale mówię serio. Musisz z nim porozmawiać. Może też nie był sobą tamtej nocy. Może wypił za dużo. Wydawał się nieobecny. Może wydarzyło się coś złego, przesadził z alkoholem i poniosło go tak jak ciebie? Błędy się zdarzają. Dobrze, że oboje jesteście singlami, bo inaczej…
– Czekaj! – Obracam głowę w jej stronę. – Skąd wiesz, że jest singlem?
– A nie jest?
– A jest?!
– W sumie… nie wiem. Nie nosi obrączki, więc chyba tak. Zresztą… – Loren wzrusza ramionami – pracuje tak dużo, że żadna normalna kobieta nie byłaby w stanie utrzymać z nim dłuższej relacji. Przecież on przesiaduje w biurze od rana do nocy.
– A jeśli jednak kogoś ma i przeze mnie ją zdradził? – pytam cicho, z rosnącym niepokojem.
– To chyba on powinien się martwić, a nie ty.
– Mimo wszystko… czuję się winna.
– Jezu! Rose! Przecież nawet nie wiesz, czy kogoś ma, a już się zamartwiasz?! Opanuj się! – krzyczy, aż podskakuję. – Przestań brać wszystko na siebie i zacznij się cieszyć życiem. Właśnie się przespałaś z tak przystojnym facetem, że większość kobiet dałaby się pokroić za to, żeby go chociaż dotknąć. Kup sobie za to medal. Albo puchar. Postaw go na nocnej szafce i pamiętaj, by na stare lata wspominać tę noc.
– Ty na pewno jesteś mężatką i matką dwójki dzieci? – dopytuję ze śmiechem. – Czy to nie ty powinnaś być tą rozsądną i mnie moralizować?
– Wystarczy, że zachowuję rozsądek w domu. Przy tobie nie muszę. O, jesteśmy.
Podjeżdżamy pod jeden z wysokich budynków, w którym wynajmuję kawalerkę, a ja czuję, że opuszcza mnie odwaga. Zbieram rzeczy, wychodzę z auta i wyciągam z tylnego siedzenia niewielką walizkę.
– Rose! – krzyczy Loren.
Nachylam się i zaglądam przez okno.
– Coś jeszcze?
– Tak. Liczę, że pójdziesz po rozum do głowy i porozmawiasz z Jamesem. Masz cały weekend na przemyślenia. To jedyna rozsądna opcja.
– Postaram się, ale niczego nie obiecuję – burczę pod nosem i prostuję plecy.
– Jeszcze jedno!
Znowu się pochylam.
– Co znowu?
– Mam nadzieję, że się zabezpieczyliście?
Odskakuję od auta jak poparzona i pokazuję jej środkowy palec. Zostawiam Loren bez odpowiedzi i ciągnąc za sobą walizkę, idę w stronę wejścia do budynku.
* * *
Znajome otoczenie i ciepła woda w wannie, otulająca ciało, sprawiają, że wspomnienia minionej nocy zaczynają się wkradać do mojej świadomości. Zamglone obrazy stopniowo układają się w myślach.
Ja tańcząca z Jamesem… Już wtedy powinna mi się zapalić w głowie ostrzegawcza lampka, ale byłam tak pijana, że nic z tego, co robiłam, nie wydawało się dziwne. Ja śmiejąca się z jego żartów. Nasze wspólne wyjście z imprezy do drugiego baru w hotelu… Dźwięk jego śmiechu, którego nigdy wcześniej nie słyszałam, wywołuje dreszcze. Zastanawiam się, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę. Co jeszcze pamiętam? Szliśmy korytarzem, a James trzymał dłoń na moich plecach. Kiedy chciałam iść w swoją stronę, przyciągnął mnie do siebie i chyba… pocałował?
– Jezu – jęczę i ochlapuję twarz ciepłą wodą. – Rose, jesteś tak beznadziejna, że nawet nie zarejestrowałaś tego pocałunku…
Usilnie wytężam pamięć. Dotyk dłoni, jego usta na moim ciele. Niby to pamiętam, ale czuję, jakby te wspomnienia nie należały do mnie. Te przebłyski świadomości nie pozwalają mi na pełne odtworzenie przebiegu wydarzeń wspólnej nocy. Choć nawet te urwane fragmenty wystarczają, by w dole brzucha pojawiły się znajome skurcze podekscytowania.
Nie cierpię świąt i… ciebie też
Copyright © K. M. Serafin
Copyright © for cover arts by dwiputrirats; My Watercolors; Design Spread; MdMusaddik | Adobe Stock
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2025 r.
ebook ISBN 978-83-7995-884-9
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Joanna Błakita | proAutor.pl
Korekta: Agata Nowak | proAutor.pl
Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Ewelina Nawara | proAutor.pl
Skład i typografia: Bookiatryk.pl
Przygotowanie ebooka: Bookiatryk.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-432 Bydgoszcz
www.inanna.pl
Najtaniej kupisz na www.madbooks.pl
To jest wersja demonstracyjna zawierająca 10% treści książki.
Aby przeczytać pełną treść, skorzystaj z pełnej wersji EPUB.
Konwersja i przygotowanie ebooka Bookiatryk.pl
