Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nikt nie wraca z zaświatów za darmo
Napad na jubilera zakończył się tragedią. Wszyscy obecni w sklepie zginęli, a ciało Alice Brook trafiło do szpitalnej kostnicy. Tyle że po jakimś czasie… dziewczyna otworzyła oczy.
Alice udało się wrócić z zaświatów dzięki tajemniczej organizacji zwanej Ramionami Śmierci. Jej członkowie uratowali jej życie, a teraz mają wobec niej konkretne plany.
Nastolatka musi przejść wymagające szkolenie, po którym stanie się opiekunką dusz oraz żołnierką. Pod nadzorem czarującego Willa poznaje tajniki sztuk walki i arkana magii. Sprawy jednak komplikują się w zatrważającym tempie. W krainie zmarłych narasta chaos. Duchy szepczą, że ktoś pragnie przejąć tron samej Śmierci i zburzyć równowagę królestwa cieni.
Wkrótce Brook będzie musiała wykorzystać zdobyte umiejętności, by stanąć do walki. Los ma dla niej w zanadrzu parę niespodzianek, jednak już raz udało jej się go oszukać… czy zrobi to ponownie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 255
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Aleksandra Dębska
Naznaczeni przez śmierć
Rodzicom i siostrze Marcie – dziękuję,
że zawsze mnie wspieracie
Alice
Delikatny, melodyjny dźwięk dzwonka do drzwi wypełnił pomieszczenie. Odruchowo odwróciłam głowę, aby spojrzeć, kto przejdzie przez próg sklepiku. Mężczyzna uchwycił mój wzrok – przez moment wydawało mi się, że lekko się do mnie uśmiechnął. To wrażenie zniknęło jednak jak podmuch wiatru wprawiający w ruch liście leżące w parku, w momencie kiedy zza pleców wyjął broń połyskującą srebrem. Nikt nie jest w stanie opisać tego poczucia, że kostucha jest już blisko.
Wystrzały – jeden, drugi, trzeci… Spojrzałam na kobietę skuloną obok mnie: drobną brunetkę, która dosłownie przed chwilą zarażała swoim uśmiechem. Teraz na jej twarzy widniało tylko przerażenie. Po jej bladych policzkach łzy spływały jedna po drugiej. Kobieta chwyciła mnie delikatnie za dłoń i pociągnęła w dół, żebym schowała się obok niej. Dźwięk tłuczonego szkła, upadający ludzie i nieustanny krzyk osób próbujących wydostać się z tego piekła. Skuliłam się mocniej i wtuliłam się w brunetkę obok mnie. Dłońmi zakryłam uszy, schowałam głowę w kolana. Moje ciało samowolnie popadło w lekkie konwulsje, a żołądek zacisnął mi się w bardzo ciasny węzeł. Czułam, jak strach powoli przejmuje nade mną kontrolę. Deszcz szkła spadł nam na głowy, gdy kolejna kula trafiła w szybę w szafce nad nami.
Łagodnie odchyliłam głowę, żeby zobaczyć, co się tak naprawdę dzieje. Sprawców było dwóch; stali przy głównej ladzie, przy której wcześniej widziałam właściciela sklepiku.
– Gdzie one są? No już, prowadź – powiedział jeden z bandytów w masce, celując z broni prosto w głowę właściciela.
– Nie wiem, o czym mówisz, wszystkie klejnoty są wystawione na sklepie. Bierzcie, co chcecie, i idźcie – odparł mężczyzna drżącym głosem.
Odwróciłam się do brunetki i wyszeptałam:
– Są zajęci.
Na nasze nieszczęście drzwi wyjściowe znajdowały się po drugiej stronie pomieszczenia, nie miałyśmy więc szansy uciec niezauważone. Szybko sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni po telefon. Kobieta obok patrzyła na mnie pytającym wzrokiem, a gdy tylko dostrzegła, co zamierzam zrobić, zaczęła z przerażeniem w oczach kręcić głową. Bała się, że bandyci nas usłyszą, że zdradzę naszą doskonałą kryjówkę. Wybrałam numer alarmowy. Kilka sygnałów i już słyszałam głos miłej pani:
– Numer alarmowy, słucham.
Ręka mi się trzęsła. W gardle rosła mi gula.
– Pomocy – wyszeptałam do słuchawki łamiącym się głosem.
– Czy jest pani w niebezpieczeństwie? – usłyszałam skupiony głos kobiety.
– Yhm.
– Jest pani w stanie podać mi swoją lokalizację? – kontynuowała.
Milczałam. Nie mogłam nas bardziej narażać.
Czy oni nie mogą po prostu namierzyć mojego telefonu? – pomyślałam.
Ciężkie kroki zaczęły zbliżać się w naszym kierunku. Jakaś kobieta zawyła z bólu, a później ogłuszył mnie kolejny strzał. Wrzuciłam telefon do otwartej szuflady obok mnie. Nie chciałam nawet myśleć, co by było, gdyby mężczyzna zobaczył mnie z komórką w ręku.
Proszę, niech ktoś nas znajdzie i nam pomoże. Wiem, że jesteśmy na totalnym zadupiu, ale mu się udać – powtarzałam w myślach jak mantrę.
Wyjrzałam zza lady, za którą się ukryłyśmy. Chciałam jeszcze raz zobaczyć, czy mamy jakąkolwiek możliwość ucieczki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to kobieta leżąca w ogromnej plamie ciemnej krwi. Nie ruszała się – nie żyła. To była pewnie ta sama osoba, która przed chwilą wydała z siebie ostatni dźwięk. Wtedy dotarło do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Nie mogłam złapać tchu, oczy piekły mnie od słonych łez. Złapałam się za gardło, wzrokiem szukałam pomocy. Nieznajoma chwyciła mnie za ramię i pokazała mi, żebym brała głębokie wdechy. Zaczęłam się uspokajać, mój oddech stawał się coraz bardziej miarowy. Pozostało mi jedynie nasłuchiwać dźwięku policyjnych syren, ale do moich uszu nie dochodziły żadne sygnały; usłyszałam natomiast ponownie ciężkie kroki, wywołujące dreszcze nie tylko u mnie, lecz także u innych. Chwila spokoju, która była nam dana, upłynęła za szybko – minęło zaledwie dziesięć minut, a w tym czasie nikt się nie ruszył ze swojego miejsca, nie słyszałam nawet, żeby ktokolwiek odważył się poprosić o pomoc. Kroki stawały się coraz głośniejsze, a kobieta obok mnie pokazała mi, żebym wstrzymała oddech. Napastnik zatrzymał się, nasłuchiwał. W myślach prosiłam, żeby już odszedł, żeby nas zostawił. Oparłam się o blat stołu i skuliłam się, żeby jeszcze mniej rzucać się w oczy. Nagle pod wpływem naszego ciężaru mebel trochę się przesunął. W tym momencie wiedziałyśmy, że już po nas.
– Znalazłem was. Dwie małe, bezbronne myszki chowające się za ladą. – Bandyta zaśmiał się złowieszczo.
Chwycił mnie za ramię i podniósł, jakbym nic nie ważyła. Byłam bezwładna, nogi odmówiły mi posłuszeństwa; gdy mężczyzna próbował mnie postawić, upadłam jak kukła. Nie mogłam się poruszyć, nie panowałam nad swoim ciałem, strach mnie sparaliżował. Złapał mnie za ramię i szarpnął. Siedziałam w bezruchu na podłodze i próbowałam zapanować na oddechem, ale uniemożliwiał mi to strach tańczący na mojej klatce piersiowej. Zdenerwowany mężczyzna wymierzył w moją głowę. Bałam się spojrzeć mu w oczy, cała się trzęsłam. Wyobrażałam sobie ciężką, zimną broń wycelowaną w moją skroń. Co czułam? Zupełnie nic – wypełniła mnie pustka. W mojej głowie nie pojawiły się wspomnienia z całego życia, tak jak to się dzieje w filmach. Może moje życie nie było wystarczająco dobre, na tyle wyjątkowe, żeby cokolwiek wspominać?
– Spójrz na mnie, dziecko – krzyknął i wyrwał mnie z zadumy. Chwycił garść moich kasztanowych włosów i szarpnął mnie do tyłu. Poczułam okropny ból w karku. Powoli uniosłam wzrok i spojrzałam w twarz zakrytą kominiarką. Wpatrywałam się w ciemnobrązowe oczy. Nie dostrzegłam w nich duszy, miałam wrażenie, że stoi przede mną maszyna do zabijania. Wydawało mi się, że to najdłuższa chwila w całym moim życiu. Przez osiemnaście lat nigdy tak się nie bałam. Chciałam słyszeć jego myśli, wiedzieć, czy jest na tyle silny, żeby to zrobić: zabić, patrząc ofierze prosto w oczy. W duchu błagałam, żeby to wszystko się już skończyło. Dlaczego on się tak długo waha? Wtedy usłyszałam, że nadchodzi wybawienie – głośny dźwięk syren zbliżał się do miejsca ogromnej zbrodni. Mężczyzna już wiedział, co go czeka, widziałam przerażenie w jego oczach.
Nagle wziął duży zamach i niespełna sekundę później poczułam pulsujący ból głowy. Czerwone i niebieskie światła rozmazały się, poczułam ciepłą ciecz spływającą po mojej skroni. Upadłam na chłodną posadzkę. Miałam wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Poczułam, jak moja głowa odbiła się od lśniącej podłogi. Poddałam się, nawet nie próbowałam walczyć o zachowanie przytomności. Połączyłam małe czarne plamki tańczące przed moimi oczami i pozwoliłam, żeby wciągnęły mnie w mrok.
Alice
Spojrzałam na zegar powieszony nad zieloną tablicą – dochodziła piętnasta dwadzieścia, ostatnia lekcja powinna dobiegać końca. Nic na to jednak nie wskazywało. Liv, moja najlepsza przyjaciółka, wyciskała siódme poty przy tablicy, przy której rozwiązywała równanie kwadratowe. Nie zanosiło się na to, żeby miała wkrótce uzyskać jakikolwiek wynik. Po wyrazie twarzy nauczycielki mogłam stwierdzić, że tak jak ja straciła już nadzieję.
– Każdy, kto nie dokończył tego przykładu, ma go dokończyć w domu. Na dzisiaj dziękuję.
W sali powstało wyjątkowe zamieszanie, każdy chciał jak najszybciej spakować swoje rzeczy i zacząć realizować piątkowe plany.
Na korytarzu pożegnałam się z moją klasą tak jak zawsze: jedno głośne „Cześć, do poniedziałku” załatwia sprawę. Poczekałam jeszcze, aż Victor i Alex skończą swój czterdziestopięciominutowy koszmar. Po chwili zobaczyłam wysokiego bruneta, który zamaszyście gestykulował rękami i opowiadał coś Alex, jak zwykle obojętnej. Już wiedziałam, że mieli niezapowiedzianą kartkówkę. Pomachałam w ich kierunku i wskazałam im ręką, żebyśmy spotkali się pod wieszakami z kurtkami.
– Nie uwierzysz! Zrobił nam kartkówkę – powiedział Victor z niezadowoleniem w głosie.
– I co, nic nie napisałeś? – zapytałam, choć byłam pewna, że nie poszło mu źle. Victor zawsze panikował, a później i tak był zadowolony z oceny.
– Nie wiem, coś tam napisałem, ale szczerze mówiąc, sam śmiałem się z moich odpowiedzi. – Zapatrzył się w przestrzeń, tak jakby odtwarzał tę sytuację w swojej głowie.
– Może pójdziemy po jakąś czekoladę? Najlepiej z toffi – rzuciła Alex, już wyobrażająca sobie, że ma łakoć w rękach. Słodycze zawsze były najlepszym lekarstwem na wszystko, zaczynając od zawalonych kartkówek z rozszerzeń, a kończąc na oblanych sprawdzianach.
– Ja odpadam, niestety muszę szybko lecieć do domu, zjeść obiad i zabrać pieniądze na prezent dla Liv – rzuciłam.
– Ooo, czyli dostałaś zaproszenie. O nas księżna najwyraźniej zapomniała. – Mocno zaakcentowała słowo „księżna”.
Dziewczyny nigdy za sobą nie przepadały, ale nie wiedziałam dlaczego, nie chciałam się w to mieszać. Po prostu się z tym pogodziłam.
– Nie wiem, co jest między wami, ale tak się składa, że Liv to moja koleżanka od podstawówki, więc idę na te urodziny i nie przekonasz mnie do zmiany zdania – powiedziałam stanowczo.
– No i dobra, baw się koszmarnie. – Alex się obraziła, złapała Victora za łokieć i pociągnęła go w kierunku sklepiku szkolnego.
– Przepraszam – powiedział chłopak bezgłośnie, odwróciwszy się.
– Nie przejmuj się – odpowiedziałam mu w ten sam sposób, pomachałam im na pożegnanie i poszłam w kierunku domu.
Dotarcie do celu zajęło mi niecałe dziesięć minut. W domu nikogo nie było: mama dokądś wyszła, a tata był w pracy. Jak co dzień powitał mnie mój tłusty, puszysty Garfild. Nie był zbyt przyjaznym kotem, ale miał pewien urok. Rzuciłam plecak w kąt i udałam się prosto do kuchni, a niezawodny Garfild towarzyszył mi, gdy podgrzewałam obiad. Łaszeniem się i turlaniem po podłodze zmusił mnie do odstąpienia mu kawałka kurczaka, tak długo wyczekiwanego. Zabrałam talerz i usiadłam na kanapie. Włączyłam pierwszy lepszy program w telewizji. Wiedziałam, że muszę zjeść jak najszybciej, żeby zdążyć jeszcze pójść do jubilera – sklep był czynny do osiemnastej, więc nie mogłam gnić z talerzem przed telewizorem do wieczora. Minęła już szesnasta, a ja nie mogłam uwierzyć, że program o remontowaniu domów może tak wciągnąć. Włożyłam brudne naczynie do zmywarki i pobiegłam po schodach do mojego pokoju. Wzięłam z mojej skrytki potrzebną kwotę, uczesałam ponownie włosy, poprawiłam trochę makijaż, który ciężko zniósł dzień w szkole, i byłam gotowa. Myślałam, że spotkam jeszcze mamę przed wyjściem, ale nadal jej nie było – pewnie poszła na plotki do koleżanek. Szybko napisałam jej wiadomość, że wychodzę i wypuszczam kota do ogrodu. Niech tłuścioch trochę przewietrzy futro. Nie minęła nawet chwila, nim mama odpisała: „Dobrze, ja już wracam do domu, musiałam coś załatwić w urzędzie”. Schowałam pieniądze za obudowę telefonu i włożyłam go do tylnej kieszeni spodni. Wyszłam na zewnątrz razem z Garfildem, a on – jak na dżentelmena przystało – odprowadził mnie do furtki i miauknął na pożegnanie, po czym pobiegł w krzaki.
Do centrum nie miałam daleko, tylko pięć – dziesięć minut, w zależności od tempa marszu. W drodze do sklepu rozmyślałam, jakie kolczyki kupię. Na pewno musiały być w stylu Liv – czyli jakieś delikatne wkrętki. Szłam, zamyślona, i nagle wpadłam na chłopaka, który szedł z naprzeciwka: wysokiego blondyna z mocno zarysowaną szczęką, bardzo bladego. Choć określenie „blady” może być zbyt delikatnie – był biały jak kartka papieru. Pierwszy raz widziałam kogoś z tak jasną karnacją. Zderzyliśmy się, a on nawet nie zareagował, po prostu poszedł dalej, jakby był nieobecny. Zignorowałam jego dziwne zachowanie i skupiłam się na drodze do miejsca docelowego.
Mijałam kolejne zatłoczone uliczki. Zamyśleni ludzie, prawdopodobnie wracający z pracy, przechodzili obok mnie, dzieci jadące na rowerach omijały każdego, kto wszedł w ich tor jazdy. W parku ludzie spacerowali z psami różnych ras – połowy z nich nawet nie znałam. Zawsze preferowałam koty, one mają swój indywidualny świat, do którego wpuszczają człowieka wyłącznie wtedy, kiedy mają na to ochotę. Przez resztę czasu jesteś im obojętny, ale czy to nie dowodzi ich wolności i niezależności?
Byłam prawie na miejscu, musiałam jeszcze tylko skręcić w prawo. Moim zdaniem najlepszy sklep z biżuterią w mieście był schowany na końcu upiornej, odosobnionej uliczki. Nie był zbyt popularny, ponieważ na temat tego miejsca krążyły różne plotki. Właściciel rzekomo był zamieszany w kradzież diamentów, które ponoć trafiły do sklepu w wielkiej skrzyni z samolotu. Niestety złodziej nie wiedział, gdzie wylądowały, dlatego szukał ich na ogromnej przestrzeni jednego z lasów – nie mogłam sobie przypomnieć tej nazwy. Po stu dniach znalazł je i przyjechał do naszego małego miasta, żeby założyć mały sklepik. Nigdy nie uwierzyłam w te bajki. Po pierwsze, nie raz spotykałam właściciela i wiedziałam, że nie wygląda groźnie; po drugie, nie rozumiałam, dlaczego miałby mieszkać w tej dziurze, a nie gdzieś na Bahamach. Ceny w jego sklepie nie były zbyt wygórowane – a to duży plus, zważywszy na to, jakimi funduszami zazwyczaj dysponują nastolatki.
Otworzyłam drzwi, a dzwonek poinformował sprzedających, że weszłam do środka. Ruch był wyjątkowo duży jak na ten sklep. W rogu, przy gablotce z pierścionkami, stał niski młody mężczyzna. Miał przed sobą tuzin pierścionków zaręczynowych i nie wiedział, który wybrać. Sprzedawczyni odpowiadała na każde pytanie, ale była wyraźnie znudzona. Po drugiej stronie stała mała dziewczynka wraz z mamą – wybierały kolczyki, a więc to samo co ja. Zbliżyłam się do szafy z biżuterią. Gdy oglądałam jej zawartość, podeszła do mnie jakaś kobieta, prawdopodobnie pracownica sklepu.
– Czy mogę w czymś pomóc? – zapytała z uśmiechem na twarzy.
– Szukam delikatnych wkrętek, najlepiej złotych – odparłam.
– Mogę pani zaproponować kilka egzemplarzy, proszę usiąść tam, przy stoliku, ja zaraz podejdę – powiedziała i oddaliła się.
Po chwili przyniosła kilka małych pudełeczek. Było ich sporo i obawiałam się, że wybór może okazać się trudny. Położyła je delikatnie na stole.
– Tutaj mam kilka propozycji, chyba najbardziej podobają mi się te. – Wskazała na małe, płaskie, złote kółka.
Pierwsza myśl, która przeszła mi przez głowę, brzmiała: są bardzo w stylu Liv i na pewno się jej spodobają. Z doświadczenia wiedziałam jednak, że wybranie pierwszej lepszej rzeczy nie zawsze dobrze się kończy. Obejrzałam jeszcze inne modele – wszystkie były piękne, ale te pierwsze miały wyjątkowy urok. Już chciałam powiedzieć miłej pani stojącej obok mnie, że jednak zdecyduję się na płaskie kółka, ale przeszkodził mi wystrzał z pistoletu. Kula trafiła prosto w szklane drzwi wejściowe. Czas jakby zwolnił. Do pomieszczenia wszedł wysoki napastnik z bronią w ręku, a za nim drugi, o jeszcze bardziej przerażającej posturze. Sprzedawczyni złapała mnie za dłoń i szarpnęła w kierunku sklepowej lady, przez co o mało mnie nie przewróciła. Kolejny strzał. Krzyk, płacz małej dziewczynki. Schowałyśmy się za sklepową ladą, skuliłyśmy się i czekałyśmy na dalszy rozwój sytuacji. Byłam w szoku, nie do końca wierzyłam w to, co się dzieje. Chciałam tylko kupić prezent i wrócić do domu na kolację.
W mojej głowie rodziły się tysiące scenariuszy – większość z nich bardzo pesymistyczna. Byłam na sto procent pewna, że to, co teraz się dzieje, jest wynikiem mojego życiowego pecha. Nawet zwykłe wyjście do sklepu nie mogło się udać bez niezapomnianego, hucznego zakończenia. W tamtym momencie nie wierzyłam, że wyjdę z tego cała. Nie byłam pewna, czy wrócę do domu na kolację – nie byłam pewna, czy w ogóle wrócę. Może gdybym wyszła trochę wcześniej, gdybym nie oglądała bezczynnie telewizji… Czy jeden głupi program może zaważyć na całym moim życiu? Na to pytanie nikt z nas nie znał wtedy odpowiedzi.
Alice
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Naznaczeni przez śmierć
ISBN: 978-83-8373-786-7
© Aleksandra Dębska i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Kinga Kosiba
KOREKTA: Anna Grabarczyk
OKŁADKA: Marta Kokosińska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek