Natura dziury - Marcin Czub - ebook
NOWOŚĆ

Natura dziury ebook

Marcin Czub

0,0

Opis

Filozoficzne science-fiction dla wszystkich, których bolą plecy. Wyobraźnia Marcina Czuba nie kończy się w 2110, jestem przekonana, że nie kończy się nigdy. Natura dziury, nowa książka autora brawurowego Objawienia bogini świni to zabawna i błyskotliwa powieść o przyszłości, jedzeniu ze śmietnika, społeczeństwie spektaklu, odpowiedzialności i przyjaźni dziwnych ludzi i chorych zwierząt. Proszę, pamiętajcie, że w środku waszego życia znajduje się dziura!

Emilia Konwerska

 

Podaję przepis na dziurę: jeden filozof z altanki, jedna audycja z przyszłości (w odcinkach), szczury (co najmniej dwa), ukryta terapia (szczypta może nie wystarczyć), biblioteka jako miejsce na ziemi (pamiętać o niej). O zblanszowanie, podsmażenie i zdeglasowanie poprosić Marcina Czuba – tylko wtedy danie będzie smaczne i pożywne. Ale uwaga, bo proces obcowania z daniem bywa niebezpieczny. Aby zachować rozum, powtarzajcie ze mną: akta generała ma mała renegatka!

Natalka Suszczyńska

 

Opis książki:

Natura dziury opisuje losy bezdomnego z wyboru filozofa, którego życie zmienia się po tym, jak zaczyna słuchać audycji radiowej, pochodzącej z odległej o sto lat przyszłości. Teraźniejsze poczynania bohatera przeplatają się z zapisami kolejnych odcinków “Przekazu z Kosmosu”. Jest tam historia śmiałka, który dokonał próżniowego negliżu i przeżył minutę zupełnie goły na orbicie. Metoda szatkowania i uśredniania cierpień. Tajniki strategii inwestycyjnej wykorzystującej zwierzęcą intuicję. Lunocentryczna astronomia, zmieniająca sens ruchu ciał niebieskich. I jeszcze więcej…

Wraz z kolejnymi odcinkami audycji losy jej autorów coraz mocniej łączą się z życiem bezdomnego filozofa, co prowadzi do tragicznego finału.


Marcin Czub - Autor powieści Objawienie Bogini-Świni, która ukazała się w 2023 roku nakładem Wydawnictwa Ha!art. Współautor trzech sztuk teatralnych wystawianych przez Wrocławski Teatr Lalek, publikował też m.in. w „Nowej Fantastyce” i „Stonerze Polskim”. Autor opowiadania „Nieskończony maj”, które otrzymało nominację w konkursie 20. Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania. Laureat nagrody Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej za projekt edukacyjny dotyczący psychologii spostrzegania własnego ciała. Prowadzi ośrodek odosobnień w ciemności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 167

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Mar­cin Czub, Na­tura dziury, Kra­ków 2025
Co­py­ri­ght © by the Au­thor, 2025 Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Ha!art, 2025
Re­dak­cja se­rii · Piotr Ma­recki
Re­dak­cja i ko­rekta · Krzysz­tof Grud­nik, We­ro­nika Kli­mo­wicz-Ko­złow­ska
Pro­jekt okładki · Bo­le­sław Chromry
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny, skład i ła­ma­nie · By Mo­use | www.by­mo­use.pl
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67713-52-8
549. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa
Wy­daw­nic­two Ha!art ul. Ko­nar­skiego 35/8, 30-049 Kra­ków tel. 795 124 207wy­daw­nic­[email protected]
Wy­daw­nic­two Ha!art
@wy­daw­nic­two­ha­art
@wy­dha­art
@wy­dha­art
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wszyst­kie osoby wy­stę­pują pod swo­imi wła­snymi imio­nami. Nie py­ta­łem ni­kogo o zgodę, tylko rze­tel­nie przed­sta­wi­łem fakty – nie wia­domo, co jest ważne, więc opi­sa­łem każdy szcze­gół. Na­wet po­zor­nie nie­znaczny de­tal przyda się temu, kto pró­buje zro­zu­mieć, co się stało.

I

Sie­dzia­łem w al­tance i usły­sza­łem, co bę­dzie. Frag­menty tylko, lecz samą prawdę, w ża­den spo­sób nie­znie­kształ­coną mo­imi oso­bi­stymi gu­stami lub an­ty­pa­tiami. Coś mi drę­twieje lewa ręka. Boli mnie, ale to nie zmie­nia fak­tów: pod­słu­cha­łem przy­szłość. Sły­sza­łem rze­czy, o któ­rych nie śniło się No­stra­da­mu­sowi. Tylko ten ból, cho­lerny, okropny ból prze­szka­dza mi w opo­wia­da­niu.

Wiatr świsz­czy w szcze­li­nach de­sek. Nad moją głową stu­ko­cze dach ła­tany papą, ce­ratą i ka­wał­kami bla­chy. Ta­kie jest ży­cie ubo­giego wróż­bity, ale ja nie na­rze­kam. Przy­nio­słem so­bie tro­chę wa­rzyw z lo­dówki spo­łecz­nej: zwię­dłą i lekko sple­śniałą pie­truszkę, kilka kar­to­fli o czar­nych oczkach, pajdę czer­stwego chleba. Całe szczę­ście, żo­łą­dek mam mocny. Wszystko je­stem w sta­nie stra­wić.

Po­zwól­cie, że wrzucę chru­stu do pieca i na­sta­wię wodę do go­to­wa­nia. Opo­wiem, co na­stąpi, nie mnie oce­niać, ja tylko przed­sta­wiam fakty.

Wy­słu­cha­łem do tej pory jed­nego od­cinka au­dy­cji. Naj­pierw zła­pa­łem kilka słów wy­po­wie­dzia­nych żeń­skim gło­sem, a póź­niej była roz­mowa dwóch męż­czyzn, któ­rzy roz­pra­wiali o oso­bli­wo­ści astro­fi­zycz­nej. Re­dak­tor ma na imię Lu­dwik i opo­wia­dał, jak prze­kro­czył ho­ry­zont zda­rzeń. Z ko­lei za­pro­szony gość wy­ja­śnił, że w po­bliżu oso­bli­wo­ści upływ czasu jest pro­sto­pa­dły wo­bec tego, któ­rego do­świad­czamy za­zwy­czaj. Można nie za­uwa­żyć, że się bez­pow­rot­nie wpa­dło, tak po­wie­dział.

Wię­cej nie za­no­to­wa­łem, bo nie mia­łem pod ręką dłu­go­pisu ani ze­szytu, a poza tym my­śla­łem, że to zwy­kłe ra­dio. Do­piero pod ko­niec od­cinka zo­rien­to­wa­łem się, że na­dają z przy­szło­ści.

Roz­pa­dało się. Kro­ple desz­czu ude­rzają o eter­nit i papę. Strugi wody spa­dają przez rynnę do me­ta­lo­wej beczki, którą wko­pa­łem głę­boko w zie­mię, żeby desz­czówka dłu­żej za­cho­wała świe­żość.

Prze­nika mnie szum desz­czu oraz wia­tru; pod­cho­dzę do okna i pa­trzę w ciemne niebo. Miesz­kam na pe­ry­fe­riach Wro­cła­wia, które przez pla­ni­styczne prze­ocze­nie leżą nie­da­leko cen­trum. Moja al­tanka znaj­duje się na Wil­czym Ja­rze, przy rzece Oła­wie, do­słow­nie dwa kroki od Ni­skich Łąk. Oko­lica jest zdzi­czała i za­pusz­czona, w pro­mie­niu ki­lo­me­tra żad­nego czło­wieka, poza oka­zjo­nal­nym bez­dom­nym, który za­ko­puje się w ster­cie koł­der. Nie­opo­dal ci­cho bu­zuje fa­bryka proszku do pra­nia marki „E”. Zbliża się dzie­wiąta wie­czór, jest so­bota 27 li­sto­pada.

Wiatr prze­gnał chmury i od­sło­nił blade gwiazdy przy­ga­szone sztucz­nym bla­skiem mia­sta. Sy­riusz, Be­tel­geza i Al­de­ba­ran są wi­doczne na nie­bie mimo miej­skich za­nie­czysz­czeń. Znam się na gwiaz­dach, ko­smo­sie oraz fi­lo­zo­fii. Cze­kam na au­dy­cję i spę­dzam wie­czór na le­żaku w ogródku. Na­wet zimą wy­cho­dzę, żeby har­to­wać ciało.

Wkrótce za­czną nada­wać, za chwilę roz­pocz­nie się pro­gram. W po­przed­nim od­cinku za­po­wie­dzieli go­dzinę ko­lej­nego; dziura w cza­so­prze­strzeni jest pre­cy­zyj­nie okre­ślona, emi­tują z li­sto­pada roku 2109, taką datę po­dali w ra­diu. Czas te­raź­niej­szy jest od­dzie­lony stu­let­nim in­ter­wa­łem od czasu przy­szłego.

Za­raz za­czną... już nie zdążę z her­batą. Po­mału przy­go­to­wuję się do na­słu­chu i wkła­dam ba­te­rie do ra­dio­od­bior­nika. Gdy urzą­dze­nie jest wy­łą­czone, to prze­cho­wuję ba­te­rie w ko­módce, w ten spo­sób dłu­żej utrzy­mują moc. Wy­su­wam an­tenę, za­raz będę ło­wił sy­gnał. Fale krót­kie prze­no­szą szum, z któ­rego wy­ła­nia się treść, ale trzeba umieć na­słu­chi­wać. Wie­cie, ja­kie są cnoty wróż­bity? Cier­pli­wość, wy­trwa­łość i kunszt ob­ra­ca­nia po­krę­tłem.

Za chwilę będą emi­to­wać. Sia­dam na wer­salce, grube sprę­żyny ugi­nają się lekko; przy­kry­wam się za­tę­chłym ko­cem i pa­trzę w ciem­ność za oknem. Stę­chli­zna mi nie prze­szka­dza, są waż­niej­sze rze­czy w ży­ciu. Wczo­raj zna­la­złem do­bry bru­lion, ktoś za­pi­sał po­łowę kar­tek, reszta jest pu­sta, do wy­ko­rzy­sta­nia. Otwie­ram na pierw­szej nie­za­pi­sa­nej stro­nie i spraw­dzam, czy dłu­go­pis ma wy­star­cza­jąco dużo tu­szu. Dbam o każdy szcze­gół, nie mogę so­bie po­zwo­lić na błąd. Sprawa jest nie­zwy­kle ważna, ja sły­szę przy­szłość, za­tem spo­czywa na mnie od­po­wie­dzial­ność wier­nego no­to­wa­nia.

Czy to już? Spo­glą­dam na bu­dzik. Długa wska­zówka uło­żyła się pro­sto­pa­dle z krótką. Wy­biła go­dzina. Włą­czam ra­dio.

Z gło­śnika do­bie­gają trza­ski, po­mię­dzy nimi frag­menty słów lub pio­se­nek, współ­cze­sne śmieci, które na­tych­miast igno­ruję, bo jesz­cze ich treść mnie wcią­gnie i zmar­nuję czas.

Nor­mal­nego ra­dia ni­gdy nie słu­cham, wolę nie za­nie­czysz­czać umy­słu te­raź­niej­szo­ścią. Za­my­kam umysł na dzi­siej­sze wia­do­mo­ści, aby bez za­kłó­ceń i do­mie­szek od­bie­rać echa nad­cho­dzą­cych lat.

Opusz­kami pal­ców chwy­tam za po­krę­tło ni­czym szwaczka wsu­wa­jąca nić w oko igły. Znaj­duję się w prze­strzeni bia­łego szumu, terra in­co­gnita, do­kład­nie po­mię­dzy sta­cjami, gdzie nikt nie na­daje. Tu­taj ła­pa­łem ostat­nio i tu­taj dziś będę ła­pał.

Bez po­śpie­chu ob­ra­cam po­krę­tłem; nie­mal sta­tycz­nie, co­fa­jąc się cza­sem, aby spraw­dzić, czy nie zgu­bi­łem tropu. Sły­szę plu­ski, nie­re­gu­larne „klops, klops” na tle bia­łego szumu, „plum, plum”, wiem, że je­stem bli­sko. Jesz­cze odro­bina czu­ło­ści, mi­kro­sko­pij­nego ka­li­bro­wa­nia i usły­szę pierw­sze słowa – ode­rwane od zdań, sa­mot­nie fru­nące przez czas, ale nie­wąt­pli­wie przy­szłe. Słowa, które do­piero za sto lat zo­staną wy­po­wie­dziane, lecz które dziś po­tra­fię uchwy­cić mocą ra­dio­wej sztuki na­słu­chu. Oto lu­dzie, któ­rzy jesz­cze się nie na­ro­dzili, prze­ma­wiają.

De­li­kat­nie mu­skam po­krę­tło. Strzępy łą­czą się w ca­łość, słowa prze­ra­dzają się w zda­nia. Cza­so­prze­strzeń jest dziu­rawa jak szwaj­car­ski ser. Oni mó­wią, ja skrzęt­nie trans­kry­buję. Oto mój ste­no­gram au­dy­cji.

.

LU­DWIK: Halo, halo, mili moi! Na­da­jemy ko­lejny od­ci­nek „Prze­kazu z Ko­osmo­suuu”! Na­staw­cie uszy, zrób­cie głę­boki wy­dech, za­po­mnij­cie o wde­chu i za­czy­namy! Dziś wy­jąt­kowy wy­wiad z Da­mia­nem – pierw­szym czło­wie­kiem, który wy­sko­czył nago w mię­dzy­gwiezdną próż­nię. Wszy­scy pa­mię­tamy te se­kundy, gdy zu­peł­nie goły dry­fo­wał przez pustkę. Więk­szość z nas oglą­dała ów skok na żywo, po­nie­waż trans­mi­to­wała go te­le­wi­zja śnia­da­niowa. Da­mian jest dziś z nami w stu­diu, opo­wie, jak ro­ze­brał się w ra­kie­cie, trząsł się w ślu­zie oto­czony astro­nau­tami w ska­fan­drach i cze­kał na chwilę chwały. Ceną za speł­nie­nie ma­rzeń mo­gło być jego wła­sne ży­cie, jed­nak był zde­cy­do­wany sko­czyć. Co nim kie­ro­wało? Co spra­wia, że wielcy lu­dzie po­dej­mują się wiel­kich czy­nów? Wkrótce się do­wiemy, lecz naj­pierw mi­nuta dla spon­so­rów, bo chleb sam się nie upie­cze. Ofi­cjal­nym pa­tro­nem na­szej au­dy­cji jest fun­dusz po­wier­ni­czy Szczury Ele­onory. Za­chę­cam do wpła­ca­nia wszyst­kich oszczęd­no­ści, nikt nie ge­ne­ruje więk­szego zy­sku niż te małe zwie­rzątka. Wpła­caj­cie, co ma­cie, nie­za­leż­nie od uprze­dzeń wo­bec gry­zoni, pie­niądz to pie­niądz, głu­piec traci, zaś mę­drzec zy­skuje, mili moi, rób­cie prze­lewy, lep­szej oka­zji nie bę­dzie! Przy­po­mnę, że szczury w ciągu ostat­niego kwar­tału za­ro­biły kro­cie i prze­biły in­deks. Część słu­cha­czy nie wie­rzy, my­śli so­bie: „Co za ab­surd!”, lecz nie­wiara jest wy­ni­kiem umy­sło­wej biedy, zaś umy­słowa bieda pro­wa­dzi wprost do biedy fi­zycz­nej. Ko­niec re­klamy. Po­wróćmy do tu i te­raz, do stołu z mi­kro­fo­nami i krze­sła, na któ­rym wierci się nasz wy­jąt­kowy gość. Da­mia­nie, skąd po­mysł, aby sko­czyć bez ska­fan­dra w ko­smiczną próż­nię?

DA­MIAN: Od dziecka ma­rzy­łem, żeby pły­wać nago mię­dzy pla­ne­tami. Pa­trząc w niebo, wy­obra­ża­łem so­bie wszech­świat przy­ja­zny dla czło­wieka, próż­nię, która koi, za­miast za­bi­jać.

LU­DWIK: Mleczna Droga... te słowa przy­wo­łują wi­zję kar­mią­cej prze­strzeni, po któ­rej wę­dro­wiec dry­fuje z uśmie­chem, pła­wiąc się w sy­to­ści i ukon­ten­to­wa­niu.

DA­MIAN: Czemu tak nie jest? Za­miast tego ziąb ab­so­lut­nego zera, śmier­cio­no­śne pro­mie­nio­wa­nie i bez­duszny brak po­wie­trza. Gdzie tu mleko, ła­god­ność i przy­jaźń z gwiaz­dami? Na­tura próżni to drwina z czło­wieka, to ko­smos tak urzą­dzony, aby nie dało się w nim prze­trwać! Po­my­śla­łem, że wy­sko­czę choćby na kilka se­kund, jako ma­ni­fest. Chcia­łem oswoić po­za­ziem­ską prze­strzeń i udo­wod­nić, że można.

LU­DWIK: Tym pro­stym ge­stem spra­wi­łeś, że ogrom stał się do­mem, ale czy nie oba­wia­łeś się śmierci?

DA­MIAN: Wie­dzia­łem, że od razu nie umrę – ro­biono prze­cież eks­pe­ry­menty na zwie­rzę­tach. Skoro małpa wy­rzu­cona w próż­nię prze­żyła kilka mi­nut, to czemu ja miał­bym zgi­nąć? Był też wy­pa­dek w la­bo­ra­to­rium NASA w 1966 roku. Prze­żyć można przy­naj­mniej mi­nutę, w tym kil­ka­na­ście se­kund z za­cho­wa­niem przy­tom­no­ści. Póź­niej czło­wiek mdleje i za­czy­nają go­to­wać się oczy oraz ję­zyk. Przed sko­kiem trzeba wy­rzu­cić z sie­bie ostat­nie resztki po­wie­trza, ina­czej płuca roz­prężą się od we­wnątrz.

LU­DWIK: Skąd mia­łeś pie­nią­dze? Lot na or­bitę sporo kosz­tuje.

DA­MIAN: Kwotę wy­ło­żyła te­le­wi­zja śnia­da­niowa. Na­wet uwzględ­nili skromne ho­no­ra­rium, ale wy­płata na­leżna tylko, je­śli fak­tycz­nie wy­sko­czę, w prze­ciw­nym ra­zie kary fi­nan­sowe. Oni po­nie­śli koszty i wło­żyli to w ra­mówkę. Zo­bo­wią­za­łem się rów­nież do otwar­tych po­wiek, bo widz chciałby uj­rzeć wrze­nie oka.

LU­DWIK: Nad­szedł fe­ralny dzień, by­łeś w ślu­zie statku ko­smicz­nego. Na­stą­pił wielki skok dla czło­wieka, ale ma­leńki dla ludz­ko­ści, je­śli nie li­czyć chwili śmie­chu i za­dumy.

DA­MIAN: Zdją­łem ko­szulę, spodnie, skar­petki i majtki. Wszystko uczci­wie fil­mo­wano. Z po­wodu nie­waż­ko­ści trzy­ma­łem się po­rę­czy. Sta­łem goły i sa­motny, oto­czony po­sta­ciami w ska­fan­drach. Gdy syk­nęła pneu­ma­tyczna śluza, wy­pu­ści­łem resztki po­wie­trza z płuc, od­bi­łem się mocno nogą i rzu­ci­łem ca­łym cia­łem w prze­strzeń.

LU­DWIK: Wszy­scy pa­mię­tamy tę chwilę. „O kurwa! Mamy to, kurwa!” – krzy­czał re­ży­ser, za­po­mi­na­jąc, że trans­mi­sja leci na żywo i z pew­no­ścią oglą­dają ją dzieci, bądź to po­ta­jem­nie, bądź za nie­od­po­wie­dzialną zgodą li­ber­tyń­skich ro­dzi­ców.

DA­MIAN: Po­chy­li­łem głowę i uj­rza­łem swo­jego pe­nisa oraz bose stopy na tle od­le­głej Ziemi. Stra­ci­łem przy­tom­ność.

LU­DWIK: Twoje na­gie ciało dry­fo­wało zgod­nie z pra­wami fi­zyki i gdy­byś nie zo­stał prze­chwy­cony przez ra­tow­ni­ków, zo­stał­byś pierw­szym ludz­kim sa­te­litą krą­żą­cym wo­kół tej błę­kit­nej i za­mglo­nej matki na­szej, aż do czasu, gdy Słońce spuch­nie i wszystko po­chło­nie. Ra­tow­nicy wcią­gnęli cię do śluzy i roz­po­częli re­ani­ma­cję. Te­le­wi­zyjny widz za­marł, nie­jedno serce zgu­biło rytm. Skie­ro­wany w górę kciuk me­dyka rósł w ka­drze, gdyż prze­nik­nięty ulgą ope­ra­tor przy­bli­żał obiek­tyw do tego ra­do­snego ge­stu. Po kwa­dran­sie in­ten­syw­nej re­su­scy­ta­cji od­zy­ska­łeś przy­tom­ność. Ra­tow­nicy za­ban­da­żo­wali ci oczy i na­ło­żyli bal­sam na po­pa­rzony ję­zyk.

DA­MIAN: Za­pi­sa­łem się zło­tymi li­te­rami w hi­sto­rii pod­boju ko­smosu.

LU­DWIK: Za­pi­sa­łeś się ba­ro­kową czcionką w an­na­łach nu­dy­zmu. Ko­men­ta­to­rzy twier­dzili, że twój wy­czyn był waż­niej­szy niż bez­pieczne w grun­cie rze­czy pod­skoki Ne­ila Arm­stronga.

DA­MIAN: By­łem na pierw­szych stro­nach ga­zet, ale nie mo­głem czy­tać pe­anów – li­tery roz­ma­zy­wały się i dry­fo­wały, a słowa zle­wały się ze sobą. Oprócz tego zro­biły mi się czer­wone bą­belki na ję­zyku, przez co nie mogę jeść ostrych po­traw ani cy­tru­sów. La­ryn­go­log stwier­dził, że to zo­sta­nie do końca ży­cia. I mu­szę te­raz no­sić oku­lary.

LU­DWIK: Pięć mi­nut sławy mi­nęło, ga­zety pi­szą o in­nych spra­wach. My też bę­dziemy koń­czyć na­szą dzi­siej­szą au­dy­cję. Za ty­dzień, mili moi, uni­kalny wy­wiad z dziew­czyną, która wstrzy­mała Księ­życ i ru­szyła Słońce. Za­orała Ko­per­nika, gdyż udo­wod­niła nie­zbi­cie, że Słońce po­ru­sza się po zyg­za­ko­wa­tej or­bi­cie wo­kół nie­ru­cho­mej Luny. Wszystko na tym świe­cie jest względne, tylko ma­te­ma­tyka jest bez­względna. Lu­no­cen­tryczny wszech­świat można pre­cy­zyj­nie ob­li­czyć. Nie prze­gap­cie tego! Bądź­cie z nami!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki