Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Filozoficzne science-fiction dla wszystkich, których bolą plecy. Wyobraźnia Marcina Czuba nie kończy się w 2110, jestem przekonana, że nie kończy się nigdy. Natura dziury, nowa książka autora brawurowego Objawienia bogini świni to zabawna i błyskotliwa powieść o przyszłości, jedzeniu ze śmietnika, społeczeństwie spektaklu, odpowiedzialności i przyjaźni dziwnych ludzi i chorych zwierząt. Proszę, pamiętajcie, że w środku waszego życia znajduje się dziura!
Emilia Konwerska
Podaję przepis na dziurę: jeden filozof z altanki, jedna audycja z przyszłości (w odcinkach), szczury (co najmniej dwa), ukryta terapia (szczypta może nie wystarczyć), biblioteka jako miejsce na ziemi (pamiętać o niej). O zblanszowanie, podsmażenie i zdeglasowanie poprosić Marcina Czuba – tylko wtedy danie będzie smaczne i pożywne. Ale uwaga, bo proces obcowania z daniem bywa niebezpieczny. Aby zachować rozum, powtarzajcie ze mną: akta generała ma mała renegatka!
Natalka Suszczyńska
Opis książki:
Natura dziury opisuje losy bezdomnego z wyboru filozofa, którego życie zmienia się po tym, jak zaczyna słuchać audycji radiowej, pochodzącej z odległej o sto lat przyszłości. Teraźniejsze poczynania bohatera przeplatają się z zapisami kolejnych odcinków “Przekazu z Kosmosu”. Jest tam historia śmiałka, który dokonał próżniowego negliżu i przeżył minutę zupełnie goły na orbicie. Metoda szatkowania i uśredniania cierpień. Tajniki strategii inwestycyjnej wykorzystującej zwierzęcą intuicję. Lunocentryczna astronomia, zmieniająca sens ruchu ciał niebieskich. I jeszcze więcej…
Wraz z kolejnymi odcinkami audycji losy jej autorów coraz mocniej łączą się z życiem bezdomnego filozofa, co prowadzi do tragicznego finału.
Marcin Czub - Autor powieści Objawienie Bogini-Świni, która ukazała się w 2023 roku nakładem Wydawnictwa Ha!art. Współautor trzech sztuk teatralnych wystawianych przez Wrocławski Teatr Lalek, publikował też m.in. w „Nowej Fantastyce” i „Stonerze Polskim”. Autor opowiadania „Nieskończony maj”, które otrzymało nominację w konkursie 20. Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania. Laureat nagrody Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej za projekt edukacyjny dotyczący psychologii spostrzegania własnego ciała. Prowadzi ośrodek odosobnień w ciemności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 167
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie osoby występują pod swoimi własnymi imionami. Nie pytałem nikogo o zgodę, tylko rzetelnie przedstawiłem fakty – nie wiadomo, co jest ważne, więc opisałem każdy szczegół. Nawet pozornie nieznaczny detal przyda się temu, kto próbuje zrozumieć, co się stało.
I
∞
Siedziałem w altance i usłyszałem, co będzie. Fragmenty tylko, lecz samą prawdę, w żaden sposób niezniekształconą moimi osobistymi gustami lub antypatiami. Coś mi drętwieje lewa ręka. Boli mnie, ale to nie zmienia faktów: podsłuchałem przyszłość. Słyszałem rzeczy, o których nie śniło się Nostradamusowi. Tylko ten ból, cholerny, okropny ból przeszkadza mi w opowiadaniu.
Wiatr świszczy w szczelinach desek. Nad moją głową stukocze dach łatany papą, ceratą i kawałkami blachy. Takie jest życie ubogiego wróżbity, ale ja nie narzekam. Przyniosłem sobie trochę warzyw z lodówki społecznej: zwiędłą i lekko spleśniałą pietruszkę, kilka kartofli o czarnych oczkach, pajdę czerstwego chleba. Całe szczęście, żołądek mam mocny. Wszystko jestem w stanie strawić.
Pozwólcie, że wrzucę chrustu do pieca i nastawię wodę do gotowania. Opowiem, co nastąpi, nie mnie oceniać, ja tylko przedstawiam fakty.
Wysłuchałem do tej pory jednego odcinka audycji. Najpierw złapałem kilka słów wypowiedzianych żeńskim głosem, a później była rozmowa dwóch mężczyzn, którzy rozprawiali o osobliwości astrofizycznej. Redaktor ma na imię Ludwik i opowiadał, jak przekroczył horyzont zdarzeń. Z kolei zaproszony gość wyjaśnił, że w pobliżu osobliwości upływ czasu jest prostopadły wobec tego, którego doświadczamy zazwyczaj. Można nie zauważyć, że się bezpowrotnie wpadło, tak powiedział.
Więcej nie zanotowałem, bo nie miałem pod ręką długopisu ani zeszytu, a poza tym myślałem, że to zwykłe radio. Dopiero pod koniec odcinka zorientowałem się, że nadają z przyszłości.
Rozpadało się. Krople deszczu uderzają o eternit i papę. Strugi wody spadają przez rynnę do metalowej beczki, którą wkopałem głęboko w ziemię, żeby deszczówka dłużej zachowała świeżość.
Przenika mnie szum deszczu oraz wiatru; podchodzę do okna i patrzę w ciemne niebo. Mieszkam na peryferiach Wrocławia, które przez planistyczne przeoczenie leżą niedaleko centrum. Moja altanka znajduje się na Wilczym Jarze, przy rzece Oławie, dosłownie dwa kroki od Niskich Łąk. Okolica jest zdziczała i zapuszczona, w promieniu kilometra żadnego człowieka, poza okazjonalnym bezdomnym, który zakopuje się w stercie kołder. Nieopodal cicho buzuje fabryka proszku do prania marki „E”. Zbliża się dziewiąta wieczór, jest sobota 27 listopada.
Wiatr przegnał chmury i odsłonił blade gwiazdy przygaszone sztucznym blaskiem miasta. Syriusz, Betelgeza i Aldebaran są widoczne na niebie mimo miejskich zanieczyszczeń. Znam się na gwiazdach, kosmosie oraz filozofii. Czekam na audycję i spędzam wieczór na leżaku w ogródku. Nawet zimą wychodzę, żeby hartować ciało.
Wkrótce zaczną nadawać, za chwilę rozpocznie się program. W poprzednim odcinku zapowiedzieli godzinę kolejnego; dziura w czasoprzestrzeni jest precyzyjnie określona, emitują z listopada roku 2109, taką datę podali w radiu. Czas teraźniejszy jest oddzielony stuletnim interwałem od czasu przyszłego.
Zaraz zaczną... już nie zdążę z herbatą. Pomału przygotowuję się do nasłuchu i wkładam baterie do radioodbiornika. Gdy urządzenie jest wyłączone, to przechowuję baterie w komódce, w ten sposób dłużej utrzymują moc. Wysuwam antenę, zaraz będę łowił sygnał. Fale krótkie przenoszą szum, z którego wyłania się treść, ale trzeba umieć nasłuchiwać. Wiecie, jakie są cnoty wróżbity? Cierpliwość, wytrwałość i kunszt obracania pokrętłem.
Za chwilę będą emitować. Siadam na wersalce, grube sprężyny uginają się lekko; przykrywam się zatęchłym kocem i patrzę w ciemność za oknem. Stęchlizna mi nie przeszkadza, są ważniejsze rzeczy w życiu. Wczoraj znalazłem dobry brulion, ktoś zapisał połowę kartek, reszta jest pusta, do wykorzystania. Otwieram na pierwszej niezapisanej stronie i sprawdzam, czy długopis ma wystarczająco dużo tuszu. Dbam o każdy szczegół, nie mogę sobie pozwolić na błąd. Sprawa jest niezwykle ważna, ja słyszę przyszłość, zatem spoczywa na mnie odpowiedzialność wiernego notowania.
Czy to już? Spoglądam na budzik. Długa wskazówka ułożyła się prostopadle z krótką. Wybiła godzina. Włączam radio.
Z głośnika dobiegają trzaski, pomiędzy nimi fragmenty słów lub piosenek, współczesne śmieci, które natychmiast ignoruję, bo jeszcze ich treść mnie wciągnie i zmarnuję czas.
Normalnego radia nigdy nie słucham, wolę nie zanieczyszczać umysłu teraźniejszością. Zamykam umysł na dzisiejsze wiadomości, aby bez zakłóceń i domieszek odbierać echa nadchodzących lat.
Opuszkami palców chwytam za pokrętło niczym szwaczka wsuwająca nić w oko igły. Znajduję się w przestrzeni białego szumu, terra incognita, dokładnie pomiędzy stacjami, gdzie nikt nie nadaje. Tutaj łapałem ostatnio i tutaj dziś będę łapał.
Bez pośpiechu obracam pokrętłem; niemal statycznie, cofając się czasem, aby sprawdzić, czy nie zgubiłem tropu. Słyszę pluski, nieregularne „klops, klops” na tle białego szumu, „plum, plum”, wiem, że jestem blisko. Jeszcze odrobina czułości, mikroskopijnego kalibrowania i usłyszę pierwsze słowa – oderwane od zdań, samotnie frunące przez czas, ale niewątpliwie przyszłe. Słowa, które dopiero za sto lat zostaną wypowiedziane, lecz które dziś potrafię uchwycić mocą radiowej sztuki nasłuchu. Oto ludzie, którzy jeszcze się nie narodzili, przemawiają.
Delikatnie muskam pokrętło. Strzępy łączą się w całość, słowa przeradzają się w zdania. Czasoprzestrzeń jest dziurawa jak szwajcarski ser. Oni mówią, ja skrzętnie transkrybuję. Oto mój stenogram audycji.
LUDWIK: Halo, halo, mili moi! Nadajemy kolejny odcinek „Przekazu z Koosmosuuu”! Nastawcie uszy, zróbcie głęboki wydech, zapomnijcie o wdechu i zaczynamy! Dziś wyjątkowy wywiad z Damianem – pierwszym człowiekiem, który wyskoczył nago w międzygwiezdną próżnię. Wszyscy pamiętamy te sekundy, gdy zupełnie goły dryfował przez pustkę. Większość z nas oglądała ów skok na żywo, ponieważ transmitowała go telewizja śniadaniowa. Damian jest dziś z nami w studiu, opowie, jak rozebrał się w rakiecie, trząsł się w śluzie otoczony astronautami w skafandrach i czekał na chwilę chwały. Ceną za spełnienie marzeń mogło być jego własne życie, jednak był zdecydowany skoczyć. Co nim kierowało? Co sprawia, że wielcy ludzie podejmują się wielkich czynów? Wkrótce się dowiemy, lecz najpierw minuta dla sponsorów, bo chleb sam się nie upiecze. Oficjalnym patronem naszej audycji jest fundusz powierniczy Szczury Eleonory. Zachęcam do wpłacania wszystkich oszczędności, nikt nie generuje większego zysku niż te małe zwierzątka. Wpłacajcie, co macie, niezależnie od uprzedzeń wobec gryzoni, pieniądz to pieniądz, głupiec traci, zaś mędrzec zyskuje, mili moi, róbcie przelewy, lepszej okazji nie będzie! Przypomnę, że szczury w ciągu ostatniego kwartału zarobiły krocie i przebiły indeks. Część słuchaczy nie wierzy, myśli sobie: „Co za absurd!”, lecz niewiara jest wynikiem umysłowej biedy, zaś umysłowa bieda prowadzi wprost do biedy fizycznej. Koniec reklamy. Powróćmy do tu i teraz, do stołu z mikrofonami i krzesła, na którym wierci się nasz wyjątkowy gość. Damianie, skąd pomysł, aby skoczyć bez skafandra w kosmiczną próżnię?
DAMIAN: Od dziecka marzyłem, żeby pływać nago między planetami. Patrząc w niebo, wyobrażałem sobie wszechświat przyjazny dla człowieka, próżnię, która koi, zamiast zabijać.
LUDWIK: Mleczna Droga... te słowa przywołują wizję karmiącej przestrzeni, po której wędrowiec dryfuje z uśmiechem, pławiąc się w sytości i ukontentowaniu.
DAMIAN: Czemu tak nie jest? Zamiast tego ziąb absolutnego zera, śmiercionośne promieniowanie i bezduszny brak powietrza. Gdzie tu mleko, łagodność i przyjaźń z gwiazdami? Natura próżni to drwina z człowieka, to kosmos tak urządzony, aby nie dało się w nim przetrwać! Pomyślałem, że wyskoczę choćby na kilka sekund, jako manifest. Chciałem oswoić pozaziemską przestrzeń i udowodnić, że można.
LUDWIK: Tym prostym gestem sprawiłeś, że ogrom stał się domem, ale czy nie obawiałeś się śmierci?
DAMIAN: Wiedziałem, że od razu nie umrę – robiono przecież eksperymenty na zwierzętach. Skoro małpa wyrzucona w próżnię przeżyła kilka minut, to czemu ja miałbym zginąć? Był też wypadek w laboratorium NASA w 1966 roku. Przeżyć można przynajmniej minutę, w tym kilkanaście sekund z zachowaniem przytomności. Później człowiek mdleje i zaczynają gotować się oczy oraz język. Przed skokiem trzeba wyrzucić z siebie ostatnie resztki powietrza, inaczej płuca rozprężą się od wewnątrz.
LUDWIK: Skąd miałeś pieniądze? Lot na orbitę sporo kosztuje.
DAMIAN: Kwotę wyłożyła telewizja śniadaniowa. Nawet uwzględnili skromne honorarium, ale wypłata należna tylko, jeśli faktycznie wyskoczę, w przeciwnym razie kary finansowe. Oni ponieśli koszty i włożyli to w ramówkę. Zobowiązałem się również do otwartych powiek, bo widz chciałby ujrzeć wrzenie oka.
LUDWIK: Nadszedł feralny dzień, byłeś w śluzie statku kosmicznego. Nastąpił wielki skok dla człowieka, ale maleńki dla ludzkości, jeśli nie liczyć chwili śmiechu i zadumy.
DAMIAN: Zdjąłem koszulę, spodnie, skarpetki i majtki. Wszystko uczciwie filmowano. Z powodu nieważkości trzymałem się poręczy. Stałem goły i samotny, otoczony postaciami w skafandrach. Gdy syknęła pneumatyczna śluza, wypuściłem resztki powietrza z płuc, odbiłem się mocno nogą i rzuciłem całym ciałem w przestrzeń.
LUDWIK: Wszyscy pamiętamy tę chwilę. „O kurwa! Mamy to, kurwa!” – krzyczał reżyser, zapominając, że transmisja leci na żywo i z pewnością oglądają ją dzieci, bądź to potajemnie, bądź za nieodpowiedzialną zgodą libertyńskich rodziców.
DAMIAN: Pochyliłem głowę i ujrzałem swojego penisa oraz bose stopy na tle odległej Ziemi. Straciłem przytomność.
LUDWIK: Twoje nagie ciało dryfowało zgodnie z prawami fizyki i gdybyś nie został przechwycony przez ratowników, zostałbyś pierwszym ludzkim satelitą krążącym wokół tej błękitnej i zamglonej matki naszej, aż do czasu, gdy Słońce spuchnie i wszystko pochłonie. Ratownicy wciągnęli cię do śluzy i rozpoczęli reanimację. Telewizyjny widz zamarł, niejedno serce zgubiło rytm. Skierowany w górę kciuk medyka rósł w kadrze, gdyż przeniknięty ulgą operator przybliżał obiektyw do tego radosnego gestu. Po kwadransie intensywnej resuscytacji odzyskałeś przytomność. Ratownicy zabandażowali ci oczy i nałożyli balsam na poparzony język.
DAMIAN: Zapisałem się złotymi literami w historii podboju kosmosu.
LUDWIK: Zapisałeś się barokową czcionką w annałach nudyzmu. Komentatorzy twierdzili, że twój wyczyn był ważniejszy niż bezpieczne w gruncie rzeczy podskoki Neila Armstronga.
DAMIAN: Byłem na pierwszych stronach gazet, ale nie mogłem czytać peanów – litery rozmazywały się i dryfowały, a słowa zlewały się ze sobą. Oprócz tego zrobiły mi się czerwone bąbelki na języku, przez co nie mogę jeść ostrych potraw ani cytrusów. Laryngolog stwierdził, że to zostanie do końca życia. I muszę teraz nosić okulary.
LUDWIK: Pięć minut sławy minęło, gazety piszą o innych sprawach. My też będziemy kończyć naszą dzisiejszą audycję. Za tydzień, mili moi, unikalny wywiad z dziewczyną, która wstrzymała Księżyc i ruszyła Słońce. Zaorała Kopernika, gdyż udowodniła niezbicie, że Słońce porusza się po zygzakowatej orbicie wokół nieruchomej Luny. Wszystko na tym świecie jest względne, tylko matematyka jest bezwzględna. Lunocentryczny wszechświat można precyzyjnie obliczyć. Nie przegapcie tego! Bądźcie z nami!