Najcenniejsze, co dostałam od losu - Wiśniewska Marta - ebook + audiobook

Najcenniejsze, co dostałam od losu ebook i audiobook

Wiśniewska Marta

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Milena od zawsze marzyła o własnej piekarni, miejscu, w którym mogłaby oddawać się swojej pasji i dzielić się smakiem dzieciństwa z innymi. Kiedy pewnego dnia trafia na ogłoszenie o wynajmie idealnego lokalu, postanawia zawalczyć o swoje marzenie. Wspierana przez ukochanych dziadków, stawia czoła przeciwnościom i odkrywa, jak wielką moc mają miłość, przyjaźń i rodzinne więzi. „Najcenniejsze, co dostałam od losu” to poruszająca historia o sile międzypokoleniowej miłości, wierze w marzenia i o tym, że prawdziwe szczęście kryje się w drobiazgach. To opowieść o przyjaźni, która trwa mimo życiowych burz, o przeszłości, która potrafi ranić, i o nadziei, która nie pozwala się poddać. Czy Milena znajdzie w sobie siłę, by pokonać demony przeszłości i odnaleźć własną drogę do szczęścia? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 250

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 15 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Monika ChrzanowskaChrzanowska Monika

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Marta Wiśniewska, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2025

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Magdalena Kawka

Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Jarosław Lipski

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

PR & marketing: Sławomir Wierzbicki

ISBN: 978-83-8402-588-8

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Ślady naszych stóp są na tamtej nadmorskiej plaży, Babciu

Przywitał ją słoneczny poranek. Promienie śmiało zaglądały przez okna i zachęcały swym ciepłem do radosnego rozpoczęcia dnia, który budził się do życia, niosąc nową energię.

Niestety nie wszystkim.

Milena przeciągnęła się w łóżku kilka razy i przymknęła ponownie oczy. Pomimo słońca namawiającego do szybkiego wyjścia z oazy, którą stanowiła jej mięciutka pościel, wcale nie chciało jej się wstawać. Poprzedniego wieczoru całkowicie oddała się wspomnieniom i jak się przekonała, to był błąd. Nieprzespana noc już o poranku dawała o sobie znać.

Z jednej strony Milena zdawała sobie sprawę, że nie powinna w żadnym razie wracać do przeszłości, nie powinna rozmyślać o tym, co było, nie powinna więcej tego analizować, ale to była czysta teoria. W praktyce zadanie okazywało się dużo trudniejsze. To podobnie jak na lekcjach matematyki, kiedy znało i rozumiało się regułkę, ale w żaden sposób nie przekładało się to na prawidłowe rozwiązanie zadania.

Antek był jej pierwszą miłością, taką, z którą wiąże się wiele nadziei i planów, zdolną do ogromnych poświęceń, która wierzy, że będzie trwać aż po kres. I choć od rozstania minęło już sześć lat, czasami było jej żal, po prostu żal, że im się nie udało. Jednak gdy jedna ze stron się wycofuje, trudno jest przecież z tym dyskutować. Antek odszedł do innej. To była jego decyzja.

Czy miał do niej prawo?

W świetle wszystkich obietnic i przyrzeczeń, które składał swojej ukochanej, chyba nie, tak przynajmniej uważała, ale cóż z tego, skoro miał w tej kwestii odmienne zdanie, a jego decyzja pozostała nieodwracalna. Czy tego chciała, czy nie, musiała się z tym pogodzić.

Od rychłego świtu te wspomnienia znów przetaczały się przez jej głowę, płynąc z siłą sztormowych fal wzburzonego morza.

– Milenko! – Z kuchni dobiegł głos babci. – Chodź na śniadanie, siedzimy i czekamy na ciebie razem z dziadkiem.

W tym momencie wróciła do rzeczywistości. Głos babci zawsze miał na nią kojący wpływ i w mgnieniu oka potrafił sprawić, by jej oczy, a przede wszystkim serce, znowu zobaczyły barwy życia, tego, którym żyje teraz.

– Biegnę – odpowiedziała szybko i wyskoczyła z łóżka.

Otuliła się mięciutką podomką i ruszyła w stronę schodów prowadzących na dół, do kuchni, z której roznosił się zapach świeżo upieczonych mlecznych bułeczek.

– Jesteś. – Szczęśliwa babcia Teresa podała wnuczce kubek zbożowej kawy i jeszcze ciepłą bułkę.

Twarz Mileny pojaśniała. Ucałowała babcię i dziadka na dzień dobry i wszyscy zaczęli jeść. Rozmawiali i uśmiechali się do siebie, opowiadając o planach na ten dzień.

– Pojadę na działkę, uporządkuję, co trzeba, przygotuję werandę, byśmy w ciepłe dni mogli z niej korzystać – oznajmił dziadek Adam.

– Ach, cudownie. – Babcia wyraźnie się ucieszyła. – Jeszcze zimą wyobrażałam sobie odprężający czas na działce i powiem wam, moi kochani, że już nie mogę się doczekać dni pełnych czerwcowego słońca – dodała po chwili.

– Zaraz po śniadaniu biegnę do pracy. Dziś przychodzi ekipa remontowa, chcę zobaczyć, jakie robią postępy. – Również Milena podzieliła się tym, jak zamierza spędzić dzień, a przynajmniej jego większą część.

– To w takim razie ja zostanę na posterunku i będę na was czekała – podsumowała babcia.

Cała trójka dokończyła śniadanie, a potem każde ruszyło do swoich obowiązków.

Milena wróciła do swojego pokoju, włożyła ulubione jeansy, białą bluzkę i ażurowy sweter w jasnoniebieskim kolorze, splotła warkocz, wzięła torebkę zamykaną na zamek błyskawiczny, zarzuciła ją na ramię i szybkim krokiem wyszła z domu.

Wągrowiec, w którym mieszkała wraz z dziadkami, nie należał do dużych miast, jednak do lokalu, w którym docelowo miała mieścić się jej wymarzona piekarnia, był spory kawałek drogi. Znajdował się nieopodal rynku, czyli w miejscu, gdzie zazwyczaj tętniło życie tej urokliwej miejscowości. Entuzjazm, który towarzyszył Milenie całą drogę, prysł jednak jak bańka mydlana, gdy tylko dotarła do wynajętego pomieszczenia, które miało w niedługim czasie stać się jej pracownią piekarniczą.

– Co tu się dzieje? – zapytała lekko oszołomiona widokiem pracowników, którzy zamiast wykonywać swoje obowiązki, siedzieli na podłodze wpatrzeni w ekrany telefonów.

Odpowiedzi nie usłyszała, więc ponowiła pytanie.

– Szefowo, yyy… my właśnie… Przerwę na kawę mamy – wydukał jeden z nich.

– Przerwę? – powtórzyła Milena. – Po pół godzinie pracy? – dodała po chwili ze zdziwieniem, unosząc brwi.

Przedwczoraj taką przerwę robili sobie co godzinę. Zarzekali się wtedy jak jeden mąż, że to ostatni raz, że się poprawią, i zapewniali, że skończą w terminie. A akurat termin w tej sprawie był bardzo istotny. Milena chciała jak najszybciej otworzyć piekarnię. Planowała koniec maja, zależało jej, by uroczyste otwarcie odbyło się jeszcze przed wakacjami, czasu więc było naprawdę niewiele.

Wyprowadzona z równowagi jasno i wyraźnie oznajmiła ekipie, że to koniec współpracy. Oświadczyła, że zapłaci im za to, co do tej pory wykonali, ale na tym koniec. W zaistniałej sytuacji miała możliwość rozwiązania umowy, a zważywszy na opieszałość i niesumienność pracowników, wiedziała, że postępuje nie tylko legalnie, ale i słusznie. Decyzja została podjęta. O tym, że dobra, Milena doskonale wiedziała, co nie zmieniało faktu, że w tamtym momencie w jej głowie pulsowało jedno zasadnicze pytanie – co dalej?

Nic nie przychodziło jej do głowy, usiadła więc na lekko zakurzonym krześle, rozejrzała się wokół i postanowiła odetchnąć. Wiedziała, że sama niczego nie wymyśli, głowa bolała ją tak mocno, że nie była zdolna wykrzesać z siebie jakiejkolwiek optymistycznej myśli. Siedziała tak kilkanaście minut, lecz w końcu stwierdziła, że musi stawić czoła tej sytuacji.

Jej sąsiadka, a zarazem najlepsza przyjaciółka, Ania, w sytuacjach, które na pierwszy rzut oka wydawały się bez wyjścia, zawsze powtarzała: „Co dwie głowy, to nie jedna”. Słowa te zadźwięczały w uszach Mileny jak najpiękniejszy dzwonek, dźwięk niosący nadzieję. Ból głowy nieco zelżał, co sprawiło, że i na sercu zrobiło się jakby ciut lżej. Wiedziała już, że zamiast dalej się zamartwiać, lepiej zwrócić się do kogoś, na kim nigdy się nie zawiodła.

Z wiarą, że w powiedzeniu przyjaciółki ukryta jest głęboka prawda, ruszyła w stronę ulicy Lipowej, przy której mieszkała razem z dziadkami. Kilka domów dalej mieszkała Ania razem ze swoją córeczką Madzią. Milena wysłała krótką wiadomość, że będzie u niej za pół godziny, bo tyle mniej więcej czasu zajmowała droga. Po chwili odczytała odpowiedź, że Ania już czeka.

Kobiety siedziały przy stole i popijały świeżo zaparzoną herbatę.

– Wiem, co powinnaś zrobić – powiedziała zdecydowanym głosem Ania, wprawiając przyjaciółkę w osłupienie.

– Wiesz? Doprawdy? – Oczy Mileny ze zdziwienia zrobiły się okrąglutkie jak dwa guziki.

– Tak. Myślę, że bez problemu dostaniesz pożyczkę na te, w sumie niewielkie, remontowe prace, co pozwoli ci wynająć ekipę, która odpowiednio przystosuje całe pomieszczenie. Jutro możemy wybrać się razem do banku – dodała po chwili.

Milena, choć nie do końca przekonana do tego pomysłu, zgodziła się, nic lepszego nie przychodziło jej bowiem do głowy. Postanowiła jednak, że wieczorem podzieli się tym planem z dziadkami. Cała trójka była ze sobą niezwykle mocno zżyta i zawsze, w każdej sytuacji przed podjęciem ważnej decyzji, wspólnie się naradzali.

Następnego dnia, tuż po śniadaniu, gdy była już gotowa pójść do banku w sprawie pożyczki, dziadkowie zawołali ją, prosząc, by wysłuchała tego, co mają do powiedzenia.

Milena trochę się przestraszyła, bo zabrzmiało to nieco groźnie, lecz już po kilku chwilach ściskała ich oboje. Cała trójka trzymała się za ręce, wierząc w powodzenie tego, co było przedmiotem ich rozmowy.

Dziadkowie zaoferowali wnuczce, że wypłacą z lokaty swoje oszczędności i tym samym pokryją koszty remontu pomieszczenia przeznaczonego na piekarnię.

Ta propozycja spadła Milenie jak z nieba, dzięki temu udało się jej uniknąć wizyt w bankach, składania dokumentów niezbędnych do otrzymania pożyczki, a samo złożenie wniosku to przecież jeszcze nie wszystko, później trzeba czekać na jego rozpatrzenie, co też nie zawsze przynosi pozytywne rezultaty. Milena zdawała sobie z tego sprawę, tym bardziej wdzięczność wobec ukochanych dziadków była ogromna.

Ale najważniejszy był dla niej fakt, że na każdym kroku czuła ich wsparcie, zawsze mogła na nich liczyć, wiedziała, że pragną jej szczęścia. I ta świadomość najbardziej dodawała jej skrzydeł.

Od razu pobiegła do przyjaciółki, by o wszystkim jej opowiedzieć. Ania była bratnią duszą, dzieliły się radościami i smutkami, pocieszały się w trudnych chwilach i wspólnie potrafiły śmiać się do łez. Ich przyjaźń trwała już wiele lat, a pielęgnowana, z każdym rokiem rozkwitała niczym najpiękniejszy kwiat. Nawet dziadek Mileny, gdy widział je obie, mówił: „Dwie stokrotki stale razem”. Tak pieszczotliwie je nazywał.

Zarówno babcia, jak i dziadek starali się stworzyć dla wnuczki bezpieczny świat – taką oazę spokoju. Milena wiedziała, że ma wyjątkowych dziadków, i nieustannie okazywała im mnóstwo ciepłych uczuć i ogromne oddanie. To dzięki nim kiedyś uwierzyła, że dobre rzeczy są jeszcze przed nią i że świat nie kończy się na jednym facecie, który z dnia na dzień zmienia zdanie i chce wolności, więcej swobody, wszystkiego, tylko nie tego, co sam obiecywał. Dzięki nim wyszła z ogromnego życiowego dołka, wierząc w to, że za zakrętem musi być coś dobrego.

W tamtym okresie równie ważna okazała się pomoc Ani, a więź przyjaciółek jeszcze bardziej się umocniła. Natomiast gdy potem u córki Ani – Magdy, zdiagnozowano atopowe zapalenie skóry, to właśnie Milena pomagała jej, jak tylko mogła. Razem jeździły z Madzią do lekarzy, do poradni, a przede wszystkim wspólnie dbały o to, by nie poczuła się odrzucona przez rówieśników. Bo jak się okazało, życie dziewczynki z atopowym zapaleniem skóry nie należało do łatwych. Nie wszystkie dzieci okazały się na tyle dojrzałe, by móc powstrzymać się od docinków, niestosownych pytań i uwag. Magdę kosztowało to wiele łez, chwil smutku i rosnącej niechęci do szkoły, niechęci, która krok po kroku zamieniała się w lęk przybierający ogromne rozmiary. W pewnym momencie do Ani dotarło, że jedyną szansą, by jej córeczka odzyskała spokój, jest zmiana otoczenia. Za radą przyjaciółki przeniosła Madzię do małej placówki w Rudniczach, tuż za Wągrowcem. Był to strzał w dziesiątkę, bo właśnie tam Madzia doświadczyła życzliwości zarówno nauczycieli, jak i rówieśników.

Gdy i tak już wąskie grono osób z rodziny Ani zaczęło unikać kontaktów z nią, ponieważ postrzegali ją jako bezradną samotną matkę chorego dziecka, Milena wspierała ją i stała za nią murem. W oczach przyjaciółki widziała smutek i żal, które mieszały się ze zdziwieniem, jak bliscy ludzie reagują na chorobę i wygląd jej ukochanej córki, której skóra na szyi i dłoniach, a czasem też twarzy, pokryta była łuskowatymi zgrubieniami i zaczerwienieniami. Ania borykała się z niemiłymi komentarzami na ten temat, a Madzia stawała się coraz bardziej zamknięta w sobie. Ci, których Ania uważała za bliskich, oddalali się od niej w zatrważająco szybkim tempie. To bolało, bardzo bolało.

Wówczas Milena wpadła na pewien pomysł, który, jak się później okazało, przyniósł nadspodziewanie dobre rezultaty. Dom kultury mieszczący się w centrum Wągrowca organizował zajęcia z rytmiki dla dzieci. Pozornie było to coś, czego mała Madzia wolałaby unikać, jednak na ulotce widniała kluczowa informacja, że nowo powstała grupa jest grupą integracyjną. Mogły się więc zgłaszać wszystkie dzieci, również te borykające się z jakimikolwiek problemami zdrowotnymi. Dom kultury zapraszał także dzieci z niepełnosprawnościami.

Gdy Milena zapoznała się z jej treścią, podskoczyła z radości. Intuicyjnie czuła, że będzie to strzał w dziesiątkę. Pokazała ulotkę Ani, a ta przyznała jej rację. Pozostawała tylko kwestia przekonania dziewczynki. Niestety i mama, i ciocia napotkały jej ogromny opór, jednak zupełnie zrozumiały, bo wynikający ze strachu przed odtrąceniem lub wyśmianiem. Madzia doświadczyła już przecież przykrych reakcji i dziwnych spojrzeń, gdy na jej dłoniach pojawiały się czerwone plamy i bąble. Jednak się nie poddały, rozmawiały z nią tak długo, tak cierpliwie i wytrwale, aż zgodziła się spróbować i pójść na pierwsze zajęcia razem z Ewcią, przyjaciółką z nowej szkoły. Ania z tej okazji kupiła córce śliczny strój w słonecznym kolorze, idealnie pasujący na rytmikę.

Już po pierwszych zajęciach w sercu Ani rozlało się ogromne ciepło, gdy Magda z uśmiechem wybiegła z sali.

– Mamo, mamo – zawołała dziecięcym, ale donośnym głosem. – Było bardzo fajnie – dodała, rzucając się jej na szyję.

Ania mocno ją przytuliła i z wdzięcznością spojrzała na przyjaciółkę, która stała obok i obserwując tę scenę, po raz kolejny uświadomiła sobie, że nigdy nie należy się poddawać i zawsze warto szukać tej jasnej i właściwej drogi.

Był to przełomowy moment w dzieciństwie Magdy, bo pozwolił jej znów uwierzyć w siebie, zobaczyć promyk światła w kontaktach z innymi dziećmi. Jedne z nich zmagały się z jakąś chorobą, inne były zupełnie zdrowe, jednak na pierwszy rzut oka było widać, że darzą się szacunkiem i co najważniejsze, życzliwością, tak potrzebną również w dziecięcym świecie.

Po tych pierwszych zajęciach Madzi wybrały się jeszcze wszystkie trzy na lody i uznały, że był to dobry i wartościowy dzień.

W kwietniowe popołudnie Milena siedziała przed laptopem, popijając kawę i zastanawiając się, którą z firm remontowych wybrać, by być w pełni zadowoloną z efektów usług.

W końcu podjęła decyzję i wybrała rodzimą firmę z siedzibą w Wągrowcu.

– Czyli mają państwo wolne terminy już od przyszłego tygodnia? – zapytała, by upewnić się, czy dobrze zrozumiała.

– Zgadza się, tylko wcześniej musiałbym zobaczyć lokal, by ocenić, co dokładnie jest do zrobienia, ustalić harmonogram prac i odpowiednio je rozdzielić – wyjaśnił Stefan Górski, właściciel firmy.

– Czy jutro z rana by panu odpowiadało?

– Może być już o siódmej, jeśli pani pasuje – odpowiedział.

– Zgoda, jesteśmy więc umówieni, dokładny adres wyślę zaraz na e-mail.

– Dobrze, czekam.

– Do zobaczenia – pożegnała się Milena.

Pełna wiary podeszła do okna i uśmiechnęła się do siebie. Poczuła się lekko, rozmowa z właścicielem wprowadziła ją w dobry nastrój.

Nazajutrz po spotkaniu i omówieniu szczegółów nabrała przekonania, że trafiła na właściwą ekipę, że w dobre ręce powierza lokal i że jej marzenie będzie miało szansę się spełnić.

Milena wierzyła w siłę marzeń, oczywiście wiedziała, że w życiu nic nie jest podane na tacy, nic nie przychodzi samo i trzeba włożyć mnóstwo starań w to, by nawet najmniejsze marzenie mogło się spełnić. Ale wiedziała, że warto. Wierzyła, że gdy jest się uważnym, to czasami życie samo podsuwa nam dobre rozwiązania i pomysły. Tak właśnie było w przypadku jej piekarni, o której tak naprawdę marzyła od dziecka.

Na początku marca, przechodząc przez wągrowiecki rynek, dostrzegła na tablicy z lokalnymi ogłoszeniami informację o możliwości wynajmu lokalu. Od razu w jej głowie zapaliła się lampka, że może to właściwy moment dla niej. I tak to się zaczęło.

Do tej pory pracowała w urzędzie jako sekretarka, lubiła tę pracę i swoich przełożonych, ale zawsze ciągnęło ją w stronę prowadzenia własnego sklepu, wypiekania chleba, smacznych bułek i złocistych, pięknie pachnących rogalików, po które okoliczni mieszkańcy chętnie by przychodzili. Chciała, by jej piekarnia była wyjątkowym miejscem, gdzie w powietrzu czuć coś magicznego, a jednocześnie niewysłowionego, pragnęła, by było to miejsce jak ze snów, działające kojąco na ludzi robiących codzienne zakupy.

Teraz z pomocą przyszli ukochani dziadkowie i mocno wierzyła w to, że jej plany wreszcie się powiodą. Milena starała się patrzeć na każdy dzień tak, by dostrzegać jego jasne i dobre strony. Taka była, emanowało z niej wiele pozytywnych uczuć wobec życia, niejeden mógłby pozazdrościć jej tej umiejętności. Było to tym bardziej zdumiewające ze względu na emocje, których doświadczyła po zakończeniu związku z Antkiem. Tamto doświadczenie zostawiło w jej sercu ranę, do dziś jeszcze mocno krwawiącą. Jednak ona nie poddała się smutkowi. Tę wolę walki zawdzięczała dziadkom. Wieczorne, a czasem nawet całonocne rozmowy z ukochaną babcią przyniosły jej w tamtym bolesnym okresie ukojenie, którego tak bardzo potrzebowała. To właśnie babcia nauczyła ją optymistycznie patrzeć w przyszłość.

Prace wykończeniowe poszły sprawnie, co cieszyło ją tak bardzo, że wieczorami zaczęła przeglądać katalogi z wystrojem, szukając rzeczy nadających się do piekarni. Jednak wtedy pojawiły się problemy z piecem. Milena kupiła używany, gdyż na nowy brakowało środków. Jakież było więc jej zdziwienie, gdy okazało się, że nie działa prawidłowo, tak jak ją zapewniano. Problemy dotyczyły grzałki, która raz za razem płatała figle i działała wedle tego, na co miała ochotę.

– Ale przecież otrzymałam od państwa gwarancję na pełną sprawność pieca i to daje mi prawo do złożenia reklamacji – powiedziała zdenerwowana Milena.

W słuchawce odezwał się niesympatyczny pracownik sklepu z używanym sprzętem.

– Droga pani. Owszem, może pani złożyć reklamację, ale uprzedzam, że załatwienie tego może potrwać około sześciu tygodni.

Milena zamarła, poczuła, jak przed oczami tworzą jej się mroczki. Po kilku chwilach po prostu się rozłączyła, nie chciała być niegrzeczna, jednak czuła, że dalsza rozmowa do niczego nie doprowadzi, a w tej sytuacji liczyła się naprawdę każda minuta. Potrzebny był pomysł, natychmiastowy, i to taki, którego zrealizowanie będzie realne w krótkim czasie. Wiedziała, że nie da się rozwiązać tego problemu bez Ani i mnóstwa kawy z cukrem i śmietanką. Chwyciła więc ponownie za telefon i wybrała doskonale znany jej numer.

Po trzech sygnałach oczekiwania usłyszała głos przyjaciółki.

– Aniu, ratuj – powiedziała. – Tylko ty jedyna możesz mi pomóc, no może w połączeniu z mocną kawą. Zaraz rozsadzi mi głowę, więc wstaw wodę, a ja niebawem będę. – Potok szybko wypowiadanych słów się zakończył i wprawił Anię w stan pełen troski.

– Dobrze – zdążyła odpowiedzieć. – Ale czekaj! – zawołała po chwili. – Może powiesz mi chociaż, o co chodzi. Skąd ten alarm?

– Powiem ci wszystko, jak tylko się zobaczymy, ale bez morza kawy tego na pewno nie rozwiążemy. Wiesz, że ja w ogóle bez kawy słabo funkcjonuję, a w tej sytuacji, jak sama zresztą słusznie podsumowałaś, że alarmowej, jedyne, co może mi pomóc, to właśnie morze kawy i oczywiście twoja głowa pełna genialnych pomysłów.

– Noo skoro sprawa jest aż tak poważna, to parzę kawę i czekam. Przy okazji zrobię sobie przerwę, przyda mi się, bo siedzę przy maszynie od piątej rano – stwierdziła Ania.

– Niebawem będę – odrzekła Milena w pośpiechu.

Zaraz potem przekręciła zamek w drzwiach przyszłej piekarni i ruszyła w stronę ulicy, na której obie mieszkały.

Ania, serdecznie się uśmiechając, otworzyła drzwi. Nalały sobie po kubku gorącej, aromatycznej kawy i spojrzały na siebie, wiedząc, że będzie to długa narada.

– Powiem ci szczerze, jak na spowiedzi, dziś pierwszy raz naszło mnie zwątpienie w powodzenie mojego planu, ta grzałka sama się nie naprawi, a pieniądze od dziadków przecież się nie rozmnożą. – Milena westchnęła. – Z kolei moje oszczędności chcę przeznaczyć na wystrój piekarni, więc w tej chwili są nie do ruszenia – dokończyła.

– Hmm… – Ania się zamyśliła i na kilka chwil oddała się ocenie sytuacji.

Milena wpatrywała się w nią po cichu, licząc, że w głowie przyjaciółki niczym kwiat zakiełkuje jakiś absolutnie wyjątkowy pomysł.

Siedziały jak zastygłe, gdy do domu wbiegła Magda.

– Ciocia, ciocia! – krzyknęła w stronę Mileny z taką radością, z jaką potrafią przywitać się tylko dzieci. Wtuliła się w jej ramiona, potem wskoczyła na kolana i zaczęła szczebiotać o wszystkim tym, co się wydarzyło w szkole tego dnia. – Chodź. – Pociągnęła ją za rękę. – Nazrywamy stokrotek w ogródku.

Milena pytającym wzrokiem spojrzała na przyjaciółkę, która prędko zaczęła przeglądać swój notes. Kątem oka zerknęła tylko na córeczkę, która usilnie próbowała namówić ciocię na wyjście do ogródka.

Madzia miała ostatnio niespożytą ilość energii. W końcu postawiła na swoim i razem z ciocią już po chwili zrywała jasnoróżowe stokrotki, które w promieniach słońca wyglądały nadzwyczaj pięknie.

– Mam, wiem! – krzyknęła Ania, wybiegając z domu.

Poszukała wzrokiem Mileny i Madzi, które siedziały właśnie na niewielkiej ławeczce. Podeszła żwawym krokiem i z nieco tajemniczym uśmiechem przysiadła się do nich.

Madzia pobiegła po swoją kolorowankę, a przyjaciółki wróciły do wcześniejszego tematu.

– Posłuchaj mnie uważnie – rzekła Ania. – Rozmawiałam przed momentem z moim znajomym, Jaśkiem, tym, co mieszka nieopodal dworca. Ma znajomego w Skokach, który specjalizuje się w naprawach tego typu urządzeń jak twój piec. Jeśli tylko chcesz, to myślę, że jestem w stanie już na jutro umówić cię z nim. Jasiek twierdzi, że jest duża szansa, że podejmie się naprawy pieca. To chyba najlepsze rozwiązanie – podsumowała, widząc maleńki uśmiech malujący się w kącikach ust przyjaciółki.

Nazajutrz rano zadzwonił telefon Mileny, a kilka minut później była już umówiona na popołudnie z panem Przemkiem, który zdecydował się podjąć naprawy felernej grzałki. Ta krótka, ale rzeczowa rozmowa dodała jej otuchy, a intuicja podpowiadała, że nie wszystko jeszcze stracone. Wysłała więc wiadomość do Ani, żeby po południu mocno trzymała za nią kciuki.

W dużo lepszym nastroju posprzątała kuchnię, potem zagniotła ciasto drożdżowe na placek. Nakryła je lnianym ręczniczkiem i zostawiła do wygarowania.

Niebawem do domu wrócił dziadek, który z ogromnym zamiłowaniem już od pierwszych cieplejszych dni zaczął porządkować działkę znajdującą się tuż za Wągrowcem. Dojeżdżał tam swoim małym czerwonym peugeotem. Zajmowało mu to zaledwie kilka minut, więc w drodze powrotnej miał jeszcze czas, by odwiedzać zaprzyjaźnionego proboszcza, z którym lubił pogawędzić, powspominać, pooglądać zdjęcia.

Gdy wszedł do domu, od razu poczuł zapach ciasta, które wyrosło nadzwyczaj cudnie.

– A co tu się dzieje? – zapytał. – Czyżby umknęła mi jakaś szczególna data? – dodał po chwili i wzrokiem pełnym wątpliwości spojrzał na wnuczkę.

– Nie, dziadku, o niczym nie zapomniałeś, choć rzeczywiście mamy dziś małe święto. Na popołudnie jestem umówiona z fachowcem, który ma zająć się naprawą pieca – wyjaśniła.

– Bardzo się cieszę – odpowiedział i mocno przytulił wnuczkę. – Czyli gdy wrócisz, to świętujemy przy placuszku i herbatce?

– Dokładnie tak, dziadku. – Milena uśmiechnęła się i wyjęła blachę, na którą zamierzała wyłożyć ciasto.

– Wnusiu – zwrócił się do niej czule – z czym będzie ten placuszek? Może z moim ulubionym dżemem z czarnej porzeczki i kruszonką? – zapytał z wyraźną nadzieją w głosie.

– Jakby mogło być inaczej. – Milena przecież doskonale wiedziała, że takie ciasto to przysmak dziadka.

Jej przeczucia miały to do siebie, że lubiły się sprawdzać. Gdy wczesnym wieczorem wróciła do domu, była pełna euforii. Głos miała bardzo radosny. Jej nastrój udzielił się dziadkom i gdy wspólnie zasiedli do stołu, by rozkoszować się smakiem domowego ciasta, czuli, że piekarniczy plan, pomimo trudności, dojdzie do skutku. Oczywiście każde z nich miało jeszcze inne marzenia, pragnienia i nadzieje. Czy miały szansę się spełnić? Na pewno, a cała trójka, jak zgrana drużyna, mocno wierzyła w to, że jeśli serce ma się otwarte, to każdego dnia mogą zdarzyć się cuda. I nie chodziło tu o rzeczy wielkie, spektakularne, tylko o małe cuda dnia codziennego, które najpiękniej definiowały szczęście.

Takiego podejścia do życia nauczyli Milenę właśnie dziadkowie, dla których była największym skarbem, odkąd się urodziła. Iza, jej matka, córka Teresy i Adama, wyjechała do Anglii, gdy Milena miała niespełna trzy lata. Na początku miał to być wyjazd na kwartał, potem przedłużyła go do pół roku, następnie jeszcze o kilka kolejnych miesięcy. Aż w końcu przyszedł list, Iza w paru zdawkowych zdaniach pisała, że chce w Anglii zacząć nowe życie, że pamięta o córce, ale w Londynie ma szansę na coś lepszego, jak sama to określiła, i zobowiązała się przysyłać pieniądze na wychowanie Mileny. Czas pokazał, że szybko zapomniała o tej obietnicy.

Teresa i Adam nie mogli się pogodzić z decyzją córki. Obwiniali się o to, że tak postąpiła. Gdy wyjeżdżała, zgodzili się zaopiekować wnuczką przez trzy miesiące, nie przypuszczając wtedy, że mała zostanie z nimi na zawsze i że to oni będą ją wychowywać. Życie często pisze jednak zaskakujące scenariusze.

Wychowali Milenę na wspaniałą kobietę, wrażliwą, mądrą, empatyczną, a przede wszystkim o dobrym sercu. Udało im się stworzyć szczęśliwą rodzinę, w której każdy ma swoje miejsce, każdy jest tak samo ważny i wszyscy wzajemnie mogą na siebie liczyć. Dziś byli z tego dumni i nieustannie pielęgnowali wzajemne relacje, których podstawą zawsze była miłość. Oczywiście zdarzały się bezsenne noce, gdy pojawiały się pytania, na które nie było odpowiedzi, i tęsknota za córką. Jej decyzja sprzed ponad trzydziestu lat była szokiem dla Adama i Teresy, spadła na nich jak grom z jasnego nieba i choć przeczuwali, że z Izą dzieje się coś złego, to jednak nigdy jej nie zrozumieli. To niewątpliwie musiało boleć, takie rany nigdy do końca się nie zabliźniają, jedynie powierzchownie goją, i trzeba być bardzo ostrożnym, by ich nie rozdrapać.

Milena była dla Teresy i Adama ogromnym szczęściem i cieszyli się, widząc, jak bardzo różni się od swojej matki.

W tamtym okresie niewiele jeszcze z tego wszystkiego rozumiała, brak matki dopiero w późniejszym czasie stał się dla niej odczuwalny. Dla dziadków była to również nowa, niezwykle skomplikowana sytuacja, z którą musieli się zmierzyć. Nikt nie zapytał ich o zdanie, nikt się nie zastanawiał, czy starczy im sił, ich córka podjęła decyzję, ale to oni musieli ponosić jej konsekwencje.

Wtedy właśnie postanowili, że dołożą wszelkich starań, by ich wnuczka odzyskała spokój. I gdyby nie ogromna wiara w to, że wszystko się ułoży, to nie udałoby się im stworzyć tak wyjątkowej relacji, która rozkwitała każdego dnia i dla innych mogłaby być wzorem.

Teresa do dziś pamiętała tamtą rozmowę z Izą. Córka potwierdziła to, co napisała w liście, mówiąc: „Mamo, nie wracam”. Świat zawirował Teresie przed oczami, ale paradoksalnie to właśnie wnuczka dodała jej wtedy sił. A największym wsparciem okazał się ukochany mąż. Mąż z marzeń, tak można było określić Adama. Był miłością jej życia, tym, na którego czekała, tym, którego bezgranicznie pokochała. Mogła na niego liczyć w każdej sytuacji, nigdy jej nie zawiódł, za to jego troska i opiekuńczość otaczały ją niczym bezkresne morze. Gdy dowiedzieli się, że będą musieli zająć się wnuczką, Adam stanął na wysokości zadania, ani przez chwilę nie miał wątpliwości, czy dadzą radę, czy małej Milence będzie u nich jak w prawdziwym domu, pełnym miłości, radości, zrozumienia, dającym poczucie bezpieczeństwa, gdzie będzie czuć zapach domowego ciasta i naleśników, które Milena uwielbiała. Taki miał być ich dom – pełen ciepła, wzajemnego wsparcia, tego wszystkiego, co głęboko skrywa najpiękniejsze słowo – miłość.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Spis treści

Najcenniejsze, co dostałam od losu

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Spis treści

Dedykacja

Meritum publikacji