Na trzeźwo nie da rady! - Katie Kirby - ebook + książka

Na trzeźwo nie da rady! ebook

Kirby Katie

3,3

Opis

Książka dla doskonale niedoskonałych rodziców

Ta książka nie jest poradnikiem. Nie powie Wam, jak uśpić dziecko, jak radzić sobie z napadami złości malucha, jak być dobrym rodzicem, fajnym rodzicem, a nawet złym rodzicem. Jest to książka o rodzicielstwie, która nie zawiera absolutnie żadnych przydatnych porad.

Zamiast tego znajdziecie w niej szczere do bólu historie i anegdoty z rodzicielskiego frontu, które pokazują, że można kochać swoje dzieci całym sercem, a jednocześnie strasznie się z ich powodu irytować.

Na trzeźwo nie da rady! poprowadzi Was przez całą ekscytującą, a zarazem frustrującą drogę rodzicielstwa, od ciąży do rozpoczęcia przez dziecko szkoły, i pomoże poczuć, że nie jesteście w tym sami.

Lektura najlepiej smakuje z ginem!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 168

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (3 oceny)
1
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Z braku laku…

Wow, wciąga i daje do zastanowienia.
00

Popularność




Katie Kirby Na trzeźwo nie da rady! Tytuł oryginału Hurrah for Gin ISBN Copyright © Katie Kirby 2016 First published in Great Britain in 2016 by Coronet, an imprint of Hodder & Stoughton, an Hachette UK company. Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2022 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2022All rights reserved Redakcja Barbara Borszewska Korekta Julia Młodzińska Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Dla wszystkich niedoskonałych rodziców

Tych, którzy zbyt wiele krzyczą i szepczą: „Odpieprz się”, do otwartej lodówki. Tych, którzy mają zero cierpliwości, którzy nie bawią się przy podwieczorku i piją dużo wina. Tych, którzy zapominają o szkolnych dokumentach dla dzieci i serwują mrożonki na obiad (po raz kolejny). Tych, którzy mają stosy nieprzeczytanych książek i nigdy by żadnej nie przeczytali bez przekupienia dzieci ciastkami. Tych, którzy wpatrują się czasem w ekran smartfona, ponieważ to wszystko wydaje im się tak otępiająco nudne, i tych, którzy czasem marzą o ucieczce, ale w rzeczywistości nie byliby szczęśliwi nigdzie poza domem.

Ta książka jest dla rodziców, którzy wątpią w siebie, często albo zawsze, podczas gdy naprawdę nie powinni tego robić. Ponieważ dla tych, o których tu naprawdę chodzi, jesteście wszystkim i oni kochają was tak, że mocniej już się nie da.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Jaki jest cel tej książki?

Hej, mam na imię Katie i to moja książka. Nienawidzę jednak pisania wstępów, bo odnoszę wrażenie, że ludzie wzdrygają się na samą myśl o ich czytaniu. Proszę jednak, wytrzymajcie ze mną, mam nadzieję, że się poprawię. Oto moja rodzina…

Właściwie przepraszam was, to jest rysunek, którego używam jako wygaszacza ekranu, żeby ludzie odnieśli wrażenie, że jesteśmy w stanie tak się prezentować. Ten poniżej być może jest prawdziwszy…

Nie jesteśmy (całkiem) dysfunkcyjni, jesteśmy (zazwyczaj) szczęśliwą rodziną, ale (czasami) się nawzajem wkurzamy. Tak to po prostu wygląda.

Starszy ma teraz sześć lat, a Młodszy trzy lata, jednak duża część tej książki odnosi się do czasów, gdy byli niemowlakami i gdy uczyli się chodzić, ponieważ opisuję naszą drogę jako rodziny. Nie piszę po to, by wam powiedzieć, jak to się powinno robić (bo tak naprawdę tego nie wiem). Po prostu dzielę się z wami opowieściami o nas w nadziei, że niektóre z nich sprawią, że poczujecie, że nie tylko wy nie zawsze sobie radzicie.

Widzicie, ja kocham moje dzieci, kocham je NAPRAWDĘ, ale mimo to nadal uważam za cholernie irytujące, gdy młodszy wysypuje całe pudełko płatków śniadaniowych na podłogę dla zabawy albo gdy starszy wciąż biega w skarpetkach, podczas gdy już 137 razy prosiłam, żeby włożył te cholerne buty.

Nie sprawia to, że kocham ich mniej, lecz znaczy po prostu, że powinnam wypić więcej ginu.

A poniżej małe ostrzeżenie na początek…

Nie znoszę tłumaczyć oczywistości, ale niestety wielu ludzi nie jest w stanie dostrzec żartu i/lub lubi się obrażać z powodu nieistotnych rzeczy.

Dajcie spokój — wszyscy przecież wiemy, że dzieci są darem. Po prostu przypominają bardzo drogi prezent, na który złożyła się cała twoja rodzina, żeby cię zaskoczyć. Są jak wielka, jarmarczna bransoletka, którą będziesz musiała nosić co dnia wszędzie, choć nie jesteś pewna, czy ci się to specjalnie podoba (tak à propos, to sarkazm).

Kiedy siedzisz z rozpakowanym prezentem na kolanach i wszyscy wpatrują się w ciebie w oczekiwaniu na twoją reakcję, nie masz innego wyboru, jak tylko powiedzieć…

…chociaż wiesz, że nie będzie pasować do twojego ulubionego połyskującego topu, który lubisz wkładać, gdy w piątki wychodzisz do baru. Szybko więc zakładasz bransoletkę na rękę i nie możesz jej nigdy zdjąć, żeby się nie okazać niewdzięcznicą.

Do tego prezentu nie ma paragonu.

Pewnego dnia jesteś na lunchu z przyjaciółką i po kilku kieliszkach wina mówisz: „Wiesz co, czasem patrzę na tę bransoletkę i myślę: Uch!”. Twoja przyjaciółka wcale nie jest zaskoczona. Uśmiecha się i podwija rękaw. Ma na nadgarstku bardzo podobną bransoletkę. Ni z tego, ni z owego zaczynacie rozmawiać o tym, jak denerwujące może być noszenie bransoletki każdego dnia, o tym, że jej ciężar może przytłaczać, i o tym, jak ludzie patrzą na nią i kręcą głowami (­UWAGA: możesz wybrzydzać na własną bransoletkę, ale NIGDY nie jest w porządku wybrzydzać na czyjąś).

Rozglądasz się po restauracji i widzisz mnóstwo kobiet zmagających się z dobraniem stroju do bransoletek. Czasem te pieprzone bransoletki nie pasują jeszcze bardziej niż twoja, wyglądają śmiesznie, ale te kobiety się śmieją. Więc śmiejesz się i ty. I zaczynasz się czuć normalnie.

I ta bransoletka, choć skupia uwagę, robi hałas i jest błyszcząca, być może w końcu zaczyna ci się mimo wszystko podobać. Kiedy słońce pada na nią pod właściwym kątem, wygląda jak najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałaś. Kiedyś zsunęła ci się z nadgarstka w parku i wpadłaś w przerażenie, że możesz ją stracić. Przecież została wybrana specjalnie dla ciebie, ofiarowana z miłości, a ty uświadamiasz sobie, jak nagi i pusty byłby bez niej twój nadgarstek.

PS Żeby się upewnić, że się dobrze rozumiemy… Powyżej porównywałam pojawienie się dziecka z tym, że zostajesz obdarowana okropną bransoletką w dniu urodzin. To się nazywa analogia. Proszę bardzo, nie ma sprawy.

PPS W tej książce jest sporo brzydkich słów. Przeprosiłabym za nie z góry, ale wszyscy wiemy, że przeklinanie jest częste, dowcipne i zabawne.

PPPS Kupowanie dzieci na eBayu jest nie tylko niemoralne, ale i nielegalne.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Człowiek się rozwija

Na tym świecie są dwa typy kobiet w ciąży, różnice między nimi zilustrowałam na schemacie powyżej. Obraz A przedstawia te irytująco zdrowo wyglądające, a obraz B te, które wyglądają tak, jakby się miały zaraz zabić.

Ja? Ja byłam B (hura).

Nawet teraz, gdy słyszę: „Och, nie wiem, co to poranne mdłości”, mam ochotę chwycić tę istotę za policzek i potrząsając nim, powiedzieć: „Gratuluję!”.

Mdłości to dla mnie coś gorszego niż ból i szybko zrozumiałam, że poranne nudności są nie tylko poranne. One są uporczywe, trwają cały dzień i nie da się ich okiełznać.

Ja też należałam do tych, które cierpią z powodu porannych mdłości, ale tak naprawdę nie są chore. Tych, którym ciągle chce się wymiotować, ale nie wymiotują. Radzenie sobie z tym jest dziwne, bo z jednej strony nie wymiotujesz, więc nie masz potrzeby ciągłego biegania do łazienki. Z drugiej jednak strony, prezentowanie odruchów wymiotnych w obecności innych ludzi nie jest specjalnie atrakcyjne. W pierwszych tygodniach ciąży można mnie było często znaleźć ukrywającą się za jakimś meblem albo kwiatem.

Jedynym sposobem na poradzenie sobie z nudnościami było jeść, jeść i jeszcze raz jeść. Nigdy nie mogłam sobie pozwolić, by choćby odrobinę poczuć się głodna, bo wtedy mdłości dopadłyby mnie z całą swoją siłą. Kieszenie zawsze miałam wypełnione cukierkami i ciastkami, którymi mogłam się opychać, gdy nikt nie patrzył, w obawie, że mogliby dostrzec moje coraz bardziej nieobliczalne zachowanie. Bo przypominające zwłoki istoty wsuwające coś w krzakach wcale nie wyglądają podejrzanie, prawda?

Chodzi mi o to, że jak niby miałabyś trzymać w sekrecie to, że jesteś w ciąży — no jak? Kolejna okropna rzecz, z którą musisz sobie radzić, to spotkania towarzyskie, ponieważ będziesz musiała odmawiać picia alkoholu. Przypuszczam, że nie ma z tym problemu, jeśli należysz do osób często prowadzących samochód albo do tych kultywujących ten cholerny zdrowy styl życia. Jednak jak sobie z tym radzić, jeśli masz zwyczaj zamawiać kilka drinków, nim zaproponujesz karaoke, bo całkiem zapomniałaś, że nie jesteś już nastolatką?

Nie twierdzę, że ta osoba to ja, ale to mogłabym być ja.

Jeśli jesteś jednym z tych żenujących pijaczków (albo „imprezowych osobników”, jak ich nazywam), to ukrywanie ciąży może być trochę trudniejsze, ale nie niemożliwe. Obchodziłam moje trzydzieste urodziny, będąc w pierwszych tygodniach ciąży, i nikt się nie połapał, dzięki pomocy zaufanych przyjaciół, którzy o wszystkim wiedzieli. Możesz zamieniać szklanki, prosić o sok żurawinowy i udawać, że pijesz go z wódką, albo wylewać drinka, gdy jesteś w łazience. Wiem, że to świętokradztwo, ale czego się nie robi w desperacji…

I prawdę mówiąc, pójście do pubu, kiedy już ogłosiłaś wszem wobec, że jesteś w ciąży, wcale nie jest łatwiejsze…

Ogólnie rzecz biorąc, stwierdziłam, że pierwszy trymestr przeszedł, jak należy (oczywiście wyłączając martwienie się o nowego człowieka itp.). W książkach o ciąży piszą, że powinnam przybrać na wadze od jednego do dwóch kilogramów. No ale jeśli bezustannie odczuwa się przymus pochłaniania całych paczek ciastek naraz… Efekt jest taki, że przypominam raczej rolkę papieru toaletowego, z której wystają kończyny.

W tym momencie dałabyś wszystko, żeby mieć choć malutki brzuszek ciążowy, zamiast przyciągać rozbawione spojrzenia ludzi myślących, że po prostu ci się przytyło. Może się zdarzyć, że krzykniesz: „JESTEM W CIĄŻY, TY DUPKU!”, do faceta z księgowości. A zrobisz to tylko dlatego, że ośmielił się rzucić na ciebie okiem znad papierów, gdy przechodziłaś obok.

Powoli okazuje się, że opaski do włosów, których używałaś do poszerzenia swoich dżinsów, już nie wystarczają. Wkraczasz właśnie w ekscytującą epokę, kiedy musisz kupować ciuchy dla przyszłych matek. Jeśli oczywiście ekscytujące jest dla ciebie to, że wydajesz mnóstwo kasy na rzeczy, które nawet nie sprawią, że będziesz wyglądać trochę mniej koszmarnie niż dotąd.

Przy odrobinie szczęścia mdłości jednak znikną, a zmęczenie ustąpi, i to jest dobra wiadomość (chyba że jesteś jedną z takich nieszczęśnic, jak moja siostra Caroline, która wymiotowała od piątego do czterdziestego tygodnia ciąży). W każdym razie pamiętam, że ten czas był dobry! Lekkie bąbelki, lekkie kopniaki i lekkie wybrzuszenia. I lekki uśmiech na mojej twarzy, który trudno było z niej zmazać.

Ten blask, ten mistyczny blask, o którym się mówi, czyżbym go dostrzegła w lustrze? Czyżbym w końcu mogła odstawić na półkę nawilżający i przyciemniający podkład, który sprawiał, że nie wyglądałam jak śmierć na urlopie?

TAK!

Nie minęły trzy dni i zaczęłam wyglądać jak ssak morski.

Na etapie wieloryba dziecko rośnie i urocze trzepotania przekształcają się w całe kończyny w widoczny sposób przesuwające się po brzuchu. Czy powinnaś się czuć zachwycona czy przerażona? To trudne pytanie.

STALE chce ci się siusiu. Układasz plan dnia pod kątem miejsc, w których będziesz mogła zrobić siusiu.

W kółko rozmawiasz z ludźmi o tym samym.

I co tam, chłopiec czy dziewczynka, wiesz już? Nie.

A imię już wybrałaś? Nie.

Masz już wszystko przygotowane? Nie mam pojęcia.

Oczywiście nie mam pretensji do ludzi, że zadają takie pytania, są po prostu ciekawi, prawda? W rzeczywistości sama zadaję te wszystkie pytania znajomym, które są w ciąży, za każdym razem, gdy się spotkamy. Robię to, by im pokazać, jak cholernie interesuje mnie ich ciąża.

Ludzie mówią też takie rzeczy jak: „No to wypoczywaj teraz, bo gdy już dziecko przyjdzie na świat, nie będzie o tym mowy”, i się śmieją.

Inni lubią pytać: „Wciąż nie masz dzieci?”. I mówią to prosto w oczy. I to wtedy, gdy już jesteś w zaawansowanej ciąży.

Najczęściej zaś stwierdzają: „O, jaki masz duży/mały brzuszek”. I wcale nie przejmują się tym, że to koszmar usłyszeć coś takiego, będąc w ciąży.

Ich wszystkich również powinnaś mocno uszczypnąć w policzek.

Niechciane głaskanie po brzuchu powinno się spotkać z kopnięciem w łydkę.

Pod koniec ciąży nagle zauważysz, że powłóczysz nogami jak stary człowiek. Nie możesz włożyć butów. Wszystko cię boli. Nie możesz zobaczyć swojej cipki i próbujesz wydepilować ją na ślepo. Nie masz pojęcia, co tam narobiłaś, ale masz to w nosie.

Ostatnie kilka tygodni najlepiej zarezerwować na leniuchowanie na kanapie, oglądanie seriali, popłakiwanie na widok spuchniętych jak kiełbaski nóg i popijanie z butelki leku na zgagę, jakby to był gin. (Och, gin, już niedługo!).

Będziesz też… wić gniazdko, choć przysięgałaś na wszystkie świętości, że nigdy nie będziesz tego robić. To z jednej strony miłe, a z drugiej wkurzające. Na przykład możesz nagle i niespodziewanie odkryć, że kolor, na który pomalowane są ściany twojego salonu, powoduje, że masz ochotę zabić swojego męża.

Spokojnie. Jako osoba w zaawansowanej ciąży możesz się zachowywać niedorzecznie. To twoje podstawowe prawo człowieka.

Możesz też wpaść w panikę — podobnie jak w Boże Narodzenie — ponieważ supermarkety są na przykład zamknięte przez jeden dzień. Sklepy pewnie się nie zamykają, bo ty masz mieć dziecko. Jednak ty czujesz, jakbyś musiała zaraz kupić wszystko z listy potrzeb dziecka. I pozostajesz w stałej gotowości, bo całkiem możliwe, że o 3.37 nagle stwierdzisz, że musisz natychmiast kupić termometr dla dziecka. Bliscy będą ci mówili, że NAPRAWDĘ nie potrzebujesz tego wszystkiego, ale ty im nie uwierzysz. Nie minie nawet rok, jak spojrzysz na sterty bzdetów, które zgromadziłaś, i zdasz sobie sprawę, że zachowywałaś się jak stuknięta.

Ostatnie kilka dni należy spędzić pasywno-agresywnie odpowiadając na SMS-y, których nadawcy mieli oczywiście najlepsze intencje. I to jest w porządku tak długo, jak długo pamiętasz, żeby na końcu wiadomości dodać emotikon oznaczający mrugnięcie.

Następną rzeczą, na którą muszę zwrócić uwagę, jest to, że im więcej naturalnych sposobów wywoływania porodu zastosujesz, tym później dziecko przyjdzie na świat.

Należy dodać zwykle dwa dni na każdą szklankę zwietrzałej malinowej herbatki, którą wypijasz. Tak jest.

Kiedy kolejny raz będziesz miała szczęście (i odwagę) zajść w ciążę, prawdopodobnie zauważysz, że ludzi nic to nie obchodzi. Miło już było i teraz wszystkich to po prostu nudzi. Nikt ci nie zaproponuje, że pomoże nieść pakunki, o odpoczynku będziesz mogła tylko pomarzyć, a urlop macierzyński to jedno wielkie gówno, jeśli dodasz do tego uczącego się chodzić malucha.

Lista ciążowych pojękiwań i narzekań mogłaby być długa, no i co z tego? Chce ci się wymiotować, nie możesz pić, nie możesz spać, nie możesz nosić swoich ulubionych ciuchów, ciągle się martwisz, ciągle sikasz…

Mogłabym jednak cierpieć dziesięć razy więcej, bo ostatecznie ciąża była prawdziwym przywilejem.

I nie ma nic bardziej magicznego ponad to!

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Czasem musisz powiedzieć „żegnaj”

Łatwo jest patrzeć na kobietę w ciąży i na pierwszy rzut oka doskonałą rodzinę i myśleć: „Ci to mają wszystko!”. Jeśli właśnie próbowałaś wszystkiego, żeby tylko mieć dziecko, a nie możesz go mieć, wydaje ci się, że wszyscy wokół mają to, czego tobie brakuje.

Ale nie znasz ich losów. Nie wiesz o latach leczenia bezpłodności, nieudanych próbach zapłodnienia in vitro, poronieniach lub śmierci dziecka krótko po porodzie. Jeśli masz szczęście, nie doświadczysz żadnej z tych traum, w najgorszym wypadku niektóre pary doświadczają ich wszystkich.

Często jednak nie wiemy tego, ponieważ nie rozmawiamy o tym. A nawet jeśli to omawiamy, potem szybko zamiatamy sprawę pod dywan, bo ludzie — w tym i ja — nie lubią gadać o smutnych rzeczach. O poważnych problemach. Lepiej napijmy się herbaty i nazwijmy to „jedną z tych spraw”.

Czy rozmawiałaś kiedykolwiek z przyjaciółką, która powiedziała ci, że poroniła, a potem szybko zmieniła temat, bo: „Tak się dzieje zawsze”? Możesz zobaczyć łzy w jej oczach, a zaraz potem unika kontaktu wzrokowego. Bo w sumie nieważne, jak długo była w ciąży i jak duże lub małe było dziecko — to było przecież życie, towarzyszyło temu uczucie podniecenia i tyle wiązało się z tym planów, i nagle wszystko stracone. Trudno traktować to jak zwykłe przeziębienie: pozbierać się i przejść nad tym do porządku dziennego, bo w końcu każdy je przechodził. Z wyjątkiem kilku tabletek paracetamolu nic nie rozwiązuje problemu, gdy chodzi o poronienie.

Po latach, gdy przy odrobinie szczęścia takie pary mają swoje dziecko lub dzieci, wciąż nie potrafią mówić o swoich przejściach, choć w końcu ich marzenie się spełniło. Ale przecież nadal można przeżywać tę stratę, prawda?

Trzeba zrozumieć, że wielu rodziców musiało stoczyć walkę, nim znaleźli się tam, gdzie są teraz — miejmy nadzieję, że w szczęśliwym miejscu.

Nie mogę opowiadać o bólu serca towarzyszącym zmaganiom o zajście w ciążę, ponieważ nie była to droga, którą my musieliśmy przejść. Zdaję sobie jednak sprawę, że brak namacalnej straty sprawia, że jej wyobrażenie staje się jeszcze trudniejsze. Gdy po raz pierwszy zaszłam w ciążę, była to dla mnie niespodzianka i przerażenie: „Czy możemy to zrobić?”, jednocześnie było to jednak ekscytujące.

Po miesiącach uciążliwych, całodziennych wymiotów przyszedł czas na zrobienie pierwszego USG. Chętnie powiedziałabym, że należałam do tych matek, które nie mogły się doczekać USG, ale tak nie było. Jestem okropną maniaczką przekopywania internetu w poszukiwaniu nieszczęść i bałam się, że przeoczyłam poronienie. Nie potrafię więc opisać, jakiej ulgi doznałam, jakiej ulgi doznaliśmy oboje, gdy zobaczyliśmy na ekranie dziecko i jego bijące serce. „Ładne i silne” — powiedział lekarz wykonujący badanie, a ja z ulgą opadłam na leżankę.

Serce biło! Mogłam zobaczyć twarz i ręce, i stopy. Wszystko było doskonałe, byliśmy szczęściarzami.

Jednak lekarz zamiast przesuwać dalej głowicę ultrasonografu i pokazywać mi kolejne malutkie części ciała płodu, zamilkł. Nie spodobało mi się to. Nie spodobała mi się zmiana jego nastroju, ale mój umysł zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku, bo przecież serce bije, a to wszystko, czego potrzeba, prawda?

Okazało się, że to nie do końca tak.

Potem pamiętam wszystko jak przez mgłę, przychodzi inny lekarz, zapada jeszcze większa cisza, brak odpowiedzi, trzeba wykonać kolejne badania. „Nie wygląda to dobrze dla waszego dziecka” — słyszymy.

Wyszliśmy, rzucając okiem na poczekalnię wypełnioną parami, które były tam z nami dwadzieścia minut wcześniej, zdenerwowani, ale podekscytowani. W dłoniach ściskaliśmy zdjęcie naszego doskonale wyglądającego niedoskonałego dziecka.

Kolejne telefony nie przynosiły dobrych wiadomości, tylko smutne. Nie chodziłam po sklepach i nie kupowałam malutkich śpioszków, księgi imion ani malutkich skarpetek. Ten czas pamiętam jako długie oczekiwanie. Dużo łez i dużo badań. Kilka strasznych tygodni, dzień po dniu. Znaleźliśmy się w stanie zawieszenia. Ostatecznie powiedziano nam, że nasze dziecko ma małe szanse na przeżycie i to cud, że jego serce wciąż bije.

Zastanawiałam się, jak to się dzieje, że moje serce też wciąż bije.

Dokonaliśmy wyboru (jeśli tak to można nazwać) i postanowiliśmy powiedzieć: „Żegnaj”. Są ludzie w sytuacji podobnej do naszej, dzielniejsi ode mnie, którzy postanawiają czekać na ów cud, ja jednak nie byłam tak silna. Nie żałuję tej decyzji, ale już na zawsze pozostanie jakieś poczucie winy i wątpliwości. Kiedy czytam w gazetach, że jedno dziecko na milion pokonuje przeciwności losu, czuję, jak nóż wbija się w moje serce. Nawet teraz, po latach.

Niektóre dzieci tracimy wskutek naturalnego poronienia, niektórzy rodzice muszą podejmować bolesne decyzje w obliczu diagnozy o zagrożeniu życia lub niepełnosprawności. Szanuję rodziców, którzy zrobią krok do przodu, tak samo jak tych, którzy się cofną, i zawsze będę popierać prawo kobiet do dokonania wyboru, jakakolwiek byłaby ich sytuacja. Nie ma łatwego wyjścia.

Ludzie radzą sobie ze smutkiem na wiele różnych sposobów. Ja byłam przerażona, bałam się, że takie było nasze przeznaczenie. Żeby to przełamać, jedyne, czego pragnęłam, to ponownie zajść w ciążę. I kilka miesięcy później tak się właśnie stało.

Wszystkim kolejnym badaniom USG wykonywanym podczas moich ciąż towarzyszyło przerażenie. To było coś, przez co trzeba przejść, co trzeba pokonać. Każde wiązało się z panicznym strachem. Nie byłam w stanie spojrzeć na ekran, nim wszystkie pomiary nie zostały wykonane.

Przeszliśmy to jednak jeszcze dwa razy i zostaliśmy wynagrodzeni naszymi pięknymi synami. Tworzymy rodzinę, którą zawsze chciałam mieć, i z zewnątrz może się wydawać, że mamy wszystko. Jednak zawsze będzie brakowało w naszym życiu małej gwiazdki (której inni ludzie nie mogą zobaczyć). Nazwaliśmy ją Evie i chcielibyśmy, żeby dziś była tu z nami.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki