Mroczne rytuały. Dom bogini Kali - Anna Mostyn - ebook

Mroczne rytuały. Dom bogini Kali ebook

Mostyn Anna

5,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Wiktoriańska opowieść o obsesji, demonach i granicach pomiędzy prawdą a fikcją.

Podczas trzech zimnych lutowych dni 1907 roku coś mrocznego przenika arystokratyczne salony Londynu.

Na ekskluzywnym balu wybucha skandal, który staje się początkiem spirali szaleństwa, śmierci i okultystycznych rytuałów. Jego organizator, Victor Scott, dostrzega sylwetkę przemieniającą się w wieloramienną, mityczną bestię… To dopiero początek szaleństwa, które ogarnia londyńską socjetę.

Miłość, magia, trans i zbrodnia – granica między rzeczywistością a diabolicznym mirażem właśnie się zatarła!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 270

Data ważności licencji: 11/29/2029

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
asha1994

Nie oderwiesz się od lektury

Tym razem recenzja książki niezwiązanej z jesienią, ale chciałam ją przeczytać gdy zobaczylam ją w zapowiedziach. Debiut Anny Mostyn ,,Dom bogini Kali" Podczas trzech zimnych lutowych dni 1907 roku coś mrocznego przenika arystokratyczne salony Londynu. Na ekskluzywnym balu wybucha skandal, który staje się początkiem spirali szaleństwa, śmierci i okultystycznych rytuałów. Jego organizator, Victor Scott, dostrzega sylwetkę przemieniającą się w wieloramienną, mityczną bestię… To dopiero początek szaleństwa, które ogarnia londyńską socjetę. Mamy tu Christina O'Reily ktora po śmierci męża odziedziczyła niezłą fortunę a jej korzenie sięgają Indii i jej ubóstwiania bogini Kali. David Uttembaum ktory pomagał wizycie w Indiach w Kalikacie zaczął uwielbiać Kali, choć chciał to powstrzymać za pomocą morfiny. Lord Emerson który współpracował z Christiną O'Reily. Te trzy osoby miały wspólną nić to była bogini Kali po podróży do Kalikatu miejsca gdzie się ją trzci. Jest to fajne połączenie moty...
00
Innekarta_irmina

Nie oderwiesz się od lektury

Bogini Kali jest hinduską boginią czasu, miłości i śmierci, uosobieniem siły zniszczenia i odrodzenia, znana z walki z demonami i siłami zła. Powyższy „Dom Bogini Kali” to debiut Anny Mostyn. Jest to książka z gatunku horroru i jest idealna na zimne wieczory. Cudownie mi się ją czytało przy rozpalonym kominku z kubkiem herbaty w dłoni. Idealnie się to zgrało z momentami, gdzie główna postać była przedstawiana jako bogini krematorium 🔥 Akcja rozgrywa się na początku XX wieku w Londynie. Obejmuje 3 mroźne dni lutego. Znudzona arystokracja szukająca wrażeń, bierze udział w wystawnych balach inspirowanych stylem etnicznym, urządza seanse spirytystyczne i wyczekuje coraz to gorętszych skandali. W tym wszystkim poznajemy wyznawców i czcicieli hinduskiej bogini. Są zwykłymi ludźmi, jednak ich motywacja jest krwawa i bezlitosna. Odprawiają mordercze i seksualne rytuały, bezczeszczą zwłoki i obezwładniają. Serdecznie wam polecam tę książkę 😈 Czyta się lekko i z zaciekawieniem. Wkraczamy...
00



 

 

 

 

Copyright © by Anna Mostyn

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Replika, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Redakcja

Magdalena Chrobok

 

Korekta

Eliza Orman

 

Skład i łamanie

Dariusz Nowacki

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2025

 

eISBN 978-83-68560-61-9

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mamie

Tak bardzo żałuję, że tego nie przeczytasz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Żaden żywy organizm nie może na dłuższą metę normalnie funkcjonować w warunkach absolutnego realizmu.

 

Shirley Jackson, Nawiedzony dom na wzgórzu

 

 

 

Czy w istocie człowiek mógł być tak potężny

i wspaniały i posiadać tyle zalet,

a jednocześnie być tak zepsutym i nikczemnym?

 

Mary Shelley, Frankenstein

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

 

 

 

I

 

Drogi Czytelniku,

 

pisząc te słowa, cofam się pamięcią do tych trzech mroźnych dni, których wydarzenia nawiedzają mnie do teraz. To był luty, miesiąc, w którym zmęczeni długą i niezwykle mroźną zimą tęskniliśmy do choć promyka wiosennego słońca. Ale luty, który dopiero się rozpoczął, nie dawał na to nadziei, dusił i tłamsił, skuł mrozem i spowił Londyn śniegiem tak, że odnosiło się wrażenie, iż wiosna nigdy nie nadejdzie i zawsze już panować będzie zima.

Tego pamiętnego roku, gdy luty bił kolejne rekordy temperatury, londyńskie towarzystwo, zblazowane i znudzone koniecznością pozostawania w domowych pieleszach, poszukiwało coraz to intensywniejszych rozrywek. Przez większość zimy nic się nie wydarzało, aż nadeszły te trzy budzące grozę dni. Ktoś wpadł na pomysł, by urządzić bal przebierańców, na którym pojawiła się śmierć. Ktoś inny postanowił zorganizować seans spirytystyczny, który objawił prawdziwe zło. A ktoś inny… Ale po kolei.

 

 

II

 

10 lat wcześniej, Szanghaj

 

– Co z nim zrobić, pułkowniku?

Młody sierżant brytyjskiej armii wpatrywał się z pogardą w leżącego na ziemi człowieka. Jego zdaniem przebywający w palarni opium na własne życzenie wyzbywali się resztek ludzkiej godności. A już na pewno na szacunek nie zasługiwały te strzępy brytyjskiego żołnierza spoczywające tuż obok jego stóp. Mundur zwisał na wychudłym ciele, włosy niegdyś blond były teraz posklejane w strąki od potu i brudu i w niczym nie przypominały barwy słomy w środku upalnego lata, a wielkie, błękitne oczy przymglone opiumową gorączką wyglądały jak oczy zdechłej ryby wyrzuconej na brzeg. Mężczyzna kopnął z obrzydzeniem byłego kompana, jednak ten nawet się nie poruszył.

– Zabierzcie go do koszar i spróbujcie otrzeźwić – padł rozkaz.

– Przecież to ścierwo nie wytrzeźwieje przez miesiąc! – zaperzył się młody. Nie miał ochoty niańczyć kolegi, który przedkładał opium nad służbę.

– Język! Mówicie o oficerze brytyjskiego wojska! – huknął pułkownik. I choć sam ledwo powstrzymywał pogardę wobec odurzonego opium żołnierza, to jednak nie mógł pozwolić na takie zachowanie podwładnego. – Możecie użyć wszelkich środków – dodał nieco łagodniejszym tonem.

– Wszelkich? – dopytał młody, oczami wyobraźni widząc kubły lodowatej wody wylewane na nagiego kompana, gdy ten błaga o litość. Większość osób, kiedy im się na to pozwoli, czerpie psychopatyczną radość ze znęcania się nad innymi. Błysk w oczach żołnierza świadczył, że należy właśnie do tego typu ludzi.

– Nie będę się powtarzał! Macie go przenieść do koszar i w ciągu kilku dni doprowadzić do jako takiego stanu. Obojętnie jak. Zrozumiano, żołnierzu?!

– Tak jest, sir! – Sierżant zasalutował, a na jego ustach wykwitł złośliwy uśmieszek.

 

* * *

 

Stojący przed pułkownikiem mężczyzna nie przypominał już strzępu człowieka z palarni opium. Zadziwiająco szybko doszedł do przyzwoitego stanu. Blond włosy, umyte i błyszczące, miał zaczesane do tyłu, a mundur był starannie wyprasowany i dopasowany do chudej sylwetki. Jedynie w oczach można było dostrzec narkotyczny głód.

Kilka ostatnich dni było dla niego niewyobrażalną torturą. Wiadra przeraźliwie zimnej wody wylewanej ku satysfakcji kolegów na jego nagie, dygoczące ciało miały się nijak do odczuwanego pragnienia, którego za nic nie dało się ugasić. Nigdy wcześniej nic nie sprawiło mu takiego fizycznego bólu – ani katorżnicze ćwiczenia, gdy stał godzinami w ostrym słońcu na baczność z ciężarami w obu rękach, aż zemdlał, ani żadna bójka, w które się regularnie wdawał. Bolało go wszystko, od cebulek włosów na głowie po paznokcie u stóp. Jednak starał się przetrwać. Wiedział, że męczarnia niedługo się skończy i wreszcie dadzą mu spokój.

– Czy wiesz, po co cię tu wezwałem?

– Nie, sir – odpowiedział ochryple. Struny głosowe po tych kilkunastu dniach katowania dymem w palarni opium nie przyzwyczaiły się na powrót do mówienia. Mężczyzna wbijał spojrzenie w czubki butów. Pot perlił mu się na czole, a całe ciało przechodziły dreszcze.

– Dlaczego kazałem cię wyciągnąć z tego parszywego miejsca? Przecież mogłem cię tam zostawić, żebyś zgnił. Nie pierwszy zhańbiony mundur, nie ostatni – pułkownik zamilknął na chwilę, jakby zastanawiał się, czy podjął dobrą decyzję. Jednak ciągnął dalej: – Skąd mógłbyś wiedzieć… Ale armia dostrzegła w tobie potencjał, synu. A to, że jesteś ćpunem – przerwał i wyjął z szuflady biurka strzykawkę wypełnioną mętnym płynem. Mężczyzna potoczył za nią wygłodniałym wzrokiem – może nam się przysłużyć.

Głód nie pozwalał mu logicznie myśleć. Jego umysł opanowało tylko jedno pragnienie: morfina. Nie słuchał wywodów pułkownika, gdyż ledwo powstrzymywał się przed tym, by doskoczyć do biurka, porwać strzykawkę i wstrzyknąć sobie w żyły cudowną substancję. Tymczasem przełożony perorował:

– Możesz stać się nam bardzo pomocny, Lionelu. I tutaj, i w Indiach, a kto wie, może nawet w samej Anglii. Brytyjska policja zawsze chętnie przyjmie w swoje szeregi doświadczonych i zasłużonych mundurowych. A ma te same problemy co my. – Pułkownik spojrzał z uwagą na twarz blondyna. W jego oczach poza głodem zobaczył coś jeszcze, ten sam błysk, który dostrzegł, gdy chłopak był przyjmowany w szeregi armii. Słaby, ledwo dostrzegalny, ale nadal tam był. – Morfina, opium, kokaina… Nieważne, co twierdzi ten cały doktor Freud czy inni geniusze. Te substancje prędzej czy później zniszczą nas jako społeczeństwo. Czy chcesz zbawić innych? – zapytał i przysunął w stronę mężczyzny strzykawkę z morfiną.

– Tak, sir – wyszeptał żołnierz bezmyślnie, byle tylko zasłużyć na dawkę. Nie wiedział, o co go pytano, nie rozumiał, na co się pisze.

– To dobrze. – Przełożony zamrugał i przesunął narkotyk na skraj biurka. – Do dzieła, mój chłopcze.

Mężczyzna nie wiedział, kiedy i jak opuścił gabinet pułkownika. Ściskał strzykawkę w dłoni jak największy skarb. Po kilku krokach osunął się na podłogę, podwinął rękaw munduru, po czym wstrzyknął sobie mętną substancję prosto w żyłę. Jego umysł zalała słodka narkotyczna mgła.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prudence i David

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 2

 

 

 

 

1

 

Oto panna Prudence Lovejoy, zajęta haftowaniem, podczas gdy jej przyjaciółki namiętnie omawiają wydarzenia ostatniego wieczora, kiedy to odbył się pierwszy i ostatni tej zimy bal przebierańców…

– Idę o zakład, że ona wyjdzie z tego bez szwanku. Jak zwykle zresztą. – Panna Cordelia Montague byłaby całkiem ładną dziewczyną, gdyby nie ten wyraz wyższości na twarzy. Szczyciła się tym, że jako najstarsza spośród towarzyszek (kilka miesięcy zaledwie) i niebywale doświadczona oraz obyta w towarzystwie wie wszystko o członkach londyńskiej socjety. I choć było to sporym nadużyciem, przyjaciółki nie zamierzały wyprowadzać jej z błędu. Tym bardziej że panna Cordelia zawsze jako pierwsza znała najbardziej soczyste londyńskie plotki (i, co wielce prawdopodobne, była źródłem większości z nich).

– Lady Christina już tyle razy była bohaterką skandali, że aż robi się to nudne. – Zwróciliście uwagę na to jej zbyt odkryte i wymalowane ciało jak u jakiejś dzikuski? Nic dziwnego, że hrabia Bradford przepadł bez reszty. Było to nadzwyczaj tanie… – Panna Philippa Pierce, wysoka blondynka o obłędnie błękitnych oczach, nie przepadała za plotkami, które nie dotyczyły jej samej. Uwielbiała być w centrum zainteresowania Londynu, lecz od kilku tygodni skutecznie psuła to wymieniona w rozmowie lady Christina. Drobne wyskoki, a raczej podrygi panny Philippy nie mogły się równać z prawdziwymi skandalami, których gwiazdą stała się Christina O’Reily.

Och, drogi Czytelniku, nawet nie wyobrażasz sobie, co to była za kobieta! Pełna werwy, buńczuczna, a do tego prawdziwa piękność. Była wdową po właścicielu plantacji herbaty w Dardżylingu i niedawno przybyła do Londynu, by… Ale, ale, chyba wyprzedzam fakty.

– Sądzicie, że hrabina Bradford wróci do Londynu, by skonfrontować się z mężem? – ledwo dało się słyszeć w pokoju to pytanie zadane cichutkim, piskliwym głosikiem. Zagłuszało go nawet trzaskanie drew w kominku. Musicie wiedzieć, że Amelia Emerson, mimo wysokich koligacji, olbrzymich pieniędzy i prezencji hrabiny, należała raczej do tych nieśmiałych. I, zdaniem swoich przyjaciółek, nie grzeszyła zbytnio inteligencją. Co zresztą nie było jej do niczego potrzebne, gdyż, również zdaniem przyjaciółek, koneksje, majątek i uroda wybaczają wszystko, nieprawdaż?

– Hrabina Bradford?! Mówisz poważnie?

– Przecież ta kobieta ledwo jest w stanie samodzielnie wypić herbatę, a co dopiero jakkolwiek zareagować na zdrady swojego męża!

Towarzyszki panny Amelii wybuchnęły gromkim śmiechem. Dziewczyna oblała się rumieńcem i nie zamierzała więcej odzywać się do przyjaciółek. Lecz postanowienie to rozbłysło w jej umyśle tak szybko, jak szybko zgasło. Bądź co bądź były to jej jedyne przyjaciółki.

W bawialni wciąż rozbrzmiewały rozemocjonowane głosy, przerywane co chwila chichotem. Jedynie panna Prudence wciąż pozostawała wpatrzona w robótkę, jakby nie słysząc tego, co dzieje się dookoła. Jej palce bezwiednie poruszały igłą, rysując na tamborku róże. Siedziała w głębokim, miękkim fotelu tuż przy kominku. Myślami była jednak gdzieś daleko, nie zwracając uwagi ani na przyjaciółki, ani na obraz, który wyczarowywały jej dłonie. Gdyby ktoś przyjrzał się uważnie jej twarzy, w oczach dostrzegłby pustkę. Haitańczycy nazwaliby kogoś takiego zombie, Hindusi użyliby imienia Vetali, demona, który potrafi zawładnąć ciałem zmarłego.

W pewnym momencie Prudence ukłuła się w palec i z ranki popłynęła strużka krwi, plamiąc białe płótno czerwienią. Jednak nawet to nie wyrwało dziewczyny z transu, w który zapadła zaraz po tym, gdy po śniadaniu udała się wraz z towarzyszkami do bawialni. Wspomnienie wczorajszego balu wciąż kołatało się w jej głowie i to nie ze względu na skandal z udziałem lady Christiny. Nie była w stanie myśleć o niczym innym…

 

* * *

 

Bal był wydarzeniem sezonu. Hrabia Bradford, którego żona od lat ze względów zdrowotnych przebywała z dala od miasta, zaprosił całe londyńskie towarzystwo – a właściwie tych, którzy naprawdę się liczyli. Aby rozgrzać i wyrwać z marazmu zmrożoną tegoroczną zimą socjetę, postanowiono, że tematem balu będzie podróż dookoła świata.

Panna Prudence obserwowała, jak na parkiecie wirują arlekiny i Indianki, Inuici (wręcz doskonałe przebranie jak na tę porę roku – i wpadła na ten pomysł spora część zaproszonych) i ubrane (czasem bardzo skąpo) w orientalne stroje Arabki. Prudence nie była oryginalna. Jako okryta tiulami księżniczka z Baśni tysiąca i jednej nocy wypatrywała w tłumie swojego wkrótce narzeczonego, Davida Utterbauma, który nie zjawił się do tej pory – a przecież bal trwał już w najlepsze.

Gdy Prudence wydawało się, że dostrzega przemykającego pod przeciwległą ścianą Davida, całe towarzystwo nagle zamarło i obróciło się w stronę drzwi wejściowych. Ubrana w złoty stanik ledwo okrywający piersi i krótką złocistą spódniczkę na bal przybyła lady Christina O’Reily. Jednak to nie jej strój wzbudził największe zainteresowanie. Wszyscy zaniemówili na widok jej powleczonej ciemnoniebieską, niemal czarną farbą skóry i naszyjnika przypominającego połączone ludzkie czaszki. Ciemne włosy spływały kaskadą wokół jej twarzy, na której wymalowano henną kwieciste ornamenty.

– Oto pani czasu i śmierci, bogini destrukcji i chaosu, przybywająca wprost z dalekich Indii Kali – oznajmił zachwycony hrabia Bradford. Wpatrywał się w lady Christinę z nieskrywanym uwielbieniem.

Przybyła przed kilkoma tygodniami z Dardżylingu Christina była uosobieniem Indii. Ta córka angielskiego oficera i hinduskiej arystokratki często podkreślała swoje pochodzenie, szczycąc się hinduską tradycją. Wybór postaci bogini Kali był podwójnie szokujący. Po pierwsze, z powodu nad wyraz skąpego stroju i niezwykłej barwy skóry. Po drugie – chyba każdemu w londyńskim towarzystwie Kali nieodłącznie kojarzyła się z thugami, sektą morderców, którzy, jak głosiły plotki, porwali i zabili niejednego Brytyjczyka w ofierze dla tej krwiożerczej bogini.

Prudence jednak przykładała niewielką wagę do pojawienia się Christiny i jej oryginalnego przebrania. Choć ostatnimi miesiącami nie działo się zbyt wiele, to sława, czy może niesława lady O’Reily ją wyprzedziła. Prudence nie była więc zaszokowana, raczej lekko zniesmaczona. Jej uwagę bardziej przyciągnął fakt, że David Utterbaum przemknął w tym zamieszaniu przez tłum i wyszedł tylnymi drzwiami do ogrodu, które jedynie wydawały się zatrzaśnięte na głucho ze względu na porę roku, nawet nie witając się z Prudence. To było niedopuszczalne. Wszak niedługo mieli ogłosić zaręczyny, a na pierwszym balu tej zimy David nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. I choć panna Lovejoy należała raczej do osób spokojnych i opanowanych, to nie mogła darować przyszłemu narzeczonemu takiego afrontu.

Dziewczyna przecisnęła się przez tłoczący się wokół Czarnej Bogini w osobie lady Christiny tłum i ruszyła w ślad za Davidem. Tuż za drzwiami do ogrodu usłyszała podniesiony głos. Utterbaum wyraźnie się z kimś kłócił. Prudence, nie zważając na mróz i swój wyjątkowo skąpy strój, ukryła się za krzewem różanym, który latem aż uginał się od kwiecia, a teraz był tylko gęstwiną kolczastych gałęzi, które nie mogły stanowić dobrej kryjówki.

Mężczyźni jednak byli zbyt zaaferowani sobą, by zwrócić uwagę, że kilka metrów dalej ich kłótni słucha dziewczyna przebrana za arabską księżniczkę. (A taki strój, w przeciwieństwie do futer Inuitów wirujących na sali balowej, nie był zbyt dobrym pomysłem. Prudence nie miała na sobie dużo więcej niż lady O’Reily, same tiule i prześwitujące materie, więc jej ciało dość szybko pokryło się gęsią skórką. Nie mówiąc już o sinej barwie, nie tak dalece odbiegającej od wymalowanej niebieską farbą skóry Christiny).

Musisz wiedzieć, drogi Czytelniku, że z pozoru pruderyjne londyńskie towarzystwo potrafiło raz na jakiś czas poluzować społeczne zasady. A dość wyuzdane stroje były tylko czubkiem góry lodowej. Zważ więc, co musiała wyprawiać lady Christina, skoro była naczelną londyńską skandalistką jeszcze przed pierwszym oficjalnym balem.

– Jesteś mi winny pieniądze, Somersby. Dużo pieniędzy.

– Oddam wszystko, obiecuję… – Prudence wydawało się, że słyszy głos Marka, najmłodszego z braci Somersbych, ale bała się wychylić zza pokrytej zmrożonym śniegiem gęstwiny róż. Co więcej, jej tiulowe okrycie włosów wplątało się w kolce i nie była się w stanie ruszyć, nie rozrywając materiału. Przykucnęła więc, z twarzą niemal tkwiącą w gąszczu lodowatych gałęzi.

– Kiedy?! – to było warknięcie. Przerażający, wilczy warkot, który zmroziłby krew w żyłach Prudence, gdyby nie to, że już była zmarznięta na kość przez dojmujący chłód.

– Daj mi czas do końca tygodnia. Oddam wszystko… z nawiązką… – jąkał się Mark.

Nagle Prudence usłyszała jakichś ruch i zdławiony, szybki oddech. Wychyliła się, żeby lepiej widzieć, a wtedy woal skrywający jej włosy rozdarł się. Nie zwróciła na to uwagi, bowiem wpatrywała się ze strachem w rozgrywającą się przed nią scenę. David trzymał Somersby’ego za gardło, niemal unosił go nad ziemię. Dłoń mężczyzny z tej odległości przypominała owłosioną, pazurzastą łapę potwora. David przybliżywszy twarz do twarzy Marka, wywarczał:

– Słyszałeś, jakie krążą o mnie plotki w Dardżylingu?

Jęknięcie i próba skinienia głową.

– Mogę cię zapewnić, Somersby, że w każdej plotce znajdzie się ziarno prawdy. Thugowie, bieluń, chyba wiesz, co to znaczy?

Kolejne zduszone jęknięcie.

– No właśnie… Wiele się nauczyłem w Indiach, bardzo wiele. Uniknięcie porwania i śmierci z rąk religijnych fanatyków to tylko czubek… Everestu. – Z gardła Davida wydobył się chrapliwy ni to śmiech, ni to warkot. – Przy okazji można poznać działanie niezwykłej substancji. Czy wiesz, że po spożyciu bielunia najpierw drętwieją kończyny? Wręcz palą cię żywym ogniem, potem nie możesz oddychać, padasz i dla wszystkich dookoła wyglądasz jak trup. Nie są w stanie wyczuć twojego oddechu ani bicia serca. Jednak ty żyjesz. I wszystko widzisz, słyszysz i czujesz. Szczególnie szmer ziemi rzucanej na trumnę albo żar ognia spalającego twoje ciało na stosie… Ale oczywiście tylko pod warunkiem właściwej, że tak się wyrażę, aplikacji. Zbyt duża dawka gwarantuje śmierć w męczarniach, bez dodatkowych… doznań.

Z gardła Marka dobył się zduszony jęk.

– Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy?

Chrapliwy oddech.

– Nie słyszę odpowiedzi?

David poluzował chwyt. Mark pokiwał energicznie głową i odpowiedział przez zaciśnięte gardło:

– Tak, tak…

Utterbaum puścił mężczyznę, ten niemal zwalił się na kolana, chwytając łapczywie oddech. Twarz Davida przez krótką chwilę przypominała wydłużony wilczy pysk. Jego oczy błysnęły czerwienią. Prudence poruszyła się w krzaku róży przerażona. Jęknęła, gdy kolec wbił się w jej ramię.

David odwrócił się gwałtownie w stronę, z której doszedł go dźwięk. Przewiercał spojrzeniem wściekłych, czerwonych oczu każdy centymetr kwadratowy. Jednak w krzaku róży nie był w stanie dostrzec już nikogo. Z gałęzi zwisał tylko błękitny strzępek tiulu.

 

* * *

 

– Prudence?! Halo?!

– Londyn do Prudence!

Dziewczyna potrząsnęła głową, rozwiewając ostatnie myśli o wczorajszych wypadkach na balu. Uniosła nieprzytomny wzrok i zobaczyła trzy wpatrzone w nią z przerażeniem pary oczu. Amelia pobladła, przenosząc spojrzenie to na twarz Prudence, to na spoczywającą na jej kolanach robótkę.

– Przepraszam, zamyśliłam się i zapomniałam o bożym świecie – powiedziała mdłym, słabnącym głosem. W tej samej chwili poczuła pod palcami wilgoć i kłujący ból w opuszkach. Spojrzała w dół i zbladła.

– Lepiej wezwę twoją pokojówkę… – Cordelia, zachowując zimną krew, wyszła z bawialni.

– O czym ty, na Boga, myślałaś?! – wykrzyknęła Phillipa, z obrzydzeniem spoglądając na dłonie Prudence.

Płótno robótki pokryło się rdzawoczerwonymi, wielkimi plamami, zaś palce lewej ręki Prudence były pokłute do krwi. Choć pokłute to za małe słowo. One były wręcz rozryte, a każdy opuszek pokryty był szeregiem krwawiących szram.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej