Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
59 osób interesuje się tą książką
Julia i Julian, małżeństwo idealne. Ale czy aby na pewno?
Ona: ciepła i kochająca, uwielbia rolę żony, a swoje instagramowe posty oznacza #tradwife.
On: charyzmatyczny i przystojny chirurg, uwielbia… inne kobiety.
Jego romans z Lidią, piękną prezenterką telewizyjną, początkowo jest czystą namiętnością. Z czasem kochanka okazuje się jednak zaborcza, mściwa i narcystyczna, a kiedy, zaczyna czuć się przez niego ignorowana, postanawia zrujnować mu życie i nie cofnie się przed niczym. A kiedy miłość zamienia się w nienawiść, budzą się demony.
Julia jest w pierwszej ciąży i dostaje pogróżki. Julian jest piekielnie sfrustrowany. Lidia nienawidzi ich obojga.
Żona w końcu odkrywa prawdę. Kochanka robi się śmiertelnie niebezpieczna. Mąż za wszelką cenę musi ochronić rodzinę.
Seks, obsesja, zemsta i śmierć – kto przetrwa to fatalne zauroczenie, a kto będzie musiał umrzeć?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 294
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Życie to pożądanie. Cała reszta to tylko szczegół.
Janusz Leon Wiśniewski, Samotność w sieci
CZĘŚĆ PIERWSZA – CARPE DIEM
1
LIDIA
Czasem myślę, że polowanie na mężczyzn to coś w rodzaju uprawianego przeze mnie ekstremalnego sportu. Po starannej selekcji upatruję sobie samca idealnego i rozpoczynam łowy. Najpierw oplatam go misterną siecią pokus, później z premedytacją uwodzę, przez jakiś czas się nim bawię i na koniec bezpardonowo porzucam. Modliszka zabija samca, ja jestem litościwsza. Ja po prostu wykopuję go z mojego życia, kiedy mi się znudzi.
Z Julianem jest jednak inaczej. Nasz romans – perwersyjny, ognisty i pełen pasji – trwa już prawie siedem miesięcy, a ja nadal go pragnę, jeszcze się nim nie nasyciłam, chcę, żeby wciąż stanowił część mojej codzienności, był przy mnie. Poznałam w życiu wielu wyjątkowych mężczyzn, ale on naprawdę ma to „coś”. Jest oszałamiający.
Uśmiecham się, gdy on, zupełnie nagi, przyrządza nam drinki. Jesteśmy u mnie, w olbrzymim salonie z przeszkloną ścianą, za którą sypie gęsty śnieg. Kiedy jest jasno, mam stąd widok na zakole Wisły i odległą panoramę podmiejskiego lasu na jej drugim brzegu, ale teraz za szybą rozciąga się niemal aksamitna czerń mroźnego zimowego popołudnia. Tę nowoczesną, przestronną willę na peryferiach mojego miasta kupiłam kilka lat wcześniej i – jakimś cudem – jeszcze mi się nie znudziła. A nudzę się szybko – faceci, samochody, ulubione zapachy, ciuchy, buty, torebki – ciągle chcę czegoś nowego, pragnę świeżości, nowych doznań, nieustannego poczucia podekscytowania. Z nim jest jednak inaczej. Przy nim pragnę zakotwiczyć, w jego ramionach czuję się spełniona.
Julian przechodzi do połączonej z salonem części kuchennej i po chwili wraca z lśniącym metalowym pojemnikiem na lód, który stawia na szerokim marmurowym parapecie. Bezwstydnie gapię się na jego szczupły tyłek, ładnie umięśnione ramiona i efektowną linię pleców.
Jest chirurgiem plastycznym, ale równie dobrze mógłby być uwielbianym przez miliony kobiet gwiazdorem kina. Jego fizyczna atrakcyjność niemal zwala z nóg, nie pozwala nawet na chwilę o sobie zapomnieć. To jeden z tych szczęściarzy, którzy świetnie wiedzą, jakie piorunujące wrażenie robią na płci przeciwnej, i podejrzewam, że potrafi to nieźle wykorzystać.
Niedługo walentynki i mam nadzieję, że w tym szczególnym dniu on znajdzie dla mnie przynajmniej dwie godziny swojego cennego czasu. Wiem, to spora żenada, a jednak mam dziwną słabość do tego wyświechtanego, kiczowatego święta. Uważam, że każda para, która coś do siebie czuje, powinna znaleźć wtedy chwilę i okazać sobie uczucia.
Czeka mnie jednak rozczarowanie.
Kiedy Julian podaje mi gin z tonikiem, oznajmia, że na kilka dni zabiera żonę do Portugalii.
Na wzmiankę o tej kobiecie z trudem powstrzymuję grymas pogardy. Naprawdę nie potrafię zrozumieć, jak ktoś taki jak on, mógł się ożenić z kimś takim jak ona… Julia i Julian, śmiech na sali! On jest boski – wysoki, jasnowłosy, świetnie zbudowany i superseksowny, natomiast ona… Cóż, nie będę kłamać, poznałam ją. Któregoś dnia, zżerana przez niezdrową ciekawość, w ciemnej peruce na głowie i przesłaniających mi pół twarzy okularach w bordowych oprawkach, zadzwoniłam do ich drzwi i udawałam przedstawicielkę znanej marki kosmetycznej by wciągnąć ją w rozmowę.
Ta kobieta… jest nijaka. Pulchna, rozszczebiotana, nudna i boleśnie przeciętna. Cienkie, ciemnoblond włosy, za duże cycki, które sprawiają, że cała jej sylwetka robi wrażenie znacznie masywniejszej, wyblakłe jasne oczy, żenująco przeciętna buzia. Podsumowując ten opis – szara mysz. Nie mogę powiedzieć, że jest wyjątkowo brzydka, ale określiłabym ją słowem „przaśna”. Ma pospolitą urodę dawnej wieśniaczki wychodzącej bladym świtem, żeby wydoić krowy. A jednak podczas naszej krótkiej pogawędki wąska złota obrączka ślubna na jej palcu lśniła w popołudniowym słońcu, nie pozostawiając cienia wątpliwości – to ona była jego żoną, nie ja…
Upijam kilka łyków drinka, podczas gdy Julian odbiera dzwoniącą komórkę.
– Wybacz, muszę się zbierać – mówi, kiedy się rozłącza.
– To ona? – pytam. – Trzyma cię na krótkiej smyczy – szydzę.
– Ona ma imię – przypomina mi. – I nie, to nie Julia.
– Więc kto? – pytam, ale Julian nie zamierza mi się spowiadać.
– Skoczę pod prysznic – rzuca tylko, po czym łapie mnie za włosy, odchyla moją głowę i całuje w usta. – Zazdrość ci nie pasuje, Lidio – dodaje, kiedy nasze wargi odrywają się od siebie, a ja łapię oddech.
– Więc nie dawaj mi do niej powodów – syczę, wytrącona z równowagi jego uwagą, a on krzywo się uśmiecha i w milczeniu opuszcza salon.
Przymykam oczy i przez chwilę siedzę w niczym niezmąconej ciszy. To idealne zimowe popołudnie zakłóca jedynie świadomość, że on zaraz stąd wyjdzie, a ja spędzę kolejną samotną noc w olbrzymim, przerażająco pustym domu. Jeszcze niedawno to lubiłam. Moją odkrytą na nowo niezależność, ciszę. Coś się jednak zmieniło i z trudem sobie z tym radzę. Pragnę go przy sobie, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Wiem jednak, że to niemożliwe, i ta wiedza sprawia mi ból. On nie jest mój, powtarzam sobie, obracając w dłoni pustą szklankę po ginie z tonikiem.
Żegnamy się pocałunkiem. Zdawkowym, szybkim, mało romantycznym.
Kiedy Julian wkłada elegancki ciemny płaszcz, widzę, że nadal ma wilgotne włosy, ale nie komentuję tego nawet słowem. Gdzieś mu się spieszy, staram się zrozumieć. Może musi jechać do kliniki, a może spotyka się z jeszcze inną kobietą? Na myśl o potencjalnej rywalce czuję kiełkującą w moich trzewiach wściekłość. Toleruję istnienie jego żony, bo przecież w przypadku Julii nie mam wyjścia, ale jeszcze inna kobieta? Nie, to by było zbyt trudne, myślę, zamykając za nim frontowe drzwi. Mroźne powietrze owiewa mi stopy, liże po łydkach. Wzdrygam się i zawiązuję pasek cieniutkiego koronkowego szlafroczka, jednego z tych fikuśnych bieliźnianych fatałaszków, które lubię zarzucać na siebie po seksie.
Po powrocie do salonu zduszam w zarodku ochotę na kolejnego drinka i wchodzę na instagramowe konto Julii. Tego dnia jego żona nie dorzuciła jednak niczego nowego, więc, rozczarowana, ciskam telefon na sofę i samotnie idę pod prysznic. W łazience intensywnie pachnie wodą kolońską, którą Julian u mnie trzyma. To ten sam zapach, jaki na Gwiazdkę kupiła mu żona, co z pewnych względów jest zrozumiałe, ale w tej chwili wydaje mi się wyjątkowo irytujące. Odbieram to tak, jakby nawet w moim domu ona miała coś do powiedzenia. Ale przecież w pewnym sensie tak jest. Oczywiście zawsze może jej skłamać, że wziął prysznic w klinice, ale wolimy nie ryzykować. Ryzyko jest seksowne i niebezpieczne jednocześnie. Czy mi się to podoba, czy nie, to ono zabija romanse skuteczniej niż cokolwiek innego, pomijając rutynę.
Po kąpieli suszę włosy, starannie wyciągając je na szczotce, i zastanawiam się, co ze sobą zrobię w walentynki. Później wkładam elegancką ciemnozieloną sukienkę, wyjmuję z szafy ulubione futro z szynszyli i przechodzę do garażu. Tego wieczora pracuję – w piątkowe, sobotnie i niedzielne wieczory, od dwudziestej pierwszej do dwudziestej pierwszej czterdzieści, jestem współprowadzącą wiadomości. Jako współwłaścicielka prywatnej stacji telewizyjnej mogłabym sobie tę fuchę darować, ale zawsze kochałam kamerę i ciągle świetnie czuję się na wizji. Zresztą, nadmiar wolnego czasu nikomu nie służy. Człowiek musi pracować, inaczej wariuje…
W reżyserce, przygotowując się do programu, przeglądam najświeższe wiadomości. Wojna, brutalne napady, gwałty, rzezie, epidemie… Człowiek nie zna dnia ani godziny.
– Carpe, kurwa, diem – mruczę pod nosem, korzystając z tego, że przez chwilę jestem sama w pomieszczeniu.
Po programie zapraszam do siebie jednego z kamerzystów, Adriana. Ma dwadzieścia siedem lat, jest niezły i napalony na mnie jak młoda foka na śledzia. Pieprzymy się na sofie, tej samej, na której kilka godzin wcześniej wziął mnie Julian, później każę mu się wynosić i samotnie zapalam papierosa, przedostatnie wysupłane z paczki złote marlboro. Seks jest jak tani, sprawdzony lek na receptę – poprawia samopoczucie i pozwala cieszyć się życiem. Problem zaczyna się wtedy, kiedy sięga się po zbyt dużą dawkę. Czy jestem uzależniona od bzykania? Nie, chyba nie. Przynajmniej nie na tyle, żeby stanowiło to mój codzienny problem czy zaburzało moje plany. Ale z całą pewnością jestem uzależniona od Juliana… Pieprzenie się z kamerzystą, do którego absolutnie nic nie czuję, to tylko odwet. Nie powiem kochankowi, że to robiłam. Wystarczy mi fakt, że sama o tym wiem. Czasem sypiam z innymi mężczyznami, bo on nie potrafi odejść od żony. Zresztą „nie potrafi” to zdecydowanie za dużo powiedziane. On wcale nie ma takiego zamiaru. Na myśl o tym zaczynam płakać, bo świadomość, że jestem druga, a może nawet trzecia w tym naszym erotycznym trójkącie, boli mnie i w pewien sposób wręcz upokarza. Nienawidzę się dzielić, a już z całą pewnością nie lubię, kiedy mężczyzna, którego sobie upatrzyłam, wraca na noc do innej kobiety. Miewałam już w życiu ogniste romanse, miewałam dłuższe związki, bywałam mężatką, przeżyłam wzloty i upadki, upadałam, ponosiłam się i ponownie upadałam… Jednak to, co połączyło mnie z Julianem, wydaje mi się wyjątkowe. Nigdy nie pragnęłam kogoś aż tak obsesyjnie, a pożądam go tak mocno, że przeraża to nawet mnie samą.
Nie umiem sobie wytłumaczyć, czemu zakochałam się akurat w nim. Z racji mojej pracy spotykam setki mężczyzn, a wielu z nich mnie podrywa. Dlaczego wybrałam tego, którego nie mogę mieć?
Przed północą oglądam jego zdjęcia w sieci. Prywatna klinika, w której pracuje mój kochanek, ma w zwyczaju zamieszczanie fotek swojego personelu, dzięki czemu mogę w nieskończoność oglądać Juliana w zielonym chirurgicznym uniformie, śnieżnobiałym kitlu czy eleganckiej prążkowanej koszuli podczas jego wystąpień na konferencjach medycznych w kraju i za granicą. Jest rozchwytywanym specjalistą, świetnym w swoim fachu, sądząc po niezliczonych pochwalnych opiniach w sieci. Czasem, kiedy siedzimy w moim salonie, opowiada mi o pacjentkach, które chciałyby się z nim umówić. Widzę, że go to bawi, ale również mu pochlebia. Za to mnie wyłącznie złości. Jestem atrakcyjną, pewną siebie kobietą, która wie, jak zarabiać pieniądze. Na ulicy bywam rozpoznawana i również nie brakuje mi okazji do flirtu czy nawiązania kolejnego ekscytującego romansu, dlatego obsesja na punkcie Juliana zaczyna mnie mocno niepokoić.
Podczas zmywania makijażu dłużej niż zwykle przyglądam się sobie w lustrze. Wysokie kości policzkowe dosłownie wygrałam na loterii. Piwne oczy błyszczą, pełne wargi, notabene niedawno wypełniane wprawną dłonią mojego kochanka, kusząco się rozchylają w obietnicy pocałunku. Włosy tego dnia też ułożyły mi się całkiem nieźle – jasnoblond fale sięgają mi za ramiona. Kilka dni temu skończyłam trzydzieści siedem lat. Wyglądam świetnie, a jednak zbliżająca się czterdziestka z dnia na dzień przeraża mnie coraz bardziej. Oprócz pracy, która bez wątpienia jest moją pasją, sensem mojego życia są romanse. Co zrobię w dniu, w którym odkryję, że nie jestem już tak łakomym kąskiem jak dotąd? – zastanawiam się, przeciągając po policzku nasączony tonikiem wacik.
Zanim się kładę, sprawdzam telefon z nadzieją, że Julian wysłał mi czułego bądź sprośnego esemesa na dobranoc, ale niczego takiego nie znajduję.
On zaczyna mi się wymykać, myślę, czując wzbierające pod powiekami łzy. Oddala się ode mnie, a ja nie mam pojęcia, jak mogłabym go przy sobie zatrzymać…
2
JULIAN
W momencie, w którym wychodzę od Lidii, śnieg sypie tak gęsto, że niemal skleja mi rzęsy. W dłoni mam telefon, który rozdzwania się, kiedy otwieram samochód – mojego czteroletniego czarnego jaguara, dumę i miłość.
– Tak, kochanie? – mówię, widząc, że to żona.
– Kotku, kiedy będziesz? – pyta Julia tym swoim delikatnym, dziewczęcym głosikiem, który zawsze mnie rozczula.
W jej tonie słyszę tęsknotę, co sprawia, że pojawiają się nękające mnie od jakiegoś czasu wyrzuty sumienia.
Owszem, jestem w drodze do domu, z tym że zamierzam jeszcze wpaść do Moniki, niedawno poznanej kobiety…
– Julian? Jesteś?
– Tak, maleńka, wybacz. Strasznie sypie, a muszę jeszcze gdzieś podjechać. Odezwę się za jakąś godzinkę – obiecuję jej, chcąc nieco zyskać na czasie, po czym się rozłączam, bezczelnie udając problem z zasięgiem.
W samochodzie pachnie skórą, ulotną nutą mojej wody kolońskiej i cygarem, które dwa dni temu wypalił we wnętrzu jaguara znajomy profesor. Nikomu innemu nie pozwoliłbym na taką zuchwałość, ale Jakubowi Wilczyńskiemu wiele zawdzięczam, między innymi posadę w prywatnej klinice, w której obecnie zakotwiczyłem.
Telefon dzwoni ponownie, tym razem nieznany numer. Ignoruję przychodzące połączenie i zerkam w stronę przeszklonej willi o modernistycznej bryle, z której właśnie wyszedłem. Okna od frontu są ciemne. Salon wychodzi na rzekę, po drugiej stronie, a Lidia zapija pewnie teraz smuteczki, samotnie siedząc na sofie i sącząc brandy w wątłym świetle bocznych kinkietów.
Na myśl o kochance lekko się krzywię.
Poznaliśmy się w letnią, wyjątkowo wietrzną noc na lotnisku w Amsterdamie. Z powodu ekstremalnie niekorzystnych warunków atmosferycznych odwołano wszystkie loty, a nas zakwaterowano w pobliskim hotelu. W windzie Lidia spojrzała mi w oczy i przygryzła wargę. To było takie intensywne, niesamowicie zmysłowe spojrzenie, od którego poczułem niepokój w kroczu i mętlik w głowie. Do dziś doskonale pamiętam czerwony odcień jej szminki, piżmowy zapach perfum i ten wygłodniały, pazerny wzrok, które dosłownie krzyczał „przeleć mnie!”. Miała na sobie czerwoną sukienkę. Na mój gust nieco kiczowatą i zbyt krótką, ale jak w niej wyglądała… Poezja!
Wysiadła na tym samym piętrze. Przepuściłem ją w drzwiach windy, a ona się uśmiechnęła. Później, niemal ramię w ramię, w zupełnym milczeniu szliśmy przez szary, niekończący się hotelowy korytarz, aż nagle ona przystanęła i spojrzała mi w twarz.
– Zaprosisz dziewczynę do siebie? – zapytała zmysłowym, niskim głosem rasowego wampa.
Cóż, nie nazwałbym jej dziewczyną. Na moje wprawne oko chirurga plastyka miała skończone trzydzieści pięć lat i mimo że o siebie dbała, jej twarz bezlitośnie zaczynała zdradzać wiek.
Pamiętam, że się zawahałem. Byłem żonaty od niecałego roku i już miałbym zdradzić żonę?
A wtedy ona mnie pocałowała, krusząc wszelkie wątpliwości.
Kochaliśmy się, a może tylko się pieprzyliśmy, w moim pokoju. Pamiętam, że uniosła wąską czerwoną sukienkę, a ja dosłownie zdarłem z niej majtki i wbiłem się w nią z takim zapamiętaniem, jakby lada moment miał się skończyć świat. Opierała się o parapet, a za zalaną strugami letniej ulewy okienną szybą, kolorowe i rozmazane, migotały światła pobliskiego parkingu. Ugryzłem ją w ramię. Krzyknęła, a ja mocniej naparłem na nią biodrami. Kiedy doszła, wysunąłem się z niej i spuściłem na jej pośladki. Odwróciła się twarzą do mnie i znów lekko przygryzła moją dolną wargę.
– Zęby za zęby. Nie lubię być gryziona – szepnęła po chwili.
– Ale pieprzona tak? – Uśmiechnąłem się.
– Pieprzona tak – przyznała.
– Zdradzisz mi swoje imię? – zapytałem, podnosząc z podłogi jej majtki, których koronka pękła w dwóch miejscach.
– A co z tą informacją zrobisz? – zaśmiała się.
Po chwili tanecznym krokiem, zmysłowo kołysząc biodrami, podeszła do barku, wyjęła z niego miniaturową flaszeczkę hennessy i odkręciła butelkę.
Pijąc, patrzyła przez okno na zalany deszczem parking.
Podszedłem i objąłem ją od tyłu, zamykając w uścisku, a ona się spięła, jakby taki dotyk był dla niej czymś niezręcznym.
– Wybacz – rzuciłem, nieco skonfundowany jej nagłym dystansem.
Wzruszyła ramionami.
W pokoju panował półmrok rozświetlony jedynie kolorową poświatą z pobliskiego billboardu, ale żadne z nas nie włączyło światła.
– Jak długo jesteś żonaty? – zapytała po dłuższej chwili milczenia.
– Niecały rok – powiedziałem zgodnie z prawdą.
– A wcześniej? Bo zakładam, że było jakieś wcześniej.
– Wcześniej były głównie nauka i praca. Nowa specjalizacja, kilka lat w Londynie, trochę luźnych związków, między innymi z brytyjską lekarką hinduskiego pochodzenia. Na studiach prawie się ożeniłem, ale nie wypaliło – zdradziłem. – A ty? Gdzie jest twój mąż?
– Nie mam już męża – powiedziała lekkim tonem, jakby było to czymś najoczywistszym na świecie. – Jakoś ostatnio wyleczyłam się z dążenia do takiego rodzaju intymności.
– Problemy z bliskością? – zażartowałem, ale ona bynajmniej się nie zaśmiała.
– Bardziej strach przed tym, co mogę utracić. Wolność, ciszę, własne terytorium – wymieniła, przysiadając na oparciu sofy.
– Brzmisz jak typowy samiec alfa – rzuciłem żartem i tym razem udało mi się ją rozbawić.
– Być może mam po prostu męski mózg? – Puściła do mnie oczko, po czym wstała, upchnęła do torebki swoje podarte majtki, poprawiła włosy i ruszyła w stronę drzwi. – Miło było – dodała, zanim wyszła na korytarz.
I tyle.
Pamiętam, że cholernie mi zaimponowała. Swoim wyluzowaniem, bezpruderyjnością, tym, że sięgnęła po to, na co miała ochotę, nie myśląc o konsekwencjach.
Tamtego wieczoru zadzwoniłem do Julii, ale myślałem wyłącznie o nieznajomej w czerwonej sukience.
Następnego dnia, w samolocie, moja przygodna kochanka kompletnie mnie ignorowała. Los chciał, że siedzieliśmy obok siebie, choć po przeciwnych stronach kabiny, ale ona nawet raz nie zaszczyciła mnie spojrzeniem. Czytała książkę, później zapadła w drzemkę, następnie zaczęła flirtować z młodym ciemnowłosym stewardem, kokietując go tak otwarcie, że siedząca przy niej otyła pięćdziesięciolatka kilkakrotnie przewróciła oczyma, dając wyraz swojej dezaprobacie. Tak, obserwowałem ją wtedy aż tak uważnie i naprawdę cholernie zabolał mnie fakt, że jestem ignorowany.
Dopiero po wylądowaniu, w pełnym ludzi autobusie wiozącym nas przez płytę lotniska, odważyłem się zapytać ją o numer telefonu.
– Skoro aż tak nalegasz. – Uśmiechnęła się złośliwie, po czym nabazgrała go na wyjętej z torebki jednorazowej chusteczce.
Imienia nie podała. Podpisała się „dziewczyna z lotniska” i dorysowała niewielkie serduszko.
Zadzwoniłem do niej już dwa dni później, ale przez najbliższe trzy tygodnie nie znalazła dla mnie nawet chwili. A to była w Paryżu, a to miała mało czasu, a to wyskoczyła do Zakopanego…
Kiedy w końcu zaproponowała randkę, ostro się napaliłem. Spotkaliśmy się u niej i niemal od razu wylądowaliśmy pod prysznicem. Przyjechałem zmęczony, prosto z kliniki, a ona nie miała nic przeciwko temu, żeby się zamoczyć, jak to ujęła. Pamiętam jej piersi. Były idealne. Poprawione ręką chirurga, a jednak perfekcyjne. Krągłe, opalone, cudowne. Pamiętam smak jej pocałunków, egzotyczny zapach żelu do kąpieli, który rozsmarowałem na jej skórze, i rytmiczny, hipnotyzujący szelest lecącej z deszczownicy ciepłej wody. Seks z nią był ucztą zmysłów, niekończącą się radością. Była bezwstydna, wyuzdana, gibka i chętna na każdy z eksperymentów, jakie mógłbym zaproponować. Pieściłem ją całą. Całowałem jej pośladki, sunąłem językiem wzdłuż linii pleców, kąsałem kark, leciutko, ledwo wyczuwalnie, pamiętając, że nie lubi być podgryzana. Smakowałem jej skórę, lizałem sutki, ssałem jej język, małżowiny uszne, włosy. Pożądanie, jakie we mnie wzbudzała, było pierwotne i zasysające, pragnąłem niemal wchłonąć ją w siebie, stać się z nią jednością. Później pozwoliła mi się wytrzeć, a ja delikatnie osuszałem ręcznikiem jej rozgrzane miłością ciało, kawałek po kawałku, uważnie i czule, skupiając się na tej jednej magicznej chwili, którą przeżywaliśmy w zasnutej parą wodną, egzotycznie pachnącej łazience. Pamiętam kolczyk w jej pępku – maleńką złotą koronę umieszczoną tuż nad nim, jej płaski brzuch, kępkę starannie podgolonych włosków na jej cipce i gładkie, opalone uda. Kiedy pochyliłem się, żeby wytrzeć jej stopy, wsunęła palce w moje włosy, pieszcząc skórę mojej głowy. Jej dotyk był kojący, wzbudzał pragnienie pozostania w tym zaparowanym miłosnym kokonie, odcięcia się od świata, odgrodzenia od rzeczywistości. Była jak gejsza stworzona, żeby dawać przyjemność, pradawna kochanica czcząca boskie połączenie męskości z kobiecością, kapłanka rozkoszy.
Tamtego wieczoru, robiąc mi kanapkę z indykiem, zdradziła, że ma na imię Lidia. Później dodała, żebym jadł i powoli się zbierał, bo musi odpocząć. Jej głos był szorstki, ton rozkazujący. Brzmiała jak rasowa suka, ale ku mojemu zaskoczeniu, cholernie mi się to podobało. Było w niej coś z lodowatej piękności, która na przemian kusi i odrzuca, sprawiała, że kompletnie traciłem dla niej głowę.
Następne miesiące były intensywne i choć mocno doprawione gorzkim smakiem kłębiących się we mnie wyrzutów sumienia, to również obłędnie zmysłowe. Pieprzyliśmy się z Lidią jak norki, wszędzie, gdzie akurat się dało – w jej maserati, domu, ogrodzie, a nawet w ciemnej reżyserce nocą, kiedy prywatna stacja telewizyjna na chwilę zamierała w bezruchu, a po newsroomie kręcili się jedynie nieliczni młodzi dziennikarze ze słuchawkami na uszach i obojętnym, zamyślonym spojrzeniem przekrwionych z niewyspania oczu. Zdarzało się nam kochać w moim jaguarze, a raz nawet w naszej małżeńskiej sypialni, podczas nieobecności Julii, z czego akurat nie jestem szczególnie dumny, bo jednak pewnych granic nie powinno się przekraczać…
W tamtych czasach Lidia była dla mnie jak narkotyk – piękna, dzika i namiętna – jednak ostatnio coś w naszym układzie zaczęło się zmieniać. Moja kochanka zrobiła się zaborcza. Osacza mnie, wydzwania, żąda coraz więcej czasu, uwagi i seksu. Z poznanego na lotnisku bezpruderyjnego kociaka, który przymilnie mruczał, zamieniła się w drapieżną, wymagającą kuguarzycę. Jej nachalność szła w parze z jakąś dziwną, niemal żenującą desperacją. Lidia stała się męcząca w swoim pragnieniu podtrzymania mojej uwagi, a ja zaczynałem się w tym układzie dusić.
Wciąż lubię seks z nią, ale zdałem sobie sprawę, że nie jest wart ceny, jaką za niego płacę. Jak dotąd udawało mi się skutecznie okłamywać żonę, a Lidia nie zaprzątała sobie głowy tym, że Julia w ogóle istnieje, ale to też się chyba zmieniło. Zaczynam mieć wrażenie, że kochanka coraz częściej o niej mówi, wypytuje mnie o nią i zachowuje się niemal obsesyjnie, jakby dostała fioła na punkcie niczego nieświadomej Julii.
Będę musiał to zakończyć, mówię sobie, przekręcając kluczyk w stacyjce. Problem w tym, że trzeba to będzie zrobić z niezwykłym wyczuciem, nie ryzykując mojego małżeństwa.
Jeśli Julia dowie się o Lidii…
Nie, tego scenariusza wolę sobie nawet nie wyobrażać.
Jadąc przez zasypaną śniegiem, cichą, peryferyjną okolicę, zastanawiam się, czy na moich relacjach z kobietami nie zaważyło dzieciństwo. Moja matka jest aktorką – świetną, rozchwytywaną i ciągle nieobecną. Piękna i kochająca, ale też dziwnie nieosiągalna, zawsze wydawała mi się niedostępna, przez co jeszcze bardziej upragniona. Pamiętam wieczory, kiedy wychodziła do teatru czy opery – w eleganckich sukniach, wyperfumowana, z ułożonymi włosami i przeciągniętymi krwistą czerwienią wargami. Jako kilkulatek niejednokrotnie usiłowałem się do niej przytulić, ale tylko sarkała, że zemnę jej sukienkę, i z malującym się na twarzy poczuciem ulgi oddawała mnie niani.
Opiekunka z kolei była ciepła, przystępna, uśmiechnięta i pulchna – kochałem ją całym sercem, czułem się przy niej bezpieczny i najprawdopodobniej, lata później, ożeniłem się z jej repliką – Julia też była ciepła, nieskomplikowana, pulchna i cicha. Nie pogrywała w żadne gierki, była czuła i pełna zrozumienia. Julia, moja żona. Kochanka – lodowata piękność – przypominała mi matkę. Nie sądzę, żeby w grę wchodził tu jakiś element czysto erotyczny, nie mam w sobie nic z chorych pokus Edypa. Nigdy nie patrzyłem na matkę oczyma mężczyzny. Nigdy, nawet jako nastolatek. Pragnąłem jedynie jej uwagi, akceptacji i bezwarunkowej miłości, a tych zdawała się mi skąpić. Kobiety, z którymi zdradzałem żonę, były jak ona – ostentacyjnie wręcz atrakcyjne i niedostępne emocjonalnie. Natomiast moja żona przypominała plaster, którym niania zaklejała mi poobijane kolana. Żona była miłością, kochanki czymś, za czym ciągle goniłem… Tak, kocham Julię. Kocham ją i mam wyrzuty, że ją zdradzam. Nie umiem sobie jednak odmówić, pokusa zawsze jest silniejsza. Na początku była tylko Lidia, ale z czasem, czując się bezkarny, zapędzałem się coraz dalej w odmęty niewierności, zatracałem w moim samczym popędzie, coraz bardziej oddalając od kobiety, która od kilku miesięcy nosiła pod sercem moje dziecko. Z czasem stałem się prawdziwym skurwielem i co gorsza, nie potrafiłem znaleźć drogi wstecz do miejsca, w którym byłem jeszcze porządnym, wiernym kolesiem ze świeżo odebraną od jubilera złotą obrączką na palcu.
Ciąg dalszy wwersji pełnej
Copyright © by Sonia Rosa, 2023
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Kamila Recław
Korekta: Joanna Błakita
Skład i łamanie: Andrzej Owsiany
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-634-3
Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.