Mój crush - Lilly Purdon - ebook + audiobook + książka

Mój crush ebook

Purdon Lilly

0,0
39,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Rosaline Arlene Winnefred nie była szczególnie popularna w szkole. Poza dwójką oddanych przyjaciół dokuczali jej chyba wszyscy. Nic dziwnego ? była kujonką i dziwaczką. Nosiła niemodne ciuchy i aparat na zębach. Miała macochę, która jej nie kochała. Rosaline była wymarzonym obiektem drwin i paskudnych zaczepek. Kiedy więc poczuła nieśmiałe ukłucie w sercu na widok Axela, zrozumiała od razu, że to uczucie... nie ma przyszłości. Będzie tylko kolejnym powodem cierpienia.

Axel Storm Spencer był zupełnym przeciwieństwem Rosaline. Silny, twardy, wyjątkowy. Uwielbiany przez wszystkich... choć każdy się go bał. Axel umiał pokazać swoją siłę. I był niesamowicie bystry, ale nie zniżał się do zdobywania dobrych ocen w szkole. Dla Rosaline Axel był fascynującą zagadką o wyglądzie greckiego boga ze szmaragdowozielonymi oczami. Tyle że nie zwracał uwagi na taką szarą mysz jak ona. A Rosaline nie umiała przestać o nim myśleć.

Wszystko się zmieniło pewnego dziwnego dnia. Nagle wydarzenia nabrały tempa. Na skutek dość szczególnego splotu okoliczności Rosaline i Axel zostali ukarani. Ściślej rzecz biorąc, musieli zostać w kozie. Razem. Zaczęli rozmawiać. Już w tym momencie Axel wiedział, że dla tej delikatnej, wrażliwej i cichej dziewczyny jest gotów przelać krew każdego, kto odważy się jej ubliżyć.

I tak się właśnie stało.

Tak bardzo się różnili. Bezwzględny, błyskotliwy łobuz i spokojna, zamknięta w sobie dziewczyna. Nawet jeśli przeciwieństwa rzeczywiście się przyciągają, trzeba dużo szczerości, oddania i cierpliwości, aby młodzieńcze zadurzenie przerodziło się w prawdziwe, głębokie uczucie. Rosaline i Axel zdawali sobie sprawę, że dzieli ich właściwie wszystko...

Co się stanie, jeśli to uczucie nie przeminie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 526

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Lilly Purdon

Mój crush

Przekład: Marcin Kuchciński

Tytuł oryginału: Crush On Mr. Bad Boy

Tłumaczenie: Marcin Kuchciński

ISBN: 978-83-283-8136-0

Copyrighted © 2012 Lilly Purdon. All Rights Reserved.

No part of this publication may be reproduced or transmitted by any means, electronic, mechanical, photocopying or otherwise, without the prior written permission of the author.

Polish edition copyright © 2022 by Helion S.A. All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttp://editio.pl/user/opinie/mojcru_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected]: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Mamie, Tacie, Peterowi, Babci i każdemu, kto to czyta— dziękuję, że wierzycie w coś, co stworzyłam.

Rozdział 1

Nerdka

Rosaline Arlene Winnefred! — Layla, Królowa Szkolnego Ula, zwana także szkolną suką, zaskoczyła mnie w chwili, gdy otwierałam moją szafkę. Jej obrzydliwie wysoki, irytujący głos przeszył moje uszy, wywołując ból.

Layla Cleo Star była najpopularniejszą dziewczyną w naszej szkole. Była absolutną pięknością. Czekoladowobrązowe oczy, ciemne włosy i idealnie opalona skóra. Nie wykluczam, że to najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałam. Jeśli chodzi o wygląd — ideał. Niestety jej osobowość była dokładnym jego przeciwieństwem.

Dla ludzi stojących po jej stronie mogła być najsłodszą przyjaciółką pod słońcem.

Ja jednak nie należałam do tego grona szczęśliwców. Nie pytajcie, jak to się stało. Po prostu kiedy usłyszała moje imię, od razu mnie znienawidziła. Lekko uniesione do góry kąciki ust — wyraz twarzy, który mógł bez trudu przejść w czarujący uśmiech, w moim przypadku zmienił się w grymas świadczący o nienawiści.

No i od tego momentu byłam już na przegranej pozycji.

Jakby uznała, że celem jej życia będzie sprawienie, by szkoła stała się dla mnie prawdziwym piekłem. Co więcej, odniosła w tym niewątpliwy sukces.

Jej ulubione rozrywki? Dokuczanie mi, rozsiewanie plotek na mój temat, przewodzenie drużynie cheerleaderek oraz — nie wspomniałam jeszcze? — dokuczanie mi i sprawianie cierpienia na wszelkie możliwe sposoby.

Jaxon, mój najlepszy kumpel, twierdził, że ona po prostu poluje na najsłabszych, gdyż czerpie przyjemność z poczucia dominacji nad innymi. Ja jednak nie byłam tego taka pewna. Chyba zwyczajnie tego nie rozumiałam.

Wianuszek cheerleaderek, którym zwykle się otaczała, zachichotał. Ona sama stała pośrodku, wyprostowana i dumna.

Wciągnęła powietrze, udając zaskoczenie. Jej grymas miał oznaczać: „Czyżby tej dziwaczce odjęło mowę?”.

No tak. W powszechnym mniemaniu byłam dziwaczką. Nerdką. Na to określenie zasłużyłam sobie typowym zestawem: aparat korekcyjny na zębach, okulary, niemodne ubrania, dobre oceny i chorobliwa wręcz nieśmiałość.

Do założenia aparatu zmusiła mnie moja macocha, Cleo. Cleo nie była typem wymarzonej macochy. Okej, nie biła mnie, ale jej okrutne słowa cięły do krwi i były w stanie zniszczyć dobrą samoocenę każdego człowieka w ułamku sekundy.

Z zawodu była psychologiem dziecięcym i prowadziła własną kolumnę w lokalnej gazecie zatytułowaną „Jak dobrze wychować dziecko?”. Rozumiecie chyba, że to ja byłam przedmiotem jej ciągłego eksperymentu społecznego. Nie dawała mi absolutnie żadnych wskazówek i nie pomagała w nabraniu pewności siebie. Przeciwnie — wysyłała mnie wyłącznie do niewłaściwych sklepów i zmuszała do noszenia okularów w celu, jak to ujęła, „ochrony twardówki”. Ja oczywiście nakładałam okulary tylko wówczas, gdy ona znajdowała się gdzieś w pobliżu.

Wyglądało na to, że kiedy wyszła za mojego ojca, postanowiła wziąć mnie pod swoje skrzydła i zmienić w totalną dziwaczkę. Ot, w ramach jakiegoś eksperymentu. Miałam wrażenie, że chce, abym cierpiała.

Postanowiłam postąpić jak zwykle, czyli udać, że nie dostrzegam Layli. Szybko wyjęłam książki z szafki i delikatnie zamknęłam drzwiczki, aby przypadkiem nie wzbudzić żadnych gwałtownych reakcji mojej dręczycielki. Dwukrotnie przekręciłam zamek, upewniając się, że szafka jest dobrze zamknięta. Po co mi jakieś niespodzianki? Kiedy podniosłam głowę, musiałam zmierzyć się z ich spojrzeniami. Wszystkie patrzyły na mnie z tymi swoimi dziwnymi uśmieszkami. Jakby wiedziały coś, czego ja nie wiem. Próbowałam je wyminąć, ale skutecznie zablokowały mi przejście.

— Wydaje ci się, że możesz mnie ignorować? — W głosie Layli słychać było wyzwanie.

Stresowała mnie już sama jej obecność. Wiedziałam, że najlepiej będzie stać cicho i dać się jej wygadać.

— Nie. Nie możesz mnie ignorować! Nikt nie może tego robić. Jeśli nie chcesz mieć problemów, to radzę ci, żebyś zaczęła szanować ludzi, którzy są od ciebie lepsi.

Jak gdyby mogło to cokolwiek zmienić.

Przygryzłam wargi, starając się za wszelką cenę uniknąć kontaktu wzrokowego. Kątem oka spojrzałam na zegarek. Jeśli nie dotrę do sali w ciągu minuty, spóźnię się na lekcję. Przerwy między zajęciami były takie krótkie — tyle tylko żeby przejść z jednej klasy do drugiej.

— A teraz przeproś! — zażądała, podnosząc wysoko podbródek.

— Przepraszam — westchnęłam.

— To mają być przeprosiny?! — Skrzywiła twarz.

W końcu odważyłam się na nią spojrzeć. Przecież przeprosiłam. Czego ona jeszcze może chcieć?

— Nie rób takiej zdziwionej miny! — Jej policzki zaróżowiły się od emocji.

Nagle ktoś odchrząknął głośno za plecami cheerleaderek. Gdy dostrzegłam, kto to był, na chwilę aż zamarłam. Axel. Stał tuż za Laylą, a jego twarz wyrażała czyste rozdrażnienie. Layla odwróciła się. Ona też znieruchomiała, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowana. Przepchnął się bezceremonialnie obok niej i postąpił kilka kroków w moją stronę.

Kiedy Layla w końcu otrząsnęła się ze stuporu, odruchowo pogładziła swoją kusą spódniczkę cheerleaderki i zatrzepotała rzęsami. On jednak nawet na nią nie spojrzał. Jedyny chłopak w tej szkole niewrażliwy na jej wdzięki.

Kiedy mnie mijał, wbiłam spojrzenie w podłogę. Wywoływał we mnie reakcje, nad którymi nie miałam żadnej kontroli. Miałam wrażenie, że w moim żołądku kotłuje się całe zoo. Serce biło mi tak mocno, że bałam się, iż w końcu wyrwie mi się z klatki piersiowej. Dopiero kiedy mnie minął i oddalił się o kilka kroków, odwróciłam się za nim. Patrzyłam, jak znika wśród innych uczniów. Czułam pustkę w sercu.

Dziewczyna taka jak ja nie miała najmniejszych szans. Zero nadziei.

Axel Storm Spencer cieszył się w naszej szkole sławą „niegrzecznego chłopaka”. Wszyscy się go bali, ale i podziwiali. W piramidzie popularności tylko on był wyżej od Layli. Nie był typowym bad boyem — był wyjątkowy. Zdawało się, że nie ma żadnych przyjaciół, albo przynajmniej ja o takich nie wiedziałam. Umysł miał ostry jak brzytwa, ale nie udzielał się na lekcjach. Z klasy do klasy przechodził dzięki testom zaliczeniowym i egzaminom poprawkowym. Wzbudzał respekt, strach nawet, ale miewał też takie „słodkie momenty”, kiedy wpatrywał się gdzieś w dal, zatopiony w myślach.

Jego osobowość fascynowała chyba wszystkich.

Czytałam kilka jego wypracowań. Zawarte w nich interpretacje lektur były kreatywne i nieszablonowe. Przebijał z nich buntowniczy duch. Dla mnie te jego wypracowania same w sobie były dziełami sztuki literackiej. Mówiąc wprost — Axel był zagadką. Zagadką, którą chciałam rozwiązać. Podziwiałam go. Z daleka. Inteligencja to jeszcze nie wszystko. Dla mnie wyglądał jak grecki bóg. Jego włosy w piaskowym odcieniu zawsze dawały mi zastrzyk optymizmu, oczy w kolorze szmaragdowej zieleni hipnotyzowały mnie już z daleka, a jego umięśnione ciało było ideałem sprawności fizycznej.

Axel był chodzącą doskonałością. Przynajmniej dla mnie. Tak perfekcyjny, tak idealny i — jak greccy bogowie — całkowicie nieosiągalny.

Moje uczucia do niego rozkwitły już w gimnazjum. Wiem, że hasło „miłość od pierwszego spojrzenia” jest często nadużywane, ale w moim przypadku tak właśnie było. Byliśmy wtedy w szóstej klasie, a on wdał się w bójkę z jakimiś ósmoklasistami. Całą twarz miał pokrytą krwią.

Dziwne? Zdecydowanie.

Ja jednak od tamtej pory zaczęłam dążyć do uzyskania wolności, którą on sobą symbolizował.

Zaczęłam ubierać się nieco bardziej dziewczęco (dokonując wyboru spośród wszystkich tych okropnych ubrań, które kupowała mi Cleo), dbałam o odpowiednią ilość snu, żeby wyglądać ładniej, i starałam się częściej przy nim odzywać, ale on oczywiście nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi.

Ja byłam nerdką, on był bad boyem.

Ja byłam miękka, on był twardy.

Ja byłam cicha i spokojna, on zaś zawsze głośno wyrażał swoje opinie.

Ja gryzłam się w język, on nigdy się nie hamował.

Nie było szans, żebyśmy mogli zostać parą.

W moim świecie przeciwieństwa jakoś nigdy się nie przyciągają.

— Przestań marzyć — parsknęła za moimi plecami Layla. — Reprezentujesz sobą to wszystko, czego on nie chce u swojej dziewczyny.

Jakby ktoś wbił mi sztylet prosto w serce. Layla zdawała się doskonale wiedzieć, co może zaboleć mnie najbardziej. Odwróciłam się twarzą do niej. W kąciku jej ust czaił się złośliwy uśmieszek. A przecież moje uczucia do Axela były moją i tylko moją tajemnicą. Layla była ostatnią osobą, która powinna o nich wiedzieć.

Postanowiłam udawać głupią.

— Kto?

Przewróciła oczami.

— Ale ona jest głupia — zauważyła któraś z jej koleżanek.

— Tak! — potwierdziła kolejna.

— Ona nawet nie rozumie co się do niej mówi! — skomentowała trzecia.

— No! Zupełnie! — potwierdziła czwarta.

I wtedy rozległ się dźwięk dzwonka. Aż mną zatrzęsło z przerażenia. Spóźnię się na zajęcia!

— Zobaczcie, kto się spóźni na lekcje! — zaintonowała śpiewnie Layla.

— Patrzcie, jak się boi! Aż się cała trzęsie! — wsparła ją koleżanka.

— Co, nigdy się jeszcze nie spóźniłaś na lekcje, panno kaczko-dziwaczko? — warknęła Layla.

Rozstąpiły się przede mną, pozwalając mi odejść. Rzuciłam się do biegu, ale oczywiście któraś z nich podstawiła mi nogę. Potknęłam się, a wszystkie książki i luźne kartki rozsypały się po podłodze.

— Ojej! — zaśmiała się złośliwie Layla.

Pospiesznie pozbierałam swoje rzeczy i czym prędzej się stamtąd zabrałam. Po kilku minutach szaleńczego sprintu dotarłam w końcu do klasy. Przekroczyłam próg, dysząc, jakbym właśnie uciekła przed bandą prawdziwych rzezimieszków.

— Panna Winnefred! — zawołała na mój widok pani Meisty, moja nauczycielka historii. Poprawiła sobie okulary i spojrzała na mnie uważnie.

— Ja bardzo przepraszam…

— Spóźnienie! — Nie pozwoliła mi nawet dokończyć. — Masz szczęście, że to dopiero pierwsze twoje spóźnienie. W innym wypadku zatrzymałabym cię na 15 minut po lekcjach. — Weź kartę spóźnienia i usiądź na swoim miejscu.

Westchnęłam z ulgą. Tyle dobrego, że przynajmniej nie zostanę w kozie.

— Oczywiście, proszę pani.

Wiedziałam, że nie warto dyskutować. Pani Meisty była jednym z tych nauczycieli, którzy potrafią wystawiać karty spóźnienia szybciej, niż byłbyś w stanie powiedzieć „dupa”. Pospiesznie skierowałam się w stronę mojej ławki. Jednak nie dane mi było do niej dotrzeć — ktoś podstawił mi nogę, a ja oczywiście się o nią potknęłam i padłam jak długa na podłogę.

Cała klasa wybuchła śmiechem.

Podniosłam głowę i pierwsze, co zobaczyłam, to złośliwy uśmieszek Matta McCartneya. Matt McCartney. Klasyczny typ sportowca. Najlepszy kumpel Layli, zjednoczony z nią w misji uprzykrzenia mi życia.

— Dziwaczka — syknął.

— Idiotka — ktoś dodał.

— W dodatku paskudna — usłużnie zauważyła kolejna osoba.

— Cisza! — powiedziała podniesionym głosem pani Meisty. Wstałam i pozbierałam rozsypane książki. Już po raz drugi tego ranka. — Rosaline.

— Tak, proszę pani? — przybrałam grzeczny ton głosu.

— Postaraj się nie umrzeć, zanim zaczniemy zajęcia.

Po tych słowach wszyscy znów wybuchli śmiechem. Tym razem pani Meisty ich nie uciszała. Usiadła przy komputerze i zaczęła przygotowywać materiały na lekcję. Przesunęłam wzrokiem po rozbawionych twarzach, po czym spuściłam głowę i osunęłam się w końcu na moje krzesło.

Poziom mojego upokorzenia z każdym dniem rósł. Jeszcze w ubiegłym tygodniu to wszystko nie wydawało się takie najgorsze. Ta uwaga o braku urody zabolała mnie chyba najbardziej. Wiedziałam, że nie jestem chodzącą pięknością, ale paskudna? Blada skóra, nudne, niebieskie oczy i blond włosy. Owszem, nie mogłam równać się pod względem wyglądu z Laylą, ale intelektualnie znacznie nad nią górowałam.

* * *

— Jesteś piękna i naprawdę wszyscy o tym doskonale wiedzą. — Jedna z moich najlepszych przyjaciółek, Kasay, próbowała nieco mnie rozweselić.

Kasay należała do typu punkówek. W jej garderobie nie znalazłaby się chyba ani jedna rzecz w kolorze innym niż czarny. Kruczoczarne włosy do ucha przywodziły mi na myśl Królewnę Śnieżkę. Cerę miała bladą, a na powiekach nosiła codziennie z kilogram cieni. Nigdy nie opuszczała swojego pokoju bez pełnego makijażu.

Jej szare oczy były dziwnie puste i niemal na całym ciele miała kolczyki. Nie przekłuła sobie tylko warg i języka.

— Ci, co najlepiej całują, nigdy ich tam nie mają — zdradziła mi kiedyś pod wpływem trawki.

Była „popularna” wśród chłopaków. Większość nazywała ją „Lodową Królową” lub „Darmówką”. Może faktycznie bywała nieco zbyt łatwa, ale serce miała naprawdę dobre. Wiedziałam, że kiedyś miała problem z narkotykami. Nie miała żadnych przyjaciółek, ale gdy się poznałyśmy, coś między nami zaskoczyło. Obie byłyśmy outsiderkami.

W tym momencie dosiadł się do nas Jaxon, stawiając swoją tacę z lunchem na naszym małym stoliku. Jaxon Kent Smith był moim najlepszym kumplem. Bratem, drugą połówką. Kiedy się poznaliśmy, oboje nosiliśmy jeszcze pieluchy. I też od razu między nami zaskoczyło.

— Chcesz, żebym komuś skopał tyłek za ciebie? — spytał, odgarniając z oczu swoje płomiennie rude włosy.

Jaxon nie był ani sportowcem, ani kujonem, ani dziwakiem. Był królem dramatu. Chodził na kółko teatralne i już od pierwszej klasy to on dostawał wszystkie główne role. Potrafił w mgnieniu oka zapamiętywać najdłuższe nawet kwestie, co zresztą było jednym z powodów, dla którego nigdy nie grałam z nim w żadne gry wymagające pamięci.

Dzieliliśmy się wszystkim: sekretami, jedzeniem, czasem, a także uwagami na temat osób, które akurat wpadły nam w oko… Jedyne, czym się z nim dotychczas nie podzieliłam, to zauroczenie Axelem. Dlaczego? Bo wiedziałam, że Jaxon szczerze go nie znosi.

— Nie potrafiłbyś skrzywdzić żadnej dziewczyny, a co dopiero muchy — odpowiedziałam ze śmiechem i wbiłam zęby w burgera. Skrzywiłam się momentalnie. Byłam pewna, że psia kupa musi smakować lepiej. Jaxon nagle wyrwał mi burgera z ręki i wziął z duży kęs.

— Hej! — zaprotestowałam.

— No co?! — obruszył się, pakując sobie resztę dania do ust.

— Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi!

Wyrzucił ręce do góry.

— Przecież i tak ci nie smakowało! — próbował się bronić. — Wyświadczyłem ci przysługę, zjadając to za ciebie.

Wiedziałam, że mówi najprawdziwszą prawdę, ale lubiłam się z nim droczyć. Kątem oka zerknęłam na Kasay. Patrzyła na nas, jakby oglądała jakąś komedię. Zaczęła się śmiać, a ja rzuciłam jej groźne spojrzenie. W ogóle się nie przejęła. Odwróciłam się więc z powrotem do Jaxona i przyglądałam się, jak dla mojego dobra kończy przełykać resztki mojego jedzenia.

Wyciągnęłam rękę i wzięłam z jego tacy mleko truskawkowe. Zaczęłam pić zimny płyn.

— Hej! — teraz to on zaprotestował.

— No co?! — Wyrzuciłam ręce do góry. — Przecież i tak nie zamierzałeś tego pić!

Wbił we mnie mordercze spojrzenie i potrząsnął głową. Kasay siedziała nieruchomo, wyraźnie rozbawiona. Po chwili wszyscy jak na komendę zaczęliśmy się śmiać. Nagle jednak zapadła cisza. Jak makiem zasiał. Cisza tak absolutna, że gdyby ktoś teraz upuścił szpilkę, to usłyszelibyśmy, jak spada na podłogę.

Odwróciłam się i spojrzałam w stronę, w którą gapili się wszyscy. Do stołówki wszedł Axel. Perfekcyjnym gestem odgarnął ze szmaragdowozielonych oczu idealne blond włosy. Wszyscy wpatrywali się w niego jak w jakiś obrazek i on zdawał sobie z tego sprawę. Wydawało się, że jest zadowolony z takiej uwagi.

Ignorując wszystkie spojrzenia, poszedł prosto na koniec kolejki. Czułam, jak serce wali mi w piersi, a motyle budzą się w brzuchu. Był chodzącym ideałem. Wszystko było w nim perfekcyjne — od postawy po sposób, w jaki potrafił ignorować wszystkich wokół. Gdyby ludzie wpatrywali się tak we mnie, to z całą pewnością zaczęłabym się cała trząść.

Kasay, nieświadoma tego, że już się na niego gapię, szturchnęła mnie w żebra, próbując skłonić do spojrzenia w tamtą stronę. Ona uważała go za najlepsze ciacho w całej szkole, ale Jaxon nie podzielał zachwytu. Dla niego Axel był samolubnym dupkiem. Naprawdę go nie znosił.

Choć w sumie nawet nie wiedziałam dlaczego. Już kilka razy próbowałam go o to zapytać, ale za każdym razem zbywał mnie tak samo. Mówił: „To skomplikowane”, „To długa historia” lub „Nie jestem w nastroju, żeby teraz o tym gadać”.

— Palant. — Jaxon obrzucił Axela ostrym spojrzeniem, wkładając sobie miętówkę do ust.

— A tak właściwie to czemu ty tak bardzo go nienawidzisz?

— To długa historia — odparł zdawkowo.

— Mam czas. — Spróbowałam wydusić z niego coś więcej.

Odwrócił się do mnie z pustym wyrazem twarzy.

— Nie jestem w nastroju, Rosie.

Wiedziałam, że to tylko wymówka i próbuje uniknąć niewygodnego tematu. Świadoma, że Axel stoi tylko kilka kroków od nas, postanowiłam nie drążyć tego dalej. Jaxon nic mi nie powie. Nagle jednak odczułam chęć porozmawiania z Axelem.

Zanim się zorientowałam, już szłam na koniec kolejki. Nie miałam pojęcia, co wyprawiam, ale na pewno nie mogłam się już zatrzymać. Nogi szły same, ustawiając mnie tuż za jego plecami. Poczułam narastającą panikę. Moje dłonie zrobiły się mokre, a serce waliło mi w klatce piersiowej jak szalone.

Usłyszałam, że ktoś wypowiada moje imię, ale nie wiedziałam, co robić. Zamarłam. A co, jeśli spróbuję z nim porozmawiać, a on mnie zlekceważy? Przecież byłam tylko szkolną nerdką… Atrakcyjna jak śliniąca się lama. Dlaczego miałby mieć ochotę na rozmowę ze mną?

Nerwowo przygryzłam wargę. Nie miałam pojęcia, co teraz mam zrobić, a jedyne, co słyszałam, to bicie własnego serca. Skąd niby miałam wiedzieć, jak powinnam się zachować, gdy największy przystojniak pod słońcem stał tuż przede mną, odwrócony do mnie plecami?

Wpatrywałam się w jego idealne szerokie ramiona i podziwiałam jego idealne blond włosy, które lśniły w promieniach słońca wpadających przez okna.

Może powinnam po prostu powiedzieć mu „cześć”.

Może powinnam była się postarać, by dobrze wyglądać.

Może powinnam była się lepiej ubrać.

Może powinnam była zadbać o zmianę mojej reputacji.

Może powinnam była po prostu lepiej się do tego przygotować.

Na to wszystko nie miałam jednak czasu. Tak bardzo pragnęłam znaleźć się w jego pobliżu.

Nienawidziłam się za to.

A co, jeśli pomyśli, że jestem kolejną napaloną dziewczyną, która po prostu chce się zabawić? Mój umysł krzyczał, żebym uciekała, a serce nakazywało, żebym została, zaryzykowała i spróbowała nawiązać z nim jakąś rozmowę. Taka szansa trafia się tylko raz w życiu.

Kolejka posunęła się naprzód. Zrobiłam kolejny krok. Zaraz będzie za późno… Przed nim była już tylko jedna osoba. Odbierze swój lunch i… Przygryzłam mocniej wargę, aż do krwi.

Decyzja, która mogła zmienić całe moje życie…

Rozdział 2

Ofiara losu przez duże O

Był tak blisko. Stał tuż przede mną w kolejce.

Czułam się jak dziewczynka z podstawówki, która nie wie, czy zagadać do chłopaka, który jej się podoba, czy nie. Serce waliło mi jak szalone. Przewracało mi się w żołądku.

Wiedziałam, że jestem żałosna, ale nic nie mogłam na to poradzić. Latem przejrzałam jego profile w mediach społecznościowych i ściągnęłam sobie kilka zdjęć. Surfowałam sobie po internecie dla zabicia czasu i tak jakoś przypadkowo natknęłam się na jego profil. Albo to było przeznaczenie, albo podświadomie dałam upust swoim stalkerskim popędom.

Dłonią uderzyłam się kilka razy w nogę, wciąż nie mogąc się zdecydować, czy powinnam stuknąć go w ramię, czy jednak nie. Teraz albo nigdy.

Czas ucieka, Rosie, czas ucieka.

Wzięłam głęboki wdech i powoli uniosłam palec wskazujący. Zanim jednak zdążyłam dotknąć nim jego ramienia, rozległ się znienawidzony głos.

— No proszę, proszę, kogo my tu mamy. Panna Rosaline Ofiara Losu Winnefred! — Layla roześmiała się na całą stołówkę. Dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. No jasne. Wiadomo było, że ona też tu będzie i zniweczy ten jeden z rzadkich dowodów odwagi w moim wykonaniu.

Skuliłam się w sobie, a w sali zapadła cisza. Wszystkie oczy były skierowane prosto na mnie. Czułam się, jakbym znalazła się nagle na widelcu. Spojrzałam na Axela, ale na całe szczęście on nie zwracał najmniejszej uwagi na to, co się dzieje za jego plecami. Spróbowałam zachować spokój i zignorować Laylę.

— Hej, suko, nie udawaj, że mnie nie słyszysz — warknęła groźnie.

Wiedziałam, że moja decyzja jest głupotą, no ale sami rozumiecie. Miłość jestślepa, jak to mówią. Stałam nieruchomo, wpatrując się w jego silne ramiona i plecy. Podziwiając jego idealne blond włosy. Po chwili przygryzłam wargę, zastanawiając się, dlaczego Layla jeszcze nie zareagowała na moje nieposłuszeństwo.

— Słyszałaś, co do ciebie mówię?! — W tonie jej głosu słychać było rosnącą groźbę.

Moje zachowanie musiało ją cholernie wkurzyć. Layli nie można było ignorować. Serce biło mi jak szalone. Nie wiedziałam tylko, czy to dlatego, że wrzeszczy na mnie dowodząca drużyną cheerleaderek, czy też dlatego, że stoi przede mną najgorętszy przedstawiciel męskiego rodu.

Wzięłam kilka głębokich, miarowych oddechów, próbując się choć trochę uspokoić. Nagle poczułam na plecach strumień lodowatej wody. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Mocno zacisnęłam powieki, a Layla wylała mi na głowę cały talerz zupy.

Powoli otworzyłam oczy. W życiu nie czułam się tak zawstydzona. Wszyscy śmiali się na widok szkolnej dziwaczki z talerzem zupy na głowie. Najgorsze, że tą dziwaczką byłam ja. Nie chciałam podnosić wzroku, bo wiedziałam, że ujrzę śmiejący się ze mnie tłum.

Zerknęłam jedynie na Laylę, która uśmiechała się ze złośliwą satysfakcją. Stała dumnie wyprostowana przed grupką swoich cheerleaderek. Odwróciłam się, by sprawdzić, czy Axel to widział, ale jego już nie było. Jakby się rozpłynął w powietrzu.

Poczułam ulgę. No cóż, przynajmniej on nie widział mojego upokorzenia. Nie wiem, co mnie napadło, ale nagle gorące łzy napłynęły mi do oczu i zaczęły skapywać po pokrytych zupą policzkach. Nie musiałam ich nawet ocierać, bo i tak nikt by się nie zorientował, że płaczę.

Pobiegłam do toalety. Zamknęłam się w jednej z kabin. Usiadłam na sedesie, nawet go wcześniej nie wycierając, i pozwoliłam moim łzom płynąć i płynąć.

Oparłam łokcie na kolanach i zakryłam twarz dłońmi. Nienawidziłam samej siebie za to, że się nie postawiłam i znów dałam się poniżyć. Ale nawet gdybym próbowała się jej przeciwstawić, to przecież i tak zawsze znalazłaby jakiś sposób, by pokazać mi, gdzie moje miejsce. Po co było więc walczyć?

Axel. Axel jest powodem, dla którego powinnaś to zrobić.

Postanowiłam zignorować podszepty swojej podświadomości. Byłam zbyt zaślepiona przez targające mną emocje. Emocje. Uciszcie się. Uciszcie się choćby na chwilę! — zaapelowałam do nich bezgłośnie. Wydawało mi się, że siedziałam tam całe wieki.

Jakaś część mnie podpowiadała mi, że powinnam była posłuchać Layli. Gdybym okazała jej posłuszeństwo, nic takiego by się nie stało. Ale inna część mnie przekonywała, że powinnam twardo walczyć o swoje.

Miłość jest głupia, miłość jest ślepa,a ja jestem zakochana w chłopaku, który nawet nie zauważamojego istnienia — w duchu skonstatowałam ze smutkiem.

Nie miałam najmniejszej ochoty wychodzić z tej kabiny. Nie byłam gotowa, by po tym nieszczęsnym incydencie móc się pokazać komukolwiek. Pomyślałam sobie nawet, że być może już nigdy nie będę w stanie stawić czoła światu. Wszystkie te roześmiane twarze kolegów z klasy.

Nauczyciele może i próbowali nie dopuścić do znęcania się jednych uczniów nad innymi, ale nigdy nie starali się wystarczająco.

Zgłoś takiezachowania dorosłym, oni ci pomogą.

No cóż, moje doświadczenie jasno wskazuje, że dorośli w takich sytuacjach nie potrafią albo nie są w stanie nic zrobić. Od pierwszego dnia, w którym Layla rozpoczęła swoją krucjatę przeciwko mnie, żaden dorosły ani razu nie stanął w mojej obronie i nie wyciągnął pomocnej dłoni.

Kurczę, że też musiała zagiąć parol właśnie na mnie. Nie miałam pojęcia, dlaczego to właśnie ja stałam się jej ofiarą. Może byłam po prostu łatwym celem, a może coś jej się nie spodobało w mojej twarzy. Przecież ja jej absolutnie NIC nie zrobiłam. Dręczyła mnie od momentu, w którym usłyszała moje imię.

Jej rodzice przeprowadzili się w tę okolicę, kiedy miała 12 lat. Spotkałam ją pierwszego dnia nowego roku szkolnego. Przedstawiłam się jej i od tamtej pory stałam się jej wrogiem. Najdziwniejsze było to, że przecież nie byłam jedynym mięczakiem w tej szkole. Byli słabsi ode mnie, ale ona z jakiegoś powodu nie zwracała na nich uwagi.

— Rosie! Rosaline! Winnefred! — Głos Kasay odbijał się echem od ścian damskiej toalety.

Pociągnęłam nosem, ale nie odezwałam się ani słowem.

— Rose, to ty? — spytała.

Łkałam cicho, mając nadzieję, że mnie nie usłyszy, ale w trybie poszukiwań Kasay miała wyczulony słuch.

— Wiem, że tam jesteś… — powiedziała miękko.

Nie byłam w nastroju na rozmowy z kimkolwiek, dlatego nadal się nie odzywałam. Podniosłam wzrok i wpatrując się w drzwi, zastanawiałam się, czy powinnam je otworzyć, czy może jednak nie.

— Wyjdziesz?

Potrząsnęłam głową, choć wiedziałam, że nie może mnie zobaczyć. Nie ufałam swojemu głosowi.

— Tak bardzo się o ciebie martwiliśmy. Jaxon przeciągnął mnie po całej szkole, próbując cię znaleźć — powiedziała. — Zaczęliśmy od sali komputerowej, ale ciebie tam nie było. Potem poszliśmy na górę, do laboratorium. Też nic. Przetrząsnęliśmy nawet puste szafki, ale nigdzie cię nie mogliśmy znaleźć.

Roześmiała się.

— Jaxon naprawdę myślał, że zaklinowałaś się w jednej z tych szafek. Wiesz, jaki z niego panikarz. Prawdziwa dramaqueen! — Roześmiała się.

Na moich ustach też pojawił się uśmiech, gdy wyobraziłam sobie Jaxona z potarganymi rudymi włosami i szaleństwem w orzechowych oczach przeszukującego szafki.

— On jednak nie zna cię tak dobrze, jak ja — dodała z wyraźną dumą w głosie. — Mówiłam mu, że zamknęłaś się w kiblu, ale on nie chciał mnie słuchać. Stwierdził, że w życiu byś się tu nie ukryła, bo nie lubisz miejsc pełnych bakterii.

Wyobraziłam sobie, jak stoi tam po drugiej stronie drzwi i kręci głową z dezaprobatą.

— Ten idiota ma mniej rozumu niż wszystkie te twoje maskotki razem wzięte — zaszydziła. — No to jak? Wychodzisz po dobroci czy mam rozwalić te pieprzone drzwi?

Powoli wstałam z sedesu i otworzyłam drzwi do kabiny. Gdy tylko to zrobiłam, ona natychmiast przyciągnęła mnie do siebie w jednym z tych swoich śmiertelnych uścisków.

Nazywano je „śmiertelnymi uściskami” nie bez powodu. Za każdym razem, gdy znalazłam się w jednym z nich, słyszałam trzask pękających mi żeber. Ścisnęła mnie tak mocno, że zabrakło mi powietrza w płucach. Dług tlenowy narastał, ale w końcu mnie puściła. Swoimi pełnymi bakterii dłońmi zmierzwiła mi włosy, jakbym była małym dzieckiem.

— Nie obraź się, ale wyglądasz jak gówno — stwierdziła. — Chodź, trzeba cię doprowadzić do ładu.

— Nie opuszczę lekcji — zaoponowałam.

— Czemu? Przecież to tylko kilka ostatnich…

— Nie, Kasay. — Spojrzałam jej prosto w oczy.

Po kilku minutach takiego mierzenia się wzrokiem dała za wygraną. Westchnęła i powiedziała:

— Dobra. W takim razie skombinuję ci bluzę z kapturem od Jaxona.

Wyszła z toalety, ale po kilku minutach przyniosła mi bluzę z żółtym napisem „Kółko Teatralne”.

— Masz, ubierz się — poleciła, rzucając we mnie bluzą. Nie udało mi się jej złapać i upadła na podłogę. — Myślałam, że masz wolne popołudnia.

— Zależy którego dnia, ale zazwyczaj wolne mam rano — wyjaśniłam, podnosząc pokrytą bakteriami bluzę.

— Szczęściara.

Och, gdyby tylko wiedziała, jak fatalnie się czułam w środku…

* * *

— Przede wszystkim musisz pozbyć się w końcu tego cholernego aparatu na zęby. — Kasay chodziła w tę i z powrotem po moim pokoju. — Kiedy ci go założyli? Pięć lat temu?

— Sześć — sprecyzowałam. — I nie jest głupi. Prostuje mi zęby.

— Twoje zęby już są proste — prychnęła. — Były proste, zanim pojawiła się ta twoja głupia macocha.

— Nie o to chodzi.

— Tak, masz rację. Chodzi o to, abyś pozbyła się w końcu tego cholernego aparatu.

— No ale przecież nie mogę ot tak sobie wparować do jakiegoś ortodonty i kazać mu zdjąć sobie aparat! Moja macocha zna wszystkich ortodontów w tym mieście. Cholera, ona praktycznie przyjaźni się z każdym dorosłym. Nikt mi nie pomoże!

— Jesteś tchórzem.

* * *

Do końca zajęć nie zdejmowałam bluzy i unikałam wszystkich, a zaraz po lekcjach poszliśmy do mnie. Macocha siedziała w gabinecie, pracując nad Bóg wie czym, a mój wiecznie nieobecny ojciec podróżował gdzieś po Chinach w interesach.

Kasay pomogła mi doprowadzić się do porządku. Wepchnęła mnie pod prysznic i zmusiła do umycia włosów. A potem mi je wyprostowała. Zrobiła mi lekki makijaż — ot tak, bez powodu — i kazała nałożyć spódnicę, której sama nigdy bym nie wybrała.

Na koniec stwierdziła, że wyglądam świetnie. Gdyby jeszcze nie ten aparat na zębach. Jej zdaniem aparat był „jedynym powodem”, dla którego wciąż traktowana byłam w szkole jak nerdka, ponieważ przez niego wyglądałam na 12 lat. Nic dziwnego, że zainteresowanie mną wykazywali tylko pierwszoklasiści. Postanowiła, że mnie „naprawi” i „upiększy”, dzięki czemu już nigdy nie stanę się ofiarą.

— Powinnaś jej po prostu powiedzieć, że chcesz go zdjąć!

— Już jej to mówiłam!

— No to najwidoczniej nie byłaś wystarczająco uparta. Trzeba było jej wiercić dziurę w brzuchu.

— Ty na moim miejscu też byś tego nie zrobiła!

— Ona cię wykorzystuje! — zauważyła, potrząsając ze smutkiem głową. — Prowadzi na tobie eksperymenty. Jak na jakimś cholernym szczurze laboratoryjnym.

To zabolało.

Wiedziałam, że to prawda, ale nie chciałam się do tego przyznać. Cóż, Cleo troszczyła się o mnie, nie powiem. Musiała. Ale nigdy nie okazywała mi żadnych uczuć.

Zacznijmy od tego, że ja nigdy nie chciałam mieć macochy. To mój ojciec uważał, że w domu powinna być kobieta, która się mną zajmie. Po odejściu mojej matki był bardzo zdesperowany. Umawiał się na randki z wieloma kobietami, aż w końcu znalazł taką, która jego zdaniem „nadawała się” do opieki nade mną.

— Znasz to uczucie? — pytanie wymknęło mi się z ust, zanim jeszcze zdążyłam sobie to przemyśleć i się powstrzymać.

— Jakie uczucie?

— To, kiedy bardzo pragniesz, żeby ktoś cię zauważył, a ta osoba nawet nie zdaje sobie sprawy z twojego istnienia. — Spojrzałam gdzieś w przestrzeń przed sobą.

Przechyliła głowę na bok.

— Mówisz o chłopaku, w którym się zadurzyłaś, a on nie zwraca na ciebie uwagi?

— No coś w tym stylu. — Wzruszyłam ramionami.

— Nie zadurzyłam się w nikim od podstawówki — wyznała. — Zadurzenie, dobre określenie. Zadurzenie, bo jesteś jak… odurzona.

Westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że moja sytuacja była beznadziejna. Axel nigdy nie zwróciłby uwagi na taką dziewczynę jak ja. Byłam jedynie cieniem. A Kasay była jedyną osobą, którą mogłam poprosić o radę. Na Jaxona w tej sytuacji nie mogłam raczej liczyć. Powiedziałby coś w stylu: „Jeśli on cię nie zauważa, to znaczy, że jest dupkiem i nie zasługuje na ciebie”.

Nikt nie był w stanie zrozumieć mojej sytuacji. Byłam jak w potrzasku, między jedną klęską a drugą.

— Kto to jest? — spytała Kasay.

— Kto? — udałam, że jej nie rozumiem.

— Ten chłopak. Który to?

Doszłam do wniosku, że najlepiej będzie dalej udawać głupią.

— Chłopak? Jaki chłopak?

Rzuciła mi znaczące spojrzenie spod przymrużonych powiek.

— Nie pogrywaj sobie ze mną. Znam cię jak własną kieszeń.

Nadal jednak udawałam głupią.

— Naprawdę nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz.

— Nie umiesz kłamać. — Potrząsnęła głową z dezaprobatą.

— Ale ja naprawdę nie wiem, o czym ty mówisz. — Skłamałam ponownie, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco.

— Naprawdę nie ma się co krępować. Przecież jestem twoją najlepszą przyjaciółką!

— Słyszałaś o balu przebierańców w tym roku? — spytałam, próbując zmienić temat.

— Doskonale wiem, co chcesz zrobić. — Posłała mi beznamiętne spojrzenie. — Nie uda ci się od tego uciec.

— A mnie się wydaje, że się uda.

— Po prostu mi powiedz. No już.

— Nie.

— Czemu? A jeśli poproszę?

— Nie.

— Ślicznie poproszę?

Nie zareagowałam.

— Bardzo, bardzo, bardzo proszę?

— No jasne! — powiedziałam, uśmiechając się szeroko.

— Serio? — W jej głosie pojawiła się nadzieja.

— Nie. — Spojrzałam na nią twardo.

— No weź! Powiedz mi, kto jest tym szczęściarzem!

— Nie ma żadnego szczęściarza! — rzuciłam rozdrażniona.

Jesttylko jeden nieszczęśnik, który przypadkiem skradł serce nerdki…

— Rosaline, czy to ty? — Dobiegł głos z gabinetu mojej macochy.

Potarłam dłońmi skronie i zamknęłam oczy.

Boże, jak ja nienawidziłam swojego życia.

Rozdział 3

Pośmiewisko całej szkoły

Tak, mamo! Już idę! — odkrzyknęłam.

— Tylko nie zapomnij powiedzieć jej o apa…

— I tak się nie zgodzi — przerwałam jej.

— A kogo to obchodzi?

— No cóż, jest moim prawnym opiekunem i ma prawo mówić mi, co mam robić. — Westchnęłam.

— Nie rozumiem tego. — Kasay spojrzała mi prosto w oczy. — Grasz, jak ci zagra. Jesteś jej marionetką.

— Wynocha. — Spojrzałam na nią wymownie.

— Masz okres czy coś?

Rzuciłam jej jeszcze ostrzejsze spojrzenie. W końcu wyrzuciła ręce w powietrze.

— No już, dobrze. Nie zabij mnie wzrokiem. Jestem jeszcze za młoda, by umierać. Idę sobie.

I faktycznie wyszła. Było mi przykro, że tak na nią naskoczyłam, ale nie miała prawa mówić mi, kim jestem i co mam robić.

Westchnęłam ciężko i zeszłam w ślad za przyjaciółką na dół. Cleo kontrolowała każdy mój ruch. Nienawidziłam tego, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że Kasay ma rację, choć nie odważyłabym się nikomu do tego przyznać.

— Rosie — powitała mnie chłodno moja macocha. — Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość. Zaproponowano mi nową pracę u pana Spencera, a słyszałam, że jego syn chodzi do twojej szkoły. — Aż zastrzygłam uszami na dźwięk tego nazwiska. Pan Spencer? Czy ona miała na myśli Axela? Przecież Axel też miał na nazwisko Spencer… Na razie jednak postanowiłam ukryć swoje zaciekawienie. — Nie pogratulujesz mi? — spytała. Jej głos był zimny jak lód.

— Gratuluję — wymamrotałam ponuro.

— No, teraz lepiej — prychnęła. — A jak tobie minął dzień? — Tego pytania właśnie bałam się najbardziej. Kiedy nie odpowiedziałam, westchnęła: — Chodź. Chcę z tobą porozmawiać w moim gabinecie.

Posłusznie poszłam za nią i opadłam na krzesło „pacjenta”. Ona usiadła przy biurku, uważnie obserwując każdy mój ruch i gest.

— Miałaś zły dzień — stwierdziła.

— Bez kitu — wyrwało mi się cicho.

— Co powiedziałaś?

— Nic.

— Powiedz mi, co się stało. — Potrząsnęłam głową, zawieszając wzrok gdzieś w przestrzeni między nami. — To nie była prośba. To polecenie — zauważyła ostro. — Już. Mów, co się stało.

— Jestem zmęczona.

— Więc kładź się wcześniej spać.

— Nie. Mam już tego dosyć. — Wstałam i odważnie spojrzałam w jej brązowe, zimne oczy.

— Tego? To znaczy czego?

— No tego! — Pokazałam na siebie. — Tego, jak wyglądam.

— Nie podnoś na mnie głosu. — Wpatrywała się we mnie uważnie. — A ja nie widzę tu żadnych problemów. Jesteś, jaka jesteś. Nie ma tu nic złego.

— Ale ja nie chcę taka być. — Wymownie wskazałam na swoje niemodne ubrania.

— Nie chcesz być sobą?

— To nie jestem ja!

— Nie podnoś głosu — warknęła. — Razem znajdziemy jakieś rozwiązanie.

Aż jęknęłam z frustracji.

— Powtarzasz to za każdym razem, gdy przychodzę do ciebie z tym problemem. A ja po prostu nie chcę, by patrzyli na mnie w szkole jak na jakąś dziwaczkę. Outsiderkę!

Zacisnęła wargi.

— Jak mogę ci więc pomóc?

— Chcę zdjąć w końcu ten aparat na zęby.

— Ale dlaczego? — Wyglądała na naprawdę zdumioną.

Miałam ochotę wykrzyczeć jej wszystko prosto w twarz. Przecież dopiero co jej to wytłumaczyłam. Spuściłam jednak tylko wzrok i po chwili wybiegłam z jej gabinetu. Nie chciałam już dłużej tak wyglądać. Pragnęłam prowadzić normalne życie towarzyskie, a nie zamykać się w sobotni wieczór w swojej sypialni i czytać romanse. Chciałam czuć się dobrze we własnej skórze, mieć poczucie własnej wartości i przyciągnąć jego uwagę.

Wkurzało mnie, że wszyscy patrzą na mnie z góry. Musiałam zmienić swój wygląd.

* * *

— Nigdy nie sądziłam, że nadejdzie ten dzień — zagaiła Kasay. — No więc kto jest tym szczęściarzem?

— Nie rozumiem? — Ściągnęłam brwi.

— Nie mogłaś tak po prostu zdecydować, że chcesz się zmienić. Musi być jakiś konkretny powód i coś mi mówi, że chodzi o faceta.

— Robię to tylko dla siebie — odpowiedziałam z przekonaniem.

— To kłamstwo — prychnęła moja przyjaciółka. — Jestem pewna, że za tym wszystkim stoi jakiś chłopak. Ty przecież sama z siebie nie zrobiłabyś NICZEGO za plecami swojej matki.

— Macochy — poprawiłam ją. — Czyli co, uważasz, że nie jestem w stanie podejmować żadnych samodzielnych decyzji? Wkrótce wyjadę na studia i znajdę się daleko, tak daleko, jak to tylko możliwe, od tego smutnego, zapyziałego miasteczka.

— Wiesz, że ona by cię zabiła, gdyby usłyszała, że planujesz studia gdzieś daleko od domu?

— Mam to w nosie. Gdy tylko skończę szkołę, zabieram się stąd na dobre.

Westchnęła smutno.

— Szkoda, że nie mogę być taka jak ty. Ja też chciałabym móc wyjechać gdzieś stąd jak najdalej, ale moja mama zamordowałaby mnie, zanim jeszcze zdążyłabym przekroczyć próg domu. No i do tego wszystkiego nie mamy kasy.

— Mogłabyś postarać się o stypendium — zasugerowałam.

Parsknęła głośno.

— Taa, stypendium. Jasne. Przecież ledwo przeczołgałam się przez podstawówkę.

Gdy tylko weszłyśmy do szkoły, podbiegł do nas Jaxon. Stanął przede mną, dysząc ciężko. Z czoła kapał mu pot.

— Ro… Rosie — wyrzucił z siebie w końcu, opierając dłonie na kolanach.

— Co jest?

Podniósł palec wskazujący i dał mi znak, żebym chwilę zaczekała, aż uda mu się złapać oddech. Cokolwiek chciał mi powiedzieć, to musiało być coś pilnego. W końcu udało mu się wyrównać oddech. Wyprostował się.

— Za kogo chcesz się przebrać na Halloween? — spytał.

Popatrzyłam na niego zaskoczona. Pytał serio? Tak się zmęczył, biegnąc do nas, żeby zadać mi właśnie to pytanie?

— To wszystko?

Kasay zaczęła chichotać jak gimnazjalista po trawce. Jaxon spojrzał na nią wymownie, a ona odeszła, śmiejąc się jak umierająca hiena. Odwróciłam się do niego i uniosłam brew.

— Więc naprawdę przybiegłeś tu tylko po to, by spytać, za kogo zamierzam się przebrać na Halloween?

— Zabrzmiało to tak, jakbyś uważała mnie za stukniętego. — Zmarszczył czoło. — A ja po prostu zastanawiam się, czy w tym roku chciałabyś, żebyśmy dopasowali nasze stroje. — Od kilku lat faktycznie tak robiliśmy.

W trzeciej klasie on był Ronem, a ja Hermioną. W czwartej byliśmy bliźniętami syjamskimi, ale tego akurat nie wspominałam zbyt dobrze. Tamten kostium był cholernie niewygodny. (Szczególnie przy korzystaniu z toalety). W piątej klasie on był Piotrusiem Panem, a ja Wendy. W pierwszej klasie liceum oboje byliśmy zombiakami.

— No więc co powiesz?

Wzruszyłam ramionami. W tym roku jakoś nie miałam ochoty się z nim na nic umawiać.

— Myślę, że moglibyśmy…

— Świetnie! — Wyszczerzył zęby radośnie. — To kim będziemy?

Ponownie wzruszyłam ramionami.

— Może niewidzialnymi ludźmi, tak jak jesteśmy nimi na co dzień w szkole?

Przewrócił oczami.

— Może Bellą i Jacobem? — spytał.

— Może jednak nie?

Jax wyraźnie się zasmucił.

— Szkoda. Gorąca była z niej laska.

W połowie korytarza natknęliśmy się na zwisający z sufitu plakat:

19 PAŹDZIERNIKA — BAL PRZEBIERAŃCÓW

— A co z balem przebierańców? Zmieniłaś zdanie? — spytał z nadzieją w głosie.

Pokręciłam głową.

— Przecież wiesz, że nie chodzę na szkolne imprezy.

— Ale jesteśmy już w ostatniej klasie. Nasz ostatni rok tutaj.

— Nigdzie się nie wybieram. — Ponownie pokręciłam głową.

— Szkoda. W tym roku mogłoby być inaczej.

— Jakoś w to wątpię.

Westchnął smutno.

— Zawsze jest nadzieja, Rosie.

— Nie dla mnie — mruknęłam pod nosem, podchodząc do swojej szafki. Jaxon pożegnał się i poszedł do swojej klasy. Ja nie miałam pierwszej lekcji, dlatego skierowałam się do biblioteki.

Gdy tylko przekroczyłam próg, wszystkie głowy zwróciły się w moją stronę i szum rozmów ucichł jak przecięty nożem. Wszyscy się na mnie gapili. Spuściłam nisko głowę i skierowałam się w stronę mojego ulubionego miejsca, z dala od wszystkich… Z tym że ktoś już tam siedział. Zmęłłam pod nosem przekleństwo i wśliznęłam się między regały w najrzadziej uczęszczanej części biblioteki.

Gdy tylko zniknęłam z pola widzenia, szum rozmów natychmiast wrócił do normalnego poziomu. Umościłam się wygodnie na podłodze i zaczęłam czytać tandetne romansidło o niegrzecznym chłopaku i zakochanej po uszy outsiderce. Wiedziałam, że takie rzeczy nigdy nie zdarzają się w prawdziwym życiu, ale gdzieś w głębi duszy chyba jeszcze tlił się jakiś płomyk nadziei.

Po chwili zatrzeszczał szkolny radiowęzeł i z głośników popłynął ten najbardziej znienawidzony przeze mnie głos.

— Dzień dobry, Jaguary z Jordan High! — Layla przywitała się ze słuchaczami swoim irytującym, wysokim tonem. — Gotowi na dobre wieści?

Przez bibliotekę przetoczył się radosny pomruk. Wbiłam wzrok w ścianę. Myślałam, że w bibliotece obowiązuje cisza.

— Więc, po pierwsze, to jest tydzień walki z przemocą i znęcaniem się nad innymi. Dlatego chciałabym, aby wszyscy dołączyli do tej akcji i pomogli wykorzenić to zło!

Rozległy się okrzyki aprobaty. Ona tak serio? Przecież sama była chyba najgorszym tyranem w historii tej szkoły, a śmiała mówić o walce ze znęcaniem się nad słabszymi!

— A dziewiętnastego mamy szkolny bal kostiumowy! Bilety są już dostępne. Nie zapomnijcie wpaść!

Kiedy skończyła nadawać swój komunikat i wyłączyła się, odetchnęłam z ulgą i oparłam głowę o półkę. Mój spokój nie trwał jednak długo. Po chwili radiowęzeł zacharczał ponownie.

— Jeszcze jedno ogłoszenie. Rosaline Arlene Winnefred proszona jest o zgłoszenie się do sekretariatu. Twoja mama przyniosła ci zapas tamponów i pieluch.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Cały świat się ze mnie śmiał. Zakryłam uszy obiema dłońmi i próbowałam skoncentrować się na lekturze, ale to nic nie dało.

Kiedy śmiech w końcu ucichł, wstałam i wymknęłam się z biblioteki, starając się nie zwracać na siebie większej uwagi. Przycisnęłam książkę mocno do piersi. Byłam pośmiewiskiem. Pośmiewiskiem całej szkoły.

Rozdział 4

Zmiany

Każdy mój krok odbijał się głośnym echem po pustym korytarzu. Przycisnęłam mocniej do piersi romansidło, obawiając się, że ktoś może nieoczekiwanie wyskoczyć zza rogu. Byłam czujna i oczy miałam szeroko otwarte, świadoma, że Layla może gdzieś tu się na mnie czaić.

— Tym razem mówię poważnie, Spencer! — Głos starszego mężczyzny dobiegł zza następnego rogu. Zatrzymałam się i przywarłam plecami do ściany. — Dlaczego nie możesz zachowywać się jak inni uczniowie?

— Bo jestem wyjątkowy.

Na dźwięk głosu Axela aż zastrzygłam uszami. Ten głos był aksamitny jak jedwab i uzależniający jak narkotyk. Mogłabym słuchać go bez końca.

— Liceum to nie żarty, młody człowieku!

— A dla mnie to żart.

— Dlaczego ciągle wydajesz się taki rozkojarzony? Przecież nie masz już dziewczyny, tak więc to nie może być powodem…

— Niech pan nawet nie wspomina o tej suce — warknął Axel. Aż się wzdrygnęłam na ilość jadu i nienawiści w jego głosie. To musiało być bardzo nieprzyjemne rozstanie.

— Uważaj na słowa, młodzieńcze.

— Nie muszę — odparł Axel.

— Masz szczęście, że twój ojciec jest taki bogaty…

— Ojczym — sprostował Axel, wchodząc nauczycielowi w słowo.

— Synu, nie zaliczasz żadnych testów. Z żadnego przedmiotu. Jak chcesz je zdać?

— Nie muszę — powtórzył.

Nauczyciel westchnął głośno.

— Wszystkim wydaje się, że dziś za pieniądze można kupić wszystko. W moich czasach…

— W pańskich czasach nie było elektryczności — wciął się niegrzecznie Axel.

— Naprawdę nie możesz znaleźć jakiegoś powodu, żeby chociaż spróbować?

— Nie.

— No to może chociaż kogoś, kto pomoże ci wyjść z uzależnienia…

— Nie jestem uzależniony. — Axel ponownie mu przerwał. — Uzależnienie to niekontrolowana fizyczna lub psychiczna potrzeba posiadania czegoś. A ja nie odczuwam potrzeby brania narkotyków. Mogę przestać, kiedy tylko będę miał taką ochotę. Ale na razie chcę je brać i nie chcę przestawać.

— Narkotyki i alkohol nie przyniosą ci nic dobrego — ostrzegł nauczyciel. — A do tego to strata pieniędzy.

— Jeśli to strata pieniędzy, to dlaczego pan codziennie wciąga kreskę po powrocie z pracy do domu? — Po chwili milczenia Axel kontynuował: — I, jak ostatnio sprawdzałem, wciąż ma pan sporo kredytów do spłacenia. — Axel ponownie zawiesił znacząco głos. — No i ta hipoteka…

I wtedy nagle ktoś położył mi dłonie na ramionach. Aż podskoczyłam. Książka wypadła mi z rąk i upadła z głośnym hukiem na podłogę.

— Czyżby podsłuchiwanie stało się twoim nowym hobby? — Zza pleców dobiegł mnie znajomy głos. Obróciłam się i spojrzałam gniewnie na Kasay.

— Przestraszyłaś mnie! — wysyczałam.

— Nie tylko ciebie. — Wyjrzała za róg i parsknęła śmiechem. — Ten nauczyciel miałby masę kłopotów, gdybyśmy na niego doniosły.

— Ale nie zrobimy tego. Biedak. — Również wyjrzałam za róg, ale Axela już tam nie było. Nauczyciel został sam. — A teraz wybacz, bo mam stawić się w sekretariacie. — Ruszyłam przed siebie, ale ona złapała mnie za ramię.

— Nikt cię nie wzywał. To ja próbowałam wyciągnąć cię z dziury, w której się zaszyłaś — wyjaśniła. Odwróciłam się do niej, wysoko unosząc obie brwi. — Zanim zapytasz, dlaczego nie znalazłam jakiegoś lepszego sposobu, pozwól mi powiedzieć, że naprawdę nie miałam wyboru. — Wyrzuciła ręce do góry. — Tylko Layla ma dostęp do mikrofonu w szkolnym radiowęźle. To był jedyny sposób.

— Świetnie. Teraz przez trzy dni będą plotkować tylko o mnie.

— Dni? Raczej tygodnie — poprawiła mnie Kasay.

Przewróciłam oczami.

— Wielkie dzięki.

— No to jak? Chcesz to zrobić czy nie?

— Ale niby co?

— Zdjąć aparat.

— No oczywiście.

— No to chodź ze mną.

— Ale po południu mam lekcje.

Przewróciła oczami.

— Szkolny parking. Po szkole.

A więc nadszedł w końcu czas na zmiany.

* * *

— Powiedz, jeśli będzie bolało — polecił młody dentysta.

No… może nie był dentystą w ścisłym tego słowa znaczeniu. Tak naprawdę był bowiem studentem, z którym Kasay akurat wymieniała się płynami ustrojowymi. Owszem, w tym stanie było to nielegalne, ale akurat kwestie prawne nigdy nie były w stanie powstrzymać Kasay.

Przedstawił mi się jako Rex. I był całkiem inteligentnym facetem. Liceum skończył ze średnią 4,5, a teraz studiował medycynę. Musiałam go o to wszystko wypytać, zanim pozwoliłam mu choćby rzucić okiem na mój aparat ortodontyczny.

— Tylko jej nie zrań, Rix! — Kasay złapała go za rękę, powstrzymując przed włożeniem szczypczyków do moich ust.

— Nic jej nie zrobię, chyba że mnie trącisz. — Zaśmiał się nerwowo. — I jestem Rex, nie Rix.

— Ale zdjęcie aparatu może boleć, prawda, Rix?

Nie wiem, czy celowo zwracała się tak do niego, czy też nie, ale przyznaję, że mnie to bawiło.

— Nie można jakoś jej znieczulić? — spytała.

Wyobraziłam sobie, że te troskliwe słowa płyną z ust Axela. Odsunęłam od siebie myśli o nim.

— Mam trochę środków przeciwbólowych. Tam, na stoliku — odpowiedział Rex.

Kasay puściła jego ramię i poszła po leki. Rex tymczasem usunął druty, nie sprawiając mi na szczęście żadnego bólu. Moja przyjaciółka wróciła z dużą fiolką.

— Mam jej to po prostu wepchnąć do gardła?

— Nie mogę tego wziąć. — Pokazałam palcem na fiolkę.

— Możesz — zapewnił Rex.

— Mogę, ale nie chcę.

Nie zamierzałam brać żadnych podejrzanych leków. Zanim jednak zorientowałam się, co się dzieje, Rex przytrzymał mnie, a Kasay wsypała garść pigułek do ust. Następnie złapała mnie za nos i zatrzasnęła szczęki.

Walczyłam z nimi przez chwilę, ale byli silniejsi. Gdy skończył mi się tlen, nie miałam wyboru i przełknęłam tabletki. Kasay natychmiast mnie puściła i uśmiechnęła się szeroko.

— No widzisz? Nie było tak źle, prawda?

— No dobra. To mamy już za sobą i możemy na spokojnie zabrać się za zdejmowanie tego aparatu — powiedział Rex, przerzucając kartki podręcznika.

— Dzięki za pomoc, Rix.

— Rex.

— Okej, Rix.

Po chwili zaczęły mi drętwieć wargi, a powieki stały się jakieś ciężkie. Powoli odpływałam. Wszystko było takie dziwne.

— Nie mam sprzętu do zdjęcia jej tego aparatu… — Głos Rexa stawał się coraz cichszy.

— Zawsze można improwizować.

— Hee… heej — wyjąkałam sennym głosem. — Czuję się jakoś… jakoś dziiiwnie.

— Rix, skarbie, czy ty czasem czegoś nie pomieszałeś? — Kasay rzuciła mu badawcze spojrzenie.

— A ile dałaś jej tych środków przeciwbólowych? — odpowiedział pytaniem.

— Szczerze?

Skinął zachęcająco głową.

— Nie mam pojęcia — przyznała.

Oboje obrócili głowy w moją stronę, a świat zaczął wirować mi przed oczami. Przypomniałam sobie nagle, że zostawiłam romans na podłodze szkolnego korytarza i… I to była ostatnia myśl, zanim straciłam przytomność.

* * *

— Hej. Rosie potrzebuje twojej pomocy. — Głos Kasay słyszałam jak przez mgłę.

— Zawieź ją do domu — zasugerował Jaxon.

— Proszę. Przecież jej matka nie może zobaczyć jej w takim stanie. — Kasay przyjęła błagalny ton.

Chciałam ją poprawić, ale język odmówił mi posłuszeństwa.

— A ona co? Pijana? — wykrzyknął zaskoczony Jaxon.

Próbowałam otworzyć powieki, ale były za ciężkie.

— Chciałabym. — Kasay westchnęła z rezygnacją. — Ale niestety nie. Przedawkowała leki przeciwbólowe.

— Co?! — Jaxon wyraźnie zaczął panikować. — Jak?! Kto?! Kiedy?! Gdzie?!

— Weź się, rudy, uspokój — powiedziała spokojnym głosem Kasay.

— Zwymiotowała, tak więc nic jej nie będzie — zapewnił Rex. Niósł mnie na rękach i jego głos zadudnił mi uchu.

— A to kto, do cholery?! — wrzasnął Jaxon.

— Chłopie, weź się uspo…

Jaxon, jak to Jaxon i prawdziwy król dramatu, nie pozwolił sobie niczego wytłumaczyć. Niemal wyrwał mnie z ramion Rexa i rzucił:

— Spadajcie. Oboje. — A zatrzaskując drzwi, dodał do siebie: — Już ja sobie z tymi idiotami porozmawiam. Później.

Czułam, że wnosi mnie po schodach i kładzie na czymś miękkim i wygodnym. Próbowałam wstać i coś powiedzieć, ale moje mięśnie wciąż odmawiały posłuszeństwa. Gdzie się podziała moja energia? Zanim zasnęłam, poczułam jeszcze pocałunek na czole i usłyszałam odgłos zamykanych drzwi.

* * *

Szum wody lecącej z prysznica sprawił, że szeroko otworzyłam oczy. Rozejrzałam się uważnie. Pomalowane na niebiesko ściany udekorowane plakatami z broadwayowskich teatrów, stosy starannie złożonych ubrań porozkładane w różnych miejscach pokoju, pliki kartek na biurku, na którym stało też duże lustro. Natychmiast się odprężyłam. Byłam w pokoju Jaxona.

Szum prysznica ustał. Blady chłopak o płomiennie rudych włosach i orzechowych oczach pojawił się w drzwiach łazienki. Miał na sobie jedynie ręcznik owinięty wokół pasa. Mokre włosy przykleiły mu się do czoła. Na brzuchu wyraźnie zaznaczał się całkiem imponujący kalory…

— Skończyłaś już oblepiać mnie wzrokiem? — spytał Jaxon z niedwuznacznym uśmiechem.

Potrząsnęłam głową, nie przestając wpatrywać się w jego mięśnie na brzuchu.

— Nie. To znaczy tak. To znaczy… — Umilkłam. Co to ja chciałam powiedzieć? Przejrzałam zakamarki mojego umysłu w poszukiwaniu jakiejś inteligentnej riposty, ale jakoś niczego nie mogłam znaleźć. — Wcale cię nie oblepiałam wzrokiem.

— A teraz się rumienisz. — Roześmiał się. Zakryłam dłońmi płonące policzki. Musiałam przyznać, że bardzo się zmienił od czasu, gdy ostatni raz widziałam go bez koszulki. — Czy nadal boli cię głowa? — zapytał matczynym tonem. Nie wiedziałam, że faceci w ogóle potrafią być tacy opiekuńczy.

Przekrzywił głowę na bok, a z jego płomiennych włosów spadło się kilka kropel wody.

— O czym myślisz?

— Co?

Z uśmiechem potrząsnął głową. Wziął z kupki ubrań pierwszy lepszy t-shirt i go nałożył. Odwróciłam się taktownie, pozwalając mu ubrać się do końca.

— Skończyłem. Możesz już patrzeć. — Zwróciłam głowę w jego stronę. Przygryzłam wargę, a jego wyraz twarzy nagle się zmienił. — Rosie?

— Tak?

— Uśmiechnij się.

Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu.

Rozdział 5

Półnaga

Mina Jaxona, kiedy zobaczył moje zęby, była bezcenna. W pierwszej chwili wyglądał na zszokowanego, ale szybko zapanował nad swoją twarzą. Wziął głęboki oddech.

— Rosie.

— Tak?

— Chciałbym ci zadać dwa pytania. — Skinęłam zachęcająco głową. — Pytanie pierwsze: gdzie jest twój aparat na zęby?

— Zdjęłam go.

Powoli skinął głową.

— A pytanie drugie: co oni ci zrobili z zębami?

— O czym ty mówisz? Mieli tylko zdjąć mi aparat… — Umilkłam, przesuwając językiem po zębach.

— Najwyraźniej zrobili coś jeszcze. — Czułam, jak rozszerzają mi się źrenice. — Może chciałabyś skorzystać z lustra.

Nie trzeba było mówić mi tego dwa razy. Rzuciłam się w stronę biurka i spojrzałam w lustro.

Na widok swoich zębów o mało nie dostałam ataku serca. Były różowe. Najnormalniej w świecie różowe. Kolor, którego najbardziej na świecie nie znoszę. Nie miałam pojęcia, co oni takiego zrobili, ale jedno było oczywiste: wszystkie moje przednie zęby były różowe.

Jaxon podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu.

— Różowy do ciebie nie pasuje.

Wciąż wpatrywałam się w swoje odbicie. Byłam w szoku.

— Ale jak?!

— Mnie nie pytaj. Spytaj tę swoją przyjaciółkę-emo albo jej seksualnego partnera ze studiów.

— ZAMORDUJĘ! ZAMORDUJĘ ICH OBOJE!

— Jeśli gliny będą rozpytywać, ja nic nie powiem — obiecał.

— JAK MOGLI ZROBIĆ MI COŚ TAKIEGO?! — Sprintem rzuciłam się do łazienki. Chwyciłam szczoteczkę i pastę do zębów. Jak mocno jednak bym nie szorowała, kolor nie chciał zejść.

— Wiesz, widziałem cię już wkurzoną, ale jeszcze nigdy nie widziałem cię aż tak wkurzonej — zauważył, obserwując mnie z wyraźnym rozbawieniem.

— NIENAWIDZĘ RÓŻU! — wrzasnęłam.

— Tak, faktycznie. W niebieskim jest ci bardziej do twarzy. — Jaxon wyraźnie się ze mną droczył.

— Och, zamknij się!

— Przecież i tak wiem, że mnie uwielbiasz. — Uśmiechnął się.

Rzuciłam mu mordercze spojrzenie.

— Kochasz mnie za to, jaki jestem, a ja, jak wiesz, nigdy nie zamykam japy.

— Jesteś dupkiem — mruknęłam.

Gwałtownie wciągnął powietrze.

— Ty chyba NIE nazwałaś mnie dupkiem.

— Przewiń sobie kasetę i obejrzyj ten fragment ponownie. Dla twojej informacji, Jaxon — tak, właśnie nazwałam cię dupkiem. — Z powrotem siadłam na łóżku i zaczęłam się zastanawiać. — Jak oni to zrobili?! Jak można pokolorować komuś zęby na różowo? Przecież to chyba niemożliwe?

Usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.

— To pewnie się niedługo zmyje.

— Ale jak oni to zrobili?

Wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia. Ja to zauważyłem dopiero teraz, gdy się obudziłaś. — Poklepał mnie po głowie jak małe dziecko. — Co zamierzasz teraz zrobić?

— Najpierw chcę pozbyć się tego różowego koloru z moich zębów, a potem wrócić do domu, położyć się do mojego łóżka i leżeć w nim, aż się zestarzeję i umrę.

— Jesteś pewna?

— Odnośnie do czego?

— Tego kładzenia się do swojego łóżka?

Spojrzałam na niego z dezaprobatą.

— Tylko żartuję.

Zignorowałam go i zamknęłam oczy.

— Nie. Nie zasypiaj znowu. Nie rób mi tego. — Pociągnął mnie, zmuszając do zajęcia pozycji siedzącej. — Weź prysznic. Śmierdzisz jak psie gówno w gorący letni dzień.

— Ach, ty i te twoje porównania — prychnęłam. — Pewnego dnia wszystkie te twoje „górnolotne” zdania wrócą do ciebie i się na tobie zemszczą.

Kiedy nie odpowiedział, wstałam i poszłam do łazienki. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Pozwoliłam, by gorąca woda spływała po moim ciele. Zaczęłam nawet nucić pod nosem jakąś melodię. Tego dnia to był jeden z najbardziej relaksujących momentów.

Ale oczywiście, jak każdy taki wspaniały moment i ten musiał się kiedyś skończyć. Gdy tylko wyszłam spod prysznica, zdałam sobie sprawę, że nie mam żadnych czystych ubrań na zmianę. Owinęłam się w ręcznik. Próbowałam zawołać Jaxona, ale nie odpowiadał. Postanowiłam więc wyjść z łazienki w samym ręczniku.

Przycisnęłam go mocno do piersi. Nie czułam się swobodnie ze swoim ciałem. Nikt w życiu nie widział mnie w bikini. Oprócz Jaxona, oczywiście. Ale oboje mieliśmy wtedy po 11 lat. Może się to komuś wydać dziwne, ale ja tak po prostu miałam.

Kasay próbowała przekonać mnie do założenia bikini, ale stanowczo odmówiłam. Stwierdziła, że mam zabójcze ciało i w stroju kąpielowym wyglądałabym seksownie. Ja jednak nie chciałam jej wierzyć. Weszłam do sypialni Jaxona i podniosłam z podłogi t-shirt. Jednak gdy go powąchałam, zwątpiłam. Śmierdział okropnie.

Przeszukałam inne ubrania Jaxona, ale wszystko było albo zbyt brudne, zbyt wilgotne lub zbyt śmierdzące. W całym pokoju nie było ani jednej rzeczy, którą mogłabym założyć. Jaxon nie miał ani jednego czystego ubrania! Nie miałam zamiaru ryzykować, nakładając coś przesiąknięte potem.

Wystawiłam głowę za drzwi sypialni i zaczęłam go wołać, ale nadaremnie. Przebiegłam na palcach przez korytarz pod drzwi sypialni jego rodziców. Może tam znajdę coś czystego? Tu jednak znów dało znać o sobie moje wielkie szczęście (uwaga, sarkazm). Drzwi były zamknięte na klucz.

— Jaxon! — krzyknęłam, ale i tym razem nie odpowiedział. Wziąłem głęboki wdech i zbiegłam na dół. Starałam się zachowywać jak najciszej, na wypadek gdyby na dole byli jacyś goście. Nie chciałam, by ktokolwiek pomyślał, że po domu szlaja się półnaga dziewczyna.

Zajrzałam do kuchni, ale nie było tam nikogo. Westchnęłam z rosnącą irytacją. Gdzie do diabła podziewał się mój najlepszy przyjaciel, kiedy go najbardziej potrzebowałam? Zeszłam do piwnicy, ale i tam nie znalazłam żadnych ubrań. Szczęście jakoś nigdy nie było po mojej stronie.

Po przeszukaniu prawie całego domu osunęłam się na kanapę. Oparłam głowę o zagłówek i westchnęłam ciężko. Przymknęłam na chwilę oczy, a gdy je ponownie otworzyłam, moje spojrzenie padło na coś za oknem. W ogródku, na sznurku wisiały moje ubrania wraz z innymi rzeczami.

Gdyby tylko udało mi się wymknąć na zewnątrz niepostrzeżenie… Wstałam i podeszłam do tylnych drzwi. Gdy tylko je otworzyłam, uderzył mnie podmuch zimnego powietrza. To było jak policzek. Zadrżałam, ciaśniej zawiązując ręcznik wokół siebie. Było jeszcze wcześnie rano i musiało być około zera. A ja byłam w samym ręczniku. Kurczę, ale ze mnie fuksiara…

Wzięłam głęboki wdech.

Biegnij, Rosie, biegnij! Rzuciłam się sprintem w stronę rozwieszonego ubrania.

Jednak już pierwszy krok był katastrofą. Pośliznęłam się, spadłam z kilku schodków i wylądowałam w samym środku kałuży, błotnistej i lodowatej. Szybko się pozbierałam i pobiegłam do sznura z ubraniami. Moje ciało pokryła gęsia skórka, ale nie zamierzałam wracać do domu z niczym. Już zbierałam swoje rzeczy ze sznurka, gdy usłyszałam, jak gdzieś w pobliżu ktoś otwiera okno.

— Hej! W ogródku jest goła laska! — krzyknął ktoś. Głos był znajomy. Szybko odwróciłam głowę w tamtą stronę. Matt McCartney. Wyglądał przez okno i pokazywał mnie palcem. Moje źrenice rozszerzyły się z przerażenia. Oto wydarzenie na pierwszą stronę szkolnej gazetki.

— O cholera! — W oknie pojawiła się głowa jakiegoś blondyna. Na mój widok wyszczerzył się od ucha do ucha. — Chyba mamy dziś szczęśliwy dzień, bracie! — Blondyn klepnął Matta w plecy.

Pospiesznie chwyciłam swoje ubrania, kątem oka widząc, że w oknie pojawiają się jeszcze dwie głowy. Miałam przerąbane.

Cała czwórka gapiła się na mnie, pokazując mnie sobie palcami, gdy biegłam już z powrotem.

— Hej! Nie usłyszałem twojego imienia! — Dobiegł mnie jeszcze krzyk Matta w momencie, gdy zatrzaskiwałam za sobą drzwi. Mocno przyciskałam do piersi swoje rzeczy, dysząc, jakbym właśnie dotarła na metę maratonu.

Stałam, trzęsąc się przez dobrych kilka minut, gdy nagle otworzyły się frontowe drzwi.

— A tobie co znów się stało? — wykrzyknął Jaxon, podbiegając do mnie.

— Mmm-moje ubrania… Nie było ich… I ccc-ciebie nie mogłam nigdzie znaleźć… Ani żaża-żadnych czystych ubrań, dlatego… Wyszłam po nie na zewnątrz. I wtedy Ma-Matt i jego kumple mnie zobaczyli. Półnagą — jąkałam się, wciąż drżąc z zimna.

— A dlaczego jesteś cała ubłocona? — Uniósł brew.

— Pośliznęłam się.

Złapał się za nos i ponownie obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.

— Idź się najpierw ubrać, a potem pogadamy.

* * *

— Tak bardzo cię przepraszam, Rosie. Naprawdę. — Kasay przepraszała mnie chyba już po raz tysięczny.

Skrzywiłam się.

— Naprawdę bardzo mi przykro. To był po prostu…

— Wiem, wiem — westchnęłam. — Mój aparat ortodontyczny był „niewidzialny”. — W powietrzu zrobiłam znak cudzysłowu. — Więc twój partner zrobił jakąś magiczną sztuczkę i pokolorował mi zęby na różowo, żeby było widać aparat. Mówił, że to normalne i tak się to robi. Powtarzasz mi to piętnasty raz…

— Szesnasty — sprostowała.

— To bez znaczenia.

— Więc jak, wybaczysz mi? — spytała z nadzieją.

— Nie, oczywiście, że nie.

— Dlaczego nie?!

— Bo pomalowałaś mi zęby na różowo, w dodatku Bóg jeden wie czym, bo zostawiłaś mnie u Jaxona, nawet nie próbując niczego wyjaśnić mojej macosze, bo Matt i jego kumple widzieli mnie, jak ganiam półnaga i zabłocona po ogródku…

— To akurat była twoja wina. Trzeba było poczekać na Jaxona — przerwała mi.

Rzuciłam jej ostre spojrzenie.

— Wiesz, że nie o to chodzi. — Odchrząknęłam i kontynuowałam moją litanię: — O mało co nie zamarzłam na śmierć, przewróciłam się i wpadłam do kałuży…

Teraz to Rex mi przerwał, mówiąc:

— To już wiadomo, dlaczego twoje włosy wyglądają teraz lepiej. Przechylił głowę lekko na bok. — Lepiej ci w ciemnych włosach.

Kasay odwróciła się do mnie z jakimś tajemniczym uśmiechem na twarzy, a Jaxon patrzył na nas zdezorientowany.

— O Boże — mruknęłam. Taki wyraz twarzy Kasay nie oznaczał niczego dobrego. To był znak, że w jej głowie zrodził się jakiś przebiegły plan. I tym razem ten jej plan miał najwyraźniej coś wspólnego ze mną.

Rozdział 6

Sąsiad Jaxona

Nagle rozległo się pukanie.

— Już idę! — krzyknął Jaxon, podbiegając do drzwi.

— No cześć, Smith. — W głosie gościa czaiła się jakaś groźba.

Wszyscy odwróciliśmy głowy w tamtą stronę. W progu stał Matt. Silny, wysoki i dumny Matt. Brązowe włosy były w lekkim nieładzie, a na jego twarzy gościł ten jego charakterystyczny uśmiech zarozumialca.