Mój chłopak - Michelle Frances - ebook + audiobook + książka

Mój chłopak ebook i audiobook

Michelle Frances

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kocha… Nie kocha…

Najnowsza powieść autorki thrillera TA DZIEWCZYNA.

Amy wiedzie niezależne życie, robi błyskotliwą karierę, ma własne mieszkanie i grupę oddanych przyjaciółek. Ale w obliczu nadchodzących trzydziestych urodzin musi przyznać, że jednej rzeczy jej brakuje – prawdziwego uczucia.

Kiedy więc budzi się po poważnym wypadku i nie pamięta niczego z ostatnich sześciu miesięcy, jest zdziwiona, że kogoś ma. I to nie po prostu „kogoś”, ale chłopaka marzeń – uroczego, opiekuńczego, bezgranicznie oddanego lekarza, Jacka.

Wszyscy są nim oczarowani. Jednak w miarę upływu czasu Amy czuje, że obecność Jacka zaczyna ją przerażać. Czyżby po wypadku umysł płatał jej figle? A może ten ideał jest zbyt doskonały, żeby mógł być prawdziwy?

Nie mogłam się powstrzymać od czytania. Ależ ta książka ma tempo!
Louise Candlish

Klasyczna powieść o rodzinnych tajemnicach z nowoczesnym twistem i finałem, który wywraca wszystko do góry nogami!

„Daily Mail”

Toksyczne relacje rodzinne, oryginalne miejsce akcji i wciągająca intryga – w tej powieści nikomu nie można ufać.

Catherine Cooper, autorka powieści The Chalet

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 0 min

Lektor: Konrad Szymański

Oceny
4,0 (240 ocen)
95
72
49
19
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BorderCollie

Dobrze spędzony czas

Ciekawa lecz końcówka książki przeciągnięta.
10
marzannagk

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna napięcia ale zakończenie mnie rozczarowało
10
zapach_stron

Nie oderwiesz się od lektury

Może motyw oklepany, ale czyta się szybko, wciąga. I ma dobre zakończenie, które sugeruje również kontynuację. Dla mnie dobra lektura
10
kazablotna

Z braku laku…

Taka se. Można to przeczytać, ale po co.
00
Weganka_i_Tajga

Nie polecam

Długie, nudne, bez polotu i nie trzyma w napięciu 🤷
00

Popularność




POKRĘCONA HISTORIA (ANTY)MIŁOSNA.

TEN MĘŻCZYZNA SPADŁ JEJ Z NIEBA. ZNA JĄ DOSKONALE I ODGADUJE KAŻDE JEJ PRAGNIENIE. TYLKO DLACZEGO WYDAJE JEJ SIĘ, ŻE NIGDY GO NIE SPOTKAŁA?

Amy wiedzie niezależne życie, robi błyskotliwą karierę prawniczki, ma własne przytulne mieszkanie w Londynie, grupę oddanych przyjaciółek i matkę, z którą jest zżyta. Ale w obliczu nadchodzących trzydziestych urodzin coraz częściej musi przyznać, że jednej rzeczy jej brakuje: prawdziwego uczucia.

Kiedy więc budzi się po poważnym wypadku i nie pamięta niczego z ostatnich sześciu miesięcy, jest zdziwiona, że kogoś ma. I to nie po prostu „kogoś”, ale chłopaka marzeń – przystojnego, opiekuńczego, bezgranicznie jej oddanego lekarza, Jacka.

Mężczyzna pojawia się bez zapowiedzi w malowniczych Alpach, na jej wyjeździe urodzinowym, i od razu wszystkich oczarowuje. Z każdym dniem jednak Amy przypomina sobie coraz więcej z minionego półrocza. I obecność Jacka zaczyna ją przerażać. Czemu nie może pozbyć się wrażenia, że nic ich nie łączy? Czyżby po wypadku umysł płatał jej figle? A może ten ideał jest zbyt doskonały, żeby mógł być prawdziwy?

MICHELLE FRANCES

Angielka, absolwentka Bournemouth Film School i American Film Institute w Los Angeles. Po powrocie do Londynu przez piętnaście lat pracowała w telewizji jako producentka i scenarzystka, m.in. dla BBC.

Debiutowała thrillerem psychologicznym Ta dziewczyna, który został wydany w 19 krajach; sprzedano także prawa do jego ekranizacji. W Wielkiej Brytanii ta powieść była jednym z 10 najlepiej sprzedających się e-booków, została też największym bestsellerem wśród e-booków sprzedawanych na Amazonie i przez serwis i-Tunes.

Obecnie autorka mieszka w East Sussex z rodziną i bardzo uroczym field spanielem, Ripleyem.

michellefrancesbooks.com

Tej autorki

TA DZIEWCZYNA

TA DRUGA

CÓRKA

SIOSTRY

MÓJ CHŁOPAK

Tytuł oryginału: THE BOYFRIEND

Copyright © Michelle Frances 2022 All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2023

Polish translation copyright © Maria Gębicka-Frąc 2023

Redakcja: Anna Walenko

Projekt graficzny okładki: Kasia Meszka

Zdjęcie na okładce: Gorodenkoff/Shutterstock

ISBN 978-83-6775-993-9

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu elektronicznego

woblink.com

Dla Trishy Jackson. Dzięki za wszystko.

JEDEN

19 lutego

– Halo? Halo? Słyszy mnie pani?

Stanowczy niski głos dotarł w głąb otchłani, w której ugrzęzła jej świadomość.

– Halo? Śmiało, proszę otworzyć oczy.

Głos, do kogokolwiek należał, był natrętny. Amy miała nieprzyjemne wrażenie, że stała się celem ataku.

– Jest pani w szpitalu. Jestem doktor Kunda. Miała pani wypadek i zraniła się w głowę.

Odczuwała ból, głęboki, wszechogarniający ból, który tłumił wszystkie inne zmysły i pozbawiał ją siły woli.

– Chcę, żeby postarała się pani otworzyć oczy. Da pani radę to zrobić?

Spróbowała uchylić powieki. Udało się. Wąska kreska rozmytego światła, zbyt jasna. Amy zdała sobie sprawę, że leży w łóżku. Później pojawiły się kształty. Postacie z innego świata, poruszające się wokół niej jak wielkie biało-niebieskie plamy. Przestraszyły ją.

Jedna z nich przemówiła, choć Amy nie potrafiła wskazać która.

– O to chodzi. Bardzo dobrze. Czy może mi pani powiedzieć, jak się pani nazywa?

To było zbyt wiele. Zamknęła oczy.

DWA

19 lutego

– Ach! Więc moja pacjentka już mnie nie ignoruje.

Amy zobaczyła, że do jej łóżka zbliża się wielkolud ubrany w niebieski fartuch, a za nim kilku innych lekarzy. Pielęgniarka, która opiekowała się nią od czasu, gdy Amy odzyskała przytomność, posłała jej uspokajający uśmiech.

– Ignorowałam pana? – zapytała Amy.

– Miała pani dobrą wymówkę – odparł mężczyzna. – Jestem doktor Kunda. Miło panią poznać, Amy. – Stał nad nią, przyglądając się jej bystrymi brązowymi oczami. – Słyszałem od siostry Morgan, że niezupełnie pani wie, z jakiego powodu trafiła do szpitala.

Amy spojrzała na piegowatą rudowłosą pielęgniarkę, zajętą sprawdzaniem urządzeń, do których ona była podłączona.

– Zgadza się.

– Zrobiliśmy już tomografię i z radością informuję, że nie ma śladów krwawienia śródczaszkowego – oznajmił doktor Kunda. – Przez kilka dni będziemy panią uważnie obserwować, po prostu dla pewności, że nie ma powodu do zmartwień.

– Na przykład jakich? – spytała nerwowo.

– Zawsze monitorujemy pacjentów po urazie głowy. Najczęściej wszystko jest w porządku, ale musimy się upewnić, zanim będziemy mogli panią wypisać. Ma pani bóle głowy?

– Tak. Okropne.

Uśmiechnął się.

– Tego należy się spodziewać. A co z pamięcią?

– Nadal nic nie pamiętam.

– Wie pani, jaki dziś dzień?

– Dziewiętnasty lutego. Wiem tylko dzięki temu, że powiedziała mi siostra Morgan.

– Przypomina sobie pani coś w związku z wypadkiem?

Pokręciła głową.

– Wieczorem znaleziono panią na oblodzonej ulicy w Earlsfield. Nieprzytomną.

– Blisko mojego mieszkania – zauważyła Amy.

Siostra Morgan powiedziała jej, że jakiś przechodzień wezwał karetkę. Ona sama nie pamiętała wypadku.

– Jak pani sądzi, z jakiego okresu pochodzą pani ostatnie wspomnienia?

– Sprzed około pół roku. Z końca ubiegłego lata. Pamiętam święto bankowe w sierpniu. Było gorąco. Wybrałam się na plażę.

– A teraz mamy minus jeden i pada śnieg! – Lekarz roześmiał się hałaśliwie, jakby powiedział przedni żart. Siostra Morgan podchwyciła jej spojrzenie i skrzywiła się. – Pani mózg doznał lekkiego wstrząśnienia – ciągnął doktor Kunda. – Amnezja prawdopodobnie będzie tymczasowa. Wspomnienia powrócą, chociaż najpewniej nie wszystkie naraz.

– Kiedy?

– Trudno powiedzieć. Może dopisze pani szczęście i zacznie pani coś sobie przypominać w ciągu kilku dni. A może miną tygodnie…

– Jaka jest najgorsza możliwość? – zapytała Amy z niepokojem.

– Nie sposób tego przewidzieć. Miesiące? Może dłużej. I gdy wspomnienia powrócą, nie muszą być kompletne. Mogą być przemieszane z tym, co przydarzyło się pani w innych momentach życia, niektóre mogą być zniekształcone. Albo – dodał radośnie, widząc jej przygnębioną minę – to może być jak włączenie telewizora. Pstryk i ma pani przed sobą wszystko we wspaniałym technikolorze.

Uśmiechnęła się blado.

– A teraz musimy porozmawiać o skutkach ubocznych – odezwał się po chwili lekarz.

Zbladła.

– Nie ma powodu do obaw. Oczywiście będą bóle głowy. Może pani czuć się bardziej rozdrażniona niż zwykle. Bardzo możliwe, że wystąpią lekkie objawy paranoi: najzwyklejsze sytuacje mogą wydawać się groźne. – Uśmiechnął się. – Dlatego proszę na jakiś czas zrezygnować z horrorów, dobrze?

– Jasne – mruknęła.

Doktor Kunda przewertował notatki, po czym spojrzał na nią badawczo.

– Ma pani męża? Chłopaka?

Zawahała się.

– Nie – odparła, jak zwykle z lekkim zażenowaniem.

Dobiega trzydziestki i nie ma nikogo, z kim można by się skontaktować w sprawie jej nagłego pobytu w szpitalu. Zastanawiała się, czy lekarz jest zaskoczony, czy ją osądza.

Zwrócił uwagę na jej powściągliwość.

– Dziewczynę?

Amy westchnęła.

– Nie. Matkę.

– Świetnie! Może panią odwiedzi? Zostanie z panią jakiś czas po wypisie?

Mruknęła coś niewyraźnie. Nie miała zamiaru ściągać tutaj matki, która mieszkała w Dorset. To za daleko, a poza tym Amy była pewna, że sama da sobie radę.

– Cóż, pora na odpoczynek – powiedział doktor Kunda. Wyprostował się. – Uszy do góry – rzucił na odchodnym. – Może przypomni sobie pani, że wygrała na loterii.

Amy odprowadziła go wzrokiem. Tak, racja, pomyślała. Dzięki, doktorze komediancie. Boże, ból rozsadzał jej głowę. Nie mogąc dłużej tego znieść, zamknęła oczy.

TRZY

20 lutego

W szpitalu dni się dłużą. Gdy Amy obudziła się tego poranka, rażące światła lamp szpitalnych nasiliły jej ból głowy. Zjadła śniadanie. Zawieziono ją na kolejne badania. Podczas przedpołudniowej pory odwiedzin oglądała telewizję, starając się nie zwracać uwagi na atmosferę życzliwości, która panowała na całym oddziale, gdy bliscy odwiedzali pacjentów. Pielęgniarka sprawiła jej niespodziankę, przynosząc jej torebkę. Była brudna, bo Amy upuściła ją na ziemię, kiedy upadła, ale jakiś dobry samarytanin ją znalazł i dostarczył do szpitala. Odruchowo sprawdziła zawartość, chociaż oczywiście nie pamiętała, co powinno w niej być. Były tam klucze, portmonetka i telefon. To ją nieco uspokoiło. Po lunchu znów zasnęła.

Gdy się zbudziła, światła na oddziale płonęły oślepiająco jak zawsze. Skrzywiła się i spróbowała popatrzeć dokoła bez poruszania głową. Kolejna fala energii wlewała się do sali wraz z popołudniowymi gośćmi. Amy wodziła wzrokiem, nie będąc w stanie pohamować zabarwionej tęsknotą ciekawości. Naprzeciwko leżała miła kobieta po czterdziestce i jej mąż przyszedł do niej po raz drugi tego dnia. Zresztą przy łóżku każdej z pozostałych pięciu kobiet w sali siedział jakiś mężczyzna. Cicho mówiący mężowie, którzy przynieśli łakocie i czasopisma, dawali żonom buziaki, trzymali je za ręce.

Amy chciała usiąść, ale uniemożliwił jej to koszmarny ból głowy. Z nadzieją spojrzała na zegarek; minie co najmniej godzina, zanim dostanie kolejną dawkę środków przeciwbólowych. Za długo, zdecydowanie za długo. Wyciągnęła rękę do przycisku przywołania, gdy do sali zdecydowanym krokiem weszła znajoma osoba.

– Aleś się urządziła – powiedziała całkiem życzliwym tonem Lisa, pochyliła się nad łóżkiem i spojrzała na nią wyćwiczonym okiem lekarki pierwszego kontaktu.

Amy wcześniej przejrzała się w lusterku i wiedziała, że lewe oko i policzek są opuchnięte i mają kolor bakłażana, ale mimo to poczuła się lekko urażona.

– Co ze mną nie tak?

– Głównie siniaki. O rany, jest też podbite oko.

– Co ty tu robisz? – zapytała Amy, w duchu zadowolona z widoku przyjaciółki.

Dobrze było myśleć, że daje sobie radę, jednak w rzeczywistości czuła się rozpaczliwie samotna.

– Nagrałaś mi wiadomość, że jesteś szpitalu. Powiedziałaś, że wszystko w porządku, ale nie mogłam przepuścić okazji, żeby na ciebie spojrzeć. Wiesz, jak uwielbiam urazy. Jak się czujesz?

– Teraz o niebo lepiej, gdy moja opiekuńcza przyjaciółka zaprezentowała swoje popisowe podejście do pacjenta.

– Dlatego trzymam się z dala od pracy w szpitalu. Wolę diagnozować pacjentów w gabinecie, a potem kierować ich do specjalistów.

– Masz serce na dłoni. Naprawdę wyglądam tak tragicznie?

Amy zdawała sobie sprawę, że szuka pociechy, że jest rozbita emocjonalnie. Próbowała ukryć twarz za długimi ciemnymi włosami, ale równie dobrze mogłaby zasłaniać wybitą szybę ściereczką, więc się poddała.

– Jakbyś zderzyła się z krawężnikiem.

Właśnie to się stało, jak jej powiedziano. Amy poczuła powiew chłodu, gdy Lisa zdjęła płaszcz w przegrzanej sali szpitalnej. Na dworze musi być bardzo zimno. Ściągnęła szalik i potrząsnęła kucykiem, z którego uwolniło się kilka jasnych kosmyków. Przysunęła krzesło, rzuciła płaszcz na oparcie i usiadła, zakładając nogę na nogę i splatając dłonie na kolanie.

– Ból głowy? – zapytała.

– Potworny.

– Nie, nic ci nie dam – oznajmiła stanowczo Lisa w odpowiedzi na najbardziej żałosne spojrzenie, na jakie Amy mogła się zdobyć. – Jesteś już wystarczająco naćpana. – Złagodziła ton. – Co z pamięcią?

– Nic z ostatnich sześciu miesięcy. – Głos Amy cichł z każdym słowem.

Kiedy ocknęła się w szpitalu, była przerażona i nie wiedziała, jak się tam znalazła. Siostra Morgan zadała jej kontrolne pytania w taki sposób, by brzmiały rzeczowo i uspokajająco, odnosiły się do podstawowych informacji, jak jej wiek, bieżąca data, kto jest premierem; Amy widziała jej reakcję na swoją odpowiedź, że jest koniec sierpnia. Twarz pielęgniarki cechował wystudiowany brak wyrazu, jednak skinienie głowy wiele mówiło. Brakowało w nim potwierdzenia. Amy od razu zorientowała się, że coś jest nie w porządku. Zapytała wprost i dowiedziała się, że jest połowa lutego – prawie pół roku później niż w świecie, w którym żyła. Aż zakręciło jej się w głowie, gdy uświadomiła sobie, że nie pamięta kilku miesięcy swojego życia. Tam, gdzie powinny być wspomnienia, ziała wielka dziura.

Teraz, mając za sobą trochę czasu na pogodzenie się ze swoim stanem, czuła pustkę; utraciła część siebie, a brak wspomnień sprawił, że była niespokojna i bezbronna. Obecność przyjaciółki podniosła ją nieco na duchu.

– Hej, nie płacz. – Lisa wyjęła z torebki chusteczkę higieniczną i podała jej. – Wspomnienia wrócą, wiesz o tym, prawda?

– Tak mi mówią.

– Mają rację. Jakieś inne obrażenia?

– Nie zauważyłam.

Wcześniej Amy podniosła koce, żeby sprawdzić stan swojego ciała, bojąc się, że może znaleźć coś poważnego, czego nie pamiętała z upadku. Wszystko wyglądało normalnie, z wyjątkiem blizny na kolanie. Nie mogła sobie przypomnieć, skąd ona się wzięła, więc uznała, że dorobiła się jej w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. W niedostępnej dla niej teraz części własnego życia. Dziwnie się czuła, nie mając pojęcia, co się z nią działo w tym czasie.

Lisa obserwowała ją, coś rozważając. Odchrząknęła.

– No więc… czy wiesz, że za cztery dni wyjeżdżasz na urlop?

Amy nie kryła zaskoczenia.

– Co robię?

– Zarezerwowałaś tydzień w Val d’Isère. Ty, ja, Jenna i twoja mama. Pobyt w górskim domku twojej ciotki. Żeby uczcić twoje trzydzieste urodziny. Mamy rezerwację biletów na pociągi, kuszetkę z Paryża. Ze składanymi łóżkami!

Amy próbowała jakoś to wszystko sobie poukładać.

– Moja matka będzie spać w pociągu? – spytała w końcu.

– Hm… nie. Poleci. Stwierdziła, że nie obchodzi jej kryzys klimatyczny. Coś w stylu: „jaką różnicę zrobi jeden pasażer więcej, skoro samolot i tak leci?”.

Odetchnęła głęboko. Niepokoiło ją, że mogła zapomnieć o czymś tak ważnym jak wyjazd w góry. Chociaż, jak przypuszczała, jej mózg nie będzie wybiórczy w tym, co robi i czego nie pamięta. Zastanawiała się, co jeszcze wyleciało jej z głowy.

Spojrzała na Lisę.

– Naprawdę to zorganizowałam?

– W październiku.

– Aha. Cóż, fajny pomysł. Dziewczyńska wycieczka.

– Nie całkiem… David i Lewis też mają przyjechać – powiedziała Lisa. – Dołączą do nas dzień później i zostaną tylko na weekend. Pamiętasz Davida i Lewisa?

– Oczywiście.

Byli mężami jej przyjaciółek, a ona była druhną na obu ślubach. Przyjaźniły się od czasów, gdy mieszkały w jednym akademiku, od ponad dziesięciu lat. Jenna studiowała sztukę, Lisa medycynę, a ona prawo. Po studiach wszystkie dostały pracę w Londynie i zdecydowały się wspólnie wynająć jakieś lokum. Z czasem przyjaciółki wyprowadziły się ze swoimi chłopakami, a ona postanowiła kupić małe mieszkanie. Teraz Jenna mieszkała w dużym drogim domu w zielonym Richmond, z Lewisem, który dorobił się znacznego majątku w City i obecnie prowadził galerię sztuki. Lisa także spełniła swoje marzenie o domu na przedmieściach i osiedliła się w Epsom, w Surrey, z Davidem, który tak jak ona był lekarzem rodzinnym. Na wiadomość o tym, że przyjadą też obaj mężowie, Amy poczuła znajome ukłucie samotności. Nie licząc kilku nieudanych prób z aplikacji randkowych, od jej ostatniego związku minęło pięć długich lat. Szybko zagłuszyła te uczucia.

– Świetnie. David i Lewis. Ktoś jeszcze?

– Zaprosiłaś Jacka…

– Jacka?

Lisa zakryła usta dłonią.

– O mój Boże… Tego też nie pamiętasz.

– Co miałabym pamiętać? Kim jest Jack?

Lisa uśmiechnęła się.

– Twoim chłopakiem.

Amy aż otworzyła usta.

– Moim kim?

– Doktor Jack Stewart. Konsultant pediatra w szpitalu St. Thomas.

– Czy ty mnie wkręcasz?

Lisa usiadła na łóżku.

– Poznałaś go trzy miesiące temu. Przed stacją Waterloo. Po tym, jak wyszłaś z pracy o jednej z tych twoich nieludzko późnych godzin. Na pierwszej randce zabrał cię na tapas do restauracji w Wandsworth i oboje oszaleliście na punkcie nadziewanych kwiatów cukinii. – Westchnęła. – Nic z tego nie pamiętasz, prawda?

Amy pokręciła głową, oszołomiona. Miała wrażenie, jakby Lisa mówiła o życiu kogoś innego. Ma chłopaka? Nagle zrobiło jej się lżej na sercu.

– Jaki on jest? – spytała.

– Całkiem fajny. Cóż, przynajmniej tak wynika z tego, co nam powiedziałaś.

– Nie poznałyście go?

– Jeszcze nie. To było w planie na ten weekend.

Amy zamarło serce.

– Było?

Lisa skrzywiła się.

– Nie wydawałaś się przejęta, kiedy nam o tym mówiłaś. Okazało się, że nie może.

– Och.

– Ma dyżury w szpitalu. Zmienili mu grafik w ostatniej chwili. – Lisa uśmiechnęła się szeroko i szturchnęła Amy w ramię. – Zajmuje się tam ratowaniem życia.

– Jasne.

– I to nie byle jakiego życia. Ratuje dzieci.

Amy uśmiechnęła się, próbując cokolwiek z tego zrozumieć, ale w jej obecnym stanie nie było to łatwe.

– Jeżeli badania wykluczą poważne uszkodzenie mózgu, w co nie wątpię, zostaniesz wypisana dość szybko… – podjęła Lisa – ale jeśli nie masz ochoty na wyjazd i chcesz go odwołać, to będzie absolutnie w porządku.

Amy skinęła głową. Zamieniły jeszcze kilka słów i Lisa pożegnała się, obiecując, że przyjdzie jutro. Amy położyła się i spróbowała poukładać sobie w głowie to, czego się dowiedziała.

Ma chłopaka.

To słowo brzmiało dla niej obco. Dziwne słowo, które trudno w jakikolwiek sposób połączyć z jej osobą. Amy ma chłopaka. Ma na imię Jack. Jack Stewart. Doktor Jack Stewart. Poczuła się tak, jakby nagle i niespodziewanie została nim obdarowana. Przecież spotykamy się od trzech miesięcy, uświadomiła sobie. Przynajmniej tak powiedziała Lisa. Amy próbowała go sobie wyobrazić, ale miała pustkę w głowie. Mama na pewno się ucieszyła, pomyślała z krzywym uśmiechem. Och, jakże żałowała, że nie pamięta tego, jak jej o nim mówiła. Po tych wszystkich latach rozczarowań.

Wzięła swoją torebkę z szafki przy łóżku i wyjęła telefon. Zdołała go uruchomić dopiero po kilku próbach, bo najwyraźniej lubił się zawieszać. Był stary i przypuszczała, że ma z nim problemy od jakiegoś czasu, tak jak rano, kiedy zadzwoniła do mamy i Lisy. Potem już do niego nie zaglądała. Przygnębiona utratą pamięci i zmęczona, po prostu nie miała siły.

Sprawdziła wiadomości. Kilka pierwszych pochodziło od bliskich jej osób: mamy, Jenny, Lisy. Przewijała różne grupy, SMS-y od szefa w prestiżowej kancelarii prawnej, od jakiegoś klienta. Nagle serce jej zamarło. Zobaczyła jego imię i nazwisko. Jack Stewart. Jej chłopak. Z mieszaniną podekscytowania i niepokoju otworzyła ostatnią wiadomość, wysłaną trzy dni temu.

Jeszcze tylko kilka dni do Twojej podróży. Szkoda, że nie mogę jechać, ale wyskoczymy gdzieś innym razem. Tylko we dwoje.

Ogarnęło ją przyjemne podniecenie. Nagle przepełniła ją chęć do życia. Znowu spojrzała na ekran, przewinęła nieco w górę wiadomości, przeczytała kolejną:

Proszę, przekaż swojej mamie, że bardzo mi przykro, że nie spotkam się z Wami dziś wieczorem. Czuję się przez to naprawdę okropnie, bo bardzo zależało mi na tym spotkaniu, ale wiem, że będziecie miały cudowny wieczór. W Bentley’s robią najlepsze ciastka krabowe. Martho, jeśli ma to jakieś znaczenie, Amy powiedziała o Pani mnóstwo wspaniałych rzeczy i ogromnie pragnę poznać kobietę, która urodziła tak fantastyczną córkę.

No proszę, błyskotliwy. Następna:

Amy, jesteś najbardziej fantastyczną, inteligentną, cudowną dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem. I uważam, że dobrze Ci w zielonym.

Żadna z tych wiadomości nie miała dla niej większego sensu – Amy nie pamiętała, do czego nawiązywał, ale był, istniał! Przytuliła telefon do piersi i na jej twarzy pojawił się uśmiech. Od razu poprawił jej się humor. Ma chłopaka. Kto by pomyślał?

Przyszła jej do głowy kolejna myśl. On przypuszczalnie nawet nie wie, co jej się przydarzyło – nikt nie miał danych kontaktowych, by go powiadomić.

Układanie wiadomości do mężczyzny, którego nie pamiętała, było dziwne i dopiero po kilku próbach znalazła właściwe słowa. Nagle nowa myśl obudziła w niej nadzieję. Może odzyska pamięć, kiedy go usłyszy.

Cześć, jak się masz? Jestem w szpitalu St. George. Nie martw się, w nienaruszonym stanie. Tyle że, co dziwne, straciłam trochę pamięci. Miło będzie Cię usłyszeć.

Nie chciała przyznać wprost, że go nie pamięta; zbyt trudno byłoby to wyjaśnić. Tak czy inaczej, gdy Jack odpowie, będą mogli porozmawiać przez telefon i może brzmienie jego głosu przywoła wspomnienia.

Nacisnęła „wyślij” i czekała. Po kilku minutach trzymanie komórki w dłoni wydało jej się głupie. Odłożyła telefon na szafkę i tylko zerkała na niego co jakiś czas. Ale uparcie milczał.

Milczał przez resztę wieczoru i nie odezwał się następnego dnia ani kolejnego.

CZTERY

24 lutego

Dziwnie się czuła, wracając do swojego mieszkania. Gdy otworzyła drzwi, powitała ją grobowa cisza. Powietrze było zatęchłe i nic dziwnego: od pięciu dni nikt tu nie zaglądał. Podniosła z wycieraczki stertę listów i przejrzała je pobieżnie, nie widząc niczego, co wymagałoby natychmiastowej uwagi.

Zapach stęchlizny płynął ze stojącego w korytarzu wazonu z martwymi pąsowymi różami. Amy podeszła do nich, przygnębiona widokiem leżących na stole i podłodze brązowych płatków. Zobaczyła oparty o wazon bilecik.

Dla najpiękniejszej kobiety na świecie. Wiem, że jesteś dziwnie sceptyczna wobec walentynek, ale nie mogłem się oprzeć. Dostajesz kwiaty, czy Ci się to podoba, czy nie. Ponieważ Cię kocham. Jack

Trzymała bilecik, wpatrując się w te słowa, zaskoczona tym, ile w nich uczucia i że dostała kwiaty na walentynki. Smutek ścisnął jej serce. To było zaledwie dziesięć dni temu, ale dla tych kwiatów i, jak się wydawało, dla jej związku, upłynęło całe życie. Od czasu, gdy w szpitalu wysłała mu wiadomość, Jack nie odezwał się ani słowem. Sprawdzała telefon kilka razy, aż jej nadzieja stała się żałosna, i zmusiła się, by więcej tego nie robić.

Wzięła kwiaty i wyniosła je do kosza na zewnątrz. Odetchnęła kilka razy mroźnym powietrzem i sięgnęła do kieszeni po sekretnych przyjaciół. Rzadko paliła – czasami czuła, że daje jej to poczucie tożsamości. Ona i papieros, kultowy symbol samotnych buntowników. Kogo oszukujesz, pomyślała. Może samotnych, ale niekoniecznie buntowników. Zapaliła i przeciągle wypuściła smugę dymu. Zapomnij o nim, powiedziała sobie. To niewypał. Nawet nie zadał sobie trudu, żeby odpowiedzieć, gdy napisałaś mu o wypadku.

Wszystkie te myśli były prawdziwe, ale to i tak nie koiło jej bólu. Być ignorowaną przez chłopaka, którego nawet nie pamiętała, było w pewnym sensie gorsze niż brak chłopaka. Może istniało jakieś rozsądne wytłumaczenie? Coś, co powiedział, a czego teraz nie mogła sobie przypomnieć? Może zgubił telefon i jeszcze nie miał nowego? A może coś mu się stało? Przez chwilę się martwiła, po czym zdała sobie sprawę, że na siłę próbuje go usprawiedliwić. Musi zmierzyć się z faktem, że została potraktowana jak powietrze. Zniknął z jej życia z powodów znanych tylko jemu samemu.

Dopaliła papierosa i wyrzuciła niedopałek do kosza. Może podróż do Val d’Isère oderwie ją od tego wszystkiego. Postanowiła tam jechać, bo chociaż wciąż czuła się trochę osłabiona, snucie się po domu nie miało najmniejszego sensu. Poza tym chciała zobaczyć ciotkę Esme.

Wróciła do mieszkania i poszła do kuchni sprawdzić, czy jest tam coś choć trochę jadalnego. Dopiero po powrocie do domu uświadomiła sobie, że nie pamięta zawartości lodówki, ale przecież była bardzo zorganizowaną osobą, która wszystko planowała. Z zadowoleniem odkryła, że jej stare ja nie sprawiło zawodu: zupa w kartonie wciąż nadawała się do spożycia. Odwróciła się po rondelek, żeby ją podgrzać, i znieruchomiała. Na kuchennym blacie stał kubek niedopitej kawy z szarawym kożuchem pleśniejącego mleka. Musiała go tu zostawić, wychodząc do pracy w dniu wypadku. Wiedziała, że nigdy nie zostawia brudnych naczyń, a nawet czystych do wysuszenia; zawsze przed wyjściem z domu myła je i po wytarciu odkładała na miejsce. Wzięła kubek i wylała obrzydliwą zawartość do zlewu. Coś musiało ją rozproszyć tamtego ranka.

Zjadła lunch i poszła się spakować. Po południu pojedzie na dworzec St. Pancras, gdzie spotka się z Lisą i Jenną. Wrzuciła ubrania do walizki, wysunęła górną szufladę toaletki i wyjęła swoją skromną biżuterię. Było tam pudełeczko, którego nie rozpoznała, szafirowe, ze złotym obrzeżem. Zdziwiona, uniosła wieczko i szeroko otworzyła oczy. Mrugnął do niej spory brylant na złotym łańcuszku. Zaintrygowana, wyjęła naszyjnik, próbując sobie przypomnieć, skąd się wziął. Oczywiście na próżno.

Odłożyła go do pudełeczka i schowała je do walizki wraz z resztą rzeczy. Może jako jedyna będę tam bez partnera, ale przynajmniej z jednokaratowym diamentem na szyi, pomyślała wyzywająco.

PIĘĆ

24 lutego

Strzelił korek od szampana i Lisa napełniła trzy stojące na niewielkim stoliku kieliszki, ostatni tylko w jednej czwartej. W pędzącym pociągu zadrżała jej ręka i musiała przytrzymać naczynie za nóżkę.

– Dla kogo ten? – zapytała Amy, podejrzliwie spoglądając na niedopełniony kieliszek, choć znała już odpowiedź.

– W ogóle nie powinnaś pić – powiedziała Lisa. – Zalecenie lekarza.

– Będziesz mi matkować przez całą podróż? – rzuciła lekkim tonem Amy.

Lisa zaproponowała, że rankiem po wypisie odstawi ją do domu, Amy jednak odparła, że da sobie radę. Mieszkała blisko szpitala i ściąganie Lisy do Londynu tylko po to, żeby trzymała ją za rękę podczas dziesięciominutowej jazdy taksówką, byłoby wariactwem.

Siedziały w wagonie barowym pociągu nocnego jadącego w Alpy, przycupnięte na stołkach tak małych, jakby zrobiono je dla krasnoludków. Amy wzięła swój kieliszek szampana i spojrzała na Jennę, która patrzyła w okno, najwyraźniej zafascynowana widokami. Popołudniowe słońce rozpalało złote błyski w burzy jej jasnobrązowych kędziorów i w niemal kocich orzechowych oczach. Zawsze była najpiękniejsza z całej ich trójki.

– Napijesz się, Jenna? – zapytała Lisa.

Jenna oderwała wzrok od okna.

– Tak, czemu nie? – Wzięła od Lisy kieliszek.

– Wszystko w porządku? – odezwała się Amy.

Ich przyjaciółka milczała, odkąd spotkały się na dworcu St. Pancras.

– Jasne, w porządku – potwierdziła Jenna z nutą zdziwienia w głosie. Spojrzała na Amy, prosto na pożółkły siniak na jej twarzy, aż ta z zakłopotaniem uniosła rękę do policzka. – A ty? Na pewno czujesz się wystarczająco dobrze, by jechać tak daleko?

– Trochę za późno na takie pytanie. – Amy uśmiechnęła się. – Mkniemy przez Francję z prędkością ponad dwustu kilometrów na godzinę.

– Ale wyszłaś ze szpitala dopiero dziś rano.

– Zgadza się.

Jenna patrzyła na nią, jakby czekała na jakieś wyjaśnienie, i Amy stłumiła lekką irytację.

– To moje urodziny – mruknęła. Jenna nadal nie wyglądała na przekonaną. – Moje trzydzieste urodziny.

Lekarze nie mieli żadnego medycznego powodu, by odradzać jej wyjazd, chociaż zalecali umiar, przynajmniej przez pierwsze kilka dni, i przypomnieli o możliwych skutkach ubocznych: o całej gamie dolegliwości, łącznie z bólami głowy i paranoją. Amy założyła, że nie wszystkie u niej wystąpią. Co ważniejsze, przyjaciółki specjalnie wzięły wolne i zapłaciły za bilety. I była ciocia Esme. Cudowna, zuchwała ciocia Esme, która wspaniałomyślnie udostępniła im dom. Amy znalazła maila sprzed pięciu miesięcy, kiedy planowała tę podróż. Wprawdzie nie uśmiechało jej się odgrywanie przyzwoitki przyjaciółek i ich mężów oraz wykłócanie się z apodyktyczną matką, ale będzie mogła spędzić trochę czasu z ciotką. Minął prawie rok, odkąd widziała ją ostatnio. I jaką miała alternatywę? Spędzić urodziny samotnie w czterech ścianach?

Lisa podniosła kieliszek.

– Za nasz tydzień w Alpach. Za świętowanie trzech dekad życia Amy.

– Szkoda, że Jackowi się nie udało – powiedziała Jenna.

Amy spojrzała na nią. Czy sobie to wyobraziła, czy też rzeczywiście głos przyjaciółki brzmiał trochę ozięble? Westchnęła.

– Właściwie to myślę, że mnie rzucił.

Lisa parsknęła.

– Daj spokój, nie rzucił cię.

– Nie słowami, ale milczeniem.

– Jest zajęty, to wszystko.

– Wysłałam mu wiadomość, że leżę w szpitalu. Jest lekarzem, na litość boską. Można by sądzić, że to będzie dla niego jednoznaczny sygnał.

– Wcześniej przysłał ci kwiaty – przypomniała jej Lisa. – Tuzin róż.

– Powiedziałam ci o tym?

– Wrzuciłaś zdjęcie na Facebooka.

Lisa wyjęła telefon, kilka razy przeciągnęła palcem po ekranie i pokazała Amy. Były tam. Tuzin szkarłatnych róż z jej postem: Prezent walentynkowy od Jacka.

Amy się wzdrygnęła.

– Naprawdę to zamieściłam? Publicznie?

– Musiałaś być zadowolona, że je dostałaś.

Podejrzewała, że tak było. Ale wiedziała też, że ceni sobie prywatność, i po cichu uważała, że afiszowanie się w mediach społecznościowych ze swoim życiem miłosnym, by w subtelny sposób udowodnić własną wyższość, jest trochę nachalne. Nie mogła uwierzyć, że sama tak postąpiła.

– Nie tylko to. – Lisa znów przeciągnęła palcem. – Spójrz, fotka waszego pierwszego wspólnego posiłku. Pamiętasz, w Wandsworth. Mówiłam ci o tym. O ile dobrze pamiętam, wysłałaś mnie, Davidowi, Jennie i Lewisowi wiadomość, że wybierasz się z Jackiem na tapas.

Amy spojrzała na zdjęcie w telefonie Lisy. Przedstawiało trzy talerze z oliwkami, serami i wędliną.

– Boże, czemu uznałam, że kogoś to może zainteresować?

– Cóż, taka jesteś, gdy chodzi o Jacka.

Lisa pokazała jej zdjęcie mężczyzny siedzącego przy kawiarnianym stoliku, widocznego od ramion w dół. Podpis głosił: Jack i ja na niedzielnym brunchu.

Amy poczuła wstrząs, gdy to zobaczyła. A więc to on. Miał dobrą sylwetkę i ciemne włoski na przedramionach.

– Dlaczego nie sfotografowałam głowy? – jęknęła.

– Skupiłaś się na skarpetkach – powiedziała Lisa.

Przeczytała resztę opisu. Nowe słońce w moim życiu i jego trafnie dobrane skarpetki.

Amy skrzywiła się. To chore! Spojrzała na zdjęcie skarpetek Jacka. Były jasnożółte. Wesołe.

– Wrzuciłam coś jeszcze? – zapytała.

– Fotki z wycieczki do Krainy Jezior – odparła Lisa.

– We Włoszech? – spytała z nadzieją Amy.

– W Kumbrii. Pojechałaś z Jackiem na Boże Narodzenie. – Pokazała zdjęcie znad jeziora Windermere. – Najbardziej romantyczne jezioro na świecie – przeczytała głośno. – Idealne miejsce na spędzenie świąt Bożego Narodzenia z idealnym chłopakiem.

Amy próbowała sobie przypomnieć. Wpis sugerował, że była szczęśliwa, zakochana. Ale nic z tego nie budziło w niej skojarzeń.

– Ile on ma lat? – zwróciła się Jenna do Amy.

– Trzydzieści dwa – odpowiedziała za nią Lisa. – I doskonale gra w rugby.

– Skąd wiesz? – spytała Amy.

– Sama o tym napisałaś – odparła Lisa, wskazując swój telefon. Poklepała dłoń Amy. – Jeśli chcesz coś wiedzieć o swoim chłopaku, po prostu daj mi znać. Jest fantastyczny. Szkoda, że nie mógł jechać.

– Szkoda, że nie odpisał na moją wiadomość – mruknęła Amy.

Uniosła wzrok i spostrzegła, że Jenna się jej przygląda, ale odwróciła głowę, gdy tylko ich oczy się spotkały.

– Dlaczego do niego nie zadzwonisz? – zapytała Lisa.

– Co, tutaj? Z pociągu?

– Chwila dobra jak każda inna.

Amy pokręciła głową.

– Nie, dziękuję. Nie jestem w nastroju na oficjalne rozstanie. Zresztą – dodała po namyśle – najpewniej po prostu odrzuci moje połączenie.

Widziała, że Jenna znów patrzy z roztargnieniem w okno, ale wydało jej się, że bardzo uważnie przysłuchuje się rozmowie. Co tu jest grane? A może tylko to sobie wyobraża? Przypomniała sobie ostrzeżenie lekarza przed objawami paranoi.

Potem Jenna zrobiła coś, co Amy rozpoznała. Jenna miała tik, który dawał o sobie znać, gdy coś ją martwiło. Strzelała kostkami w palcach. W tej chwili oparła podbródek na dłoniach, więc tik był ledwie zauważalny, ale Amy słyszała cichy, niespokojny dźwięk. Coś się stało, pomyślała, coś, o czym Jenna nie chce rozmawiać.

Wstała i wzięła swoją torebkę.

– Idę do łazienki.

Gdy szła przez wagon, próbowała zignorować ciężki kamień w brzuchu, ale wtulił się tam, przygniatając ją smutkiem, który znała aż za dobrze. Jakikolwiek był jej związek z Jackiem, wcale nie należał do udanych. Jack nie skontaktował się z nią i zaczynało do niej docierać, że jest singielką. Znowu.

Toaleta była zajęta i Amy musiała czekać. Rozglądała się po wagonie, patrząc na pasażerów. Była tam rodzina; dwoje małych dzieci zajmowało się kolorowankami, podczas gdy rodzice rozmawiali po francusku. Trzej wysportowani młodzi mężczyźni, najwyraźniej amatorzy narciarstwa, siedzieli z wyciągniętymi przed siebie długimi nogami i popijali piwo. Było też kilka samotnych osób: kobieta w średnim wieku czytająca książkę, starsza pani stukająca w ekran telefonu. Amy nagle zatrzymała na kimś spojrzenie. Siedział jakieś siedem rzędów dalej, przy oknie – mężczyzna po dwudziestce, szczupły, z brodą, w czapce naciągniętej nisko nad oczy. Uznała, że jest w nim coś niezwykłego, choć nie umiała określić co. Przygarbiony, z ręką na leżącym przed nim na stoliku czarnym plecaku, wydawał się spięty. Nie patrzył w okno, nie czytał, nie zajmował się telefonem. Jakby na coś czekał. Widziała, jak nerwowo zerka na zegarek i niespokojnie bębni palcami w podłokietnik. Jego druga ręka ani na chwilę nie oderwała się od plecaka.

Amy zaczęła się denerwować. Rozejrzała się, próbując zobaczyć, czy ktoś jeszcze zwrócił uwagę na tego mężczyznę, ale wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Pomyślała o przyjaciółkach w sąsiednim wagonie. Za blisko. Żadna z nich nie przeżyje, jeśli jej podejrzenia co do zawartości plecaka mężczyzny są uzasadnione. Spojrzała przez ramię do następnego wagonu, mając nadzieję, że zobaczy kogoś z załogi pociągu. Potrzebowała pomocy. Musi komuś powiedzieć, co się dzieje. Nie dostrzegła nikogo z personelu. Będzie musiała przejść obok mężczyzny, wrócić do baru i zaalarmować kogoś z obsługi.

Ruszyła z powrotem, przytrzymując się oparć, by zachować równowagę. Wciąż spoglądała na mężczyznę, z każdym krokiem coraz bardziej przerażona. Gdy prawie się z nim zrównała, wyobraziła sobie siebie w momencie eksplozji. Zamachowiec zdetonuje bombę, a ona przemieni się w niemożliwą do zidentyfikowania miazgę ciała i kości. Nie patrz na niego, przykazała sobie. Żebyś go nie ostrzegła. Serce waliło jej w piersi. Poczuła, że pociąg zwalnia. Usłyszała komunikat po francusku i zrozumiała, że wjeżdżają na jakąś stację. Nowa informacja utkwiła w jej mózgu. Nagle z przerażeniem pomyślała, że mężczyzna zamierza pewnie poczekać do postoju, żeby wsiadło więcej pasażerów, i w ten sposób zwiększyć liczbę ofiar. Z sercem w gardle przyspieszyła, aż znalazła się tuż przy nim. Mimo woli znów zerknęła na podejrzany plecak. Resztę drogi pokonała niemal biegiem, gdy tymczasem pociąg zbliżał się do peronu. Nacisnęła guziki, żeby otworzyć drzwi między wagonami, i wpadła do baru. Jenna i Lisa uniosły głowy i ich twarze natychmiast spoważniały.

– Co się stało? – zapytała Lisa.

Amy spojrzała na barmana. Musi powiadomić najpierw jego, nie może tracić ani sekundy. Podeszła do baru.

– W sąsiednim wagonie jest mężczyzna. Zachowuje się bardzo podejrzanie. Ma torbę. Plecak, na stoliku przed sobą.

Barman wyraźnie się zaniepokoił.

– Myśli pani, że jest niebezpieczny?

Skinęła głową.

– Ma dwadzieścia kilka lat. Granatowa czapka, czarne dżinsy, szara kurtka.

Barman już rozmawiał przez wewnętrzny telefon z kimś z załogi.

O Boże, proszę, żeby tylko nikomu nic się nie stało, pomyślała Amy.

– Co się dzieje? – spytała Jenna. – Jaki mężczyzna?

– Siedzi tam. – Amy wskazała sąsiedni wagon. – Coś zdecydowanie jest z nim nie w porządku. I ma ten plecak. Cały czas go trzyma.

Nerwowo patrzyła w okno, żeby widzieć wsiadających. Z ciężkim sercem zobaczyła, jak kilka osób wchodzi po schodkach do pociągu. Nagle zamarła. Po peronie szedł mężczyzna z plecakiem w ręce.

– To on! – wykrzyknęła, wskazując palcem.

Odwróciła się do barmana, który z drugim członkiem załogi właśnie wszedł do wagonu. Przypadli do okna, gdy na peron wbiegło czterech żandarmów. Zobaczyli mężczyznę i zaczęli do niego krzyczeć. Amy poczuła, że się cofa, z napięciem czekając na wybuch, ale kiedy znów spojrzała, mężczyzna, wyraźnie oszołomiony, kucał przy otwartym plecaku; otaczało go czterech policjantów z wycelowaną w niego bronią. Obok stała zdezorientowana, przerażona kobieta w dżinsach i zielonej puchowej kurtce. Mężczyzna trzymał w rękach zapakowany prezent dla niej, prezent, który wyjął z plecaka.

*

– Nie mogłaś wiedzieć – powiedziała Lisa. – Dobrze zrobiłaś, zgłaszając to.

– Zupełnie opacznie to zrozumiałam – szepnęła Amy.

Było jej strasznie wstyd, żarliwie przeprosiła za swoje zachowanie. Żandarmi potraktowali ją szorstko i odeszli. Całe zdarzenie mocno nią wstrząsnęło, nie tylko z powodu przekonania, że jest świadkiem ataku terrorystycznego, ale też intensywności, z jaką w to uwierzyła. Stworzyła scenariusz koszmaru, mając za punkt wyjścia jedynie widok mężczyzny, zdenerwowanego przed spotkaniem z dziewczyną. Dała się ponieść fantazji. Naprawdę się spociła, wracając do wagonu restauracyjnego; wciąż czuła wilgoć pod pachami. To wszystko wydawało się takie realne.

– Musiałaś zareagować – odezwała się Jenna. – Wyobraź sobie, co by było, gdybyś miała rację i nic nie zrobiła.

– Tak czy inaczej, to skutki tego urazu głowy. Lekka paranoja. Nie martw się – dodała Lisa. – To może się przydarzyć każdemu. Byłam kiedyś na Heathrow i ktoś zostawił torbę pod ścianą w hali odlotów. Wyobraźcie sobie! Na Heathrow. Już miałam to zgłosić, gdy wrócił właściciel. Stał w kolejce po kanapkę. Idiota. Skończyło się na tym, że podeszłam do niego i powiedziałam mu, co myślę, a on kazał mi spadać.

Amy uśmiechnęła się blado. Wiedziała, że przyjaciółka próbuje ją pocieszyć. Członkowie załogi roześmiali się z ulgą i pociąg ruszył w dalszą drogę. To zdarzenie będzie dla nich tematem tygodnia. Angielka i jej paranoja. Ale nie tym się martwiła. Ważniejsze było to, że jej mózg funkcjonował w sposób, jakiego kompletnie nie rozpoznawała.

SZEŚĆ

25 lutego

Amy leżała w zaciemnionej kuszetce, słuchając uspokajającego rytmu pociągu. Widziała cienką linię światła na krawędzi rolety w niewielkim oknie. Wiedząc, że jej przyjaciółki jeszcze śpią, przesunęła się po cichu i uniosła róg granatowej tkaniny z logo linii kolejowych.

Ze świstem wciągnęła powietrze. Okno ujmowało w ramy pejzaż imponujących ośnieżonych gór na tle lazurowego nieba. Wpatrywała się w oświetlone słońcem, poszarpane szczyty, majestatyczne i spokojne, śpiące białe olbrzymy. Rosnące na ich zboczach lasy wydawały się miniaturowe, rozpoznawalne dzięki smugom czarniawej zieleni tam, gdzie ciężki śnieg osypał się z drzew na ziemię.

– Musicie to zobaczyć – powiedziała do przyjaciółek, nie mogąc opanować zachwytu.

Gdy podciągnęła roletę, Lisa i Jenna ocknęły się, mrugając w porannym słońcu.

– O rany! – wykrzyknęła Lisa z przejęciem.

Jenna odgarnęła z twarzy potargane po spaniu włosy i spojrzała w okno. Amy zauważyła, że ma cienie pod oczami.

Kiedy później jadły w wagonie restauracyjnym śniadanie – rogaliki, kawa i sok pomarańczowy – sceneria za oknem pędzącego pociągu ciągle się zmieniała.

– Skąd je wzięli? – spytała Lisa ze zdziwieniem, podnosząc ciepłe puszyste pieczywo bez celofanowego opakowania.

– Pociąg zatrzymał się o czwartej nad ranem – powiedziała Jenna.

Amy i Lisa spojrzały na nią.

– Nie spałaś? – zapytała Amy.

Jenna wzruszyła ramionami.

– Nie mogłam spać. Poszłam się przejść. Załoga pociągu odebrała dostawę. Najwyraźniej są świeżo upieczone.

Wysiadły na peron w Bourg-Saint-Maurice. Para z ich ust unosiła się w zimnym powietrzu niczym pióropusze. Znalazły taksówkę i jadąc, patrzyły przez okna na miasto. Na wiadukcie wyciągnęły szyje, żeby zobaczyć lodowatą spienioną rzekę, która spływała kaskadą po kamienistym dnie między śnieżnymi brzegami.

Dalej taksówka jechała krętą górską drogą, wśród zasp wysokich na dwa albo trzy metry, sięgających znacznie powyżej dachu auta. Na szczycie wzniesienia ujrzały przed sobą panoramę szczytów i płaskowyżów, a słońce oświetlało tak wiele kilometrów bieli, że nie sposób było ogarnąć wszystkiego wzrokiem. Amy czuła moc w tych górach, siłę, która jednocześnie wyciszała i uczyła pokory. Były urzekająco piękne, ale wiedziała, że są również niebezpieczne. Jej rodzinę spotkała tu tragedia.

– Pogoda jest dobra, nie? – zagadnął taksówkarz.

Przytaknęły, zahipnotyzowane widokami.

– Jutro przysypie śniegu – dodał.

Gdzieniegdzie w oddali dostrzegały domy, niektóre tradycyjnie drewniane, inne bardziej nowoczesne. Każdy wydawał się maleńki w porównaniu z ogromem jaśniejących w słońcu gór. Minęły Val d’Isère, z hotelami i restauracjami dla turystów, i znów wjechały w góry, pozostawiając wioskę za sobą.

– Gdzie mieszka twoja ciotka? – spytała Lisa.

– Mniej więcej półtora kilometra stąd. Trochę daleko – odparła Amy. – Ale poczekaj, aż zobaczysz widoki.

Po dziesięciu minutach taksówkarz zwolnił, a następnie skręcił w wąską drogę, gdzie koła nieco ślizgały się po śniegu. Za zakrętem ukazało się przytulone do zbocza nowoczesne arcydzieło ze szkła i stali.

– To ten dom? – W głosie Jenny brzmiało zaskoczenie.

– Tak – potwierdziła Amy.

Widok przywołał uśmiech na jej twarz. Minął rok, odkąd była tu ostatnio, i poczuła radość na myśl o nadrabianiu zaległości z ciocią Esme.

– O mój Boże – szepnęła Lisa, robiąc wielkie oczy ze zdumienia – dlaczego nigdy wcześniej nas tu nie zaprosiłaś?

Amy wzruszyła ramionami. Zaprosiła je kilka lat temu, ale obie zaplanowały już wtedy wyjazdy na narty z mężami.

Gdy wjechali na podjazd, w drzwiach pojawiła się jej matka, Martha. Amy uniosła wzrok – pamiętała ją ze spotkania latem minionego roku i czuła ciekawość, jakby matka mogła się zmienić przez czas jej amnezji. Okazała się taka sama: drobna, z modnym balejażem pod kaszmirową błękitną czapką. Miała na sobie dopasowany kolorystycznie sweter, którym się otulała.

– Dziewczyny! – Uśmiechnęła się do nich promiennie i w jej policzkach zrobiły się dołeczki. Wyglądała ładnie i dziewczęco, mimo że stuknęła jej pięćdziesiątka. – Jak miło was wszystkie widzieć.

Amy szła ścieżką ostatnia i zatrzymała się, gdy zauważyła, że matka obrzuca ją badawczym spojrzeniem.

– Wyglądasz trochę blado, Amy – odezwała się. – Jak się czujesz po wypadku?

– Nieźle. Nie miałaś kłopotu z kluczami?

– Nie, były w sejfie, jak powiedziałaś.

Pocałowały się lekko w policzki i Amy zesztywniała, czując nikły zapach alkoholu. Natychmiast doznała znajomego bolesnego skurczu serca. Była dopiero jedenasta.

– Przepraszam, że nie odwiedziłam cię w szpitalu – dodała Martha.

– Już ci mówiłam, nie było takiej potrzeby. Spędziłam tam tylko kilka dni, a z Dorset jest daleko do Londynu.

– A jak pamięć? Wróciła?

– Nie.

Martha położyła dłoń na ramieniu Amy.

– Biedactwo. – Odciągnęła ją od otwartych drzwi. – Wejdź dalej, jest naprawdę zimno.

– W końcu to zima, mamo, i jesteśmy w Alpach.

– I po co ten sarkazm? Zdejmij kurtkę. – Wzięła okrycie Amy i powiesiła w szafie w korytarzu. Machnęła ręką w stronę wnętrza domu. – Nie zmienił się. Ani trochę.

– Dobrze się tu czujesz?

Westchnęła i uśmiechnęła się dzielnie.

– W porządku.

Amy przeszła po drewnianej podłodze do salonu, gdzie jej przyjaciółki rozglądały się wokół z szeroko otwartymi oczami – i nic dziwnego. Dom ciotki Esme był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Pośrodku salonu królował wielki kominek, w którym Martha rozpaliła ogień. Całą ścianę z jednej strony tworzyły sięgające od podłogi do sufitu okna, a tuż za nimi rosło kilka sosen; trzydzieści metrów dalej ośnieżone czuby drzew stapiały się z malowniczą panoramą skrzących się białych zboczy.

– Rany! – wykrzyknęła Lisa. Szła przez salon i dotykała skórzanych sof i miękkich narzut, wciąż wpatrzona w okno. – Ten dom jest niesamowity. Co za widok!

W oddali, kilka kilometrów dalej, ciągnęło się jedyne tutaj zbocze ze śladami ludzkiego życia. Zjeżdżała po nim garstka narciarzy. Jenna spojrzała w tamtą stronę.

– Co to?

– La Face – odparła Amy. – Tutejsza słynna czarna trasa.

Maleńkie postacie bezszelestnie spływały z góry.

– Jest trudna? – zapytała Jenna.

– Tak, stroma i miejscami niewiarygodnie wąska. I biegnie tuż nad skrajem przepaści. Trzeba szybko skręcać, to piekło dla ud.

– Jeździłaś tam? – W głosie Lisy brzmiało podniecenie.

Amy nie musiała patrzeć na matkę, by wiedzieć, że jej twarz pociemniała z dezaprobaty.

– Kiedy miałam trzynaście lat. Ciocia Esme mnie tam zabrała.

– Mogłaś zginąć – warknęła Martha.

– Ale nie zginęłam – odpowiedziała spokojnie Amy.

– Nie, tylko złamałaś nogę.

– O Boże, serio? – wtrąciła Jenna.

– Tak. Zabrał mnie śmigłowiec. Miałam kilka dni wolnego od szkoły.

Wybuchła potężna awantura, gdy Martha odkryła, że szwagierka zabrała jej córkę na stok, który ona już wcześniej uznała za niebezpieczny. Amy wiedziała, że matka ma rację, ale wciąż podejrzewała, że szuka powodu, by pokłócić się z Esme. Nigdy nie lubiła szwagierki. Wzajemnie działały sobie na nerwy, i to od pierwszego spotkania, ponad trzydzieści lat temu. Esme uważała, że Martha za bardzo przejmuje się swoim wyglądem i tym, co myślą o niej inni. Miała ją za sztywniarę, podczas gdy sama była buntowniczką i lubiła łamać zasady. Martha dowiedziała się, że jej szwagierka jako dziewiętnastolatka wyszła za starszego o kilka lat bogatego mężczyznę. Źródło jego dochodów nigdy nie zostało ujawnione i matka Amy przypuszczała, że było niezupełnie legalne. Nigdy nie poznała François, ponieważ zmarł na guza mózgu rok przed tym, nim zaczęła spotykać się z Peterem, bratem Esme. Widziała tylko owoce jego bogactwa: spektakularny dom w górach, piękny klasyczny dwuosobowy samochód sportowy, olśniewającą biżuterię. I oczywiście to, że Esme w wieku trzydziestu lat mogła robić, co chciała. Na początku małżeństwa Martha i Peter borykali się z problemami finansowymi, ale Peter z uporem powtarzał, że poradzą sobie bez niczyjej pomocy, chociaż Martha nadal po cichu zazdrościła szwagierce majątku.

Amy od dziecka przepadała za Esme, nie tylko dlatego, że ciotka była miła i hojna. Przyjęła je w swoim domu i nalegała, by traktowały go jak własny. Tak, może pływała nago w basenie w rozgwieżdżone zimowe noce, lecz Amy skrycie podziwiała ją za to, tym bardziej gdy Esme wyznała, że lubi myśleć, że François jest jedną z gwiazd i dzięki temu może być blisko niego. Życie potrafi być okrutnie krótkie, mawiała. Nie miała dzieci i Amy zawsze czuła, że ciotka lubi brać ją pod swoje skrzydła i dostarczać jej nowych doświadczeń, w rodzaju jazdy konnej, snowboardu czy alkoholu, albo zabierać na jednodniowe wycieczki, których Martha często nie pochwalała. Peter znalazł się między młotem a kowadłem, ale pozostawał niewzruszony, łagodnie przekonując żonę, że jego siostra nie ma złych intencji.

Incydent z czarną trasą dopełnił miary. Po wypadku Martha przestała odwiedzać Esme. Siedem lat później wydarzyło się coś nie do pomyślenia: Peter zginął na stoku. Sam wybrał się w odwiedziny do siostry i do tragedii doszło, gdy razem jeździli na nartach.

Amy wiedziała, że matka po raz ostatni widziała się ze szwagierką na pogrzebie męża. Kobiety różniły się jak ogień i woda, a Martha nie miała ochoty niwelować dzielących je różnic. Co gorsza, nie ukrywała, że obwinia Esme o śmierć Petera.

Amy nadal co roku odwiedzała ciotkę i teraz bardzo chciała nadrobić wielomiesięczne zaległości, ale tym razem Esme wspaniałomyślnie przeniosła się do domu swojego partnera Gabriela, po drugiej stronie doliny. Żeby dać Marcie przestrzeń, jak napisała w mailu z października ubiegłego roku. Amy planowała spotkanie z ciotką; może wybierze się do niej, gdy przyjadą mężowie Lisy i Jenny, bo wtedy chwila wytchnienia dobrze jej zrobi.

– Zamierzasz spróbować jeszcze raz? – spytała Jenna, wskazując głową w stronę La Face.

Amy czuła, że matka sztywnieje. Pokręciła głową.

– Nie. Może stąd nie wygląda groźnie, ale podczas zjazdu możesz osiągnąć prędkość do stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. I na razie wystarczy mi jeden upadek – dodała, ostrożnie dotykając wciąż wrażliwego miejsca z boku głowy.

– Cieszę się, że to słyszę, bo inaczej musiałabym tupnąć nogą – powiedziała Lisa. Odwróciła głowę i jej uwagę przyciągnęło okno panoramiczne po drugiej stronie pokoju. Podeszła, wpatrując się w coś na tarasie. – Dobry Boże, czy to basen?

– Zgadza się – potwierdziła Amy.

Dom stał u wejścia do wąskiej doliny, z górami po obu stronach. W oddali był niewielki las ogromnych sosen, pokrytych śniegiem. A za nimi stał tradycyjny drewniany dom, jedyna siedziba w zasięgu wzroku. W tej części gór nie było ani wyciągów, ani kolejek linowych. Turyści tu nie zaglądali, wystarczały im atrakcje oferowane w Val d’Isère.

– Chcecie obejrzeć resztę domu? – zapytała Amy.

– Przygotuję lunch – zapowiedziała Martha, kierując się do kuchni. – Mam nadzieję, że nikomu nie przeszkadza, że zajęłam już jeden z pokoi – dodała lekkim tonem.

Amy dostrzegła, że jej oczy spochmurniały, i wiedziała, że matka wybrała pokój od frontu, skąd nie widać było doliny.

– Wszystko w porządku? – szepnęła.

Martha skinęła głową.

– Mogę otworzyć wino do lunchu – odparła.

Amy popatrzyła na wychodzącą matkę i niepokój ścisnął jej serce.

SIEDEM

25 lutego

Każdy pokój miał balkon z zapierającą dech w piersiach panoramą. Przy jednym z nich sosny rosły tak blisko, że można było dotknąć ośnieżonych gałęzi. Lisa zgarnęła garść śniegu i rzuciła Amy prosto w twarz.

– Rozejm! – wrzasnęła niemal natychmiast, gdy Amy zaczęła się śmiać i parskać.

– Zrewanżuję się – zapewniła ją Amy.

– Te widoki są niesamowicie inspirujące! – wykrzyknęła Jenna z entuzjazmem.

– Wzięłaś aparat? – zapytała Amy.

– Oczywiście.

– Jenna miała wystawę – oznajmiła Lisa. – W styczniu.

– Naprawdę? – Amy nie kryła zachwytu. – Przepraszam, nie pamiętam. Przyszłam? Było fantastycznie?

Minęła chwila, zanim Jenna odpowiedziała:

– Tak, przyszłaś. I można mówić o sukcesie. W znacznej mierze – dodała chłodno, wracając do sypialni.

Amy zorientowała się, że wkroczyła na niebezpieczny grunt, choć nie rozumiała dlaczego. Poszła za Jenną.

– Cieszysz się, że masz ten pokój?

– Jest idealny.