Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Już myślałeś, że możesz bezpiecznie wrócić do Świata Podstawowego? Nic z tego. Zombi wróciły…
Bobbie ma misję. I nie spocznie, dopóki nie powstrzyma niecnego planu Logana, by podbić świat swoją hordą zombie. Ale im Bobbie jest bliżej od powstrzymania Logana, tym jest dalej od znalezienia lekarstwa dla swojego brata zombie.
Ben ma mniej spektakularną misję: niańki. Pod nieobecność Bobbie musi opiekować się jej młodszym bratem, Johnnym. Któregoś dnia natrafia na sekretny dziennik Logana. I dowiaduje się z niego, że kolejnym celem ma być Pigstep Peggy, legendarna bohaterka.
Tak zaczyna się wyścig z czasem. Czy Ben zdoła wytropić Bobbie i uda im się powstrzymać Logana, zanim hordy zombi znów zaczną atakować? Czy zdołają namówić Peggy do pomocy? I czy Johnny kiedykolwiek przestanie być nieumarłym?
Dowiedz się tego, jak tylko skończysz czytać ten opis!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 170
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału: Minecraft: Zombies Return!
Opracowanie graficzne: A.D. Eno
Projekt okładki: Scott Biel
Ilustracja na okładce: Kaz Oomori
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Renata Jaśtak, Lingventa
Copyright © 2025 by Mojang AB. All rights reserved.
Minecraft, the Minecraft logo, the Mojang Studios logo, and the Creeper logo are trademarks of the Microsoft group of companies.
All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form. No part of this book may be used or reproduced in any manner for the purpose of training artificial intelligence technologies or systems. This work is reserved from text and data mining (Article 4(3) Directive (EU) 2019/790). This edition published by arrangement with Random House Worlds, an imprint of Random House, a division of Penguin Random House LLC
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025
© for the Polish translation by Ewa Ziembińska
ISBN 978-83-287-3514-9
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz
Mojej coraz większej rodzinie
Noc była ciemna i pełna wrogich mobów.
Ben je słyszał, tuż za granicą światła pochodni. Słyszał szuranie i człapanie, klekot kości, a w oddali gardłowy, nieludzki jęk.
Instynkt podpowiadał chłopcu, że powinien zawrócić, wejść do domu… schować się przed tymi upiornymi nocnymi odgłosami.
Ale Ben ruszył w ich stronę.
Zadygotał ze strachu, wychodząc poza niewielki krąg światła. Tworzyły go pochodnie, które rozmieścił wokół swojej skromnej chaty. Niski, przysadzisty domek z kamieni i ziemi bynajmniej nie prezentował się imponująco. Ale w ciepłym, złocistym blasku ognia wydawał się jasną, gościnną wysepką w morzu ciemności.
Ben nie lubił opuszczać swojej małej oazy. Ale nawet bez pochodni całkiem sporo widział. Księżyc świecił jasno, a na rozległej równinie widok zasłaniały mu tylko pojedyncze drzewa, rosnące tu i tam. Przy odrobinie szczęścia – i umiejętności skradania się – nie wpadnie w łapy grasujących nocą potworów.
Przed sobą zobaczył jarzące się czerwono ślepia. Ślepia polującego pająka. Ben przykucnął i zastygł w bezruchu. Nawet nie drgnął. Przez chwilę tylko patrzył, żeby sprawdzić, czy czerwone ślepia zatrzymają się na nim. Ale zerkały to tu, to tam, przemieszczając się na zachód.
Chłopiec ruszył na wschód.
Nie chodziło o to, że sobie nie radził. Wyszedł cało z niejednej walki. Miał na wyposażeniu żelazny miecz, tarczę i żelazną zbroję – nie najlepszy ekwipunek, jakiego w życiu używał, ale dość dobry, żeby zapewnić mu przewagę w starciu z każdym mobem napotkanym w Nadziemiu.
Lecz takiej nocy jak ta, na otwartej równinie takiej jak ta, walka wzbudziłaby za dużo zainteresowania. Napastnicy mieliby przewagę liczebną i łatwo by go pokonali. Lepiej się po cichu przyczaić i uniknąć starcia, jeśli to możliwe.
Wszystko było o wiele łatwiejsze, kiedy miał partnerkę. Jednak teraz sytuacja przedstawiała się zgoła inaczej. Ostatnio Ben rzadziej bywał podróżnikiem… a częściej niańką.
I niezbyt dobrze mu to szło.
– Johnny? – szepnął. – Johnny, jesteś tam?
Jakby w odpowiedzi znów rozległ się ten gardłowy jęk, bliżej niż przedtem. Ben usiłował przeniknąć wzrokiem ciemności i rozejrzeć się po okolicy. Kawałek dalej ujrzał zarys humanoidalnej postaci. W świetle księżyca niewiele dało się zobaczyć, ale dostrzegał wyciągnięte ręce i chorobliwie zielonkawy odcień skóry.
Zombi. Ale czy to był ten zombi, którego szukał Ben?
Chłopak podkradł się bliżej i dopiero wtedy zapytał jeszcze raz:
– Johnny, czy to ty?
Odpowiedział mu warkot. Warkot… i bezmyślny wściekły atak.
Ben zareagował odruchowo: odskoczył, chlastając mieczem. W ten sposób usunął się poza zasięg potwora, jednocześnie zadając mu obrażenia.
Kiedy znalazł się tak blisko, w blasku księżyca zorientował się, że to nie jest zombi, którego szukał. I całe szczęście – miał dbać o bezpieczeństwo Johnny’ego, a nie ciachać go mieczem.
Ale tego zombiaka? Z tym mógł sobie walczyć, ile dusza zapragnie.
Ben skoczył do przodu, ciął, cofnął się, starając się cały czas pozostawać poza zasięgiem łap zombi. Tak długo unikał kłopotów, że wręcz przyjemnie było wreszcie zaszaleć.
Ale wyszedł z wprawy. Źle skalkulował swój ostatni atak i pazury monstrum drasnęły jego pierś. Ben zatoczył się do tyłu. Mimo napierśnika poczuł ostry ból.
– Aleś ty niewychowany! – mruknął i chlasnął mieczem. Zombi padł, pokonany, i zostawił po sobie ochłap zgniłego mięsa. Ben wiedział, że to mięso jest jadalne, a akurat kończyły mu się zapasy. Ale nie był aż tak zdesperowany. Jeszcze nie.
W pobliżu rozległ się kolejny jęk. Właśnie tego się obawiał: walka wzbudziła niepożądane zainteresowanie. Ben obrócił się na pięcie, wznosząc miecz…
I powstrzymał się w samą porę.
– Johnny! – zawołał. – Mało brakowało, a rozrąbałbym cię na pół. Niedobry dzidziuś!
Stojący przed nim mob istotnie był dzidziusiem… lecz nietypowym. Johnny został zaatakowany podczas oblężenia zombi i przemieniony w nieumarłego. Miał zieloną skórę, czerwone oczy błyszczały mu spod gęstych czarnych brwi, a jego ubrania były brudne i złachmanione. Miał na sobie również smycz, po którą natychmiast sięgnął Ben.
Johnny warknął i kłapnął zębami na jego dłoń.
– Ej! Nie! – skarcił go Ben. – Wprawdzie nie ma tu twojej siostry, ale to nie znaczy, że wolno ci znów robić kłap, kłap. Zachowuj się.
Johnny warknął, ale to niskie, ciche warknięcie zabrzmiało w uszach Bena prawie jak przeprosiny.
A może było po prostu warknięciem, a Ben spędzał za dużo czasu w towarzystwie zombi.
W życiu spotkał wielu zombi-osadników i te spotkania zazwyczaj kończyły się walką – z której zwycięsko wychodził Ben. Ale między nim a Johnnym narodziła się dziwna, szczególna więź. Sprzyjał temu również fakt, że starszej siostrze Johnny’ego, Bobbie, jakoś udało się nauczyć braciszka podstawowych manier.
Kiedy spotkali się po raz pierwszy, Bobbie zatrudniła Bena, żeby pomógł jej znaleźć lekarstwo na chorobę brata. Ale zostali rozdzieleni… i ostatnią rzeczą, jaką Ben od niej usłyszał, była informacja, że to on jest teraz odpowiedzialny za bezpieczeństwo jej brata.
Ben lubił odpowiedzialność mniej więcej tak, jak zombi lubiły światło słońca. Co przypomniało mu…
– Musimy wracać do domu – oznajmił i tym razem mały potworek nie protestował, kiedy chłopiec złapał smycz. – Niedługo wzejdzie słońce. Więc jeśli nie masz ochoty zakładać swojej specjalnej czapki…
Ben podsunął mu wydrążoną dynię. Kiedy Johnny zakładał ją jak kask, chroniła go przed słońcem, ale malec nienawidził jej nosić. Na jej widok od razu zaczął powarkiwać i burczeć, ciągnął za smycz, jakby próbował się wyrwać.
– Okej, już ją chowam do ekwipunku! – obiecał Ben. – Z tym że w tej sytuacji powinniśmy zaraz wracać do domu. Bobbie nigdy nas nie znajdzie, jeśli odejdziemy za daleko. I z całą pewnością mi nie wybaczy, jeśli się spalisz. Mnie też byłoby trochę przykro.
Na dźwięk imienia siostry Johnny wydał z siebie niski, żałosny warkot. Znów szarpnął smycz, ale tym razem delikatniej. Nie próbował się wyrwać Benowi – chciał go wyprowadzić na równinę.
– Więc to dlatego się wymknąłeś – zrozumiał Ben. – Tęsknisz za siostrą, tak? Chcesz iść jej szukać?
Warkot Johnny’ego brzmiał trochę jak mruczenie kota.
– Sorry, kolego – powiedział Ben. – Nadziemie jest za duże. Bobbie może być wszędzie. – Pokręcił głową. – Musimy zostać na miejscu i wierzyć, że to ona odnajdzie nas.
Gdy wracali do chaty, Johnny sprawiał wrażenie obrażonego. Ociągał się, nie zwracając uwagi na Bena, który popędzał go szeptem. Oczywiście Johnny nie musiał się obawiać nocy. Potwory z Nadziemia uznawały go za swego; natomiast Bena uznawały za potencjalny posiłek. I to smaczny!
– Jesteśmy już prawie w domu – szepnął Ben. – Wyśpimy się i wszystko będzie wyglądać lepiej, kiedy… oooooch, skarby!
Nawet w obliczu zagrożenia i niepewności Ben był w głębi duszy podróżnikiem. A podróżnicy kochali łupy.
– Mały przystanek nie zaszkodzi – wytłumaczył sobie.
Ben nigdy wcześniej nie szedł tą ścieżką. To, co z daleka wziął za zwykłe drzewo, okazało się łukiem z kamienia i obsydianu. Wyglądało trochę jak portal, ale niekompletny – albo może taki, który popadł w ruinę. Ben nie miał odpowiednich narzędzi, więc nie mógł zabrać obsydianu, ale przy konstrukcji stała skrzynia. Cokolwiek zawierała, mógł to sobie wziąć.
Ben uniósł wieko i serce w nim zaśpiewało na widok lśniącego złota. Przez chwilę myślał, że znalazł złote jabłko – kluczowy składnik lekarstwa, którego potrzebował Johnny.
Ale jednak nie. W skrzyni nie było złotego jabłka, tylko złota marchewka.
– Może zadziała tak samo? – zastanowił się na głos i podsunął Johnny’emu marchewkę do spróbowania. Zombik odepchnął złocone warzywo.
– Cóż, prawdopodobnie nie – przyznał Ben i schował marchewkę do ekwipunku.
Kiedy zostawili za sobą ruiny portalu, łatwo odnaleźli chatę. W taką noc jak ta światło było widać z bardzo daleka.
Weszli w krąg pochodni i Bena ogarnęła ulga. Znów mógł poczuć się bezpiecznie. Przestał się oglądać przez ramię i spodziewać zasadzki.
Za szybko stracił czujność.
Blask pochodni nie pozwalał się pojawiać nowym potworom. Ale nie zawsze odstraszał te, które już grasowały w nocnych ciemnościach. A jeden z nich trafił do chaty. Kiedy wyszedł zza rogu i znalazł się na widoku, obwieścił swoją obecność… nagłym, przerażającym sssssssykiem.
– Creeper! – jęknął Ben. – Cofnij się!
Chłopiec stanął między creeperem a Johnnym i odepchnął zombika w ostatniej chwili, kiedy stwór eksplodował. Poczuł wybuch na całych plecach, osłoniętych zbroją, ale zdołał się utrzymać na nogach. Gdyby poruszał się trochę wolniej, obaj z Johnnym mogliby zostać zmieceni z powierzchni ziemi. Tym razem mieli szczęście.
– Nic ci nie jest? – zapytał Ben, a Jonny zaburczał coś gderliwie.
Ben odwrócił się i ocenił szkody, których narobił potwór. Były rozległe. Dokładnie połowa chaty wyleciała w powietrze, a skromny majątek Bena – surowce, które udało mu się zgromadzić w świetle dnia, przechowywane w prostej drewnianej skrzyni – leżał rozrzucony na ziemi. W miejscu, gdzie stał creeper, ziała teraz wielka dziura, a eksplozja zniszczyła rozmieszczone w pobliżu pochodnie. W każdej chwili mogły się pojawić następne potwory.
– To beznadziejne – westchnął Ben. – Nie mam materiałów, żeby zbudować lepszą chatę. – Odwrócił się do Johnny’ego. – I nie mogę jednocześnie pilnować ciebie i wydobywać surowców w kopalni.
Zajrzał do leja, wyrwanego eksplozją. Pod ziemią zobaczył tory kolejowe, które go tu przywiodły. Pamiętał, dokąd prowadziły.
– Ale wiem, gdzie możemy znaleźć prawdziwe schronienie. – Uśmiechnął się szeroko i klepnął zombika w ramiona. – Logan już nie korzysta ze swojej fortecy. Może byśmy się tam wprowadzili, co?
Johnny chciał pogryźć ręce Bena, więc chłopiec szybko je cofnął.
Był pewien, że Johnny chce mu w ten sposób powiedzieć: Dobry pomysł, Ben. Jesteś najlepszy. Prowadź!
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji