Miłosne ryzyko - Anne Mather - ebook

Miłosne ryzyko ebook

Anne Mather

3,4

Opis

Po śmierci żony znany architekt Jack Connolly przeprowadza się do Anglii. Kupuje posiadłość nad morzem i sam ją remontuje. Nie szuka towarzystwa, przygód ani uczuciowych zawirowań. Jednak gdy pewnego dnia poznaje piękną prawniczkę Grace Spencer, czuje, że przy niej odnalazłby na nowo radość życia. Lecz Grace jest dziewczyną jego przyjaciela…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 146

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (31 ocen)
9
5
9
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anne Mather

Miłosne ryzyko

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Gdy Jack przekroczył próg domu, usłyszał dzwonek telefonu. Ogarnęła go pokusa, żeby nie odbierać. Wiedział, kto mógł dzwonić. Minęły zaledwie trzy dni od ostatniej rozmowy ze szwagierką, ale Debra rzadko kiedy dawała mu dłużej odetchnąć. Jako siostra Lisy, jego zmarłej żony, czuła się w obowiązku regularnie sprawdzać, czy wszystko u niego w porządku.

Prawda jest taka, że wcale nie potrzebuję opieki, myślał zrezygnowany. Doskonale radzę sobie sam.

Położył na stole w kuchni torbę z ciepłą jeszcze bagietką, którą kupił w najlepszej piekarni w wiosce, i podniósł słuchawkę telefonu wiszącego na ścianie.

‒ Connolly, słucham – powiedział z nadzieją, że to jakiś akwizytor. Nadzieje szybko jednak rozwiał głos Debry Carrick.

‒ Dlaczego ciągle masz wyłączoną komórkę? – spytała z irytacją. – Dzwoniłam do ciebie wczoraj i dwa razy dzisiaj, ale ty zawsze jesteś nieosiągalny.

‒ Dzień dobry, ja także ci życzę miłego dnia – skomentował cierpko. – Nie widzę powodu, żeby ciągle mieć przy sobie komórkę. Wątpię, żeby to, co chcesz mi powiedzieć, nie mogło zaczekać.

‒ A niby skąd wiesz? – rzuciła Debra obrażonym tonem, co nie uszło uwadze Jacka. – Telefon należy mieć zawsze przy sobie. A gdybyś tak miał wypadek? Albo gdybyś na przykład wypadł z tej swojej głupiej łodzi? Doceniłbyś wtedy możliwość kontaktu z kimś, kto mógłby ci pomóc.

‒ Gdybym wypadł z łodzi, telefon i tak nie działałby w wodzie – odparł łagodnie, słysząc, jak Debra prycha zniecierpliwiona niczym rozjuszona kotka.

‒ Zawsze masz na wszystko gotową odpowiedź, prawda, Jack? A tak w ogóle to dzwonię, żeby się dowiedzieć, kiedy wrócisz do domu. Twoja matka martwi się o ciebie.

Jack nie wątpił, że to akurat mogło być prawdą, mimo że zarówno matka, ojciec, jak i rodzeństwo dawno pogodzili się z faktem, że chciał być sam, z dala od rodziny. Dom, który znalazł na dzikim wybrzeżu w Northumbrian, był tym miejscem, w którym chciał żyć. Tutaj odzyskał spokój.

‒ Tu jest mój dom – odparł, zerkając na przestronną, rustykalną kuchnię z nieukrywaną dumą.

Posiadłość, gdy ją kupował, była w opłakanym stanie. Po długich miesiącach życia na walizkach i na kartonowych pudłach, do których zapakował cały swój dobytek, wreszcie udało mu się doprowadzić remont do końca. Większość rzeczy zrobił sam i tym większą miał satysfakcję. Dla niego było to idealne miejsce, by schronić się przed światem i zdecydować, co chce robić dalej ze swoim życiem.

‒ Nie mówisz poważnie! – Już prawie zapomniał, o czym rozmawiał z Deborah, gdy ponownie usłyszał jej podniesiony głos. – Jack, jesteś architektem! Świetnym architektem z wielkimi sukcesami na koncie. To, że po babce odziedziczyłeś niezłą sumkę, nie oznacza, że masz się teraz włóczyć po jakiejś zapomnianej przez Boga dziurze w Anglii.

‒ Rothburn nie jest zapomnianą przez Boga dziurą – zaprotestował. – Zresztą musiałem się wyrwać z Irlandii, Debs. Myślałem, że to rozumiesz.

‒ No tak, rozumiem – przyznała z ociąganiem. – Przypuszczam, że śmierć twojej babci przelała czarę goryczy. Ale cała twoja rodzina jest w Irlandii, wszyscy przyjaciele. Tęsknimy za tobą, przecież wiesz.

‒ Tak, wiem – mruknął. – Słuchaj, Debs, muszę już kończyć. – Skrzywił się, wypowiadając to ewidentne kłamstwo. – Ktoś puka do drzwi.

Kiedy odłożył słuchawkę, oparł dłonie na chłodnej ścianie, oddychając głęboko. Deborah była dobrą dziewczyną, ale wolałby, żeby przestała się mieszać w jego życie.

‒ Wiesz przecież, że ta siksa jest w tobie zakochana.

Odwrócił się i zobaczył, że Lisa siedzi przy stole, lustrując uważnie długie paznokcie. Ubrana była w te same krótkie spodenki i jedwabną bluzkę, które miała na sobie, gdy widział ją po raz ostatni. Jeden sandałek na wysokim obcasie zwisał z jej prawej stopy. Drugiego nie było.

Jack zamknął oczy.

‒ Nie możesz tego wiedzieć – stwierdził beznamiętnie, ale kiedy uniósł powieki, napotkał ponury wzrok Lisy.

‒ Och, oczywiście, że wiem ‒ upierała się. – Była dzieckiem, kiedy wpadłeś jej w oko. Kocha się w tobie od dnia, w którym przyprowadziłam cię po raz pierwszy do domu, żebyś poznał tatusia.

Jack w milczeniu wyjął z torby wciąż ciepłą bagietkę, po czym wziął z lodówki masło i włączył ekspres do kawy. Zmusił się, żeby zacząć jeść, mimo że nie lubił, gdy Lisa patrzyła, jak to robi.

‒ Wrócisz do Irlandii?

Lisa była uparta i mimo że Jack gardził sam sobą za to, że ciągle jej ustępował, znów na nią spojrzał. Wciąż siedziała przy stole, blada eteryczna postać, która mogła zniknąć w każdej chwili. Dziś jednak zamierzała go dręczyć dłużej. Wzruszył obojętnie ramionami.

‒ A nie podoba ci się tutaj? – odbił piłeczkę, czekając, aż kubek wypełni się kawą z ekspresu, czarną i mocną, taką, jaką lubił.

‒ Chcę tylko, żebyś był szczęśliwy. Dlatego tu jestem.

‒ Naprawdę? – Nie krył sceptycyzmu.

Według niego Lisa robiła wszystko, by ludzie pomyśleli, że zwariował. Na litość boską, wciąż rozmawiał z martwą osobą. Czy nie był to wystarczający dowód obłąkania?

Poczuł na twarzy podmuch powietrza i gdy znów spojrzał na stół, jej już nie było. Odeszła, nie pozostawiając po sobie nawet zapachu perfum, których zawsze używała. Żadnego dowodu, że przychodziła naprawdę, a nie że była jedynie wytworem chorego umysłu.

Na początku oddalał od siebie myśl, że wizyty Lisy wskazują na zaburzenia umysłowe. Mimo to udał się do lekarza w Wicklow, który wysłał go do psychiatry w Dublinie. Ten z kolei wydał opinię, że w ten sposób Jack radzi sobie z żałobą. Ponieważ nikt poza nim nie widział ducha, był nawet gotów uwierzyć w to, co powiedział psychiatra. Wizyty jednak nie ustawały i po pewnym czasie przyzwyczaił się do obecności zmarłej żony i nie przejmował się już swoim stanem umysłowym. Poza tym nigdy się nie obawiał, że Lisa może go skrzywdzić.

Westchnął ciężko i, trzymając w dłoni kubek, wyszedł z kuchni, kierując się w stronę słonecznego salonu. Pokój był duży, z wysokim sufitem i meblami wykonanymi z ciemnego dębu i skóry. Jasne ściany kontrastowały z drewnianymi belkami podtrzymującymi sufit, a z wielkich okien roztaczał się widok na wybrzeże i niebieskozielone wody Morza Północnego.

Jack usiadł w fotelu, opierając stopy na parapecie. Było jeszcze wcześnie, ledwie dziewiąta rano, i cały dzień rozciągał się przed nim, cichy i bez żadnego planu. I to mu się właśnie podobało.

Mógł spędzić trochę czasu na łodzi. Lubił żeglować i wymieniać uwagi z rybakiem, który często cumował przy małej przystani. Nie to, żeby jakoś szczególnie zależało mu na towarzystwie. Mimo że bardzo cierpiał, gdy Lisa zginęła w wypadku, powoli wychodził z żałoby. Minęły już w końcu dwa lata od jej śmierci i był najwyższy czas, by przestał żyć przeszłością. I prawie mu się to udawało poza chwilami, gdy żona zjawiała się, żeby go dręczyć.

Kiedy pojawiła się po raz pierwszy? To musiał być jakiś miesiąc po pogrzebie. Odwiedzał jej grób na przykościelnym cmentarzu w Kilpheny, kiedy zdał sobie sprawę, że koło niego stoi Lisa. Boże, tamtego dnia całkowicie wyprowadziła go z równowagi. Był niemal pewien, że przez pomyłkę pochowano prochy innej młodej kobiety, a Lisa żyje, choć szczątki wydobyte ze spalonego samochodu bez wątpienia należały do jego żony. Tylko jedna rzecz pozostała nietknięta ogniem ‒ śliczny designerski sandałek. Dlatego Lisa, ilekroć przychodziła do niego, miała na nogach tylko jeden but. Uważał, że to niekonsekwentne. Skoro mogła nawiedzać go znienacka, ubrana jak przed śmiercią, dlaczego nie mogła mieć na nogach dwóch sandałków? Dziwił się sobie, że rozmyślał o takich głupstwach, jakby nie było większych problemów. Z czasem nauczył się, by nie rozmawiać z Lisą o tak prozaicznych sprawach. Nie przychodziła na pogawędki. Lubiła go prowokować, tak jak robiła to przez trzy lata ich małżeństwa.

Dopił kawę i podniósł się z fotela. Nie mógł całego dnia spędzić na analizowaniu dziwacznego związku z duchem żony. Może lepiej by było, gdyby się zastanowił, czy przypadkiem naprawdę nie oszalał.

Uznał, że na problemy najlepsza jest praca fizyczna. Na początku zajął się drobnymi naprawami, a ponieważ zapowiadało się ładne popołudnie z lekkim, ciepłym wiatrem, postanowił pożeglować. Kiedy wracał z wycieczki, zdążył zapomnieć o tym, że jeszcze rano poddawał analizie swój umysł i kwestionował zdrowie psychiczne. Kupił od rybaka solidną porcję świeżych małż, a w małym warzywniaku sałatę i w pogodnym nastroju ruszył do domu. Postanowił, że na kolację przyrządzi owoce morza. Jego gosposia, która wiecznie narzekała, że źle się odżywia, byłaby zadowolona.

Stał w kuchni, przy lodówce, popijając zimne piwo z puszki, kiedy usłyszał szuranie na podjeździe. Do diabła, pomyślał. Odstawił puszkę i poszedł w kierunku drzwi wejściowych. Ostatnią rzeczą, jakiej tego dnia potrzebował, było towarzystwo. Właściwie nigdy nie miał żadnych gości. W każdym razie nie takich, którzy parkowali na podjeździe. Zdarzało się, że przychodził któryś z rybaków albo listonosz. Poza tym nikt, poza jego najbliższą rodziną, nie wiedział, gdzie mieszka.

Kiedy rozległ się dzwonek, wiedział, że będzie musiał otworzyć.

‒ Na co czekasz?

Usłyszał głos Lisy.

‒ Co mówisz? – spytał, zwracając się w jej stronę.

‒ Otwórz drzwi – poleciła.

‒ Właśnie to robię – mruknął cicho, mając nadzieję, że ten, kto stoi za drzwiami, nie słyszy go. – Dlaczego ci tak na tym zależy, żebym wpuścił nieproszonego gościa?

‒ Dwóch nieproszonych gości – uściśliła.

‒ Kim oni są?

‒ Sam zobaczysz.

Jack pokręcił głową, nie bardzo wiedząc, co o tym myśleć. Lisa bardzo rzadko pojawiała się dwa razy w ciągu dnia. Próbowała go przestrzec czy też cieszyła ją niespodziewana wizyta?

Wreszcie otworzył drzwi. Na zewnątrz stał mężczyzna, którego ostatni raz widział wieki temu. On i Sean Nesbitt dorastali razem, a także studiowali na tej samej uczelni w Dublinie i dzielili mieszkanie. Sean wybrał informatykę, a on architekturę. Potem ich drogi się rozeszły. Widywali się sporadycznie, kiedy akurat obydwaj w tym samym czasie odwiedzali swoich rodziców w Kilpheny. Ale po ślubie z Lisą nie widział go ani razu. Bez wątpienia Sean był ostatnią osobą, jaką spodziewał się zobaczyć.

‒ Nie wierzę! Skąd się tu wziąłeś? I jak mnie znalazłeś? – zawołał zdziwiony.

‒ Witaj, stary. Zapomniałeś, że jestem ekspertem komputerowym? Mam swoje sposoby – zaśmiał się, zerkając w stronę srebrnego mercedesa, który zaparkował na podjeździe. – Nie jestem sam. Przyjechałem ze swoją dziewczyną. Nie masz nic przeciwko, że wejdziemy razem?

Lisa miała rację, pomyślał. Było ich dwoje.

‒ Ależ skąd.

‒ Świetnie ‒ odparł i podbiegł do samochodu, pomagając wysiąść młodej kobiecie.

Jack zdążył zarejestrować, że jest szczupła i wysoka, ubrana w dżinsy i biały T-shirt. Bujne, kręcone włosy w odcieniu rudoblond zebrane miała w kucyk. W butach na wysokim obcasie dorównywała wzrostem Seanowi. Kiedy ten objął ją w talii ramieniem, Jack poczuł nagłe uczucie zazdrości. Ile to już czasu minęło, od kiedy ostatni raz trzymał w objęciach kobietę?

Ku jego zaskoczeniu dziewczyna odsunęła się od Seana, idąc w stronę domu z niechętnym wyrazem twarzy. Prawdopodobnie wcale nie miała ochoty tu przyjeżdżać, pomyślał. Nagle zrobiło mu się gorąco, a w piersi zabrakło powietrza. Był zaskoczony tym, jak jego ciało zareagowało na tę nieznajomą dziewczynę. Szarpnęło nim gwałtowne pożądanie, coś, czego nie doświadczał od lat. Do diaska, przecież to dziewczyna Seana. Fakt, że się ze sobą posprzeczali, nie upoważniał go do tego, by ją podrywać, choćby nie wiadomo jak wielką miał na to ochotę. W niczym nie przypominała Lisy. Tamta była drobną blondyneczką, skorą do żarów i flirtów. Dziewczyna Seana zaś wyglądała na poważną i powściągliwą. Patrzyła na niego chłodno. Z obojętnością? A może nawet z wyższością? Jakby zgadła, co mu chodzi po głowie.

Cofnął się do środka, wpuszczając gości.

‒ Grace, poznaj Jacka Connolly. Jack, to Grace Spencer – dokonał prezentacji Sean.

‒ Miło mi – powiedział Jack, wyciągając dłoń i patrząc w niewiarygodnie zielone oczy.

‒ Mnie również. – Jej głos był równie chłodny jak wyraz twarzy. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że Sean zabrał mnie ze sobą.

‒ Ja… Nie, skąd.

Jack zmarszczył brwi. Po akcencie poznał, że musiała pochodzić z tych terenów. W takim razie jakim cudem poznała Seana?

‒ Jesteś stąd, Grace?

‒ Urodziłam się w tych stronach… ‒ zaczęła, ale Sean nie pozwolił jej skończyć.

‒ Jej rodzice są właścicielami miejscowego pubu. Grace wyjechała stąd na studia i od tego czasu mieszka w Londynie.

Jack pokiwał głową. To wyjaśniało, jak się poznali. Sean też mieszkał w Londynie.

‒ Zdecydowałam się jednak wrócić – dodała Grace, rzucając Seanowi ostrzegawcze spojrzenie. – Moja matka zachorowała i zdecydowałam się zamieszkać tu, żeby być blisko niej. Sean zaś nadal mieszka w Londynie. Wpadł tylko z krótką wizytą, prawda, Sean?

‒ Zobaczymy – odparł, jakby zbity z tropu. – Wiesz, jak cię znalazłem? Ojciec Grace wspomniał, że jakiś Irlandczyk kupił tę starą posiadłość, ale w życiu bym nie pomyślał, że może chodzić o ciebie. Dopiero jak wymienili twoje imię, powiązałem ze sobą fakty. Jaki ten świat mały, co?

‒ Prawda? – podchwycił Jack, przechylając głowę. Nigdy nie próbował skrywać swojej tożsamości, ale tak naprawdę prawie nikt go tu nie znał. Nikt też nie wiedział o Lisie. – Przyjeżdżasz tu więc co weekend, by odwiedzić Grace i jej rodzinę?

‒ Tak…

‒ Nie!

Odezwali się w tym samym momencie. Jack widział, jak policzki Grace pokryły się rumieńcem.

‒ Przyjeżdżam tak często, jak mogę – powiedział Sean, a jego bladoniebieskie oczy pociemniały ze złości. – Daj spokój, Grace. Przecież wiesz, że twoi rodzice lubią, jak przyjeżdżam. Wiem, że czujesz się trochę zaniedbywana, ale to nie znaczy, że musisz się tak zachowywać, zwłaszcza przy Jacku.

ROZDZIAŁ DRUGI

Grace była rozzłoszczona. Wiedziała, że nie powinna była tu przyjeżdżać z Seanem, ale cóż mogła zrobić? Mimo że z trudem znosiła jego kłamstwa, nie chciała się z nim kłócić przy świadkach, zwłaszcza przy Jacku Connollym, którego spojrzenie wprawiało ją w zakłopotanie. Jack z pewnością nie był typem człowieka, który mógłby się nabrać na oszustwa, nawet przyjaciela, o to się nie martwiła. Za to sen z powiek spędzali jej rodzice, którzy oczekiwali, że poślubi Seana, i na pewno zaczęliby podejrzewać, że coś jest nie tak, gdyby odmówiła i nie przyjechała z nim tu dzisiaj.

Na początku wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Kiedy po raz pierwszy spotkała Seana, była pod wielkim wrażeniem jego uroku. Wierzyła we wszystko, co mówił, dumna, że popularny starszy student poświęca jej tyle uwagi. Jakaż była naiwna, jak bardzo się pomyliła.

Pierwszym poważnym błędem było zaproszenie go do rodzinnego domu, by poznał jej rodziców. Ojciec, zwiedziony obietnicami Seana o łatwym zarobku, zdecydował się wziąć pożyczkę pod zastaw pubu, żeby pomóc sfinansować jego interes. Grace próbowała go powstrzymać. Mimo że wtedy wierzyła, że poślubi Seana, zdawała sobie sprawę, że inwestowanie w serwis internetowy to olbrzymie ryzyko i nie chciała narażać rodziców. Tom Spencer jednak jej nie słuchał. Był przekonany, że przede wszystkim inwestuje w jej przyszłość, za co oczywiście była mu wdzięczna, ale i tak spędziła wiele bezsennych nocy, zastanawiając się, co będzie, jeśli interes nie wypali. Tak też się stało. Piękne marzenie narzeczonego legło w gruzach. Rodzice wciąż nie mieli pojęcia, że Sean stracił ich pieniądze, dlatego Grace postanowiła, że zrobi wszystko, co w jej mocy, aby je odzyskać. Nawet jeśli w tym celu musiała kłamać, że wciąż jest zaręczona.

Rodzice nadal żyli w iluzji, że Sean mieszka w Londynie, by rozwijać swój fantastyczny biznes. Gdyby nie choroba matki powiedziałaby im prawdę, ale na razie milczała, przekonując, że wróciła do domu, bo strasznie się za nimi stęskniła. Jej związek z Seanem był skończony i gdyby miała wybór, wolałaby nie widzieć go już nigdy więcej. Nie po tym, co jej zrobił.

Lecz póki co, stała teraz w progu domu Jacka Connolly’ego, który na pewno nie był zachwycony ich wizytą, ale mimo to zaprosił ich do środka. Wciąż nie rozumiała, dlaczego Sean chciał tu przyjechać. Powiedział, że Connolly stracił żonę w wypadku kilka lat temu i wreszcie nadarzyła się okazja, żeby mu złożyć kondolencje. Odpowiedziała mu, że jest ostatnią osobą, która potrafiłaby komukolwiek współczuć.

Spojrzenie, jakim obdarzył ją Jack przy powitaniu, nie pasowało do mężczyzny pogrążonego w żałobie. Czy żadnemu mężczyźnie nie można już ufać? ‒ zastanawiała się. Z pewnością nie powinna ufać Jackowi Connolly’emu. Drażniło ją to, że był wyjątkowo przystojny i nawet niedbały kilkudniowy zarost tylko dodawał mu uroku. Miał ciemną karnację, jakby dorastał w dużo cieplejszym klimacie, niesforne ciemne włosy i wąskie wargi. Od ojca wiedziała, że niedawno stracił babkę i za odziedziczone pieniądze kupił i samodzielnie wyremontował posiadłość. Cokolwiek myślała o tym mężczyźnie, musiała przyznać, że ma świetny gust. Salon, do którego weszli, urządzony był ze smakiem. Z okien roztaczał się cudowny widok na spokojne tego dnia morze, ostre skały i wydmy.

‒ Przepraszam za mój strój – powiedział Jack, wskazując na poplamione farbą spodnie. – Cały dzień spędziłem na łodzi i jeszcze nie zdążyłem się przebrać.

‒ Na łodzi? Masz łódź? – zawołał entuzjastycznie Sean. – Hej, powiedz, jak to jest być milionerem?

Grace poczuła, że robi jej się niedobrze. Oto, dlaczego Sean chciał się zobaczyć z dawnym przyjacielem.

‒ Może się czegoś napijecie? – zaproponował Jack, ignorując pytanie. Zwrócił się do Grace, która stała przy oknie. – Na co masz ochotę?

Na pewno nie na ciebie, pomyślała infantylnie, rozstrojona spojrzeniem jego ciemnych oczu. Nie wiedziała, co chodziło mu po głowie, i wcale nie była pewna, czy chce to wiedzieć.

‒ Masz piwo? – Sean nie czekał, aż Grace się wypowie. Na szczęście Jack był lepiej wychowany.

‒ Dla ciebie też?

‒ Nie, ja poproszę coś bezalkoholowego – powiedziała ze świadomością, że następnego dnia idzie po raz pierwszy do nowej pracy i nie chciałaby jej rozpoczynać z bólem głowy.

‒ Czy uwierzysz, że ta dziewczyna, choć dorastała w pubie, nie lubi piwa? – Sean przewrócił oczami.

Drgnięcie warg Jacka mogło znaczyć wszystko i nic.

‒ Za chwilę wrócę – powiedział i zniknął za drzwiami.

Grace popatrzyła wymownie na Seana, unosząc jedną brew.

‒ No co? – Odwrócił wzrok, chcąc uniknąć konfrontacji. Z rosnącą ekscytacją rozglądał się po salonie. – Nieźle, co? Założę się, że te meble są warte fortunę. Nie cieszysz się, że przyjechałaś ze mną?

‒ Jakoś nie. – Ledwie znosiła jego obecność i żałowała, że się zgodziła, by ją tu przywiózł. Jedynie ze względu na matkę brała udział w tej farsie.

‒ Przecież to Turner! – zawołał Sean, wpatrując się w obraz wiszący na ścianie. – Dasz wiarę? Autentyk! Jack musi mieć kasy jak lodu. Szczęściarz.

Grace niewiele to obchodziło. Miała gdzieś Jacka Connolly’ego i jego pieniądze. Ten człowiek nie mógł rozwiązać jej problemów.

Jack wrócił niosąc dwie butelki piwa i szklankę coca-coli.

‒ Usiądź, proszę – zwrócił się do Grace, stawiając szklankę na niskim, wypolerowanym stoliczku, na którym leżało kilka ekskluzywnych pism poświęconych jachtom.

‒ Świetnie się tu urządziłeś – stwierdził Sean, zataczając butelką koło. – Skąd wziąłeś te wszystkie rzeczy? Wyglądają na drogie.

‒ Duża część to spadek po babci, pozostałe zaś kupiłem i samodzielnie odnowiłem.

‒ Żartujesz! Stary, od kiedy to zajmujesz się renowacją mebli? Jesteś przecież architektem, projektujesz domy, centra handlowe, szkoły, tego typu rzeczy.

‒ No tak…

Jack nie zamierzał rozwijać tematu, dlaczego robi to, co robi, ale Sean nie chciał odpuścić.

‒ Ach, rozumiem. Masz teraz takie dochody, że nie musisz pracować.

‒ Coś w tym rodzaju – odparł wymijająco. – Smakuje ci piwo?

‒ O, tak. Zimne, takie jak lubię.

‒ Co porabiasz? – spytał szybko Jack. – Nadal wymyślasz gry komputerowe dla tego japońskiego przedsiębiorstwa?

‒ Nie, już nie. Teraz pracuję na swoim.

‒ A czym ty się zajmujesz, Grace?

‒ Skończyła prawo – pospieszył z odpowiedzią Sean, zanim Grace zdążyła otworzyć usta. – Pracowała dla Koronnej Służby Prokuratorskiej.

‒ Naprawdę? – Jack był pod wrażeniem.

‒ A jednak zrezygnowała z kariery i przeniosła się tutaj.

‒ Lubię swoją pracę. Możemy porozmawiać o czymś innym? – wtrąciła Grace.

‒ Ty jako pośrednik w handlu nieruchomościami – rzucił zjadliwie Sean. – Sama wiesz, że stać cię na więcej. Wiesz, co do ciebie czuję, maleńka, prawda? Wiem, że masz teraz rodzinne problemy i musisz być tutaj, ale kiedy wrócisz do Londynu…

Grace przygryzła wargę.

‒ Nie wrócę do Londynu, Sean.

Utrzymywała z nim jeszcze kontakt tylko ze względu na pieniądze, które był winien rodzicom, ale postawiła sprawę jasno. Między nimi wszystko skończone. Czyżby się łudził, że mówiąc do niej w ten sposób przy Jacku Connollym, zdoła ją przekonać do zmiany decyzji?

Tymczasem Jack zdusił jęk zniecierpliwienia. Jeśli Sean i jego dziewczyna mieli problemy, wolał nie być świadkiem ich sprzeczki.

Grace wzięła szklankę z colą w obie dłonie i wypiła szybko. Wiedziała, że Sean jest samolubnym draniem, ale nie mogła już znieść jego zachowania. Mówił, że jedzie do przyjaciela, by złożyć mu kondolencje, a tymczasem nawet nie wspomniał o śmierci żony Jacka.

‒ Powinniśmy już iść – powiedziała, podnosząc się z miejsca.

Sean dopił piwo i także wstał, odstawiając butelkę na jeden z magazynów leżących na stoliku.

‒ Musimy się jeszcze spotkać, stary. – Próbował objąć ramieniem Grace, ale ona szybko podeszła do drzwi. – Może w przyszły weekend? Muszę jutro wrócić do Londynu, ale postaram się wrócić w piątek wieczorem. Co ty na to?

‒ No…

‒ Chciałbym opowiedzieć ci o stronie internetowej, którą założyłem. Świetny interes. Mogłoby cię to zainteresować. Z chęcią podzielę się szczegółami.

Grace chciała krzyczeć. Obawiała się, że Sean prędzej czy później wyciągnie tę sprawę. Od kiedy usłyszał, że Jack mieszka w wiosce, jego intencje stały się jasne.

‒ Tak… ‒ powiedział w końcu bez entuzjazmu Connolly. – Pomyślę o tym.

Grace szła przez hol, zastanawiając się, jak mogła być tak głupia, żeby wierzyć, że Seana obchodzi ktoś więcej niż on sam. Wychodząc, odwróciła się jeszcze, żeby skinąć Jackowi głową na pożegnanie. Ich spojrzenia skrzyżowały się na długie sekundy.

Jack momentalnie poczuł wyrzuty sumienia. Nie miał prawa gapić się na tę dziewczynę, nie miał prawa myśleć w ten sposób o narzeczonej kolegi, nie mógł jednak zaprzeczyć, że Grace jest wyjątkowo seksowną kobietą.

Grace z ulgą opuściła pub. Wspaniale było wrócić do rodzinnego domu i spędzać czas z rodzicami, ale dzień był wyjątkowo frustrujący i potrzebowała złapać oddech. Mimo że lubiła swój pokój w pubie, przeszkadzał jej hałas dochodzący z baru, śmiech gości, głośna muzyka, odgłos parkujących samochodów. Dlatego postanowiła, że poszuka sobie własnego lokum. Wiedziała, że rodzice będą rozczarowani, woleli ją mieć przy sobie, ale przyzwyczaiła się do życia na swój własny rachunek. Poza tym, wynajmując mieszkanie, udowodni rodzicom, że definitywnie opuściła Londyn. Być może dzięki temu uda jej się także pozbyć Seana Nesbitta.

Postanowiła przespacerować się trochę i nacieszyć ciepłym, przyjemnym wieczorem. Matka odzyskiwała siły, drzemiąc. Chemioterapia, która miała rozprawić się z rakiem piersi, wyczerpywała ją i pani Spencer często musiała odpoczywać. Nawet hałas pubu jej nie przeszkadzał.

Grace wybrała ścieżkę nad przystań. Od kiedy wróciła do domu, nie była jeszcze na nabrzeżu, a dawniej, gdy miała jakiś problem, lubiła przechadzać się po plaży. Cały ranek zmarnowała na starej plebani, niedaleko Rothburn, czekając na klienta, który się nie pojawił. A potem musiała odrzucać zaloty namolnego dewelopera, zbliżającego się do pięćdziesiątki Williama Graftona. Przyjechał do agencji, żeby się spotkać z jej szefem, ale szybko przeniósł uwagę na nią.

Westchnęła, kręcąc głową. Naprawdę myślał, że mogłaby się nim zainteresować? Żonatym facetem, w wieku jej ojca?

Zdjęła klamrę, którą spinała włosy, pozwalając, żeby burza rudoblond loków spłynęła kaskadą na ramiona. Od razu poczuła się lepiej. Rozmowa z Williamem Graftonem bardzo ją zirytowała, co skończyło się bólem głowy. Facet był strasznie uciążliwy, a najgorsze, że był stałym klientem pubu i dobrym znajomym jej ojca.

Zbliżając się do plaży, pomyślała bezwiednie o Jacku Connollym. Czy to gdzieś tu trzymał swoją łódź? Ta myśl pojawiła się nagle, zupełnie znikąd. Natychmiast postarała się ją odgonić. Grace zbliżała się już do portu i nie zamierzała pozwolić na to, by myślenie o Jacku Connollym zepsuło jej wieczór. Miejsce wydawało się spokojne. Przy zacumowanych kutrach rybackich piętrzyły się puste skrzynie po rybach i owocach morza, na dowód, że wcześniej tego dnia odbywała się tu sprzedaż. Ale teraz pozostało już bardzo niewielu ludzi. Port dla jachtów był oddzielony od części rybackiej kamiennym łukiem. Migotliwe światełka wskazywały wejście na przystań, gdzie znajdowała się ogromna liczba różnorodnych jachtów – od małych, najprostszych, aż do tych oceanicznych, które pyszniły się swoim przepychem, rzęsiście oświetlone.

Grace zawsze interesowała się żeglowaniem. Gdy była młodsza, zawsze mówiła swojemu ojcu, że zamierza zostać rybakiem, gdy dorośnie. Do dnia, gdy zabrał ją na przejażdżkę jednym z mniejszych kutrów i zapach ryb oraz nieustanne kołysanie na falach sprawiły, że się pochorowała. Uśmiechnęła się w duchu na to wspomnienie i wymieniła pozdrowienie ze starym rybakiem siedzącym na przystani i palącym fajkę. Uświadomiła sobie, że zna tego człowieka, od kiedy była małą dziewczynką. Takie właśnie było Rothburn: każdy znał każdego.

Opierając dłonie na barierkach przystani, rozejrzała się uważnie, przyglądając się zacumowanym jachtom z większym niż przypadkowe zainteresowaniem. Nie chciała się przyznać nawet sama przed sobą, że ciekawiło ją, jakiego rodzaju jacht należał do Jacka Connolly’ego. Prawdopodobnie ten największy i najdroższy, pomyślała sarkastycznie. Na pewno miał ze trzy pokłady.

‒ Szukasz czegoś?

Tytuł oryginału:

A Forbidden Temptation

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2016 by Anne Mather

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-3172-5

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.