Little Liar - Leigh Rivers - ebook
NOWOŚĆ

Little Liar ebook

Leigh Rivers

0,0

395 osób interesuje się tą książką

Opis

Książka zawiera opisy przemocy, w tym seksualnej, oraz drastyczne sceny.

Malachi Vize przez całe życie pożądał tylko jednego. Miał cel, którego nie potrafił sobie odpuścić i obsesję na jego punkcie. 

Jego obsesją była Olivia Vize – siostra z rodziny zastępczej. 

Ona pierwsza postawiła go ponad całym światem, a on już na zawsze zamierzał trzymać ją w swoim uścisku. Szczęście mężczyzny zostało jednak roztrzaskane na milion kawałków przez wrogów, którzy chcieli mieć Olivię tylko dla siebie. 

Należała do niego, ale potem ją stracił. 

Zraniony i wciąż zmagający się ze swoimi demonami Malachi zostaje zmuszony współpracować z niespodziewanymi sojusznikami, żeby namierzyć winnych odebrania mu Olivii. Nie podda się, dopóki jej nie odzyska. 

Bez względu na cenę. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                          Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 454

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Little Liar

Copyright © Leigh Rivers 2024

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Katarzyna Zapotoczna

Korekta: Katarzyna Twarduś, Kamila Grotowska, Martyna Janc

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka

Projekt okładki: Justine Bergman @jab.dsgn

ISBN 978-83-8418-194-2 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

1

Malachi, lat 4

Tatuś niósł mnie na barana w stronę placu zabaw w dolnej części okolicy, w której mieszkaliśmy. Czułem wiatr we włosach.

Mamusia była w pracy, więc planowaliśmy pobawić się trochę razem, zanim pojedziemy po nią nowym autem tatusia. Dzisiaj wieczorem pieczenie ciasteczek!

– Fajnie było w szkole? – zapytał tatuś.

– Tak! – krzyknąłem w odpowiedzi.

Przytulałem go mocno za głowę, gdy przechodziliśmy przez ulicę. Kropelki deszczu spadały mi na twarz. Na szczęście miałem na sobie płaszcz przeciwdeszczowy i kalosze, więc będziemy mogli wskakiwać w kałuże.

– Tatusiu?

– Tak, synku?

– Możemy w drodze do domu jeszcze raz pójść na lody?

Roześmiał się i zrzucił mnie z pleców. Chichotałem i krzyczałem, kiedy mnie łaskotał. Potem odstawił mnie na ziemię, wytarł mi buzię z lodów czekoladowych i wziął za rękę.

– Jeśli wystarczy nam czasu, to tak – odpowiedział. – Za godzinę musimy odebrać mamusię z pracy.

Z szerokim uśmiechem zacząłem podskakiwać, zaliczałem przy tym każdą kałużę. Nagle obok nas przejechała ogromna ciężarówka. Skrzywiłem się, zasłoniłem uszy i mocno zacisnąłem powieki.

– Hej – powiedział tatuś.

Przykucnął przede mną, dopóki ciężarówka nie przejechała. Nadal jednak boleśnie dzwoniło mi w uszach. Chciałem, żeby już przestało. Dlaczego wciąż to słyszałem?

Dolna warga zaczęła mi drżeć. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że tatuś mi się przygląda.

– Jest coraz gorzej, co?

Powoli pokiwałem głową. Nie lubiłem głośnych dźwięków. Bolały mnie od nich uszy i tak dziwnie ściskało w klatce piersiowej.

– Chodź – zachęcił, wstając i biorąc mnie za rękę. – Pohuśtamy się trochę i pójdziemy na lody.

Znowu uśmiechnięty, w podskokach przemierzyłem z tatusiem plac zabaw. Podsadził mnie na huśtawkę, a potem zaczął wysoko popychać. Uśmiechałem się coraz szerzej i krzyczałem coraz głośniej.

Na placu nie było żadnych innych dzieci, z czego się cieszyłem. Nigdy nie przychodziliśmy tu, gdy robiło się tłoczno. Tatuś chyba lubił, kiedy byliśmy tylko we dwoje.

Zawsze zabierał mnie do parku. Albo na basen, gdzie uczył, jak unosić się na wodzie.

Teraz pogonił mnie w stronę karuzeli.

– Nie będę kręcił za szybko – obiecał i naciągnął mi kaptur na głowę, bo deszcz padał coraz bardziej. – Trzymaj się mocno.

Zanim jednak mógł to zrobić, sapnąłem i się pochyliłem.

– Tatusiu, spójrz!

Na barierce wił sieć pajączek. Był malutki i czarny, a deszcz mu przeszkadzał. Tatuś wyciągnął palec i stworzonko na niego weszło.

– Zobacz no – powiedział, siadając obok mnie. Karuzela pod nim zaskrzypiała. Przybliżył palec do mojej ręki. – Chcesz go potrzymać?

Skinąłem i, trochę zestresowany, położyłem dłoń na swoim kolanie, wnętrzem do góry. Zachichotałem, kiedy pajączek wgramolił się na moją rękę. Wydawał się taki mały, bezbronny i samotny. Przez deszcz musiało mu być mokro i zimno.

– Możemy go zabrać do domu? – zapytałem tatusia.

Już miał odpowiedzieć, ale wtedy nad naszymi głowami rozległ się grzmot, a ja podskoczyłem ze strachu. Odruchowo zacisnąłem pięści, przez co przypadkowo zmiażdżyłem i upuściłem pajączka. Wylądował w małej kałuży.

Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w niego szeroko otwartymi oczami. Nie poruszył się.

– Nie! – krzyknąłem i spróbowałem po niego sięgnąć, ale tatuś mnie powstrzymał. – Uratuj go, proszę!

– On tylko śpi, synu. Grzmoty usypiają pająki. Wszystko z nim dobrze. To co, idziemy na te lody?

– Ale… ale…

Wziął mnie na ręce. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach.

– Wszystko dobrze, Malachi. Nie smuć się. On tylko śpi.

Przytuliłem się do tatusia i płakałem, bo przecież zgniotłem tego pajączka. Wiedziałem, że umarł przeze mnie. Cały się trząsłem od szlochów, dopóki nie zasnąłem w objęciach tatusia, który wynosił mnie z placu zabaw.

– Jesteś takim dobrym dzieciakiem, Malachi.

Lubiłem ciszę. Wtedy uszy mnie nie bolały, a w brzuszku nie pojawiały się złe motylki, które tylko czekały, aż ktoś na mnie nakrzyczy.

W domu nigdy nie było cicho.

Kiedy mamusia zostawiała mnie samego, bawiłem się pudłami, które rozmieściła wokół. Czasami były na tyle duże, że mogłem wejść do środka i zamknąć wieczko. Ukrywałem się w nich i czekałem, aż mamusia wróci i zabierze mnie do mojego pokoju.

Za bardzo się bałem, żeby szukać teraz tych pudeł. Czy mamusia już jest? A może tatuś? Od tak dawna go nie widziałem.

Zsunąłem się z łóżka i prawie potknąłem o worek z brudnymi ubraniami, gdy szedłem w stronę drzwi od swojej sypialni. Pociągnąłem za klamkę. Dolna warga zaczęła mi drżeć.

Dlaczego się nie otwierały?

– Mamusiu? – zawołałem, uderzając piąstką o drewno. Zakaszlałem w dłoń i spróbowałem raz jeszcze. – Tatusiu?

Jak każdej nocy – brak odzewu. Było mi smutno, że mamusia już mnie nie tuli. Tatuś przytulał mnie kiedyś tak mocno i tak długo, aż nie zacząłem krzyczeć i chichotać.

Muzyka grała za głośno. Ona znowu mnie nie usłyszy. Oczy napełniły mi się łzami. Zwiesiłem głowę i wróciłem do łóżka. Po drodze się potknąłem, bo nic nie widziałem. Mamusia zabrała mi lampkę po tym, jak raz zapytałem, kiedy tatuś wróci do domu i poczyta mi bajkę na dobranoc.

Powiedziała wtedy, że jestem niegrzecznym chłopcem, bo nie śpię, ale ja wcale nie czułem się zmęczony. Brzuszek mnie bolał, i policzek też. Mamusia uderzyła mnie, bo płakałem i prosiłem, żeby mi poczytała zamiast tatusia.

Wierzchem dłoni otarłem łzy z policzków i otuliłem się swoim kocykiem, żeby trochę się rozgrzać. Ostatnio zawsze czułem zimno. Deszcz przeciekał przez okno i moczył podłogę. Próbowałem ją osuszyć misiem i teraz on też był mokry.

Zasnąłem, a gdy się obudziłem, obejmowała mnie mamusia. Dziwnie pachniała, no i łóżko było mokre. Może mamusia też potrzebowała pieluszki, tak jak ja? Czasami pupa mnie swędziała. Zwłaszcza gdy chodziłem w jednej pieluszce przez kilka dni.

Uśmiechnąłem się i spojrzałem na jej twarz. Miała zamknięte oczy i chrapała, więc wtuliłem głowę w jej klatkę piersiową i ponownie zasnąłem.

Znowu czułem się szczęśliwy.

Następna noc była taka sama.

Następny tydzień też.

Kilka tygodni.

Miesięcy.

Chyba mam już pięć lat?

Mamusia uważała, że jestem dziwny. Nie lubiła mnie takiego. Jak przestać być dziwnym? Nie chciałem być inny. Mamusia winiła mnie za to, że tatuś uciekł.

Po szkole trzymała mnie za rękę przez całą drogę do autobusu. Powiedziała, że tatuś przesłał mi prezent urodzinowy i że czeka w domu. Uśmiechnąłem się radośnie i resztę drogi pokonałem w podskokach. Musiałem ciągnąć za sobą mamusię, bo ledwie szła prosto i śmierdziała piwem.

– Zwolnij, Malachi – syknęła i tak mocno pociągnęła za rękę, że aż mnie rozbolała. Od razu przestałem się uśmiechać.

Dzisiaj pomalowała wargi jasnoczerwoną szminką. Odrobinę jej się rozmazała w kąciku ust i na przednich zębach. Nie zamierzałem jej jednak o tym mówić. Nakrzyczała na mnie, gdy ostatnio to zrobiłem.

– Przepraszam – powiedziałem cicho i odtąd szedłem już powoli. Ręka bolała. Mamusia chyba mnie podrapała, ale o tym też nie zamierzałem wspominać.

Na stole czekały na mnie dwa pudełka: jedno kartonowe, z małymi dziurkami, a drugie szklane. Z przodu leżała kartka urodzinowa z wielką cyferką „5”. Mamusia poszła się położyć na kanapie, a ja otworzyłem kartkę. Myślała, że jestem głupi, ale nauczyciel zawsze mi powtarzał, że świetnie sobie radzę ze słowami, dlatego − mimo że charakter pisma był dość niechlujny − udało mi się przeczytać notatkę.

Malachi,

przepraszam, że nie mogę już przy Tobie być, synu. Mam nadzieję, że pewnego dnia mi wybaczysz to, że odszedłem. Widzisz, głowa tatusia nie jest w zbyt dobrym stanie, przez co nie jestem dobry ani dla Ciebie, ani dla Twojej matki. Bardzo się starałem, ale oboje zasługujecie na coś lepszego.

Chciałbym móc Cię wybrać i walczyć z trucizną w moim mózgu, ale nie potrafię. Pewnego dnia znowu się zobaczymy. Miejmy nadzieję, że nie za szybko.

Twój nowy ośmionogi przyjaciel będzie Cię chronił. Wiem, że Ty jego też. Proponuję imię Rex albo Spikey. Nie bój się tego zwierzątka.

W końcu jesteś arachnofilem, tak samo jak ja.

Kocham Cię,

tatuś

Zmarszczyłem brwi i uniosłem wzrok. Mamusia już spała. O co chodziło tatusiowi? Dlaczego nie mógł mnie wybrać? I gdzie odszedł?

Wtedy spojrzałem na pudełko z dziurkami, odłożyłem kartkę na blat i się przybliżyłem. Długimi, brudnymi paznokciami oderwałem taśmę z góry i sapnąłem, gdy po otwarciu okazało się, że w środku chodzi wielki włochaty pająk.

Otworzyłem szeroko oczy.

– Yyy… mamusiu?

Nadal chrapała, a gdy nią potrząsnąłem, tak mocno mnie odepchnęła, że aż upadłem na tyłek.

– Odejdź.

Wstałem i znowu spojrzałem na pudełko. Wahałem się i trochę bałem, ale wróciłem do niego i spojrzałem na zwierzątko, które zostawił mi tatuś. Potem sięgnąłem do środka i przytrzymałem rękę przy dnie, żeby zobaczyć, czy pająk do mnie podejdzie. Odrobinę się trząsłem, gdy od razu wgramolił się do wnętrza dłoni. Jego nóżki łaskotały, ale serce biło mi za szybko, żebym mógł się tym przejmować.

Ugryzie mnie?

Podnosiłem rękę, dopóki pająk nie znalazł się na wysokości moich oczu.

– Cześć – przywitałem się piskliwym głosikiem. – Jesteś moim nowym najlepszym przyjacielem.

Przez następnych parę tygodni życie znowu stało się trochę fajne. Mamusia powiedziała, że mój nowy zwierzak to tarantula i że muszę trzymać go w swoim pokoju. Dałem mu na imię Rex.

Pająk spał w szklanym zbiorniku, a ja na łóżku. Czasami dla niego śpiewałem. Przyglądał mi się, gdy czytałem mu książkę, tak żeby mamusia nie musiała już czytać mnie.

Nie widywałem jej zbyt często. Zawsze była zajęta ze swoimi przyjaciółmi. Tęskniłem za tatusiem, ale napisał przecież, że się zobaczymy, dlatego czekałem, aż wróci.

W domu ciągle bywali jacyś wielcy, straszni mężczyźni. Jeden z nich przyszedł raz do mojego pokoju i próbował zabrać Reksa, ale wtedy mamusia zaczęła znowu zamykać drzwi, tym razem dwoma kluczami.

Również teraz w domu było mnóstwo ludzi, a mnie kazano zasnąć. Chciałem móc wyjść na zewnątrz. Mamusia nie pozwalała mi chodzić do szkoły, ponieważ byłem chory. Ale ja czułem się dobrze. Dlaczego nie mogłem wyjść z domu i pobawić się na zewnątrz?

Tatuś zawsze się ze mną bawił. Chowałem się, a on mnie szukał. Potem mnie ścigał, dopóki nie zacząłem się śmiać i krzyczeć tak głośno, że aż bolało od tego gardło, a łzy ściekały po policzkach. Wpatrywałem się w niego z dołu i uśmiechałem. Mój bohater.

Teraz został mi już tylko Rex, jedyny przyjaciel. Ciągle milczał, dlatego ja też zamilkłem. Mamusia nie znosiła tego, że już się do niej nie odzywałem, ale ja wolałem zatrzymywać myśli dla siebie. Wszystko, co mówiłem, i tak zwykle kończyło się biciem albo krzykami.

Jedynie Rex ze mną rozmawiał, tak bez słów. Był moim najlepszym przyjacielem. Obrońcą. Superbohaterem. Przynajmniej do czasu, aż tatuś nie wróci do domu.

Otworzyłem gwałtownie oczy, kiedy usłyszałem z dołu trzask drzwi. Powinienem spać? Nie wiedziałem, jaka jest pora dnia, bo mamusia zamalowała mi okno na czarno, a nie wolno mi było wychodzić z pokoju. Nie żebym chciał. Dom był bardzo brudny, psy wszędzie robiły kupy, no i nigdy nie było jedzenia.

Rex chyba też chodził głodny.

Kiedy ostatnio się odezwałem, powiedziałem mamusi, że nie chcę już nosić pieluch. Potrafiłem korzystać z toalety, ale po prostu mi na to nie pozwalano. Swędziało mnie. Bolało, gdy siadałem. Mamusia kazała mi się zamknąć, a ja wypłakałem się Reksowi. Wtedy wspólnie postanowiliśmy, że już nikt nigdy nie usłyszy naszych głosów. Skoro on tak potrafił, to ja też. Minęło już kilka tygodni ciszy, więc, jak widać, miałem rację.

Wstałem i na trzęsących się nogach otworzyłem domek Reksa. Mój przyjaciel spał, zagrzebany w swojej norce. Położyłem dłoń na dnie i czekałem. Zajęło mu kilka minut, zanim wyczuł mój zapach i wszedł mi na rękę.

Krzyki stawały się coraz głośniejsze, a mój oddech drżący.

Nie martw się – powiedziałem w myślach do przyjaciela. – Obronię cię.

Podskoczyłem na dźwięk donośnego, hucznego śmiechu.

To było moje ostatnie ostrzeżenie: musiałem szybko schować się pod łóżkiem. Wpełzłem tam razem z Reksem i odstawiłem go na podłogę przed swoją twarzą. Ułożyłem brodę na dłoniach i czekałem, aż głosy ucichną.

A potem całkiem mnie zmroziło, bo ktoś właśnie przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi sypialni. Albo raczej dwóch ktosiów. Widziałem ich brudne skarpetki, gdy chodzili po pokoju. Wtedy przed moją twarzą pojawiła się para butów.

– Kurwa mać, ale tu jedzie gównem. Gdzie ten bachor?

– Elise mówiła, że tutaj. Ile jej zapłaciłeś?

– Pięćdziesiąt dolców. Ta suka w ogóle jeszcze oddycha?

– Ledwie. Ale upewniłem się, że wzięła na tyle dużo, aby ją zabiło.

Serce waliło mi w piersi. Wstrzymałem oddech. To zawsze pomagało, żeby nie płakać. Nawet jeśli bolało i łzawiły mi od tego oczy.

Buty przybliżyły się do łóżka. Przełknąłem ślinę i spróbowałem się trochę odsunąć. Opiekuńczo zagarnąłem pająka w dłonie. Serce biło coraz szybciej. Nie mogłem pozwolić, żeby skrzywdzili Reksa. Nie mogłem…

Nagle czyjaś dłoń chwyciła mnie za kostkę. Płuca paliły mnie od dźwięku, jaki chciałem z siebie wydać, ale milczałem. Wyciągnięto mnie spod łóżka. Jakiś pan z brodą uśmiechał się do mnie z góry.

Zacisnąłem powieki i tak głośno wewnętrznie krzyczałem, że aż rozbolał mnie od tego mózg i zaczęło mi się kręcić w głowie.

Z piekącymi od łez oczami przytulałem Reksa do piersi. Nieznajomy chwycił mnie za szczękę. Rozchyliłem powieki i zobaczyłem, że drugi z nich też się do mnie uśmiecha, tylko że nie ma w ogóle zębów. Spojrzał na moje dłonie.

– A co my tu mamy?

Chwycił Reksa, a ja spanikowałem. Nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu, by kazać im przestać, gdy zaczęli go między sobą rzucać, jakby to była jakaś zabawka. Zły pan zacisnął palce wokół mojego pająka. Wpatrywałem się w niego szeroko otwartymi oczami, desperacko pragnąc, żeby nie skrzywdził mojego najlepszego przyjaciela. Chciałem krzyknąć, żeby zostawili go w spokoju. Ale nie potrafiłem.

Nie potrafiłem, nie potrafiłem, nie potrafiłem…

Rex to jedyne, co mi zostało po tatusiu, dopóki on po mnie nie wróci.

– Mama ci umiera – poinformował jeden z nich. – Chcesz, żebyśmy jej pomogli?

Skinąłem. Dolna warga drżała.

Proszę, uratujcie ją. Proszę, proszę, proszę.

– Powiedz to na głos, chłopcze.

Rozchyliłem wargi, ale nie wydostał się spomiędzy nich żaden dźwięk. Nie potrafiłem nic powiedzieć. Co jest ze mną nie tak?

Nieznajomy parsknął głośnym śmiechem i spojrzał na kolegę.

– Chyba straumatyzowaliśmy dzieciaka.

– Zabierz go na dół. Niech zobaczy, jak jego puszczalska matka bierze ostatni oddech.

Nagle chwycono mnie za bark i pociągnięto do pionu. Mężczyzna ponownie się roześmiał.

– Ty, on ma na sobie jebaną osraną pieluchę – rechotał.

– Chcę moje pięćdziesiąt dolców z powrotem – stwierdził ten drugi i się skrzywił.

Zaprowadzili mnie piętro niżej. Słyszałem szczekające psy, zamknięte w kuchni. Rzucono mnie na podłogę. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że mamusia już na niej leży. Z ust wyciekały jej wymiociny. Nie mrugała. Bez słowa patrzyła prosto na mnie. Jej klatka piersiowa z trudem unosiła się i opadała. Wydawała okropne odgłosy duszenia.

O nie. Mamusiu? Wszystko dobrze?

Nie potrafiłem powiedzieć tego na głos.

– Błagaj nas, żebyśmy ją uratowali, a zadzwonimy po karetkę.

Podniosłem wzrok na brodatego mężczyznę. Zęby szczękały mi ze strachu.

Nie potrafiłem spełnić jego prośby.

Nie potrafiłem jej uratować.

– Hm – mruknął, zgarniając coś ze stołu. – Dzieciak nie jest niemową. Elise pokazywała nagrania z nim, pamiętasz? Musimy po prostu jakoś z niego ten głos wycisnąć. Hej, co w tym właściwie jest?

Podniósł kłujące coś, czym czasem bawiła się mamusia. Drugi tylko wzruszył ramionami.

Nagle po mojej ręce rozszedł się ból. Wstrzymałem oddech i zacisnąłem mocno powieki. Obaj się śmiali.

– Uparty jak matka.

Obraz mi się rozmazywał. Nie potrafiłem zapanować ani nad nim, ani nad własnym ciałem. Bardzo szybko stałem się słaby i zmęczony.

Kilka godzin później usiadłem prosto na podłodze. Mamusia nadal leżała w tej samej pozycji, tylko że teraz miała sine, fioletowe wargi. Nadal nie mrugała. Źli panowie siedzieli na sofie.

– O, zobacz. Skurwysynek się obudził.

Bolały mnie stopy. Bolały mnie ręce.

Mieli Reksa.

– Niedługo musimy się zmywać, ale założyliśmy się o to, któremu z nas uda się wyciągnąć z ciebie jakiś dźwięk. Jesteś jak cicha myszka, co, dzieciaku? Smutna sprawa. – Zerknął w bok, na zdjęcie mamusi, tatusia i mnie. Cała nasza trójka była na nim szczęśliwa, a ja szeroko uśmiechałem się do kamery, trzymany w objęciach tatusia. Nawet nasze psy ładnie pozowały. – Miałeś dobre życie. Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy. I tak dalej.

Ciężko westchnął i wziął Reksa na dłoń.

– Potrafisz liczyć? – zapytał, na co drżąco kiwnąłem głową. Zacisnąłem zęby i nie odrywałem wzroku od przyjaciela.

Wtedy wszystko we mnie zaczęło wrzeszczeć. Mężczyzna po kolei, jedna za drugą, wyrywał pająkowi nogi. Kazał mi je liczyć, odezwać się, krzyczeć, a kiedy zrozumiał, że nic z tego nie zrobię, zmiażdżył mojego przyjaciela w pięści, po czym rzucił go na ziemię i rozdeptał ciężkim butem.

Powinienem wrzeszczeć. Powinienem płakać.

Powinienem zrobić cokolwiek.

Ale nie potrafiłem go uratować, tak samo jak nie potrafiłem uratować mamusi. Poniosłem porażkę.

– Jest skrajnie wycieńczony – powiedziała jakaś pani, podczas gdy lekarz świecił mi latarką w oczy. – Kiedy go znaleźli, miał na sobie brudną pieluchę. Cały był we wrzodach i wysypkach.

Ktoś cmoknął. Bałem się. Byłem śpiący i chciałem już do mamusi i tatusia. Chciałem wrócić do domu.

– Ojciec?

– Nie żyje. Samobójstwo – dodał cicho ktoś inny, ale odkąd przestałem mówić, mój słuch był lepszy niż kiedykolwiek. Jakbym dzięki temu lepiej mógł skupić się na otoczeniu. – Opieka społeczna właśnie przeprowadza zebranie w tej sprawie. Szukają mu domu.

– Dzieciak za szybko nie wyjdzie z tego szpitala. Proszę podać mu więcej płynów. Musimy też przeprowadzić badania krwi. Ma ślady po igłach na rękach i podeszwach stóp.

– A w kieszeni zdechłego pająka – skomentowała cicho tamta obca. – Chryste…

Zamrugałem. Ciągle zadawali mi jakieś pytania, ale ja nie odpowiadałem. Może też chcieli zrobić mi krzywdę?

Po policzku spłynęła mi łza, gdy zacząłem myśleć o tym, jak dużo czasu spędziłem na tamtej podłodze, razem z Reksem i mamusią. Nie chcieli się obudzić. Żadne z nich nie chciało zareagować. Po mojej twarzy spływały kolejne łzy. Poczułem na barku czyjąś dłoń. Wzdrygnąłem się i odsunąłem.

– Jesteś już bezpieczny – zapewniła tamta pani. – Możesz mi powiedzieć, jak masz na imię?

Wiedzieli, jak mam na imię.

Malachi.

Zacisnąłem i usta, i powieki. Może jeśli policzę do dziesięciu, to wszyscy znikną? Zacząłem więc liczyć w głowie, ale nie wiedziałem, do ilu udało mi się dojść, zanim znowu zasnąłem.

2

Malachi, lat 8

Parę tygodni później trafiłem do pierwszego nowego domu. Nie pozwalali mi w nim wychodzić z pokoju, bo ich dzieci smuciły się przez to, że nic nie mówiłem.

Odesłano mnie więc z powrotem do wielkiego budynku pełnego sierot, gdzie zostałem do czasu, aż nie przyjechała po mnie inna rodzina. Nie potrafiłbym określić, ile razy się to powtórzyło. Wielu rodziców przyjeżdżało po swoje nowe dzieci, wyglądając przy tym na przeszczęśliwych, podczas gdy ci, którzy przyjeżdżali po mnie, sprawiali wrażenie przerażonych. W kółko i w kółko to samo. Nikt mnie nie chciał za syna. Nikt nigdy nie wybierał mnie z grupy. Przekazywano mnie rodzinom, które były już zdesperowane, ale to i tak nigdy nie wychodziło.

Kiedy skończyłem osiem lat, nie dostałem żadnych kartek urodzinowych ani tortu jak inne dzieci z sierocińca. Spędziłem ten dzień, siedząc pod łóżkiem z rysunkiem mojego pająka. Wyobrażałem sobie, jak tłum ludzi śpiewa mi Sto lat, a potem zdmuchujemy wspólnie świeczki, które też narysowałem.

Przymknąłem powieki i pomyślałem życzenie.

Chciałbym, żeby ktoś mnie wybrał.

Wtedy rozległy się kroki, ktoś otworzył drzwi. Czekałem, aż zostanę wyciągnięty za nogę spod łóżka, ale nic takiego nie miało się wydarzyć. Podobno reagowałem tak przez traumę z przeszłości. Nie potrafiłem przestać przeżywać tego samego koszmaru ciągle na nowo. Ostrożnie wyjrzałem spod łóżka.

Pani, która była tu szefową, spiorunowała mnie wzrokiem.

– Co robisz?

Chciałem jej odpowiedzieć na migi, tak jak mnie tego nauczono, ale ona tylko pokręciła głową i odeszła.

– Nieważne. Ubierz się i wsadź wszystkie swoje rzeczy do worka – poinstruowała.

Wstałem sztywno. Potrzebowałem chwili, żeby przypomnieć sobie, jaki znak odpowiadał za słowo: „dlaczego?”.

– Czeka cię lot samolotem – odparła, podając mi używany plastikowy worek. – Nowa rodzina. Przejdą przez taki sam okres próbny jak inni. Będziesz się tym razem zachowywał? Ta rodzina cię wybrała, sama z siebie. Wierzę, że się uda.

Zawsze się zachowywałem; po prostu nie podobało im się, że nie jestem normalny. Chcieli się ze mną bawić i przyjaźnić, i w ogóle. A ja nie wiedziałem jak. Trudno mi było się z nimi komunikować, ponieważ nie znali języka migowego. Nikomu nie chciało się też go uczyć. Wszyscy próbowali mnie zmusić do mówienia, a ja lubiłem siebie takim, jakim jestem. W moim świecie było spokojnie i cicho. Podobało mi się tu.

Zawsze byłem czarną owcą. Nic się nie zmieniło.

Tak – pokazałem. – Będę się zachowywał.

Za pierwszym razem, gdy znaleziono mi nową rodzinę, czułem się bardzo podekscytowany. Na tym etapie jednak dawno mi już przeszło.

Dotarcie do miejsca, które przez następne kilka tygodni miałem nazywać domem, zajęło cały dzień. Nienawidziłem latać, a podróżująca ze mną pani nawet raz się do mnie nie odezwała. Nie rozumiała też brytyjskiego języka migowego. Ani żadnego.

– Masz być grzeczny, Malachi – rozkazała gniewnym tonem, gdy szliśmy razem przez zatłoczone lotnisko. Trzymała mnie mocno za rękę. W drugiej miałem plastikowy worek ze swoimi rzeczami. – Nie chcę tu znowu lecieć, żeby zabrać cię do innego domu.

Chodziło jej o to, że mam nie zachowywać się dziwnie i nie przestraszyć ich przybranej córki. Wszyscy zawsze mieli mnie za dziwaka. Bali się mnie. Nie akceptowali tego, że czują się przy mnie nieswojo. Jak dotąd byłem już w pięciu domach. Wszyscy – w przeciągu zaledwie kilku tygodni – oddawali mnie z powrotem jak zepsutą zabawkę.

Wreszcie dotarliśmy do ludzi, którzy o mnie rozmawiali. Nie podnosiłem wzroku, tylko wbijałem go w podłogę, ale tak naprawdę nic nie widziałem. Ciekawe, jak długo tu wytrzymam? Na pewno zamkną mnie w sypialni i będą się obchodzić jak ze śmierdzącym jajkiem. Poudają trochę, że się nade mną użalają, a potem mnie oddadzą.

A gdy to zrobią, co prawie na pewno się wydarzy, znowu ucieknę i tym razem zadbam o to, żeby nikt nigdy mnie nie odnalazł.

Ponieważ będę w niebie, razem z moimi rodzicami.

Zatrzymałem ten tok myśli, bo nagle pojawiła się przede mną dziewczynka z długimi, brązowymi włosami i największym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałem.

– Cześć! – przywitała się. – Jestem Olivia. Mam siedem lat!

Pokazała mi wyciągniętych siedem palców. Wewnętrznie pokazałem jej osiem.

Cześć, Olivio. Jestem Malachi – chciałem powiedzieć lub zamigać, ale zamiast tego tylko się w nią milcząco wpatrywałem.

– Wyglądam jak księżniczka?

W środku skinąłem, ale w rzeczywistości postąpiłem tylko o krok do przodu. Polubiłem ją. Nie czułem się przy niej niekomfortowo. Była taka radosna w porównaniu ze wszystkimi innymi. I cieszyła się na spotkanie ze mną.

Przekrzywiłem trochę głowę.

Przestała się uśmiechać.

– Nie podoba ci się moja sukienka?

Bez chwili namysłu podniosłem dłonie i pokazałem na migi: Proszę, nie bój się mnie. Po prostu chciałem, żeby też mnie polubiła.

Skołowanie na jej twarzy i spojrzenie, jakie posłała swojej mamie, zdradziły mi, że nie miała pojęcia, co mówiłem.

Ale to nic. Nauczę ją.

Zamigałem znowu to samo, bo potrzebowałem, by wiedziała, że nie chcę jej przestraszyć. Czułem desperacką potrzebę upewnienia się, że o tym wie.

– Bałeś się w samolocie? Ja zawsze płaczę, gdy tak bardzo przyspiesza, zanim wystrzela w niebo! Tatuś zawsze zmusza nas do latania gdzieś. Teraz to też twój tatuś!

Potarłem dłonią kark, a potem pociągnąłem za długie kosmyki włosów. Wyglądała na szczęśliwą. Czy to znaczyło, że lubi swoją rodzinę? Tak bardzo chciałem z nią porozmawiać, ale chyba nie potrafiłem.

Już miała się odwrócić z powrotem do rodziców, kiedy złapałem ją za nadgarstek, żeby zwrócić jej uwagę.

Chodź ze mną – zamigałem.

Nadal wyglądała na zagubioną, dlatego wskazałem palcem obrotowe drzwi. Trzymaliśmy się za ręce, biegnąc w ich stronę. Chichotała, a jej włosy szaleńczo wirowały na wietrze. Zauważyłem znak informujący, że niedaleko jest toaleta. Postanowiłem, że tam spróbuję z nią porozmawiać. Z dala od wszystkich.

– Gdzie idziemy? – zapytała i od razu się potknęła. Złapałem ją, zanim mogłaby upaść, i zaciągnąłem do łazienki, omijając po drodze ludzi.

Kiedy znaleźliśmy się w środku, próbowała wyjść, ale ją powstrzymałem.

Chcę z tobą porozmawiać – przekazałem rękoma, po czym wskazałem na siebie. Czy już zdążyłem ją wystraszyć? Czy już wszystko zniszczyłem?

Wciąż nie rozumiała, o co mi chodzi, dlatego pokazałem na swoje usta i potrząsnąłem przecząco głową, bo mimo że byliśmy tu sami, nadal nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. Potem pokazałem na jej usta i tym razem pokiwałem twierdząco głową.

Rozchyliła wargi.

– Nie możesz mówić?

Znowu potrząsnąłem głową. A tak bardzo chciałem z nią porozmawiać, tak bardzo chciałem jej powiedzieć, że może i jestem dziwny, ale mogę zostać jej przyjacielem. Że nie zrobię jej krzywdy. Ale… nie potrafiłem. Po prostu nie potrafiłem.

– To nic. Ja też bardzo długo nie mówiłam! Nauczę cię.

Zastygłem, po czym przewróciłem oczami. Dlaczego nikt nie mógł mnie zaakceptować po prostu takim, jakim jestem? Nie potrzebowałem, żeby uczono mnie mówić.

Olivia miała takie pełne życia i koloru oczy. Była miła i zachowywała się przyjaźnie wobec mnie.

Znowu na nią wskazałem, a potem przyłożyłem sobie zaciśniętą w pięść dłoń do piersi i podszedłem bliżej. Chciałem wziąć ją za rękę i sprawić, żeby zamigała to samo – żeby też mi powiedziała, że jestem jej najlepszym przyjacielem, jej nowym bratem… ale zanim mógłbym to zrobić, ktoś kopniakiem otworzył drzwi. Mój nowy przybrany ojciec nagle wpadł do środka, a mama porwała w ramiona Olivię.

– Mówiłem ci, że masz się dobrze zachowywać! – krzyknął na nią. Chciałem tupnąć nogą i powiedzieć mu, żeby spadał, ale wtedy zwrócił się też do mnie: – A ty! Żółta kartka, kolego. Jeszcze dwie i będziesz musiał znaleźć sobie inny nowy dom. Od teraz nazywasz się Malachi Vize, a my trzymamy się zasad, więc lepiej się przyzwyczajaj.

Nie odsyłał mnie z powrotem? Dawał mi kolejną szansę? Mogłem zostać?

Spojrzałem na dziewczynkę i zwiesiłem głowę.

Przepraszam – pokazałem.

– Mówi, że przeprasza, słonko – szepnęła do niej mama. – Komunikuje się za pomocą języka migowego.

– A co to? Też tak chcę!

Podniosłem głowę na te słowa. Poczułem w piersi nieśmiałą ekscytację. Zwłaszcza gdy jej mama powiedziała, że nauczą migać wszystkich domowników.

– Zadbamy o to, żeby kucharze, sprzątaczki i ochroniarze znali język migowy. Brytyjski język migowy. Tak żeby Malachi czuł się u nas dobrze. Teraz jest jednym z nas.

Powstrzymywałem łzy, mrugając kilkukrotnie, gdy wyprowadzali nas z łazienki. Dłoń taty spoczywała na moim barku. Kierował mnie w ten sposób, dopóki nie wyszliśmy z lotniska i nie wsiedliśmy do samochodu.

Chyba byli bogaci. Mieli wielkie, eleganckie auto, a dom, pod który zajechaliśmy, wyglądał jak jakiś dwór. Otworzyłem szerzej oczy na ten widok, ale już po chwili znowu skupiałem się na dziewczynce obok mnie. Nie potrafiłem przestać się w nią wpatrywać. Ostatnio takie zadowolenie i spokój czułem z Reksem. Zanim mi go zabrano.

Jej nikt mi nie odbierze. Zadbam o to. Będę grzeczny. Będę się słuchał. Stanę się dzieckiem, którego jak widać potrzebowali, żeby dopełnić swoją rodzinę.

Olivia.

Moja nowa siostrzyczka.

Nie potrafiłem ochronić ani mamy, ani Reksa, ale chyba uda mi się ochronić Olivię.

Tak, będę ją chronił.

Bo jest moja.

3

Malachi, lat 12

Wysiadłem ze szkolnego autobusu, podciągnąłem sobie plecak wyżej na ramieniu i ruszyłem prosto tam, gdzie wiedziałem, że będzie stała moja siostra razem z grupką przyjaciółek. Jak zawsze. Nieustannie otoczona uwagą, nasza popularna Olivia. We wtorki wychodziła z domu wcześniej ode mnie, ponieważ w te dni od lat specjalnie przychodziły z koleżankami do szkoły godzinę przed lekcjami, żeby poplotkować.

Kiedy tylko ją dostrzegłem, od razu się zatrzymałem i schowałem, przylegając plecami do ściany budynku. To była moja zwyczajowa pozycja, podczas gdy świat niezmiennie poruszał się wokół mnie. Podążyłem za siostrą wzrokiem, gdy podeszła do huśtawek. Jej przyjaciółka Abigail już na jednej siedziała. Bujały się i rozmawiały, ale przez to, że miały odwrócone głowy, nie mogłem czytać z ich ust. Co, jeśli Olivia mówiła o mnie?

Nie zamierzałem do niej podchodzić. Uszczęśliwiała mnie sama możliwość patrzenia na tę dziewczynę. Wsparłem podeszwę stopy o ścianę i wstrzymałem na chwilę oddech, gdy zobaczyłem, że trzech chłopców również zmierza w stronę huśtawek. Byli o rok lub dwa lata ode mnie młodsi. Górowałem nad nimi. Najwyższy zarówno wśród rówieśników, jak i starszych, do tego zero przyjaciół, no i jeszcze fakt, że nie mówiłem… to wszystko powodowało, że nie byłem zbyt lubiany w szkole.

Nazywali mnie świrem.

Mówili, że jestem inny i dziwny.

Olivia tak jednak nie uważała, dlatego ich opinie nie miały dla mnie żadnego znaczenia.

Lubiłem się nie wychylać i obserwować siostrzyczkę z oddali, gdy byliśmy w miejscu publicznym, ale w domu trzymałem się tak blisko niej, jak to tylko możliwe. Nie w jakiś dziwny sposób. Mama twierdziła, że jestem względem niej zwyczajnie nadopiekuńczy, a tata często powtarzał, żebym wyluzował.

Zagotowało się we mnie, gdy jeden z chłopców popchnął Olivię na huśtawce, ale ona od razu z niej zeskoczyła i się od niego odwróciła. Chyba powiedziała mu, żeby sobie poszedł i zostawił ją w spokoju, on jednak w odpowiedzi tylko pociągnął za wstążkę w jej włosach. W tym samym momencie rozległ się dźwięk dzwonka. Zalała mnie fala furii, gdy Olivia odepchnęła od siebie tego chłopca i odeszła od trójki intruzów. Abigail ruszyła za nią. Chłopak próbował jeszcze raz chwycić Olivię, ale puściła się biegiem przed siebie i uciekła.

Śmiał się razem z kolegami.

Wtedy odepchnąłem się od ściany i skierowałem prosto do nich. Zęby bolały mnie od siły, z jaką nimi zgrzytałem.

Nikt nie miał prawa dokuczać mojej siostrzyczce.

A już na pewno nikomu nie mogło to ujść na sucho.

Miałem w głowie jedną myśl: ból. Chciałem zrobić im krzywdę.

Jako ostatni opuścili plac zabaw. Szedłem cicho za nimi.

Zsunąłem plecak, ścisnąłem mocno za pasek na ramię i się zamachnąłem. Dzięki podręcznikowi oraz drugiemu śniadaniu, które zapakowała dla mnie mama, był całkiem ciężki. Walnąłem nim w bok głowy jednego z chłopaków, a ten od razu padł na ziemię.

Potem zrobiłem to samo z drugim, gdy próbował uciec. Na koniec skupiłem się na trzecim: tym, który pociągnął za wstążkę Olivii i się z niej śmiał.

Goniłem go aż na szkolny korytarz.

– Co, do cholery?! – krzyczał, uciekając.

Chciałem zobaczyć, jak krwawi.

Otworzył nagle drzwi, a ja wpadłem prosto w nie. Poczułem nagły ból w oku, jednak wciąż biegłem. Kopałem go w kostki, żeby się potknął i wylądował na podłodze.

Nauczyciel złapał mnie tuż po tym, jak uderzyłem go w twarz.

W środku nocy niespodziewanie wyciągnięto mnie z łóżka. Rzucałem się, kopałem, wymachiwałem pięściami, ale tata i tak wywlókł mnie z sypialni, którą dzieliłem z siostrą. Nie wychodziłem z niej, odkąd wróciłem do domu po szkole. Nie chciałem się z nikim widzieć, nawet z Olivią. Zapytałaby mnie, co mi się stało w oko, i dowiedziałaby się, co zrobiłem. Nie mogła się domyślić, że pobiłem dla niej jakieś dzieci.

Przestraszyłaby się, a nie może się mnie bać.

Po wyjściu z pokoju tata opuścił mnie na podłogę, mocno złapał za nadgarstek i poprowadził długim korytarzem, a potem wielkimi, obszernymi schodami na dół, do swojego biura. Tam zatrzasnął za nami drzwi i zaczął chodzić w kółko, przeczesując dłońmi siwiejące włosy.

– Coś ty sobie myślał, do cholery? Właśnie na mnie nakrzyczano przez telefon, że atakujesz innych uczniów! Dzwonił do mnie i dyrektor, i rodzice tych dzieci!

Dokuczali Olivii – zamigałem.

Przestał chodzić. Ręce opadły mu wzdłuż boków.

Potem podszedł do mnie i złapał za szczękę.

– A co ci się stało w oko?

Z zażenowania aż się zarumieniłem.

Wpadłem w drzwi, goniąc jednego z nich.

– Nie możesz bić ludzi. Masz dopiero dwanaście lat, a już łamiesz kolegom nosy! – krzyczał.

Cały dzień tego słuchałem. Wszyscy się dziwili, jak to możliwe, że ktoś w moim wieku jest tak agresywny. Co tu miał wiek do rzeczy? Wstawiłem się za siostrą. Powinien być mi wdzięczny.

– I co ja mam z tobą zrobić?

Na to pytanie natychmiast się wyprostowałem i otworzyłem szerzej oczy.

Nie odsyłaj mnie – pokazałem. – Obiecuję, że będę grzeczny.

Tata podszedł do biurka, oparł się o nie i założył ramiona na piersi.

– Nigdzie cię nie odsyłam, Malachi. Chcę tylko, żebyś się dobrze zachowywał – tłumaczył. – Jestem prawnikiem. Nie mogę skończyć w wiadomościach przez to, że nie potrafię zapanować nad własnym synem. Nie mogłeś ich po prostu zastraszyć? Kazać trzymać się z daleka? Albo jeszcze lepiej: powiedzieć o tym nauczycielowi albo mnie?

Jedyne, co usłyszałem, to że mnie nie odsyła.

Milcząco westchnąłem z ulgą. Łopatki opadły.

– Myślę, że twoje comiesięczne sesje terapeutyczne powinny odbywać się częściej. Porozmawiam z lekarzem o spotkaniach raz w tygodniu. Olivia nie wie, co zaszło, i nikt jej o tym nie powie. Jesteś dla niej oparciem, widzi w tobie swoją kotwicę. Musimy zadbać, żeby tak pozostało. Niech to zostanie między nami – kontynuował. – Co do tych chłopców, to wszyscy zmienili szkoły, bo ich rodzice uważają, że w tej nie jest już dla nich bezpiecznie. Malachi, na Boga, błagam cię: żadnych więcej bójek.

Skinąłem i zwiesiłem głowę.

– Przestraszyłeś siostrę tym, jak się stawiałeś i wierzgałeś, gdy chciałem cię zabrać z pokoju. Wracaj tam, przeproś ją i idź spać. Matka zabierze cię jutro do lekarza z tym okiem.

Przestraszyłem ją?

Wstałem, wyszedłem z biura i ruszyłem do sypialni. Gdy tylko otworzyłem drzwi, Olivia usiadła na swoim łóżku i przetarła oczy.

– Malachi?

Przepraszam – zamigałem, siadając na krawędzi jej łóżka.

Przepraszam – powtórzyłem, tym razem z większym naciskiem. Pięścią potarłem sobie mocno klatkę piersiową, wykonując okrężny ruch.

– Tata zrobił ci krzywdę?

Potrząsnąłem głową, ale chyba mi nie uwierzyła. Miałem świadomość, że tata mnie nienawidzi. Czasami zaciągał mnie do biura, nawet z najbłahszych powodów, i krzyczał o wiele bardziej niż na Olivię, więc wiedziałem, że patrzy na nas inaczej.

Nie chcieli takiego syna, ale nie mieli już wyboru. Uważali też, że terapeuta powinien przeprowadzić ze mną więcej testów, jednak ponoć nie byłem jeszcze na nie gotowy. Cokolwiek to znaczyło.

Olivia przechyliła pytająco głowę. Włosy opadły jej na twarz. Zawsze pachniały truskawkami. Były takie miękkie i miłe.

– Chcesz się przytulić?

Skinąłem i wsunąłem się do jej łóżka. Otoczyliśmy się ramionami, zamykając w bezpiecznym uścisku i chroniąc nawzajem, tak jak zawsze to robiliśmy, odkąd zostaliśmy rodzeństwem. Potem zasnęliśmy.