Kusząca oferta - Halle Karina - ebook + audiobook

Kusząca oferta ebook i audiobook

Halle Karina

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Seksowna historia z motywem sąsiadów niesamowitej Kariny Halle!

Nicola Price przez pewien czas wiodła bardzo wygodne życie. Jej kariera świetnie się rozwijała. Kobieta miała idealnego faceta i mieszkanie na jednym z najbardziej luksusowych osiedli w San Francisco.

 

Nagle wszystko runęło. Straciła pracę oraz finansowe wsparcie rodziców. Na domiar złego jej partner postanowił się ulotnić, kiedy okazało się, że Nicola jest w ciąży.

 

Pięć lat później Nicola ledwo wiąże koniec z końcem. Wynajmuje lokum w najgorszej dzielnicy, a kiedy mężczyźni, z którymi się spotyka, dowiadują się, że ma dziecko, uciekają gdzie pieprz rośnie.

 

Niespodziewanie kobieta otrzymuje ofertę. Bram McGregor, brat jej przyjaciela Lindena, proponuje jej zamieszkanie w sąsiadującym z jego apartamencie, w dodatku za darmo. Nicola jest rozdarta, ponieważ nie wie, czego Bram oczekuje za pomoc. W końcu to kobieciarz, który non stop z nią flirtuje.

 

Nicola z pewnością przywyknie do nowej sytuacji. Nie może być tak źle, prawda?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 398

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 14 min

Lektor: Karina Halle Marika Borula

Oceny
4,3 (379 ocen)
193
121
51
14
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SylaRoyston

Nie oderwiesz się od lektury

Super 😻
20
emikan

Nie oderwiesz się od lektury

Książka fajna, jednak jak dla mnie trochę za dużo scen erotycznych. trochę mnie to już nudziło. 😮‍💨 ale poza tym, historia bardzo interesująca. 😉
00
Marchewka1980

Nie oderwiesz się od lektury

Autorka w swojej książce porusza ciężkie tematy tj. samotne macierzyństwo, ciężka choroba i problemy finansowe. Co w pewnym stopniu nadało tej historii realizmu. Bardzo podobało mi się wykreowanie głównych bohaterów. Książka wciąga praktycznie od samego początku, a ciekawość odnośnie do poprowadzenia fabuły wzrasta z każdą kolejną stroną. " Kusząca oferta " okazała się lekką, choć emocjonującą i przewidywalną książką. Jest to słodko — gorzki romans, w którym chemia między głównymi bohaterami jest bardzo wyczuwalna. Jest namiętnie i emocjonująco. Polecam!
00
Bozenka2022

Nie oderwiesz się od lektury

PolecammBozenka 2022.
00
Klucha78

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajnie napisana ta książka serdecznie polecam
00

Popularność




Tytuł oryginału

The Offer

Copyright © 2015 by Karina Halle

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Joanna Tykarska

Korekta:

Sandra Pętecka

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-869-4

Dla tych, którzy uważają, że przegrali walkę, niezależnie od tego, jaka ona jest.

Nie jesteście sami.

Działajcie dalej.

PROLOG

Sześć miesięcy wcześniej

Nicola

– Żyj i niczego nie żałuj.

– Co powiedziałaś, słońce?

Powoli oderwałam wzrok od miejsca na trawniku, w które wpatrywałam się przez ostatnie pięć minut, i zobaczyłam wysoką sylwetkę mężczyzny zmierzającą w moim kierunku w świetle reflektora. Zamrugałam kilka razy, po czym znowu utkwiłam oczy w ziemi. Jego twarz skrywał cień, ale wiedziałam, kto to. Szkocki akcent powiedział mi wszystko, co musiałam wiedzieć.

Odchrząknęłam, a następnie wypiłam resztkę wina z kieliszka, który trzymałam w dłoni. Odgłosy wesela powoli cichły i zdziwiło mnie, że Bram McGregor wciąż tu przebywał. Był drużbą, a ja druhną, ale nie miałam go za osobę, która zostaje długo na tego typu imprezach, nawet jeśli to ślub jego brata. Spojrzenie Brama spoczywało na każdej kobiecie przechodzącej w promieniu pięciu metrów, w tym na mnie, a podczas ceremonii wyglądał na tak znudzonego, jakby cały czas powstrzymywał ziewanie.

– Wybacz – powiedziałam, ponownie odchrząkując. – Mówiłam do siebie.

– Zauważyłem – odparł, po czym usiadł obok mnie na kamiennej ławce, przynosząc z sobą woń cygar i drzewa sandałowego.

Znajdowaliśmy się w ogrodzie przy Tiburon Yacht Club, gdzie odbywało się wesele. W tle migotały światła Zatoki San Francisco. Już wcześniej doczłapałam się do ławki, ponieważ chciałam wreszcie zakończyć tę noc i chwilę pobyć sama, zanim wrócę do mieszkania, żeby zwolnić opiekunkę do dziecka. Mimo że moja najlepsza przyjaciółka Stephanie, wzięła ślub ze świetnym facetem, bratem Brama, Lindenem – i naprawdę cieszyłam się jej szczęściem – to jednak był ślub. Przez moją samotność czułam się coraz gorzej z każdą mijającą minutą.

– Czyli mówisz, żeby żyć i niczego nie żałować – powtórzył, swobodnie opierając łokcie o kolana i splatając palce.

Gdybym była trzeźwa, pewnie poczułabym się zażenowana, że usłyszał, jak mówię do siebie, ale w tej sytuacji w ogóle mnie to nie obeszło. To, co Bram o mnie myślał, było najmniejszym z moich problemów.

Wzruszyłam ramionami.

– To moje motto.

Parsknął, a ja od razu spiorunowałam go wzrokiem.

– Hej – rzuciłam, czując, że pieką mnie policzki. – Większość ludzi ma jakieś motto.

Kącik jego ust zadrgał od powstrzymywanego uśmiechu. To przystojny facet, trzeba mu to oddać. Ale po tym, jak mój były kopnął mnie w tyłek, kiedy zaszłam w ciążę, i zostawił mnie samą z wychowaniem naszej córki, playboye – a Bram McGregor zdecydowanie się do nich zaliczał – znajdowali się na mojej czarnej liście. A to oznaczało, że był dla mnie wrogiem publicznym numer jeden i mógł ściągnąć tylko problemy.

Postawiłam sobie za cel w życiu unikać kłopotów. Nie zamierzałam zrobić odstępstwa, nawet dla tego szkockiego akcentu, szarych oczu, dołeczków i muskulatury. I innych okropieństw.

– Ja nie mam – oznajmił, a następnie spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się nieznacznie. – Chyba, że liczą się motta innych ludzi o tobie?

Nie chciałam pytać, co przez to rozumiał, a jednak jakimś sposobem moje usta same się otworzyły, a słowa po prostu z nich popłynęły.

– Ludzie mają motta o tobie? – zapytałam.

Jego uśmieszek się poszerzył.

– Kobiety.

– Rozumiem – powiedziałam, próbując wymyślić coś mądrego, co zbije go z tropu. – Kiedy raz spróbujesz z Bramem…

– Nie będziesz chciała innego – dokończył. Spojrzał w ciemne niebo, po czym przechylił głowę, zastanawiając się. – Słyszałem też, że jedna noc w moim łóżku, a już nigdy nie będziesz w stanie złączyć nóg.

Skrzywiłam się z lekkim niesmakiem.

– To okropne.

Wzruszył ramionami.

– Nie oceniaj, zanim nie spróbujesz, słońce. – Zrobił krótką pauzę. – To może być twoje kolejne motto.

Zerknął na pusty kieliszek w mojej dłoni, następnie na mnie i nagle zamrugał, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. Przez sekundę cieszyłam się, że Stephanie wybrała bardzo twarzową sukienkę koktajlową dla druhny z Anthropologie. A potem musiałam przypomnieć sobie, ponownie, że przecież nie obchodziło mnie, co myślał.

– Co? – zapytałam, skóra mnie zamrowiła pod jego spojrzeniem, omiatającym moje ciało trochę zbyt długo.

– Dlaczego jesteś tutaj sama i w dodatku trzeźwa?

Przetoczyłam nóżkę kieliszka między palcami.

– Nie jestem trzeźwa.

– Sama pewnie też nie – stwierdził. – Przynieść ci coś do picia?

– To propozycja? – Nie wiem, dlaczego mnie to zaskoczyło, ale tak się stało.

Wpatrywał się we mnie przez chwilę, ściągając ciemne brwi. Potem rozluźnił się, a leniwy uśmieszek wrócił na jego twarz. Przypominał mi kota przeciągającego się po drzemce.

– Nigdy nie pozwalam, żeby piękna kobieta płaciła za drinki – oznajmił.

Chociaż część mnie (bardzo maleńka) poczuła ekscytację na myśl, że nazwał mnie piękną – zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak kiepsko ostatnio wyglądało moje randkowanie i że jedyną osobą, która aktualnie nazywała mnie piękną, była Ava (dobra, Steph też, przed ślubem, kiedy zostałam magicznie przemieniona mocą makijażu i fryzury) – to nie miałam zamiaru pozwolić, by jego gadka mnie oczarowała.

Spojrzałam na niego pewnie.

– Naprawdę sądzisz, że złapię się na ten tani tekst?

Zaśmiał się, a jego oczy zabłyszczały w ciemności.

– Tani tekst? To już drużba nie może postawić druhnie drinka? Wiesz, słyszałem, że nie ma z tobą zabawy, ale nie uwierzyłem. Nie z takim ciałem.

Zarumieniłam się zdumiona.

– Kto ci powiedział, że nie ma ze mną zabawy? – udało mi się wydusić.

Jego uśmiech nieco złagodniał, ale nadal wyglądał, jakby miał świetną zabawę, drocząc się ze mną.

– To bez znaczenia. Wątpiłem w to i chciałem sam się przekonać, ale widać mieli rację.

– To Linden? – zapytałam, czując mdłości.

Bardzo lubiłam Lindena i chociaż jego opinia na mój temat nie miała znaczenia, nie podobała mi się sama myśl, że jestem znana z czegoś negatywnego, zwłaszcza jeśli to było coś, czego się bałam. Kiedyś naprawdę potrafiłam zaszaleć, przysięgam na Boga, ale kiedy życie staje się ciężkie, dobrą zabawę po prostu zamiata się pod dywan, razem z manikiurem, jednonocnymi przygodami i jedzeniem w fajnych restauracjach.

Bram nic nie odpowiedział, więc wiedziałam już, że to jego brat.

– Trudno stwierdzić, ale… czy dobrze widzę, że się rumienisz? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.

Znowu dotarła do mnie łagodna woń cygar.

– Umiem się bawić – powiedziałam, odsuwając się nieznacznie. Nie miało to większego sensu, ale i tak musiałam się bronić.

– I właśnie dlatego siedzisz tu sama z pustym kieliszkiem?

– To, że nie upijam się do nieprzytomności i nie rozkładam nóg w twoim łóżku, nie znaczy, że jestem sztywniarą.

Jezu, sztywniara? Zaczęłam gadać, jak w latach pięćdziesiątych.

– Nie – stwierdził powoli, a następnie nachylił się bliżej. – Ale to brzmi jak dobra zabawa, nie sądzisz? – Poczułam jego gorący oddech na policzku i zwalczyłam potrzebę, żeby się odwrócić i na niego spojrzeć. W jego oczach kryło się coś takiego… jak rentgen, jakby potrafił przejrzeć cię na wylot. Byłam pewna, że już sobie wyobrażał, jak wyglądam nago pod tą sukienką. Nie potrzebowałam, żeby zaglądał głębiej i dowiedział się, jakim niezabawnym wrakiem byłam w rzeczywistości. – Podoba mi się, kiedy wyglądasz na zawstydzoną – powiedział niskim głosem, a jego akcent wyostrzał każdą sylabę. – Założę się, że wyglądasz tak samo tuż przed tym, zanim dojdziesz. Zaskoczona i odsłonięta.

Ponownie odebrało mi mowę. Zrobiłam wielkie oczy i już miałam przyłożyć mu w twarz, a następnie uciec, bo tak właśnie uczono mnie robić z facetami jego pokroju. Odpychać ich. Pokazać im, czego nigdy nie będą mieć, na co nigdy nie zasłużą.

Ale nie zrobiłam tego. Ponieważ wbrew wszystkiemu, co mi drogie, jego słowa zrobiły coś z moim mózgiem, wśliznęły się do serca, a potem między nogi. Miałam ochotę zacisnąć uda, żeby powstrzymać falę gorąca, która się tam gromadziła, chociaż i tak nie miała ujścia.

Wyzwoliło się we mnie coś, co starałam się z całej siły ignorować.

Przełknęłam głośno, skupiając wzrok na krzakach przede mną. Wesele wydawało się jeszcze odleglejsze, jakby wszyscy wychodzili, żeby zostawić nas samych.

Bram delikatnie wsunął dwa palce pod mój podbródek, po czym powoli odwrócił mi głowę, więc nie miałam innego wyjścia i musiałam na niego spojrzeć.

– Jeśli znowu ci powiem, że jesteś piękna – wyszeptał – zarumienisz się? Czy może uwierzysz?

Cholera. Cholera, cholera, cholera. Byłabym głupia, gdybym poleciała na taki kiepski podryw, ale, kurde, chciałam mu uwierzyć.

Przynajmniej się nie zarumieniłam. Nie miałam na to czasu.

Zanim zorientowałam się, o co chodzi, Bram pochylił się nieznacznie i pocałował mnie. Jego usta były miękkie i wilgotne, smakował jak droga tabaka i mięta. Wciągnęłam powietrze i zamarłam zaskoczona, dokładnie tak, jak chciał. Z tyłu głowy słyszałam krzyk: „Drużba i druhna bzyknęli się na ślubie, co za banał!” i „On jest graczem i właśnie z tobą pogrywa”, podczas gdy moje usta, napędzane alkoholem i głęboko zakorzenioną potrzebą czegoś, odpowiadały na jego pocałunek.

Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Głos w mojej głowie ucichł, zmienił się w pomruk, a pozostał tylko ogień płonący w moim wnętrzu. Dłonie mężczyzny objęły moją twarz, przytrzymując mnie silnymi, ciepłymi palcami. Jego język wsunął się do moich ust i zaczął wirować wraz z moim w idealnym rytmie. Gdybym potrafiła uformować w tej chwili jakąś myśl, uznałabym, że nie tak wyobrażałam sobie pocałunek z Bramem McGregorem. Ten był delikatny, zmysłowy i zaryzykowałabym stwierdzenie, że znaczący.

Akurat kiedy zaczęłam rozluźniać się przy jego ciele i, pragnąc więcej dotyku, chciałam wsunąć się pod jego marynarkę, żeby poczuć twardość mięśni, on odsunął się z zamkniętymi oczami i nierównym oddechem.

– Jesteś piękna – powiedział, odchrząkując. Otworzył oczy, spoglądając na mnie leniwie przez długie, ciemne rzęsy, za które mogłabym zabić. – Ale wciąż się rumienisz. W zasadzie, to mi wygląda na coś więcej. – Uniósł brew, a jego twarz nadal dzieliły zaledwie centymetry od mojej. – Podnieciłem cię?

Mój Boże, ten facet nie owijał w bawełnę. Wiedziałam, że Linden był sprośny i lubił opowiadać Steph niegrzeczne rzeczy, ale Bram przenosił to na zupełnie nowy poziom.

Otworzyłam usta, starając się znaleźć jakieś słowa, a on przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze.

– Takie piękne usta. Co jeszcze mogłabyś nimi zrobić?

W końcu zamrugałam, bo zdałam sobie sprawę z jego prostackiego podejścia. Wzdrygnęłam się, odsuwając głowę.

Zmarszczył brwi.

– Nie spinaj się tak – powiedział, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Obserwowałem cię przez cały wieczór.

– O to akurat nietrudno, skoro jesteśmy na weselu – odparłam, mój głos nagle stał się suchy, jakby pocałunek wyciągnął ze mnie wszystkie siły. Cóż, na pewno zabrał mi zdrowe zmysły.

– Nie potrafisz przyjmować komplementów – stwierdził.

Tego akurat byłam świadoma. Nie byłam brzydka ani jakaś zwyczajna, ale macierzyństwo – a także porzucenie przez byłego – odebrały mi całą pewność siebie. Kiedyś potrafiłam wejść do pomieszczenia i nim zawładnąć, a przynajmniej wiedziałam, co miałam do zaoferowania, ale już od dawna nie czułam tej pewności siebie.

Nawet atencja Brama, zamożnego, pożądanego Szkota, nie pomogła. Prawdopodobnie dlatego, że znałam jego reputację kobieciarza i, chociaż w tej chwili nie pił, czułam smak szkockiej na jego ustach.

Och, te cholerne usta. Szybko oderwałam od nich wzrok, starając się zapomnieć o miękkim dotyku oraz słodkim, upajającym smaku.

– Czy ten chłoptaś surfer powiedział coś, w co uwierzyłaś?

Surfer? Musiałam zastanowić się przez chwilę, o kim mowa.

– Aaron? – zapytałam. – To były Stephanie.

Wzruszył leniwie ramieniem.

– Ona jest teraz mężatką, więc on z pewnością jest do wzięcia. Uderzał do ciebie przez całą noc.

Zauważyłam to, choć Aaron miał tak swobodny, wyluzowany sposób bycia, że wcale mi to nie przeszkadzało.

– Naprawdę mnie obserwowałeś.

Uśmiechnął się delikatnie.

– Jak większość pięknych kobiet na weselu. – Przerwał. – Oczywiście poza panną młodą. – Położył dłoń za moją głową, a ja starałam się nie wzdrygnąć na myśl o tym, że zacznie bawić się moją fryzurą. – Co powiesz na to, żebyśmy się ulotnili? Stephanie i Linden już poszli, a noc jest jeszcze młoda.

Wszystko działo się o wiele za szybko. Jego słowa wydawały się luzować więzy w moim wnętrzu, te, dzięki którym byłam poczytalna i szanowana. Jego szorstki głos sprawiał, że włosy stawały mi dęba. Ale miałam swoje obowiązki, a one nie zakładały jednonocnej przygody z Bramem McGregorem. Mimo że ten mały głosik, ten który lubił „zabawę” i tak często był tłumiony, trącał mnie od środka, żądając, żebym coś przeżyła, nie mogłam. Poza tym to przecież nie mogło być nic więcej niż tylko bzykanie, nie z kimś takim jak on.

Znowu się pochylił i delikatnie musnął wargami moje, wywołując wrzenie w moich żyłach.

– No chodź – wymruczał. – Wiem, że gdzieś w tobie drzemie dzikuska. Widzę to. Uwolnij ją. Pozwól, że ci pomogę.

O Boże. Gdyby tylko mógł.

– Nie mogę – odpowiedziałam cicho. – Muszę wracać do domu.

Uśmiechnął się przy moich ustach. To było wspaniałe uczucie.

– Więc zabierz mnie z sobą. Obiecuję, że będę się zachowywał. – Pocałował mnie delikatnie, długo i przeciągle, zanim powoli, prawie boleśnie, się odsunął. – W zasadzie obiecuję, że będę się bardzo źle zachowywał – dodał ochryple. – Ale wiem, że ci się spodoba.

Wykorzystałam chwilę, żeby oddalić się odrobinę.

– Nie rozumiesz. Muszę zapłacić opiekunce. Będzie chciała niedługo wyjść.

Nie spodziewałam się, że tak go zamuruje, bo zakładałam, że wiedział o moim dziecku. Ale po sposobie, w jaki jego brwi się ściągnęły, odgadłam, że to dla niego nowość.

– Opiekunkę? – zapytał, odkasłując. – Masz dziecko?

Przytaknęłam, czując, jak moje mury obronne wznoszą się ponownie, kawałek po kawałku.

– Ava. Ma pięć lat.

– Nie wiedziałem tego o tobie – oznajmił, mrugając kilka razy. Dlaczego faceci zawsze panikowali, kiedy dowiadywali się, że byłam samotną matką? Można by pomyśleć, że w dzisiejszych czasach będą przynajmniej trochę bardziej otwarci, bo przecież to coraz częstsza sytuacja. Poza tym miałam trzydzieści jeden lat, nie byłam nastolatką.

Nie mogłam powstrzymać się od posłania mu szyderczego uśmiechu.

– Jest wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz. – Kiedy się nad tym zastanowiłam, stwierdziłam, że spotkałam go wcześniej tylko kilka razy, zwykle w towarzystwie, i zawsze wymienialiśmy jedynie uścisk dłoni albo skinienie głową. Chyba nie rozmawiałam z nim wcześniej sam na sam.

Zerknął na zegarek, którego wcześniej nie zauważyłam. Zabłyszczał srebrem w świetle latarni.

– Cóż, więc lepiej już się zbieraj, Kopciuszku.

– Już prawie północ? – zapytałam, czując się z tym wszystkim niezręcznie.

Podniosłam się powoli i aż krzyknęłam z bólu wywołanego przez sandałki od Rossa Atwooda, które podarowała mi Steph. Seksowne owszem, wygodne ani trochę.

Stanął przy mnie i, nawet mimo szpilek, które dodawały dziesięć centymetrów do moich stu siedemdziesięciu, nadal był ode mnie sporo wyższy. Starałam się nie zauważać, jak obłędnie wyglądał w smokingu, jak bliska byłam poczucia twardych linii jego ciała. Wszystko, co próbowałam w nim wcześniej ignorować, teraz widziałam wyraźnie, błyszczące jak neonowy znak, który krzyczał: „Gorący seks, tylko na jedną noc”.

– Tak – powiedział z akcentem. – Wezwać ci taksówkę?

Pokręciłam głową.

– Pojadę uberem.

Wpatrywał się we mnie przez chwilę, jakby się nad tym zastanawiał, w końcu przytaknął.

– Szkoda, że nie mogę cię przekonać do wyluzowania, nawet jeśli tylko na jedną noc.

Spojrzałam na niego, zaciskając palce na pustym kieliszku.

– Wyluzowanie nie zawsze jest opcją dla samotnej matki.

– Racja – odparł. – Pozwól, że przynajmniej zaprowadzę cię na przyjęcie. – Wyciągnął do mnie ramię, które po chwili wahania przyjęłam. Musiałam przyznać, że to było miłe uczucie, kiedy prowadził mnie przez ogród z powrotem do sali, jakby był moją parą.

Ale gdy tylko zbliżyliśmy się do ludzi, opuścił rękę i posłał mi szybki uśmiech.

– Bezpiecznego powrotu do domu, słońce.

Czyli to by było na tyle.

Patrzyłam jak wchodzi w tłum, a następnie kieruje się w stronę baru. Przyjęcie nadal trwało, chociaż zapewne miał rację, że Stephanie i Linden już odjechali, bo nigdzie ich nie widziałam. Zauważyłam rodziców ich obojga, a także Aarona, Kaylę, Penny, Jamesa i kilku innych znajomych. Większość tańczyła, dobrze się bawiąc. Byli pijani w sztok, przypominając łódki przy pomoście, które kołysały się na wodzie poruszane falami.

Czasami Kopciuszek ma naprawdę przerąbane.

Westchnęłam, wyjęłam telefon i zamówiłam ubera. Była ruchliwa, sobotnia noc, więc kierowca znajdował się piętnaście minut drogi ode mnie. Ruszyłam w kierunku bramy, po czym usiadłam na metalowej ławce przy marmurowej kotwicy, pozwalając nogom odpocząć. Starałam się obserwować drogę, żeby zobaczyć, czy samochód podjeżdża, ale kiedy usłyszałam głośny chichot, musiałam odwrócić głowę w stronę sali.

Właśnie tam, w oddali dostrzegłam Brama oplatającego ramionami jakąś chudą blondynę, którą już wcześniej widziałam. To chyba jakaś dalsza kuzynka Steph. Wyglądała na bardzo młodą, bardzo pijaną i ewidentnie leciała na Brama.

Niestety wyglądało na to, że on miał do niej podobny stosunek. Kiedy jej szpilka zapadła się w trawie i dziewczyna prawie upadła, złapał ją, a następnie przyciągnął bliżej. Zaśmiała się, po czym go pocałowała, a on ochoczo odpowiedział, przyciskając do siebie jej maleńkie ciałko. Jej dłoń zsunęła się niżej i przycisnęła do czegoś, co musiało być całkiem pokaźną erekcją.

Uśmiechnął się do niej tym głupim, niecnym uśmieszkiem, a potem zabrał ją w stronę ogrodu, z którego chwilę wcześniej wyszliśmy, i oboje zniknęli za krzewem różanym. Jej chichot wypełniał powietrze, a ja nie mogłam przestać wyobrażać sobie, jak rozbiera ją do naga, opiera o ławkę i rozpina spodnie.

Obserwowałam przez chwilę krzaki, widziałam, jak się poruszają. Czułam przy tym zarazem mdłości i dziwne podniecenie.

To mogłam być ja.

Ale nie byłam. A kiedy usłyszałam jej zduszone jęki, odcięłam się. Jezu, szybko znalazł sobie chętną, kiedy zobaczył, że ze mną mu nie wyjdzie.

Zanim kierowca podjechał, wszystkie moje uczucia zmieniły się w wir wstydu i gniewu. Co za pieprzona świnia! Miałam cholerne szczęście, że nie straciłam rozumu – ani majtek – i nie przespałam się z tym oślizgłym, szkockim dupkiem. Cały czas miałam rację. Był niebezpieczny i sprowadzał problemy, musiałam trzymać się z daleka od takich facetów. Teraz żałowałam tylko, że się z nim całowałam, a nawet że w ogóle z nim rozmawiałam.

Siedząc na tylnym siedzeniu ubera, kiedy przekraczaliśmy Golden Gate Bridge, wróciłam myślami do mojego motto. Żyj i niczego nie żałuj? Zdecydowanie żałowałam, że pozwoliłam mu choćby pomyśleć, że mógł spędzić ze mną tę noc.

Miałam też inne motto: Zwiedziesz mnie raz, mój błąd. Drugi raz ci się nie uda. Moja duma nigdy nie pozwoli dać się nabrać na to samo ponownie.

Jeśli Bram McGregor wcześniej nie był na mojej czarnej liście, teraz zdecydowanie się na niej znalazł.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nicola

– Nicolo Price, jesteś zwolniona – mówi do mnie mój szef z miną przypominającą Donalda Trumpa. Tyle że wcale się przy tym nie uśmiecha, jakby opowiadał dowcip, a jego głowa jest tak upstrzona kępkami ohydnych kłaków, że zawstydziłby nawet pana Trumpa.

Jestem też prawie pewna, że powiedział „Nicolo, przykro mi to mówić, ale będziemy musieli się pożegnać.” Ale co za różnica, skoro w zasadzie znaczy to samo? W jednej cholernej sekundzie straciłam pracę, dochód i stabilizację.

Moją przyszłość.

Aż dziwne, że nie dostałam histerii, jak Ava, kiedy nie może znaleźć ulubionego pluszaka, Snuffy’ego. Nie uroniłam nawet jednej łzy. Zamiast tego siedzę tam jak idiotka, zmrożona, z rozdziawioną gębą, podczas gdy mój szef Ross (teraz chyba już były) biadoli, jak to mu przykro i jak bardzo chciałby, żeby mogli mnie zatrzymać, ale firma ma kłopoty i likwidują jedno z pięter, bla, bla, bla.

Ale to nie ma żadnego znaczenia, skoro brakowało mi zaledwie tygodnia do pełnych trzech miesięcy pracy dla nich. A wtedy skończyłby się mój okres próbny i dostałabym ubezpieczenie zdrowotne. Daliby mi podwyżkę. Miałabym spokój ducha i karierę w dziedzinie, o której marzyłam.

A teraz jestem wściekła, bo te dupki wiedziały, że nigdy nie zaoferują mi stałej posady, chcieli tylko pieprzonej taniej siły roboczej. Od początku taki był ich plan, żeby ściągnąć mnie tu pod fałszywym pretekstem, a potem wykopać na bruk, zanim zrobi się poważnie.

Jak się nad tym zastanowić, bardzo przypomina to moje życie uczuciowe.

– Czy możemy coś dla ciebie zrobić? – pyta, przyglądając mi się ze zmartwieniem, możliwe, że doszukując się w mojej twarzy oznak nieuniknionego wybuchu.

Ava. Zawsze wszystko sprowadza się do mojej córki. Gdyby nie ona, prawdopodobnie po prostu machnęłabym ręką. Przyjęła to z godnością, jak wszystko, co przygotowało dla mnie życie, tak jak nauczono mnie w młodości. Nigdy nie pozwalaj im widzieć twoich łez, niech nie zobaczą cię inaczej niż absolutnie poprawną. Zaciśnij zęby i do przodu, ucieleśnienie spokoju.

Ale moje życie w tej chwili w niczym nie przypomina spokoju i jestem daleka od poprawności. Czynsz w moim gównianym mieszkaniu ostatnio znowu poszedł w górę. Mój samochód potrzebuje części, na którą mnie nie stać, więc po prostu stoi na ulicy i zachodzi rdzą, co jest spowodowane wszechobecną w San Francisco mgłą. W dodatku Ava ostatnio bez przerwy chorowała. Nie ma się czym martwić, jak stwierdził lekarz, po prostu w niektóre dni jest nieco ospała, ale dla mnie to niekończąca się porcja zmartwień. Do tego nie zawsze mam pieniądze, żeby opłacić wizyty lekarskie. Że nie wspomnę o beznadziejnych lekarzach. Naprawdę liczyłam na to cholerne ubezpieczenie zdrowotne. Dla niej, nie dla mnie.

Więc zupełnie jak Bruce Banner, kiedy zamienia się w Hulka – bez rozrywania koszuli – wylałam wszystkie swoje żale na byłego szefa. Przez trzy miesiące harowałam jak wół, byłam na każde zawołanie, zawsze grzeczna, biegałam po wszystkich piętrach jak niewolnica, a wszystko to z uśmiechem na twarzy. Nigdy nie pokazuj, że się pocisz. Bądź zawsze opanowana.

Pieprzyć to.

Nie jestem nawet pewna, co powiedzieć. Jakbym wpadła w wielką, głęboką, czarną dziurę niechęci. Myślę, że nawet na chwilę straciłam świadomość. Wiem tylko, że zanim sobie to uświadomię, już stoję, celując palcem w stronę byłego szefa i wypluwając z siebie mnóstwo okropieństw.

– Wiesz co, gdybyście po prostu wyruchali tylko mnie, w porządku. Ale krzywdzicie też moją córkę. Jak możecie ot tak mnie wyrzucić tydzień przed tym, jak dostałabym ubezpieczenie! – wrzeszczę na niego. – Nie macie pieprzonego sumienia?

Ale ze sposobu, w jaki Ross spokojnie podnosi telefon i wzywa asystentkę Meredith, jakbym potrzebowała eskorty, widzę, że on w ogóle nie ma serca.

Meredith nigdy mnie nie lubiła, więc ostatnie, czego potrzebuję, to pyskówka z nią. Zatem wychodzę z biura szefa z podniesioną głową, zanim zdążą zauważyć moją zaczerwienioną i zrozpaczoną twarz. Szybko zabieram torebkę ze swojej szafki w pokoju dla personelu, przynajmniej raz zadowolona, że chociaż byłam stylistką wizualną firmy przez ostatnie trzy miesiące, nie otrzymałam własnego biurka. Teraz dostałabym szału, gdybym musiała je uprzątać.

Nie żegnam się nawet z Priscillą, zaopatrzeniowcem, z którą całkiem się zbliżyłam, ani z Tabby, któ®a jest sprzedawcą regionalnym. Miałam nadzieję zająć to stanowisko w przyszłości. Za bardzo wstydzę się powiedzieć im, co właśnie zaszło, a czuję się jeszcze gorzej, podejrzewając, że mogły od początku o wszystkim wiedzieć.

Kiedy dostałam pracę w popularnej sieci ubrań do jogi, Rusk, myślałam, że wreszcie mi się udało. Już dość czasu zajęło mi robienie dwóch kroków w przód i jednego w tył. Duże miasto nie zawsze ułatwia, niezależnie od branży, w jakiej pracujesz. A moda to zdecydowanie jedna z bardziej wymagających dziedzin.

Uczęszczałam do college’u ze Stephanie, do Art Institute w centrum San Francisco, gdzie spotkałyśmy się znowu po wielu latach rozłąki. Dorastałam niedaleko niej w Petalumie, miasteczku na południu stąd. Chodziłyśmy razem do szkoły podstawowej aż do czasu, kiedy moi rodzice się rozwiedli, a ja wyprowadziłam się z mamą do Pacific Heights w San Francisco, by zamieszkać z jej okropnie nadzianym, nowym mężem. Mówiąc w skrócie, chodziłam do liceum z bogatymi dzieciakami – i byłam jednym z nich – więc poszłam do college’u, żeby zająć się swoją pasją, jaką była moda. Ostatecznie, ubrania, które projektowałam i tworzyłam w wolnym czasie, z nadrukami i szalonymi napisami, nigdy nie przyniosłyby mi pieniędzy ani nie otworzyły drogi kariery. Były dobre, ale nie „aż tak dobre” (jak zauważył mój były ojczym). Dlatego uznałam, że praca jako sprzedawca mody będzie drugim najlepszym rozwiązaniem.

I tak rzeczywiście było. To znaczy, szkoła okazała się świetna. W końcu czułam się na swoim miejscu, wśród ludzi, którzy rozumieli mnie i moją pasję. Jednak znalezienie pracy po skończeniu nauki to już nie taka łatwa sprawa. I chociaż udało mi się wkręcić na staże w kilka ważnych miejsc (jednym z nich było Banana Republic), ciężko było znaleźć pracę, która wiązałaby się z moimi zainteresowaniami i była na tyle dobrze płatna, żeby zapewnić Avie wszystko, czego potrzebowała.

Zwykle wszystko sprowadzało się właśnie do niej – mojej córki. Jej narodziny były jak podkręcona piłka w moim idealnie zaplanowanym życiu, ale postanowiłam być silna i kochać ją całym sercem. I tak właśnie jest, nawet przez sekundę nie żałowałam, że ją mam. Dopiero odejście Phila, ojca mojego dziecka, naprawdę mnie dobiło. A później wszystko jakoś po kolei się sypało. Ja i Ava przeciwko całemu światu.

Jednak pewnego dnia, kiedy jeszcze byłam z Philem, wydawało mi się, że moje modlitwy zostały wysłuchane. Dostałam pracę w internetowym sklepie z biżuterią, jako sprzedawca i autor tekstów reklamowych. To było naprawdę niesamowite. Pensja była wspaniała i wszystkie znaki wskazywały na długą, owocną współpracę. Jednak sprzedaż online jest podstępna i nieprzewidywalna, więc po kilku latach strona zbankrutowała. Straciłam pracę. Potem pozbyłam się też chłopaka. Następnie moja matka zdradziła nowego męża, więc straciłam również dodatkowe wsparcie finansowe, musiałam przenieść się z ładnego apartamentu do byle jakiego mieszkania w dzielnicy Tenderloin i ponownie przyszło mi szukać pracy w branży.

W końcu, po rocznym macierzyńskim, złapałam posadę jako sprzedawczyni w sklepie obuwniczym (nie tego chciałam, ale przynajmniej dało się opłacić rachunki), a nastepnie trafiłam do Rusk. Myślałam, że znalazłam coś zgodnego z moimi zainteresowaniami, co jednocześnie zapewni mi odpowiedni status finansowy dla Avy. Nie chodziło o to, że ona o coś prosiła, ale chciałam być w stanie dać jej wszystko, czego zapragnie. Mogłam nawet zaharować się na śmierć, byle tylko zagwarantować jej wszelkie możliwości w życiu.

Rusk obiecywał wspaniałą karierę, świetną płacę i niesamowite benefity. Mimo że moja pensja na stażu była niewiele wyższa od najniższej krajowej, to kusiły mnie ich obietnice na przyszłość. Rzuciłam Nordstorm i postanowiłam skorzystać z okazji. Naprawdę myślałam, że wszystko się zmieni.

I zmieniło się. Tyle że na gorsze. A teraz… właśnie w tej chwili pędzę pomiędzy ludźmi na Sutter Street i jestem na granicy ataku paniki. Twarz każdego człowieka jest zamazaną plamą, a od czasu do czasu wzrok przesłaniają mi napływające do oczu gorące łzy. Jednak żadna nie spływa na policzki, a to chyba coś znaczy. Jestem silna. Przetrwam to.

Znajdę nową pracę. Znajdę kolejną szansę.

Czasami mam wrażenie, że całe życie polega na szukaniu nowych dróg. Zastanawiam się, co będzie, jeśli pewnego dnia odkryję, że nie ma już innego wyjścia.

Idę dalej ulicą Leavenworth, docierając do punktu, gdzie ulica staje się bardziej brudna, a ludzie mniej przyjaźni. A może nazbyt przyjaźni, zależy, jak na to spojrzeć. Jak co dzień ten sam mężczyzna z bezzębnym uśmiechem prosi mnie o drobne przy monopolowym, ale tym razem nie daję mu ani centa. Ze spuszczoną głową szybkim krokiem przemierzam okolicę, miejsce, którego nie znoszę, odkąd stało się moją jedyną opcją w tym horrendalnie drogim mieście, aż otwieram drzwi do mojego budynku.

Zatrzymuję się, nie zamykając ich, i przez chwilę się w nie wpatruję. Są szklane, a szybę zabezpieczają kraty, co wiele mówi o tej okolicy. Pamiętam, kiedy Phil się wyprowadził, a ja straciłam pracę w sklepie internetowym, nie stać mnie już było na życie w Noe Valley, uroczej dzielnicy niedaleko Castro. Tamto mieszkanie było dla mnie wszystkim, ale nie mogłam sobie na nie pozwolić, utrzymując jeszcze Avę. Przenosiłyśmy się z miejsca na miejsce, a standard życia obniżał się za każdym razem, aż w końcu stanęłam przed popękaną fasadą tego budynku. Z jednej strony chciałam dostać to lokum, a z drugiej obiecywałam sobie, że opuścimy je najszybciej, jak się da.

Wyglądało na to, że taka szansa nie pojawi się jeszcze przez jakiś czas.

Wzdycham, serce ciąży mi w piersi jak twardy głaz, kiedy ruszam na górę. Moja mama zwykle zajmuje się Avą w czwartki i piątki, a w resztę dni płacę opiekunce, Lisie. Starałam się znaleźć córce miejsce w jakimś przystępnym cenowo przedszkolu, ale w tym mieście to praktycznie nierealne. Listy oczekujących ciągną się w nieskończoność i naprawdę trzeba uważać, gdzie umieści się swoją pociechę. Przed Avą nie zdawałam sobie sprawy, jak trudno jest o bezpieczne miejsce dla dziecka. Myślałam, że przedszkola, opiekunki, edukacja i opieka zdrowotna to łatwe sprawy, może dlatego, że w takich warunkach dorastałam, a może po prostu jako dziecko nie zwraca się uwagi na takie rzeczy. Ale teraz mam bardzo dużą wiedze na ten temat.

Nikt nie zajmie się tobą ani twoim dzieckiem, tylko ty sama.

Wsuwam klucz do zamka, po czym cichutko otwieram drzwi, na wypadek gdyby Ava akurat miała drzemkę. Mieszkanie ma jedną sypialnię i tylko pięćdziesiąt metrów kwadratowych. Urządziłam je najładniej, jak to było możliwe, i według mnie wygląda teraz równie dobrze jak mieszkanie w Noe Valley. Szczerze mówiąc, jest praktycznie pokazowym pokojem z Anthropologie. Już mnie nie stać na zakupy w tym sklepie, więc wszystkie stare rzeczy traktuję, jakby były ze złota – sklejam filiżanki, jeśli odpadnie uszko, i zszywam zasłony, jeśli Ava pociągnie za nie zbyt mocno (co zdarzyło się już nieraz).

Ava i Lisa bawią się lalkami na dywanie. W chwili gdy wchodzę, córka wstaje i podbiega do mnie, obdarzając mnie swoim wielkim, cudownie promiennym uśmiechem. Oplata rączkami moje nogi, zanim jeszcze zdążę zamknąć drzwi, więc kucam do jej poziomu, a następnie przytulam ją mocno. Samo przebywanie w jej pobliżu poprawia mi humor i podnosi puls. Dzięki temu wszystko jest zarazem trudniejsze i łatwiejsze, czasami samej ciężko mi zdecydować. Myślę, że, kiedy kochasz zbyt mocno, jeszcze bardziej zdajesz sobie sprawę, ile masz do stracenia. Przytulanie mojej dziewczynki daje mi spokój, ale jednocześnie uświadamia, że muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby zapewnić jej przyszłość.

Kiedy się odsuwam, Ava patrzy na moją twarz z otwartą ciekawością.

– Mamusiu, dlaczego płaczesz?

Nawet tego nie zauważyłam. Szybko ocieram łzy i obdarzam małą drżącym uśmiechem.

– To nic takiego, aniołku – odpowiadam.

Lisa wstaje, wycierając dłonie w dżinsy. Ja również się podnoszę i zamykam za sobą drzwi. Kładę rękę na popielatych blond włosach Avy. Moje zwykle są długie, w kolorze ciemnego brązu, o wiele ciemniejsze niż Avy, ale ostatnio Steph skróciła je do ramion i dodała sporo jasnych refleksów. Powtarzam ciągle, że kiedy znudzi jej się własny interes, powinna zostać fryzjerką.

– Wszystko w porządku? – pyta Lisa, zerkając na mnie przez swoje okulary. Jest wysoka, bardzo szczupła i zawsze ma włosy zebrane w kucyk. Jest bardzo bystrą studentką i wydaje się wyjątkowo dojrzała na swój wiek, czasem nawet bardziej niż ja. Opiekuje się Avą już od dwóch lat, kiedy tylko uda jej się wpasować małą w swój grafik. Nie chcę z niej rezygnować i nie mam pojęcia, jak w ogóle zacząć ten temat, ale fakt jest taki, że nie będzie mnie stać, żeby jej płacić, skoro nie mam pracy.

Cholera, gdybym rozwiązała to trochę lepiej, może mogłabym chociaż popracować do końca tygodnia i dostałabym więcej pieniędzy. Wątpię, czy mogę teraz w ogóle wpisać Rusk do CV po tym, jak nawrzeszczałam na Rossa. Nikt nie chce zatrudniać wariatki.

Kiwam lekko głową w stronę Lisy, następnie mówię do córki, żeby poszła do naszej sypialni i położyła lalkę do łóżka. Ava wybiega, a ja opadam na kanapę z ciężkim westchnieniem.

– Co się dzieje? – pyta Lisa, przysiadając na oparciu sofy.

Przez chwilę przygryzam wargę, unikając jej spojrzenia.

– Zwolnili mnie.

Gwałtownie wciąga powietrze.

– Mówisz poważnie? Dlaczego?

Wzruszam ramionami.

– Gadali jakieś bzdury o zamykaniu niektórych sklepów, ale przecież ja i tak w nich nie pracowałam. Myślę, że szukali tylko taniej siły roboczej.

– Stara, to beznadziejne – stwierdza. – Co teraz zrobisz?

Zerkam na nią przepraszająco.

– Poszukam nowej pracy. Ale do tego czasu nie będzie mnie stać, żeby ci płacić. Będzie teraz u mnie krucho z forsą.

Krzywi się na moment, ale już po chwili na jej twarzy dostrzegam współczucie. Możliwe, że ona polega na mnie tak samo jak ja na niej.

– Rozumiem. I jestem pewna, że szybko coś znajdziesz.

– Mam nadzieję – mówię. – W zasadzie muszę.

Delikatnie klepie mnie po ramieniu.

– Cóż, pójdę już. Rozumiem, że nie będziesz mnie potrzebowała jutro wieczorem?

Patrzę na nią z zaskoczeniem, ale po chwili sobie przypominam.

– Cholera – klnę głośno, mając nadzieję, że Ava tego nie słyszy.

Linden ma jutro urodziny i świętuje je we wtorek, zamiast w weekend, jak zrobiłby każdy normalny człowiek. Spoglądam na Lisę.

– Nie, raczej nie. Lepiej zostanę w domu.

Przytakuje, po czym podnosi torebkę z blatu. Przez moment wygląda, jakby sama też miała się rozpłakać.

– Napiszę, kiedy tylko coś sobie zorganizuję – mówię, na co ona posyła mi szybki uśmiech, a potem wychodzi, zamykając za sobą drzwi.

Przez krótką chwilę w mieszkaniu panuje cisza, nie słyszę nawet bawiącej się Avy. Potem dobiega mnie jej głosik:

– Mamusiu?

Wstaję z kanapy i wlokę się do sypialni. Nagle mam wrażenie, że jestem bardzo stara. Opieram się o framugę, patrząc, jak Ava kładzie lalkę do łóżka. Córka podnosi na mnie wzrok, rozpromieniona i dumna z siebie.

– Widzisz, opiekuję się nią. Tak jak ty mną.

Potrzebuję wszystkich sił, żeby nie załamać się na jej oczach.

***

Poprzednią noc spędziłam w stanie oszołomienia, zwinęłam się w kłębek na kanapie razem z Avą i oglądałyśmy jej ulubione programy, a ja starałam się nie myśleć o niczym innym poza okropną fryzurą i fatalnym gustem Dory poznającej świat. Kiedy Ava poszła spać, wypiłam pół butelki wina, przejrzałam „Vogue” i „Harper’s Bazaar”, unikałam wiadomości od Steph i Kayli, a nawet pozwoliłam, by połączenie od mamy zostało przekierowane do poczty głosowej. Żadna nie wiedziała, co się stało, i chciałam, żeby tak zostało jak najdłużej. Mój ojciec, jeszcze zanim matka go zostawiła, a on wyjechał do Indii, żeby pracować charytatywnie (szkoda, że ja nie mogłam tak zrobić po tym, jak rzucił mnie Phil), często żartował sobie z mojej dumy. Obie z mamą takie jesteśmy, nigdy nie przyznajemy się do błędów i nie prosimy o pomoc.

Ale teraz, w chłodnym, szarym świetle dnia, kiedy wyjaśniam Avie, że mama zostanie z nią w domu na jakiś czas, wiem, że muszę się z tym zmierzyć. Muszę poukładać swoje życie najlepiej, jak się da. Jeśli uda mi się zrobić to bez niczyjej pomocy czy współczucia, jeszcze lepiej dla mnie.

Większość poranka przeglądam strony z ofertami pracy. Gdy niepokój staje się zbyt dokuczliwy, zabieram Avę na plac zabaw w Little Saigon. Potem zamawiamy sobie zupę Pho, a ja ciągle sprawdzam telefon w nadziei, że już otrzymałam jakąś wiadomość. Aplikowanie o pracę to czyste szaleństwo. Za każdym razem, kiedy czytam ofertę pracy, w której się zakochuję, dostaję na jej punkcie obsesji. Pokładam w niej wszelkie nadzieje, jakby mogła sprawić, że moje życie stanie się milion razy lepsze, jakbym w ogóle miała jakąś szansę. Niemożność dołączenia Rusk do CV cofnęła całą moją karierę o krok.

Kiedy zignorowałam już jej piątą wiadomość, Steph w końcu do mnie dzwoni – akurat w chwili, gdy kładę Avę na drzemkę. Zamykam drzwi do pokoju, po czym odbieram, biorąc głęboki wdech.

– Hej – mówię radośnie. – Przecież ty nigdy nie dzwonisz.

– Bo zwykle odpowiadasz na wiadomości – stwierdza szybko. – Gdzie byłaś?

– Tutaj – odpowiadam.

– Czyli w Kalifornii, czy może jakimś bardziej konkretnym miejscu?

– Po prostu… tutaj.

– Wszystko w porządku?

Właśnie dlatego nie chciałam rozmawiać ze Steph. Zwykle ma szósty zmysł do różnych rzeczy.

– Mmm. – Wymijająca odpowiedź jest najlepsza.

– Ale przyjdziesz dzisiaj wieczorem, prawda?

– Cóż…

– Nicola! – krzyczy. – Nie widziałam cię od tygodni.

To prawda, chociaż wina leży głównie po jej stronie. Była bardzo zajęta swoim nowym sklepem internetowym. Kiedyś prowadziła sklep stacjonarny, później jednak weszła do sieci, żeby iść z duchem czasu. Ale tak jak w przypadku firmy, dla której pracowałam, nie było łatwo. To bardzo konkurencyjna branża, a Steph ma obecnie tylko jedną osobę do pomocy w magazynie. Dlatego rzadko ją widuję, a już zwłaszcza przy zbliżającym się sezonie letnim.

– Słuchaj – mówię, zakładając włosy za ucho, po czym zerkam na butelkę wina na kuchennym blacie. Oddałabym lewy cycek, żeby w tej chwili wypić lampkę, ale nie śmiałabym, mając pod opieką Avę. – Coś mi wypadło i nie mam Lisy, żeby została z małą.

– Co się stało?

– Nie chcę o tym rozmawiać.

– Ale ja chcę wiedzieć.

Wywracam oczami.

– Ty zawsze chcesz wiedzieć. – Biorę głęboki wdech. – Dobra, ale obiecaj, że nie będziesz robić z tego afery.

– Tak…

– W zasadzie obiecaj, że nie będziesz o tym mówić. W ogóle.

Cisza.

– Może.

– Więc nie powiem.

– Oj dawaj, do cholery.

– Hej, język, wściekła kobieto. Twój mąż ma na ciebie zły wpływ.

Chichocze, a ja ponownie wywracam oczami. Wierzę, że nawet jeśli ktoś nie widzi, jak wywracasz oczami, wie, że to robisz.

– Nieważne – rzucam szybko.

– Serio – przekonuje. – Nie będę o tym mówić. Tylko powiedz.

Więc zaczynam opowiadać. Muszę jej oddać, że nie wypowiada ani słowa. Gdy kończę, brakuje mi tchu i znowu czuję wściekłość.

– Wow – mówi. – To… cóż, nie będę o tym rozmawiać. Ale… serio?

– Stephanie – ostrzegam.

Jęczy.

– Dobra, w porządku. Ale musisz dzisiaj przyjść. Nie możesz siedzieć tam sama.

– Może nie usłyszałaś części o tym, że nie mam opiekunki.

– Weź Avę ze sobą!

Prawie zaczynam się śmiać.

– Tak, jasne. Do baru?

– Cóż, może nie do baru, ale najpierw spotykamy się u nas na godzinę lub dwie, na rozbiegówkę. Przynajmniej do domu przyjdź.

– Nie stać mnie nawet na taksówkę, a auto nadal stoi zepsute.

– Nie martw się tym – mówi. – Zostaw to mnie.

– Nie chcę, żeby ktoś się mną zajmował – odpowiadam, czując, jak włoski jeżą mi się na karku.

– Wiem, ale i tak to zrobię, dobrze? Po to ma się przyjaciół. Załatwię samochód, który przywiezie cię tutaj, spędzimy miło czas w gronie przyjaciół i nie będziemy rozmawiać o niczym, na co nie masz ochoty. Proszę. Nie każ mi błagać.

– Ale ja lubię, kiedy błagasz.

– Linden też.

– Dobra, za dużo informacji. Rozłączam się.

Znowu chichocze.

– Wybacz. W porządku, bądź gotowa o osiemnastej. Będziemy mieć tu przekąski, więc nie martw się kolacją. Zorganizuję też coś dla Avy. Oczywiście chcę przez to powiedzieć, że Linden zorganizuje, bo tylko on umie gotować. Do zobaczenia i trzymaj się tam. Wszystko będzie dobrze.

Rozłączam się, ale wcale nie mam ochoty przebywać wśród ludzi, nawet jeśli to moi przyjaciele. Choć nie chcę też wpatrywać się w do połowy pustą butelkę wina przez cały wieczór, pogrążając się w uczuciu paniki i niedostosowania.

Na szczęście, kiedy biorę szybki prysznic i przygotowuję się na wieczór, nastrój nieco mi się poprawia. To pewnie dlatego, że nie wychodziłam nigdzie od bardzo dawna, a strojenie się zawsze sprawia, że czuję się na swoim miejscu. Na włosach robię fale, wciskam się w obcisłe dżinsy i cienką bluzkę odsłaniającą ramię, dorzucam odrobinę czerwonej pomadki i señorita gotowa, chociaż z moimi piegami i bladoróżową, angielską cerą w niczym jej nie przypominam.

Ava nie posiada się z radości, mogąc pójść na „przyjęcie dla dorosłych”. Naśladuje mnie, spędzając mnóstwo czasu na wybieraniu stroju, mimo że ostatecznie chce założyć poszewkę na poduszkę ze Sponge Bobem. Ubieram ją w fioletową sukienkę, potem schodzimy na dół, żeby poczekać na taksówkę. Pod pachą niosę fotelik samochodowy.

Kiedy widzę granatowego mercedesa podjeżdżającego do krawężnika, zastanawiam się, czy Stephanie zamówiła najdroższego ubera w mieście.

Samochód parkuje, a ja trzymam Avę za rękę i nie ruszam się spod wejścia do naszego budynku, dopóki nie przekonam się, że przyjechał po nas. Kiedy otwierają się drzwi od strony kierowcy i z auta wysiada wysoki mężczyzna w garniturze, już wiem, że to na pewno nie po mnie. Żaden kierowca ubera nie ubiera się w ten sposób.

A potem dostrzegam jego twarz.

Bram. Pieprzony. McGregor.

Mrugam. Na policzki występują mi rumieńce i zaczynam pragnąć, by to wszystko okazało się wielką pomyłką. Bram nie mógł po mnie przyjechać. Ostatni raz widziałam go na weselu Steph i Lindena i chociaż mieliśmy małą, gorącą schadzkę, minęło niewiele czasu, zanim znalazł sobie inne usta, do których mógł się przyssać. I mówiąc „niewiele czasu”, mam na myśli kilka minut.

– Nicola – mówi z tym swoim szkockim akcentem. Wygląda niezwykle wytwornie, opierając się o swój elegancki samochód. – Jesteś gotowa?

O cholera. On naprawdę przyjechał po mnie.

Prawie upuszczam fotelik.

Ściskam rączkę Avy, biorąc głęboki wdech. Mam ochotę zamordować Stephanie, chociaż nigdy nie powiedziałam jej o sytuacji z jej szwagrem, więc nie mogła wiedzieć, jak bardzo nienawidzę Brama.

To, co mówiłam o dumie i o tym, jak wielka jest ona w moim przypadku, było prawdą. Cóż, Bram zranił ją o wiele bardziej, niż sobie wyobraża.

A teraz muszę wsiąść z nim do samochodu, z moją córką, akurat w chwili, gdy jestem w największym dołku w życiu.

Zerka na ciężki fotelik w moich rękach.

– Potrzebujesz pomocy?

Jestem o krok od powiedzenia „Dzięki, ale nie, dzięki” i że zmieniłam zdanie w kwestii imprezy, ale Ava ciągnie mnie w stronę mercedesa, jakbym nigdy nie uczyła jej, żeby uważała na nieznajomych.

– Chodź, mamusiu – mówi. – To auto jest takie błyszczące.

Już czuję, że moja córka będzie miała sporo kłopotów, kiedy dorośnie.

Przez moment zerkam na Brama i widzę na jego twarzy cholernie cwaniacki uśmieszek, który sprawia, że krew wrze mi w żyłach.

Okazuje się, że jadę na imprezę z Bramem McGregorem.

Cholera.

ROZDZIAŁ DRUGI

Nicola

Opanowuję się, prostuję ramiona i podnoszę głowę, dokładnie tak, jak robiłam w szkole średniej, kiedy jeszcze byłam tą nową na korytarzach, jeszcze nie należącą do grupy wrednych dziewczyn, które ogłosiły się królowymi liceum. Obdarzam Brama pewnym siebie, chociaż kompletnie sztucznym uśmiechem, po czym podchodzę do jego samochodu, gotowa poradzić sobie z tą dziwną sytuacją.

Ale on jest szybki – okrąża auto od strony bagażnika, zbliża się do mnie i prędko zabiera fotelik z moich rąk. Jestem przygotowana, że znowu będzie pachniał cygarami i miętą, jednak tym razem czuję tylko coś świeżego i ziemistego, niczym woń lasu po deszczu.

– Poradzę sobie – mówię. Nie mogę powstrzymać ostrego tonu, chociaż wiem, że to wredne z mojej strony.

Wydaje się, że niczego nie zauważył, i zanim zdążę zapytać, czy wie, co robi, już otwiera tylne drzwi i przypina fotelik jak profesjonalista.

Jestem prawie pod wrażeniem,

– Zawsze podwozisz mamusie?

Unosi brew.

– Żadnej tak pięknej jak ty.

Spogląda na Avę, następnie kuca, żeby znaleźć się na jej poziomie.

– Jak masz na imię, maleńka?

– Nie jestem maleńka – odpowiada moja córka, marszcząc brwi. – Mam na imię Ava. I jestem dużą dziewczynką.

Bram kiwa głową z poważną miną. Teraz, kiedy patrzę na niego w gasnącym świetle dnia, wygląda inaczej niż sześć miesięcy temu. Jest starszy, wiem, że ma około trzydziestu pięciu lat. Może ten garnitur i sposób, w jaki przylega do jego ciała, sprawiają, że wygląda dojrzalej. A może to ten samochód. Albo kilka siwych pasm, które dostrzegam w jego ciemnych, gęstych włosach. A może to dlatego, że jestem trzeźwa i on też. Przynajmniej mam taką nadzieję.

– Miałeś być moim kierowcą na dzisiejszy wieczór? – pytam, podnosząc Avę i umieszczając ją w foteliku. – Czy może przegrałeś zakład?

– Ja nigdy nie przegrywam zakładów – odpowiada gładko, stając za mną. Szybko spoglądam przez ramię i przyłapuję go na gapieniu się na mój tyłek.

– Napatrzyłeś się już? – Prostuję się i odwracam.

– Na twój tyłek? – pyta, wkładając ręce do kieszeni w bardzo chłopięcym geście. – Tak. Ale tylko dlatego, że wiem, jak cię to wkurza. Wiesz, wszystko, co jest choć odrobinę seksualne.

Otwieram szeroko oczy i zerkam na Avę. Nie jest niczego świadoma, więc ostrożnie zatrzaskuję drzwi.

– Słuchaj – mówię szybko, wskazując na niego palcem. – Może myślisz sobie, że mnie znasz po naszym małym… spotkaniu, ale się mylisz.

Wyciąga rękę i łapie mnie za palec. Jego skóra jest ciepła i zaskakująco delikatna, ale w sumie nie powinno mnie to dziwić, bo przecież, mimo że ma do tego stworzone ciało, Bram nie zarobił pieniędzy na rąbaniu drewna ani innej fizycznej pracy.

– Hej – mówi ochrypłym głosem, nadal trzymając mój palec. – Wiem, że się nie znamy, a kiedy ostatnio, hmm… rozmawialiśmy, możliwe, że byłem trochę wstawiony. Ale może zaczniemy wszystko od nowa? Jestem Bram McGregor.

Odwraca moją dłoń i ściska. Nie jestem pewna, czy potrafię zrobić to tak łatwo jak on, ale w końcu się zgadzam.

– W porządku. Nicola Price.

– Miło cię poznać, Nicolo Price. Czy mogę cię podwieźć?

Przytakuję.

– Będę wdzięczna.

Wiem, że mój głos jest spięty, ale to przynajmniej jakiś początek. Jednak problem z moją dumą polega na tym, że rzadko pozwala mi zapomnieć, że została urażona. Na szczęście przez całą drogę do domu Lindena w Nob Hill, Bram jest bardzo sympatyczny. Większość czasu spędza na rozmowie z Avą, zerkając na nią we wstecznym lusterku, zadaje jej pytania i traktuje jak dorosłą. Widzę, że mojej córce bardzo się to podoba i, zanim dojeżdżamy do Lindena i Steph, już wpatruje się w niego maślanym wzrokiem. Niedobrze. Czy nie mogłaby być jak jej matka i wykazywać podejrzliwość wobec wszystkich mężczyzn, którzy uśmiechają się zbyt szeroko i mówią dokładnie to, co powinni?

Chociaż jeśli chodzi o Brama, mam wrażenie, że jego zwyczajem jest mówienie tego, czego nie powinien.

– Więc, Nicolo – mówi, kiedy przedzieramy się przez ruch uliczny. – Nie wiem o tobie zbyt wiele. Linden powiedział mi, że pracujesz w branży modowej, jak Stephanie.

Pracowałam, myślę gorzko, ale udaje mi się bąknąć:

– Mhm.

– To czym się zajmujesz?

– A ty? – pytam, przekierowując rozmowę na niego. Poza tym naprawdę jestem ciekawa. W przeszłości Linden określał Brama tylko jako playboya (albo „cholerną męską dziwką”, chyba tak to dokładnie brzmiało), który nie robił wiele więcej poza imprezowaniem w Nowym Jorku. Przeprowadził się do San Francisco rok temu. Przypuszczam, że chciał być bliżej Lindena, który przeżył katastrofę helikoptera. Nie wiem natomiast, czym dokładnie się zajmuje, oprócz szczerzenia tych idealnych zębów do ludzi.

– Jestem zarządcą mieszkań – odpowiada, a kiedy dostrzega mój pełen niedowierzania wzrok, kontynuuje: – Cóż, precyzyjniej mówiąc, jestem właścicielem apartamentowca w SoMa. Na rogu Folsom i dwunastej, obok tajskiej restauracji.

Patrzy na mnie tak, jakby to było dla mnie oczywiste. Jak każda nowa osoba w rejonie Bay Area, która myśli, że skoro mieszkam tu od zawsze, to znam każdą tajską knajpę i każdego faceta o imieniu Dan.

– Raczej nie był tani – stwierdzam, wyglądając przez okno, kiedy w ślimaczym tempie mijamy kolejne samochody.

W tym mieście jest tyle pięknych budynków, takich, za które można by umrzeć, a ja nie przestaję zastanawiać się, kogo stać, żeby tam mieszkać. Kiedyś spotkałam kierowcę ubera, jeżdżącego dawniej ciężarówkami, który urodził się w tym mieście. Mówił, że wtedy San Francisco było pełne dzieci. Teraz rzadko się je widzi. Czasami zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej dla Avy i dla mnie, gdybyśmy przeniosły się do małego miasteczka, w którym mogłaby mieć inne życie. Ale potem myślę o moich marzeniach, planach na przyszłość i nie wiem, czy to w porządku, żebym wszystko porzuciła. Wiem, że to samolubne z mojej strony, ale i tak nie chcę odpuścić.

– Nic w życiu nie jest tanie – mówi Bram, ale ledwo go słyszę. Muszę przywrócić moje myśli do rzeczywistości i nie pozwalać im zatracać się w zmartwieniach. Wyszłam dzisiaj, żeby odstawić je na bok. Bóg wie, że potem będę miała aż nadto czasu, żeby się martwić. – Nudzę cię? – pyta, a ja odwracam głowę, żeby na niego spojrzeć.

– Nie, wybacz. Zadumałam się.

– O czym myślałaś?

Unoszę brwi.

– Wydaje mi się, że nie jesteśmy na etapie, w którym zdradzamy sobie swoje myśli.

– Jeszcze nie.

Raczej nigdy.

Nie chcę odpowiadać na pytania o mnie, więc dopytuję go o apartamentowiec i zmuszam się do słuchania. Jednak im dłużej o tym mówi, tym bardziej widzę, że temat jest dla niego stresujący. To znaczy, ciężko stwierdzić, czy Bram się stresuje, bo zawsze ma ten czarujący wyraz twarzy, jakby próbował dobrać się komuś do majtek, niezależnie czy to kobieta, czy mężczyzna. Ale dostrzegam w jego oku dziwny błysk, kiedy opowiada o czynszu i o tym, ile musi wołać od ludzi, żeby starczało na raty kredytu.

– Więc po co go kupiłeś? – pytam.

Wzrusza ramionami.

– Musiałem coś robić.

– Cóż, o to bym się nie martwiła – mówię. – Czynsze w mieście są astronomiczne, nawet w SoMa. Wszyscy przewidywali, że to będzie kolejne takie miejsce. Niech mnie, założę się, że Tenderloin też wkrótce tak skończy. Spotykanie się z ćpunami stanie się modne, a hipsterzy przejmą wszystkie uliczne rogi. A mój czynsz znowu pójdzie w górę. – Obrzuca mnie krótkim spojrzeniem, słysząc twardą nutę w moim głosie, więc staram się brzmieć swobodniej. – Tak czy inaczej, jestem pewna, że dokonałeś zakupu we właściwym momencie.

– Może – stwierdza, przeczesując długimi palcami swoje ciemne pasma włosów. Stwierdzam, że ma bardzo męski podbródek, jednak szybko ganię siebie za to, że w ogóle to zauważyłam. – Ale kiedy kupiłem to miejsce, miałem nadzieję, że… cóż, to bez znaczenia, prawda? Co się stało, to się nie odstanie.

Na szczęście, zanim zdąży zapytać mnie o moją nieistniejącą pracę, zajeżdżamy na miejsce. Akurat w chwili, kiedy wyjmuję Avę z samochodu, drzwi otwierają się i z budynku wychodzi Steph. Chwiejąc się lekko w sandałkach na wysokim obcasie, niesie dwa kieliszki wina.

Małżeństwo jej służy. Trochę przybrała na wadze, ale wszystko poszło jej w cycki, więc to jawnie niesprawiedliwe. Włosy ma pofarbowane na kolor syreniej łuski (a dokładniej na błękit) i zawsze wygląda na szczęśliwą i zarumienioną jak po dobrym seksie. Aż dziw, że jeszcze nie zaczęłam jej nienawidzić.

– Nicola! – piszczy, a następnie podchodzi do mnie tak szybko, jak może, nie rozlewając przy tym wina. Podaje mi kieliszek z czerwonym, mówiąc: – Masz, wypij. Jesteśmy z tobą. – Patrzy mi głęboko w oczy i od razu czuję, że się uspokajam.

Właśnie dlatego nigdy nie mogłabym jej nienawidzić. Jest najlepszą przyjaciółką, jaką można sobie wyobrazić.

Zerka na Brama, posyła mu krótki uśmiech, a potem rozpromienia się na widok Avy.

– Ava, wyglądasz jak księżniczka!

– Bo jestem księżniczką – odpowiada mała. – A ty jesteś syrenką.

Steph podnosi głowę z udawaną wyższością.

– Nikt nie jest jedyniesyrenką.

Ava wydaje się rozważać przez chwilę te słowa, po czym przygląda się kieliszkowi z alkoholem.

– Mogę trochę? Chce mi się pić.

– Tobie zawsze chce się pić – stwierdzam. – To jest dorosły napój mamusi. Dam ci sok, kiedy wejdziemy do środka, dobrze?

Potakuje, oblizując wargi. Zawsze dużo piła, ale ostatnio wydaje się, że potrzebuje jeszcze więcej. Do tego bywa tak głodna jak ja, kiedy nic nie jadłam. Nie mam pojęcia, gdzie ona mieści całe to jedzenie. Z pewnością nie odziedziczyła krągłych łydek i ud po mamie. Ma chudziutkie rączki i nóżki, lekarz powiedział mi, że to zupełnie normalne u dziewczynek w jej wieku.

Odwracam się, żeby podziękować Bramowi za podwózkę, w końcu nie musiał po mnie przyjeżdżać. Ale teraz jest już z powrotem w aucie i odjeżdża. Elegancki mercedes znika na końcu ulicy.

– Dokąd pojechał? – pytam Steph. – Nadal ma mój fotelik na tylnym siedzeniu.

Steph bierze długi łyk wina.

– Żeby odebrać swoją dziewczynę tygodnia z pracy. Wróci.

– Racja – odpowiadam powoli. – Niech zgadnę, supermodelka?

Wzrusza ramionami.

– Nie wiem. Pewnie tak. Jeszcze jej nie poznałam. Jaki to sens, skoro żadna nie zagrzewa miejsca zbyt długo?

– Myślałam, że wyślesz po mnie ubera.

– Zgłosił się na ochotnika – stwierdza, odwracając się w stronę budynku. – Dzisiaj jest naszym kierowcą.

Nie mogę powstrzymać parsknięcia.

– Niby dlaczego?

– Bardzo się zmienił od czasu przeprowadzki tutaj. Są z Lindenem dużo bliżej, a skoro to jego urodziny, chyba stara się być dobrym bratem i nadrobić stracony czas. – Posyła mi zaciekawione spojrzenie. – Skąd te pytania?

Naprawdę wypytywałam?

– Bez powodu.

– Nie przepadasz za Bramem, co? – zauważa, przesuwając kartą magnetyczną, żeby otworzyć drzwi.

– Ja lubię Bama – oznajmia Ava, przekręcając jego imię.

– Wcale nie – odpowiadam, nawet nie zadając sobie trudu, żeby ją poprawić. – Ty po prostu lubisz błyszczące rzeczy, jak jego samochód.

– Lubię Bama – powtarza, tym razem z większą mocą.

Spoglądam na Steph, która przygląda mi się z zainteresowaniem.

– Co?

– Nie wiem. Po prostu, po weselu zauważyłam, że za każdym razem, kiedy pojawia się jego imię, dosłownie widzę, jak drżysz. Do czegoś doszło między wami?

Kręcę głową, starając się zachować poważną minę.

– Bo – ciągnie konspiracyjnym tonem, zbliżając się do mnie – Kayla mówiła, że widziała ciebie i Brama wychodzących zza krzaków. Trzymałaś go pod ramię.

– Kayla jest tutaj? – pytam, bo zamierzam ją zabić.

– Będzie później w barze – odpowiada. – To jaka jest prawda?

– Przecież to było pół roku temu, nie pamiętam. Możliwe, że rozmawialiśmy, ale to wszystko, przysięgam.

I o co chodzi z czekaniem tak długo, żeby o tym wspomnieć, Steph?, dodaję w myślach.

Unosi brew. Większości ludzi zwykle nie wychodzi odczytywanie mnie. Przypuszczam, że nie daję im ku temu szans. Ale Steph zawsze dobrze radziła sobie z przedzieraniem się przez moje warstwy, potrzebuję więc całej siły woli, żeby nie odwrócić wzroku.

– Tylko rozmawialiście – drwi, a potem dźga palcem guzik windy. – Cóż, cieszę się, że to była tylko rozmowa, bo wiesz, jaki on jest.

– Dopiero co rozpływałaś się nad tym, jak bardzo się zmienił!

– Bo to prawda, ale wciąż nie pozwoliłabym żadnej z moich przyjaciółek się z nim umawiać. Cóż, może Kayli, ale na pewno nie tobie.

– O to akurat nie musisz się martwić. Zdecydowanie nie jest moją ulubioną osobą. I wiesz dobrze, jakie mam podejście do facetów jego pokroju.

– Wiem – odpowiada. – Ale muszę na ciebie uważać, to wszystko. Pamiętasz, jak zadurzyłaś się w swoim ginekologu? Powiedziałabyś mu coś, gdybym nie wymogła na tobie obietnicy.

Czuję, że moje policzki stają się ciepłe.

– Był bardzo miłym facetem. I takim dojrzałym.

– Był dojrzały w kwestii twojej pochwy i to tylko dlatego, że musiał.

Chwilę później wchodzimy do mieszkania, a ja cieszę się ze zmiany tematu. Muzyka dudni z głośników, a my znajdujemy Lindena, jego przyjaciela Jamesa i dziewczynę tego ostatniego, Penny, w kuchni, pijących piwo i śmiejących się.

– Boże, ale głośno. – Steph krzywi się i podbiega, żeby przyciszyć muzykę.

Posyła mi przepraszające spojrzenie, a reszcie mordercze. Miło mi widzieć, jak opiekuńcza czasami jest względem Avy.

– Przepraszam! – krzyczy Linden, a kiedy mnie dostrzega, gwiżdże głośno, lustrując mnie z góry do dołu.

Przez sekundę miałam wrażenie, że wygląda dokładnie jak brat – taki sam uśmiech z dołeczkami, takie same ciemne brwi, gęste włosy i męska żuchwa. Ale kiedy podchodzi i mnie przytula, nie czuję żadnego oceniania ani dwuznacznych motywów. Więc nie, w ogóle nie przypomina Brama.

Odsuwa się, ale trzyma mnie na długość ramienia.

– Wyglądasz przednio, moja pani.

– Przednio? – powtarzam. – Tego jeszcze nie słyszałam.

– Zawsze byłem oryginalny – odpowiada, puszczając do mnie oczko.

Potem ściska Avę, która uśmiecha się do niego wstydliwie, jak zawsze. Odkąd dowiedziała się, że Linden potrafi latać, a do tego helikopterem, jest przy nim nieśmiała, jakby był jakimś superbohaterem.

Witam się z Jamesem i Penny, komplementując jej nowe, czerwone oprawki z kolorowymi kamykami. Ta dwójka zawsze była trochę za bardzo alternatywna na mój gust i nie czuję się zbyt komfortowo w ich towarzystwie, przy tych wszystkich tatuażach, kolczykach i zabawowym stylu życia. James prowadzi „lokalny” bar o nazwie Burgundowy Lew, a Penny ostatnio projektuje strony internetowe dla serwisów pornograficznych. Na szczęście oboje są cholernie mili.

Szybko podaję Avie szklankę soku pomarańczowego zmieszanego z wodą (nie lubię, kiedy spożywa zbyt dużo cukru), a przez następne pół godziny sączę wino i przysłuchuję się rozmowom. Kiedy ktoś zaczyna wątek dotyczący pracy, Steph sprytnie zmienia temat, bo wie, że nie jestem gotowa mówić o tym, co się stało.

Podczas gdy Linden przygotowuje makaron z serem, a ja raczę się przekąskami, które przygotował dla wszystkich, moje myśli krążą wokół Brama i tego, kiedy wróci. Po prostu chcę odzyskać fotelik (te cholerstwa są strasznie drogie), chyba że będzie też chciał odwieźć mnie do domu. Nie jestem pewna, jak jego dziewczyna, czy kimkolwiek jest, na to zareaguje, ale przy kimś takim to raczej nieuniknione.

Jakby usłyszał moje myśli, bo nagle drzwi frontowe stają otworem i do środka wkracza Bram, cały w uśmiechach, z chudą laską ubraną w srebrną sukienkę z cekinami. W uszach ma wielkie, srebrne koła, a blond włosy zebrała na czubku głowy i spięła srebrną spinką. Gdyby stanęła pod lampą na środku pokoju, świeciłaby jak pieprzona kula dyskotekowa.

Jak zwykle dokonuję oceny w ciągu dwóch sekund. Jej cycki są sztuczne. Jej usta są sztuczne i jej zęby są sztuczne. Ona jest sztuczna, kropka, myślę, jednocześnie zastanawiając się, kiedy stałam się taka zgorzkniała.

Kulę ramiona, jakbym chciała pozbyć się tego niechcianego uczucia, i usiłuję zachowywać się uprzejmie, kiedy Bram przedstawia ją wszystkim jako Astrid. Dziewczyna wita się z nami, a my odpowiadamy. Potem razem z Bramem znikają w kuchni.

Wychodzi na to, że jestem tutaj jedyną singielką. Nie mogę nawet zająć się Avą, bo właśnie pałaszuje kolejną porcję jedzenia, które przygotował Linden. Jednak Steph ze wszystkich sił stara się zająć mi czas, rozmawiamy o butach i torebkach, chociaż wiem, że wolałaby rozmawiać o innych sprawach w moim życiu. Niemniej dotrzymuje danego słowa i nie podejmuje zakazanego tematu.

W końcu zaczyna robić się późno. Ava człapie w moją stronę, senna po jedzeniu, i ciągnie za moje dżinsy.

– Mamusiu, nie mogę znaleźć mojego łóżeczka – mówi.

– To dlatego, że nie jesteśmy w domu – tłumaczę jej.

Właśnie w tej chwili Steph oznajmia wszystkim, że przenoszą się z imprezą do baru w Haight. Idealne wyczucie czasu.

– Odwiozę was – stwierdza Bram. Mam wrażenie, jakby pojawił się znikąd. Spogląda na Steph. – To po drodze. Zabiorę każdego, kto chce jechać.

Nie mogę się powstrzymać od spojrzenia na Astrid, żeby sprawdzić, co ona o tym myśli, ale widzę, że nadal się uśmiecha. Przez chwilę czuję zazdrość. Nie o jej umięśnione ciało czy jego sztuczne części, ale o to, że wydaje się nie być typem zazdrośnicy, dokładnie przeciwnie do mnie.

– Mamusiu, kim są ci ludzie? – pyta Ava.

Serce na chwilę zamiera mi w piersi, ale potem przypominam sobie, jak trudne do zrozumienia mogą być takie zgromadzenia dla dziecka.

– To przyjaciele mamusi – wyjaśniam. – Pojedziemy do domu, dobrze? Bram zabierze nas swoim błyszczącym samochodem, pamiętasz? Bam?

Nic nie odpowiada, tylko wpatruje się we mnie niewidzącym wzrokiem. Biedna mała, musi być wykończona. Rozumiem, co czuje. Kiedy impreza się kończy i marzysz tylko o swoim łóżku, czas między wyjściem z miejsca, w którym jesteś, a wślizgnięciem się pod kołdrę, wydaje się dłużyć w nieskończoność. To jak fizyczny ból.

Na szczęście po krótkiej chwili znajdujemy się w aucie Brama. Astrid siada na miejscu pasażera z przodu, a ja, Ava i Steph wciskamy się do tyłu. W zasadzie nie ma tam miejsca dla trzech osób, że nie wspomnę o foteliku, więc Steph praktycznie siedzi na mnie i chichocze.

Po jakichś pięciu minutach jazdy, kiedy Bram sunie sportowym autem w górę i w dół, Ava wydaje z siebie bulgoczący dźwięk. Powietrze wypełnia zapach owoców, a ja spoglądam na córkę i widzę, że właśnie na siebie zwymiotowała.

– Jezu – sapię. – Ava, nic ci nie jest?

Staram się obrócić na swoim siedzeniu i położyć dłoń na jej czole. Wydaje się gorące i lepkie zarazem, a jej oczy są pełne strachu, kiedy łapie ostre, płytkie wdechy.

Mrozi mi krew w żyłach, a szpony paniki próbują zacisnąć się na mnie, ale nie pozwalam na to. Działam.

– Co się dzieje? – krzyczy Steph prosto w moje ucho, a Bram natychmiast wyłącza radio, po czym zaczyna zjeżdżać na pobocze.

– Nie wiem – odpowiadam drżącym głosem.

Głaszczę Avę po włoskach, odgarniając kosmyki z jej twarzy, a Bram wreszcie zatrzymuje auto i włącza światło.

Teraz widzę lepiej i jestem kompletnie przerażona. Wymiociny pokrywają cały przód jej sukienki, a moja córka jest blada jak papier. Broda jej drży, a kiedy na mnie patrzy wygląda, jakby nie wiedziała, kim jestem.

Chyba nigdy wcześniej tak się nie bałam.

– Mamusiu? – odzywa się wreszcie słabym głosikiem.

Łapię ją za rączkę i ściskam.

– Wszystko dobrze, aniołku, mamusia jest tutaj.

– Macie swojego lekarza? – pyta Bram. – Czy jedziemy do szpitala?

Nie chcę w tej chwili przyznawać, że nie mam ubezpieczenia.

– Spróbuję zadzwonić do lekarza – mówię, próbując wyjąć telefon z torebki, ale upuszczam go, bo dłonie mi się trzęsą.

– Zawieźmy ją na SOR – zarządza Steph, podnosząc moją komórkę.

Potrząsam głową.

– Nie. Po prostu…

Ale wiem, że jeśli zadzwonię do mojego lekarza, on nie odbierze. Nie mam jego numeru domowego, a przychodnia jest już zamknięta.

– Nicola, wszystko dobrze – mówi Steph, ściskając moją nogę. – Zawieźmy ją do szpitala. Na wszelki wypadek. To może być alergia.

– Ona nie jest na nic uczulona.

– Ale to może okazać się nagle u dziecka, prawda?

– Zgadza się – stwierdza Bram, a ja w końcu odwracam się do niego. Próbuje zachowywać się zwyczajnie, ale widzę w jego oczach zmartwienie. – Kiedy byłem mały, nagle ujawniła się u mnie alergia na truskawki. Zwymiotowałem na środku klasy, przy wszystkich, w tym przy pani Haversham, w której strasznie się kochałem.

Nawet nie potrafię się uśmiechnąć, słysząc to wyznanie. Tylko przytakuję, bo wiem, że muszę zrobić to, co jest najlepsze dla Avy, nawet jeśli będzie mnie to słono kosztować.

– Jedźmy – mówię do niego. – Do któregokolwiek szpitala, bez znaczenia. Najbliżej, jak się da.

Kiwa głową i ruszamy. Bram jedzie jak szalony, jakby chciał odtworzyć scenę z filmu Bullet, ale ja nie zwracam na to uwagi. Wsłuchuję się w oddech Avy, starając się utrzymać jej uwagę i uspokajać ją, chociaż sama jestem od tego daleka.

Niedługo potem podjeżdżamy pod SOR, a ja wyskakuję z auta, żeby wyjąć Avę. Biorę ją na ręce i wbiegam do szpitala. Moje nozdrza wypełnia zapach środka dezynfekującego, plastiku i krwi. Nagle pieniądze stają się ostatnim, co chodzi mi po głowie. Chcę tylko zobaczyć się z lekarzem, i to szybko. Moje myśli krążą wokół miliona różnych scenariuszy, a wszystkie są złe.

Co jej jest? Czy zrobiłam coś nie tak? Czy ona umrze? Nic jej nie będzie? Co mogłam zrobić inaczej?

Chciałabym, żeby Phil był tutaj.

Nieczęsto tak myślę, ale był z nami przez pierwszy rok jej życia i ciężko jest zapomnieć, że był ktoś, kto troszczył się o jej dobro tak samo jak ja. Ale przecież gdyby mu zależało, nie odszedłby. Czasami myślę, że byłoby lepiej, gdyby po prostu wyjechał z miasta od razu po tym, jak dowiedział się o ciąży, zamiast być z nami przez ten rok. Miał szansę ją poznać, więc jak to możliwe, że nie pokochał jej tak bardzo jak ja? Rozumiem, dlaczego odszedł ode mnie. Ale jak, u diabła, mógł zostawić ją?

Przełykam ślinę i odsuwam od siebie wspomnienia, które w tym momencie wcale nie pomagają. Muszę być silna. Zawsze tak cholernie silna.