Kraina okrutnego jutra - Darda Patrycja - ebook + książka
NOWOŚĆ

Kraina okrutnego jutra ebook

Darda Patrycja

0,0

Opis

„Kraina okrutnego jutra” to barwna, pełna przygód powieść science-fiction dla młodych czytelników 
Bracia Tymon i Artur, których temperamenty i cele życiowe znacznie się różnią, zostają poddani najtrudniejszej próbie w swoim życiu. Mimo różnic muszą stać się jednością, aby stawić czoła wyzwaniom, dojść do kompromisu, żeby przetrwać. Młodzi mężczyźni trafiają do nieznanego im świata. Zmiana miejsca uruchamia lawinę wydarzeń, które napędzają akcję i powodują, że w napięciu i z niecierpliwością do ostatniej strony śledzimy losy braci. 
Ilość zdarzeń, ciekawi bohaterowie, świetny poziom języka i bogactwo świata przedstawionego składają się na fantastyczną lekturę, od której trudno się oderwać.
W tej historii nic nie jest oczywiste, powieść pozbawiona jest sztampowych rozwiązań fabularnych. Wspaniale zostały ukazane relacje międzyludzkie i emocje głównych bohaterów.
Notatka o Autorce
Patrycja Darda – pasjonuje się nauką języków, muzyką, podróżami i poznawaniem kultur z różnych zakątków świata, zwłaszcza Korei. „Kraina okrutnego jutra” jest jej debiutem literackim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 382

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Opieka redakcyjna

Agnieszka Gortat

Redaktor prowadzący

Ewa Tadrowska

Korekta

Ewa AmbrochSłowa na warsztat

Opracowanie graficzne i skład

Marzena Jeziak

Projekt okładki

Aleksandra Sobieraj

© Copyright by Patrycja Darda 2025© Copyright by Borgis 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2025

ISBN 978-83-68322-63-7ISBN (e-book) 978-83-68322-64-4

Wydawca

Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Wydrukowano w Polsce

Druk: Sowa Sp. z o.o.

Cioci Agnieszce – dziękuję, że zachęcałaś mnie do czytania

Spis treści

Prolog 9

1. Monotonia 17

Landmarks

Table of Contents

Cover

Prolog

Od momentu, gdy dowiedziała się o swojej misji, przeszukała wszystkie papiery na ten temat i przestudiowała wszystkie mapy miasta, do którego miała się udać. Była zdeterminowana, żeby osiągnąć powodzenie. Po raz kolejny siedziała w zaciszu biblioteki, studiując papiery rozłożone przed nią na dużym stole. Westchnęła, przecierając dłońmi zmęczoną twarz. Pasma blond włosów opadły jej na oczy, wymykając się z koka, który miała upięty już cały dzień, w związku z czym był w bardzo złym stanie. Odgarnęła je za ucho, nie przejmując się ich układaniem.

– Kalia – usłyszała za sobą głos, który natychmiast rozpoznała. Nie obróciła się w jego kierunku, wciąż patrzyła na ekran przed sobą. Stanęła przy niej brunetka ze spływającym po ramieniu długim warkoczem, w który wplecione były kwiaty. Jej twarz była spokojna, a spojrzenie zatroskane. – Jest późno – rzuciła, wpatrując się w przyjaciółkę. Kalia nie odpowiedziała. – Przegapiłaś przyjęcie. Było naprawdę miło. A Falis wydawał się bardzo rozczarowany twoją nieobecnością. – Szturchnęła blondynkę łokciem, uśmiechając się zadziornie. Kalia pokręciła głową z westchnieniem.

– W tym momencie Falis mnie nie obchodzi. – Spojrzała na przyjaciółkę, która zdawała się promienieć w świetle świec. – Mam ważniejsze rzeczy na głowie.

– Tak, tak. Dobrze o tym wiem. – Spochmurniała. – Ale moim zdaniem nie powinnaś tam iść. – Kalia popatrzyła na dziewczynę z dezaprobatą. – To niebezpieczne. – Spojrzała jej w oczy. – Nie chcę, żeby coś ci się stało.

– Nic mi nie będzie – zapewniła ją.

– Aleś ty uparta.

– Z tego, co pamiętam, jutro wybierasz się na Ziemię – przypomniała jej, unosząc brwi.

– Tak. – Przewróciła oczami. – Ale to zwykły nudny patrol, zebranie informacji, a nie niebezpieczna misja. Nic mi nie będzie – zapewniła, dotykając ramienia przyjaciółki.

Dziewczyna mocno przytuliła Kalię. Zapach fiołków otaczający kobietę to coś, co już zawsze będzie jej o niej przypominało.

– Popsujesz sobie wzrok, siedząc przy świecach – zaczęła marudzić, odsuwając się od niej. – Włącz światło jak normalny człowiek.

– Skąd stwierdzenie, że jestem normalna – zagadnęła Kalia.

Felicja się zaśmiała, odrzucając głowę do tyłu.

– No tak – zgodziła się. – Do kogo ja mówię…

*

Wiedziała, że na Ziemi pada, więc włożyła długi jasnobrązowy płaszcz. Przez ramię przerzuciła łuk oraz kołczan ze strzałami, który posiadała od bardzo dawna i do którego była niezwykle przywiązana. Dostała go od Felicji na szesnaste urodziny. Przyjaciółka bardzo długo musiała odkładać, aby kupić jej coś tak pięknego. Kalia uwielbiała nim walczyć, jednak za każdym razem bała się, że zostanie zniszczony podczas potyczki, co na szczęście nigdy nie nastąpiło. Na wszelki wypadek zabrała ze sobą także miecz.

Przypięła małą przypinkę i weszła w tunel. Lubiła ten krótki moment nieważkości, który towarzyszył jej przy przejściu – choć nie zawsze tak było. Znalazła się na tyłach sklepów. Wieczór był spokojny. Nie padało, jednak na Ziemi wciąż widniały ogromne kałuże. Zerknęła na nawigację i ruszyła w konkretnym kierunku. W drodze minęła tylko jedną Ziemiankę z dzieckiem, które krzyczało coś o jakiejś zabawce, nie przysłuchiwała się.

Dotarła do niewielkiego, dwupiętrowego budynku. Nie miała zamiaru wchodzić głównym wejściem. Nie chciała zostać zauważona. Znalazła się tutaj, aby zebrać informacje, nie walczyć. Przemknęła na tyły zabudowań. Miała szczęście, ponieważ drzwi były otwarte. Była bardzo dobra w skradaniu się. Ćwiczyła to od dziecka. Nie licząc łucznictwa, była to jej ulubiona czynność, dzięki której mogła straszyć innych.

Przemykała opustoszałymi korytarzami tak cicho, że nie słyszała nawet swoich kroków. W niektórych miejscach rozjaśniało je blade światło. Budynek był w lepszej kondycji w środku niż na zewnątrz. Widać było, że korytarze są często przemierzane – kurzu było zdecydowanie więcej na ścianach i parapetach niż na podłodze.

Nasłuchiwała i ostrożnie zaglądała do pomieszczeń. Większość z nich była pusta, pokryta pajęczynami. W jednym z bardziej przestronnych pokoi znajdował się stół operacyjny i wiele różnego rodzaju przyrządów chirurgicznych.

– Co wy knujecie? – mruknęła pod nosem.

Wyszła z pomieszczenia i skierowała się w stronę schodów. Usłyszała stłumione głosy za najbliższymi drzwiami. Puls jej przyspieszył. Ominęła je szerokim łukiem. Dopiero teraz zaczęła myśleć o strachu. Lubiła niebezpieczeństwo, rzadko przejmowała się konsekwencjami. Przygotowując się do tej misji, nie pomyślała o tym, jak wielu przeciwników może stanąć jej na drodze. Co, jeśli będzie ich zbyt wielu? W tym momencie nie mogła zaprzątać sobie głowy takimi rzeczami. Stało się. Nie cofnie czasu. Powinna pozostać czujna i ostrożna.

Zajrzała do kolejnego pomieszczenia. Był to mały pokój jedynie ze stołem ustawionym na środku, na którego blacie coś leżało. Przekroczyła próg, wypatrując potencjalnych pułapek. Zbliżała się do stołu, wzrokiem skanując wszystko, co się na nim znajduje. W oczy rzuciło się jej metalowe ramię. Zrobiła mu parę zdjęć. Nie licząc materiału, z którego zostało wykonane, wyglądało jak prawdziwe. Na myśl o jakichś chorych eksperymentach olbrzymów przeszedł ją dreszcz.

Dalej leżał rozłożony plik papierów. Najpierw zrobiła zdjęcia, na wypadek gdyby nie zdążyła ich przejrzeć. Były to ręczne zapiski. Pismo było tak krzywe, że nie umiała rozszyfrować słów. Znalazła szkic, który ją przeraził. Rysunek przedstawiał człowieka z metalowym ramieniem. Jej spojrzenie automatycznie powędrowało do połyskującego elementu leżącego obok. Przeskakiwała wzrokiem z kartki trzymanej w ręce na urządzenie. Była w takim szoku, że straciła czujność.

– Intruz! – usłyszała ryk.

W ciągu sekundy założyła strzałę na cięciwę i bez wcześniejszego ustalenia celu wystrzeliła w momencie, w którym się obróciła. Usłyszała westchnienie. Za nią stało dwóch olbrzymów. Jednemu z nich z uda sterczał srebrny grot.

Gorączkowo zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób wybrnąć z obecnej sytuacji. Jedyne wyjście było zablokowane. Do dwójki potworów dołączyło trzech kolejnych. Kalia zaczęła biec w stronę małego, zakurzonego okna. Dwóch napastników biegło na nią, okrążając stół z jednej strony, a trzech pozostałych z drugiej. W ostatniej chwili się obróciła i zaczęła kierować do wyjścia, przebiegając po stole. Nie była na tyle szalona, żeby skakać przez okno, co do którego nie miała pewności, dokąd prowadzi.

Z zawrotną szybkością wybiegła z pomieszczenia. Zyskała kilka sekund przewagi. Za sobą usłyszała wrzaski wściekłości. Zbiegła po schodach, przeskakując po parę stopni naraz. Cios w brzuch powalił ją na ziemię. Zwinęła się z bólu, próbując złapać oddech.

– Zastanawiam się, jak bardzo trzeba być głupim, żeby przychodzić tu w pojedynkę – usłyszała szyderczy głos. – Ale wasz gatunek nie grzeszy mądrością.

Kobieta szarpnęła ją za włosy, rozrywając gumkę, którą były związane, i wbiła długie pazury w jej czaszkę. Kalia z trudem przełknęła ślinę, patrząc olbrzymce w oczy. Była na tyle wysoka, że prawie dotykała sufitu.

– Taka młoda. – Udała smutek. – Jaka szkoda, że musisz umrzeć.

Kalia szybkim, płynnym ruchem wyszarpnęła miecz z pochwy i odcięła kobiecie dłoń, w której trzymała jej włosy. Krew trysnęła jej na twarz. Obrzydzona tym zajściem szybko przetarła ją rękawem płaszcza. Mogłaby rzucić jakiś kąśliwy komentarz, jak to miała w zwyczaju, jednak z klatki schodowej zbiegł pierwszy ze ścigających ją. Popchnęła drzwi, w momencie gdy małe grube ostrze przeszyło jej ramię. Nie zatrzymała się. Wyszarpnęła sztylet z rany, mimo że wiedziała, iż nie jest to najlepszy pomysł.

Biegła, nie oglądając się za siebie. Pościg zakończył się, gdy przekroczyła bramę otaczającą budynek. Mimo wszystko nie zwalniała. Ramię zaczęło jej drętwieć, prawie nie mogła unieść ręki.

Drogi Łukaszu,

nie byłem dziś na trzech lekcjach – jak Artur się dowie, to mnie zabije. Uważa, że szkoła jest najważniejsza. Co za bzdura! Zamiast tego włóczyłem się po pobliskim lesie, po którym często jako dziecko spacerowałem z rodzicami. Potem kupiłem sobie frytki i poszedłem nad rzekę. Usiadłem na skałce i przeglądałem albumy rodziców, które schowałem rano do plecaka, dobrze wiedząc, że tutaj przyjdę. Wyjąłem jedno zdjęcie z zamiarem pokazania go później Arturowi. Są na nim moi rodzice. Chyba byli wtedy w Norwegii. Zazdroszczę im, że widzieli tak piękną zorzę polarną.

Było tam też zdjęcie moje i Artura, jak bawiliśmy się w piaskownicy, miałem może z pięć lat. Szeroko się uśmiechałem, brakowało mi jedynki. Zaśmiałem się na ten widok. Za to Artur budował krzywy zamek z piasku.

Wiesz co? W końcu zaprosiłem tę dziewczynę z karate na randkę. No w sensie… może nie do końca powiedziałem, że to randka, ale wyrażę się lepiej, gdy się spotkamy i zobaczymy, jak wszystko się potoczy. Trzymaj kciuki.

1. Monotonia

Nawet w tak deszczowy i ponury dzień jak ten na ulicach było pełno ludzi, którzy spieszyli w różnych kierunkach z parasolami i kapturami naciągniętymi na głowę. Artur nie widział sensu w ciągłym pośpiechu ani w nieustannym zamartwianiu się. Prowadził monotonne życie podobne do tego, jakie wiedli otaczający go ludzie. Jako kolejny szary, niezauważony człowieczek w ogromnym i nieskończonym świecie. Tak naprawdę nie znał niczego innego. Tak bardzo chciałby coś zmienić, uciec od tego życia i zacząć nowe, jakie mógłby prowadzić bohater jednej z jego ulubionych książek. Powstrzymywała go jedna rzecz silniejsza od marzeń i wiary – strach. To on zawsze krzyżował jego plany, sprawiał, że nawet najśmielsze marzenia nieodwracalnie się ulatniały. To właśnie strach szeptał mu do ucha, by nie próbował, nie marzył. A co, jeśli się nie uda, jeśli coś się stanie? Przysporzy mu to tylko jeszcze więcej bólu i rozczarowań, niż już doznał w swoim życiu. Świat był dołujący. Artur zawsze uciekał od cierpienia i smutku, zatracając się w monotonii życia. Robił to, co było mu dobrze znane, nie narażając się na nieprzyjemności. Możliwe, że właśnie przez takie zachowanie zaczął zapominać o przyjemnościach wynikających z istnienia, skupiając się na przetrwaniu. Przecież przetrwać to również żyć.

Szedł ze spuszczoną głową, wpatrując się w kałuże na chodniku, nawet nie próbował ich omijać. Zimne krople deszczu smagały jego twarz, stawały się coraz bardziej natarczywe. Mimo tego nie spieszył się, wręcz przeciwnie, wybrał dłuższą drogę powrotną. Szedł spacerkiem przez park, co jakiś czas mijając uciekających przed deszczem ludzi. Cały był przemoczony, a ubrania kleiły mu się do ciała, jednak zatopiony w swoich myślach nie zwracał na to zbytniej uwagi.

Gdy dotarł do domu, deszcz rozpadał się na dobre. Dokładnie zamknął za sobą drzwi i położył klucz na szafce. Zdjął przemoczony płaszcz i buty, w których zgromadziło się sporo wody.

– No nie – usłyszał. – Wiedziałem, że tak będzie. Zawsze tak to się kończy, gdy pada. – Artur odwrócił się w tym samym momencie, w którym na jego twarzy wylądował ręcznik. – Sam po sobie sprzątasz!

Starannie wytarł pozostawiane ślady i udał się do swojego pokoju, gdzie na niezasłanym łóżku leżały szary T-shirt i spodnie dresowe. Sięgnął po nie, a następnie skierował się do łazienki. Zdjął z siebie przemoczone ubranie i spojrzał na odbicie w lustrze. Miał sine usta, a z hebanowych włosów kapała woda. Niezdarnie osuszył ciało i włosy, po czym się ubrał i poszedł prosto do kuchni, gdzie jego brat właśnie grzebał w lodówce.

Tymon, gdy usłyszał kroki, odwrócił się i uśmiechnął na widok Artura.

– Doprowadziłeś się do porządku – stwierdził, kładąc chleb na blat. – Zrobię ci kanapki.

– Nie trzeba – zaprotestował Artur. – Sam mogę to zrobić.

Tymon uniósł rękę w uciszającym geście i wziął się do roboty. Artur tylko westchnął i opadł na krzesło przy stole. Wiedział, że dalsze protesty nie mają sensu, gdyż jego młodszy brat był niezwykle uparty.

– Jak tam szkoła? – zagadnął.

– Beznadziejna jak zawsze. – Chłopak prychnął, stawiając przed nim talerz z kanapkami. – Za to moje lekcje karate były bardzo udane. Co prawda zarobiłem siniaka, ale nauczyłem się czegoś nowego. – Tymon podwinął rękaw koszulki, by pokazać duży fioletowy ślad na ramieniu. Artur otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jednak chłopak był szybszy. – Powinieneś się zapisać. – Artur spojrzał na brata, unosząc brwi, na co ten westchnął i opadł na krzesło. – Jest naprawdę fajnie. Zresztą spójrz na mnie. – Machnięciem ręki wskazał na swoje ciało. – Chciałbyś być tak umięśniony.

– Zachowujesz się, jakbyś wyglądał jak kulturysta – wytknął mu Artur, sięgając po kolejną kanapkę.

Tymon przewrócił oczami. Oczywiście brat miał trochę racji. On miał lepszą sylwetkę i miał te swoje małe bicepsy. Za to Artur był szczupły i nie miał za dużo mięśni, a przecież jako starszy brat powinien dawać mu przykład i prowadzić zdrowy styl życia. Tymczasem było na odwrót.

– Poza tym – ciągnął Tymon – są tam też dziewczyny. Spojrzał na Artura ze znaczącym uśmieszkiem. – Pamiętasz tę, o której ci opowiadałem? Która mi się podoba? – spytał, na co Artur skinął głową na znak, że pamięta. – Umówiłem się z nią. Po następnej lekcji karate mamy gdzieś razem wyjść.

– Cieszę się twoim szczęściem – mówił szczerze i wiedział, że jego brat o tym wie. – Ale to nie dla mnie. – Wstał od stołu, by zanieść talerz do zmywarki.

– Ale… – nalegał Tymon.

– Koniec tematu – odezwał się głośniej, wychodząc z kuchni.

*

Nie spał za wiele, ponieważ wstał ze wschodem słońca. Zaspany podniósł się z łóżka, uderzył w niego chłód. Sięgnął po koc i się nim owinął. Podszedł do biurka i wziął książkę, którą wczoraj tam odłożył. Usiadł na fotelu i zaczął czytać.

Pochłonięty lekturą wzdrygnął się na dźwięk budzika. Wstał, odłożył książkę i podszedł do szafy. Ubrał się, po czym zszedł do kuchni. O tej porze jego brat jeszcze spał, więc Artur zrobił sobie śniadanie i zjadł je w ciszy. Po posiłku zebrał swoje rzeczy i podszedł do szafy, by wyjąć z niej nową kurtkę i buty – te, które miał na sobie poprzedniego dnia, nadal były przemoczone.

Szedł prawie pustymi ulicami w stronę biurowca, w którym pracował. Poranek był pochmurny, w powietrzu wciąż unosił się zapach deszczu. Nie spieszył się, spacerował, po drodze dostrzegając budzące się do życia miasto. Otwierające się sklepy i restauracje. Dostawców na tyłach budynków. Zaspanych ludzi wychodzących ze swoich domów i zmierzających wprost do kawiarni.

Było parę minut po siódmej, więc nie oczekiwał, że zastanie kogoś w pracy, lecz gdy wszedł do budynku, z niechęcią spostrzegł, że ktoś siedzi za ladą recepcyjną. Podszedł bliżej i zobaczył rudowłosą recepcjonistkę, Alicję, jak zawsze ubraną bardzo kolorowo – w różową sukienkę i fioletowy żakiet. Gdy go dostrzegła, na jej twarzy pojawił się uśmiech, który Artur odwzajemnił skinieniem głowy. Ruszył w stronę windy, chcąc jak najszybciej się ulotnić. Kiedy stanął przy drzwiach, usłyszał za sobą kroki, westchnął w duchu i przymknął oczy.

– To dlatego nigdy nie mogę cię złapać? – Stanęła bardzo blisko. Artur spojrzał na nią i odnotował, że się w niego wpatruje. – Bo przychodzisz tak wcześnie.

– Na to wygląda – starał się być uprzejmy. Rozmowy z samego rana były czymś, bez czego na pewno by przeżył. Wsiadł do windy, mając nadzieję, że Alicja sobie odpuści. A jednak nie.

– Dawno się nie widzieliśmy. – Musnęła jego rękę. – Masz może wolny wieczór?

– Przykro mi. – Odchrząknął, zabrał rękę i nieznacznie się odsunął. – Jestem bardzo zajęty. Mam projekt do skończenia.

Skłamał, modląc się w duchu, żeby drzwi windy się otworzyły. Między innymi właśnie dlatego przychodził wcześniej – by uniknąć spotkania z Alicją, która za każdym razem podrywała go i próbowała gdzieś zaprosić. Kiedy jej się to znudzi? Drugim, a zarazem ostatnim powodem byli po prostu ludzie. Nie lubił witać się ze wszystkimi ani przepychać przez tłumy.

– Moje piętro – rzucił i wyskoczył przez ledwo rozchylone drzwi. Ruszył szybkim krokiem, notując w pamięci, żeby następnym razem, gdy Alicja będzie na recepcji, wybrać schody.

*

Po kolejnym identycznym dniu pracy Artur wymknął się z budynku niezauważony, a przynajmniej miał taką nadzieję. Zmierzał w stronę ulubionej taniej knajpy, w której umówił się z bratem. Często spotykali się tam na obiedzie, ponieważ, mimo że umieli gotować, to nie lubili tego i robili to rzadko. Nie pamiętał nawet, kiedy odkryli tę knajpę i stała się ich ulubioną.

Zatopiony we własnych myślach nie zauważył, gdy wprost na niego wbiegła dziewczyna, przewracając ich oboje na ziemię.

– Przepraszam. – Szybko wstała i podała rękę oszołomionemu Arturowi. – Naprawdę bardzo mi przykro.

Zniknęła, nim Artur zdążył wypowiedzieć choćby jedno słowo. Wciąż jeszcze lekko zdezorientowany odwrócił się, ale dostrzegł tylko rozwiane blond włosy dziewczyny ginące w tłumie. Pokręcił głową i ruszył w swoją stronę.

Parę minut później siedział przy stoliku z bratem, wybierając danie z menu, które chwilę wcześniej przyniósł im kelner.

– Więc jak ci minął dzień? – zagadnął Tymon z uśmieszkiem po złożeniu przez nich zamówienia.

Artur dobrze wiedział, o co chodzi bratu, który uwielbiał go w ten sposób irytować.

– Nie denerwuj mnie. – Spiorunował go spojrzeniem.

– Ty znowu swoje. – Tymon westchnął, opierając się o krzesło. – Cały czas ci powtarzam, że powinieneś coś zmienić, choć raz w życiu dać się porwać chwili.

– Ty robisz to idealnie za nas obu – odparł Artur w momencie, w którym kelner przyniósł ich posiłek.

– Wiesz co – zagadnął Tymon po dłuższej chwili jedzenia w ciszy. – Marzy mi się jakaś przygoda.

– Nic nowego – odparł Artur.

– Możliwe – przyznał, sięgając po szklankę z wodą. – Ale wyobraź sobie. Rzucić to wszystko, spakować się i wyjechać. – Chłopak rozmarzył się z łyżką w połowie drogi do ust.

– Może i byłoby fajnie – przytaknął Artur, na co Tymon spojrzał na niego z nadzieją. – Ale…

– Zawsze musi być jakieś głupie ale. – Odłożył łyżkę i podniósł rękę, by przerwać bratu, który już otwierał usta, aby coś powiedzieć. – Nie kończ. Dobrze wiem, co powiesz. Ty masz pracę, a ja szkołę i nie mogę jej zawalić. Ale może kiedyś? Może jak skończę szkołę?

Arturowi zrobiło się przykro, gdy widział ogromną nadzieję we wpatrujących się w niego niebieskich oczach brata. To, o czym mówił Tymon i co proponował, było bardzo możliwe. Prawda?

Chłopak sięgnął do kieszeni i wyjął z niej złożony kawałek papieru.

– Przeglądałem ostatnio stare albumy – rozwinął kartkę i zaczął się w nią wpatrywać – i znalazłem zdjęcie rodziców z jednej z ich podróży.

Podał fotografię Arturowi. Była na niej para. Kobieta o bladej cerze i długich brązowych włosach, uśmiechająca się do mężczyzny odzianego w coś podobnego do szlafroka, którego czarne włosy były rozwiane we wszystkie strony świata. Za nimi, w oddali, majaczyły góry, a na niebie skrzyła się zorza polarna. Wyglądali na bardzo szczęśliwych. Dużo podróżowali, uwielbiali to. Artur westchnął na myśl o tym, jak bardzo Tymon jest do nich podobny.

Rodzice zginęli w wypadku, gdy Artur miał osiem lat, a Tymon sześć. Z braku jakiejkolwiek bliskiej rodziny wychowali się w sierocińcu, z którego z ulgą się wyprowadzili, gdy Artur stał się pełnoletni. Żaden z nich nie lubił wielu rzeczy związanych z domem dziecka, który i tak rzadko wspominali. Udało im się zachować parę pamiątek po rodzicach, między innymi albumy ze zdjęciami z ich podróży, które Tymon uwielbiał przeglądać.

– Nie uważasz, że trochę za często je wertujesz? – Oddał mu zdjęcie. Możliwe, że wypowiedział to zdanie bardziej szorstko, niż zamierzał.

Chłopak schował zdjęcie do kieszeni i bez słowa kontynuował jedzenie. Artur zdawał sobie sprawę, że to, co powiedział, uraziło Tymona, wiedział, że bardzo za nimi tęskni, mimo że nigdy nie powiedział tego na głos. Uważał, że to bezcelowe, że trzeba pogodzić się z przeszłością, jednak jego brat miał odmienne zdanie. Często zaskakiwało go to, jak bardzo Tymon przypomina rodziców, którzy zawsze mieli dużo energii, wydaje się, że zwiedzili każdy zakątek świata i wszędzie było ich pełno z ich zapałem i zaraźliwym uśmiechem. On ani trochę ich nie przypominał. Nigdy nie kręciły go dalekie kraje ani nie cieszył się życiem jak oni, wręcz przeciwnie – nieszczególnie je lubił. Nie znaczyło to, że chciał coś sobie zrobić, zakończyć je. Nie lubił go, ponieważ miał wrażenie, że już niczym nie może go zaskoczyć.

Artur nie znosił smutnej ciszy między nim a bratem, dlatego postanowił odezwać się jako pierwszy.

– Pamiętam, jak zawsze w weekendy rano wskakiwałeś na łóżko rodziców i domagałeś się, by zabrali cię na przygodę.

– Też to pamiętam. – Tymon uśmiechnął się na to wspomnienie. – Żałuję, że tak niewyraźnie. Ale i tak nigdy nie dostałem tego, czego chciałem.

– To nie do końca prawda – zaprotestował Artur. Tymon spojrzał na niego, unosząc brwi. – Zabierali cię na przygody. A długie spacery po lesie, wyprawy nad rzekę czy plac zabaw?

– Tak, ale nie o takie przygody mi chodziło. Raczej miałem na myśli wyjazd w nieznane.

– Czyli jak dla pięciolatka, to do innego miasta – podsumował Artur.

– Może i tak. – Tymon się zaśmiał.

I zaczęli wspominać. To, jak kłócili się o zabawki czy jak Artur niezdarnie opatrywał rany Tymona, które ten zdobywał zaskakująco często. Dawno nie spędzili tak miłego wieczoru. Artur nigdy siebie nie podejrzewał o taki sentymentalizm. Jak się okazało, jego brat także, co raczył mu wypomnieć. Długo rozmawiali. Rozmowa nie zakończyła się nawet po wyjściu z knajpy. Wieczorna pogoda okazała się bardzo ładna, dzięki czemu mogli kontynuować wspominki podczas spaceru.

Artur dopiero teraz dostrzegł plamę na rękawie bluzy.

– Co jest? – odezwał się Tymon.

– Gdy szedłem do knajpy, wpadła na mnie dziewczyna. – Pokazał bratu plamę. – Chyba była ranna. Wygląda na krew.

– Ja cię… – Tymon przyglądał się bluzie.

– To nie jest zabawne – skarcił go. – Mam nadzieję, że wszystko z nią dobrze.

Skręcili w wąską boczną drogę, ponieważ Artur uznał, że będą mieli bliżej do domu. Zaskoczyło ich to, że nikogo na niej nie było, gdyż w tej części miasta nie dało się przejść bez zauważenia choćby jednej mniejszej grupy ludzi. Jednak nie roztrząsali dłużej tego tematu, wrócili bowiem do wcześniejszej dyskusji. Mimo tego Artur i tak miał dziewczynę z tyłu głowy.

W połowie ulicy, zanim zdążyli się zorientować, co dokładnie się dzieje, i zatrzymać, wpadli na niebieską poświatę kształtem przypominającą drzwi. Za sobą usłyszeli kobiecy głos, jednak Artur nie zrozumiał, co owa osoba wykrzyknęła. Poczuł, jakby jakaś niewidzialna ręka wciągnęła go w sam środek światła. Jego stopy oderwały się od ziemi. Zakręciło mu się w głowie, a jego żołądkiem zawładnęły mdłości. Po chwili uderzył stopami w coś twardego – ziemia. Z powodu zawrotów głowy padł na kolana.

Drogi Łukaszu,

mój brat jak zwykle za bardzo się o mnie martwi. Za rok kończę szkołę! Nie jestem już małym dzieckiem, którego trzeba na każdym kroku pilnować. Wiem, że ma tylko mnie i tak dalej (zresztą ja też mam tylko jego), ale nie można przesadzać. Jak mam mu powiedzieć, że po szkole chcę wyjechać w podróż po Europie? Kocham go, ale wiem, że tego nie zaakceptuje, a ja nie odpuszczę. Boję się, że się pokłócimy, i to bardzo. Tak tego nie chcę. Gdybyś wciąż tu był, na pewno byś mnie poparł. Prawda? Razem byśmy go przekonali. I razem byśmy wyjechali.

Dziś byliśmy z Arturem na kolacji w naszej ulubionej knajpie. Wiesz której. Pokazałem mu zdjęcie rodziców z jednej z ich podróży. Nie spodobało mu się, ale to nic. Nigdy nie podobają mu się podróże ani myśl o nich. I wiem, że wspomnienie rodziców wciąż w pewnych momentach wywołuje w nim ogromny ból. Może tęsknić bardziej niż ja. Lepiej ich pamięta. Miał wtedy osiem lat, ja jedynie sześć. Nie chcę, żeby cierpiał. Gdybym mógł, odebrałbym cały ból, jaki w sobie nosi, a wiem, że jest go dużo, tylko mi o tym nie mówi i tego nie pokazuje.