Kochanka - Edyta Folwarska - ebook + audiobook + książka

Kochanka ebook i audiobook

Edyta Folwarska

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ile jest warta duma zdradzonej kobiety?

Pola jest szczęśliwa, ma idealnego męża, ukochanego synka Maksia i piękny dom. Niestety do czasu… Kiedy kobieta dowiaduje się, że mąż zdradził ją z sekretarką, jej życie rozpada się jak domek z kart. Pola musi zawalczyć o siebie i swoje dziecko. Z cichej szarej myszki zmienia się w pewną siebie kobietę sukcesu. A kiedy wydaje się, że wszystko ma pod kontrolą, dostaje list napisany przed śmiercią przez zmarłego teścia. I znowu wszystko się rozpada…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 121

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 18 min

Lektor: Izabela Perez

Oceny
4,1 (37 ocen)
22
4
6
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kasia741116

Z braku laku…

beznadziejna, napisana koszmarnie, dobrze że krótka ba mnie zmeczyla
00
viksodia

Całkiem niezła

Szybko się czyta. Taka trochę naciagana. Jak dla mnie wątki erotyczne tej jakości mogły by być pominięte. Tak samo jak przepisy kulinarne.
00
AniaKicia

Dobrze spędzony czas

Zabawna. 😉😂
00

Popularność




Kochanka

– Co za palant! I on ma czel­ność jesz­cze tu przy­cho­dzić? Tak bez zapo­wie­dzi? – Pola odchy­liła zasłonę w salo­nie i patrzyła przez okno, jak jej mąż powoli zbliża się do drzwi. Już z daleka widać było smu­tek malu­jący się na jego twa­rzy. Nie wie­działa, czy to dla­tego, że za trzy mie­siące mieli pierw­szą sprawę roz­wo­dową, czy może stało się coś złego. Z każ­dym kro­kiem Pawła serce biło jej coraz szyb­ciej. Niby spra­wiała wra­że­nie pogod­nej, jed­nak chciało jej się pła­kać. Wła­ści­wie sama nie rozu­miała, dla­czego. Nie miesz­kała ze swoim mężem już pół roku. Emo­cje roz­sta­nia dawno powinny opaść. Nie­stety, za każ­dym razem gdy widziała Pawła, uczu­cia odży­wały.

Zako­chała się w nim sześć lat temu. Nie tylko z powodu jego walo­rów fizycz­nych. Urzekł ją inte­li­gen­cją, spe­cy­ficz­nym poczu­ciem humoru, kin­dersz­tubą i bły­skiem w nie­bie­skich jak niebo oczach. Jeśli cho­dzi o sek­sa­pil, do dziś nic się nie zmie­niło, samo jego spoj­rze­nie i zawa­diacki uśmiech spra­wiały, że pocią­gał ją tak samo jak wtedy, gdy się poznali. Z wyglądu mógł się koja­rzyć z kry­mi­na­li­stą. Pół­dłu­gie kasz­ta­nowe włosy zacze­sane do tyłu. Tatu­aże na całej klatce pier­sio­wej, nogach i rękach. Miał je nawet na pal­cach dłoni; w dodatku były to tru­pie czaszki. Pola sama się sobie dzi­wiła – jako nie­śmiała dziew­czyna z dobrego kato­lic­kiego domu nie oglą­dała się ni­gdy za tego typu męż­czy­znami. Ale cha­rak­ter Paweł miał zupeł­nie inny. Z pozoru gbur, a tak naprawdę cie­pły, wraż­liwy męż­czy­zna.

– Co ty tutaj robisz? – zapy­tała obu­rzona, otwie­ra­jąc drzwi, zanim zdą­żył zapu­kać.

– Dała­byś już spo­kój. Rozu­miem, że masz do mnie żal, ale minęło tyle mie­sięcy, mogła­byś w końcu zbu­rzyć ten mur nie­na­wi­ści. – Pola tylko pokrę­ciła prze­cząco głową. – Przy­je­cha­łem, bo musimy poroz­ma­wiać. – Paweł spoj­rzał na nią z wycze­ki­wa­niem.

– Poroz­ma­wiać?! – Pola pod­nio­sła głos. – Powi­nie­neś mnie uprze­dzić, że wpad­niesz!

– Tak się składa, że dzwo­ni­łem do cie­bie kilka razy, ale nie odbie­rasz od paru mie­sięcy.

Wzru­szyła ramio­nami. I zanim zdą­żyła odpo­wie­dzieć, prze­mknął mię­dzy nimi trzy­letni chłop­czyk o buj­nej blond czu­prynce.

– Kocham cię, tato – powie­dział, obej­mu­jąc nogi Pawła.

– Ja cie­bie też, kru­szynko. – Paweł kuc­nął i przy­tu­lił syna z całych sił.

W oczach Poli zalśniły łzy. Zawsze chciała mieć dużą, kocha­jącą się rodzinę. Słowa przy­sięgi mał­żeń­skiej trak­to­wała bar­dzo poważ­nie. Myślała, że Paweł rów­nież.

– Tatu­siu, a my z mamą i wuj­kiem Micha­łem byli­śmy dzi­siaj w zoo. Pierw­szy raz widzia­łem żyrafę. Była taaaaka duża! – Chło­piec wysoko pod­niósł rękę.

Sły­sząc imię „Michał”, Paweł wykrzy­wił się, jakby zjadł cytrynę. Nie cier­piał tego typa. Był to pierw­szy part­ner Poli, abso­lut­nie bez­na­dziejny, który – choć ją zdra­dzał – do dzi­siaj był przez nią trak­to­wany jak czło­nek rodziny. Zwie­rzała mu się ze wszyst­kiego, radziła się go, a nawet zapra­szała na święta.

Nie był o niego zazdro­sny, bo tam­ten nie dora­stał mu do pięt, ale po pro­stu nie lubił tego faceta. Nie chciał też, by ich syn z nim prze­by­wał. Tole­ro­wał go wyłącz­nie ze względu na Polę, którą kochał nad życie. Nie sko­men­to­wał zatem tej infor­ma­cji, jedy­nie wyraz jego twa­rzy dowo­dził, jak bar­dzo jest nie­za­do­wo­lony.

– Mamo, a czemu ty pła­czesz?

Paweł spoj­rzał na żonę i odru­chowo chciał ją przy­tu­lić. Nie rozu­miała swo­ich emo­cji, już dawno powinna się ich wyzbyć. W końcu ode­szła od męża z powodu jego nie­wier­no­ści.

– Kocha­nie, nie wie­dzia­łam, że tatuś przyj­dzie. Wzru­szyła mnie ta nie­spo­dzianka. – Uśmiech­nęła się. – Teraz idź, słońce, do swo­jego pokoju, a mamu­sia poroz­ma­wia z tatu­siem.

Chło­piec pobiegł po scho­dach na górę. Zapa­no­wała nie­zręczna cisza.

– Zmarł Janek, w czwar­tek o dwu­na­stej jest pogrzeb. Wola­łem ci to powie­dzieć oso­bi­ście, bo wiem, jak bar­dzo byli­ście zżyci. – To zda­nie wymó­wił ze sto­ic­kim spo­ko­jem, patrząc w pod­łogę.

– O matko! – Poli zro­biło się słabo. Łzy ciur­kiem zaczęły lecieć jej po policz­kach. – Tak mi przy­kro. Tak bar­dzo go kocha­łam. Wiem, że od czasu wypro­wadzki rzadko się kon­tak­to­wa­li­śmy, ale zawsze był w moim sercu.

– A ty w jego.

– Paweł, jak mogę ci pomóc? Prze­cież to twój tata…

– On kochał cie­bie bar­dziej niż mnie. Taka jest prawda. Przy­cho­dzę, bo… nie tylko chcia­łem cię poin­for­mo­wać, że pogrzeb jest za dwa dni, ale że tata zosta­wił testa­ment. Zapi­sał Mak­siowi pokaźną sumkę. Oprócz tego napi­sał do nas list z ostat­nim życze­niem. Jan chce, żeby­śmy wró­cili do naszego wspól­nego domu na pół roku. Jeżeli to zro­bimy, cały mają­tek będzie nale­żał legal­nie do Mak­sia. Jeżeli nie, mamy prze­ka­zać trzy czwarte spadku naszego syna na cele cha­ry­ta­tywne.

– Czy ty sobie kpisz ze mnie? Za trzy mie­siące roz­wód, a ja mam się do cie­bie wpro­wa­dzić? – wybu­chła poiry­to­wana. Nie dość, że przed chwilą dowie­działa się o śmierci teścia, to jesz­cze takie ulti­ma­tum!

– Roz­wodu życzysz sobie tylko i wyłącz­nie ty. Dobrze wiesz, że ja go nie chcia­łem i nie chcę.

Nie odpo­wie­działa. W zasa­dzie ona też nie chciała się roz­wo­dzić. Oszu­ki­wała samą sie­bie, że Paweł już nic dla niej nie zna­czy; w głębi serca czuła, że na­dal go kocha. Nie potra­fiła mu jed­nak wyba­czyć, gar­dzi­łaby sobą, gdyby do niego wró­ciła. Cały czas miała przed oczami Pawła, który odkrywa koł­drę, a obok leży naga Kaśka, sekre­tarka jego ojca. Na samą myśl o tym robiło jej się nie­do­brze, a serce zaczy­nało bić jak osza­lałe.

– Ni­gdy nawet nie dałaś mi szansy, bym ci to wytłu­ma­czył!

– Skończ! – unio­sła się. – Nie godzę się na żadne życze­nia, nie prze­pro­wa­dzę się do cie­bie. Nie będę miesz­kać ze zdrajcą pod jed­nym dachem! Wyklu­czone! Niech robią prze­lewy na dom samot­nej matki, i to nawet dzi­siaj…

– Masz sie­dem dni, żeby się okre­ślić. Do zoba­cze­nia na pogrze­bie. Mam nadzieję, że zmie­nisz zda­nie i się zde­cy­du­jesz. Tatko chciałby tego. Uca­łuj Mak­sia…

Wyszedł, nie zamy­ka­jąc drzwi.

Pola jesz­cze przez chwilę patrzyła w mil­cze­niu, jak mąż się oddala. Zamknęła drzwi i osu­nęła się po nich, zano­sząc się pła­czem. Nie mogła prze­stać, łzy same napły­wały jej do oczu.

Miała do sie­bie ogromny żal, że w ostat­nich mie­sią­cach tak mało roz­ma­wiała z teściem. Uwiel­biała go. Był czło­wie­kiem o sta­lo­wych ner­wach i żela­znych zasa­dach. Dosko­nale pamię­tała dzień, gdy poznała go na kola­cji fir­mo­wej. Było to pierw­sze spo­tka­nie dla kon­tra­hen­tów zor­ga­ni­zo­wane przez Pawła. Zazwy­czaj takimi spra­wami Janek zaj­mo­wał się sam, ale tym razem posta­no­wił rzu­cić syna na głę­boką wodę. Zro­bił tak, bo wie­dział, że w sytu­acjach stre­so­wych przy­party do muru Paweł radzi sobie naj­le­piej. Dał więc mu dwa dni na przy­go­to­wa­nie imprezy, na którą zapro­sił gości już tydzień wcze­śniej.

– Tylko, synu… nie daj ciała, bo ścią­gną­łem tu ludzi ze Szwe­cji! Jeśli spo­tka­nie się uda, to zro­bimy inte­res życia. A nasza firma wresz­cie zyska szansę stać się naj­po­pu­lar­niej­szą w swo­jej branży nie tylko w Trój­mie­ście, ale i na świe­cie.

– Dobrze, tato, posta­ram się.

Dwa dni na orga­ni­za­cję przy­ję­cia to było dla Pawła sta­now­czo za mało. Zapo­wia­dała się praw­dziwa klapa. Po pierw­sze, Paweł uwa­żał, że naj­waż­niej­sze, to zna­leźć miej­sce z tanim alko­ho­lem i zamó­wić jego dużą ilość. Według Poli był to pod­sta­wowy błąd, jaki popeł­niały firmy even­towe, orga­ni­zu­jąc imprezy. Jej zda­niem powinno to być przede wszyst­kim miej­sce z klasą. Paweł wie­dział, że gdyby nie pomoc Poli, zawiódłby ojca na całej linii.

– Kocha­nie, skoro mają przy­je­chać goście z zagra­nicy, to impreza musi być z wido­kiem na morze. Oni powinni zoba­czyć to, co mamy tu naj­pięk­niej­szego. Nie sta­wiaj na tanią wódkę i piwo! Fil­mów nie oglą­dasz? Biz­nes­meni kochają whi­sky lub brandy z lodem. I tylko to powinno u nas być.

– Pola, daję ci wolną rękę. Po pro­stu mi pomóż. – Już wtedy ufał jej bez­gra­nicz­nie, cho­ciaż znali się nie­spełna pół­tora mie­siąca.

Pola uwiel­biała orga­ni­zo­wać domowe przy­ję­cia, uro­dziny kole­ża­nek, więc poczuła się w swoim żywiole. Impreza nie była duża, bo dla trzy­dzie­stu dwóch osób. Pola wybrała piękną, mało znaną, ale kli­ma­tyczną, prze­szkloną restau­ra­cję na gdyń­skiej plaży. Widok, który się z niej roz­ta­czał, wpra­wiał w zachwyt. Było stam­tąd widać morze i piękną piasz­czy­stą plażę. Bez pro­blemu usta­liła z wła­ści­cie­lem, by w czwar­tek mię­dzy dwu­dzie­stą a dwu­dzie­stą czwartą lokal był wyłącz­nie do ich dys­po­zy­cji. Ponie­waż nie było to miej­sce, gdzie trzeba cze­kać w kolejce na wej­ście, wła­ści­ciel zgo­dził się od razu. Dzięki temu miał tygo­dniowy zaro­bek w jedną noc.

Żeby skło­nić ludzi do nawią­zy­wa­nia kon­tak­tów, zmie­niła aran­ża­cję wnę­trza. Kazała usu­nąć więk­szość sto­li­ków, a pod oknami z wido­kiem na morze urzą­dziła szwedzki stół z prze­ką­skami: śle­dzie, tatar, koreczki. Na środku pomiesz­cze­nia sta­nęły trzy ogromne kanapy umiesz­czone przo­dem do sie­bie, a pomię­dzy nimi sto­lik. W barze goście mogli zamó­wić kawę, her­batę i alko­hol. Na głów­nej ścia­nie zawisł tele­bim do wyświe­tla­nia pre­zen­ta­cji. Kiedy nad­szedł dzień eventu, Paweł był chyba naj­bar­dziej zestre­so­wany ze wszyst­kich gości. Nie przy­znał się nawet ojcu, że całą pracę zrzu­cił na Polę.

Impreza oka­zała się suk­ce­sem. Kon­tra­henci byli zachwy­ceni, po raz pierw­szy tego typu spo­tka­nie wyglą­dało ina­czej niż zwy­kle. Przede wszyst­kim ludzie nie sie­dzieli przy oddziel­nych sto­li­kach, co z góry ogra­ni­cza­łoby kon­takty z innymi biz­nes­me­nami. Gwoź­dziem pro­gramu było pię­cio­mi­nu­towe wystą­pie­nie Janka. Ser­decz­nie przy­wi­tał wszyst­kich gości i życzył im, żeby inte­resy szły tak gładko, jak wcho­dzi dzi­siej­szy bour­bon. Cała sala zaczęła się śmiać, a Janek pod­szedł do Pawła i Poli, któ­rzy stali z boku przy barze, przy­glą­da­jąc się impre­zie.

– Ty zapewne jesteś Pola, o któ­rej tak dużo sły­sza­łem. – Wycią­gnął rękę do dziew­czyny, wów­czas jesz­cze bar­dzo nie­śmia­łej.

– Tak. Bar­dzo mi miło pana poznać.

– Pro­szę, przejdźmy od razu na ty. – Uśmiech­nął się przy­jaź­nie. – Muszę przy­znać, droga Polu, że wyko­na­łaś kawał świet­nej roboty. Ten mój Pawe­łek zgi­nąłby bez cie­bie.

Paweł zro­bił nie­tęgą minę. Jakim cudem ojciec się dowie­dział, że ta impreza to nie jego zasługa?

– Tato, a skąd…

– Skąd wie­dzia­łem, że to nie ty zor­ga­ni­zo­wa­łeś? Znam cię na tyle dobrze, by się domy­ślić, że zapewne czę­sto­wał­byś gości tanim piwem i żeber­kami. Mimo to chcia­łem, żebyś dostał lek­cję: dał plamę i na przy­szłość wie­dział, czego nie należy robić. Ty nato­miast wyka­za­łeś się inte­li­gen­cją, spry­tem i odwagą. Tylko męż­czy­zna mający zaufa­nie do kobiety jest w sta­nie powie­rzyć jej swoje naj­waż­niej­sze przed­się­wzię­cia. Ty to zro­bi­łeś. Pola, jesz­cze raz wiel­kie ukłony dla cie­bie.

Pola uśmiech­nęła się skrom­nie. Od tej pory Janek ją poko­chał jak wła­sną córkę, a ona jego jak ojca. Czę­sto ze sobą współ­pra­co­wali, a orga­ni­za­cję każ­dej imprezy powie­rzał wła­śnie jej.

Ojciec Pawła twardo stą­pał po ziemi. Wyzna­wał zasadę, że na pierw­szym miej­scu są rodzina, żona, dzieci. Był czło­wie­kiem honoru, który nie akcep­to­wał zdrad. To on pierw­szy wziął stronę Poli po tym, jak po całym Trój­mie­ście roze­szła się infor­ma­cja o wybryku Pawła. Dzi­wił ją tylko spo­kój teścia, który jesz­cze tydzień temu mówił, że jest prze­ko­nany, że wszystko się ułoży. Za każ­dym razem, gdy roz­ma­wiała z nim o sytu­acji z Paw­łem, miała wra­że­nie, że Jan wie­rzy w nie­win­ność syna lub po pro­stu myśli, że Pola mu wyba­czy i zapo­mni. Nie­stety, nie umiała. Tego dnia, kiedy dowie­działa się o zdra­dzie, spa­ko­wała wszyst­kie rze­czy swoje i Maxa. Porzu­ciła życie w luk­su­so­wej willi i prze­pro­wa­dziła się do małej wio­ski rybac­kiej o wdzięcz­nej nazwie Rewa.

Odkąd na świe­cie poja­wił się ich syn, nie musiała pra­co­wać. Paweł co mie­siąc prze­le­wał pokaźną kwotę na jego utrzy­ma­nie. Dzięki temu mogła spo­koj­nie zaj­mo­wać się domem i wycho­wy­wa­niem syna. Cza­sami poma­gała teściowi i uma­wiała go na spo­tka­nia z klien­tami. Co jak co, ale orga­ni­zo­wa­nie spo­tkań, wyjść, even­tów wycho­dziło jej nad­zwy­czaj dobrze. Wie­działa, gdzie się bywa, znała wszyst­kie modne miej­sca, a w branży budow­la­nej każdy kon­tra­hent czy poten­cjalny klient lubił blichtr. Dro­gie restau­ra­cje, szyb­kie samo­chody i piękne kobiety.

Janek odzie­dzi­czył firmę budow­laną po ojcu, była prze­ka­zy­wana z poko­le­nia na poko­le­nie. Jesz­cze przed pierw­szą wojną świa­tową dzia­dek jej teścia wła­snymi rękami zbu­do­wał w Gdań­sku dom dla swo­jej rodziny. Poszło mu to na tyle spraw­nie, że posta­no­wił pomóc w posta­wie­niu domu jed­nemu z kole­gów. W tam­tych cza­sach wie­ści szybko się roz­cho­dziły. Wie­sław – bo tak miał na imię prapradzia­dek Pawła – nie tylko poma­gał w ukła­da­niu cegieł, ale także w ich orga­ni­zo­wa­niu. Sąsiedzka pomoc szybko prze­ro­dziła się w dobrze pro­spe­ru­jący inte­res. Nic dziw­nego, że Janek całe życie powta­rzał, że biz­ne­sem czę­sto rzą­dzi przy­pa­dek. Mówił też, że skoro suk­ces nie wyma­gał wysiłku, to był mu dany. Sza­no­wał firmę, którą prze­ka­zał mu ojciec. Nie wyobra­żał sobie prze­rwa­nia dobrej passy wraz ze swoją śmier­cią, dla­tego teraz cały doro­bek Jana miał prze­jąć Paweł.

Pro­wa­dze­nie firmy nie było łatwe; pochła­niało mnó­stwo czasu i wyma­gało ogrom­nych poświę­ceń. Ale Jan­kowi to odpo­wia­dało. Po śmierci żony Marii, która zmarła na raka, kiedy Paweł miał szes­na­ście lat, Janek nie szu­kał szczę­ścia u boku innej kobiety. Z Marią poznali się na wiej­skiej impre­zie. Był rok 1958, może 1957. Janek jak co pią­tek wybrał się z kole­gami na potań­cówkę. Wcale nie po to, żeby tań­czyć, ale żeby popa­trzeć na piękne kobiety. Marii przy­glą­dał się już od kilku mie­sięcy, jed­nak ni­gdy nie zdo­był się na odwagę, by się do niej ode­zwać. Tego wie­czora wszystko poto­czyło się ina­czej. Kole­dzy nie dotarli na czas. Janek niczym zagu­biony w lesie wędro­wiec krą­żył po sali z oran­żadą w dłoni, szu­ka­jąc roz­mówcy. Zauwa­żyła go Maria i pode­szła do niego.

– Cześć. Widzę, że dzi­siaj jesteś sam. Gdzie twoi kole­dzy? – Maria zagad­nęła go tylko dla­tego, że chciała dodać mu otu­chy. Zauwa­żyła też, że od kilku mie­sięcy bacz­nie się jej przy­gląda. Janek z początku zanie­mó­wił, jed­nak prze­łknął ślinę i zaczął się jąkać.

– Jaaa, to, ja niee…

– Nie jesteś sam, tak? – zapy­tała.

– Cze­kam na kole­gów – wydu­sił z sie­bie wresz­cie. Zaczer­wie­nił się, a butelka oran­żady wyśli­zgi­wała mu się z dłoni, tak mu się pociły ze zde­ner­wo­wa­nia.

– Chyba cię stre­suję.

– Nie, gdzie tam…

– Widzę, że na każ­dej potań­cówce mnie obser­wu­jesz, jed­nak ni­gdy nie pod­sze­dłeś. Uzna­łam, że skoro dzi­siaj jesteś sam, to może wresz­cie uda nam się poznać. Mam na imię Mary­sia. – Podała mu rękę.

– Janek. – Jak na dżen­tel­mena przy­stało, poca­ło­wał ją w dłoń. Zwró­cił uwagę na jej paznok­cie sta­ran­nie poma­lo­wane prze­zro­czy­stym lakie­rem. Była kobietą z klasą. Miała na sobie dobrze skro­joną gar­sonkę za kolana, w kolo­rze bordo. Była ciemną blon­dynką o błę­kit­nych oczach. To po niej Paweł odzie­dzi­czył ten kolor. Trzeba przy­znać, że bar­dzo przy­po­mi­nał matkę. Nie tylko wyglą­dem, ale także cha­rak­te­rem.

Już od chwili, gdy się poznali, Mary­sia robiła wszystko, by Janek ni­gdy nie czuł się samotny. Poma­gała mu także, czę­sto nawet o tym nie wspo­mi­na­jąc. Kiedy nie mógł się doga­dać z kon­tra­hen­tami, trza­skał drzwiami i wycho­dził z domu, a ona czę­stowała ich kawą i cia­stem i wyja­śniała dzia­ła­nia firmy. Byli nie­roz­łączni. Janek dużo pra­co­wał, ale czas wolny zawsze spę­dzał w jej towa­rzy­stwie. Tak naprawdę przez całe życie nie wziął bez niej udziału w żad­nym męskim wypa­dzie. Ufał jej bez­gra­nicz­nie, trak­to­wał jak przy­ja­ciółkę, zwie­rzał się z trosk. Kiedy Paweł miał pięt­na­ście lat, dowie­dzieli się, że Mary­sia ma raka piersi. Zaczęło się od tego, że lekarz gine­ko­log wyczuł jakiś guzek pod­czas wizyty kon­tro­l­nej. Na początku nikt się tym nie przej­mo­wał.

– Janeczku, wytną guza i po spra­wie – pocie­szała go Maria.

W dniu ope­ra­cji Janek tylko się modlił, żeby nowo­twór nie oka­zał się zło­śliwy. Bada­nia na to nie wska­zy­wały, jed­nak leka­rze powie­dzieli, że dopiero pod­czas wyci­na­nia guza stwier­dzą, jak bar­dzo się roz­rósł i czy to rak. Nie­stety, konieczna była mastek­to­mia. Po ope­ra­cji Janek poin­for­mo­wał żonę o naj­gor­szym sce­na­riu­szu. Teraz cze­kała ją che­mio­te­ra­pia. Przez cały czas Janek pod­kre­ślał, że kocha ją nad życie. Nawet przez chwilę nie dał Marysi odczuć, że stra­ciła na kobie­co­ści, brak piersi nie miał dla niego żad­nego zna­cze­nia. Po ope­ra­cji wziął tydzień wol­nego i zaj­mo­wał się żoną w domu. Poma­gał ćwi­czyć rękę, goto­wał obiady, robił her­batki. Zaba­wiał aneg­do­tami, by odcią­gnąć ją od złych myśli. Co dwa tygo­dnie woził Mary­się na che­mio­te­ra­pię, a po niej przez kolejne dwa dni nie spusz­czał żony z oczu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki