Dawna miłość - Edyta Folwarska - ebook + audiobook + książka

Dawna miłość ebook i audiobook

Edyta Folwarska

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Aga jest skromną ekspedientką w jednej z popularnych sieciówek z ubraniami. Ma przystojnego narzeczonego, w którym jest zakochana bez pamięci, i dwie przyjaciółki – Monikę i Ankę. Jej życie – poza tymi dodatkowymi pięcioma kilogramami – jest prawie idealne. Prawie, bo nagle narzeczony proponuje przerwę, a przyjaciółka znika. Wtedy Aga poznaje w pubie przystojnego Miłosza, potem wpada na swojego byłego chłopaka, a potem… No właśnie… Czy faktycznie stara miłość nie rdzewieje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 127

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 21 min

Lektor: Edyta Folwarska

Oceny
3,9 (59 ocen)
28
11
10
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bozenqq

Nie polecam

Przy żadnej książce się tak nie męczyłam. Zero fabuły, zero konsekwencji i brak logiki... Same stereotypy, czyli faceci źli a kobiety to materialistki. Jedyny plus to taki, że książka krótka więc zmarnuje się tylko godzinę na jej czytanie. Nie polecam
11
bartanka

Z braku laku…

Za dużo się dzieje, bardzo chaotyczna opowieść, bo raczej nie książka. Jeszcze to zdanie: „Eksplodował szybko, a ona poszła umyć zęby jego szczoteczką.” Serio?! To moje drugie podejście do książek Folwarskiej i ostatnie.
00
Gosia243

Dobrze spędzony czas

kurde druga część Mike widziana🙂
00

Popularność




Dawna miłość

Ubło­co­nym pan­to­flem otwo­rzył drzwi do sypialni. Ślady ziemi i cie­płego desz­czu bie­gły po pro­stej, od drzwi wej­ścio­wych do pokoju, w któ­rym gwiazdy w MTV Cribs mówią, że „dzieje się magia”.

Pew­nym ruchem ścią­gnął z niej kolo­rową sukienkę. Została w koron­ko­wej bie­liź­nie.

W tym momen­cie poża­ło­wała, że zało­żyła majtki z wyso­kim sta­nem. Ich zada­niem było spłasz­cze­nie odsta­ją­cego brzu­cha, a nie pod­nie­ca­nie męż­czy­zny. Przez nie czuła się nieco skrę­po­wana. Wpraw­dzie bie­li­zna była koron­kowa i w miarę sek­sowna, ale raczej nie na spo­tka­nie mające zakoń­czyć się zbli­że­niem.

Przez chwilę przy­glą­dał się jej uważ­nie, po czym przy­ci­snął ją do ściany, tak samo namięt­nie i jed­no­cze­śnie deli­kat­nie, jak jesz­cze kilka minut wcze­śniej w win­dzie kamie­nicy. Moco­wała się z guzi­kami jego koszuli, nie­stety zbyt nie­udol­nie i nie udało jej się odpiąć ani jed­nego. Żeby było szyb­ciej, sam roz­piął pasek i zrzu­cił spodnie razem z bok­ser­kami, poka­zu­jąc tym samym, jak bar­dzo go pod­nieca. Zro­biło się jej słabo na widok roz­miaru przy­ro­dze­nia, a on ujął ją za ramiona i popro­wa­dził do dużego łóżka. Pchnął ją deli­kat­nie i wylą­do­wała w pościeli. Z zatrwo­że­niem patrzyła w sufit swo­jego sta­rego miesz­ka­nia.

– Cho­lera, już dawno powin­nam je wyre­mon­to­wać – wymam­ro­tała na widok wiel­kiej plamy na sufi­cie. Nie miała poję­cia, skąd wzięły się brą­zowe zacieki przy­po­mi­na­jące twarz Jezusa. Naroż­niki na styku ścian i sufitu były zaokrą­glone. Tak budo­wało się w latach pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych, pomy­ślała.

Jęk­nęła, tym razem z roz­ko­szy. Zamknęła oczy i delek­to­wała się przy­jem­nymi ruchami mokrego języka mię­dzy nogami. Ten męż­czy­zna wie, co robi, pomy­ślała. Chciała się z nim kochać, tu i teraz, nie­stety świa­do­mość tego, co zaraz nastąpi, ścią­gnęła ją na zie­mię. Już wcze­śniej miała wyrzuty sumie­nia, które nasi­lały się z każdą sekundą przy­jem­no­ści.

Co ja wypra­wiam? Osza­la­łam!

Ode­pchnęła głowę męż­czy­zny i pod­cią­gnęła się poza zasięg jego języka. Spoj­rzał zasko­czony i lekko wku­rzony.

A prze­cież było jak w fil­mach. Nie­zo­bo­wią­zu­jący flirt. Ukrad­kowe spoj­rze­nia znad kie­liszka, nie­śmiały uśmiech. I to obli­zy­wa­nie gór­nej wargi, choć nie wie­działa, czy chciała tym gestem zachę­cić go do roz­mowy, czy poka­zać mu, jak bar­dzo sma­kuje jej drink z kurzym żółt­kiem. Męż­czy­zna uznał, że to zie­lone świa­tło. Pod­szedł do niej kilka minut po wyj­ściu Moniki.

– Serio musisz już iść? – Agata nie kryła znie­sma­cze­nia. W ostat­nim cza­sie nie­spe­cjal­nie mogła liczyć na przy­ja­ciółkę.

– Serio, serio. Jestem zmę­czona. Dziś pią­tek, a mija­jący tydzień naprawdę dał mi w kość.

Monika pra­co­wała jako mani­kiu­rzystka w zna­nym salo­nie kosme­tycz­nym w cen­trum War­szawy.

– Nawet w takim dniu jak dzi­siaj? – Łzy napły­nęły Aga­cie do oczu.

– Będzie dobrze. – Przy­ja­ciółka pokle­pała ją po ramie­niu. – Wypij jesz­cze ze dwa drinki i też wra­caj do domu – pora­dziła.

Ści­snęła Agatę za ramię, zabrała płaszcz, para­solkę i opu­ściła lokal.

Pol­ski listo­pad jest jak jajko z nie­spo­dzianką. Ni­gdy nie wia­domo, co nas czeka – deszcz, śnieg, plu­cha. A może sło­neczko?

– Czego się pani napije? – zapy­tał, przy­sia­da­jąc się, rosły męż­czy­zna.

– Mam jesz­cze drinka. Dzię­kuję. – Agata unio­sła kie­li­szek.

– W takim razie, czego jesz­cze się pani napije? – Nie pod­da­wał się.

Kochała takie zagrywki. Uwiel­biała gonić kró­liczka, flir­to­wać, zdo­by­wać, choć zazwy­czaj na tym eta­pie odpusz­czała i ucie­kała do domu. Jed­nak dziś posta­no­wiła pocią­gnąć grę jak naj­dłu­żej.

– W takim razie jesz­cze raz to samo. Popro­szę. – Uśmiech­nęła się.

Na co dzień sty­kała się z róż­nymi męż­czy­znami. Bywało, że jako eks­pe­dientka jed­nego z naj­po­pu­lar­niej­szych sie­cio­wych skle­pów z ubra­niami obsłu­gi­wała zabój­czych przy­stoj­nia­ków, modeli, a cza­sem nawet cele­bry­tów. Ten jed­nak wydał się jej naprawdę intry­gu­jący. Chyba naj­bar­dziej zafa­scy­no­wał ją bijący od niego spo­kój. Oczy miał małe i czarne jak węgielki, czarne pro­ste włosy z prze­dział­kiem na boku. Był wysoki, na oko bli­sko metra dzie­więć­dzie­się­ciu, szczu­pły, pro­sty jak struna. Nosił dwu­dniowy prze­rze­dzony zarost. Miał około trzy­dzie­stu pię­ciu lat i był pewny sie­bie. Dziś zało­żył czarną koszulę ze srebr­nymi guzi­kami, czarne spodnie, zapra­so­wane w kant, i moka­syny. Przy­ku­wał uwagę. I z pew­no­ścią mógł mieć trzy czwarte dziew­czyn w tym barze.

– A pan tak sam? – zagad­nęła. – W sen­sie: samot­nie pan pije?

Agata rozej­rzała się, by spraw­dzić, czy nikt ich nie obser­wuje. W zasa­dzie nie wie­działa po co, bo prze­cież wyha­czyła go już dawno i wie­działa, że jest sam.

– Ow­szem. Wpa­dłem na jedno piwo, ale z jed­nego zro­biły się już cztery. Plus wcią­gnął mnie popcorn, który tutaj podają do każ­dego drinka. – Męż­czy­zna z uśmie­chem wło­żył do ust pra­żoną kuku­ry­dzę.

– Mieszka pan w oko­licy?

– Nie. – Nie wda­wał się w szcze­góły. – A pani? War­sza­wianka?

– Tak. Z dziada pra­dziada. – Nie wie­działa czemu, ale lubiła się tym chwa­lić. – Miesz­kam po dru­giej stro­nie ulicy.

Poczuła zaże­no­wa­nie wła­snymi odpo­wie­dziami. W dodatku zawsty­dzały ją doj­rza­łość i spo­kój tego męż­czy­zny.

– W takim razie dobrze wybrała pani lokal. Zaosz­czę­dzi pani na tak­sówce. – Uśmiech­nął się, a Agata wybu­chła śmie­chem.

Nie myślała pod tym kątem, choć ostat­nio, fak­tycz­nie, się jej nie prze­le­wało. Pra­co­wała w sie­ciówce, zazwy­czaj na kasie, pil­no­wała roz­ła­dunku towaru i ubie­rała mane­kiny na wystawy. To kochała robić naj­bar­dziej. Cza­sami dora­biała jako sty­listka. Miała smy­kałkę do mody. Mimo małego budżetu potra­fiła tak dobrać ciu­chy, że wyglą­dały na niej jak rodem z pokazu mody w Medio­la­nie.

Przez kolejne pół godziny roz­ma­wiali żar­li­wie, nie mogąc ode­rwać od sie­bie oczu. Ten facet miał to coś, czego nie dawało się zde­fi­nio­wać.

Gdy docho­dziła piąta nad ranem, bar­mani deli­kat­nie zasu­ge­ro­wali im opusz­cze­nie lokalu. Zaczęli myć pod­łogi i usta­wiać krze­sła na sto­łach. Szybko zła­pali wspólny język i nawet nie zauwa­żyli, kiedy w natu­ralny spo­sób prze­szli na ty.

– Odpro­wa­dzę cię.

– Nie trzeba, prze­cież wystar­czy, że przejdę przez ulicę. Pora­dzę sobie, naprawdę. Dzię­kuję.

– Nale­gam.

Ski­nęła głową. Miała dziwne poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i wra­że­nie, że zna tego męż­czy­znę od dłu­giego czasu.

Przez całą drogę do domu, czyli przez jakieś sie­dem­set metrów, powta­rzała sobie w myślach, że poże­gna go przed drzwiami. Jed­nak tak bar­dzo ją fascy­no­wał! A ten jego spo­kój tak na nią podzia­łał, że zapro­siła go do sie­bie.

– Już pra­wie szó­sta – powie­działa. – Może masz ochotę na kawę? Tak na drogę.

Uśmiech­nął się kpiąco. Tak samo jak męż­czyźni, kiedy sły­szą od kobiet, że te nie upra­wiają seksu wcze­śniej niż na trze­ciej randce.

– Na kawę to raczej za wcze­śnie – odparł. – Ale jeżeli masz wódkę i lód, to z przy­jem­no­ścią napije się cze­goś orzeź­wia­ją­cego.

Poża­ło­wała swo­jej pro­po­zy­cji. Wie­działa, że popeł­nia błąd. Jed­nak fascy­na­cja nowo pozna­nym męż­czy­zną wzięła górę. Patrzyła na niego, pod­nie­co­nego. Patrzyła na jego wil­gotne usta. Cho­ler­nie ją pocią­gał, ale był… nie­zna­jo­mym. A może jakimś psy­cho­patą? Mor­dercą? Nie­ziem­sko przy­stoj­nym psy­cho­pato-mor­dercą?

– Prze­pra­szam. Nie mogę… To zna­czy: mogę, ale wola­ła­bym, żeby­śmy nie robili nic wię­cej.

Sama nie wie­rzyła w to, co mówi. Miała cho­lerną ochotę poczuć go w sobie. Wie­działa, że okaże się dobrym kochan­kiem. A poza tym urze­kał ją jako czło­wiek.

Teraz mla­snął i otarł usta dło­nią. Spoj­rzał na budzik na noc­nej szafce. Docho­dziła siódma.

– Hm. Dziwne masz zwy­czaje – powie­dział nie­za­do­wo­lony.

Wie­działa, że popeł­niła błąd. Wie­działa, że nie drażni się męż­czyzn w ten spo­sób.

– Prze­pra­szam, naprawdę bar­dzo mi głu­pio. Ni­gdy mi się to nie zda­rzyło. – Skrzy­wiła się. – Jestem tro­chę zmę­czona. Chcia­ła­bym się jesz­cze zdrzem­nąć, bo na dwu­na­stą idę do pracy. Czy mogę zamó­wić ci tak­sówkę?

Minę męż­czy­zny trzeba by było zoba­czyć na żywo, by zro­zu­mieć, dla­czego Aga­cie zro­biło się głu­pio. Zmarsz­czył brwi, a usta wykrzy­wił w dziw­nym gry­ma­sie. Ich kącik zadrżał, uwy­dat­nia­jąc dołe­czek w lewym policzku. Złość prze­pla­tała się ze zdu­mie­niem. Widać było, że wal­czy ze sobą, by nie wybuch­nąć, szybko jed­nak opa­no­wał emo­cje. Chwy­cił dło­nie Agaty i poca­ło­wał czule.

– Jesteś pewna, że nie mogę zostać dłu­żej? – wyszep­tał. – Wiesz, że nie poża­łu­jesz.

Wie­działa. Wła­ści­wie to domy­ślała się, że może to być naj­lep­szy seks, romans jej życia. I nie mia­łaby nic prze­ciwko odro­bi­nie przy­jem­no­ści, gdyby nie te cho­lerne wyrzuty sumie­nia.

Teraz, gdy alko­hol powoli z niej wypa­ro­wy­wał i zaczy­nała myśleć coraz trzeź­wiej, ganiła się w myślach. Nie dość, że zacią­gnęła na chatę obcego gościa, to jesz­cze dopro­wa­dziła do żenu­ją­cej i krę­pu­ją­cej sytu­acji: nagi facet sie­dział tuż obok, a ona miała na sobie tylko sta­nik. Cud, że aku­rat dzi­siaj koron­kowy.

W gło­wie Agaty kłę­biły się dzie­siątki myśli. Pew­nie zapa­mięta moje pan­ta­lony, bab­cine gacie. Dla­czego rano się nie ogo­li­łam? Pew­nie uzna mnie za pod­pusz­czal­ską. Uff, nie jest z War­szawy, więc może ni­gdy wię­cej go nie spo­tkam. A co, jeśli to psy­cho­pata i mnie zgwałci?

Tępo gapiła się na nagiego męż­czy­znę. Zapo­mniała o mru­ga­niu. Ale kiedy zorien­to­wała się, że on się jej przy­gląda i mie­rzy zachwy­co­nym spoj­rze­niem każdy cen­ty­metr jej ciała, wypa­liła:

– Prze­pra­szam, naprawdę chcę, żebyś już poszedł.

Wes­tchnął, ale nie wyglą­dał na kogoś, kto ma zamiar się ubrać. Opadł ple­cami na łóżko, a jego penis obja­wił się w całej oka­za­ło­ści. Naj­wy­raź­niej ten facet był pozba­wiony uczu­cia wstydu. Bo i nie miał się czego wsty­dzić. Może nie miał syl­wetki modela i kalo­ry­fera na brzu­chu, ale był naprawdę dobrze zbu­do­wany. Na wzgórku od męsko­ści po pępek rosły mu czarne włosy. Były nimi ople­cione także jego sutki.

– Do cho­lery, gdzie ci męż­czyźni, o któ­rych tyle opo­wia­dają dziew­czyny? Ci, któ­rzy po sek­sie od razu ucie­kają, ewa­ku­ują się do domu, nie chcą zosta­wać? A ja nie mogę wypę­dzić obcego dziada, co mi się na łóżku roz­kłada. – Agata uwiel­biała roz­ma­wiać sama ze sobą. – Masa­kra! Będę musiała zadzwo­nić po jakiejś wspar­cie, żeby usu­nąć gościa.

– Poczę­stuj mnie cho­ciaż wcze­śniej wspo­mnianą kawą. Wypiję i zamó­wię taksi. – Męż­czy­zna zaczął się ubie­rać.

Zaczął od czar­nych bok­se­rek, które pod­kre­śliły jego jędrny tyłek. Potem nacią­gnął spodnie.

– W porządku. – Agata ode­tchnęła z ulgą.

Wykrę­ciła numer i usły­szała, że tak­sówka przy­je­dzie za pięt­na­ście minut. Tyle jesz­cze miała trwać ta banalna, żenu­jąca przy­goda. A potem jed­nym klik­nię­ciem nasta­wiła eks­pres i do kubka z napi­sem „Kró­lowa życia” zaczęła lecieć czarna kawa.

– „Kró­lowa życia”! – Męż­czy­zna się roze­śmiał.

Stał oparty o fra­mugę drzwi, już kom­plet­nie ubrany. Trzeba przy­znać, że pre­zen­to­wał się naprawdę sek­sow­nie i z klasą. Dopiero teraz Agata dostrze­gła, że jest nie­ziem­sko przy­stojny. Włosy miał tro­chę potar­gane, usta czer­wone od cało­wa­nia. A wokół ust czer­woną obwódkę. Chyba od fran­cu­skiego seksu, pomy­ślała. W któ­rym był mistrzem.

– Przy­po­mnij mi, złotko – usły­szała – jak się nazy­wasz?

– Mleko? Cukier?

– Dość nie­spo­ty­kane imiona. – Wyszcze­rzył równe i białe zęby.

Po raz któ­ryś z kolei jego iro­niczny uśmiech i komen­tarz pod­nie­cały ją, zamiast iry­to­wać.

Agata rów­nież nie potra­fiła sobie przy­po­mnieć jego imie­nia. Coś jej świ­tało jak przez mgłę. Coś tro­chę egzo­tycz­nego, co sko­ja­rzyło się jej z jakimś pisa­rzem czy arty­stą. W sumie to nawet się ucie­szyła, że nie pamię­tają oboje. Może zapo­mni, że w ogóle się poznali? I już ni­gdy wię­cej na sie­bie nie tra­fią?

– To jak? Mleko? Cukier?

– Zwy­kłą czarną – odparł chłodno. – Czę­sto spro­wa­dzasz z baru męż­czyzn do domu? – Zmie­nił temat. – Jak rozu­miem, byłem okropny? Słabe liza­nie cipeczki?

Zaru­mie­niła się.

Upił łyk kawy i rozej­rzał się po kuchni urzą­dzo­nej w stylu skan­dy­naw­skim – białe szafki z domieszką jasnego drewna. Oparł się o jedną z nich i wyj­rzał przez okno. Złote liście opa­dały z drzew. Deszcz wła­śnie ustał i powoli wycho­dziło słońce.

– Więc? W skali od jed­nego do dzie­się­ciu jak bar­dzo byłem sła­bym poten­cjal­nym kochan­kiem? – zapy­tał.

– Nie byłeś. To zna­czy, to nie tak. Nie o to cho­dzi. – Zmie­szała się Agata.

– Nie? Zatem o co?

– O nic. Było, minęło. Zapo­mnij. Delek­tuj się kawą, bo za jakieś sie­dem minut będzie tak­sówka.

– Cie­kawa z cie­bie osoba. Intry­gu­jąca, nie­zwy­kła. Mało jest takich kobiet.

– Aha, mało kobiet, które zacho­wują się jak męż­czyźni? Wyko­rzy­stują i porzu­cają?

– Nie czuję się wyko­rzy­stany. Choć przy­znaję, chciał­bym.

– Nie jestem aż tak zła, za jaką mnie masz. To nie tak.

– No cóż. Pozna­nie cie­bie było bar­dzo odświe­ża­jące.

Dopił kawę, opłu­kał kubek i odsta­wił go na suszarkę.

Agata była zdzi­wiona. Jak dotąd jesz­cze żaden męż­czy­zna po sobie nie pozmy­wał.

– No cóż, będę się zbie­rać, miła nie­zna­joma.

Pod­szedł i spoj­rzał jej głę­boko w oczy.

Ręce jej zadrżały; była pewna, że znów poczuje smak jego ust, ale on tylko nachy­lił się, musnął jej poli­czek. Przy­mru­żyła oczy i poczuła zapach jego per­fum. Moc­nych, męskich, lekko san­da­ło­wych. Z reklam koja­rzyła, że podob­nych uży­wają spor­towcy. W myślach pró­bo­wała wró­cić do roz­mowy z baru. Pró­bo­wała przy­po­mnieć sobie, czym zaj­muje się ten facet. Wspo­mi­nał coś o trans­por­cie czy ochro­nie.

Na zewnątrz roz­legł się war­kot sil­nika. Przy­je­chała tak­sówka.

– To po cie­bie – powie­działa z wyczu­walną ulgą.

– Domy­ślam się, jaka będzie odpo­wiedź – odparł. – Ale nie chcę żało­wać, że ta przy­goda skoń­czyła się w taki spo­sób. Zoba­czymy się jesz­cze?

Nawet nie drgnęła. Miała kamienny wyraz twa­rzy.

– Nie.

– Nie?

– Nie. Za pół roku wycho­dzę za mąż.

A przy­naj­mniej taką mam nadzieję, dodała w myślach.

– Słu­cham? – Męż­czy­zna nie wie­rzył wła­snym uszom.

– Mam narze­czo­nego. To zna­czy… Wła­ści­wie nie wiem, czy wciąż go mam.

– Jak to? Nie wiesz? Napi­sa­łaś mu, że roz­ło­ży­łaś nogi przed obcym męż­czy­zną, ale ten tylko cię wyli­zał?

– Nie bądź zły i mściwy.

– Nie jestem mściwy. Tak się po pro­stu nie robi. Nie igra się z uczu­ciami dru­giej osoby.

– Aaa, teraz nie igra się z uczu­ciami dru­giej osoby. A wy, faceci może­cie ranić kobiety, wyko­rzy­sty­wać je? Znie­nacka żądać prze­rwy, jak w szkole. Dzwo­nek dzwoni, waka­cje, a potem wra­camy na lek­cje, tak? I to jest okej?

– Twój narze­czony zażą­dał prze­rwy?

Agata spu­ściła głowę. Do oczu napły­nęły jej łzy.

– Czyli tak – mruk­nął jej nie­do­szły kocha­nek. – No cóż. Sama wiesz, co to ozna­cza.

– To może ozna­czać dwie rze­czy: albo się wystra­szył, bo do ślubu coraz bli­żej i chce sobie wszystko prze­my­śleć, albo nie chce już ze mną być. Albo… Nie wiem, o co cho­dzi.

– Nie złotko. Powie­dzieć ci, kiedy facet chce prze­rwy?

Kiw­nęła twier­dząco głową.

– Kiedy chce zjeść cia­sto i mieć ciastko. Dymać inną laskę, na legalu, cie­bie trzy­mać w gar­ści, w razie gdyby z tamtą nie wyszło. To dla­tego dziś piłaś w barze sama?

– Nie sama – spro­sto­wała Agata. – Była ze mną przez chwilę przy­ja­ciółka. Ale moje dra­maty coś ją ostat­nio mało inte­re­sują. Rano, jak wycho­dzi­li­śmy z Łuka­szem do pracy, poca­ło­wał mnie w poli­czek i powie­dział, że musi sobie wszystko prze­my­śleć, zoba­czyć, jak mu będzie beze mnie. I że potrze­buje prze­rwy. Popro­sił mnie, żebym się nie odzy­wała, że on to zrobi. I uspo­ka­jał mnie, że to nie roz­sta­nie, ale prze­rwa dla spraw­dze­nia naszych uczuć.

– Czy ty sie­bie sły­szysz?

– Sły­szę. – Dopiero teraz do Agaty dotarło, jak to brzmiało. – Idź już, bo odje­dzie ci tak­sówka – dodała.

Nie miała ochoty na towa­rzy­stwo. Jedyne czego chciała, to poło­żyć się do łóżka, zapaść się w mię­ciutką pościel i zasnąć. Zapo­mnieć o wszyst­kim i prze­trwać roz­łąkę z Łuka­szem.

Nie­zna­jomy przy­mru­żył oczy, prze­cze­sał dło­nią czarne włosy. Poki­wał głową i wyszedł bez słowa, zer­ka­jąc na do widze­nia na smutną twarz Agaty.

Mimo że było już późno, a wła­ści­wie wcze­śnie, bo docho­dziła ósma, wyglą­dała dobrze. Miała lekko roz­ma­zany maki­jaż, bar­dzo natu­ralny, jak zawsze. Jej zna­kiem roz­po­znaw­czym były ide­al­nie nama­lo­wane kre­ski, à la Sophia Loren czy Bri­gitte Bar­dot, i różowe usta. Była bar­dzo kobieca i zmy­słowa, nie­je­den męż­czy­zna zwa­rio­wał na jej punk­cie. Przy wzro­ście około stu sześć­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów ważyła jakieś sześć­dzie­siąt kilo­gra­mów, więc miała i na czym usiąść, i czym oddy­chać. Czarne pro­ste włosy opa­dały na ramiona, od lat obcięte „na Shazzę”. Przy­długa grzywka miała za zada­nie ukryć bli­znę nad lewą brwią, którą Agata zawdzię­czała zaba­wie w pod­chody w dzie­ciń­stwie.

Wyj­rzała przez okno. Nie­zna­jomy, któ­rego imie­nia nie pamię­tała, wła­śnie otwie­rał sobie drzwi auta. Kiedy wsia­dał, spoj­rzał w górę, pro­sto w oczy Agaty, uśmiech­nął się i puścił do niej oko. A ruchem głowy zasu­ge­ro­wał, że będzie dobrze. Dopiero kiedy zatrza­snął za sobą drzwi, ode­tchnęła z ulgą.

Co ja naj­lep­szego wypra­wiam? Już chyba cał­kiem zgłu­pia­łam!, skar­ciła się w myślach.

Odru­chowo zła­pała za tele­fon, żeby napi­sać ese­mesa do Moniki, ale dotarło do niej, że przy­ja­ciółka i tak pew­nie oleje jej roz­terki. Nie rozu­miała dla­czego, ale ostat­nio ich kon­takty wyraź­nie się roz­luź­niły. Ich zna­jo­mość prze­cho­dziła różne fazy, jak to u bab. Raz się kochały i były nie­roz­łączne, potem uzna­wały, że jed­nak się nie­na­wi­dzą, i nie gadały ze sobą przez kilka dni. Jed­nak zawsze były bli­sko. Zazwy­czaj to Agata jako pierw­sza wycią­gała rękę na zgodę. Poznały się w pia­skow­nicy. Obie miesz­kały w pod­war­szaw­skich Mar­kach na małym, skrom­nym osie­dlu wolno sto­ją­cych domów. Ponad trzy­dzie­ści lat temu; blo­ko­wi­ska jesz­cze nie były modne. Dziew­czyny miesz­kały po sąsiedzku, przez płot. Monika była o rok młod­sza od Agaty, więc ta odgry­wała cza­sami rolę star­szej sio­stry. Na sie­bie brała lanie czy opieprz, i tak pozo­stało po dziś dzień. Przy­zwy­cza­jona, że co złego, to ona, nawet nie reago­wała. W szkole pod­sta­wo­wej były jak papużki nie­roz­łączki. Razem spę­dzały prze­rwy i czas po szkole. Aga­cie prze­szło nawet przez myśl, żeby nie zdać; wtedy byłby w jed­nej kla­sie, sie­dzia­łyby w jed­nej ławce i miały sie­bie na wyłącz­ność. Na szczę­ście pomysł szybko wybili z głowy jej rodzice, tata, który pro­wa­dził i pro­wa­dzi firmę budow­laną, i mama księ­gowa. Jej uko­chana bab­cia Irenka zabie­rała ją na week­endy do War­szawy, gdzie w cen­trum miała miesz­ka­nie w sta­rej kamie­nicy. Te week­endy Agata wspo­mi­nała naj­przy­jem­niej. Cho­ciaż Marki były odda­lone o zale­d­wie dwa­dzie­ścia kilo­me­trów, w szkole mogła się chwa­lić, że była w sto­licy. Wła­śnie tego naj­bar­dziej zazdro­ściła jej Monika. Bab­cia nie­chęt­nie brała je do sie­bie obie, bo, jak mawiała, „łobu­zo­wały”. Twier­dziła, że przy Monice Agata dosta­wała mał­piego rozumu. Może dla­tego, że uwa­żała się za gor­szą? Jej przy­ja­ciółka od zawsze cie­szyła się nie­na­ganną figurą. Była wysoka i chuda. Taki typ dziew­czyny, która je jak koń i ni­gdy nie tyje.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki