Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 09.12.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
20 osób interesuje się tą książką
Bestsellerowa autorka. Matka. Morderczyni…?
Mackenzie Casper to wybitna studentka. Jednak najbardziej znana jest jako córka bestsellerowej autorki mrocznych thrillerów, które mają oddaną rzeszę fanów na całym świecie.
Kiedy jej matka ginie w wypadku, fani na całym świecie pogrążają się w żałobie, a śledczy zaczynają zadawać pytanie: Czy to na pewno był wypadek?
W dniu ceremonii upamiętniającej matkę, Mackenzie otrzymuje pierwszą tajemniczą kopertę, podpisaną:
Od fana numer 1. Buziaki.
W środku znajdują się strony z pamiętnika jej matki, zaczynające się od słów:
Chcesz poznać sekret?
Z miłością, Mama.
To, co Mackenzie czyta, wprawia ją w osłupienie.
Ale potem nadchodzi drugi list.
I trzeci…
Mackenzie rozpoczyna własne śledztwo i natrafia na tajemnice, które jej rodzina skrywała przez lata.
Szybko zdaje sobie sprawę, że droga jej matki do sławy została wybrukowana mrocznymi kłamstwami, które w końcu mogły ją dosięgnąć.
Wkrótce Mackenzie przekona się, że istnieją rzeczy gorsze od morderstwa…
Dla sławy można zabić. A nawet zrobić coś gorszego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 359
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Love, Mom
Copyright © 2024 Iliana Xander
All rights reserved.
Copyright for the Polish edition © 2025 by Grupa Wydawnicza FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofi lmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Jakub Magierowski
Zdjęcie na okładce: © Dave Wall / Arcangel
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
PR & marketing: Magdalena Drogoś-Kraszewska, Andżelika Wojtkiewicz
ISBN: 978-83-8402-764-6
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Nigdy nikogo nie skrzywdziłam, ale teraz mam ochotę pobić osobę, której twarz widnieje na pierwszej stronie gazety ogólnokrajowej. Jej zdjęcie, z tą charakterystyczną czerwoną szminką na ustach i długimi kruczoczarnymi włosami. Śliczna twarz potwora.
AUTORKA BESTSELLERÓW ZNALEZIONA MARTWA Elizabeth Casper (43 lata), znana na całym świecie jako E.V. Renge, autorka realistycznych thrillerów, poniosła śmierć, jak się przyjmuje, na skutek „niecodziennego wypadku”. Elizabeth Casper zostawiła ukochanego męża Bena oraz ich dwudziestojednoletnią córkę, Mackenzie. Cały świat pogrążony jest w szoku z powodu przedwczesnego, tragicznego odejścia utalentowanej osoby. Fani na całym świecie organizują gigantyczne wydarzenie upamiętniające zmarłą literacką geniuszkę.
Och, te kłamstwa…
Zimny uśmiech szyderczo wyziera ze stronicy gazety, którą trzymam w drżących dłoniach. Mam ochotę go wyciąć i całkowicie usunąć z mojej pamięci.
Doczekała się.
Zasługiwała na śmierć.
Żałuję tylko, że nie stało się to wcześniej.
Mackenzie
Z pewnością nigdy nie będziecie świadkiem takiego drugiego pogrzebu – bez ani jednej uronionej łzy.
Pochówek mojej mamy jest najświetniejszym przedstawieniem roku, a może nawet całego jej życia.
Tłum fanów zgromadzony przed Centrum Pamięci św. Jana oczywiście o tym nie wie. Wszyscy sądzą, że pojawili się tutaj spontanicznie. Nie wiedzą o pieniądzach wlewanych w reklamy, influencerów, rubryki towarzyskie i blogerów zajmujących się tematyką książek.
Od czasu śmierci mamy jej powieści znów wspięły się na szczyt list bestsellerów.
Spójrz, mamo! Nie żyjesz, a wszyscy nadal na tobie zarabiają.
Nagłówki gazet nie mówią o niczym innym już od tygodnia, proponując różnorakie szalone teorie dotyczące śmierci mamy.
E.V. RENGE ZGINĘŁA TRAGICZNIE U SZCZYTU SWOJEJ KARIERY. WYPADEK CZY…
Właśnie dlatego jest tutaj ten facet, stojący z tyłu pomieszczenia – w średnim wieku, ze śmiesznym wąsikiem, w garniturze i pod krawatem.
– To prywatne spotkanie. Proszę wyjść – mówi do niego babcia, ostro, naglącym szeptem.
Gdy tylko odchodzi, jej uśmiech znika.
Nie muszę być superspostrzegawcza, żeby dostrzec kaburę pistoletu pod jego marynarką. Jest detektywem. Pojawił się u nas w domu dwa dni temu. Otworzyłam drzwi, a on zaczął mnie wypytywać o mamę. Przerwał dopiero, kiedy babcia przydreptała do nas jak wściekła kura.
– Mackenzie, zostaw nas, proszę – rozkazała, zasłaniając mnie przed nim. A potem, kiedy skręciłam za róg korytarza, dodała suchym tonem: – Powinien się pan wstydzić. Rozmawiać w ten sposób z dzieckiem, które straciło właśnie matkę.
Teraz detektyw również jest zmuszony wyjść.
Gazety i blogerzy od kilku dni sugerują wszelkiego rodzaju szalone teorie na temat śmierci mojej mamy. Prawda, według śledczych, jest znacznie bardziej banalna – mama poślizgnęła się, upadła i rozbiła sobie głowę o kamień podczas swojego zwyczajowego porannego spaceru po lesie obok domu.
„Nieszczęśliwy wypadek”, tak to nazwali. Śmieszne, bo wszystkie bestsellery mamy są pełne nieszczęśliwych wypadków.
Nie zrozumcie mnie źle – niektórzy mogą rzeczywiście być smutni.
Ta suka Laima Roth, która w tej chwili rozmawia z wydawcą, jakby było to zwyczajne spotkanie biznesowe? Ona na pewno. Była agentką mamy od dwudziestu lat. Teraz może zapomnieć o wszystkich nowych książkach, które razem planowały. Chociaż jestem pewna, że zdoła sporo zarobić na wydaniach okolicznościowych, seriach z kolorowymi natryskowymi brzegami, zestawach sprzedawanych w specjalnym pudełku i innych takich. To źródełko finansowe nigdy nie wyschnie.
Skremowaliśmy mamę kilka dni temu podczas prywatnej ceremonii, w której wzięło udział zaledwie kilkanaście osób. Mimo to nadal nikt nie uronił ani jednej łzy.
Dzisiejszy pogrzeb przeprowadzany jest dla reklamy. „Dla przyjaciół”, jak mówią. Żeby mogli okazać zmarłej swój szacunek. Szacunek był dość ważny dla mamy, ale przyjaciele? Nie jestem pewna, czy jakichś tak naprawdę miała, chociaż elokwentne przemowy wygłaszane przez ludzi na cześć mamy już od dwóch godzin mogą sugerować, że była co najmniej Szekspirem.
Ulice wokół budynku są gwarne, ale pełen ludzi hol centrum pamięci jest dziwnie cichy; szepty odbijają się od ścian.
Po jednej stronie sali znajduje się gigantyczny portret mamy-pisarki, w koronkowej bluzce ze stójką i czerwonymi różami w tle. Pod spodem widnieje napis „E.V. Renge”. Wynajęty przez wydawnictwo fotograf – dziwak w średnim wieku – robi zdjęcia z różnych miejsc i pod każdym kątem. Fotografuje wydawcę, agentów, tatę. Mnie też poprosił o zapozowanie, ale odmówiłam.
Pieprzyć ich.
Po drugiej stronie sali widnieje zdjęcie mamy w jej gabinecie. Jest umalowana i profesjonalnie uczesana, ale wygląda trochę nierealnie, siedząc przed regałem z książkami. Pod nieformalnym zdjęciem umieszczono jej prawdziwe nazwisko, Elizabeth Casper. Ta wersja jest dla innych źródeł, na przykład dla lokalnej gazetki, członków wspólnoty w kościele, do którego chodzi babcia, i dla różnych organizacji charytatywnych, które mama wspomagała finansowo.
Wolę stać na tyłach sali, z daleka od tego całego przedstawienia, obok dziadka, który nie przejmuje się – i nigdy się nie przejmował – moją mamą. Podobnie jak moim wyglądem.
W przeciwieństwie do babci. Wcześniej, jeszcze w domu, poprosiła mnie, żebym nie malowała ust moją zwyczajową czarną szminką i nie podkreślała oczu zbyt mocno czarną konturówką.
– I załóż coś odpowiedniego.
Niemal zawsze ubieram się na czarno i tak się składa, że jest to bardzo odpowiednie, jeśli chodzi o pogrzeb. Podobnie jak czarna konturówka i szminka, których i tak użyłam.
Oczywiście babcia ma na sobie zestaw od Diora i kosztowną biżuterię. Teraz dba o to, by zamienić kilka słów z każdym uczestnikiem pogrzebu.
Tata wbił się w dobrze uszyty czarny garnitur i wygląda bardzo przystojnie. Jest wprawdzie nieco ponury, ale być może to objaw odstawienia jego ulubionej używki. Jego rodzice mieszkają zaledwie cztery godziny drogi stąd, ale od czasu śmierci mamy przebywają w naszym domu. Babcia kontroluje codzienne, zbyt wcześnie rozpoczynane picie ojca. Po śmierci mamy z dumą przejęła zawiadywanie naszym gospodarstwem domowym.
A ja? Chcę płakać, naprawdę, ale rzeczywistość jeszcze do mnie nie dotarła. Chcę być smutna, ale zawsze miałam poczucie, że mama nigdy się mną nie przejmowała. Od kilku lat jestem z tego powodu pełna goryczy i bardzo się od siebie oddaliłyśmy.
Mój najlepszy przyjaciel, EJ, twierdzi, że to opóźniona żałoba. Albo może po prostu jestem bez serca. Poprosiłam EJ-a, żeby nie przychodził, bo nie chciałam, żeby mój najlepszy przyjaciel dowiedział się, jak popieprzone jest moje życie, w zasadzie od kiedy pamiętam.
Zobaczę się z nim w domu, gdzie odbędzie się wieczorem stypa z pełnym cateringiem dla „bliskiego kręgu”. Jestem przekonana, że czeka nas huczna impreza, chociaż wszyscy nazywają to „celebrowaniem życia” matki.
Omiatam wzrokiem hol i krzywię się na widok znajomej postaci zbliżającej się do taty i ściskającej jego dłoń. To dziekan uniwersytetu, na którym studiuję. Spoglądam w drugą stronę i wywracam oczami. Mama bardzo się z nim kolegowała. „Dla twojej przyszłości”, powiedziała kiedyś. Wygłosiła nawet wykład na moim uniwersytecie i przekazała pieniądze na jego rzecz. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby wznieśli pomnik na jej cześć.
Terapeuta mamy też tu jest, tak jak jej dwóch wydawców, trzy asystentki i prawnik rodzinny. Większość jej „przyjaciół” to po prostu osoby, z którymi blisko współpracowała.
Chcę się rozpłakać, naprawdę, ale nie potrafię. Przez ostatni tydzień, od czasu wypadku, mieszkając w domu zamiast w swojej kawalerce w centrum miasta, bez przerwy myślałam o mamie, o tym, co było między nami, o naszej małej popieprzonej rodzinie. Byłam smutna, ale nie przesadnie, tak jak, przypuszczam, powinnam być.
Tata zerka na telefon i szybko rusza w stronę drzwi, oddalając się od gości. Przy wyjściu dostrzegam jakiegoś faceta w czapce bejsbolowej, który odwraca się i odchodzi. Tata rusza za nim.
Zapewne byłby to odpowiedni moment na oświadczenie tacie, że mam migrenę i zaraz załamię się psychicznie (wszystko to oczywiście nieprawda), i natychmiast muszę stąd wyjść. Gotują się we mnie emocje, których nie jestem w stanie zidentyfikować. Przede wszystkim chcę znaleźć się z dala od ludzi.
Wychodzę do pustej sali przechodzącej w kolejny mały korytarz. Na jego końcu widzę tatę rozmawiającego z nieznajomym w bejsbolówce.
Ruszam w ich kierunku i zwalniam, słysząc pospieszny szept:
– Ty skurwielu.
Co, do diabła?
Robię krok w bok i ukrywam się w progu, skąd ich nie widzę, ale doskonale słyszę.
– Nie tutaj – syczy. – Jak śmiesz?!
– Jak śmiem? Mam prawo tu być.
– Wynoś się. W tej chwili.
Mężczyzna chichocze cicho.
– Czy ona coś podejrzewa?
– Kto?
– Mackenzie.
Moje serce na chwilę przyspiesza niespokojnie na dźwięk mojego imienia.
– Nie waż się wspominać mojej córki.
– Och, czyli nie. Doskonale rozegrane, Benny.
Benny? Mój ojciec? Kto, do cholery, tak go nazywa?
– Powiedziałem, żebyś się wynosił – powtarza tata z większą desperacją. – Po prostu… idź sobie. Porozmawiamy później.
Podchodzę bliżej progu, żeby wyjrzeć na korytarz, i nagle drewniana podłoga pod dywanem skrzypi. Oczywiście, że skrzypi.
Cholera.
Zamieram z przerażenia. Słyszę stłumione kroki i po chwili w progu pojawia się tata. Na mój widok przez jego twarz przebiega skurcz paniki.
– Co to było? – pytam, wyglądając za próg, ale tajemniczego nieznajomego już nie ma.
– Nic. – Tata pociera twarz obiema dłońmi.
– Kłóciłeś się z kimś?
– Nie, dziecko, tylko rozmawiałem. – Sięga do kieszeni marynarki i wyciąga z niej piersiówkę.
– Znasz tego człowieka?
Tata upija nerwowo łyk i powoli wypuszcza powietrze z płuc.
– Nigdy go nie widziałem.
To jawne kłamstwo.
Tata chowa piersiówkę w kieszeni marynarki i puszcza do mnie oczko.
– Wszystko w porządku?
– Nie mogę tu wytrzymać. Ci ludzie… – Nie kończę, tylko wywracam oczami, kiwając głową w kierunku głównego holu.
– Wiem, wiem. – Tata zamyka oczy i ściska palcami grzbiet nosa.
– A ty? Dobrze się czujesz?
Rodzice nie byli idealną parą, zwłaszcza ostatnio. Kłócili się częściej niż przedtem – a jest to tylko obserwacja z moich weekendów spędzanych z nimi, ponieważ przez ostatnie dwa lata wynajmowałam kawalerkę w centrum miasta, blisko uniwersytetu.
Tata wciąga powietrze ze świstem i wypuszcza je przez wydęte usta, a potem udaje mu się sztucznie uśmiechnąć.
– Tak, dziecko. – Delikatnie klepie mnie po ramieniu. – Wszystko będzie dobrze. Jeśli chcesz, możesz stąd wyjść.
– Do zobaczenia w domu – mówię i ruszam w stronę korytarza prowadzącego do tylnego wyjścia.
Największe przedstawienie odbędzie się na zewnątrz, gdy tylko wszyscy uczestnicy pogrzebu wyjdą z budynku. Fani w całym kraju – to oni tak naprawdę rozpaczają. Wydawnictwo ściągnęło tu swój dział PR-u, żeby zajęli się całym wydarzeniem. Owszem, nazywają to wydarzeniem. Grupka wynajętych aktorów ma wywołać chaos, wykrzykując plugawości i bezczeszcząc jeden z portretów mamy, obwołując E.V. Renge diabłem. Bo wiecie, jak to jest: nie ma czegoś takiego jak zły rozgłos. Wiem o sprawie, ponieważ poinformowano mnie zawczasu. Oczywiście dopiero kiedy podpisałam umowę o zachowaniu poufności. Cała ta afera zorganizowana w tajemnicy przez firmę PR-ową podobno ma przyczynić się do szalonego wzrostu sprzedaży książek mamy.
Zdecydowanie nie mam ochoty wyjść głównym wyjściem i od razu wpaść na stado paparazzich i szalonych fanów mamy.
Oddycham z ulgą, wychodząc z budynku tylnym wyjściem. Upewniam się, że na parkingu nie ma nikogo, i ruszam do samochodu.
Mój telefon nagle dzwoni.
– Dzięki Bogu – rzucam, odbierając. – Wyrwałam się stąd.
– Hej, Złośnico, już prawie koniec. – Pokrzepiający głos EJ-a jest niczym balsam dla mojej duszy.
– Ale przychodzisz, prawda?
– Już jestem w drodze. Może nawet dotrę tam przed tobą.
– Uważaj na paparazzich przed główną bramą, dobrze? – Otwieram samochód. – Jestem pewna, że będą… Chwileczkę.
Na siedzeniu kierowcy leży koperta. Podnoszę ją, marszcząc brwi zdumiona.
– EJ, zaczekaj chwilę. – Przełączam go na głośnik, wsiadam do samochodu, a potem przyglądam się uważnie kopercie. – Co, do cholery…
– Coś się stało? – pyta EJ.
– Nie jestem pewna. – Serce nagle mi przyspiesza, kiedy odczytuję napis na kopercie.
Od największego fana. XOXO
Sława, nawet w świecie literackim, przynosi pochwały, listy od wielbicieli, prześladowców i okazjonalną buteleczkę z uryną lub zakrwawioną bieliznę. Owszem, wariaci są wszędzie. Nie zamierzam nawet wspominać o bardziej patologicznych sprawach, chociaż je również często się widuje.
Zdenerwowana spoglądam przez okno samochodu na zewnątrz. Na parkingu jest mnóstwo wozów, ale nie widzę ani jednej osoby.
– Kenz, co się dzieje? – pyta zmartwiony EJ z głośnika.
– List od fana – odpowiadam, przenosząc uwagę z powrotem na kopertę.
– Coś szalonego?
– Szalone jest to, że znalazłam to w moim samochodzie.
– Zapomniałaś go zamknąć?
– Człowieku, nie jestem głupia. Mam tylko nadzieję, że to nie żadna rycyna albo coś w ten deseń. Powinnam to po prostu wyrzucić.
– Otwórz to! Może być zabawnie. – EJ zawsze jest podekscytowany historyjkami o fanach mamy.
– Dobrze już, dobrze!
Rozrywam kopertę. Ostrożnie, czubkami pomalowanych na połyskliwą czerń paznokciami, rozchylam ją i zaglądam do środka. Z fanami nigdy nic nie wiadomo. Zdarzały się już różne dziwne rzeczy. Ludzie wysyłali mojej mamie rozmaite prezenty: listy miłosne, pogróżki, własne manuskrypty, zabawki, ciasteczka, a nawet kosmyki włosów. Butelka z moczem – to było wstrętne. A jakiś facet wysłał jej przerobione zdjęcie swoje i mamy, umazane własną spermą.
– No mów. Co to jest? – pyta niecierpliwie EJ.
– W środku są jakieś kartki. Pewnie czyjeś łzawe listy.
– Przeczytaj je.
EJ uwielbia tego typu dziwactwa. Skończył mój uniwersytet rok temu i teraz realizuje różne zlecenia komputerowe. Mógłby być genialnym programistą i w wieku dwudziestu trzech lat zarabiać na kodowaniu w internecie więcej niż przeciętny dorosły. Kiedy jednak poznałam go kilka lat temu, był maniakiem komputerowym. Powiedział mi, że musiał powtarzać drugą klasę liceum, bo opuszczał zajęcia, żeby grać w gry w domu. Nadal jest maniakiem, ale teraz znalazł sobie paczkę ludzi o podobnych upodobaniach, a czasem to potrafi wiele zmienić w życiu.
Wyciągam kartki z koperty i rozkładam je.
List napisany jest odręcznie na trzech stronicach. Kartki są postrzępione z jednego boku, jakby ktoś wyrwał je z zeszytu.
– No czytaj! – niecierpliwi się EJ.
– Zaraz, poczekaj. Chryste. Słyszałeś o tym, że cierpliwość jest cnotą?
Pierwsza strona zawiera tylko dwie linijki tekstu. Powoli odczytuję je na głos.
Chcesz poznać pewien sekret?Kocham, mama
– Co, do diabła – mówię, spoglądając gniewnie na drugą stronicę, i czuję, że włosy stają mi dęba.
Widzę znajome nazwy, a w lewym górnym rogu datę sprzed dwudziestu jeden lat. Miejsce: Old Bow, Nebraska.
Jeżeli to czyjś niesmaczny żart, to jest dość misterny, ponieważ znam to miejsce. Moi rodzice uczęszczali tam do college’u ponad dwadzieścia lat temu.
– Złośnico, jesteś tam? – pyta EJ.
– Wiesz co, zadzwonię do ciebie za chwilę.
– Wszystko w porządku?
– Tak, oddzwonię.
– Koniecznie.
Przez kolejne pięć minut siedzę bez ruchu, czytam treść trzech kartek z koperty i przewraca mi się w żołądku. Czytam ponownie i odwracam kartki, upewniając się, że niczego nie pominęłam.
Nie znam dobrze przeszłości rodziców, ale wiem, skąd pochodzą. Historia opisana w liście wydaje się bardzo osobista, intymna. Mama nigdy nie chciała opowiadać mi o dawnych czasach. Dlaczego miałaby to zrobić teraz?
– To skomplikowane – odpowiadała zazwyczaj.
Znając jej powieści, użyłabym raczej słowa „popieprzone”. Krytycy nazywali jej wyobraźnię „genialną”. Osobiście uważam, że jest całkowicie pokręcona, co najwyraźniej ma korzenie w jej przeszłości. A niby który rodzic ma ochotę opowiadać swoim dzieciom o swojej popieprzonej przeszłości?
W pierwszym odruchu mam ochotę schować ten list w gigantycznej skrzyni pełnej podobnych wyznań, które mama otrzymywała od ludzi w ciągu dwudziestu lat swojej kariery pisarskiej. Trzyma tę skrzynię w swoim gabinecie w domu. To stary gotycki mebel rozmiarów sarkofagu, przeznaczony do przechowywania listów od fanów.
Jestem jednak ciekawa: a co, jeśli te wszystkie wiadomości rzeczywiście są od mamy?
Jest coś, co mogę zrobić, żeby sprawdzić ich autentyczność.
Uruchamiam silnik i jadę do domu rodziców.
Dom rodzinny znajduje się godzinę drogi za miastem. Zważywszy na to, że mama nigdy nie pozwoliła mi się przeprowadzić do college’u w innym stanie, uparłam się, że nie chcę mieszkać w domu w czasie studiów licencjackich. Dzięki przeprowadzce do miasta zyskałam przynajmniej nieco wolności.
Odwiedzam rodziców często, co drugi weekend. Po śmierci mamy oczywiście zostałam w domu rodzinnym. Był to pomysł babci, żebyśmy mogli się wszyscy „zbliżyć do siebie poprzez wspólną żałobę”. To jej własne słowa. Jestem jednak przekonana, że żadne z nas nie przechodzi żałoby.
Godzinę później wjeżdżam na prywatną drogę prowadzącą do posiadłości rodziców. Jest to dom o powierzchni sześciuset pięćdziesięciu metrów kwadratowych, stojący na pięcioakrowej działce, ma dodatkowy dom dla gości, basen oraz naturalny staw w pobliżu jeziora w środku lasu.
Ochroniarz wynajęty przez firmę PR-ową kiwa mi głową na przywitanie. Powinnam jednak się domyślić, że jeden nie wystarczy, ponieważ jakieś sześćdziesiąt metrów dalej widzę, jak z ciemnego lasu wybiega kilku mężczyzn, strzelając mi fotki, kiedy podjeżdżam do głównej bramy.
– Mackenzie, czy sądzisz, że śmierć twojej mamy była wypadkiem?
– Mackenzie, czy zamierzasz dokończyć rozpoczętą powieść matki?
– Panno Casper!
– To jest teren prywatny! – krzyczę do nich zza szyby. Problem w tym, że doskonale o tym wiedzą, ale nic ich to nie obchodzi. Cóż, przynajmniej tyle, że kiedy żeliwne skrzydła bramy powoli się otwierają i mój samochód wtacza się do środka, żaden z paparazzich nie śmie ruszyć za mną.
Po minucie wchodzę do domu.
Uderza we mnie przytłaczający zapach – to setki kwiatów wysłanych przez znajomych, kolegów i fanów matki. W domu jest pełno pracowników firmy cateringowej, przygotowujących wieczorną stypę.
Ruszam prosto do gabinetu mamy, z kopertą w dłoni.
Pokój jest zamknięty. Jedynie mama miała do niego klucz – a przynajmniej tak sądziła. Mogliśmy tam wchodzić tylko wtedy, kiedy sama w nim przebywała. Ja jednak wiem dobrze, gdzie tata trzyma klucz zapasowy. Przyłapałam go na wkradaniu się do gabinetu mamy kilka miesięcy temu. Mama nigdy się o tym nie dowiedziała, a sam fakt, że coś takiego w ogóle miało miejsce, świadczył o tym, że związek moich rodziców był solidnie popieprzony.
W tej chwili naprawdę muszę się dostać do środka.
Podchodzę do małej maski rytualnej wiszącej przy drzwiach do łazienki dla gości i zanurzam dłoń w gęstej czuprynie sztucznych włosów. W miękkiej gumowej podstawie czaszki znajduję klucz.
– Znakomicie – mruczę. Tata nadal go tu trzyma. Ta świadomość przynosi mi ulgę.
Szybko ruszam na koniec korytarza i otwieram drzwi do gabinetu mamy, a potem wchodzę i zamykam je za sobą na klucz.
Nigdy nie byłam tutaj sama – zawsze tylko w jej obecności. Miejsce ciekawiło mnie wyłącznie dlatego, że mama zawsze zamykała je na klucz. Twierdziła, że to jej pisarskie schronienie. Teraz już koniec z tą bzdurą.
Czekam na nagłe uderzenie smutku, na powolny paraliż bólu po stracie rodzica. W końcu to bodaj najodpowiedniejsze miejsce. Nic się nie dzieje. Nie ronię ani jednej łzy. Nie czuję się nawet smutna, już raczej rozgoryczona.
Nigdy nie byłyśmy sobie bliskie z mamą. Powiedziano mi, że mały fundusz powierniczy, jaki dla mnie założyła, pokryje koszty mojej całej edukacji, ale to wszystko. Nie dostałam nic więcej. Nie odziedziczyłam ani grosza. Całą resztę dostanie ojciec. Chciałabym być hipokrytką i powiedzieć, że nie kochamy naszych rodziców ze względu na ich pieniądze, ale mama zarabiała miliony, a mimo to nie zostawiła mi nawet grosza, poza funduszem stypendialnym. Skłamałabym, mówiąc, że ów fakt mnie nie wkurza albo że nie mam poczucia niesprawiedliwości. To prawda, nie byłam fanką mamy. Może próbowała mnie w ten sposób czegoś nauczyć? Pieprzyć to. Nieważne. Sama sobie poradzę.
W tej chwili chcę się dowiedzieć, jaki jest cel tego anonimowego listu. Może nauczka nadal trwa? Jeżeli ten mały niesmaczny żart okaże się nie figlem, ale faktycznym pożegnalnym listem od mamy, łatwiej będzie mi później dotrzeć do prawdy.
Jedyne, czego potrzebuję do potwierdzenia jego autentyczności, jest mała ramka stojąca na gigantycznym mahoniowym biurku. Jest to – uwaga, uwaga – przypomnienie matki, jak wiele osiągnęła. Typowe. Coś jak poklepanie samej siebie po ramieniu. Wewnątrz ramki, za szybą, znajduje się pierwsza stronica oryginalnego manuskryptu Kłamstw, kłamstw i zemsty – pierwszej powieści mamy, która stała się światowym bestsellerem sprzedającym się w milionach egzemplarzy. To ona uczyniła z mamy gwiazdę.
Ta kartka zapewne w tej chwili jest warta tysiące dolarów. To odręczna notka z dziennika, który mama pisała jako nastolatka. Owszem, jest aż tak stara, ma niemal trzydzieści lat. Mama zaczęła pisać swój bestseller w wieku szesnastu lat. Prawdziwa geniuszka, co?
Ja jednak potrzebuję tej pamiątki, żeby porównać charakter pisma z tym w liście od anonimowego fana.
Siadam na biurku (mama by mnie za to zabiła), kładę oprawioną stronicę płasko na blacie, a potem rozprostowuję kartki listu i zaczynam się im uważnie przyglądać.
Oczywiście nie jestem grafologiem ani technikiem kryminalistyki, ale przysuwam się blisko do obu pism i porównuję każdą literę: to I z falującą kreską na górze, sposób, w jaki B w imieniu mojego ojca, Bena, zakręca się na samym dole; przecinki, znaki zapytania, sposób dwukrotnego podkreślenia słowa Prolog, zarówno w liście, jak i w stronicy manuskryptu.
Pięć minut później szyja zaczyna mnie boleć od nachylania się nad stołem, oczy pieką od mrużenia ich, a żołądek zaciska się w nieprzyjemny sposób. Charakter pisma na stronicy manuskryptu i w liście jest identyczny.
– Hmmm – mruczę z zastanowieniem.
To oczywiście nadal nie jest dowodem, że list przyszedł od mamy.
Nie to jednak wzbudza moje zaciekawienie.
Chodzi o słowa na samym jego końcu:
Od tej chwili ten sekret będzie Twój.
Za młodu kobiety nie zakochują się w słodkich facetach, tylko w niewłaściwych.
Pierwsza miłość może się okazać toksyczna. Czasami kobieta wybiera ją mimo wszystko. Ben Casper był dokładnie tym właśnie.
Dlaczego w ogóle się w nim zakochałam? Ach, oto jest pytanie. Nasza teraźniejszość jest często kolażem przeszłych uczynków. Nie nazwałabym mojej historii pomyłką, może bardziej podłym ciągiem wydarzeń, ale dojdę do tego w odpowiednim czasie.
Najważniejsze jest to, że wszyscy ludzie istniejący w mojej przeszłości potrafili tylko brać. Ben? Ben miał dar sprawiania, że osoby z jego otoczenia czuły się kimś specjalnym. I jako pierwszy zwrócił na mnie uwagę w taki sposób, który rzuca dziewczynę na kolana.
Dlatego padłam na kolana.
Byłam na drugim roku studiów powieściopisarstwa. Mieszkałam w małym miasteczku uniwersyteckim, Old Bow w Nebrasce. Rozciągało się ono na trzy kilometry wzdłuż głównej ulicy i otaczały je soczyste bujne lasy. Było ustronne i bardzo mi to odpowiadało. Myślałam, że w takim miejscu nie dogoni mnie moja przeszłość.
Po raz pierwszy zobaczyłam Bena w kawiarence kampusowej. Stałam przy automacie z napojami i spojrzeliśmy sobie w oczy.
– Fajna szminka – powiedział, kiwając głową. – Czerwona, jak truskawka.
Nie krew, tak jak komentowali wszyscy, ale truskawka. Czy facet może być bardziej romantyczny?
Uśmiechnął się do mnie szeroko tym swoim chłopięcym uśmiechem, który był niczym świeży powiew wiatru w zatęchłym pokoju. Obiecywał radość, spacery z trzymaniem się za rękę i prawdopodobnie również złamane serce. Ale w takiej chwili nie myśli się o złamanym sercu ani o tym, że ten chłopak najprawdopodobniej jest zdecydowanie poza twoim zasięgiem, a jego koledzy siedzący przy stole po drugiej stronie kawiarni podśmiewają się z ciebie i przyglądają ci się protekcjonalnie. Nie obchodzi cię to, ponieważ kiedy ten chłopak podchodzi do swojego stolika, ogląda się przez ramię, znów się do ciebie uśmiecha i puszcza ci oczko. I nie można już powstrzymać tego gwałtownego bicia twojego serca, motyli w żołądku, gonitwy myśli i wyobraźni podpowiadającej ci, co mogłoby się wydarzyć, gdyby tylko zechciał cię lepiej poznać.
Ale potem tak właśnie się stało.
Tydzień później zobaczyłam Bena w auli. Tym razem był sam, bez przyjaciół, którzy kradli jego uwagę.
– O, hej, Truskawko! – zawołał do mnie.
Zmiękły mi nogi, a zdradzieckie motyle w żołądku znów zaczęły szaleć, kiedy do mnie podchodził.
– Widzę, że zdobyłaś pierwszą nagrodę w konkursie na krótkie opowiadania, tak?
– Owszem. – Nie potrafiłam powstrzymać rumieńca.
– Gratulacje!
– Dziękuję.
– Zostaniesz drugą Sylvią Plath.
Moje serce zabiło mocniej z podekscytowania: ten chłopak lubił literaturę. Nieważne, że akurat mieliśmy tydzień uznania dla Sylvii Plath, o czym głosił napis na tablicy z ogłoszeniem o nagrodach tuż obok nas.
– Jesteś w porządku, panno Elizabeth Dunn.
Moje imię! Nigdy przedtem nie brzmiało tak fantastycznie w czyichkolwiek ustach! Serce chciało mi wyskoczyć z piersi i złożyć samo siebie w ofierze u jego stóp – on znał moje imię! Nie miało znaczenia, że widział je na liście zwycięzców konkursu, z fotografią identyfikującą obok każdego nazwiska.
– Wystarczy Lizzy – mruknęłam.
– Lizzy?
– Lizzy – powtórzyłam jak echo.
– Lizzy. – Uśmiechnął się szeroko. – Jestem Ben.
Wiem.
– Cześć, Ben.
– Cześć, Lizzy. Napisałaś jakieś jeszcze fajne opowiadania?
– Lubisz czytać?
– Jasne! Uwielbiam wciągające historie.
Tak naprawdę Bena nie interesowało czytanie i na pierwszym roku niemal oblał egzamin z literatury angielskiej. Dowiedziałam się jednak o tym znacznie później. O tym i o innych sprawach. Na przykład o tym, że ledwie zaliczał większość zajęć. Że jego aroganccy snobistyczni rodzice zapłacili za jego dyplom. Że już wtedy miał problem z alkoholem. Że nie zaproponowano mu nigdzie stażu. Że jego przyjaciele, popularna grupka na uniwersytecie, naśmiewali się ze mnie. Że przez wiele miesięcy byłam jego małym sekretem, dopóki wszystko w naszym życiu nie zaczęło wymykać się spod kontroli i skończyło się jedną wielką katastrofą.
Nie, to miało dopiero nadejść.
Ale tamtego dnia, kiedy stałam przed nim, moje wygłodniałe serce błagało o to, żeby usłyszeć jego głos jeszcze przez jedną minutę.
W Benie było coś, co sprawiało, że ludzie chcieli na niego patrzeć. Jego śmiech był najcudowniejszym dźwiękiem na świecie. Na widok dołeczków w jego policzkach miękły mi nogi. A kiedy swobodnym tonem poprosił o numer mojego pagera, zaczerwieniłam się i ze wstydu zachowywałam jak niezdara.
– Chciałbym usłyszeć jeszcze jakieś twoje historie.
Nie miałam pagera, tylko numer telefonu domowego.
Pisałam o tym później; o naszym pierwszym razie i drugim, trzecim, o szczęśliwych dniach, nieprzespanych nocach, nieśmiałych uśmiechach i gorzkich łzach, radosnych randkach i nieprzyjemnej zdradzie.
Tamtego dnia, nieco później, Ben przyszedł po mnie do domu, zabrał mnie na obiad do swojej ulubionej restauracji, a potem do kina. Po filmie kupiliśmy butelkę wina, kilka malutkich butelek z wódką i poszliśmy do mnie. Mieszkałam w odrapanej kawalerce nad sklepikiem z artykułami pierwszej potrzeby. Ben wydawał się zupełnie niewzruszony miernymi rozmiarami mojego mieszkania. Chciałam, żeby je zobaczył. Wiedziałam, że może się skończyć na jednonocnej przygodzie, i pogodziłam się z tym. Myślałam, że będzie to noc, o której będę się rozpisywać całymi miesiącami.
Piliśmy, śmialiśmy się, a w którymś momencie Ben przyciągnął mnie do siebie.
– One też smakują jak truskawki? – wymruczał, z ustami blisko moich warg, a potem pocałował mnie i wyszeptał: – Nie zrobimy niczego, czego nie będziesz chciała.
Godzinę później byliśmy nadzy, a on robił wszystko, co chciałam, żeby mi zrobił.
Późno w nocy Ben leżał rozwalony na moim łóżku, a ja siedziałam obok niego, odczytując mu fragmenty powieści, którą pisałam już wtedy od lat. On wpatrywał się we mnie tymi przepięknymi błękitnymi oczami pełnymi podziwu, a ja czułam się jak w niebie.
Dorastałam w ośrodku opieki zastępczej, byłam samotnicą, a potem wrzucono mnie na głębokie wody wielkiego świata z niczym więcej poza ubraniem, które miałam na sobie, i z mieszkaniem socjalnym. Ale byłam mądrą dziewczynką. Pracowałam na trzy etaty. Zdobyłam grant do college’u i pełne stypendium naukowe. Byłam zdeterminowana, żeby wydostać się z mojego beznadziejnego życia.
Tamtej nocy tak bardzo chciałam zaimponować Benowi, że opowiedziałam mu o jednej rzeczy, która podtrzymywała moje marzenia.
– Agentka literacka jest zainteresowana moją powieścią.
Ben natychmiast się rozjaśnił.
– Serio? Super! Czyli naprawdę zostanie opublikowana?
Wzruszyłam nieśmiało ramionami.
– Mam nadzieję. Ta agentka negocjuje z kilkoma wydawnictwami. Twierdzi, że moja powieść jest genialna.
Ben przyciągnął mnie do siebie, całując i całując mnie wszędzie, rozśmieszając mnie i osłabiając jednocześnie. Czułam się, jakby wreszcie – wreszcie! – po wszystkich koszmarnych wydarzeniach w domu opieki, życie zaczęło mi się układać.
– Jesteś niesamowita, Lizzy Dunn. – Odsunął się i spojrzał na mnie, jakbym była największym skarbem, jaki kiedykolwiek widział.
Wpatrywał się we mnie przez bardzo długi czas, intensywnie, chociaż wtedy jeszcze nie rozumiałam tego spojrzenia. Nauczyłam się go później.
Ku mojemu zaskoczeniu Ben wrócił w następnym tygodniu i od tej pory pojawiał się co tydzień, zazwyczaj późno w nocy, lekko podchmielony, zawsze szczęśliwy, z tym swoim rozmarzonym uśmiechem i słodkim „Hej, Lizzy, dziecino” na przywitanie. Uprawialiśmy seks, a potem kazał mi sobie czytać i chwalił mnie. Pochwały to najbardziej sprawdzony trik, żeby zdobyć kobietę.
Kochał moje długie czarne włosy z prostą grzywką i moją truskawkową szminkę.
– Zupełnie w stylu Kat Von D – mówił.
Uwielbiał moje opowieści i mroczne zwroty akcji, którymi zawsze starałam się mu zaimponować.
Ben i ja pochodziliśmy z dwóch przeciwstawnych światów. Ja nie miałam żadnych przyjaciół poza Johnem – gościem, który pracował w miejscowej kafejce. Ben z kolei był beztroskim imprezowiczem. Zdawałam sobie sprawę, że nigdy nie zaprzyjaźnię się z jego paczką. Spotykałam się z nimi kilka razy, dopóki jedna z dziewczyn nie powiedziała mi po pijaku:
– Jedynym powodem, dla którego Ben trzyma cię przy sobie, jest twój talent. Inaczej w ogóle nie spojrzałby na kogoś takiego jak ty.
Problem w tym, że doskonale o tym wiedziałam. Niektórzy mają urodę, inni mają talent. Nie chciałam przyjaciół Bena. Chciałam Bena – kogoś, kto może być tylko mój. I nie chciałam przyciągać uwagi całego świata. Wiedziałam, do czego to może doprowadzić. Już raz się tak zdarzyło. Żyło mi się wygodnie w cieniu.
Nigdy nie opowiedziałam nikomu o trzech chłopakach z domu opieki w Brimville i o tym, co mi zrobili. Nikt nie musiał wiedzieć o mojej przeszłości, a już zwłaszcza Ben.
Ale Ty powinnaś.
Jak zwykle, zaczynam za bardzo się rozpędzać, moja śliczna córeczko.
Widzisz, problem z Benem polega na tym, że urodził się w bogatej rodzinie, ale nie miał żadnych zalet. Jego jedynym talentem był uśmiech – czarujący, olśniewający, słodki lub przepraszający, w zależności od potrzeby. Kiedy Ben się uśmiechał, zawsze przyciągał spojrzenia wszystkich wokół. To był jego dar – w zasadzie jedyny, jaki miał. Dlatego otoczył się popularnymi osobami, dodając od czasu do czasu kogoś utalentowanego, w ten sposób nadrabiając swój brak osobowości.
Zdałam sobie z tego sprawę dużo później. Gdy dowiedziałam się, co robił za moimi plecami, i gdy przyszedł pierwszy zawód miłosny, byłam już zakochana i zdeterminowana, żeby wszystko między nami naprawić.
Wszystko szło fantastycznie, dopóki w naszym życiu nie pojawiła się ona, nie wbiła swoich ostrych pazurów w jego serce i mój umysł, wyciągając moją przeszłość na światło dzienne.
Zmusiła mnie do robienia rzeczy, których nigdy wcześniej nie robiłam. Obudziła we mnie to, co najgorsze. Wygrzebała moje dawne grzechy.
Ale z drugiej strony sprawiła, że zaczęłam pisać najlepsze powieści.
I oto jesteśmy. Od tej chwili ten sekret będzie Twój.
Ktoś może wmawiać Ci kłamstwa. Ktoś może rozpowszechnić okropne plotki na temat mojej przeszłości, ale to – ten pamiętnik – jest całą prawdą.
– Sądzisz, że to autentyk? – pyta EJ, przekazując mi z powrotem kartki. Wyciąga z kieszeni jointa i zapala go.
Siedzimy w altanie przy stawie ukrytym w lesie niedaleko domu moich rodziców. Zostaliśmy na stypie przez dokładnie jedną godzinę – godzinę za długo – i nikogo nie obchodziło, kiedy się wymykaliśmy na dwór.
– Charakter pisma się zgadza, już ci mówiłam.
EJ zaciąga się głęboko i podaje mi jointa.
– Poza tym rzeczywiście, historia przypomina mi ich – dodaję. – Rodziców.
Jest noc. Słabe lampy solarne w rogach altany oświetlają rzeźbione kości policzkowe i wydęte usta EJ-a, kiedy ten wydmuchuje dym. Odchyla się na oparcie ławki i zakłada ręce za głowę. Ma bardzo przystojny profil. Jakimś cudem całkiem się zmienił i nie jest już tym dziwakiem, którego poznałam zaledwie kilka lat temu. Ma na sobie conversy, dżinsy i czarną bluzę z kapturem, która kiedyś wyglądałaby na nim jak worek na ziemniaki, a teraz dodaje mu seksapilu. Chociaż nie wiem, czy użyłabym tego słowa w odniesieniu do mojego najlepszego przyjaciela.
– Dobra, w porządku, dostałaś dziwny list – mówi z zamyśleniem. – Zostaw to w spokoju. To może nic takiego.
– A jeśli to jakiegoś rodzaju wskazówka?
EJ odwraca głowę, żeby na mnie spojrzeć.
– Wskazówka do czego? Historia miłosna twoich rodziców zaczęła się od przygody na jedną noc, Złośnico. To nie jest romans stulecia.
– O mój Boże. – Krzywię się. – Naprawdę, to wszystko, co z tego wywnioskowałeś? Mówię o tej kobiecie.
– Jakiej kobiecie? – EJ wzrusza ramionami. – Nie podaje nazwiska. Co masz niby z tego wywnioskować? Zapytaj ojca.
Fakt. Mogłabym spróbować wydobyć jakieś historyjki od taty, teraz, kiedy mama nie żyje. Zawsze miałam wrażenie, że obserwowała go jak jastrząb, pilnowała każdego wypowiadanego przez niego słowa, zwłaszcza kiedy zbyt dużo wypił.
– O co niby mam go zapytać? – zastanawiam się na głos.
– No właśnie. Ten list jest strasznie niejasny. To tylko wstęp do…
– Do czego?
– Nie mam pojęcia.
W głowie siedzi mi mnóstwo pytań. Kiedy mama napisała ten list do mnie? Miesiące temu? A może tuż przed śmiercią?
– Może nie ma niczego więcej.
– Wspominała coś o jakichś chłopakach, którzy coś jej zrobili.
– Może zaczęła pisać tę opowieść, a potem… no wiesz…
Nie mówi tego, ale wiem, że ma na myśli wypadek. Ludzie są bardzo wrażliwi na punkcie słów. Mama umarła i tyle.
Mimo to czuję ucisk w piersi i próbuję skoncentrować się na liście, żeby odpędzić ponure myśli.
Czuję na sobie spojrzenie EJ-a. Odwracam głowę i spoglądam w jego zamyślone oczy.
– O co chodzi?
Jego spojrzenie łagodnieje.
– Kenz, myślę, że zastępujesz żałobę po matce jakąś tajemniczą historią i próbujesz wycisnąć to z tego przypadkowego listu od fana. Może ktoś się z tobą brzydko bawi.
Zniechęcona, nie odpowiadam. Zamiast tego wsuwam kaptur na głowę, kładę się na ławce i zaciągam się jointem.
Lubię te chwile z EJ-em. Lubię, kiedy nazywa mnie Kenzie lub Kenz. Wtedy wiem, że mówi poważnie lub że się martwi. Złośnica to przydomek, który nadał mi, kiedy się zaprzyjaźnialiśmy, i tak już zostało. Nie winię go. Nie jestem najłatwiejszą osobą w pożyciu. Tata twierdzi, że mam to po mamie.
– Jakie to uczucie? – pyta EJ po jakimś czasie.
– W sensie?
– W sensie nowej rzeczywistości, po śmierci twojej mamy.
Wzruszam ramionami. EJ wie, że nigdy nie byłyśmy sobie bliskie. Nasza rodzina nie była szczęśliwa, z jej powodu.
Moja mama była 1) „suką”, według rodziny po stronie taty; 2) „skomplikowana”, według mojego ojca; 3) „geniuszem pierwszej wody”, według świata literackiego i 4) „królową”, według jej fanów. Spędzała wiele godzin dziennie na swoich portalach w mediach społecznościowych. Przekazywała podpisane przez siebie książki organizacjom dobroczynnym na całym świecie. Była znacznie milsza dla swoich fanów niż dla mnie i zdecydowanie bardziej szczodra, jeśli chodzi o wsparcie moralne w stosunku do nich.
Ja nie jestem jeszcze znakomitą autorką, ale próbuję. Uwielbiam pisać. Kiedy postanowiłam zgłosić opowiadanie do konkursu pisarskiego w college’u, mama była pierwszą osobą, która je przeczytała.
Wzruszyła ramionami.
– Masz jeszcze przed sobą długą drogę, słońce.
Zawsze nazywała mnie „słońcem”. Nienawidziłam tego. Oczywiście nie dała mi żadnych wskazówek, żadnej pomocy. Po prostu wręczyła mi z powrotem mój manuskrypt, jakby był zbyt kiepski, żeby miała się nim zająć.
Zdobyłam pierwsze miejsce, bardzo dziękuję, i uczciłam to, upijając się w trzy dupy z EJ-em. Profesor Salma uczący pisania twórczego powiedział, że mam przyszłość.
Mama obdarzyła mnie jedynie wzgardliwym uśmiechem, chłodnymi gratulacjami, a potem w mediach społecznościowych napisała, że jest ze mnie dumna i ma nadzieję, że pewnego dnia pójdę w jej ślady. Z naciskiem na „pójdę w jej ślady”, jakbym zawsze miała pozostać na drugim miejscu.
Nieważne.
Zatem mama, owszem, jest skomplikowaną suką, geniuszem literackim i słodką osobowością publiczną. Była. Powinnam napisać piękną mowę pogrzebową, żeby zaimponować światkowi literackiemu, ale zaniemówiłam na kilka dni po tym, jak znaleziono jej ciało. Nadal nie znajduję w sobie słów. Nie wiem, w jaki sposób poradzić sobie z faktem, że za nią tęsknię, albo z nagłą pustką w moim życiu. Mimo to nie jestem w żałobie, a przynajmniej nie sądzę, że jestem. Poza tym nie mogę powiedzieć nikomu poza EJ-em, że tęsknię za jej obecnością, chociaż nie rozpaczam po jej stracie. To bardzo niewłaściwe. Nie powinno się mówić takich rzeczy o swojej mamie.
– Dzisiaj podczas uroczystości pogrzebowej mój tata pożarł się z jakimś kolesiem – mówię, przekazując jointa EJ-owi.
– Pobili się czy co?
– Nie, tylko pokłócili. Tata nazwał go skurwielem, a tamten nazwał ojca Bennym.
EJ chichocze.
– Serio tak do niego powiedział?
– Dziwne, prawda? Ta ich rozmowa była dziwna.
– Cała twoja rodzina jest dziwna, Złośnico. Bez urazy.
EJ się nie myli.
Najgorsze jest to rosnące we mnie nieprzyjemne uczucie, że sytuacja znacznie się pogorszy i że ma to coś wspólnego z listem, który dostałam.
Głośny śmiech i przekleństwo zza altany sprawiają, że nagle siadam wyprostowana.
– O, przepraszamy! Hej! – Zbliża się do nas pijana para. Facet podnosi obie dłonie do góry w geście poddania się. Obok niego drepcze seksowna brunetka w minisukience, z męską marynarką narzuconą na ramiona.
Mężczyzna pociąga nosem.
– Wygląda na to, że macie dobry towar.
Brunetka chichocze, chwiejąc się na wysokich obcasach, zapadających się w miękkie podłoże.
Joint został wypalony. Spoglądam na EJ-a, dając mu znak, żeby wstał.
– Zostawiamy wam całe to miejsce – mówię, schodząc po schodkach altany. EJ idzie moim śladem.
– Dzielenie się jest wyrazem troski! – krzyczy za nami mężczyzna, a potem chichocze unisono ze swoją towarzyszką. – Hej, zaczekajcie. Macie dobry towar.
– Jestem pewien, że już i tak wciągnęli nosem jakiś dobry towar – mamrocze EJ pod nosem i podśmiechuje się cicho.
– Ci wszyscy ludzie zarabiają kupę forsy – mówię z goryczą, kiedy ruszamy w stronę domu. – A mimo to cały czas próbują wyciągnąć coś za darmo, kiedy tylko mają okazję.
– Owszem. Wiesz co, dom twoich rodziców jest zajebisty, ale nie z tym całym cyrkiem – mówi EJ przepraszająco. – Będę się zmywał.
– Jasne.
– Jasne – przedrzeźnia mnie. – Hej, Złośnico.
Nie patrzę na niego, ale czuję, jak jego palce zbliżają się do mojej twarzy, żeby złapać mnie za nos.
Irytuje mnie, kiedy robi coś takiego. Reaguję na czas i odpycham jego dłoń, zanim mnie dosięga, i przy okazji się potykam.
EJ uśmiecha się do mnie szeroko.
– Poradzisz sobie?
– Nie potrzebuję niańki, EJ, jeśli o to pytasz.
– Okej. Wróć do miasta, dobrze? Spotkamy się, zamówimy żarcie na wynos, pogramy na komputerze i pogadamy.
– Dobrze.
Żegna się, a ja już czuję smutek. EJ jest moim najlepszym przyjacielem. Naprawdę nie zależy mi na nikim innym. EJ twierdzi, że jestem jak moja mama – samotnicą, odludkiem i czasem dziwaczką.
Oczywiście to tylko ta jego zarozumiałość.
EJ jest jedynie kilka lat starszy ode mnie. Poznaliśmy się na jakiejś beznadziejnej imprezie, kiedy byłam na pierwszym roku studiów. Wtedy jeszcze próbowałam się dostosować. On był maniakiem komputerowym, a ja buntowniczką. Żadne z nas z definicji nie cieszyło się popularnością. Przypadliśmy sobie do gustu. EJ pomógł mi ustawić moją platformę pisarską w internecie i wkrótce staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi.
Miał już wtedy swoje własne mieszkanie, znacznie większe niż moje. Spotykaliśmy się tam do czasu, aż wynajęłam moją własną kawalerkę.
Rodzice EJ-a są naukowcami, którzy kilka lat temu przenieśli się na Zachodnie Wybrzeże. EJ odwiedza ich często, ale od kiedy się poznaliśmy, zaczął też często bywać na moich świątecznych obiadach rodzinnych. Oczywiście nazywanie tych spotkań „obiadami rodzinnymi” jest nieadekwatne, zważywszy że zawsze są to wielkie imprezy z tuzinami gości. Zazwyczaj pojawiał się na nich najnowszy protegowany mamy, kilku profesjonalistów ze świata wydawniczego i naturalnie jej agentka, Laima Roth, której nie znoszę.
W każdym razie chociaż oboje z EJ-em cenimy sobie przestrzeń osobistą, stał się częścią internetowej wspólnoty programistów wykonujących różne zlecenia z zakresu cyberbezpieczeństwa i kodowania. Podczas gdy ja nadal bawię się w pisanie na platformach internetowych i zarabiam grosze, on bierze udział w różnorakich konferencjach i konwencjach w całym kraju i zgarnia niezłe pieniądze.
Jestem zdziwiona, że nie zrezygnował z mojej przyjaźni. Ale EJ nie jest tego typu osobą. Mody się zmieniają, ale przyjaciele pozostają ci sami. EJ jest słodkim facetem.
Jego dodge charger oddala się z dużą prędkością od domu. Obserwuję tylne światła jego samochodu znikające w ciemności i czuję smutek. Lubię być sama, chyba że chodzi o towarzystwo EJ-a. Ostatnio jednak spędzamy coraz mniej czasu razem. On randkuje od czasu do czasu, podczas gdy moje życie miłosne pozostawia wiele do życzenia.
Wracam do domu, w którym jest teraz cicho, a dokładnie mówiąc, ciszej. Większość gości przeniosła się nad basen. W pokoju bilardowym słyszę rozmowę małej grupki przyjaciół taty.
Laima jest w salonie, nieźle pijana, i rozmawia z jakąś wschodzącą gwiazdą literatury. Najnowszy protegowany mamy, jak wielu przed nim, być może faktycznie jest utalentowany, ale to nie dlatego Laima trzyma dłoń na jego udzie. Wino z jej kieliszka za chwilę opryska mu spodnie, ponieważ zafascynowana chłopakiem agentka mamy nachyla się ku niemu, prezentując swój biust rozmiaru podwójnego D. Albo potrójnego, nie jestem w tym ekspertką. Sądząc po minie, facet nie wydaje się zachwycony jej atencją, zwłaszcza że wygląda na niewiele starszego ode mnie, a Laima spokojnie mogłaby być jego babcią.
Wchodzę do kuchni i spoglądam na schludnie ustawione butelki z alkoholem, ułożone tu po sprzątnięciu jadalni przez obsługę cateringu. Gdyby EJ został dłużej, wypilibyśmy kilka szotów, ale normalnie nie pijam zbyt wiele, a już zdecydowanie nie w samotności. To byłoby równoznaczne z wejściem na drogę, którą idzie mój ojciec. Jeśli to, co przeczytałam w liście, jest prawdą, jego nadużywanie alkoholu zaczęło się, kiedy był w moim wieku. Nie, dziękuję bardzo.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dwadzieścia jeden lat temu
Dostępne w wersji pełnej
Teraz
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
CZĘŚĆ PIERWSZA
CZĘŚĆ DRUGA
CZĘŚĆ TRZECIA
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Meritum publikacji