Kobieta z różowym brylantem - Maria Ulatowska, Jacek Skowroński - ebook
NOWOŚĆ

Kobieta z różowym brylantem ebook

Maria Ulatowska, Jacek Skowroński

5,0

109 osób interesuje się tą książką

Opis

Uchroniony przed kradzieżą najdroższy brylant świata ginie w tajemniczych okolicznościach, a trójce najlepszych polskich agentów świat usuwa się spod nóg. Zostają zatrzymani, upokorzeni i fałszywie oskarżeni. Ich reputację bezlitośnie miażdżą własne służby.

Dokonują brawurowej ucieczki, która wciąga ich w spiralę śmiertelnego pościgu, pełnego niebezpieczeństw czających się za każdym rogiem warszawskich ulic. Nawet najlepsza kryjówka może okazać się pułapką.

Nie liczą się reguły, pozostaje im tylko jedno: przeżyć. Są na krawędzi wytrzymałości, ścigani przez najlepszych, pozbawieni wsparcia tych, którym kiedyś wierzyli. Każdy cień może być zwiastunem śmierci, każdy sojusz zmienić się w zdradę. Dla tajnych agentów to nic nowego.

Nie mają prawa wygrać, prędzej ich śmierć zakończy tę akcję raz na zawsze. Komuś bardzo na tym zależy. Zaufanie między nimi jest ostatnim schronieniem. Może jedynym… Pozostaje im dociec prawdy i samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość. Muszą złamać wszelkie zasady, gdyż nie wiedzą, komu ufać. Ale jedno wiedzą na pewno: ktoś tu bardzo źle wybrał sobie kozły ofiarne.

Mroczny thriller z domieszką czarnego humoru. Pełen nieprzewidywalnych zwrotów akcji, ciętych dialogów i niepokojąco realistycznych scen. Historia o zdradzie, zemście i cenie, jaką trzeba zapłacić, kiedy przestajesz być pionkiem... a zaczynasz grać po swojemu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 383

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Całkiem zgraba szpiegowska historia. Polecam
00



Nie widziałem jeszcze ludzi, którzy spotkaliby się w dobrym miejscu życia. Takiego miejsca w życiu nie ma i być nie może. Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało.

Zawsze coś stoi na przeszkodzie…

Marek Hłasko

Ze specjalnymi życzeniami dla zawsze wiernych Czytelniczek i Czytelników.

Pamiętajcie, każdy rozpoczynający się dzień jest tym najważniejszym w życiu i warto postarać się uczynić go najpiękniejszym.

A jutro i tak nadejdzie.

Autorzy pragną zapewnić, że osoba premiera rządu jest wyłącznie ich wymysłem na potrzeby fabuły książki. Nie ma związku z żadną realną postacią, wszelkie podobieństwa są czysto przypadkowe.

Tym niemniej nie odmawiamy Czytelnikom prawa do snucia własnych interpretacji i skojarzeń…

PROLOG

Kobieta wstała z łóżka po kiepsko przespanej nocy, nie pierwszej od jakiegoś czasu. Było już dość późno jak na pobudkę, ale ona przeciągała tę chwilę, jakby chciała powitać nowy dzień w pełnym rozkwicie. Dzień będący początkiem czegoś nowego. Taką miała przynajmniej nadzieję.

Nie myliła się, choć nie wiedziała jeszcze, jak bardzo owo nowe miało okazać się odmienne od jej wyobrażeń…

Podreptała do kuchni, włączyła ekspres do kawy i skierowała się do łazienki. Tam wzięła szybki prysznic, przetarła krótkie włosy ręcznikiem, po czym ułożyła je paroma pociągnięciami szczotki. Założyła szlafrok, mający wchłonąć resztki wilgoci z jej skóry, i wróciła do kuchni. Gorące podwójne espresso bez cukru smakowało tak, jak powinno o tej porze. Było jak zastrzyk czystej energii. Krew w jej żyłach zaczęła krążyć szybciej, rozmazane myśli nabrały porządku. Na resztę dnia kobieta miała dość konkretne plany, które teraz napełniały ją radością. Bo to miał być TEN dzień.

Zjadła kanapkę, bardziej z nawyku niż potrzeby, popiła ją następną kawą. Dzwonek u drzwi rozległ się, gdy była już ubrana i szykowała się do wyjścia z domu. Któż to, u licha? Nie spodziewała się nikogo, ale też nie widziała w tym niczego nadzwyczaj dziwnego. Może dozorca roznosił druczki z administracji albo ktoś się po prostu pomylił? Zanim odblokowała zamek, zerknęła przez judasza. Na korytarzu stał młody człowiek w czapce z emblematem firmy kurierskiej, trzymający płaskie pudełko wielkości średniej walizki. Nie wiedziała nic o mającej nadejść przesyłce, więc pewnie paczka nie była dla niej, tyko dla mężczyzny, na którego powrót czekała. Dziwne, że kurier nie użył domofonu, ale pewnie skorzystał z tego, iż któryś z lokatorów akurat wchodził lub opuszczał budynek. Otworzyła drzwi.

– Proszę. – Młody człowiek wręczył jej przesyłkę, po czym z uśmiechem skinął głową, odwrócił się i zbiegł po schodach.

Kobieta nawet nie zdążyła pomyśleć, aby dać mu jakiś napiwek. Mniejsza o to, jego strata. Paczka okazała się nadspodziewanie ciężka, jakby wypełniono ją książkami. Trzymając pakunek oburącz, ramieniem zamknęła drzwi i zaniosła przesyłkę do salonu, gdzie położyła ją na stoliku obok kanapy. Może tu sobie spokojnie poczekać, ona miała na razie co innego do roboty.

Założyła kurtkę, do kieszeni dżinsów wsunęła telefon oraz karty płatnicze, chwyciła klucze i opuściła mieszkanie. Na piechotę udała się do ulubionych delikatesów. Nie miała daleko, a trochę ruchu zawsze się przyda. Kupiła mięso na zapiekane roladki, nadziewane kawałkami kiszonych ogórków, owiniętych plasterkami boczku, z dodatkiem suszonych śliwek. Poda je z kaszą i własnego pomysłu sosem grzybowym. Niby klasyka kuchni, nieszczególnie zdrowa, ale za to istne niebo dla kubków smakowych! ON to uwielbiał. Miała jeszcze w barku butelkę wina, toteż uznała, że nie musi niczego więcej kupować.

Ale zaraz… Śledzie! O mały włos by zapomniała, tak była zapętlona na tym pomyśle na roladki. Owszem, roladki będą, ale przecież gdy ona sporządza posiłki, śledzie są zawsze. Tylko które ma zrobić, bo tu między nimi istniała pewna różnica zdań – jej ukochany wolał brateringi, czyli takie smażone w zalewie octowej (po śląsku), ona preferowała matiasy w oliwie (koniecznie w oliwie, nie w oleju). Ach, jak szaleć to szaleć, zrobi i takie, i takie. Oraz, oczywiście, roladki. Uzupełniła zakupy i tak objuczona poszła do domu.

Po powrocie rozłożyła produkty na blacie kuchennym i przystąpiła do roboty. Gotowanie nie było jej hobby, ale od czasu do czasu może się postarać. Zwłaszcza dzisiaj. Najpierw śledzie, muszą się trochę „przegryźć” w lodówce. Następnie te obmyślone roladki.

Gdy prawie po dwóch godzinach wsunęła żaroodporne naczynie z roladkami do rozgrzanego piekarnika, przeszła do salonu z kieliszkiem wina. Miała jeszcze sporo czasu na resztę przygotowań. Ładnie ułożone serwetki na stole, wypolerowane sztućce, dodające nastroju świece i takie tam…

Jej wzrok padł na paczkę, wciąż leżącą na stoliku. Przyjrzała się nalepce. Na pierwszy rzut oka wyglądała zwyczajnie, miała kod kreskowy oraz parę rubryk z wykonanymi drobnym drukiem napisami i symbolami. Jednak po chwili dało się zauważyć brak danych nadawcy, a także odbiorcy. Co najmniej nietypowe… Kobieta uśmiechnęła się do siebie. Pomyślała, że to pewnie prezent od niego. W ich życiu wiele spraw przebiegało nietypowo, a ON lubił sprawiać jej niespodzianki. Rozpakować czy poczekać, aż wróci…? Chyba to pierwsze. Gdyby chciał, żeby zrobili to razem, przyniósłby prezent osobiście.

A ona też uwielbiała niespodzianki, dobrze o tym wiedział.

Poszła do kuchni po nóż, następnie porozcinała brzegi paczki. Otworzyła pudełko z grubej tektury i zastygła zdziwiona. Tylko na moment, bo wprawdzie nie tego się spodziewała, ale przecież właśnie na tym polegają niespodzianki.

Przesyłka zawierała srebrzystą walizeczkę ze szczotkowanego aluminium, która z pewnością nie była pusta, bo ważyła zbyt dużo. Kobieta wyjęła ją z opakowania i spróbowała otworzyć, lecz pierwsza próba spełzła na niczym. No jasne, to by było zbyt proste. Kombinacja szyfrowa musiała oznaczać coś ważnego dla nich obojga… Najpewniej datę. Dzień i miesiąc, w którym się poznali? Ustawiła go na próbę, lecz walizeczka pozostała zamknięta. Nie zdziwiła się zanadto, gdyż mężczyźni na ogół nie pamiętają takich rzeczy. Inne daty również nie pasowały. Trudno, poczeka na niego. Lepsze to, niż głowić się dalej i przypalić roladki. Sprzątała resztki tekturowego opakowania, gdy coś jeszcze przyszło jej do głowy… Wszak dzisiejszy dzień miał być dla nich ważny. Może ważniejszy od tego, w którym się poznali. Ostatnia próba. Ustawiła w zamku aktualną datę.

Walizeczka odemknęła się z cichym trzaskiem. W środku była równie elegancka jak na zewnątrz, miała powlekane miękką skórą wnętrze, aż chciało się go dotknąć opuszkami palców, a nawet powąchać. Kobieta nie zrobiła ani jednego, ani drugiego. Za to oniemiała i zaszokowana, z szeroko otwartymi oczami lustrowała jej zawartość.

W środku leżały równiutko ułożone pliki studolarowych banknotów.

Widywała już w życiu duże ilości pieniędzy, ale nawet w przybliżeniu nie tyle. Nie miała pojęcia, ile w takiej walizeczce może pomieścić się dolarów, lecz jeśli jeden plik owiniętych banderolą studolarówek daje dziesięć tysięcy, to mogło ich tam być grubo ponad milion…

Na dźwięk dzwonka u wejścia do mieszkania kobieta aż podskoczyła. To nie mógł być ON, jeszcze za wcześnie. Nerwowym ruchem zatrzasnęła walizeczkę. Jakiś głos szeptał jej, że pod żadnym pozorem nie powinna otwierać drzwi. Drugi zaś mówił, że ktokolwiek stoi na korytarzu, i tak nie odejdzie, uznawszy, iż nikogo nie zastał w domu…

Drugi, przeciągły dzwonek. Ktoś przez dłuższą chwilę nie zdejmował palca z przycisku. A potem dzwoniąca w uszach cisza.

Kobieta była pewna, że chodziło o tę walizeczkę zawierającą małą fortunę. W tej krótkiej chwili wiele myśli zdążyło jej przemknąć przez głowę i prędko z niej ulecieć. Lecz jedna pozostała i nie dawała się usunąć. Że ktoś przyszedł po te pieniądze i nie zamierza bez nich odejść.

A także pozostawiać wśród żywych kogoś, kto go widział i potrafiłby potem opisać…

Rozdział 1.TAK SIĘ TO WSZYSTKO ZACZĘŁO

Ilja zsunęła się z łóżka, pragnąc udać się do toalety. Był środek nocy, choć nie wiedziała dokładnie, która jest godzina. Nie zapalała światła, wszak znała każdy kąt mieszkania, a niedaleki blask latarń pogrążonego we śnie miasta wystarczająco rozpraszał mrok, uwidaczniając kontury mebli. Po chwili wróciła, podciągnęła kołdrę pod brodę, jej głowa spoczęła wygodnie w odciśniętym na poduszce dołku. Pozwoliła opaść powiekom jak ktoś oczekujący nadejścia snu. Przyjemnego, pełnego bajkowych, choć ulotnych wrażeń, oraz dającego odprężenie ciału i wycelowaną w najwrażliwsze miejsca regenerację przed nadejściem kolejnego dnia.

Marzenia senne, niezależnie od ich treści, są ponoć sposobem mózgu na posegregowanie wspomnień, zepchnięcie tych niepotrzebnych lub niechcianych, w niezbyt dobrze jeszcze zbadane zakamarki umysłu. Gdzie wprawdzie utkwią na zawsze, ale nie będą wyskakiwać niczym króliki z kapelusza, kiedy się wcale tego nie pragnie. Mózg jest niewiarygodnie skomplikowaną siecią miliardów komórek neuronowych, z których każda komunikuje się synapsami z tysiącami innych. Ilość połączeń i związanych z nimi interakcji jest tak ogromna, że jej matematyczne odzwierciedlenie uważa się za największą znaną badaczom liczbę, mającą jeszcze sens naukowy. Istnieją większe, rosnące tak, że trącają nieskończoności, lecz brak im praktycznego odzwierciedlenia. Mózg panuje nad ciałem i duchem, nie zasypia nigdy, wszystko, czym się zajmuje, ma służyć jego posiadaczowi. Lecz jest zarazem maszyną, która czasami zawodzi, bo przecież nie działa jak komputer, analizujący zawsze wszystkie istniejące możliwości. Dla oszczędności energii i czasu wiele rzeczy, z jakimi nie wie, co zrobić, po prostu spycha do naszej podświadomości. Ale one wypływają na powierzchnię, gnębiąc i rozpraszając, mimo najusilniejszego pragnienia przeciwstawienia się niechcianym wspomnieniom…

Ilja ułożyła się wygodnie w łóżku, lecz nie oczekiwała nadejścia snu. Wręcz tego nie chciała. Dobrze wiedziała, że marzenia senne nie przyniosą jej ukojenia. Była sama, bo Sebastian musiał pozałatwiać pewne sprawy przed rozpoczęciem nowego życia. Ich nowego życia.

Nowego…? Właśnie z Sebastianem, którego dotychczasowe życie składało się ze wszystkiego oprócz stabilizacji? Czy to w ogóle możliwe, czy było im zapisane w gwiazdach? Nikt nie wie takich rzeczy, można tylko marzyć i starać się robić wszystko, aby tak się stało. Najpierw trzeba jednak odciąć się od przeszłości. Nie tej widniejącej w metryce urodzenia, świadectwach pracy czy w albumach ze zdjęciami, ale tej, która tkwi w podświadomości, złożonej z fragmentarycznych wspomnień, przeżytych traum, niezabliźnionych ran. Oraz podejrzeń o zdradę, pozbawionych realnych podstaw… Chciała w to wierzyć, nic więcej. A przy tym nie okłamywać siebie samej.

Lecz podświadomość przywołuje emocje i obrazy, nie dbając o ich realność. Nie obchodzi jej to, że z tym obciążającym bagażem musi uporać się jej posiadacz. Niektórym nawet się to udaje…

Ilja leżała w ciemnościach, wsłuchana w słabe odgłosy miasta. W jej głowie przewijał się film, który powinien być nudny, bo oglądany bez przerwy, któryś raz z rzędu. I tak naprawdę pozbawiony byłby większej części fabuły, gdyby nie relacja Sebastiana z wydarzeń, jakich sama nie mogła być świadkiem. Obraz zwalniał, zatrzymywał się niekiedy, to znów przeskakiwał w inne miejsce, jakby montażysta powycinał niektóre sceny z kolejnej wersji filmu. Albo dodawał nieistniejące dotąd. Dlatego przewijające się sceny nie były nudne, już prędzej nie do końca zrozumiałe. I brakowało zakończenia, jakby jedyny widz, dla którego go kręcono, sam miał je sobie dopowiedzieć…

Czyli ona.

Więc robiła to uparcie, wciąż na nowo. I wciąż niepewna, czy wyciąga prawidłowe wnioski, czy tylko ulega złudzeniom, które rozwieją się wkrótce, nieubłaganie skonfrontowane z rzeczywistością.

Sam film nie był długi, nie posiadał z góry określonego scenariusza, jego aktorzy musieli cały czas improwizować. Tyle Ilja wiedziała, reszta była jej domysłami. Kobieta uważała jednak, że dysponuje sposobem na ich zweryfikowanie.

Albo tak jej się tylko wydawało.

Film zaczynał się dość banalnymi, choć niepozbawionymi uroku obrazkami.

*

Nadmorska plaża ze złocistym piaskiem, cisza, brak ludzi… – Klaps, koniec ujęcia.

Czuły dotyk Sebastiana, odwzajemniany, jakby byli sami na świecie… – Klaps.

Wspólne wędrówki brzegiem morza, boso. Tylko oni i szum morskich fal… – Klaps.

Snucie planów i marzeń, do których nie mieli prawa… – Klaps.

Żadnego prawa, nawet myśl o czymś takim była im zakazana. Oboje byli przecież tajnymi agentami i mieli określone zadanie do wykonania.

Przedtem była lekarką w więzieniu dla najgroźniejszych przestępców, przez co została zmuszona do odegrania ważnej roli w akcji dowodzonej przez bardzo wysokiej rangi agenta. Sebastian Szewnikowski złożył jej propozycję z kategorii tych nie do odrzucenia. Alternatywą było wieloletnie więzienie, choć on zapewnił ją, że niezależnie od jej decyzji nie wyjawi obciążających Ilję faktów. Działała wszak pod wpływem szantażu ze strony mafii, której wysłannicy nie omieszkali poprzeć swych żądań bolesną lekcją, będącą jedynie zapowiedzią tego, co z nią zrobią, jeśli nie wykona co do joty ich poleceń.

Sebastian jakimś sposobem domyślił się jej roli i obiecał zachować wszystko w tajemnicy. Nie uwierzyła, bo niby czemu? Wtedy uważała go jedynie za średniej rangi pracującego pod przykrywką gliniarza, który tak czy inaczej sprzeda ją prokuratorowi, łapiąc plusy mogące przyczynić się do kolejnej gwiazdki na jego naramiennikach. Zgodziła się więc wziąć udział w akcji, gdyż coś takiego, w połączeniu z resztą okoliczności łagodzących, powinno zapewnić jej łagodne potraktowanie przez wymiar sprawiedliwości. Oraz dlatego, że Sebastian miał w sobie to coś budzącego zaufanie… Być może źle odczytane i ulokowane, bowiem tajny agent musi posiadać umiejętność przybierania absolutnie wiarygodnie wyglądającej postawy.

A zaraz potem stało się coś nieoczekiwanego przez nią samą…

W trakcie akcji zapomniała o wszelkich lękach, dosłownie utożsamiając się z osobą, jaką miała udawać, błyskotliwie odgrywając przydzieloną rolę. Tak doskonale, jakby przez całe życie nie robiła niczego innego. W rezultacie jej rola okazała się kluczową w ostatecznym uziemieniu bossa potężnej mafijnej organizacji i rozbicia jej struktur. Ilja sama nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Lecz zostało to dostrzeżone przez innych…

W każdym razie lekarka była wolna, zaś Szewnikowski spełnił obietnicę z nawiązką. Nie żądano od niej zeznań, nie wzywano, zostawiono ją w spokoju. Została wymazana i zapomniana. I tak się czuła. Mogła wrócić do dawnego życia, a dramatyczne wydarzenia ze swoim udziałem umieścić w przegródce o nazwie: Rzeczy, które tylko mi się przyśniły.

Albo, co z nie do końca uświadomionych powodów bardziej jej pasowało: Szkoda, że nie będzie ciągu dalszego… Koniec.

Tyle że Sebastian Szewnikowski wcale o niej nie zapomniał. Choć zdawałoby się, że powinien. Praktycznie nie miał życia prywatnego, osobistych celów i marzeń do spełnienia. Bo brakowało na nie miejsca w życiu, jakie wybrał. Do służb specjalnych nie werbuje się ludzi na siłę. Muszą tego chcieć i pogodzić się z nieuniknionymi konsekwencjami. Szewnikowski w stosunkowo młodym wieku osiągnął najwyższą rangę służbową, która jeszcze pozwalała na pracę w terenie. Umiałby gołymi rękoma wypruć flaki z Frankensteina i go na nich powiesić. Mógł jednym rozkazem przekazanym specjalnym kanałem poderwać do lotu myśliwiec bojowy, wskazując cel do zaatakowania. Dzięki wielu spektakularnym sukcesom stał się już legendą, choć znaną jedynie w wąskim kręgu najtajniejszej formacji wywiadowczej. Właśnie dlatego mogłoby się wydawać, że nie poświęci najmniejszej uwagi zwykłej lekarce więziennej, umiejętnie poprowadzonej i wykorzystanej w akcji, ale nic ponadto. Była drugoplanową aktorką jednej roli. Tyle że w myśleniu o tajnych służbach ludzie z reguły popełniają jeden błąd. Ale zasadniczy. Otóż, przydatność ewentualnego kandydata nie zależy wyłącznie od klasycznych przymiotów znanych z filmów o Jamesie Bondzie. Wbrew utartym opiniom, do bezpośrednich starć z bandytami dochodzi rzadko. Zaś jeśli już, agent stosuje najbrudniejsze, niedozwolone w żadnej ze sztuk walki chwyty. W istocie najbardziej liczy się inteligencja praktyczna, umiejętność natychmiastowej improwizacji, determinacja i sztuka mimikry. To ostanie jest najważniejsze, polega na automatycznym, wręcz nieświadomym naśladowaniu gestów, postawy oraz mimiki osób, w otoczeniu jakich znajduje się agent. Nie wykluczając picia na umór, czasem udawanego, czasem nie, używania najwulgarniejszych wyrażeń czy całej gamy zachowań nieakceptowanych w żadnym innym środowisku. W ujęciu psychologicznym mimikra jest formą adaptacji społecznej, pomagającej zyskiwać akceptację. Czyli rzecz nie do przecenienia dla funkcjonariusza tajnej formacji, którego zadaniem jest przeniknięcie w struktury przestępcze. I przeżycie.

Sebastian dostrzegł u Ilji pewne unikatowe cechy. Tylko tyle i aż tyle… Tym niemniej ani nie był werbownikiem, ani jego przeczucie, iż może być ona potencjalnie niezłym agentem o wyjątkowych cechach osobowościowych, nie oznaczało wiele. Nic w praktyce. Wprawdzie nie zapomniał o niej, ale nie sądził, by mieli się jeszcze kiedykolwiek spotkać. Na jakimkolwiek gruncie, zwłaszcza tym zabronionym… Jednak los spłatał im obojgu figla.

Tyle że los jest ślepy, trzeba mu pomóc. Lub zignorować jego podpowiedzi… Rzecz sprowadza się do niby prostego wyboru. Coś albo nic. Niczego pośredniego.

Kilka miesięcy później Szewnikowski zaaranżował spotkanie z Ilją w pewnej kawiarni. Badawcze, nic więcej. Miał w zanadrzu pewną propozycję odegrania przez nią kolejnej drugoplanowej rólki. Bez widowni nagradzającej udany występ. Był święcie przekonany, iż nic z niego nie wyniknie. Ale nie potrafił zapomnieć spojrzenia jej oczu, kiedy sądziła, że on tego nie widzi… Albo nie chciał zapomnieć, bo to jedno spojrzenie w jakiś nieodgadniony sposób potrafiłoby chyba kruszyć kamienie. Sebastian miał krew zimną jak górski strumień, potrafił zabijać bez drgnięcia powieki, prezentował tyle współczucia dla pozbawionych sumienia bandziorów, co maszyna do zmiatania śmieci z ulic. Lecz jego serce nie było z kamienia, inaczej nie odróżniałby dobra od zła.

Biło więc. Rzadko jednak zwiększając rytm, bo je tego nauczył. A może po prostu taki się urodził…?

Ilja wpierw wyraziła brak zainteresowania, nie chcąc być znów wykorzystywana jak zwykłe narzędzie, które odkłada się na półkę zaraz po użyciu. Lub rzuca byle gdzie, bo nie kosztuje dużo i można podobne kupić w każdym markecie. Jednak Sebastian nie zakończył na tym spotkania, wstając i wychodząc. Kontynuował rozmowę, nie obiecując niczego wprost. Za to zasugerował subtelnie, niejako między wierszami, że byłby to dla niej rodzaj próby… A właściwie dla obu stron owej gry bez ścisłych zasad, w której incydentalnie i nie z własnej woli wzięła niedawno udział.

To już zabrzmiało inaczej.

Analizując cały przebieg poprzedniej akcji, Ilja zdała sobie sprawę, iż Szewnikowski nie jest jakimś średniej rangi gliniarzem pracującym pod przykrywką. Zauważyła, jak odnoszą się do niego współpracownicy, jakimi środkami dysponuje i jakiego pokroju ludzie bez szemrania wykonują jego polecenia. Co świadczyło o niezmiernie wysokim statusie w tajnej formacji, jakiej bez wątpienia był ważną częścią. Jeśli ktoś taki proponuje jej rolę, nie czyni tego pochopnie czy dla zabawy. To był inny świat, dotychczas jej nieznany, lecz fascynujący. Okłamywałaby samą siebie, twierdząc, iż nie pragnie choćby na chwilę odemknąć wiodących do niego drzwi…

W tym momencie pomyślała, że jeśli jednak wszystko jest fikcją, a Sebastian bawi się nią, mamiąc obietnicami bez pokrycia, a w istocie chcąc, aby to ich spotkanie skończyło się w łóżku, to… niech tak będzie. Choćby miał to być ten jedyny raz. Nie oprze się, nie jemu. Oczywiście powinna, ale potem by żałowała… Jak paru rzeczy w swym życiu, jakich nie zrobiła, bo powstrzymała ją właśnie ta myśl, że nie powinna. Czując gorąco na policzkach, Ilja pochyliła głowę, pragnąc ukryć swe myśli. A równocześnie wiedząc, że przed tym człowiekiem niewielu ludzi potrafi coś ukryć…

Spotkanie nie zakończyło się w łóżku.

Przyjęła propozycję Szewnikowskiego, odegrała nową rólkę w przedstawieniu, którego całości nie znała. I na tym koniec. Bo we własnym mniemaniu nie przeszła owej próby, o jakiej wspominał Sebastian. Z pewnością zresztą kłamał, nie miała mu tego za złe. Wykorzystywanie ludzi było częścią jego zawodu, rozumiała to dobrze. Teraz wróci do swego życia, ułoży je sobie jakoś, pospolicie. Kiedyś zapomni tak, jak Sebastian momentalnie zapomniał o niej. Lecz tu właśnie się pomyliła…

Agent umocnił się bowiem w przekonaniu, że Ilja jest materiałem na pierwszorzędną funkcjonariuszkę do zadań specjalnych. Prześwietlenie jej życiorysu było dla służb pestką, zrobił to wcześniej. Nie była z nikim związana, nie miała bliskiej rodziny, a co za tym idzie – nikogo, z kim musiałaby utrzymywać kontakty lub w przyszłości się opiekować. Celująco skończyła dwa fakultety, medycynę i psychologię. Była zdrowa, sprawna i ponadprzeciętnie inteligentna. Nie wlekły się za nią sprawy umieszczane w policyjnych kartotekach ani niepozałatwiane rzeczy w postaci długów, kredytów czy sporów sądowych oczekujących na rozstrzygnięcie. Aktualne mieszkanie wynajmowała, praca nie wiązała jej długoletnim kontraktem, toteż mogła w dowolnej chwili zniknąć z radarów, przybierając w razie potrzeby nową tożsamość. Jej wysoka sprawność fizyczna wynikała głównie z odziedziczonych predyspozycji i braku nałogów.

Wprawdzie Ilja zdobyła czarny pas karate, na który pracowała od szesnastego roku życia, jednak gdy rozpoczęła studia, nie miała już czasu na nic innego poza nauką. Ćwiczyła czasami, sama, z cieniem, jednak nie rozwijała swojej pasji. Przekonała się niedawno, że nie zawsze można wygrać z przeciwnikiem, gdy ten nie gra czysto. Tak więc teraz nie uprawiała sportów związanych ze sztukami walki, nie oddawała się rozrywkom typu survivalowe metody przetrwania w dziczy, lubiła jedynie wyprawy rowerowe, nic bardziej ekstremalnego. Z pozoru stanowiło to duży minus dla potencjalnej agentki tajnej służby, lecz w istocie nim nie było. Ilję dało się bowiem wyszkolić w paru specjalistycznych dziedzinach bez konieczności niwelowania nabytych nawyków. Judo czy karate sprawdza się na macie, pod okiem sędziów pilnujących, by zawodnicy nie stosowali zabronionych chwytów. W świecie ludzi pracujących pod przykrywką nie było wielu zasad. Zaś nadrzędna głosiła: Zapomnij o etyce, litości i jakichkolwiek zahamowaniach, zniszcz przeciwnika dostępnymi środkami, zanim ten zrobi to pierwszy. Najlepsze są te starcia, których dało się uniknąć, rozpracowując przeciwnika i podając go na tacy antyterrorystom. Ale tyle teoria. Praktyka sprowadza się czasem do wyboru między przeżyciem a zrobieniem kroku w przepaść.

Sebastian zarekomendował Ilję swemu przełożonemu. Nie wychwalał jej zalet, po prostu pokazał nagranie z ostatniej akcji. Człowiek zwany przez podwładnych Szarym uczestniczył w poprzedniej, choć bardzo rzadko wybierał się w teren, chyba że specjalnie mu na tym zależało. Stąd już znał postać Ilji, wtedy zwrócił również uwagę na jej naturalną zdolność improwizacji, jeśli powzięty idealny plan akcji zaczynał się sypać w mniejszym lub większym stopniu. Czyli praktycznie zawsze.

Kiedy obejrzał uważnie przyniesione przez Szewnikowskiego nagranie, w jego gabinecie bez okien zapadła długa, przeciągająca się cisza. Znacząca. Bo Szary intuicyjnie wyczuwał, że za rekomendacją Sebastiana kryje się coś więcej… To coś zakazanego. Zauważył ich wymieniane między sobą spojrzenia, lecz wtedy nie przywiązywał do tego żadnej wagi. Chyba niesłusznie.

Ale też dobrze wiedział, że nie da się całe życie chodzić po zawieszonej nad przepaścią linie tak, aby kiedyś wreszcie nie osunęła się noga. Stracił paru ludzi, którzy nie mieli potem pogrzebu z kompanią honorową. Jakby nie zasłużyli na nic poza prostym nagrobkiem. Pod niektórymi nie było nawet ciała, ponieważ go nie odnaleziono. Albo on, albo oni sami nie dostrzegli w porę syndromów wypalenia. A może nie chcieli ich zauważyć, nie potrafiąc nawet wyobrazić sobie innego życia, więc uparcie kroczyli ku zatraceniu.

– Rozumiem, że się nie zniechęciła? – mruknął Szary, odganiając wszelkie poboczne myśli.

– Pisze właśnie raport.

– I tego się właśnie obawiałem…

– Że trzeba będzie skorzystać z niszczarki? I napisać go na nowo?

– Nie. Że spodoba jej się nasza robota. Jest dobra, przyznaję. I może stać się jeszcze lepsza.

– Więc…?

– Weź ją pod swoje skrzydła, wprowadź bez pośpiechu, dając na początek łatwiejsze zadania. – Szary zabębnił palcami w blat biurka. – I pamiętaj, ona musi tego chcieć. Wycofaj ją i zerwij wszelkie łączące z nami nici przy pierwszych jakichkolwiek oznakach wątpliwości. Czy to dla ciebie jasne?

– Nie musiałeś zadawać tego pytania.

– Wiem.

Wiesz również więcej, jak zawsze… – pomyślał Szewnikowski. – Więc czemu dajesz mi zielone światło? Może to miało oznaczać komunikat, że odejdę wraz z nią…

Komunikat został przyjęty. Sebastian skinął Szaremu głową, odwrócił się i wyszedł.

Nie od razu, dopiero po pewnym czasie Sebastian zapukał do drzwi wynajmowanego przez Ilję mieszkania. Przyjęła go bez zdziwienia, jakby oczekiwała tej wizyty. Może tylko odnosił takie wrażenie, bo przecież już się przekonał, jak dobrą była aktorką, doskonałą zwłaszcza w sztuce improwizacji. I niebezpieczną kobietą, gdyby grała po drugiej stronie.

Długo rozmawiali, wpierw rzeczowo i oficjalnie, bo musiał wyjaśnić tyle, ile mógł na tym etapie, oraz postawić jasne warunki. Ilja poprosiła o chwilę do namysłu i wyszła z pokoju. Sebastian był gotów dać jej nawet kilka dni, bo to, na co musiała się zdecydować, oznaczało zerwanie ze wszystkim. Skok z paru tysięcy metrów bez spadochronu. Jedynie z obietnicą, że wyskoczy za nią, złapie, nim dotrą do ziemi, i wylądują bezpiecznie na jego spadochronie. Mało kto by się na coś podobnego zdecydował.

Ilja wróciła po minucie z butelką wina i dwoma kieliszkami. Już w trakcie rozmowy, kiedy zorientowała się, ku czemu ta zmierza, dokonała wyboru. Powrót do pospolitej rzeczywistości był czymś przypominającym obserwowanie, jak trawa rośnie. Zabijaniem czasu w oczekiwaniu czegoś choć odrobinę bardziej ekscytującego od obierania ziemniaków. Wiedziała, że już nigdy nie pogodzi się z prozą życia, nie zrobi wybitnej zawodowej kariery, nie ułoży sobie przyszłości z partnerem, tym jednym jedynym. Bo kogokolwiek by spotkała, nawet jeśli zdecyduje się na bliższy związek, posiadanie dziecka i całą resztę… Ten ktoś nie będzie Sebastianem.

Tamtego dnia Sebastian został do rana.

I tak to się wszystko zaczęło…

Rozdział 2.POCZĄTEK ROZGRYWKI

Polityka w podręcznikowej definicji to taki sposób rządzenia państwem, którego nadrzędnym celem jest dobro wspólne jego obywateli. Zaś w powszechnym i jakże bliskim prawdzie rozumieniu stanowi zespół zarówno otwartych, jak i ukrytych działań zmierzających do utrzymania się przy władzy. Celem polityki jest rzecz jasna osiągnięcie pożądanego rezultatu w określonej dziedzinie. W praktyce oznacza to nawigowanie między rafami, z których nie wszystkie są umieszczone na mapie, położenia wielu pojawiających się znienacka nie sposób przewidzieć. Do portu dobijają bez większego uszczerbku jedynie te statki, których kapitanowie nie opierają się wyłącznie na wskazaniach przyrządów, komunikatach pogodowych i niezaktualizowanych mapach dna morskiego. Czasem muszą bardziej zawierzyć instynktowi, wskazującemu z wyprzedzeniem kierunek pomyślnych wiatrów oraz niewidzialnych podwodnych prądów.

Wytrawni politycy patrzą na świat w szerszym, geopolitycznym kontekście. Muszą to umieć, inaczej polegną. Ponieważ to właśnie geopolityka wskazuje na możliwości wzajemnego oddziaływania państw – zarówno tych blisko sąsiadujących, jak i bardzo od siebie oddalonych. I czerpania z tego profitów. O ile umie się przewidzieć kierunek nadciągających globalnych zmian, a najlepiej mieć na nie wpływ. Czego często niesłusznie odmawia się drugoplanowym graczom…

Geopolityka nie jest zagadnieniem, o którym nieustannie myślą obywatele dowolnie wybranego kraju. Najczęściej nie myślą o niej wcale, a jeśli już, to przelotnie, nawet nie bardzo zdając sobie z tego sprawę. Ponieważ każdy ma swoje problemy, życiowe upadki i wzloty. Małe z globalnej perspektywy, choć sam ich tak nie traktuje, gdyż dla niego są ważne. Ponadto, po cóż tracić czas, rozmyślając nad sprawami, na jakie nie ma się absolutnie żadnego wpływu. Co w zasadzie jest prawdą. Przestaje nią być jedynie na krótko, kiedy obywatel raz na parę lat stawia krzyżyki na kartach wyborczych. Oczywiście, o ile nie uważa, iż jego pojedynczy głos ma niewielką siłę sprawczą. A jeśli nawet zdecydował się z przekonaniem wziąć udział w wyborze ludzi mających sprawować rządy w jego kraju, wie dobrze, iż jego sprawczość kończy się natychmiast, gdy wrzuci kartę do urny wyborczej. Co na ogół również jest prawdą. Gdyż politycy, niezależnie od reprezentowanych poglądów, posiadają fantastyczną wprost zdolność zapominania o własnych obietnicach. Co w praktyce oznacza brak sprecyzowanych poglądów, za to doskonałe wyczucie kierunku wiatru, który im sprzyja. Z nielicznymi wyjątkami, potwierdzającymi regułę, że utrzymanie się na szczytach władzy jest sztuką przybierania najlepszej w danym momencie maski. Bo polityka tym różni się od gry w szachy, że chociaż i tu, i tam należy przewidywać wiele ruchów naprzód, zmieniać strategię, poświęcać pionki w imię uzyskania lepszej pozycji dla cennych figur, to rozgrywana partia nigdy się nie kończy. Przeciwnicy nie wstają od stolika, uścisnąwszy sobie dłonie, co najwyżej ustępują miejsca innym, zaś partia politycznych szachów toczy się dalej.

Tak było, jest i będzie zawsze. Przynajmniej do czasu, gdy ludzkość sama zgotuje sobie zagładę. Której wyraźne symptomy są już dobrze widoczne. Przynajmniej dla świadomych obserwatorów otaczającej ich rzeczywistości, niepozwalającym innym myśleć za siebie. Zegar tyka. Nie da się go zatrzymać ani cofnąć wskazówek do momentu, gdy świat był odporną na poczynania ludzi, samonaprawiającą się machiną.

Jest również inna zasadnicza różnica między uprawianiem polityki a rozgrywką szachową. Które to gry są często, acz niesłusznie, utożsamiane na poziomie mentalnym. W szlachetnej grze na sześćdziesięciu czterech polach obowiązują bowiem niepodważalne, raz na zawsze ustalone zasady.

Jedną z ciekawszych jest często niedoceniana w grze rola pionków. Bierek najsłabszych, za to najliczniejszych. Są kluczowe w początkowej fazie rozgrywki, ponieważ w zdecydowanej większości pojedynków to one zaczynają partię. Bronią również najważniejszych figur przed atakami rywala. I potencjalnie mogą zdecydować o wygranej lub porażce. Nie tylko ze względu na liczebność, lecz również dlatego, iż pionek posiada jedyną, unikatową właściwość w porównaniu z wszystkimi grami świata. Otóż, jeśli gracz zdoła doprowadzić go do końcowej linii pól szachownicy, rzec można – tuż pod nos przeciwnika, ma prawo zamienić pionka na dowolną figurę. Wtedy oczywistym wyborem jest hetman, najsilniejsza i najcenniejsza z postaci. Królowa. W porównaniu z nią król odgrywa rolę wyłącznie tytularną, jego ruchy są ograniczone do jednego pola w dowolnym kierunku, może jedynie się chować, lecz jego siła w praktyce jest żadna. Arcymistrzowie nigdy nie dopuszczają do zamiany pionka w hetmana, czynią to jedynie amatorzy.

Ale przecież politycy niekoniecznie są arcymistrzami… Choć czynią wszystko, by za takich uchodzić. W powszechnej opinii dzięki zajmowanemu stanowisku posiadają głęboką wiedzę na tematy niedostępne opinii publicznej. Znają wszak utajnione raporty o UFO, wiedzą doskonale o źródłach globalnych zagrożeń, mają dostęp do skrywanych przed obywatelami tajemnic świata, należą do stowarzyszeń i bractw, o których istnieniu nikt nie ma pojęcia, a skupieni w nich ludzie pociągają za niewidzialne sznurki globalnego ładu. Nie wspominając już o posiadaniu anonimowych kont bankowych czy doskonale wyposażonych schronów przeciwatomowych, pozwalających na przeżycie miesięcy, lub nawet wielu lat, do momentu aż dotknięta dowolnym kataklizmem Ziemia zdoła się na tyle odrodzić, żeby umożliwić uprzywilejowanemu gronu z wierchuszek władzy wyjście na powierzchnię.

Politycy nie czynią niczego, aby rozwiać owe utarte poglądy. Schlebia im to, choć tylko w niewielkim stopniu jest zgodne z rzeczywistością, w rzeczywistości bowiem nie znają żadnych prawd objawionych, o ile takie w ogóle istnieją. Swe decyzje podejmują pod wpływem opinii publicznej, doradców, intuicji oraz znanych im faktów. Wbrew pozorom, liczba tych ostatnich jest dość ograniczona i bardzo wybiórcza. Ludzka zdolność percepcji jest wszak niezbyt pojemna.

Ponadto często fakty, wbrew podręcznikowej definicji, nie są niczym więcej od aktualnie obowiązujących poglądów oraz perspektywy, z jakiej się na nie patrzy…

*

Premier pewnego europejskiego kraju siedział w swym gabinecie przy stoliku z szachownicą. Była prezentem dla jego poprzednika od jakiegoś znamienitego dyplomaty lub może nawet głowy państwa. Premier nie wiedział, od kogo, gdyż nigdy o to nie pytał. Wykonano ją z rzadkiego rodzaju drewna nazywanego czarnym dębem, które kilkaset lat przebywało w ziemi lub pod wodą, nabierając twardości i granatowoczarnej barwy. Jasne pola zrobiono z jakiegoś gatunku egzotycznego drzewa, zaś figury z żyłkowanego marmuru dwóch rodzajów: czarnego i białego. Były zatem ciężkie i nieporęczne, co jednak niespecjalnie przeszkadzało, gdyż szachownica stanowiła jedynie ozdobę gabinetu. Tym niemniej premier lubił przy niej zasiadać w nieczęsto zdarzających się wolnych chwilach, i grać sam ze sobą. Odprężało go to i pozwalało na swobodny bieg myśli, niezwiązanych bezpośrednio z problemami dotyczącymi rządzenia państwem. Teraz na przykład rozmyślał o roli pionków. Nie tyle w samej szachowej rozgrywce, co w realnym świecie. Nazwanie tak kogoś było wręcz obraźliwym epitetem, najczęściej nieuprawnionym. Bo to one wynosiły do władzy lub strącały z piedestału. Zwykli ludzie, najczęściej z marnym pojęciem o geopolityce, zajęci codziennymi problemami, którzy budzili się z letargu podczas wyborów. Mamieni PR-owskimi zagrywkami, zwodzeni niespełnialnymi obietnicami, lecz silni w swej masie niczym staczająca się po górskim zboczu lawina…

Premier wykonał roszadę w imieniu swego wyimaginowanego przeciwnika. Jedyny dozwolony ruch w szachach, w którym król przesuwa się o dwa pola, a równocześnie przeskakuje go wieża, w zamyśle chroniąc monarchę przed atakami i niwelując pozycyjną przewagę rywala. W rzeczywistości nawet mało doświadczony gracz nie wykonałby roszady w tej fazie rozgrywki. Lecz premier uczynił to z jedynego, jakże prostego powodu.

Bo mógł. Miał taką władzę.

Dzięki czemu w następnym posunięciu przesunął własnego pionka na skrajne górne pole. Miał teraz możliwość zamienić go na dowolną figurę. Lecz myliłby się każdy, kto by sądził, iż zawsze najlepszym wyborem jest tu wszechwładny hetman, zwany pospolicie królową. Ponieważ zarówno w grze, jak i w realnym świecie zdarzają się sytuacje, kiedy lepszym wyborem jest coś niekonwencjonalnego. Hetmana bije niekiedy średniej siły figura, jaką jest skoczek. Lub konik, jak poprzez charakterystyczny wygląd nazywają go amatorzy. Czyli jedyna figura poruszająca się zarazem w przód, a równocześnie w bok, zawsze na pole przeciwnego koloru od startowego. I również jedyna mogąca na swej drodze przeskakiwać inne figury…

Arcymistrz przenigdy nie dopuściłby, aby pionek przeciwnika dotarł do linii przemiany. Przewidziałby to wiele ruchów wcześniej i temu zapobiegł. Dobry polityk także. Gospodarz gabinetu uważał się nie bez podstaw za dobrego w te klocki, inaczej dawno wylądowałby na bocznym torze. Mimo ujmującej powierzchowności i niewymuszonej sympatii budzonej u rozmówców, którą sam również do większości z nich odczuwał i starał się pielęgnować, potrafił też być człowiekiem bezwzględnym, szorstkim i ścinającym głowy bez sentymentów. Tym niemniej starał się kierować maksymą Nelsona Mandeli, którą często przywoływał w myślach przed podjęciem jakiejś trudnej i niekomfortowej dla niego samego decyzji. Brzmiała prosto, choć nie zawsze była łatwa do stosowania jako życiowe motto, zwłaszcza u polityka: Chowanie urazy to jak picie trucizny w nadziei, że pozabija twoich wrogów.

Co mi przychodzi do łba? – pomyślał. – Czemu akurat teraz? Bo się kończę, czuję się wypalony i wolałbym odejść na własnych warunkach, choć jeszcze nie teraz… Ech, totalna bzdura! Ale trzeba być na wszystko przygotowanym i nie zostawiać w szafie trupów, które mogą kiedyś ożyć…

Jako doświadczony polityk doskonale wiedział, że ożywające trupy same się znajdą. A to, iż ktoś tego nie chce, nie ma najmniejszego znaczenia.

Konsola telefoniczna na biurku zaświergotała krótko i dźwięcznie, równocześnie zaczęła migać niebieska dioda. Przypominajka o spotkaniu, na które szef rządu wezwał dowódcę tajnej komórki wywiadowczej. Oficjalnie nieistniejącej, lecz mimo tego mającej uprawnienia i środki, jakie czasem wręcz przerażały premiera. A naprawdę niewiele rzeczy potrafiło spędzać mu sen z powiek. W teorii człowiek nazywany Szarym oraz prowadzeni przez niego agenci byli pionkami, nad którymi miał pełną władzę. Premier doskonale to rozumiał, lecz zarazem zdawał sobie sprawę, że w praktyce to czysta iluzja. Agenci mieli swoiste carte blanche, coś w rodzaju przysłowiowej brytyjskiej „licencji na zabijanie”. Byli lojalni i skuteczni, to prawda, choć wolał nie znać szczegółów metod ich pracy.

A od pewnego już czasu zastanawiał się, czy – i jak długo jeszcze – powinien tolerować coś, nad czym w praktyce nie miał żadnej kontroli. Za sprawą ostatnich informacji od Szarego, i również reperkusji działań dwójki jego agentów, mimo iż w finalnym rozrachunku przyczyniły się do wzmocnienia jego pozycji na arenie globalnej geopolityki, uznał, że nadeszła pora podjęcia konkretnej decyzji. Ostatecznej. Uzależnionej od serii trzech spotkań zaplanowanych na najbliższe godziny. Premier miał dokładnie trzy opcje:

Wywrócenie stolika i ścięcie głów.

Zmianę dotychczasowych zasad i osobiste przejęcie kontroli.

Pozostawienie wszystkiego, tak jak było.

Odwiedzający go nie powinni ani wiedzieć o wzajemnych zaproszeniach do rozmowy, ani się spotkać na korytarzu. Dlatego zostaną wprowadzeni i wyprowadzeni różnymi wejściami, których w tym gmachu nie brakowało. Wszak szef rządu oraz ministrowie często woleli uniknąć spotkania z warującymi przed głównym wejściem dziennikarzami.

Premier zerknął na szachownicę, wyciągnął rękę, lecz ta zawisła w powietrzu, nie przestawiając żadnej figury. Ani nie zmieniając swego pionka na inną, mocniejszą. Wrócił do biurka, wcisnął klawisz będący sygnałem dla sekretarki, że ma wpuścić pierwszego gościa, kiedy się tylko pojawi. Oczekiwanie trwało dwie minuty.

Rozdział 3.DALSZE URYWKI PEWNEGO FILMU

Pojawiające się pod powiekami obrazy i wspomnienia wciąż nie pozwalały Ilji zasnąć.

Ukończony drugi fakultet z psychologii wcale w tym nie pomagał, choć w teorii powinien ułatwić jej uporanie się ze sprzecznymi emocjami, zrozumieć, czemu niektóre wspomnienia wciąż się pojawiają, dręcząc uparcie niczym przychodzące co noc w snach upiory. Zdawała sobie sprawę, że nic nie dzieje się bez przyczyny i jak trudno ją sobie czasem uświadomić, nadając jej realne kształty oraz imię.

Wiedziała doskonale, iż wspomnieniom nie należy w pełni ufać. Szczególnie związanym z traumatycznymi wydarzeniami. Z czego ludzie na ogół zupełnie nie zdają sobie sprawy. W umyśle wszystko miesza się jak w zepsutym kalejdoskopie, zaś kiedy usiłujemy ułożyć z tego sensowną całość, powstały obraz nie przywołuje rzetelnie prawdziwych wydarzeń. Stąd biorą się właśnie problemy. Ludzie są skłonni absolutnie ufać swej pamięci, nie dopuszczając myśli, że wspomnienia nie są idealnym odzwierciedleniem ich prawdziwych przeżyć. W istocie prawie nigdy tak nie jest. Gdy pojawiają się puste miejsca, najczęściej będące sposobem umysłu na wyparcie złych wspomnień, świadoma część mózgu stara się je wypełnić tym, co wydaje się najbardziej pasować. W dobrej wierze zwodząc i okłamując samą siebie. Fakty rozmywa i zastępuje wyobraźnia. A ta lubi chadzać własnymi ścieżkami… Ilja wiedziała, jak wiele osób bierze wspomnienia za rzeczywiste fakty. Choć pamięć wcale tak nie działa. Jest wybiórcza, tendencyjna i bezrefleksyjna. Nie odzwierciedla w pełni rzeczywistości i nie da się jej niczego nakazać, sprawiając, aby ukryła pewne rzeczy, zamiast pozwalać im wyskakiwać niczym królikom z kapelusza magika.

Właśnie, te cholerne króliki wyskakujące z kapelusza… – wzdrygnęła się Ilja. Z pozoru śliczne i miłe, lecz gdy chciała się zbliżyć, wyciągając dłoń, by jakiegoś pogłaskać, cofała ją prędko. Gdyż okazywało się, iż między nimi kryją się jadowite żmije.

Rozsądek kazał wierzyć, że jak to zwykle bywa, zostały pozbawione zębów jadowych, aby nie uczyniły krzywdy nikomu z publiki ani ich właścicielowi. Lecz nie miała pewności. Bo odgrywający przedstawienie magik niekoniecznie był człowiekiem, za jakiego pragnął uchodzić… Lub ktoś z jego asystentów mógł podmienić zupełnie niegroźne stworzenia na własne. Plujące na odległość śmiertelnym jadem.

Ponieważ nagrodą za udany występ nie miały być oklaski zachwyconej publiczności, lecz coś nieporównanie cenniejszego.

Ilja przymknęła powieki, cofając się we wspomnieniach o kilka miesięcy…

Ze snu wyrwał ją dźwięk budzika w telefonie. W pierwszej chwili nie bardzo rozumiała, gdzie jest. Obco wyglądający pokój, obcy widok za przysłoniętym firanką oknem. Bezwiednie rozejrzała się za jakimś lustrem, by przekonać się, że to ona przed nim stoi, a nie ktoś, kogo nie potrafi rozpoznać. I wtedy do niej dotarło, gdzie jest i kim odtąd będzie. Jeśli się sprawdzi w działaniu, co wcale nie było oczywiste. Zaczynała pierwszy dzień w nowej pracy, nie bardzo mając świadomość, co przyniesie… – Klaps, koniec ujęcia.

Sebastian powoli odsłaniał przed Ilją kulisy jej nowego zajęcia. Nic nie zostało wymazane z istniejących w urzędach baz danych o jej osobie, niczego nie poprawiano w jej życiorysie, jej adres oraz informacje zawodowe pozostały ogólnie dostępne. Jedynie porzuciła etat, otwierając prywatną praktykę, dzięki czemu w rzeczywistości mogła robić coś zupełnie innego, nie przyjmując ani jednego pacjenta. Po prostu nagrała w telefonie, którego nie używała w żadnym innym celu, wiadomość o niemożności odebrania połączenia. Pod oficjalnym adresem, rzecz jasna, nie dało się jej zastać. Proste i rutynowe działania w przypadku każdego wstępującego w szeregi tajnych służb na całym świecie.

Odbyła intensywne szkolenie pod okiem doświadczonych instruktorów. Jego głównym celem nie było nauczenie kursantów szpiegowskich sztuczek rodem z filmów sensacyjnych, chociaż co nieco z tego liznęła, tylko poznanie jej naturalnych zdolności, uświadomienie ich Ilji oraz takie pogłębienie, żeby umiała je zastosować automatycznie, w ogóle o tym nie myśląc. Czy się to udało, miało wyjść w praktyce.

Wtedy jej dalsze prowadzenie przejął Szewnikowski.

Mieli już na koncie kilka udanych akcji, raczej rutynowych i mało spektakularnych, kiedy Szary zaproponował im urlop nad morzem. Będący w istocie konkretnym zadaniem, różniącym się od poprzednich w paru elementach. Zadanie wymagało najwyższego perfekcjonizmu w realizacji. Oraz intuicji połączonej z umiejętnością przeniknięcia sposobu działania umysłu zbrodniarza. W błogiej nadmorskiej okolicy zostało brutalnie zamordowanych kilka młodych kobiet, zaś policja nie odkryła najmniejszego tropu. Jej funkcjonariusze siłą rzeczy działali rutynowo, ściśle według przepisów, co w pewien sposób wiązało im ręce. Podobnych ograniczeń nie miała dwójka agentów „na urlopie”… Mimo tego sukces nie był gwarantowany, a jego prawdopodobieństwo – mniejsze niż główna wygrana w zdrapce kupionej w kiosku. Dużo mniejsza.

Ilja poczuła całą sobą, że to jej moment. Nareszcie dostała szansę udowodnienia czegoś sobie. I Sebastianowi. Wprawdzie zawsze traktował ją jak równorzędnego partnera, jednak gdzieś z tyłu głowy szamotała się myśl, że tak nie jest. Uczennica i nauczyciel… Jednak instruktorzy, a potem on sam, wpajali jej jedno. Wykorzystuj swój potencjał, jakby od tego zależały losy świata, bo cóż się stanie? Najwyżej przegrasz. Ale może przeżyjesz.

Ona poszła o krok dalej.

Gdy wpadła na pewien trop, niepewny i słaby, postanowiła działać, nie zwierzając się Sebastianowi. Jeśli jej plan by się powiódł, nie dostałaby awansu ani medalu, za to zyskałaby coś o wiele dla niej ważniejszego. Szacunek. Urosłaby w oczach Szarego, Sebastiana i tych z elitarnej grupy ludzi, pośród których przyszło się jej obracać, a jacy wciąż żywili wątpliwości, czy można na niej polegać. Raporty z akcji znikają natychmiast gdzieś u Szarego w archiwum albo w… niszczarce. Lecz nawet wśród tajnych agentów istnieje coś w rodzaju poczty pantoflowej. Wprawdzie nigdy nie rozmawiają o szczegółach przedsięwzięć, w jakich brali udział, ale w każdej organizacji z zachowania jej pracowników czy wymykających się półsłówek wiadomo, kto jest w siodle, a kto się z niego właśnie zsuwa…

Zaś gdyby plan Ilji nie wypalił, a jej strzał okazał się żenującym pudłem, nikt przecież nie miał się o tym dowiedzieć. Najwyżej Sebastian mógł coś podejrzewać, gdyż choć wiedziała, że to niemożliwe, przysięgłaby, że posiadł sztukę czytania w cudzych myślach… W dodatku siłą rzeczy działali w tandemie i rzadko się rozdzielali. Miała jednak silne poczucie jego wsparcia i akceptacji. I nawet czegoś, czego nie wypowiedział głośno. Że do pewnych granic daje jej wolną rękę. A w ich zawodzie wszelkie granice były dość płynne…

Jej trop okazał się precyzyjnym strzałem w dziesiątkę. Trafiła idealnie w sam środek tarczy. Ponosząc zarazem porażkę, niosącą za sobą istną lawinę grubych i dalekosiężnych konsekwencji, jakich nie umiała sobie wcześniej wyobrazić. Ani ona, ani jej partner w żaden sposób nie mogli przecież odgadnąć, że ktoś przewidział dla Ilji rolę pionka w skomplikowanej grze, jaką podjął. Dla Sebastiana również.

Ktoś…

Arcymistrz, który nigdy nie doświadczył porażki. Ponieważ jedynie on znał rozstawienie wszystkich bierek na szachownicy. Kiedy rozgrywka dobiegła wreszcie końca, ktoś wygrał, ktoś przegrał, jak to się zawsze dzieje w realnym świecie. Bywa też tak, iż nawet wygrana nie niesie pełnej satysfakcji…

A ostateczna konsekwencja była taka, że teraz Ilja leżała sama w łóżku, przewijając bez końca pewien film z niedalekiej przeszłości. I wciąż zadając sobie pytanie o jego finał… Nie miała wiele czasu, aby złożyć wszystkie z dostępnych jej puzzli i mimo pustych miejsc spróbować ujrzeć całość obrazu. Po czym zamierzała zrobić to, co umiała najlepiej. Zdać się na intuicję i umiejętność improwizacji.

Które już raz ją zawiodły. Tak się przynajmniej komuś zdawało…

Używając jakiejś banalnej wymówki dla Sebastiana, powędrowała samotnie wieczorem na przystań portową. Odnalazła jacht o nazwie „Sztorm”, zeszła pod pusty pokład i pomyszkowała trochę, wykorzystując nieobecność właściciela. Sam złożył jej zaproszenie, jak paru innym kobietom wcześniej… Które już nie wróciły z rejsu, mającego być jedynie krótką wakacyjną przygodą. Na zaproszenie Ilja odparła: Nie. Lecz uczyniła to w sposób, jaki mógł i powinien zostać odczytany: Być może przyjdę… W istocie była na to absolutnie zdecydowana. Odkryła tożsamość psychopatycznego mordercy, szła na „randkę” z nim, uzbrojona w służbowy pistolet oraz świeżo nabyte umiejętności. Była pewna swych wniosków, musiała jedynie znaleźć dowody. Lub wydobyć je od mężczyzny wszelkimi dostępnymi metodami… Jak mantra dźwięczały w jej głowie słowa: Wykorzystuj swój potencjał, jakby od tego zależały losy świata, bo cóż się stanie? Najwyżej przegrasz.

I przegrała.

Bo to nie ona zastawiła na niego pułapkę, lecz on na nią… Świadomość tego była najgorsza, najtrudniejsza do przełknięcia. Druzgocząca jej wiarę w siebie.

Niczego nie zmieniał fakt, iż mężczyzna również był jedynie pionkiem w grze, która dopiero się rozpoczynała… Zwłaszcza iż o tym dowiedziała się dużo później z relacji Sebastiana… – Klaps, koniec ujęcia.

Redakcja

Agnieszka Czapczyk

 

Korekta

Dorota Honek-Sac

 

Skład i łamanie wersji do druku

Łukasz Slotorsz

 

Projekt graficzny okładki

Anna Slotorsz

 

Zdjęcie wykorzystane na okładce

©AdobeStock

 

© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025

© Copyright by Maria Ulatowska, Jacek Skowroński, Warszawa 2025

 

Wydanie pierwsze

ISBN: 9788384300947

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

 

 

WYDAWCA

Agencja Wydawniczo-Reklamowa

Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2

00-036 Warszawa

tel. 22 416 15 81

[email protected]

www.skarpawarszawska.pl

@skarpawarszawska

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

PROLOG

Rozdział 1. TAK SIĘ TO WSZYSTKO ZACZĘŁO

Rozdział 2. POCZĄTEK ROZGRYWKI

Rozdział 3. DALSZE URYWKI PEWNEGO FILMU

Strona redakcyjna

Punkty orientacyjne

Spis treści