Kłamstwo w czekoladowej polewie - Luna Velevitka - ebook
NOWOŚĆ

Kłamstwo w czekoladowej polewie ebook

Velevitka Luna

5,0

217 osób interesuje się tą książką

Opis

Tyler Marshall, wyjeżdżając z Nowego Jorku do małej mieściny, w której powstaje ogromna hala na potrzeby jego firmy, postanawia nie wyjawiać swojej tożsamości. Pragnie, by ludzie widzieli w nim wyłącznie fajnego faceta, a nie bogatego biznesmena. Tak z Tylera Marshalla staje się Tylerem Davisem, ochroniarzem, którego życie kręci się wokół czterech rzeczy: pięknych kobiet, doskonałej whisky, jazdy na ukochanym motocyklu i… kłamstwie.

Melanie Wallen wraca z Chicago do rodzinnego miasteczka, by tchnąć życie w upadającą cukiernię należącą niegdyś do jej babci. Nieoczekiwanie zaczyna się nią interesować kilkanaście lat starszy Tyler Davis, przyjaciel jej brata. Początkowo Mel nie zwraca na niego uwagi, ale z czasem mężczyzna rozbudza w niej uczucia, przed którymi tak bardzo się wzbraniała. Dziewczyna nie ma jednak pojęcia, że zainteresowanie Davisa jej osobą jest wynikiem zakładu…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 600

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright ©

Luna Velevitka

Wydawnictwo White Raven

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.

Redaktor prowadzący

Ewa Olbryś

Redakcja

Dominika Surma @pani.redaktorka

Korekta

Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa

Skład i łamanie

Anna Hat @_anislowa

Okładka i grafiki

Kamil Korzeniowski

www.wydawnictwowhiteraven.pl

Numer ISBN: 978-83-68175-62-2

Bywa, że istnieje więcej powodów, by skłamać, a znacznie mniej, by wyznać prawdę.

Dla każdego, kto choćby raz okazał się kłamcą i przez to stracił kogoś, kogo kochał. Drzwi, za którymi czeka miłość, nie zamknie nic…

Playlista

Jace Everett – Bad Things

Dolly Parton – Jolene

Teddy Swims – Devil In a Dress

Jace Everett – I Gotta Have It

Rednex – Cotton Eye Joe

Hozier – Too Sweet

Teddy Swims – The Door

Lewis Capaldi – Someone You Loved

Ghost Hounds – Last Train to Nowhere

Ed Sheeran – Perfect

Mama była dzisiaj jakaś dziwna. Tata również nie wyglądał zbyt dobrze. Zazwyczaj oboje się uśmiechali, ale od kilku dniu żadne z nich tego nie robiło. Nie pytałem dlaczego, pewnie i tak by mi nie powiedzieli. W ogóle mało mówili, a jeśli już, to odzywali się tylko do mnie, ignorując siebie nawzajem. Tata wydawał się ciągle smutny i zmęczony, a pod jego oczami rozciągały się cienie, sprawiając, że wyglądał na bardziej zmęczonego niż zwykle.

Dziś jednak rodzice byli wyjątkowo głośni. Pospiesznie zbiegłem na dół i podążyłem do miejsca, z którego dochodziły krzyki.

Nie zauważyli mnie, bo byli za bardzo zajęci sobą, by dostrzec cokolwiek innego. Za to ja widziałem i słyszałem ich doskonale. Każde słowo.

– Och, na Boga! Harrisonie! – krzyknęła mama. – Nie rób scen!

– Sądzisz, że robię sceny? Naprawdę tak właśnie uważasz?

– A jak inaczej to nazwiesz?

Tata usiadł na fotelu i opuścił głowę, jakby właśnie się poddał.

– Nie zatrzymasz mnie siłą, wiesz o tym.

– Nie mam zamiaru – powiedział cicho. – Ale Tyler… Ja nie dam rady bez niego… – Głos mu się załamał. Po chwili spojrzał na matkę i zmarszczył brwi. Jego mina świadczyła o tym, że właśnie coś do niego dotarło.

Do mnie również.

– Nie miałaś zamiaru go zabierać, prawda? – szepnął nieco zdławionym głosem. Słychać w nim było ból i niedowierzanie.

– Przykro mi. Nie nadaję się na matkę. Nie umiałabym dać mu tego co ty. To były piękne lata, Harrisonie, ale nie kocham cię. Nie czuję się przy tobie tak jak kiedyś. Nie możesz mi dać niczego oprócz swojej miłości, a to żadnej kobiecie nie wystarczy.

– Haruję całymi dniami, żeby niczego wam nie brakowało.

– To za mało. Potrzebuję wolności.

– I jak rozumiem, Alfredo ci ją daje? W pakiecie z wakacjami, jachtem i willą?

Mama się skrzywiła, ale nie odpowiedziała.

– Pieniądze… – mruknął tata. – Kiedyś zrozumiesz, że nie wszystko da się kupić. A teraz wynoś się z mojego domu.

– Harrisonie…

– Wynocha z naszego życia! – ryknął nagle.

Wystraszyłem się. Tatuś nigdy nie krzyczał na mamę. Ani na mnie.

Uciekłem i schowałem się pod schodami, nim któreś z nich mnie zobaczyło. Stamtąd słyszałem stukot obcasów odbijających się rytmicznie o podłogę, a po chwili ciężkie kroki tatusia.

– Nie mogę uwierzyć, że to robisz… że wybierasz życie z nim, bo ma pieniądze.

– Nie dramatyzuj. Rozstańmy się jak cywilizowani ludzie.

– Jeżeli teraz wyjdziesz, nigdy więcej nas nie zobaczysz…

– Przykro mi…

Drzwi trzasnęły, a potem tatuś się rozpłakał i wbiegł po schodach na górę. Nie zauważył mnie, bo dobrze się schowałem. Spędziłem tam całe popołudnie. Dużo myślałem o tym, co usłyszałem, i zrozumiałem, że mama już nie wróci. Wolała pieniądze tamtego pana zamiast mnie i tatusia.

To nic.

Tatuś zawsze ze mną będzie.

A ja z nim.

Tyler

Obudziło mnie łaskotanie w okolicach szyi i pępka. Lekkie, przyjemne i cholernie podniecające. Towarzyszyło mu nieprzyzwoite gorąco, jednak było na tyle miłe, że przez chwilę się zawahałem, czy powinienem w ogóle się ruszać. Najpierw uchyliłem z ociąganiem jedną powiekę, chwilę później drugą. Z pewnością nie był to mój dom, tego jednego byłem pewien. Kolorowe zasłonki zdecydowanie nie były w moim stylu. Właściwie to żadne zasłonki nie były w moim stylu, a już tym bardziej pstrokate.

– Co jest… – mruknąłem pod nosem, unosząc powoli głowę.

– Cześć, kociaku – wyszeptała drobna blondynka, moszcząc się wygodnie między moimi udami, jakby miała zamiar spędzić tam co najmniej tydzień. – Twój przyjaciel wstaje zdecydowanie wcześniej niż ty…

– Beth? – spytałem, uśmiechając się głupkowato. Nie mogłem sobie przypomnieć jej imienia. Nienawidziłem takich słodko-gorzkich chwil, gdy miałem na wyciągnięcie ręki taki skarb, który przez jedno moje małe potknięcie mógł zniknąć.

Dziewczyna się wyprostowała i niezadowolona zmarszczyła czoło. Posłała mi spojrzenie w stylu: „Tej nocy odwiedziłeś każdą moją dziurkę, ale nie pamiętasz mojego imienia, draniu?”.

– Beatrice? – Uniosłem jedną brew.

Teraz na jej twarzy pojawiła się wściekłość. Cholera! Na pewno to było coś na B.

– Bella! Na pewno masz na imię Bella! – Wyszczerzyłem się jak wariat, licząc, że tym razem trafiłem.

– Tak, misiaczku? – Tuż przy uchu usłyszałem czyjś mrukliwy głos. Czyli Bella była tutaj…

Zerknąłem w bok, gdzie leniwie przeciągała się śliczna brunetka.

– Już nie śpisz? – Musnęła paznokciami mój tors i przejechała nimi w dół. – Och! Nie tylko ty… – wymruczała seksownie, chwytając niespodziewanie w dłoń moje jaja.

Sapnąłem głośno.

– Mojego imienia nie pamiętasz? – fuknęła ta druga. To znaczy… pierwsza.

Nie byłem aniołem, to prawda, ale zawsze dbałem o dobre samopoczucie moich tymczasowych kobiet. Innych nie miewałem, bo niestety stałe związki kłóciły się z moim światopoglądem.

Posłałem blondynce najbardziej czarujący uśmiech, na jaki było mnie stać, zjechałem ręką w dół i objąłem dłonią kutasa, mocno zaciskając na nim palce. W odwracaniu uwagi byłem prawdziwym mistrzem.

– A gdybym powiedział, że uwielbiam się z tobą droczyć, skarbie? – Poruszyłem brwiami, nie przestając czarować jej uśmiechem.

Zmrużyła oczy, analizując moje słowa. Po chwili wyraz jej twarzy złagodniał, a kąciki ust drgnęły nieznacznie.

Mam cię, słodziutka.

– A po co miałbyś się ze mną droczyć? – spytała zaczepnie, udając, że wcale nie interesuje jej odpowiedź. Długim czerwonym paznokciem zaczęła powolną wędrówkę po moim udzie, celowo nie docierając wyżej.

Stęknąłem i zacząłem poruszać ręką w górę i w dół. Prąd przyjemności powoli rozchodził się po całym ciele, a to sprawiało, że traciłem zainteresowanie rozmową.

– Bo uwielbiam, jak się złościsz. – Mocniej ścisnąłem kutasa i jęknąłem. Ten poranek będzie jednym z lepszych w ostatnim czasie. O ile nie najlepszym. Chociaż nie, kilka miesięcy temu był taki kwietniowy świt, który bije na głowę wszystkie inne.

Dziewczyna oblizała usta i uśmiechając się niewinnie, wsunęła kosmyk blond włosów za ucho.

Och, udajemy niewiniątko? Pycha!

– Nie wkurzyłeś mnie – odparła, zerkając to na mnie, to na swoją koleżankę.

– Nie? – Mój uśmiech przestał być uroczy i stał się arogancki.

– Nic a nic – droczyła się, ledwo powstrzymując uśmiech.

Mrugnąłem do niej, a potem chwyciłem za włosy brunetkę, która wciąż tkwiła obok mnie, i przyciągnąłem ją do siebie. Pisnęła zaskoczona, ale po chwili rozciągnęła usta w seksownym uśmiechu. Szarpnąłem mocniej i pogłębiłem pocałunek. W odpowiedzi jęknęła, nie mogąc złapać tchu. Ten widok najwidoczniej nakręcił Pannę Nadąsaną, bo po chwili poczułam przyjemne ciepło na penisie, a jej sprężyste usta objęły go i mocno zassały.

A może ja umarłem i trafiłem do nieba?

Chociaż nie, pobieżny rachunek sumienia podpowiadał mi, że droga do nieba była dla mnie zamknięta, chyba że przemyciłaby mnie tam jakaś seksowna anielica pod swoją zwiewną kiecką. W innym wypadku było to niewykonalne.

Zabawialiśmy się tak przez następną godzinę, dopóki obie nie padły ze zmęczenia i nie zasnęły w skotłowanej pościeli.

Leniwie wstałem z łóżka, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu ubrań. Najpierw namierzyłem spodnie, które leżały zwinięte w kącie, a tuż obok nich podkoszulek. Niestety nie mogłem nigdzie znaleźć bokserek, więc darowałem sobie szukanie i naciągnąłem jeansy na goły tyłek.

Przeciągnąłem się i sięgnąłem po telefon, który, dzięki Bogu, nadal tkwił w tylnej kieszeni spodni, gdzie wsunąłem go, gdy wczorajszego wieczoru przy barze pojawiły się dwie urocze ślicznotki.

Dochodziła dziewiąta, a ja od godziny powinienem być w firmie. Do tego miałem trzy nieodebrane połączenia od ojca i kilka wiadomości od Jamesa. Za cholerę nie miałem pojęcia, co było gorsze.

– Kurwa! – mruknąłem pod nosem, w pośpiechu zgarniając kluczyki i kurtkę.

James: Stary! Żyjesz? Jeśli potrzebujesz pomocy, to ja chętnie!

James: Serio pytam, wszystko w porządku?

James: Pojebało cię? Nie będę cię wiecznie krył! Stary Jonson powiedział, że doniesie na ciebie do szefa! Gdzie jesteś, do cholery?!

Jęknąłem i potarłem czoło, usiłując skupić myśli. Najpierw powinienem pojechać do siebie, by wziąć prysznic i zmyć z siebie zapach potu i seksu. Nie żeby mi jakoś specjalnie przeszkadzał, ale naprawdę próbowałem zachowywać resztki profesjonalizmu w pracy.

Zarzuciłem na ramiona skórzaną kurtkę, na stopy wsunąłem ciężkie wojskowe buty i upewniwszy się, że niczego nie zapomniałem, najciszej jak umiałem, ruszyłem w stronę drzwi.

– Cholera! – zakląłem, gdy oślepiło mnie wrześniowe słońce.

Pomacałem każdą kieszeń i odetchnąłem z ulgą, gdy znalazłem w jednej z nich okulary przeciwsłoneczne. Wsunąłem je na nos, przeczesałem palcami zbyt długie już włosy, poprawiłem spodnie w kroku (chodzenie bez majtek nie jest dla mnie!) i rozejrzałem się po niewielkim ogródku.

Na elegancko przystrzyżonym trawniku stał mój Harley. Moja miłość.

Za każdym razem, gdy wsiadałem na tego potwora, czułem ekscytację.

Pamiętam dokładnie dzień, w którym przejeżdżałem przez obrzeża Nashville i zobaczyłem go zaparkowanego na podjeździe przed jednym z domów, z przyczepioną do kierownicy tabliczką z napisem sprzedam.

Okazało się, że właściciel tego cacka zmarł, a jego żona nie pałała do tej maszyny żadnymi ciepłymi uczuciami, więc na złość mężowi postanowiła pozbyć się motocykla. Gdy jego syn pomagał mi załadować go na pakę mojego starego Forda, kobieta z nieskrywaną radością mamrotała pod nosem coś w stylu: „Zobacz, sprzedałam, i co mi teraz zrobisz?”.

W końcu odpaliłem silnik, delektując się przyjemnym pomrukiem, i odjechałem, powoli sunąc ulicami Coneville. Szarżowanie na Harleyu to zbrodnia, nawet jeśli jest się już spóźnionym. Powinni wsadzać za to do paki.

Po drodze dopadła mnie nagła potrzeba zapalenia, więc zjechałem z drogi i zaparkowałem na poboczu. Odetchnąłem z ulgą, gdy wyjąłem z kieszeni kurtki niemal nietkniętą paczkę. Najwidoczniej urocze panie nie miały żadnych innych nałogów poza seksem. Wsunąłem sobie między wargi fajkę i odpaliłem, mocno zaciągając się dymem.

Lubiłem ten rodzaj drapania w gardle.

Był nieprzyjemnie przyjemny.

Zupełnie tak jak ja.

Chwila zaś byłaby całkiem przyjemna, gdyby nie mój dzwoniący telefon. Na widok imienia ojca na wyświetlaczu aż mnie zemdliło. Zaciągnąłem się jeszcze raz i odebrałem.

– Witaj, tato – wymamrotałem, przytrzymując fajkę zębami. Paskudne przyzwyczajenie, ale nawet podczas rozmowy z kimś potrafiłem nie wyciągać papierosa z ust. Zwisał niemrawo, ledwo przyklejony do warg, wprawiając większość ludzi w konsternację, a u niektórych wywoływał oburzenie.

– Tyler… – westchnął przeciągle tym swoim udręczonym tonem.

Tyle mi wystarczyło, żeby się domyślić, po co zadzwonił. Przecież powinienem się już przyzwyczaić, robił to raz w tygodniu, żeby sprawdzić, czy nie jestem nawalony albo czy w godzinach pracy nie posuwam jakiejś napalonej laski. Przysięgam, że to ostatnie zdarzyło mi się tylko jeden jedyny raz!

– Hmm? – mruknąłem, ponownie zaciągając się dymem. – Co jest, tatku?

– Palisz – stwierdził. – Niedobrze. Ale nie po to dzwonię. Mamy poniedziałek, prawda? Mamy, oczywiście, że mamy poniedziałek! Mamy też dziewiątą rano? Mamy? – Zaśmiał się ironicznie. – Jasne, że mamy! Więc jak mi wyjaśnisz fakt, że nadal nie ma cię w pracy?!

Cóż, mógłbym skłamać, że to przez korki, ale w to z pewnością by mi nie uwierzył, bo w Coneville coś takiego jak korki nie istniało. Mógłbym też powiedzieć, że zaspałem, ale to z kolei nawet mnie nie przeszłoby przez gardło. Z takiego powodu do pracy spóźniali się albo starcy tuż przed emeryturą, albo tatuśkowie po nieprzespanej nocy z ząbkującym gówniarzem.

Nie byłem ani jednym, ani drugim.

– Prawdę mówiąc, całkiem niedawno opuściłem łóżko, w którym wieczorem wylądowałem z dwoma naprawdę seksownymi dziewczynami.

Ojciec znów westchnął i chyba usiadł, bo usłyszałem skrzypnięcie fotela.

– Tyler… – zaczął udręczonym głosem – naprawdę chcesz żyć w ten sposób? Masz trzydzieści dziewięć lat.

– Trzydzieści osiem! – wtrąciłem oburzony.

– Nieważne – burknął, jakby to wcale nie było istotne. Dla mnie było, jak jasna cholera. – Chodzi mi o to, że zbliżasz się do czterdziestki, a jesteś sam.

Mógłbym przysiąc, że siedzi teraz w swoim robionym na zamówienie skórzanym fotelu ze zwieszoną głową, a dłonią rozmasowuje sobie skroń. Zawsze tak robił, gdy coś nie dawało mu spokoju.

– Dobrze mi tak – powiedziałem zgodnie z prawdą i wzruszyłem ramionami, choć przecież nie mógł tego zobaczyć. Ostatni raz zaciągnąłem się papierosem, a potem rzuciłem niedopałek pod nogi i zmiażdżyłem go butem. – To moje życie, nie powinieneś się tym zamartwiać.

Naprawdę tak sądziłem. Wierzyłem, że każdy jest kowalem własnego losu, a skoro ja wybrałem takie życie, nikomu nie powinno ono spędzać snu z powiek. Nawet jeśli tym kimś był mój ojciec.

– Jesteś moim synem. O kogo mam się martwić?

– O swoją żonę – zasugerowałem.

Ojciec miał sześćdziesiąt dwa lata, a mimo to nie tak dawno ożenił się ze swoją wieloletnią sekretarką. Była od niego młodsza o piętnaście lat, ale nie wyglądała na żądną majątku harpię. Blair była miła i skromna.

No i dobrze gotowała.

Lubiłem ją.

Ojciec znów westchnął, najprawdopodobniej nie mając już do mnie siły.

– Może wolałbyś wrócić do Nowego Jorku i dopilnować wszystkiego tutaj? Coneville chyba nie jest dla ciebie. Powinienem wiedzieć, że życie w małym miasteczku nie wpłynie na kogoś takiego jak ty dobrze.

I tu się mylił. Od samego początku ten wyjazd wydał mi się atrakcyjny. Chciałem uciec od miasta i ludzi, którzy mnie otaczali. Od kobiet, które widziały we mnie chodzący bankomat. Tutaj nikt mnie nie znał i to było w tym wszystkim najlepsze. Coneville pięć lat temu stało się moim domem i nie chciałem tego zmieniać.

– Tu mi dobrze – wyznałem szczerze. – Pojadę teraz do domu, wezmę prysznic i nie dalej jak za godzinę pojawię się w firmie. Nie martw się.

– Kiedy zamierzasz powiedzieć wszystkim, że to ty jesteś moim spadkobiercą?

Najprawdopodobniej nigdy.

– Po co? – burknąłem rozdrażniony, bo ten temat powracał przy każdej rozmowie z ojcem. Miałem już po dziurki w nosie słuchania, że to nie jest w porządku wobec ludzi, których zatrudniamy.

– Dzwonił Jonson… – dodał po chwili.

Zdusiłem śmiech. Stary ramol donosił na mnie regularnie, licząc, że mnie zwolnią.

Cóż. Nie zwolnią.

– To nie jest zabawne. Gdyby wiedział, że donosi na mężczyznę, dzięki któremu może opłacać rachunki… – Wyczułem, że ojciec się uśmiechnął.

– Dobra, na tym skończmy – rzuciłem rozbawiony. – Cześć, tatku!

– Idź do diabła, Tyler!

Większość moich rozmów z ojcem kończyła się właśnie w ten sposób. Oczywiście gdybym trafił do diabła – a zapewne tak się kiedyś stanie – ojciec wyciągnąłby mnie nawet stamtąd, oddając w zamian własną duszę. Kochał mnie, a ja kochałem jego. Mieliśmy tylko siebie. Nie mógł jednak pogodzić się z tym, że przez pięć lat okłamywałem każdego w tym pieprzonym miasteczku, bo w przeciwieństwie do niego nie byłem aż tak uczciwy. Czasem nawet sam zaczynałem wierzyć w te wszystkie kłamstwa, którymi karmiłem ludzi. Tak było łatwiej.

Odpaliłem silnik, czule głaszcząc bak.

Mój Harley, moja jedyna miłość.

Żadnych kobiet!

Żadnego ślubu!

***

Godzinę później zaparkowałem pod ogromną halą, tuż obok której trwała budowa kolejnej, jeszcze większej i nowocześniejszej. Ojciec nie bez powodu wybrał to zadupie. Mieli tu mnóstwo ziemi do wykorzystania, a ceny gruntów były przystępniejsze niż w większych miastach. I pomyśleć, że jeszcze dwadzieścia lat temu mieliśmy tylko jedną halę produkcyjną w Nowym Jorku, a dziś zaopatrywaliśmy połowę amerykańskiego i dużą część europejskiego rynku w części do maszyn budowlanych.

Oprócz rąk do pracy fizycznej przy obsłudze maszyn potrzebowaliśmy też kilkudziesięciu ludzi do papierkowej roboty. W taki właśnie sposób pięć lat temu poznałem Jamesa.

Łebski z niego facet, ale cholerny kobieciarz. Podobnie jak ja, z tą różnicą, że on kompletnie nie znał się na płci przeciwnej, skoro naiwnie sądził, że jego uroczy uśmiech będzie zrzucał damskie majtki tak po prostu. Przecież zaciągnięcie kobiety do łóżka to proces. Niekiedy długotrwały, żmudny i trzeba się temu poświęcić bez reszty. Coś jak malarstwo, tyle że macha się nieco innym pędzlem.

Dostrzegłem Jamesa stojącego obok niewielkiego budynku zaadaptowanego na biura. Jedną dłoń miał wciśniętą do kieszeni spodni, w drugiej trzymał papierosa. Mimo wczorajszej imprezy wyglądał na wypoczętego i zrelaksowanego.

W przeciwieństwie do mnie.

– Jesteś pojebany – skwitował kwaśno, gdy do niego podszedłem. Zaciągnął się dymem, odchylając głowę w tył.

– Niby czemu? – Zmarszczyłem brwi.

– Nie rozumiem cię, wiesz? – Zgasił peta w stojącym obok koszu na śmieci i stanął naprzeciwko mnie. Lekko pokręcił głową. – Miałeś dwie laski i nawet nie napomknąłeś: „Stary, dawaj z nami, pomożesz, będzie miło”.

Wytrzeszczyłem oczy, a po chwili wybuchnąłem śmiechem. Spodziewałem się, że podobnie jak ojciec będzie prawił mi kazania na temat moich małych kłamstw, bo James – choć trzymał gębę na kłódkę – jako jedyny z całego miasteczka wiedział, że Marshall Engine należy do mnie. Czasem dawał mi do zrozumienia, że postępując w ten sposób, staję się jeszcze większym chujem, niż w rzeczywistości jestem.

– Dałem sobie radę sam – zapewniłem, nadal rozbawiony.

– Jasne – prychnął, udając obrażonego.

– Przyznaj lepiej, że nie miałeś ochoty wracać do domu – zakpiłem.

Rozłożył bezradnie ręce i wzniósł wzrok ku niebu, jakby tam szukał pomocy.

– Chyba czas się wyprowadzić – westchnął. – To ciągłe gadanie o ślubie Meghan… – Wetknął do ust dwa palce, udając, że za moment zwymiotuje. – Mam dość, brachu, mam dość.

James, mimo że miał na karku trzydzieści dwa lata, nadal mieszkał z rodzicami.

Wygodnicki kutas!

– Wyluzuj, została tylko ona i… – Pstryknąłem palcami, nie mogąc sobie przypomnieć, jak miała na imię najstarsza z sióstr Wallen.

– Mel – mruknął. – Ona jedyna podziela moje zdanie, choć to wariatka.

Przelotnie poznałem jego siostry, wszystkie były cholernie nieznośne. Ona jednak unikała mnie jak zarazy, a ja, chociaż nie pamiętałem jej imienia, doskonale zapamiętałem jej cycki, tyłek, zadarty, pokryty piegami nos i kolorowe kowbojki, które nosiła, a których stukot przy każdym jej kroku doprowadzał mnie do szału.

Mała księżniczka Wallen.

W zasadzie to maleńka.

Mikroskopijna istotka, wzrostem nieprzewyższająca dziesięciolatki.

– Mel… – powtórzyłem idiotycznie, kiwając głową w zamyśleniu. – Przypomnij mi, dlaczego ona również nadal mieszka z rodzicami?

– Widzisz mnie w cukierni? – Popatrzył na mnie jak na idiotę. – Jak sprzedaję cynamonowe bułeczki?

Rodzinna cukiernia Wallenów zbankrutowałaby już po tygodniu, gdyby za ladą stanął ten kretyn. James świetnie radził sobie z cyferkami, ale sprzedawcą był beznadziejnym. Pamiętam, jak opowiadał, że kiedyś matka poprosiła go o pomoc w Sweet Carousel, a on, zamiast sprzedawać ich rodzinny skarb w postaci małych, fikuśnych bułeczek z cynamonem, zjadł je wszystkie.

– No nie… – Podrapałem się po brodzie, przyznając mu rację.

– Właśnie! Gdy Mel kończyła studia, rodzice ściągnęli ją tu, by wróciła i postawiła cukiernię na nogi. Matka wiedziała, że żadne z nas się do tego nie nadaje… – Wzruszył ramionami.

– Poświęciła się? – spytałem z niedowierzaniem.

– Ano, ale wierz mi, przebywanie w jej towarzystwie jest koszmarem i są chwile, gdy mam ochotę wytargać ją za włosy. – Zrezygnowany pokręcił głową i ruszył w stronę drzwi.

Przez chwilę zastanawiałem się nad tym, co mi powiedział. Nigdy nie opowiadał ze szczegółami o swoich siostrach, nie miałem więc pojęcia, jak wyglądała ich sytuacja.

Mała Wallen mi zaimponowała.

Wielkodusznością, oczywiście.

No dobra, cyckami też mi imponowała.

Bardzo.

Spis treści

Playlista

Prolog

Rozdział 1

Landmarks