Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
48 osób interesuje się tą książką
Miłość i tajemnice idą ze sobą w parze
Po bolesnym rozwodzie Tomasz postanawia przeprowadzić się do N., miasteczka, w którym za czasów studenckich spędził lato. Zamierza odzyskać spokój, z dala od dotychczasowego życia i byłej żony. W drodze do N. zabiera ze sobą autostopowiczkę. Kiedy się żegnają, nie wie, że już nigdy nie zobaczy jej żywej…
Tomasz w N. poznaje miejscowego komendanta i aktywnie włącza się w śledztwo w sprawie śmierci kobiety. Jednocześnie zgłębia własne zakamarki duszy, aby znaleźć odpowiedzi na pytania, które powinien był zadać sobie wiele lat temu.
Wkrótce potwierdzi się stara prawda o tym, że miłość i śmierć są nierozłączne…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 230
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Małgorzata Dębska
Kiedyś, może nigdy
Szare volvo już trzecią godzinę wlokło się drogą krajową numer 42. Niby można było przyspieszyć, ale po pierwsze, Tomkowi nie spieszyło się wcale, a po drugie, nigdy nie łamał przepisów. Nigdy – to może za dużo powiedziane, ale od wielu lat nie zapłacił żadnego mandatu. Jechał więc, rozglądając się na boki, jakby ciekawiły go mijane krajobrazy, choć naprawdę nie interesowało go nic. Przez ostatnie dwa lata właściwie rozmyślał tylko o tym, co ze sobą zrobił, dokąd doszedł, gdzie, ile razy popełnił błąd i dlaczego musi zaczynać od początku. Bo to, że musi, było oczywiste, tak jak i to, że od początku właściwie już niczego nie zacznie, bo przekroczył czterdziestkę, a w tym wieku, jak mu się wydawało, niewiele można rozpocząć. Ponure rozmyślania przerwał SMS od matki. Tomek spojrzał na ekran telefonu i postanowił zlekceważyć drugie w ciągu ostatniej godziny pytanie: „Dojechałeś?”. Dopytywała, jakby był dzieckiem. Trochę sam był sobie winien, bo kiedy wyprowadził się od Ali i wynajął mieszkanie, matka odwiedzała go prawie codziennie, a on, rozbity, najpierw roczną separacją, a potem rozwodem, pozwalał jej na to. Wytrzymał jeszcze rok, chodził tymi samymi ulicami, robił zakupy w tym samym markecie, w którym kupowała jego była żona, a nawet pływał w tym samym basenie, i dopiero po upływie kolejnych beznadziejnych miesięcy postanowił wyjechać z miasta, gdzie każdy kąt przypominał mu wspólne życie. Nie było to łatwe, początkowo wydawało się niemożliwe. Zobowiązania formalne i nieformalne stwarzały bariery, które z trudem pokonywał. Potem konsekwentnie stosował jedną taktykę: unikał tych, którzy chcieli go zatrzymać, nachodził tych, którzy mogli mu pomóc. Naciskał znajomych, bliższych i dalszych, rozpytywał, czy wiedzą coś o jakimś wakacie gdzieś daleko od tego miejsca. Stał się namolny, więc dla świętego spokoju doradzono mu wyjazd do N. Niech będzie i N. Prowincjonalna dziura, gdzie diabeł mówi dobranoc – pomyślał. Gdziekolwiek, byle dalej od niej, od tęsknoty i gniewu.
– Powinieneś to przepracować – powiedziała mu z uśmiechem przed rozprawą rozwodową.
– Niech pan nie szuka winy w całym świecie i traktuje to jako doświadczenie, jeszcze jedno doświadczenie w życiu – radził mu jej adwokat, bawiąc się w psychologa.
Po co ona go brała – pomyślał rozdrażniony. Przecież wiedziała, że zgodzę się na wszystko. Adwokat, jakby go usłyszał, zatrzymał się na chwilę przed obrotowymi drzwiami sądu.
– Cieszę się, że nie było problemów. Pani Alicja miała trochę obaw.
Nie chciał rad, ani dobrych, ani mądrych, ani żadnych. Chciał zapomnieć. Zwyczajnie zapomnieć. I nie mógł. Dlatego N. powinno mu się jawić jako spełnienie marzeń. Jednak nie umiał tak o nim myśleć, traktował je jak dobrowolne wygnanie. Jedynie matka była zadowolona.
– Chciałeś, to masz – powiedziała, gdy oznajmił jej, że się wyprowadza.
– Przecież byłeś tam kiedyś, na jakichś wakacjach u siostry ojca. W klasie maturalnej?
– Nie, po pierwszym roku. I to na obozie studenckim. U nich tylko na obiedzie i musiało być nudno, bo zupełnie o tym zapomniałem.
– Ale jak już będziesz, to powinieneś pójść na cmentarz. Nie mieli dzieci, pewnie grób zaniedbany.
Obiecał, że to zrobi. Dlaczego, gdy już przyjedzie do nudnego, małego N., miałby nie odszukać grobu wujostwa? Rano tego ostatniego dnia starego życia wrzucił na tylne siedzenie samochodu dwie duże torby, dwie kolejne władował do bagażnika i z tym dorobkiem z ostatnich dwudziestu kilku lat wyruszył w nieznane. Co za różnica, gdzie będzie beznadziejnie – pomyślał. Jakby wbrew sobie, wyjeżdżając z miasta, zawrócił na ulicę, przy której kiedyś mieszkał, i zobaczył ją z daleka. Szła z ich wspólnym psem na spacer. No tak, mógł się tego spodziewać. Widok jej szczupłej sylwetki w czarnych obcisłych dżinsach towarzyszył mu przez czterysta kilometrów podróży.
Według nawigacji została jeszcze niecała godzina jazdy, gdy na poboczu szosy zobaczył wymachującą ręką dziewczynę. Może minąłby ją, gdyby nie było mu tak beznadziejnie lub gdyby obok siedziała Ala i, jak zwykle, wyperswadowała mu chęć zabrania jej, mówiąc coś w rodzaju: nie wiadomo kto to, mogła się zastanowić, zanim ruszyła w drogę. Może wtedy pojechałby dalej. Jednak tego dnia, tak jak zresztą od wielu miesięcy, na siedzeniu obok nie było nikogo i mógł się zatrzymać. Zrobił to właściwie w ostatniej chwili, dość gwałtownie, więc dziewczyna odskoczyła nieco przestraszona. Opuścił szybę i zapytał obcesowo:
– Dokąd?
Nie speszyła się.
– Pan może do N.?
– Tak, wsiada pani?
– No pewnie – odpowiedziała, uśmiechając się.
– Proszę zapiąć pasy.
– Już się robi.
Usiadła wygodnie, wyciągając przed siebie szczupłe nogi w krótkich spodenkach.
– Ciepło – westchnęła. – Dobrze, że ma pan klimatyzację.
– Nie boi się pani tak na stopa?
– Dziś pierwszy raz – powiedziała rozbrajająco szczerze. – Kolega mnie tu podwiózł, skręcał na Warszawę, ale nie czekałam długo. Podjechał pan w dziesięć minut. Z N. wrócę już normalnie, pociągiem.
– Czyli nie jest pani z N.?
– Nie, ja… jadę tam kogoś odwiedzić.
Spojrzał wymownie na mały złoty plecaczek, który trzymała na kolanach.
– Tak bez bagażu w te odwiedziny? – stwierdził raczej, niż zapytał.
– No tak, bo to niespodzianka i nie mogę z różnych powodów zostać dłużej. Chociaż w N. jest pięknie o tej porze roku – rozmarzyła się.
– Nie mam pojęcia, jak jest w N. – mruknął niepotrzebnie, bo to sprowokowało dziewczynę do pytania.
– To pan tam też na krótko?
– Nie, na długo – odburknął.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Tomek rozglądał się po okolicy, słoneczny początek maja spowodował, że krajobraz tonął w zieleni. Kątem oka spojrzał na pasażerkę. Miała niewiele więcej niż dwadzieścia lat. Grzywka jej farbowanych na rudo włosów sięgała poza linię brwi. Zatrzymywała się na rzęsach, co zawsze drażniło go u pacjentów. Uśmiechała się lekko ni to do niego, ni to do siebie i nerwowo skubała pasek plecaka. Usłyszał cichą melodyjkę z komórki. Gwałtownie pociągnęła za suwak zakończony metalowym misiem i wyjęła telefon, ale nie odebrała połączenia, nie spojrzała nawet na ekran. Znał to misiowe logo, ale nie umiał sobie przypomnieć nazwy.
– Proszę porozmawiać, nie przeszkadza mi to – odezwał się.
– Nie, to ma być niespodzianka.
– Wie pani, kto dzwoni?
– Tak.
– Aha, rozumiem.
Popatrzyła na niego uważniej.
– A pan? Lubi pan niespodzianki?
– Niespecjalnie.
Znów zapanowało milczenie. Pomyślał, że jego odpowiedź sprawiła jej zawód, bo odwróciła twarz w prawą stronę. Wjeżdżali do N.
– Proszę mnie tu wysadzić – powiedziała nagle, zanim zdążył spytać, gdzie chciałaby wysiąść.
– Tu? To chyba dobre kilka minut od centrum. – Spojrzał na nawigację.
– Tak będzie dobrze, dziękuję za podwiezienie. – Uśmiechnęła się, odgarniając z oczu pomarańczowe włosy. Odwzajemnił uśmiech.
Gdy wysiadła, w lusterku zobaczył, jak wyjmuje komórkę i zagryzając dolną wargę, czeka na połączenie. Ruszył przed siebie, naiwnie sądząc, że więcej już jej nie spotka. Nie przypuszczał też, że wkrótce myśl o niej zdominuje jego życie.
***
Miasto powitało go pełnym słońcem. Jechał wolno, rozglądając się na boki. Nie, nie poznawał N., było na pewno inne niż przed dwudziestu kilku laty. Właściwie wszystkie wspomnienia z tamtego czasu się zatarły. Wrócił do domu opalony, wypoczęty, z głową w chmurach, jak to zawsze on, niefrasobliwy i radosny. Poznał wówczas jakichś ludzi, ale kontakt z nimi szybko się urwał i dziś już nawet nie pamiętał, czy to byli miejscowi, czy może inni uczestnicy wakacyjnego obozu. Gdyby nie nawigacja, nie trafiłby na Polną, gdzie przez Internet wynajął mieszkanie. Nie wiedział, jak długo zostanie w mieście, lata czy tylko miesiące, dlatego nie martwił się, jak będzie wyglądało, zależało mu tylko na miejscu parkingowym. Kierując się wskazówkami nawigacji, skręcił w prawo, przejechał ostatnie trzysta metrów i stanął pod blokiem numer 5, we właściwym miejscu.
Mieszkanie było zupełnie nijakie. Ani ładne, ani brzydkie, przeciętne. Przypuszczał, że zapomni, jak wyglądało, gdy tylko je opuści. W przedpokoju postawił część przywiezionych rzeczy. Dwie torby, nierozpakowane, wrzucił do szafy, resztę postanowił przynieść z auta później. Poszedł do miasta. W telefonie sprawdził polecane przez TripAdvisor restauracje i szybko ruszył przed siebie. Knajpka, do której zmierzał, znajdowała się o kilka przecznic od jego nowego mieszkania. Szedł teraz główną ulicą, która prezentowała się całkiem nieźle. Widać było dobrze wydane pieniądze z Unii Europejskiej. Porządna kostka, oświetlenie, odnowione fasady budynków, zadbana zieleń – wszystko to przyciągało oko. Witryny sklepów kusiły produktami znanych marek. Zdziwił go ruch panujący w centrum. Miasto żyło festynem, który miał, jak wynikało z rozwieszonych banerów, rozpocząć się za dwa tygodnie i trwać przez cały weekend. Wszędzie wisiały wielkie afisze, kolorowe bilbordy i plakaty zapraszające na obchody 250. rocznicy nadania N. praw miejskich. Tomasz szedł równym krokiem, próbując nie zwracać uwagi na hałaśliwą radość miasta. Witryny sklepów przystrojone lokalnym herbem wydały mu się śmieszne. Jacyś ludzie hałaśliwie dyskutowali, gdzie za tych kilkanaście dni najlepiej będzie rozstawić scenę, bardziej po lewej czy prawej stronie. Grupa młodzieży rozstawiała sztalugi, na których, jak się domyślał, miały być wyeksponowane fotografie N. zmieniającego się na przestrzeni lat. Wokół rynku uwijali się ogrodnicy, sadząc nowe kwiaty na gazonach i kosząc trawniki. Te przejawy energii złościły go. On jej nie miał. To, co wydarzyło się w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy, odebrało mu chęć do jakiegokolwiek działania. Pędząca na hulajnodze kilkuletnia dziewczynka zmusiła go do nagłego uskoku. Młodziutka kobieta, która biegła za nią, krzyknęła „przepraszam” i popędziła za uciekinierką. Może gdyby mieli z Alą dzieci, istniałby mimo wszystko jakiś cel. Może wtedy, ze względu na nie, musieliby ze sobą rozmawiać, coś wspólnie ustalać, a może wcale by się nie rozstali. Im dłużej o tym myślał, tym mocniej czuł, że tworzy fikcję. Jakie dzieci? Żadne z nich nie chciało dzieci. Właściwie o tym nie mówili, oprócz jednej jedynej rozmowy na początku związku. Siedzieli wtedy, trzymając się za ręce, na korytarzu uczelni, czekając na rozpoczęcie wykładu.
– Musimy coś ustalić – powiedziała.
– Co? – spytał, myśląc tylko o tym, czy tego wieczoru też zaprosi go do siebie.
– Żadnych dzieci. Nigdy.
Kiwnął potakująco głową. Wtedy przyrzekłby jej wszystko. Nie wrócili już do tamtej rozmowy.
Po roku znajomości przedstawił Alę rodzicom.
– Nie żeń się z nią – radził mu ojciec. – Nie jest dla ciebie. Nie sprostasz.
Wtedy te słowa uraziły go głęboko, tak bardzo, że przez długi czas nie odzywał się do ojca.
Odnalazł wciśnięty między dwie stylowe kamieniczki lokalik. Zamówił obiad i przez szybę zaczął znów przypatrywać się miastu.
Pierwszy tydzień, który spędził w N., zlał się w pamięci Tomka w jeden dzień. Rozpakował do końca walizki, wrzucił byle jak rzeczy do szuflad i szaf, zameldował się w ośrodku zdrowia, gdzie przyjęto go dość serdecznie, i rozpoczął pracę. Przychodnia była niewielka, a koledzy wydawali się sympatyczni. Przedłużał godziny przyjmowania pacjentów, bo nie bardzo wiedział, co ma robić z popołudniami. Kilka razy z trudem opanował chęć zadzwonienia do Alicji, ale któregoś wieczoru zatelefonował. Nie odebrała i nie oddzwoniła. W słoneczną sobotę kupił rower i postanowił zwiedzać okolicę. Pierwszego dnia przejechał czterdzieści kilometrów. Na kolejny weekend zaplanował nieco dłuższą trasę. Już wsiadał na rower, kiedy zadzwoniła Ala. Przez chwilę bezmyślnie gapił się na jej imię wyświetlone na ekranie telefonu, potem pojawiła się ciekawość, pomieszana z niepokojem, w jakim celu dzwoni.
– Cześć, długo nie odbierałeś, mam sprawę.
– Cześć, nie słyszałem, jaką? – skupił się, by jego głos brzmiał obojętnie. Przez głowę przemknęło mu, że może ona ma ten sam problem.
– Wyjeżdżam na trochę, cztery, pięć tygodni. Zależy, jak się rozwiną badania. Musisz wziąć Leksusa. To także twój pies. – Jej pouczający ton niemiło zabrzmiał mu w uszach.
– Wiem, także mój, dobrze – odpowiedział, zastanawiając się, jak zamknie sześćdziesięciokilowego psa w małym mieszkaniu.
– Co proponujesz?
– Pół drogi? W przyszły poniedziałek po południu? Napiszę SMS-a, o której.
– Zgoda, sama przyjedziesz? – Przełknął nerwowo ślinę.
– Nieee, poproszę Maćka, muszę się pakować. Lecę w środę.
– Aha.
– No i jeszcze jedno, nie zdążyłam go zaszczepić, podam książeczkę…
– Jak to nie zdążyłaś? Od kwietnia?
– No nie zdążyłam. Znów zaczynasz? Myślisz, że tylko ty masz coś do zrobienia?
– Miałem chyba trochę więcej, pamiętasz? Wyprowadzałem się.
– I jeszcze nie zabrałeś wszystkiego, nie zdążyłeś ustalić, co robimy z domem, a ja muszę wiedzieć, na czym stoję! Nie chciałam o tym teraz mówić, ale musisz się pozbierać i trzeba się wreszcie rozliczyć. Kluczysz już kilka miesięcy.
Ton jej głosu stawał się nieprzyjemny. Pomyślał, że nie ma sił na taką rozmowę. Miała rację, powinni już dawno zakończyć sprawę podziału majątku. Zostawił wszystko do jej dyspozycji na jakiś czas, ale ten okres pewnie niepotrzebnie się przedłużał. Niczego nie zmieni, niczego nie poprawi.
– Masz rację, jak wrócisz, ustalimy ostatecznie.
– W porządku, przemyśl to sobie. Jeżeli nie zamierzasz tu wracać, spłacę dom.
– Dobrze, pogadamy po twoim powrocie. Podrzuć psa. Cześć.
– No cześć.
– Zniósł rower z powrotem do piwnicy. Chęć na przejażdżkę minęła, postanowił pogapić się w telewizor i napić piwa. Na klatce minął sąsiada, jak mu się zdawało, z wyższego piętra. Spotykali się co rano przy wejściu, wymieniając uprzejmości.
– Sąsiad już po eskapadzie – zagadnął tamten, wskazując głową na kask.
– Nie, nie, zmieniłem zdanie.
Wydawało mu się, że mężczyzna mierzy go wzrokiem od stóp do głów. Poczuł się niezręcznie.
– Szkoda, dzień ładny… To może zaproszę do siebie? Na balkon? Przy herbacie z cytryną pogadamy – zaproponował, wskazując głową na reklamówkę z cytrynami i woda mineralną.
– Dziękuję, może innym razem.
– Cóż, trudno, sąsiedzka rozmowa bywa cenna.
– To może pan do mnie wpadnie jutro do pracy, bo widzę jakiś stan zapalny spojówek, a w domu nie mam recept. No i przy okazji sprawdzimy ostrość wzroku.
Mężczyzna speszył się.
– O! Jest pan lekarzem? Skorzystam chętnie z zaproszenia, bo coś z tymi oczami nie tak, dużo siedzę przy komputerze i rzeczywiście od jakiegoś czasu pieką, ale nie miałem wolnej chwili… Tu u nas pan przyjmuje? Na Polnej?
– Nie, na Różanej, ale to przecież niedaleko.
– Całkiem blisko, dla mnie jeszcze lepiej, pracuję naprzeciwko.
– Po drugiej stronie jest chyba komenda policji…
– No właśnie.
– To do zobaczenia.
Tomek uśmiechnął się i zatrzasnął drzwi. Zmarnowany dzień. Kiedyś zaakceptowałby tę sytuację i robił swoje, dziś nie potrafił. Dziwiło go, że tak łatwo się poddał. Na skraju młodości, która wciąż była dla niego oczywista, pozwolił omamić się spokojnemu życiu. Odebrało mu czujność, by nagle zniszczyć wszystko. Kiedy zaczęło się dziać źle? Zastanawiał się nad tym tyle razy i nie znalazł odpowiedzi. Analizował, próbował wrócić pamięcią, by znaleźć ten moment, osaczyć go, wyłowić – jak brud zatykający swobodny odpływ wody – i płynąć dalej. Ale nie mógł go odszukać. Pobrali się tuż po studiach i powoli, systematycznie zaczęli układać wspólne życie. Wydawało mu się, że byli doskonale dobrani. On wesoły, dość niefrasobliwy, mobilizujący się, gdy potrzeba. Ona ambitna i konsekwentna. Podzielili się rolami, on pracował, ona robiła karierę, ale zawsze byli razem, zawsze blisko. Wiedział, że wielu im zazdrości, i był dumny ze stworzonego z Alą związku. I nagle, nagle oczywiście dla niego, prawie dwa lata temu, kiedy wracali z ferii, powiedziała przy kolacji, że muszą się rozstać.
Zastygł z widelcem uniesionym do ust.
– Głupi żart – mruknął. – Nie dowcipkuj w ten sposób.
– Nie żartuję, musimy to obgadać.
Popatrzył na jej twarz, w oczy – była skupiona i poważna.
– Co ty mówisz? O co ci chodzi? – zapytał, wciąż jeszcze biorąc to za idiotyczny żart.
Wstała od stołu i podeszła do niego z tą nieruchomą twarzą, w której nie dopatrzył się śladu emocji. Zwykle wyglądała tak, gdy była skupiona na pracy. Pochyliła się nad nim tak, że poczuł się jak uczniak.
– Jestem poważna. To koniec nie utrudniaj mi, nie utrudniaj sobie i spójrz na nas: już od kilku lat nie istniejemy.
– Co?! Co ty wygadujesz?! Masz kogoś?!! – krzyknął i nie zawstydził się swego krzyku, bo przemknęła mu myśl, że tak odpędzi demony.
– Nie. – Była spokojna. – Po prostu nie mogę już tak dłużej żyć.
– Jak?
– Tak jak dotąd. Nie rozwijamy się jako związek, nudzimy się, zjada mnie rutyna.
– I tylko tyle?
– Jakie tylko? To aż tyle! Nie chcę zmarnować życia, stojąc w miejscu. Wybacz, to zabrzmi pewnie zbyt okrutnie, ale czuję, że mi przeszkadzasz.
Zabolało. Wyszedł na zewnątrz, tak jak stał, w podkoszulku. Długo nie potrafił wrócić do hotelowego pokoju, przegoniło go stamtąd dopiero przenikliwe zimno wieczoru. Rano, nie odzywając się do siebie, wrócili do domu, albo raczej miejsca, w którym do tej pory żyli razem. Po dwóch dniach się wyprowadził.
***
Rower młodszego chłopca zahamował gwałtownie.
– Tam ktoś siedzi. – Wskazał głową kierunek.
– E, nie… chyba nie – powiedział niepewnie starszy.
– Ja w każdym razie wracam, tu dzisiaj jest okropnie.
Błoto z kałuży po wczorajszym deszczu, w którą nieostrożnie wjechał, ochlapało mu gołe łydki i spodenki. Nieudolnie próbował zetrzeć je dłonią z nóg.
– Żartujesz? Przejechaliśmy dopiero dwanaście kilometrów. – Starszy spojrzał na licznik przyczepiony do kierownicy. – Musimy jeszcze drugie tyle, bo przegramy.
– Ale tam naprawdę ktoś siedzi…
Popatrzyli obydwaj w stronę bocznej alejki, porośniętej niskimi krzewami przekwitającego bzu. Na jej końcu, w pobliżu wysokiego drzewa majaczyło coś, co przypominało ludzką sylwetkę. Starszy z chłopaków wsiadł na rower i rzuciwszy pełne złości „zaczekaj”, ruszył przed siebie. Kiedy się zbliżył, zobaczył siedzącą tyłem do niego, opartą o pień drzewa, nieruchomą kobiecą postać. Serce zaczęło mu bić mocniej, zsiadł z roweru i nie wypuszczając kierownicy z rąk, podszedł kilka kroków naprzód. Kobieta nie poruszyła się. Chłopak przełknął ślinę i powściągając chęć ucieczki z tego miejsca, zapytał:
– Nie potrzebuje pani pomocy? – Ponieważ nie uzyskał odpowiedzi, zrobił kilka kroków do przodu. Teraz wyraźnie widział jej głowę opadłą na piersi, pasma rudych włosów oplatające szyję, zaokrąglone plecy rysujące się pod dżinsową kurtką, krótką zieloną spódniczkę, która ledwie zakrywała uda. Widok poraził go i uskrzydlił. Po chwili był już obok brata, krzycząc:
– Dzwoń do taty, dzwoń do taty! – Po czym wyszarpnął z kieszeni swój telefon i odwracając się w kierunku opuszczonego miejsca, zaczął drżeć.
***
Ala zadzwoniła, żeby powiedzieć, że jednak przywiezie psa sama. Nie tłumaczyła, dlaczego zmieniła plany, a on nie pytał. Przyjechał dużo wcześniej i czekał. Zgodnie z jego przewidywaniami pojawiła się na parkingu punktualnie. Zanim wysiadł z samochodu, patrzył, jak przechyla się, odwracając się przez ramię, by zapiąć psu smycz, jak drapie go pieszczotliwie za uchem. Opuścił szybę i kiwnął jej na przywitanie głową. Czekał, aż podejdzie.
– Cześć, tu masz kaganiec, zapasową obrożę, książeczkę. Legowiska nie przywoziłam – powiedziała szybko, nie patrząc mu w oczy.
Pies łasił się do niego radośnie.
– Nie wiem, kiedy wrócę, może kilka tygodni, może trochę dłużej, ale odbiorę go najszybciej, jak będę mogła. Pamiętaj o szczepieniu i spacerach…
– Wiem – przerwał jej. – Pamiętam.
– No to dobrze. – Kucnęła przy zwierzęciu i pogłaskała je po łbie.
– Ala…
– Nie zaczynaj – powiedziała szorstko i szybkim krokiem odeszła do swojego auta. Cieniutka sukienka w kwiaty lekko falowała przy każdym jej kroku. Odwrócił się.
– Chodź, Leksus, pobiegamy – zwrócił się do psa i ruszył w stronę łąki za parkingiem. Nie patrzył, jak odjeżdża.
W drodze powrotnej, tuż przy wjeździe do miasta, zatrzymał go korek. Pomyślał, że doszło do jakiegoś wypadku, z daleka migały światła karetki, policja przepuszczała samochody jednym pasem, szło opieszale. Właściwie nigdzie mu się nie spieszyło, ale sapiący mu nad głową Leksus i wspomnienie niedawnego spotkania z byłą żoną powodowały rozdrażnienie. Do tego dołączył parny wieczór. W pewnym momencie zrównał się z blokującą szosę karetką. Nigdzie nie zauważył samochodów, które mogłyby uczestniczyć w kolizji, żadnych aut na poboczu.
– To nie wypadek, coś innego – mruknął do psa i ręką przesunął psią mordę, która zawisła mu nad uchem.
– Siadaj, Leksus, bo dostaniemy mandat.
Pies wysunął język i polizał go po szyi, a potem, jakby zrozumiał polecenie, wyciągnął się na tylnym siedzeniu. Policja sprawnie kierowała ruchem, więc szło dość szybko. Podjechał kilka metrów bliżej. Wydawało mu się, że dostrzega sylwetkę sąsiada ubranego w mundur. Stał odwrócony tyłem do jadących gęsiego aut, wpatrzony w przestrzeń rozciągającą się tuż za szosą. Po chwili podszedł do niego inny policjant, w ręku trzymał mały złoty plecak. Wymienili kilka zdań. Policjant uniósł dłoń w rękawiczce do góry, podnosząc plecak na wysokość oczu. Tomek zapatrzył się na ten obrazek. Z zamyślenia wyrwał go krótki klakson. Auta przed nim ruszyły, te za nim chciały dostać się do miasta. Szybko odwrócił głowę od sceny po prawej stronie i zastanowił się, dlaczego tak go zaintrygowała.
***
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Kiedyś, może nigdy
ISBN: 978-83-8373-396-8
© Małgorzata Dębska i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Agata Sawicka-Korgol
KOREKTA: Anna Grabarczyk
OKŁADKA: Magdalena Muszyńska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek