Każdy śnił swój sen - Julia Fiedorczuk - ebook

Każdy śnił swój sen ebook

Julia Fiedorczuk

0,0
20,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Gdy świat dostrzega wreszcie nadmierne uwikłanie w postęp i konsumpcjonizm, a zmiany klimatyczne stają się coraz bardziej odczuwalne, temat dekompozycji oraz powrotu do dzikości staje się wiodący w sztuce i nauce. W osadzonej w tych realiach codzienności i wspomnieniach bohaterki to jednak nie wrażliwość artystyczna ani teorie naukowe, a cielesność, erotyka, relacja i wolność grają pierwsze skrzypce.

Opowiadanie Julii Fiedorczuk cechuje oniryzm i melancholia. Prekursorka ekopoetyki w literaturze polskiej w intrygujący sposób ukazuje relację bohaterki z naturą — tą w niej i wokół niej.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Julia Fiedorczuk
Każdy śnił swój sen
Epoka: Współczesność Rodzaj: Epika Gatunek: Opowiadanie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 23

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Julia Fiedorczuk

Każdy śnił swój sen

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN-978-83-288-5738-4

Każdy śnił swój sen

Dekompozycja rządziła w ostatnim sezonie, już po prostu wszyscy, wszyscy trąbili o tym samym: warsztaty z undoingu, kursy twórczego wymazywania, plastikożerne grzyby. Jak przerobić coś na nic, zastanawiali się naukowcy i artyści wszystkich dziedzin, a także wszelkiej maści dyletanci. Jak, w jaki sposób i w jakim stylu przywrócić pustkę, unieważnić takie czy inne dzieło ludzkich rąk czy maszyn. I zrobić miejsce na dzikie. Bo dzikie było na topie od długiego czasu — przecież nie mówię niczego nowego. Im czegoś mniej w realu, tym więcej w wirtualu: zawsze byliśmy podszyci melancholią. Odkąd przestaliśmy kontaktować się z przyrodą — bo obumierała niemal tak szybko, jak nasze możliwości doświadczenia czegokolwiek, co nie wyświetlało się na ekranie — bez przerwy o niej gadaliśmy. Bez przerwy do niej wracaliśmy, a im bardziej wracaliśmy, tym bardziej ona się wycofywała, aż ktoś gdzieś napisał, że jedyne, na czym można w końcu polegać, to rozkład. Dzikie życie, piękne gnicie, nowe pole sztuki. A więc pleśń na portretach ojców tej cywilizacji, rozpad starych płócien, układów scalonych i kości. Agenci tego rozpadu. A więc muzyka dzieląca dźwięk na czworo, na ośmioro, jakby to był sznurek spleciony z wielu włókien, z buczenia odległych ciał i ciszy nabrzmiałej zapowiedzią wszelkiej muzyki, także i tej, w której to my bywaliśmy nutami. A więc teatr przerywanych gestów.

Zaskoczyło. Poszło jak wirus.

Najgłośniejszy festiwal dekompozycji, Zerzetsungfestival, odbył się tamtej wiosny w Berlinie. Zjechała się ludzkość z całej Europy, żeby obserwować rozpad, uczestniczyć w rozpadzie i celebrować rozkład wytworów swojej cywilizacji — wszystko w poszukiwaniu utraconego momentu prawdy. Mieliśmy coraz mniej czasu, a na swój pokrętny, wykalkulowany sposób zaczynaliśmy rozumieć: jeśli to, co realne, dotąd nam umykało, to w tym momencie szanse na spotkanie były już naprawdę nikłe...

Sprowadzono mikroorganizmy z czterech stron świata, dzikie i hodowlane — niech jedzą.