Jeszcze będziesz szczęśliwa - Magdalena Madejska - ebook

Jeszcze będziesz szczęśliwa ebook

Magdalena Madejska

4,4

Opis

Los przynosi nam czasem to, co wydaje się nie do udźwignięcia.

 

W życiu Dagmary wszystko układało się tak, jak pragnęła: wspaniały mąż, własna firma, oddani przyjaciele. Do pełni szczęścia brakowało jej tylko jednego. 

Gdy wydawało się, że marzenia kobiety się spełniają, los postanowił z niej zakpić i odebrać to, co najbardziej kochała. Niespodziewanie, każdy dzień staje się walką: z samą sobą i otaczającą rzeczywistością. 

Z pomocą przychodzą najbliżsi. Dzięki nim Dagmara spróbuje podnieść się z kolan po ciosie, jaki otrzymała.

 

Czy jej się uda? Czy będzie potrafiła odnaleźć w sobie siłę, by zawalczyć nie tylko o siebie?




Wzruszająca, pełna ciepła historia o przyjaźni, rodzinie i nadziei na to, że nawet w najtrudniejszych chwilach gdzieś za chmurami świeci słońce…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 343

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (27 ocen)
15
8
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
adazet

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna emocji i bardzo prawdziwa opowieść o tym, jak bardzo kruche jest szczęście I trzeba doceniać każdą chwilę. Książka przepełniona smutkiem I rozpaczą, ale także miłością I nadzieją. Polecam
20
Felicja

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna powieść, nastrojowa, emocjonalna. pełna bólu i cierpienia, ale także nadziei i szczęścia. Powieść napisana jest ładnym językiem, lektura to sama przyjemność. Polecam ogromnie, szczególnie jeśli często się wzruszacie podczas czytania.
20
Kathy_W

Nie oderwiesz się od lektury

„Jeszcze będziesz szczęśliwa” Magdaleny Madejskiej to historia młodej kobiety, Dagmary, której życie nieoczekiwanie rzuca pod nogi przeszkodę, pozornie nie do pokonania. Przeszkodę do bycia szczęśliwą, do czerpania radości z codzienności, do patrzenia w przyszłość z nadzieją i radosnym oczekiwaniem co przyniesie kolejny dzień. Zapoznawszy się z historią bez wahania podjęłam się objęcia jej patronatem. Ta powieść doskonale wpisuje się w to, co chętnie czytam, mimo że doskonale wiem, iż złamie mi serce. * Swojscy bohaterowie sprawiają, że bez problemu można się z nimi utożsamiać. Umiejętne przedstawienie charakterów postaci poprzez działanie i słowa, a nie suche opisy czynią je jeszcze bliższymi sercu i niemal rzeczywistymi. Tak naprawdę każdy z wykreowanych przez Magdalenę Madejską bohaterów mógłby być żywym człowiekiem. W tej powieści poruszamy się w dość niewielkim gronie postaci, towarzyszymy im w codziennych czynnościach, dramatach oraz mniejszych i większych radościach. Główn...
20
ewelka511

Nie oderwiesz się od lektury

"Jeszcze będziesz szczęśliwa" debiutującej autorki Magdaleny Madejskiej to historia z kategorii tych, które zapadają głęboko w pamięć i serce. Bohaterowie stają nam się bliscy, ich troski i radości odczuwamy intensywnie. Nadal rozważam, jak mogłyby potoczyć się dalsze losy Dagmary i pozostałych postaci, liczę na kontynuację. Dagmara wiedzie, wydawałoby wymarzone życie. Kochający mąż Radosław, dobrze prosperująca firma, oddani przyjaciele. Krok po kroku realizuje swoje marzenia, pragnienia. Do pełni szczęścia brakuje tylko dziecka, który dopełni ich rodziny. I kiedy kobieta widzi upragnione dwie kreski na teście, los wystawia ją na okrutną próbę. Świat traci swoje barwy, a to, co miało być piękne szarzeje, a wypełniający ją ból przyćmiewa radość. Ogromnym wsparciem dla niej stają się przyjaciele i rodzina, którzy po prostu są i czekają, aż pozwoli sobie pomóc. Czy Dagmara odnajdzie powód, by walczyć? Jakie wyzwania czekają na przyszłą mamę? Autorka z dużą wrażliwością odd...
10
Zaczytana01

Nie oderwiesz się od lektury

Nie czytałam jeszcze tak bardzo emocjonującej książki a tym bardziej debiutu! Tak to kolejny wspaniały debiut, o którym zapewne nie wiele z Was słyszało. A zapewne to tylko dlatego, że nie dość, że to debiut to jeszcze autorka sama ją wydała. "Mówią, że najlepszym lekarstwem jest czas. Ale to nieprawda. Najlepszym lekarstwem jest ludzka życzliwość i obecność drugiego człowieka." Ten cytat idealnie przedstawia całą tą historie. Jest to książka z niezwykłą gamą uczuć, emocji. Nie miałam pojęcia, że tak bardzo można się zżyć z bohaterami książki. Cierpiałam razem z nimi, cieszyłam się, obawiałam się, zastanawiałam się co przyniesie kolejny dzień dla bohaterki. Pokochałam Dagmarę całym sercem od samego początku tak samo jak i postacie drugoplanowe. Autorka stworzyła niebywałą historię wraz z niesamowitymi bohaterami. Nie jest to kolejna książka, gdzie kobieta po stracie bliskiej osoby szybko zapomina o niej i zakochuje się w kolejnej. Nic z tych rzeczy. Tutaj jest pokazane prawdziwe ci...
10

Popularność




 

Magdalena

Madejska

Jeszcze

będziesz

szczęśliwa

 

Redakcja: Joanna Krystyna Radosz

Korekta: Marta Jaworska

Skład i łamanie: Magdalena Batko – Tak się składa

Projekt okładki: Magdalena Batko

Zdjęcie: FreeImages.com (enrika79)

 

Wydanie I, Sejny 2022

 

© Copyright by Magdalena Madejska

 

ISBN: 978-83-964402-1-1

 

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Imiona, nazwiska, postacie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiekzbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami, instytucjami, przedsiębiorstwami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

 

Iwonie – mojej pierwszej i najwierniejszej Czytelniczce

 

Prolog

Wpatrywała się w przypływające i odpływające fale. Wiał silny wiatr. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, do niej to jednak nie docierało. Czuła jedynie pustkę w miejscu, w którym kiedyś było jej serce i tęsknotę, tak ogromną, że sprawiała fizyczny ból. Jeszcze kilka tygodni temu była szczęśliwa, pełna radości i wiary w ludzi. Miała plany, marzenia, miłość… Dziś była wypłowiałą wersją dawnej siebie. Chyba jedynie siłą przyzwyczajenia wstawała rano, po to tylko, żeby w środku nocy, po wielu godzinach prób, w końcu zasnąć.

Nie płakała. Już nie. Łzy kiedyś się kończą, pozostaje tylko ból.

„Boże… Dlaczego?” – zadawała ciągle to samo pytanie. Przecież byli młodzi, mieli przed sobą całe życie. Byli szczęśliwi. Tak cholernie szczęśliwi.

Przed oczami, jak sceny z filmu, stawały kolejne wspomnienia. Wyjazd na narty do Szwajcarii. Jej upadki i jego radosny, zaraźliwy śmiech. Gorąca herbata z rumem przy kominku. Niedzielne poranki ze śniadaniami w łóżku. Słowa małżeńskiej przysięgi, wypowiadane przecież tak niedawno. Ostatnia Wigilia… Pierwsze wspólne świąteczne drzewko w ich wspólnym mieszkaniu. Jego dłonie masujące jej kark. Usta całujące do utraty tchu. Uśmiech, spojrzenie…

Nagle to wszystko się skończyło. Nie było już nawet jego irytującego ustawiania miliona drzemek w budziku, bałaganu w kuchni po gotowaniu, głośnego słuchania piosenek jego ulubionego zespołu, których ona nie cierpiała, ale za które teraz oddałaby tak wiele.

Nie czuła się na siłach, by wrócić do mieszkania, w którym na każdym kroku czaiły się wspomnienia, gotowe uderzyć z niewyobrażalną siłą. Nie miała odwagi spojrzeć w przyszłość bez jego silnego ramienia obok, oczu patrzących z czułością i wrodzonego optymizmu, jakim zarażał wszystkich dokoła.

Miała dwadzieścia osiem lat i w jednej chwili straciła wszystko.

Pozostała tylko pustka w sercu… i małe serduszko, które biło teraz chyba także i za nią.

 

1.

Zaledwie Dagmara wyszła z lodziarni, oślepiły ją promienie słońca. Już wcześniej upał sprawił, że sukienka przykleiła jej się do ciała, ale teraz, po wyjściu z klimatyzowanego lokalu, poczuła, jak fala gorąca prawie odbiera jej oddech. I chociaż w lodziarni panował nieznośny chłód, to chętnie by tam wróciła. Szybkim krokiem udała się jednak do pobliskiego parku. Cieszyła się, że wzięła mrożone napoje – w takiej temperaturze lody stopiłyby się, zanim odnalazłaby Radka i Krzyśka z rodziną.

Kiedy weszła na teren parku, ruszyła w kierunku, gdzie się umówili. Już z daleka dostrzegła sylwetkę męża. Zatrzymała się i przez chwilę obserwowała iście sielankową scenę. Radek ganiał Zuzię, wydając z siebie bliżej niesprecyzowane odgłosy. Dziewczynka z piskiem kluczyła między innymi dziećmi na placuzabaw. Dagmara kilka razy aż otworzyła usta, żeby ostrzec małą przed zderzeniem z kimś lub czymś, ale jakimś cudem Zuziazawsze w ostatniej chwili omijała przeszkody. Uśmiechnęła się na ten widok, jednak gdzieś w środku pojawił się też ucisk.

Starali się o dziecko już ponad pół roku i nadal nic z tego nie wychodziło. Dagmara była coraz bardziej sfrustrowana. Nic nie pomogła wizyta u ginekologa, który próbował ją uspokoić i powiedział, że jeszcze jest za wcześnie na to, aby się martwić.

Na co dzień rzadko mieli okazję przebywać w towarzystwie dzieci. Dziś umówili się z kuzynem Radka i jego rodziną, którzy akurat przyjechali do gdańskiego zoo z okazji dnia dziecka. Dagmara wiele razy widziała już Zuzię i za każdym razem była pod wrażeniem tego, jak rezolutna i kochana jest to dziewczynka. Pamiętała, jak podczas jednego ze spotkań Zuzia z wypiekami na twarzy opowiadała jej o tym, jak niedaleko domu znalazła małego ptaszka ze złamanym skrzydłem. Albo gdy na placu zabaw przybiegła do mamy po chusteczkę, kiedy jedno z dzieci miało okropny katar. Teraz stała i patrzyła na nią jak zaczarowana, a instynkt macierzyński szalał w niej jak morze podczas sztormu. Pragnienie posiadania dziecka było aż bolesne, tym bardziej że wiedziała, iż jej mąż także o tym marzy. Widziała, jaką radość sprawia mu zabawa z córką kuzyna.

Przypomniała sobie, jak któregoś razu Zuzia upadła i rozbiła sobie kolano. Radek bez słowa wziął ją na ręce i szybko zaniósł do domu, w międzyczasie opowiadając jej historie o księżniczkach i rycerzach, aby odwrócić jej uwagę od bolącej nóżki. Albo wtedy, gdy wpadli do nich bez zapowiedzi, bo akurat wracali z wesela znajomych i okazało się, że Zuzia jest chora. Tylko Radek umiał ją przekonać do zażycia antybiotyku. Tak, miała pewność, że Radek byłby fantastycznym ojcem.

Czuła absurdalne wyrzuty sumienia i narastającą frustrację, która zaburzała trochę jej racjonalne myślenie. Każdej innej kobiecie powiedziałaby, że posiadanie dziecka nie jest jakimś obiektywnym wyznacznikiem kobiecości. Mimo to, rozczarowanie kolejnymi nieudanymi próbami zajścia w ciążę sprawiało, że raz po raz myślała, że to z nią jest coś nie tak i może nie jest stuprocentową kobietą…

– Dagmara? Cześć, kochana. Jak miło cię widzieć. – Nawet nie zauważyła, kiedy Krzysiek z Igą do niej podeszli. Uśmiechnęła się do nich szeroko, próbując odegnać ponure myśli.

– Hej! – Uściskała Igę serdecznie, a później przywitała się z jej mężem. – Proszę, to dla was. – Podała im kupione w lodziarni mrożone kawy. Kątem oka dostrzegła też zbliżającego się Radka, który, trzymając roześmianą Zuzię na ramionach, szedł w ich kierunku. Po raz kolejny poczuła, jakby ktoś wbijał jej szpilkę prosto w serce. Ze wszystkich sił starała się nie rozpłakać.

***

– Ależ jestem padnięty – sapnął Radek i opadł na kanapę.

– Ja też. – Usiadła obok niego i westchnęła. Po kilku godzinach w pracy i godzinie spędzonej w parku, była niebywale zmęczona. – To pewnie przez ten upał.

– Yhy… – mruknął Radek, nawet nie otwierając oczu. Leżał z wyciągniętymi nogami i rękami założonymi za głową.

– Pójdę chyba wziąć prysznic. Cała się kleję. – Skrzywiła się, kiedy dotknęła swoich włosów.

– OK, kochanie. Zaraz może do ciebie dołączę. – Zerknął na nią i uśmiechnął się znacząco. W odpowiedzi nachyliła się i cmoknęła go w policzek, a później zniknęła w łazience.

Zrzuciła z siebie sukienkę i spojrzała w lusterko nad umywalką. Miała wrażenie, że po całym dniu makijaż, zamiast tuszować mankamenty jej wyglądu, tylko je uwydatniał. Kiedy go zmywała automatycznymi ruchami, myśli odpłynęły. Przypomniała sobie to, jak szczęśliwy był dziś Radek, gdy bawił się z Zuzią. Tak bardzo chciała oglądać codziennie takie obrazki, tyle że z ich dzieckiem lub dziećmi. Jako jedynaczka marzyła o tym, by mieć rodzeństwo.

Usiadła na toalecie i odruchowo sięgnęła do szafki obok. Wyjęła test ciążowy i przez chwilę się w niego wpatrywała. „Może to dziś? Może w końcu się uda?”. Niby wiedziała, żenajbardziej wiarygodne wyniki mają testy wykonywane rano, a poza tym termin najbliższej miesiączki wypadał dopiero nazajutrz, ale musiała to sprawdzić. Natychmiast. Może popołudnie z Zuzią i te wszystkie myśli o Radku w roli ojca były znakiem od losu. Może tym razem się uda.

Wykonała wszystko zgodnie z instrukcją, której nawet nie musiała czytać, ponieważ znała ją na pamięć. Czekanie ciągnęło się w nieskończoność, ale tych kilka niewyobrażalnie długich minut później nie poczuła radości, jedynie rozczarowanie, tak bolesne, że aż łzy pociekły jej po policzkach. Osunęła się na podłogę.

– Kochanie, czy… – urwał Radek, otwierając drzwi do łazienki. Po chwili poczuła ciepło jego dłoni na swoich udach. – Koniec z tym – powiedział w końcu.

– Słucham? – Dagmara podniosła głowę. Zauważyła, że wpatrywał się w test leżący na umywalce.

– Koniec z tym. Koniec z robieniem testów przed dniem zero. – Tak od jakiegoś czasu nazywali pierwszy dzień cyklu. Radek orientował się w nim równie dobrze, co ona sama, tyle o tym mówiła. – Mam tego dość. To cię za dużo kosztuje i do niczego nie prowadzi. Jak tak dalej pójdzie, dostaniesz nerwicy. Jesteś kompletnie zafiksowana.

– Że jak? – Nie wierzyła w to, co usłyszała.

– Myślisz tylko o tym, czy jesteś w ciąży, kiedy będziesz miała owulację, kiedy będziesz mogła zrobić test… – Radek przejechał ręką po karku.

– Nieprawda – odparła bez przekonania.

– Prawda. Znam cię i wiem, co siedzi w twojej głowie. Widziałem dziś, jak patrzyłaś na Zuzię.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Wstała i założyła szlafrok. Skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała wyzywająco na męża. On również wstał.

– O to, że nie myślisz racjonalnie. Jestem twoim mężem i…

– No, dziękuję ci bardzo – przerwała mu w pół zdania. Jego słowa zabolały. – Uważasz, że jestem wariatką?

– Nie przekręcaj moich słów. Nie jesteś wariatką, ale przesadzasz. Nie możesz funkcjonować tak, jakby ciąża i dziecko były jedynym, co się liczy.

– Przecież ty też chcesz mieć dziecko…

– Tak, kochanie. – Podszedł do niej i przytulił. – Ale chcę też, żebyś przestała się zadręczać. Przecież wiesz, że twoje ciągłe myślenie o tym może nawet wszystko utrudniać.

– Czyli to moja wina, tak? – Z trudem przełykała łzy. W sumie nie powinna się temu dziwić, bo przecież zawsze przed okresem przeżywała emocjonalną huśtawkę.

– Dagmara. Znowu to robisz. – Pokręcił głową z rezygnacją. – Nie wkładaj mi w usta słów, których nie powiedziałem. To nie jest niczyja wina. Czasem tak po prostu jest, że dziecko nie pojawia się wtedy, kiedy chcemy, tylko wtedy, kiedy ma się pojawić. Sama mówiłaś zawsze, że nic nie dzieje się bez przyczyny – przywołał jej ulubione motto.

– Ale ja tak bardzo chciałabym mieć dziecko… – Opuściła w końcu ręce i spojrzała na niego udręczonym wzrokiem. – Ja też widziałam dziś, jak patrzyłeś na Zuzię. Byłeś taki szczęśliwy, gdy biegałeś z nią na placu zabaw. Chciałabym móc zobaczyć cię takiego z naszym dzieckiem – dodała, pociągając nosem.

– Owszem, świetnie się bawiłem. I tak samo będę się bawił z naszym dzieckiem, kiedy już się pojawi. – Mężczyzna uśmiechnął się i pocałował ją w czubek nosa. – Ale robimy wszystko, co w naszej mocy i nic poza tym się nie da. Tak, jak powiedział lekarz: jeśli w ciągu najbliższych miesięcy się nie uda, zaczniemy drążyć. OK?

– Yhy… – odparła bez przekonania.

– Nie yhy, tylko obiecaj mi, że dasz już sobie spokój z tymi testami. Jak się uda, to raczej prędzej czy później się o tym dowiemy, prawda? W najgorszym razie później, ale to tylko będzie oznaczało, że tym krócej będziemy czekali na małą Dagmarę.

– Albo małego Radka. – W końcu i ona się uśmiechnęła. – Dobrze, obiecuję.

– Tak lepiej. – Pogładził kciukiem jej brodę. – Pamiętaj. Zamartwianie się nic nie zmieni. Będziesz się tylko coraz bardziej dołować i wkurzać. A ja chcę, żeby moja żona była uśmiechnięta, bo jest wtedy najseksowniejszą kobietą w Trójmieście.

– Tylko w Trójmieście?

– Hmm… – Udał, że się zastanawia. – Nie tylko. Jest najseksowniejszą kobietą na tym kontynencie, ale ciii… – szepnął jej do ucha i zaczął zdejmować z niej szlafrok i bieliznę. – Nie mów jej tego, bo jeszcze jej się w tej ślicznej główce poprzewraca.

– OK. Będę milczeć jak grób.

– Dzięki. A teraz chodźmy w końcu pod ten prysznic. Panie przodem. – Mężczyzna skłonił się i gestem zaprosił ją do kabiny.

 

2.

– Dzień dobry, kochanie.

Dagmara otworzyła oczy, czując na twarzy ciepło. Przeciągając się, odszukała źródło głosu. Jej mąż, uśmiechnięty, klęczał przy łóżku i gładził jej ramię. Przez uchylone zasłony do sypialni wpadały promienie słońca.

– Dzień dobry. – Jej oczy rozbłysły, gdy tylko zobaczyła ukochaną twarz. Kilkudniowy zarost sprawiał, że Radek wyglądał niezwykle pociągająco. Uniosła się na łokciu i musnęła ustami jego szorstki policzek. – Która godzina? – ziewnęła.

– Ósma dwadzieścia. – Spojrzał na zegarek i podniósł się z kolan. – Najlepsza pora na śniadanie – mrugnął łobuzersko i postawił składany stolik na łóżku.

– Chyba musiałeś bardzo wcześnie wstać? – Dagmara zerknęła na przygotowane przez niego śniadanie. Jajecznica, świeże pieczywo, masło, pomidorki koktajlowe, herbata, sok, rogalik z migdałami. Od tego zapachu burczało jej w brzuchu, więc łapczywie chwyciła widelec i skubnęła odrobinę jajecznicy. – Zjesz ze mną? – Spojrzała pytająco, sięgając po filiżankę. Przyjemne ciepło napoju rozgrzało gardło.

– Oczywiście. Jestem głodny jak wilk!

Radek wyszedł na chwilę do kuchni i przyniósł drugą tackę z podobnym zestawem. Różniła się jedynie tym, że wszystkiego było prawie dwa razy więcej. Usiadł obok żony i sięgnął po widelec.

– O której masz samolot? – zapytała, po czym wgryzła się w bułeczkę. Tak zwykle wyglądał pierwszy kęs świeżego pieczywa w jej wykonaniu. Dopiero po jego przełknięciu, przekroiła kajzerkę na pół i posmarowała masłem.

– O fternaftej… – odpowiedział, mimo że miał usta pełne jajecznicy. Dagmara parsknęła, rozlewając kilka kropel herbaty na stolik.

– O której? – zapytała ponownie, sięgając po chusteczkę.

– O czternastej. Ale pewnie wyjdę z domu razem z tobą, bo wcześniej muszę jeszcze skoczyć do redakcji.

Kiwnęła głową i sięgnęła po pomidorka.

– OK. W takim razie cię podrzucę. Nie ma sensu, żebyś się tłukł autobusem.

– Super. Co nie zmienia faktu, że i tak będziesz musiała po­zmy­wać naczynia. – Wiedział, że tego nie lubiła. Przewróciła oczami.

– Tak, tak, pamiętam: „Ktoś gotuje, żeby sprzątać mógł ktoś” – zacytowała go.

– Bardzo ładnie – pochwalił rozbawiony. – A tak na poważnie, to miałem nadzieję, że to zaproponujesz – dodał szczerze.

– To stąd to śniadanie do łóżka? – zapytała ze śmiechem.

– Yhy… Podejrzewałem, że bez łapówki może być ciężko cię do tego przekonać.

– Całkiem słusznie… – pokiwała głową. Z jednej strony cieszyła się, że mają dziś chwilę dla siebie. Uwielbiała poranki, gdy mogli na spokojnie pobyć razem. Dzisiaj jednak dręczyło ją lekkie poczucie winy. Do tej pory nie powiedziała Radkowi, że wczoraj kolejny raz zrobiła test ciążowy. Niestety, znowu wyszedł negatywny.

– Halo, planeta Ziemia do Dagmary.

Poczuła delikatne szturchnięcie. Spojrzała z roztargnieniem na męża i spróbowała się uśmiechnąć.

– Przepraszam, zamyśliłam się.

– Właśnie widzę. – Wytarł twarz w serwetkę i odstawił swoją tacę na podłogę.

– Jeśli ci nie smakuje, to mogę dokończyć za ciebie… – powiedział, uśmiechając się łobuzersko i przybliżył usta do bułki, którą miała w rękach. Kochała ten jego uśmiech i spojrzenie chłopca, który szykuje jakąś psotę.

– Nie ma mowy! – Szybko ugryzła kajzerkę i popiła herbatą. Radek roześmiał się i ułożył wygodnie tuż obok niej.

– Żartowałem, skarbie. Nic już nie zmieszczę. – Poklepał się po brzuchu. – Jak tak dalej pójdzie, to prawdą okaże się to, co mówią ludzie, że po ślubie człowiek tyje.

– I tak będę cię kochać. – Spojrzała na niego z czułością.

– Nawet jak będę ważył dwa razy tyle?

– Yhm – mruknęła, chrupiąc kolejnego pomidorka. – Będziesz leżał na kanapie z zakazem zbliżania się do lodówki, a ja, jak przystało na dobrą żonę, będę przynosić ci sałatę i mar­chewkę, żebyś jak najszybciej wrócił do formy.

– Wiedziałem, że jak cię wezmę za żonę, moje życie nie będzie usłane golonką czy innymi rarytasami, ale żeby od razu sałata i marchewka? No wiesz! A ja tu dla ciebie śniadanko do łóżka… – Skrzyżował ramiona. – Chyba poskarżę się teś­ciowej…

– Ooo… Skarżypyta. – Pokazała mu język. Radek zerwał się z łóżka i szybkim ruchem zabrał stolik z jej kolan. Domyślając się, co zaraz nastąpi, próbowała uciec, ale nie zdążyła. Złapał ją za uda i przyciągnął bliżej.

– Żartowałam, żartowałam… – pisnęła.

– Za późno – wyszczerzył zęby Radek, obracając ją na plecy. – Nic cię teraz nie uratuje. Zaczął ją łaskotać w miejscach, o których wiedział, że są na to wrażliwe: pod kolanami, na biodrach, pod pachami.

– Już dość – wydusiła z siebie Dagmara, śmiejąc się i próbując się mu wyrwać. – Proszę… – Wiedziała, że to jedyne słowo, jakie jest w stanie go powstrzymać. Dość często fundował jej, jak sam to nazywał, łaskotkowe tortury i za każdym razem przestawał dopiero wtedy, gdy go poprosiła. Mimo że nie przyznałaby się do tego głośno, bardzo lubiła te dziecinne zabawy.

– Skoro tak ładnie prosisz… – Mężczyzna spojrzał z miną zwycięzcy, a później ukląkł nad nią. Podparł się łokciem, a drugą ręką przytrzymał jej dłonie nad głową. – Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak spełnić twe życzenie, księżniczko.

Kiedy się nad nią nachylił, zamknęła oczy w oczekiwaniu pocałunku.

– Aaa… – pisnęła znowu, otwierając oczy, kiedy zaczął dmuchać na jej szyję.

– Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. – Jego twarz wcale nie wyrażała skruchy. W oczach miał figlarne iskierki, a na ustach uśmiech, którego nie mogła nie odwzajemnić.

– Kocham cię. – Uwolnił jej dłonie i tym razem pochylił się, by ją pocałować.

– Ja ciebie też. – Objęła go i nie wypuszczała przez chwilę. Opierając głowę o jego ramię wydusiła w końcu. – Wiesz, zrobiłam wczoraj test. – Poczuła, jak jego mięśnie lekko się napięły, zanim wyswobodził się z jej uścisku i usiadł na łóżku obok niej.

– Dagmara… – urwał w pół zdania. Patrzył na nią z odrobiną zawodu, niepokoju i smutku.

– Tak wiem, obiecałam ci, że na razie odpuszczę – przyznała, podnosząc się. Usiadła po turecku naprzeciwko męża. Nie spuszczała z niego wzroku.

– Właśnie… Przecież wiesz, że to ci nie pomaga.

– Widzę, że nawet nie zapytasz, jaki wynik wyszedł. – Zabolałją fakt, że on bez pytania wiedział, ile zobaczyła kresek na teście. Wstała i spojrzała na niego z góry. – Może ty wcale nie chcesz mieć dzieci? – dodała ze złością w głosie, chociaż w chwili, gdy wypowiadała te słowa, już ich żałowała.

Radek zerwał się z łóżka i złapał ją za ramiona. Teraz to on górował nad nią.

– Dobrze wiesz, że pragnę dziecka tak samo mocno, jak ty – powiedział powoli. Policzki zaczerwieniły mu się. Mimo że nawet nie podniósł głosu, Daga wiedziała, że przesadziła. Poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Zamrugała szybko, aby nie pozwolić im wypłynąć. – Ale tak mocno, jak chcę dziecka, tak mocno kocham ciebie i widzę, jak każdy taki test sprawia, że cierpisz – kontynuował Radek, nie zwalniając uścisku. – Umawialiśmy się, że na razie przystopujesz i poczekamy, co z tego wyniknie.

– Tak, wiem, ale… – zaczęła. Nie miała jednak argumentów na swoją obronę. Zdawała sobie sprawę, że jest rozczarowany jej zachowaniem. – Przepraszam. Nie gniewaj się.

– Nie gniewam się, kochanie. – Ujął w dłonie jej twarz. – Po prostu martwię się o ciebie.

Pod wpływem głosu męża oraz troski, jaką zobaczyła w jego oczach, rozpłakała się. Radek przytulił ją i pocałował w czubek głowy. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Wkrótce zostaniesz mamą. A ja tatą. Nie ma innej opcji. I jeszcze będziemy tęsknić do tych dni, kiedy mogliśmy sobie dłużej pospać, gdy w nocy nasz maluch nie da nam oka zmrużyć.

Dagmara słuchała męża i zastanawiała się, czy Radek naprawdę w to wierzy, czy po prostu mówi tak, by ją uspokoić. Niezależnie od tego, jaka była prawda, potrzebowała tych słów. Potrzebowała ich, by nie zwariować.

3.

Dagmara wzięła do ręki test. Kolejny raz. Pamiętała, co usłyszała od lekarza, podczas wizyty kilka tygodni temu: „Starania o dziecko do roku są normalne. Dopiero po tym czasie można zacząć diagnozować, co jest nie tak”. Rozumiała to, ale byli już prawie rok po ślubie i cała ta niepewność zaczęła ją dobijać. W swojej naiwności myślała, że zajdzie w ciążę od razu.

Tak się jednak nie stało.

Od kilku miesięcy wyczekiwała jak na szpilkach pierwszego dnia cyklu, modląc się, by tym razem miesiączka nie przyszła. Czasem robiła test tuż przed, czasem, gdy okres spóźniał się jeden dzień, kilka dni… Była wtedy taka podekscytowana. Zwłaszcza ostatnio, kiedy jej cykle stały się bardzo nieregularne. Co prawda lekarz wspominał, że stres wpływa negatywnie na menstruację, ale nie chciało jej się wierzyć w to, że ten wpływ może być aż tak wielki i za każdym razem miała nadzieję, że to jednak ciąża.

Niestety, zawsze kończyło się tak samo – mimo spóźniającego się nawet dwa tygodnie okresu, nie widziała upragnionych dwóch kresek. Był smutek, łzy, złość, zastanawianie się, dlaczego znowu nic. Radek oczywiście ją uspokajał i mówił, że mają jeszcze czas. Wiedziała, że to prawda, i starała się podchodzić do sprawy racjonalnie. Nie była jednak w stanie opanować rozczarowania za każdym razem, kiedy test wychodził negatywnie. W końcu Radek zaczął ją przekonywać, żeby przestała się nakręcać i nałogowo kupować testy.

Jednak tym razem okres spóźniał się już prawie miesiąc. Bała się robić sobie nadzieje, ale gdzieś w głębi duszy miała przeczucie, że to coś więcej niż tylko stres.

– No, wóz albo przewóz – dodała sama sobie odwagi. Ściskało ją w żołądku, gdy otwierała opakowanie. Kilka minut oczekiwania dłużyło się w nieskończoność. Co chwilę nerwowo zerkała to na biały paseczek, to na zegarek. Wskazówka niewzruszenie poruszała się swoim tempem.

– Nie… – Wzięła w końcu test do ręki i przyjrzała mu się z bliska. Nie było wątpliwości. – Tak! – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. W końcu zobaczyła upragnione dwie kreski. – Tak! Tak! Tak!

Wyskoczyła z łazienki i biegiem ruszyła do salonu, po telefon. Chciała się podzielić tą wieścią ze wszystkimi: mężem, rodzicami, przyjaciółką… Ale gdy już miała wybrać numer Radka, zawahała się. Przemknęło jej przez myśl, że chciałaby zobaczyć jego reakcję na tę wiadomość, przytulić się do niego i wspólnie cieszyć z nowiny.

– Poczekam – powiedziała sama do siebie i przysiadła na kanapie. W ręku wciąż trzymała dowód na spełnienie swoich marzeń. Położyła dłoń na brzuchu i choć wiedziała, że nic nie poczuje, to trzymała ją tam przez jakiś czas. W jej głowie przewijały się setki myśli.

„Boże… Będę mamą! W końcu! Udało się!”. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Pomyślała o tym, co powie Radek. Wiedziała, że będzie przeszczęśliwy. Tak samo rodzice, na pewno ucieszą się z wnuka. Edyta, jej najbliższa przyjaciółka, która była dla niej jak siostra, będzie skakać z radości. Sama miała ochotę otworzyć okno i podzielić się swoją euforią z całym światem.

Tak długo na to czekała. Pod jej sercem rozwijało się nowe życie. I choć wcześniej nie miała o tym pojęcia, żyła normalnie i zwyczajnie, to teraz poczuła się wyjątkowa i ważna. Jakby ktoś podarował jej bardzo cenny prezent. Nagle pomyślała, że może test był błędny i może jednak nie jest w ciąży?

– Powinnam pójść do ginekologa! – powiedziała sama do siebie i od razu wyszukała w liście kontaktów właściwy numer.

Chciała się umówić na wizytę jak najszybciej, najlepiej zaraz, ale niestety, okazało się, że najbliższy wolny termin do jej lekarzawypada za trzy dni. Rozłączyła się. Lekko rozczarowana zagryzła wargę. Doszła do wniosku, że skoro nie może potwierdzić ciąży na badaniu, to spróbuje inaczej.

Szybkim krokiem, z mocno bijącym sercem ruszyła do łazienki i sięgnęła do szuflady, w której było jeszcze sporo testów z wielopaka, w jaki zaopatrzyła się w drodze z pracy. Po kilku minu­tach miała już cztery dowody na to, że będzie mamą. Marzyła o tym od miesięcy. „Ciekawe, czy to będzie dziewczynka, czy chłopiec? Czy będzie podobne do mnie, czy do Radka? A może do nas obojga? Boże… Dziękuję! Ależ jestem szczęśliwa!” – myślała.

Nie mogła się doczekać momentu, gdy przekaże dobre nowinyRadkowi. Wracał już nazajutrz. Przejęta i podekscytowana, zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób go o tym poinformuje. Czy od razu, kiedy zobaczy go na lotnisku, czy może, jakimś cudem, uda jej się wytrwać do momentu, kiedy przyjadą do domu? Nie wierzyła w to, że da radę dłużej przed nim ukrywać coś tak ważnego. Przyszło jej do głowy, że najbezpieczniej byłoby po prostu zaczekać na niego w domu. „Tak! Urwę się z pracy wcześniej i przygotuję dla nas obiad!” – zdecydowała.

Zawsze kiedy Radek wracał z zagranicznych delegacji, odbierała go z lotniska. Chciała mieć pewność, że jest cały i zdrowy. Uwielbiał swoją pracę. Wiedziała, że spełniał się jako korespondent wojenny i był świetny w tym, co robił. Nie raz i nie dwa otrzymał wyróżnienia za swoje reportaże i wywiady, jakie przeprowadzał z narażeniem życia. Na początku próbowała go przekonywać, żeby zrezygnował z tych wyjazdów, bo cholernie się o niego bała, ale w końcu zrozumiała, że jeśli porzuci dziennikarstwo wojenne, nie będzie szczęśliwy.

Tym razem była spokojniejsza, bo nie pojechał w żadne niebezpieczne miejsce, tylko na szczyt G7 w zastępstwie za kolegę, który dwa tygodnie temu złamał nogę. Może właśnie dlatego nie czuła zwykłej presji związanej z tym, by jechać na lotnisko, by go odebrać. Wiedziała, że tam był bezpieczny. A może po prostu była podekscytowana wiadomością o ciąży i dlatego chciała, by wszystko było inaczej. I chociaż gotowanie średnio jej wychodziło, to postanowiła wspiąć się na wyżyny swoich kulinarnych umiejętności i go zaskoczyć. Tu pojawiał się problem, co przygotować.

Zrobiła szybki przegląd w przepiśniku, który dostali w prezencie ślubnym. Zapisywali w nim swoje ulubione przepisy. To znaczy, ona zapisywała, bo Radek, pomimo że to on częściej gotował, stwierdził, iż nie będzie bezcześcił zeszytu swoimi baz­grołami. Fakt, jego charakter pisma budził poważne estetyczne wątpliwości, jednak Dagmara lubiła te hieroglify, jak je czasem nazywała.

Postanowiła, że zrobi jego ulubione risotto, a na deser brownie, za którym oboje przepadali. Nie raz i nie dwa siedziała z laptopem w kuchni, kiedy Radek przygotowywał risotto. Teoretycznie pracowała, ale kątem oka kodowała to, co i jak robił, więc miała nadzieję, że sobie poradzi. „A brownie to brownie. Skoro on tyle razy ją zachęcał, by spróbowała sama je upiec, bo jest banalnie proste, to miejmy nadzieję, że wiedział, co mówi”. Oczyma wyobraźni zobaczyła, jak siadają do deseru i dopiero wtedy, kiedy nad wargą ma czekoladowego wąsa, ona ściera mu go pocałunkiem i między całusami mówi, że ma niespodziankę… Zaraz jednak doszła do wniosku, że pewnie nie wytrzyma i rzuci mu się na szyję z okrzykiem radości, gdy tylko mąż stanie w drzwiach mieszkania. Uśmiechnęła się do tej myśli.

Usiadła przy stole w kuchni i zaczęła spisywać listę zakupów. Nie mogła jednak się skupić i co chwilę przerywała. Czuła się trochę tak, jak dziecko przed świętami: podekscytowana, pełna energii i radosnego oczekiwania na wymarzone prezenty. U niej, wszystkie myśli krążyły nie wokół świątecznych podarków, ale wokół maleństwa. Do głowy przychodziły jej różne imiona: Dawid, Rafał, Paulina, Iwona…

Jako nastolatka sądziła, że jej synek będzie nazywał się Mate­usz, jak jej idol z tamtych czasów – Mateusz Damięcki. Teraz to imię nie robiło na niej wrażenia, ale przypomniała sobie, jak razem z Edytą z wypiekami na twarzy oglądały serial, w którym grał i zachwycały się jego pieprzykiem. Raz po raz zerkała też na testy ciążowe, które leżały na drugim końcu stołu i uśmiechała się do siebie. „Tyle miesięcy prób i nic, a tu nagle… Jest. Jakie to niewiarygodne… Z naszych cząstek powstaje nowe życie. Nasz mały cud”. Wciąż nie mogła uwierzyć we własne szczęście.

Kiedy po godzinie udało jej się w końcu spisać wszystko, czego potrzebowała, postanowiła wybrać się na spacer, a w drodze powrotnej zrobić zakupy. „Nic już nie będzie takie samo” – pomyślała radośnie, przeglądając się w lustrze w przedpo­koju, zanim sięgnęła po płaszcz. Nie mogła się już doczekać tych zmian. Zastanawiała się, jak będzie wyglądać z brzuszkiem, czy pojawią się zachcianki, o jakich tyle słyszała od koleżanek, które miały dzieci, czy zaczną dokuczać jej mdłości…

Kolejny raz pogładziła się po płaskim brzuchu.

– A ty będziesz moim ukochanym skarbem. Naszym ukochanym skarbem. Będziemy cię kochać najmocniej na świecie – powiedziała z uśmiechem. Wiedziała, że jej maleństwo jeszcze tego nie słyszy, ale czuła, że musi to powiedzieć. Miała nadzieję, że nauka nauką, ale dobre myśli i tak w jakiś metafizyczny sposób dotrą do jej dziecka.

 

4.

– Już, już…

Na dźwięk telefonu Dagmara wybiegła z łazienki, zapinając w międzyczasie guzik bluzki, którą uwielbiał Radek. Granatowa, z koronkową górą i kołnierzykiem przylegającym do szyi. Zawsze mówi, że wygląda w niej tak, że mógłby ją z niej od razu ściągnąć.

Telefon uparcie dzwonił, jakby chciał ją ponaglić.

“To pewnie Radek. Znowu nie może znaleźć kluczy” – przemknęło jej przez głowę. Kiedy złapała komórkę, okazało się jednak, że to jakiś nieznany numer.

– Dzień dobry. Czy rozmawiam z żoną pana RadosławaDolińskiego? – Dagmara usłyszała suchy, rzeczowy ton rozmówcy i poczuła mrowienie na karku. Objaw, który czuła zawsze, gdy się czymś denerwowała.

– Tak, przy telefonie. – Powoli usiadła na brzegu kanapy. Spływające z włosów kropelki wody tylko potęgowały uczucie chłodu, jakie ją ogarnęło, gdy wsłuchała się w ten mimo wszystko miły głos. W ułamku sekundy w jej umyśle pojawiło się dziesiątki myśli. Żadna z nich nie była optymistyczna. Nie wiedziała, czy to intuicja, czy coś innego, ale miała niejasne przeczucie, że za chwilę usłyszy coś złego.

– Aspirant Barbara Sobczak, III Komisariat Policji w Gdańsku. Pani mąż miał wypadek samochodowy. Przed chwilą karetka zabrała go do szpitala na Zaspie. Pani numer znaleźliśmy w jego… – Chłód, który czuła wcześniej Dagmara, zmienił się w lodowatą falę, która uderzyła w nią z całą mocą. Z trudem utrzymała w dłoni telefon i wydusiła z siebie:

– Co z moim mężem?

Nie rozpoznała nawet własnego głosu.

– Jest w ciężkim stanie. Ale w tej chwili nie potrafię pani nic więcej powiedzieć – usłyszała jeszcze Dagmara, zanim się roz­łączyła.

Jak w transie złapała torebkę. W przedpokoju wskoczyła w pierwsze z brzegu buty i zatrzasnęła za sobą drzwi. Na klatce schodowej trzęsącymi palcami wybrała numer korporacji taksówkarskiej, z której zwykle korzystali. Chwilę po zakończeniu rozmowy z operatorem nie pamiętała już, czy podała właściwy adres. Wybiegła przed blok, modląc się o to, by wszystko było dobrze. Szukała pomocy u Boga i wszystkich świętych, jacy akurat przyszli jej do głowy.

Kiedy wsiadła do taksówki i z trudem wyszeptała adres szpitala, poczuła w ustach metaliczny smak. Jednak dopiero, gdy kierowca podał jej chusteczkę, zrozumiała, że przegryzła wargę do krwi.

 

5.

Jerzy zakończył ćwiczenia z historii powszechnej i z uśmiechem pożegnał studentów. Kiedy spakował laptopa do torby, sięgnął po telefon.

– Co, u licha…? – wymamrotał pod nosem, a uśmiech znikł z jego twarzy. Na wyświetlaczu zobaczył kilka nieodebranych połączeń i wiadomości. Jakiś czas temu dzwoniła Dagmara, a niedawno Edyta i Róża. Wszedł w konwersację z żoną:

„Radek jest w szpitalu. Miał wypadek. Szpital na Zaspie”.

Na widok tych kilku krótkich zdań serce zabiło mu mocniej. Zgarnął torbę i wybiegł z sali, zapominając ją zamknąć.

Pół godziny później zdyszany wbiegł do szpitala. Nie czekając na windę, zaczął szybko pokonywać schody. Wiedział, gdzie iść, bo po drodze udało mu się dodzwonić do Edyty. Tylko ona z trójki kobiet odebrała. Był wściekły na siebie, że dotarł do szpitala dopiero teraz. Dagmara dzwoniła przecież już dwie godziny temu, ale podczas zajęć ze studentami zawsze wyciszał telefon.

Wszedł na oddział, gdzie Dagmara miała czekać na Edytę i zamarł. Dagmara, jego Dagusia, siedziała na krześle i przytulonado Edyty, płakała tak rozpaczliwie, że serce prawie wyskoczyło mu z piersi. Podbiegł do nich.

– Kochanie… – zaczął, ale głos mu się załamał. Dagmara spojrzała na niego przez łzy i zerwała się z krzesła.

– Tato… – wyszlochała, wtulając się w niego z całych sił. Jerzy pogładził ją po trzęsących się plecach i spojrzał z nadzieją na Edytę. Ta, ocierając spuchnięte oczy, tylko pokręciła głową.

– Tato, on nie żyje…

 

6.

– Chyba już czas wracać do domu – usłyszała zatroskany głos mamy. Po chwili poczuła na ramionach ciężar grubego, wełnianego swetra. – Zbiera się na deszcz. Przemokniesz i nabawisz się zapalenia płuc.

Dagmara skierowała nieprzytomny wzrok ku niebu. Rzeczywiście, obecność prawie czarnych chmur nie zapo­wiadała niczego dobrego. Wstała, jak automat, i dała się zaprowadzić do domu. Przygotowany przez rodziców obiad tylko skubnęła, nawet nie pamiętała, co właściwie było do jedzenia. Na ich pytania też odpowiadała półsłówkami. Jak najszybciej chciała wrócić do swojego pokoju. To właśnie tam czuła się najbezpieczniej, w miejscu pełnym wspomnień z dzieciństwa, dobrych i bezproblemowych, do których powrót nie spra­wiał bólu.

Położyła się na łóżku i zamknęła oczy. Nie łudziła się, że zaśnie. Od kilku tygodni sen był wybawieniem, ale niestety nie przychodził szybko. Natłok myśli w głowie był nie do uciszenia. Tyle dobrego, że nic jej się nie śniło. Może była tak zmęczona przeżywanym w ciągu dnia cierpieniem, że udręczona psychika musiała kiedyś odpocząć.

Leżąc i czekając na sen, który nie nadchodził, usłyszała krople uderzające o parapet. „Mama miała rację” – pomyślała. Dopiero teraz dotarło do niej, że jednak zmarzła, siedząc kilka godzin na plaży. Sięgnęła po koc leżący w nogach łóżka i się okryła.

Przyszło jej do głowy, że ostatnio traciła kontakt z rzeczywistością, kiedy siadała na plaży i zatapiała się we własnych myślach. Po prostu patrzyła na wodę i tak trwała, zapominając o tym, gdzie jest. Najczęściej było tak, że po paru godzinach rodzice po nią przychodzili. Czasem zjawiała się Edyta. W takie dni Dagmara miała wyrzuty sumienia także w stosunku do niej. Nie dość, że nie pomagała jej w firmie, to miała poczucie, że odciąga ją od obowiązków.

Najbliżsi wiedzieli, gdzie jej szukać, ponieważ przesiadywała ciągle w tym samym, ukochanym od dzieciństwa miejscu. W związku z tym, że dom jej rodziców dzieliło od plaży tylko około półtora kilometra, Dagmara już od małego spędzała tam większość swojego wolnego czasu. Najpierw z rodzicami, a później, jako nastolatka sama lub z Edytą. Kochała morze miłością tak ogromną, jak jego bezkresna toń. Teraz to miejsce stało się jej prywatnym azylem.

Usłyszała pukanie do drzwi. Do środka weszła mama z kubkiem gorącej herbaty. Dagmara poczuła znajomy malinowy zapach. Róża postawiła kubek na stoliku, usiadła obok córki i poprawiła zsuwający się koc.

– Wypij to – poleciła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Po chwili dodała już bardziej troskliwie: – Jak się czujesz?

– W porządku – odparła Dagmara. – Dziękuję za herbatę. Chyba rzeczywiście trochę zmarzłam – dodała, zmuszając się do powiedzenia czegoś więcej niż dwa słowa.

– Tak myślałam. Mam nadzieję, że tego nie odchorujesz. Już i tak jesteś blada i chudziutka – westchnęła Róża głośno.

Dagmara wiedziała, co to westchnięcie oznacza. Nie raz i nie dwa mama jej mówiła, że czasem zachowuje się jak małe dziecko, które robi jej na przekór.

– Daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała. – Róża nie doczekawszy się odpowiedzi, wstała i skierowała swoje kroki ku wyjściu, ale zatrzymała się, słysząc głos córki.

– Mamo… – Dagmara uniosła się na łóżku i zagryzła dolną wargę, jak zawsze, kiedy się denerwowała.

Matka cofnęła się i ponownie usiadła obok niej. Nic nie mówiła, tylko patrzyła na nią z troską.

– Mamo… Ja jestem w ciąży – wyszeptała z obawą, ukrywając twarz w dłoniach. W końcu odważyła się powiedzieć głośno to, co do tej pory nie chciało przejść przez gardło. Róża zamarła.

– Kochanie… – wydusiła i mocno przytuliła dziew­czynę.

– Nawet nie zdążyłam mu o tym powiedzieć… – Dagmara, czując znajome ramiona matki, rozpłakała się. Szlochała głośno, wtulona w nią. Wypłakiwała swój ból, zawiedzione nadzieje, tęsknotę. Przerażenie tym, jak sama wychowa dziecko i wyrzuty sumienia, że nie potrafiła się nim teraz cieszyć. Obawy, czy pokocha maleństwo, które będzie jej nieustannie przypominało o tym, co utraciła. Wyjawienie matce sekretu, wyzwoliło emocje. Do tej pory nikomu o tym nie mówiła. Ciągle miała nadzieję, że Radek wróci i to on dowie się jako pierwszy. Dziś chyba tę nadzieję straciła. Dziś mijały trzy tygodnie od śmierci męża. Wiedziała, że musi w końcu przestać się oszukiwać.

***

Róża tuliła córkę i głaskała ją po trzęsących się plecach. Cierpienie Dagmary łamało jej serce. Od trzech tygodni obserwowali z mężem, jak ich ukochana córeczka niknie w oczach. Snuła się jak cień, głównie przesiadując w swoim pokoju. Od jakiegoś czasu zaczęła wychodzić na plażę. Czasem Róża szła za nią i obserwowała ją z oddali. Nie miała pojęcia, jak pomóc własnemu dziecku. Teraz w sercu Róży zakiełkowała nadzieja. Ciąża. Żyła na tym świecie nie od dziś i wiedziała, że nic nie daje kobiecie więcej nadziei i szczęścia, niż rozwijające się w niej życie. Pomyślała, że może również w przypadku jej córki tak będzie. „Oby to maleństwo dało jej powód to tego, by znowu zacząć żyć” – pomyślała. Miała ochotę zapytać ją, dlaczego nic im do tej pory nie powiedziała, ale doszła do wniosku, że jest to bez znaczenia.

– Boże… będę babcią. – Kobieta uśmiechnęła się. Dagmara wyprostowała się, odgarnęła swoje długie włosy z twarzy i nieśmiało spojrzała na matkę. Na jej twarzy malowało się poczucie winy, że tak długo zwlekała z wyjawieniem prawdy.

– Na to wygląda… – szepnęła.

– A ty mamą. – Róża obdarzyła córkę badawczym spojrzeniem. Nie potrafiła odgadnąć, jakie uczucia wywołuje ten fakt w Dagmarze. Ta spuściła wzrok i milczała… – Jak się z tym czujesz, kochanie? – zapytała w końcu.

Dagmara długo nie odpowiadała, najwyraźniej zbierając myśli. Wreszcie się odezwała:

– Nie wiem, mamo. Kiedy się dowiedziałam, byłam przeszczęśliwa. Nie mogłam się doczekać, żeby powiedzieć Radkowi. On tak bardzo pragnął dziecka. Ja zresztą też. Tak się cieszyłam, kiedy się dowiedziałam. A teraz… – zamilkła znowu na chwilę. – Nie wiem. Nie potrafię myśleć o tym, że jestem w ciąży, a jego już nie ma.

Róża pogładziła rękę córki. Pomyślała, że dużo czasu upłynie, zanim Dagmara zacznie się cieszyć z tego stanu.

– Ciąża często wywołuje różne emocje na początku. A ty jesteś teraz w szczególnej sytuacji. To prawda, że Radka już nie ma. Ale jestem pewna, że gdziekolwiek by teraz nie był, na pewno jest z tego powodu szczęśliwy.

Tak, Róża wierzyła, że po śmierci mamy jakiś kontakt ze światem, który zostawiamy i wiedzę o tym, co się dzieje tu, na ziemi. Wyobraziła sobie uśmiech swojego zięcia na wieść o tym, że będzie miał dziecko.

– Wiem… Ale ja nie potrafię się cieszyć z tego powodu. Przynajmniej na razie – wyznała młoda kobieta. – I jest mi okropnie na myśl, że moje dziecko to czuje…

– Kochanie… – Róża spojrzała córce w oczy. – Nie rób sobie wyrzutów, proszę. Przeżyłaś straszną tragedię. Musisz najpierw oswoić ból, żeby dopuścić do głosu inne uczucia. A to maleństwo… – Dotknęła płaskiego jeszcze brzucha córki. – To maleństwo na razie będzie kochane za dwoje przez babcię.

– I przez dziadka – dopowiedział ojciec Dagmary, który niepostrzeżenie zjawił się w progu. Wahał się przez chwilę, po czym usiadł obok córki i objął ją z całej siły. Dziewczyna schowała się w jego szerokich ramionach i westchnęła.

– Przepraszam, że wcześniej wam nie powiedziałam.

– Nie szkodzi, aniołku. – Jerzy pogłaskał córkę po głowie i spojrzał, nadal wzruszony, na żonę. – Ale teraz, to już zadbamy o ciebie i naszego wnuka na poważnie – dodał, udając surowy ton.

– Albo o wnuczkę. – Róża uśmiechnęła się. Patrzyła na dwie ukochane istoty, a w myślach prosiła Boga o siłę dla córki i dla nich wszystkich.

 

7.

Następnego ranka, wracając z łazienki, Róża usłyszała dzwonek do drzwi.

– A kogo to niesie o tej porze? – powiedziała do siebie i skierowała w stronę schodów. Przechodząc obok pokoju córki, zauważyła, że drzwi są uchylone. „No tak… Od świtu nad morzem…” – westchnęła w myślach i zawiązała szlafrok.

Z jednej strony cieszyła się, że Dagmara gdziekolwiek wychodzi, z drugiej martwiła się, że córka tak mało czasu spędza z nimi. Z rzadka zdarzało się, że wieczorami siadała zwinięta w fotelu w salonie i oglądała z nimi jakiś program w telewizji. Albo raczej udawała, że ogląda. Chociaż w przeszłości była duszą towarzystwa, teraz przypominała żółwia schowanego głęboko w skorupie, który tylko czasem wyjrzy jednym okiem, by sprawdzić, czy na zewnątrz nie czyha żadne niebezpieczeństwo.

Przechodząc obok lustra w przedpokoju, kobieta zerknęła na swoje odbicie. Krótkie, siwiejące włosy zdecydowanie domagały się potraktowania grzebieniem lub szczotką. Zmęczona twarz była dowodem na to, że ostatnio i ona nie sypiała dobrze. Odruchowo, gestem powtarzanym od lat, odgarnęła kosmyk z czoła, a drugą ręką przekręciła blokadę w zamku.

– Edytka? Dziecko, a cóż ty tu robisz tak rano? – zdziwiła się, wpuszczając dziewczynę do środka. Z tego, co wiedziała, Edyta nie należała do rannych ptaszków.

– Dzień dobry, pani Różo. Przepraszam, że tak wcześnie, ale pomyślałam, że tylko o tej porze uda mi się złapać Dagmarę w domu, a mam dla niej kilka papierów do podpisania – Przyjaciółka Dagmary uśmiechnęła się przepraszająco, zdejmując cienką kurtkę. Na widok tego modnego, ale niezbyt ciepłego okrycia, Róża pomyślała, że dzisiejsza młodzież na stare lata będzie się borykać z wieloma przypadłościami. W ostatniej chwili powstrzymała się, by nie powiedzieć tego głośno.

Tymczasem Edyta ściągnęła buty i również – jak ona chwilę temu – przejrzała się w lustrze. Poprawiła swoje długie, ciemnobrązowe włosy i wytarła drobinkę tuszu spod oka. Róża, widząc to, uniosła kąciki ust.

– Przykro mi, ale niestety się spóźniłaś. – Ruszyła w stronę kuchni. – Chodź. Zaraz zaparzymy kawę – dodała. Edyta podreptała za nią zdziwiona.

– Niech pani nie mówi, że już zdążyła wyjść? Czy ona w ogóle śpi? – zapytała retorycznie.

Weszły do kuchni, gdzie Róża zajęła się przygotowywaniem kawy. Kiedy podeszła z talerzykami do stołu, kątem oka dostrzegła wiadomość na wyświetlaczu telefonu Edyty. Zganiła się w myślach za wścibstwo, jednak nie mogła zignorować uśmiechu, jaki pojawił się na twarzy dziewczyny, gdy urządzenie zasygnalizowało nadejście kolejnej wiadomości. Jak bardzo by chciała zobaczyć taki uśmiech u swojej córki… Westchnęła, wiedząc, że to niemożliwe i przyglądała się dalej niczego nieświadomej Edycie, która wsiąknęła w wirtualny świat.

Znała tę młodą dziewczynę od wielu lat, wiedziała o niej niemal tyle, co o własnej córce. Nic dziwnego. Dagmara i Edytauczyły się razem od podstawówki i już wtedy były nierozłączne. Obie jedynaczki, potrzebowały obok siebie kogoś, kto zapełniłby przestrzeń przeznaczoną dla rodzeństwa. Niestety, Róży i Jerzemu nie było dane mieć więcej dzieci, choć bardzo ich pragnęli. Edyta z kolei pojawiła się na świecie, kiedy jej rodzice byli tuż po czterdziestce. W związku z tym, że ich córki się przyjaźniły, oni również nawiązali bliższe relacje z sąsiadami, u których na całe dnie znikała ich pociecha. Niestety, kilka ładnych lat temu rodzice dziewczyny wyprowadzili się na drugikoniec Polski, by zająć się babcią Edyty. Dziewczyna została tutaj, bo właśnie kończyła studia i obie z Dagmarą wpadły na pomysł otwarcia własnego biznesu: sklepu z bielizną dla kobiet.

Znalazły lokal, w którym urządziły sklep oraz pracownię. Zatrudniły kilka osób. Róża wraz z Jerzym i rodzicami Edyty zdecydowali się wspomóc finansowo to przedsięwzięcie. Nie żałowali tej decyzji. Róża była bardzo dumna z obu dziewczyn, choć może rzadko mówiła to wprost. „Tak, Dagmara i Edyta były jak papużki nierozłączki” – pomyślała teraz. Do czasu pojawienia się Radka spędzały ze sobą większość wolnego czasu. Zresztą, później też często się widywały. Nawet na studia poszły na tę samą uczelnię: Dagmara na ekonomię, a jej przyjaciółka na zarządzanie i marketing.

Po wyprowadzce rodziców Edyta stała się jeszcze częstszym gościem w domu rodziców Dagmary. A teraz, w czasie największej jak dotąd próby, była wręcz niezastąpiona. Zajęła się prowadzeniem ich sklepu przez ostatnie tygodnie i choć musiała na szybko poszukać księgowej, która przejęłaby obowiązki Dagmary, to na nic się nie skarżyła. Przychodziła też codziennie od czasu śmierci Radka – wieczorami spędzała z przyjaciółką, choć kilkadziesiąt minut. Róża była jej za to bardzo wdzięczna. Dlatego teraz, ustawiając przed dziewczyną kubek parującej kawy, uśmiechnęła się do niej ciepło i zapytała:

– Śniadania pewnie nie jadłaś?

– Yyy… No tak, właściwie, to nie – przyznała ze skruchą Edyta, wdychając pobudzający aromat. – Wyszłam wcześniej, żeby złapać Dagmarę przed jej spacerem. Miałam zjeść coś po drodze do pracy.

– Tak myślałam… – Róża otworzyła lodówkę i zaczęła wycią­gać produkty. – Zjesz racuchy?

– Z jabłkami? – Edyta wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Róża wiedziała, że dziewczyna uwielbia jej racuchy. Wiedziała też, że matka Edyty niezbyt przepada za gotowaniem, więc tym chętniej przyjaciółka Dagmary stołowała się u nich.

– Oczywiście – odparła z uśmiechem. Lubiła dogadzać swoimi bliskim.

– To ja obiorę jabłka – zaoferowała swą pomoc Edyta i już chciała się zerwać z krzesła, kiedy Róża powstrzymała ją ruchem dłoni.

– Siedź, dziecko, i pij tę kawę. Zaraz podam ci jabłka.

Po kilkudziesięciu minutach, najwyraźniej zwabiony zapachami, w kuchni zjawił się Jerzy. Róża właśnie stawiała dzbanek z herbatą i talerz z ciepłymi jeszcze racuchami na stole.

– Witam piękne panie. – Pocałował żonę w policzek i uśmiechnął się do Edyty.

Nie był zdziwiony jej widokiem, z pewnością traktował ją już jak domownika. Na tyle, że w jej obecności pozwalał sobie na przejawy czułości wobec Róży, choć nie przepadał za publicznym okazywaniem takich gestów.

– Dziękuję, najdroższa – dodał kurtuazyjnie, po czym zabrał się do pałaszowania śniadania. Jego galanteria znikła w chwili, gdy do ust trafił pierwszy kawałek racucha. Obserwując jedzącego męża, Róża w pełni rozumiała, skąd się wzięło powiedzenie „jeść, aż się uszy trzęsą”. A nawet nie miał takich dużych uszu!

Śniadanie upływało w spokojnej, ciepłej atmosferze. Jerzy, zapomniawszy na dobre o manierach dżentelmena, opowiadał coś z pełnymi ustami i mrugał porozumiewawczo do Edyty. Ta niemal po każdym kęsie wychwalała pod niebiosa kuchnię Róży. I tylko sama Róża niby jadła, niby obserwowała scenę szczęśliwego napełniania brzuchów, ale tak naprawdę była obok niej. Wzrok stale wędrował do ściennego zegara. Ósma rano. Nie wiedziała, od kiedy nie ma Dagmary, ale miała nadzieję, że córka niebawem wróci i dołączy do nich.

Wreszcie uznała, że można zrobić coś z tym czasem. Ko­rzy­sta­jąc z nieobecności córki, spróbowała wybadać jej przy­jaciółkę.

– Edytko… Czy Dagusia wspominała ci o… – zawahała się. „Może nie powinnam jej o tym mówić?” – przemknęło jej przez myśl.

– O czym? – wydusiła z siebie dziewczyna między jednym kęsem a drugim.

– Yyy… – Róża nie wiedziała, jak wybrnąć z sytuacji. Spojrzała na męża, szukając u niego ratunku. Jerzy poklepał ją czule po dłoni.

– Powiedz jej, kochana. Edytka jest przecież jak rodzina – zachęcił.