45,00 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 217
Rok wydania: 2025
Marka wydawnicza Bo.wiem
Seria zŻurawiem
Projekt okładki
Klara Szymczyk
Tytuł oryginału: La hija única
La hija única: © 2020 Guadalupe Nettel
Published by permission of Indent Literary Agency, USA and Book/Lab Literary Agency, Poland
Copyright ©for the Polish translation by Barbara Bardadyn, 2025
Copyright ©for the Polish edition by Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2025
Wydanie I, Kraków 2025
All rights reserved
Niniejsza książka stanowi utwór chroniony na podstawie ustawy oprawie autorskim iprawach pokrewnych. Prawami do tego utworu dysponuje Wydawca– Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bez zgody Wydawcy niedopuszczalne jest kopiowanie, rozpowszechnianie lub inne korzystanie zniniejszej książki wcałości lub zjej fragmentów zwyjątkiem dozwolonego użytku osobistego lub publicznego.
ISBN 978-83-233-5481-9 (druk)
ISBN 978-83-233-7654-5 (mobi, epub)
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków
tel. 12 663 23 80
Dystrybucja: tel. 12 631 01 97
tel. kom. 506 006 674, e-mail: [email protected]
Konto: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856 3325
www.bowiem.wuj.pl
Dla mojej przyjaciółki, Amelii Hinojosy, która zwielką szczodrością pozwoliła mi wykorzystać szczegóły swojej historii, ajednocześnie dała mi swobodę inwencji twórczej, kiedy było to potrzebne.
Jeżeli nigdy nie płakałeś, achciałbyś, miej dziecko.
David Foster Wallace, Inkarnacje poparzonych dzieci (przeł. Jolanta Kozak)
Opuszczają nasze biodra
Lędźwie tylu sekretnych dzieci
Alda Merini, Reato di vita
Człowiek, który uważa się za wyższego, niższego, a nawet równego innemu człowiekowi, nie rozumie rzeczywistości.
Budda, Sutra Diamentowa
Przyglądanie się śpiącemu niemowlęciu jest równoznaczne z kontemplowaniem kruchości istoty ludzkiej. Słuchanie delikatnego i harmonijnego oddechu wywołuje mieszankę spokoju i wzruszenia. Obserwuję niemowlę leżące naprzeciwko mnie, jego beztroską i delikatną twarz, strużkę mleka wypływającą kącikiem ust, idealne powieki, i myślę o tym, że każdego dnia jedno z dzieci śpiących we wszystkich łóżeczkach na świecie przestaje istnieć. Gaśnie po cichu, niczym gwiazda zagubiona we wszechświecie pośród tysięcy innych, które nadal błyszczą w ciemności nocy. Wtedy matka pogrąża się w żałobie na resztę życia. Czasami także ojciec. Pozostali przyjmują to ze zdumiewającą obojętnością. Śmierć noworodka jest czymś tak powszechnym, że nikogo nie zaskakuje. Tylko jak można się z nią pogodzić, kiedy człowiek już zdążył zachwycić się pięknem tej nieskazitelnej istoty? Patrzę na drobne niemowlę w zielonych śpioszkach, z główką leżącą na boku na małej białej poduszce, i pragnę, żeby przeżyło, żeby nic nie zakłóciło jego snu ani życia, żeby wszystkie niebezpieczeństwa tego świata trzymały się od niego z daleka, a katastrofy omijały je na swojej niszczycielskiej drodze. „Dopóki będę przy tobie, nic ci się nie stanie”, obiecuję mu, choć wiem, że kłamię, ponieważ w głębi duszy jestem tak samo bezsilna i bezbronna jak ono.
Część pierwsza
1
Parę tygodni temu do mieszkania obok wprowadzili się nowi sąsiedzi: kobieta i dziecko, które wydaje się niezadowolone z życia, delikatnie mówiąc. Nigdy go nie widziałam, ale wystarczy, że słyszę. Chłopiec wraca ze szkoły około drugiej, kiedy zapach obiadu wydobywający się z ich mieszkania rozchodzi się po korytarzach i klatkach schodowych naszego bloku. Wszyscy wiemy, że przyszedł, bo słyszymy, jak niecierpliwie wciska dzwonek. Ledwie zamknie drzwi, a już zaczyna się wydzierać, narzekając na posiłek. Sądząc po zapachu, jedzenie w tym domu nie jest ani zdrowe, ani smaczne, ale reakcja dziecka jest niewątpliwie przesadna. Rzuca obelgi i wulgaryzmy – dość zdumiewające w przypadku kogoś w jego wieku. Do tego trzaska drzwiami i wali o ściany czym popadnie. Te napady zwykle trwają bardzo długo. Odkąd się wprowadzili, byłam świadkiem trzech, ale ani razu nie dotrwałam do końca, więc nie potrafię powiedzieć, jaki mają finał. Chłopiec krzyczy tak głośno i z taką desperacją, że jedynym wyjściem wydaje się ucieczka.
Muszę przyznać, że nigdy nie miałam dobrych relacji z dziećmi. Omijam je, jeśli się do mnie zbliżają, a kiedy interakcja jest nieunikniona, nie mam zielonego pojęcia, jak się zachować. Zaliczam się do ludzi, którzy sztywnieją, gdy w samolocie albo w poczekalni u lekarza słyszą płacz niemowlęcia, i dostają szału, jeśli płacz trwa dłużej niż dziesięć minut. Ale nie jest też tak, że zupełnie nie lubię dzieci. Obserwowanie, jak bawią się w parku albo biją się o zabawkę w piaskownicy, wydaje mi się nawet zabawne. Są żywym przykładem tego, jak zachowywaliby się dorośli, gdyby nie obowiązywały zasady etykiety i uprzejmości. Całymi latami próbowałam przekonać swoje przyjaciółki, że urodzenie dziecka to nieodwracalny błąd. Powtarzałam im, że posiadanie potomstwa – nieważne, jak słodkie i urocze by ono było – zawsze wiąże się z końcem ich wolności, z ciężarem finansowym, nie wspominając o zmęczeniu fizycznym i psychicznym: dziewięć miesięcy ciąży, kolejne sześć albo więcej miesięcy karmienia, nieprzespane noce w okresie dzieciństwa, a później ciągły niepokój o nastolatka. „Poza tym świat jest tak urządzony, że to my, a nie mężczyźni, zajmujemy się opieką nad dziećmi, co bardzo często skutkuje tym, że musimy poświęcić karierę, nasze zajęcia, erotyzm, a niekiedy partnera”, tłumaczyłam uparcie. „Czy naprawdę warto?”
2
W tamtym okresie podróżowanie było dla mnie niezwykle ważne. Wylądować w odległym kraju, o którym niewiele wiedziałam, i przemierzać go pieszo albo rozklekotanymi autobusami, odkrywać jego kulturę i kuchnię – z tych przyjemności w żaden sposób nie mogłabym zrezygnować. Część studiów spędziłam poza Meksykiem. Pomimo towarzyszącej mi wtedy niepewności postrzegam ten czas jako najbardziej beztroski etap mojego życia. Wystarczyło trochę alkoholu i kilkoro przyjaciół, żeby każdy wieczór zamienił się w zabawę. Byliśmy młodzi i – inaczej niż teraz – brak snu nie odbijał się na nas negatywnie. Nawet jeśli miałam niewiele pieniędzy, to wyjazd do Francji dał mi szansę na poznanie innego kontynentu. W Paryżu spędzałam wiele godzin na czytaniu w bibliotekach, chodziłam do teatru, do barów i nocnych klubów. Nic z tego nie przystaje do macierzyństwa. Kobiety z dziećmi nie mogą żyć w taki sposób. A przynajmniej nie przez pierwsze lata. Żeby pozwolić sobie na zwykły wieczór w kinie albo kolację poza domem, muszą zaplanować wszystko z dużym wyprzedzeniem, załatwić nianię albo przekonać męża, by zajął się dziećmi. Dlatego za każdym razem, kiedy związek z jakimś facetem zaczynał się robić poważny, uprzedzałam go, że ze mną nigdy nie doczeka się potomstwa. Jeśli się spierał albo na jego twarzy pojawiała się oznaka smutku czy dezaprobaty, natychmiast odwoływałam się do przeludnienia – to ważny i wystarczająco humanitarny powód, aby nie uznał mnie za zgorzkniałą albo, co gorsza, za egoistyczną, jak zazwyczaj nazywa się nas, kobiety, które postanowiły uciec od historycznej roli swojej płci.
Dla pokolenia mojej matki brak dzieci był aberracją, jednak w moich czasach wiele kobiet rezygnowało z potomstwa. Na przykład moje przyjaciółki mogłyby się podzielić na dwie tak samo duże grupy: te, które rozważały zrzeczenie się wolności i poświęcenie w imię przetrwania gatunku, oraz te, które były gotowe okryć się wieczną hańbą społeczną i rodzinną, aby zachować niezależność. Każda uzasadniała swoje stanowisko mocnymi argumentami. Oczywiście lepiej rozumiałam się z tymi drugimi. Należała do nich Alina.
Poznałyśmy się po dwudziestce, a więc w tym wieku, który w wielu społeczeństwach wciąż jest uważany za najlepszy do prokreacji. Obie jednak czułyśmy awersję do tego, co zgodnie nazywałyśmy „kulą u nogi”. Ja byłam na studiach doktoranckich z literatury i zarówno moje stypendium, jak i status freelancerki nie mogły zapewnić mi jakiegokolwiek bezpieczeństwa finansowego. Alina miała dobrze płatną, ale wymagającą pracę w instytucie sztuki, a jednocześnie szkoliła się na menedżerkę kultury. Chociaż jej zarobki dwukrotnie przewyższały moje, to część pieniędzy wysyłała swojej rodzinie: ojciec od wielu lat był chory i mieszkał sam w miasteczku w stanie Veracruz, a matka dochodziła do siebie po udarze. Alina bardzo wcześnie znalazła się na tym etapie życia, kiedy rodzice stają się od nas zależni. Jak w takiej sytuacji miałaby się jeszcze zajmować dzieckiem?
W tamtym czasie byłam pasjonatką wróżbiarstwa, głównie chiromancji i tarota. Pamiętam, że pewnego razu Alina i ja siedziałyśmy same w moim mieszkaniu, po długiej imprezie, po której zostały dwa stłuczone kieliszki i cmentarzysko butelek na balkonie. Z ulicy Vieille du Temple, pustej o tej porze, dobiegł nas odgłos oddalających się kroków naszego ostatniego gościa. Zapytałam przyjaciółkę, czy mogę jej powróżyć z kart. Zgodziła się tylko dlatego, żeby zrobić mi przyjemność. Zawsze była kobietą pragmatyczną, więc pomysł otrzymywania wiadomości od nadprzyrodzonych sił wydawał się jej całkiem niedorzeczny. Tarot musiał być dla niej grą jak każda inna. Rozkład, który wybrałam tej nocy, był ambitny i obejmował resztę jej życia. Alina kilka razy przetasowała karty, po czym rozłożyła je na stole tak, jak jej podpowiadałam. Kiedy wszystkie znalazły się już na swoich miejscach, zaczęłam odkrywać je powoli, trochę z powodu stanu upojenia, a trochę by nadać tej chwili teatralności. Tymczasem historia ukazywała się niczym fotografia po zanurzeniu w azotanie srebra. Pojawiały się Cesarzowa, Szóstka Mieczy, Śmierć i Wisielec. Śmierć (arkan numer trzynaście, który w wielu taliach nawet nie ma nazwy) nie zawsze wiąże się ze zgonem, ale na pewno przynosi głęboką i radykalną zmianę. Wszystko wskazywało na to, że jakaś tragedia zmieni jej życie, a może nawet je zakończy. Zdobyłam się na wysiłek i spróbowałam ukryć swoją irytację. Alina musiała jednak zauważyć moje zdenerwowanie, ponieważ zmartwiona zapytała, co takiego wyczytałam.
– Karty mówią, że zostaniesz matką i będziesz żyła jak w klasztorze – rzuciłam z figlarnym uśmiechem.
Alina zaprzeczyła, śmiejąc się i energicznie potrząsając głową. Na pewno pomyślała, że to tylko żart, lecz jej duże ciemne oczy patrzyły na mnie pytająco i dostrzegłam w nich niepokój. Piłyśmy dalej, a parę godzin później, kiedy opróżniłyśmy ostatnią butelkę, pożegnałam ją przy drzwiach budynku. Wróciłam do mieszkania i położyłam się do łóżka, przestraszona tym, co zobaczyłam.
Parę miesięcy później Alina postanowiła wrócić do Meksyku, gdzie znalazła dobrą pracę w galerii sztuki. Ja natomiast zostałam na kolejny rok we Francji, a po ukończeniu studiów wyruszyłam w podróż po Azji Południowo-Wschodniej. Przemierzałam pieszo doliny i górskie szlaki. Odwiedziłam wiele świątyń i buddyjskie ośrodki pielgrzymkowe. Fascynowały mnie mniszki w brązowych habitach i z ogolonymi głowami, które postanowiły zrezygnować z życia rodzinnego, a w zamian poświęcić się nauce i medytacji. Siadałam w milczeniu kilka metrów od nich, aby słuchać, jak śpiewają albo recytują sutry o uwolnieniu i końcu cierpienia. Odległość jest dla przyjaźni niezawodnym testem. Czasami niszczy ją tak, jak przymrozek niszczy uprawy. Ale nie dotyczyło to Aliny i mnie. Cały czas pisałyśmy do siebie i często dzwoniłyśmy, by opowiadać sobie o najważniejszych sprawach (pojawienie się Aurelia w jej życiu, stan zdrowia jej ojca, temat mojej pracy dyplomowej), i w ten sposób nasza przyjaźń umocniła się jeszcze bardziej.