44,99 zł
Idealna lektura dla miłośników Beach Read i The Love Hypothesis!
Kiedy Grey Brooks kończy zdjęcia do opery mydlanej dla nastolatków, czuje, że jej kariera zaczyna wyhamowywać. Wtedy dostaje od swojej agentki niecodzienną propozycję – wejście w udawany związek z Ethanem Atkinsem. Sporo starszy Ethan po głośnym rozwodzie i śmierci najlepszego przyjaciela również wypadł z rankingu najbardziej pożądanych hollywoodzkich aktorów. Udawana relacja z młodszą od siebie gwiazdą może być dla niego przepustką do powrotu na szczyt.
Czy zdolności aktorskie Grey i Ethana są na tyle dobre, że uda im się przekonać media o swoim płomiennym romansie?
Czy po latach grania według niesprawiedliwych reguł bezwzględnej branży filmowej będą w stanie otworzyć się na prawdziwe uczucia?
Czy udawany związek okaże się dla tych dwóch zupełnie różnych osobowości czymś więcej niż tylko pijarową zagrywką?
Jak wykiwać Hollywood jest jak twoja ulubiona komedia romantyczna, przy której wypłakujesz oczy ze wzruszenia i zaśmiewasz się rozpuku!
„I absolutely love it!”
– Elena Armas, autorka The Spanish Love Deception
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 505
Data ważności licencji: 7/18/2027
Dla Walkera. Dzięki tobie ta książka – podobnie jak całe moje życie – stała się znacznie lepsza.
– Lucy?
Grey Brooks ledwie dosłyszała nieśmiały głos dobiegający zza jej pleców. Wpadła w coś na kształt transu, przeglądając kawiarniane menu i ważąc w myślach dwie możliwości: duża i średnia cold brew. Czy miała chęć na zaledwie parę godzin nieprzyjemnego podenerwowania, czy może czuła, że dziś jest dzień na wywołany potężną dawką kofeiny atak paniki?
Zamarła na chwilę, ale zdecydowała się nie reagować. Prawdopodobnie to i tak nie było do niej… Lucy to przecież popularne imię. Skończyła przecież z nawykiem błyskawicznego odwracania się za każdym razem, gdy dobiegło jej uszu. Nie zamierzała teraz wracać do dawnej praktyki.
Oczy Grey zwęziły się w dwie czujne szparki, gdy skanowała wnętrze kawiarni, przyglądając się klientom. Nie było ich zbyt wielu; zajęto zaledwie parę stolików. Ale przecież wciąż było możliwe, że imię Lucy nosiła na przykład stylowa kobieta siedząca koło fikusa; sączyła americano, jednocześnie kartkując magazyn „Variety”.
Głos odezwał się powtórnie, tym razem donośniej i z mniejszej odległości.
– Lucy LaVey?
No cóż, zagadka rozwiązana. Grey przesunęła ciemne okulary na czoło i przykleiła do twarzy szeroki uśmiech, po czym odwróciła się w stronę głosu: jego właścicielką okazała się nastoletnia okularnica, dzierżąca mrożoną kawę z podwójną porcją bitej śmietany. Szczęka młodej damy spektakularnie opadła, gdy ich oczy się spotkały.
– Hejka! Jak leci? – rzuciła Grey najcieplejszym tonem, na jaki było ją stać.
Wielbicielka zakryła usta dłonią, po czym pisnęła z ekscytacji. Kilka osób się odwróciło, zaalarmowanych tym nagłym wybuchem entuzjazmu.
– Chryste Panie, to naprawdę ty!Mega sorki, że przeszkadzam, wiem, że, no, starasz się żyć swoim życiem, czy jak to się mówi… a ja… no, mam totalnego świra na punkcie Toksycznego raju. W sensie, no, jestem fanką, tak na maksa.
Za pierwszym razem, gdy do Grey zwrócono się imieniem jej serialowej bohaterki, była tym absolutnie zachwycona. Co do kolejnych paru przypadków… no cóż, powiedzmy, że nieco połechtały jej ego. Teraz, mając za sobą sześć sezonów (czyli 132 odcinki) Toksycznego raju, podchodziła do tego w miarę spokojnie. W końcu było to lepsze niż kompletny brak rozpoznawalności.
– Dziękuję, jesteś taka miła! Masz chęć na selfika?
Oczy fanki rozszerzyły się tak, jakby miały zaraz wyjść z orbit; żarliwie przytaknęła, by następnie rozpocząć gorączkowe poszukiwania telefonu, który zagrzebał się gdzieś w zakamarkach torebki. Jednym gestem uruchomiła kamerę, a wtedy Grey zerknęła zza jej ramienia, szczerząc zęby w uśmiechu. Cyknęły parę fotek, a następnie dziewczyna pospiesznie przejrzała je, upewniając się, że osiągnęły satysfakcjonujący efekt.
– Może zrobimy jedną z głupimi minami? – zasugerowała Grey.
Dziewczyna po raz kolejny pokiwała głową i wystawiła język, aktorka natomiast zapozowała, robiąc zeza.
– Dziękuję ci tak na maaaksa! – powiedziała obezwładniona nieoczekiwanym szczęściem fanka, wsuwając telefon z powrotem do torebki.
– Nie ma sprawy. Jak masz na imię?
– Kelly.
– Miło cię poznać, Kelly. Jestem Grey.
Dziewczyna oblała się rumieńcem.
– Grey. Chryste Panie. No jasne, że tak. Sorki!
Grey roześmiała się serdecznie.
– Nic się nie stało!
– To po prostu, no… ja totalnie czuję się tak, jakbym się wychowywała z Lucy, czaisz? W sensie zaczęłam oglądać ten serial, jak byłam, no, na serio, w podstawówce. A ty byłaś prawie jak moja… starsza siostra. – Kelly odwróciła twarz do swojej idolki; malowały się na niej zupełna bezbronność i oddanie. Na ten widok Grey ścisnęło się serce; miała lekkie poczucie winy w związku z irytacją, jaką początkowo wywołała w niej ta interakcja.
– Dziękuję. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. No cóż… w jakimś sensie ta bohaterka była również moją starszą siostrą.
– A co robisz teraz, gdy jest już… po wszystkim?
„Po wszystkim”. Mimo że od emisji ostatniego odcinka Toksycznego raju minęło już osiem miesięcy, na samo wspomnienie o tym Grey wciąż czuła zalewającą ją falę niepokoju. Stworzona z myślą o nastolatkach opera mydlana miała swoich oddanych fanów i oglądalność na tyle stabilną, że jedna z mniejszych stacji telewizji kablowej zdecydowała się na przedłużanie emisji o kolejne sezony. Niestety produkcji nie udało się osiągnąć sukcesu z prawdziwego zdarzenia, takiego, o jakim naiwnie marzyła Grey, kręcąc pilota. Owszem, między zdjęciami do poszczególnych sezonów łapała jakieś pomniejsze robótki: a to jakiś niskobudżetowy horror, a to świąteczne kino familijne… ale ostatnie kilka castingów okazało się kompletnym niewypałem. Gdy zdarzało jej się nad sobą użalać (rzęsisty pot oblewał ją najczęściej, gdy leżała w łóżku, w środku nocy), zadręczała się myślą, że jej kariera jest w tym samym miejscu, z którego zaczynała przed startem serialu. Z jedną różnicą: ona sama była siedem lat starsza. Siedem lat, na których stratę naprawdę nie mogła sobie pozwolić.
Zmusiła się do uśmiechu, po czym odpowiedziała:
– Och, wiesz, jak jest, w końcu mam trochę czasu dla siebie. – Widząc malujące się na twarzy Kelly rozczarowanie, dodała pospiesznie: – Ale mam w planach parę ciekawych projektów, których szczegółów nie mogę na razie zdradzać… Jest jeszcze za wcześnie. – Mrugnęła porozumiewawczo, po czym momentalnie poczuła się zażenowana. Kto, do cholery, puszcza oczko?Kłamstwa sprawiały, że zachowywała się jak kompletna kretynka.
A jednak, zadziałało. Kelly cała się rozpromieniła.
– Ale cudownie. No, mówię ci, że ja dosłownie nie mogę się doczekać. Jesteś tak megautalentowana!
Nagle Grey poczuła się straszliwie zmęczona. Wciąż nie miała okazji zamówić upragnionej kawy.
– Dzięki. Naprawdę miło było cię poznać, Kelly – powiedziała, posyłając jej kolejny uśmiech, a następnie wracając do lektury menu.
Fanka wydała z siebie jeszcze kilka rozemocjonowanych piśnięć i z powrotem udała się do grupki znajomych, którzy bardzo nieprzekonująco udawali, że nie obserwują całego zajścia. Gdy dołączyła do reszty, przez stolik przeszła fala chichotów i szeptów; co rusz któreś z nich ukradkowo odwracało głowę, by jeszcze raz przyjrzeć się Grey. Kobieta pomyślała, że wyglądają jak stadko przerośniętych susłów.
Zanim Grey udało się podejść do baristy, kolejny nieznajomy stanął jej na drodze, blokując przejście do lady. Tym razem był to chudy facet, na oko pod czterdziestkę; siedząc przy sąsiednim stoliku, obserwował zajście między Grey a Kelly.
– Hej! Czy też mogę prosić o fotkę? Jestem fanem.
– Yyy… jasne, nie ma problemu. – Grey nauczyła się już jakiś czas temu, że poza nastoletnią grupą docelową Toksyczny raj miał swoich fanów wśród najprzeróżniejszych grup demograficznych. Ci starsi najczęściej z lubością dzielili się z nią informacjami o tym, jak bardzo wstydzą się swojej obsesji na punkcie serialu. A mimo to… cóż, fakt, że wpadła na dwóch wielbicieli z rzędu, był jednak nieco dziwny. Może ten gość znał ją z tamtego nieszczęsnego horroru, w którym przez cały czas paradowała odziana tylko w bikini? Nawet jeśli, to zazwyczaj tacy kolesie skupiali swoją uwagę na jej (skądinąd niezbyt obfitym) biuście.
Uśmiechnęła się do zdjęcia, uzbroiwszy się w cierpliwość na wypadek kolejnej pogawędki, jednak facet szybko jej podziękował i ruszył ku drzwiom, przy których spotkał się ze swoim kolegą.
Wymienili parę zdań przyciszonymi głosami, ale Grey i tak była w stanie usłyszeć treść ich rozmowy:
– Kto to był?
– Człowieku, pojęcia nie mam.
Twarz Grey oblała się purpurą. Poczuła, jak jej klatka piersiowa ściska się w upokorzeniu. Dała sobie dokładnie trzy sekundy na poradzenie sobie z tą sytuacją. Trzy. Dwa. Jeden.
Wzięła głęboki wdech, wyprostowała ramiona, po czym pewnym krokiem podeszła do lady.
– Dużą cold brew poproszę. Czarną.
***
Grey, wyposażona w kawę, umościła się na jednym z obitych turkusową tkaniną foteli, po czym wyciągnęła z torby laptop. Zeszłej nocy Kamilah odesłała jej kolejną wersję szkicu scenariusza, nad którym pracowały; Grey nie miała jeszcze okazji zerknąć na wprowadzone przez nią poprawki. Otworzyła teraz dokument na stronie tytułowej, która głosiła:
PUSTE KRZESŁO
Scenariusz: Kamilah Ross i Grey Brooks
Na motywach książki autorstwa P.L. Morrison
Zanim Grey udało się przeczytać cokolwiek więcej, poczuła wibracje telefonu. Dzwoniła jej agentka, Renata. Szybko przesunęła palcem po ekranie, by odebrać połączenie; starała się mówić na tyle cicho, by nie zaburzyć panującego w kawiarni spokoju.
– Halo?
Głos Renaty wdarł się przez słuchawkę z taką mocą, jakby rozmawiała w trybie głośnomówiącym.
– Gdzie jesteś, kotku? Jesteś sama? Możesz gadać? – Grey podpisała umowę z Renatą parę miesięcy po przeprowadzce do LA. W Nowym Jorku zatrudniała agenta, który był stary jak świat, łysy jak noworodek, a w dodatku miał zwyczaj przekazywania wszelkich wiadomości, czy to dobrych, czy złych, takim tonem, jakby informował ją o nagłym zgonie całej jej najbliższej rodziny.
Renata dla odmiany była głośna i spektakularna, przywodziła na myśl zimne biznesowe żylety lat osiemdziesiątych. Na głowie miała kłąb tapirowanych rudych włosów, a towarzyszył jej jeszcze bardziej okazały niż fryzura kłąb dymu z papierosów marlboro light, z którymi się niemalże nie rozstawała. Zdążyła już nadać Grey więcej zdrobnień, niż ta usłyszała kiedykolwiek od swojej własnej matki. Oczywiście z miejsca pokochała agentkę i było to zdecydowanie uczucie odwzajemnione. Przez lata tej znajomości Renata zdążyła posłać marlboraski do lamusa, ale problem z nadmierną głośnością zdecydowanie pozostał.
A zatem to by było na tyle, jeśli chodzi o skupienie się na pracy.
– Jasne, będę mogła, jakbyś tylko dała mi dwie minutki. – Grey zamknęła laptop, po czym wsunęła go z powrotem do torby. Kawiarnia wciąż była na tyle opustoszała, że zapewne bez trudu będzie mogła zająć ten sam stolik, gdy zdecyduje się tu wrócić.
Dziewczyna przeszła wzdłuż ściany budynku, kierując się na parking; po drodze namierzyła samotne drzewo, pod którym stanęła, i uniosła telefon z powrotem do ucha.
– Dobra, jestem gotowa. Co tam?
– Właśnie rozmawiałam z dyrektorem castingu Złotego Miasta. Pokochali cię!
Żołądek Grey zrobił niekontrolowane salto. Od czasu, kiedy wzięła udział w trzecim etapie przesłuchań do adaptacji dystopijnego bestsellera, minęły prawie dwa miesiące, więc niezależnie od zapewnień Renaty, że takie wysokobudżetowe produkcje idą w naprawdę żółwim tempie, zdążyła już stracić nadzieję, że cokolwiek z tego będzie. Udział w Toksycznym raju sprawiał, że nigdy wcześniej nie zgłaszała się do projektów tego typu: trzech wielkich filmów science fiction, kręconych w dodatku jeden po drugim.
Renata kontynuowała nieświadoma faktu, że serce Grey nieomal wyskakiwało z piersi.
– Chcą, żebyś spotkała się z reżyserem; musi sprawdzić, czy między tobą a Owenem jest chemia, więc zorganizowaliby próbne czytanie. Zła wiadomość jest taka, że obydwaj będą w mieście w tym samym czasie nie wcześniej niż za półtora miesiąca.
Grey powoli wypuściła powietrze, odczekała jeszcze chwilę i zapytała:
– Tyle zamieszania dla roli czyjejś dziewczyny?
Wiedziała, że brzmiała może jak rozpuszczony bachor, ale na tym etapie Renata była dla niej właściwie jak matka. Ona i Kamilah były w życiu Grey jedynymi ludźmi, przy których nie czuła, że musi cenzurować każde wypowiadane słowo.
– Wiesz, że nie chodzi tylko o tę rolę, kochanie. Chodzi o to, gdzie możesz się dzięki niej znaleźć.
Grey przymknęła powieki i oparła się o pień drzewa.
– Wiem. Masz rację. To naprawdę znakomite wieści. – Początkowe rozczarowanie kolejną przeszkodą ustąpiło miejsca ekscytacji, która powoli zaczynała w niej bulgotać. A więc to jeszcze nie koniec… ciągle była w grze. Rola, o którą się starała (bohaterka miała na imię Catalin), była nieduża, ale zdecydowanie najważniejsza ze wszystkich kobiecych postaci w książce. Normalnie Grey nie szalała za literaturą science fiction, ale przygotowując się do przesłuchań, pierwszą część książki połknęła naraz w ciągu jednej nocy. Część druga, Złote Królestwo, przez kolejny miesiąc ciążyła w jej plecaku jak cegła. Nie była w stanie zmusić się do lektury, przekonana, że nie dostała tej roli. Teraz sięgnęła do torby i czule pogładziła okładkę, jakby chciała przeprosić książkę, że zbyt wcześnie ją przekreśliła.
– No, taką reakcję to ja rozumiem! Prześlę ci kolejną porcję scenariusza, gdy tylko ją dostanę, ale znając nawyki ludzi pracujących przy takich produkcjach, nie mogę wykluczyć, że będzie to w noc przed spotkaniem.
– Rozumiem. Dziękuję, Renato. To naprawdę ekscytujące! – Grey oczekiwała, że agentka się pożegna i zakończy połączenie; zamiast tego po drugiej stronie słuchawki usłyszała milczenie, w którym dało się wyczuć pewne zawahanie. – Co tam, czyżby było coś jeszcze?
Renata milczała przez kolejne parę sekund, po czym się odezwała:
– Miałam dziś rano interesującą pogawędkę z Audrey Aoki.
Grey niedawno zatrudniła Audrey jako specjalistkę od PR-u. Większość jej klientów była ze zdecydowanie wyższej półki niż dziewczyna, ale Audrey obdarzyła ją sympatią, po tym jak ta zjawiła się we właściwym czasie i we właściwym miejscu (czyli w damskiej toalecie podczas rozdania nagród MTV), oferując potrzebne usługi (czyli umiejętne udrapowanie zerwanego ramiączka sukienki Audrey wokół agrafki, która uratowała pozornie beznadziejną sytuację).
Zarówno Grey, jak i Renata były zaskoczone, gdy Audrey zdecydowała się podjąć współpracę z aktorką, dodając jednocześnie:
– Jesteś w tym dobra, potrafisz ciężko pracować i trzymasz się z dala od kłopotów. Zasługujesz na to, by zdobyć sławę, a ja mogę ci w tym pomóc.
Oczywiście, ta oferta była mocno na wyrost, za to jej honorarium niebotyczne. Jak dotąd załatwiła Grey zaledwie parę instagramowych umów związanych z promowaniem produktów oraz wkręciła ją do numeru „Us Weekly”: była bohaterką artykuliku Co noszę w torebce?. Ale sądząc po głosie Renaty, teraz szykowało się coś większego.
– Mhm, i co ci powiedziała?
Kolejna pauza.
– Z nikim się teraz nie spotykasz, prawda? Nie słyszałam o żadnym facecie od czasów Calluma…
Grey lekko zadrżała na dźwięk tego imienia. Zakochała się w Callumie Hendrixie, odtwórcy roli niegrzecznego chłopca (z którym jej postać, Lucy LaVey, na przemian schodziła się i rozchodziła), gdy tylko ten podniósł na nią swą idealną brew podczas pierwszej próby stolikowej do Toksycznego raju. Był jej pierwszą miłością i przez cztery laty byli niemalże zespawani (mniej więcej na wysokości bioder). Wszystko to do czasu, gdy przed zdjęciami do piątego sezonu trafiła im się trzymiesięczna przerwa, podczas której Callum namówił ją, by zrezygnowała ze świetnej rólki w filmie z gatunku indie po to, by móc odwiedzić go na jego planie zdjęciowym. Grał w średniobudżetowym thrillerze; scenerią była zapierająca dech w piersiach grecka wyspa.
Wysiadała z samolotu, mając w głowie obrazki rodem z filmu Mamma mia!; niestety na miejscu odkryła, że na planie aż huczy od plotek o tym, że jej ukochany pieprzy swoją filmową partnerkę. Chowana przed nią tajemnica już wkrótce ujrzała światło dzienne… No, doprawdy, prawdziwe Mamma mia! Z biegiem lat uczucie kompletnego zdruzgotania minęło, ustępując niechęci (z pewnością pomógł fakt, że płomienny romans Calluma się wypalił, nim thriller został zmontowany), ale nawet teraz, słysząc jego imię wypowiedziane znienacka, czuła się tak, jakby ktoś przypadkiem trafił ją w siniak, o którego istnieniu dawno już zapomniała.
Jakby tego wszystkiego było mało, film, z którego zrezygnowała dla tamtych pamiętnych odwiedzin, wyszedł naprawdę nieźle; zdobył parę nagród na mniejszych festiwalach – w tym jedną dla aktorki, która wzięła rolę pierwotnie oferowaną Grey. Od tego momentu za każdym razem, gdy otwierała przeglądarkę, by omieść wzrokiem szereg plotek opatrzonych zdjęciami nagich torsów DJ-ów czy twarzy dyrektorów firm mediowych, jedyne, co była w stanie wyłowić, to ujęcia jej zastępczyni odbierającej cholerną nagrodę dla Niezależnego Ducha Twórczego. Grey nie zamierzała po raz kolejny popełniać tego samego błędu… Randkowanie tylko ją rozpraszało. Nic więcej.
– Cóż. Nie. Nikogo nie mam.
– Świetnie – powiedziała Renata, po czym westchnęła i kontynuowała: – Wiesz, poinformowałam ją, że najprawdopodobniej się nie zgodzisz, ale się uparła, żebym to ja przekazała ci tę propozycję, jako że jesteśmy dość blisko…
– Ale jaką propozycję? Na co miałabym się zgodzić?
– Co byś powiedziała na bycie… zeswataną?
Tego akurat Grey zupełnie się nie spodziewała.
– Co? W sensie… mam iść na randkę w ciemno czy coś takiego?
– Można tak powiedzieć. Audrey ma jednego klienta, którego wizerunek wymaga pewnego podrasowania. I zasugerowała, że może wasza dwójka mogłaby wejść w… układ, który przynosiłby obopólne korzyści.
Grey przeczesała palcami włosy.
– Aha, więc jestem wystawiona na sprzedaż, wspaniale. Widzę, że moja kariera jest w jeszcze większej ruinie, niż zakładałam. – Gorycz w jej głosie podszyta była drżeniem, którego nie była w stanie opanować; łzy cisnęły jej się do oczu, ale jakoś je powstrzymała. Świetnie było móc z łatwością zmusić się do płaczu na planie, ale były to dosłownie jedyne okoliczności, w których był to dobry pomysł.
Renata wydawała się zraniona jej reakcją.
– Przecież to nie tak… Oczywiście, że kwestie intymne nie wchodziłyby w grę. Chodziłoby tylko o stworzenie iluzji. Opracowalibyśmy warunki, które odpowiadałyby obu stronom.
Dziewczyna zamilkła. Z frustracją wymierzyła kopniaka kupce ziemi zalegającej u podnóża drzewa; rozpadła się spektakularnie. Renata znów ciężko westchnęła.
– Grey, posłuchaj mnie. Proszę, nie dramatyzuj. – Grey wiedziała, że Renata będzie mówić o poważnych sprawach: świadczyło o tym użycie prawdziwego imienia aktorki… to znaczy, tfu. Jej rzekomego prawdziwego imienia. – Jesteś w tym biznesie już dłuższy czas, wiesz, jak to wszystko działa. Z jednej strony nie winię cię za to, że ta propozycja wydała ci się obraźliwa, sama nie jestem nią zachwycona. Z drugiej wydajesz chore pieniądze na usługi Audrey, więc skoro ona sugeruje, że to dobry pomysł, który mógłby służyć twojemu wizerunkowi albo pomóc tobie i Kamili w załatwieniu odpowiedniej uwagi dla waszego scenariusza… No cóż, myślę, że warto to rozważyć.
Renata miała trochę racji. Grey była świadoma, że jej niechęć do dzielenia się ze światem szczegółami życia prywatnego (szczególnie po tamtym upokorzeniu, przez które przeszła z powodu Calluma) mogłaby być postrzegana jako minus zniechęcający produkcję do zatrudnienia jej przy danym projekcie. No cóż, znała przecież realia profesji, na którą się zdecydowała. Umiejętności i ciężka praca zawsze były na drugim miejscu względem tego, ilu ludzi znało jej imię. Albo imię granej przez nią postaci…
Teraz, kiedy początkowy szok zaczynał mijać, czuła, jak powoli zaczyna przekonywać się do tego pomysłu. Na razie jednak nic nie powiedziała, tylko spokojnie sączyła kawę przez zamokniętą papierową słomkę, jednocześnie analizując podrzucony przez Renatę koncept. Przecież taki związek nie mógłby zaszkodzić jej karierze, jeśli miałaby się w nim znaleźć dla rozwojutej kariery, prawda?
– Czy możesz się z nim przynajmniej spotkać? Moglibyście zjeść prywatny lunch u Audrey, poznać się odrobinę, zanim podejmiecie ostateczną decyzję. Co powiesz, cukiereczku?
Grey w tym momencie zdała sobie sprawę, że Renata na razie nie podzieliła się z nią najważniejszą informacją, a mianowicie: kim jest ten tajemniczy klient. Może miała ku temu dobre powody… Poczuła, jak włos jeży jej się na głowie na samą myśl o tym, że Audrey chciałaby ją wciągnąć w intrygę z jakimś podejrzanym typasem, który został nakryty w łóżku z nianią, wysyłał sprośne wiadomości do nieletnich fanek, wyrywał się z łapami do koleżanek z planu lub coś jeszcze gorszego. W tej branży było naprawdę w bród potencjalnych kandydatów, którzy mieli świadomość, że ich status majątkowy, bogactwo i władza są w stanie ochronić ich przed wszelkimi konsekwencjami ich działań. Ale nawet jej kariera nie była warta zaprzedania duszy dla takiej sprawy…
Starała się przygotować na najgorsze, mając już na czubku języka odmowę. Zapytała krótko:
– Kim jest ten „klient”?
Była tak zszokowana odpowiedzią Renaty, że niemal wypuściła telefon z rąk, prosto na ziemię.
Ethan Atkins czuł się całkiem nieźle. A z całą pewnością nie czuł się źle, co na tym etapie było już równoznaczne z sukcesem. Fakt, że jego humor nagle się poprawił, nie mógł być raczej powiązany z tym, co go otaczało: neony w kształcie kufli piwa bzyczały i mrugały, kule bilardowe uderzały o siebie z charakterystycznym stukotem, na wielu różnych ekranach wyświetlały się jednocześnie transmisje różnych gier, zaś podłoga baru lepiła się od piwa rozlewanego na tych deskach od wielu dekad.
Może chodziło o urok nowości; w końcu znów znalazł się wśród ludzi. Pomijając jeden weekend w miesiącu, który spędzał w towarzystwie Elle i Sydney (zgodnie z warunkami umowy, którą zawarli z byłą żoną), Ethan często przebywał przez wiele dni z rzędu bez kontaktu z żywym człowiekiem. Z drugiej strony… był to przecież jego wybór. Teraz też nie można było powiedzieć, by się szczególnie integrował.
Wciąż było jeszcze dosyć wcześnie, ale nigdy nie widział, by w tym akurat barze były tłumy. Zwykle przy stolikach sadowiły się jedna lub dwie grupy mężczyzn; kibicowali, śledząc transmisję, klaszcząc albo bluzgając, w zależności od przebiegu gry. Było tu też przeważnie paru gości, których główny cel stanowiło poderwanie jedynej obecnej w tym miejscu osoby płci żeńskiej, która nie przekroczyła sześćdziesiątki. Wreszcie: samotnicy wyraźnie zmęczeni życiem, sączący przy barze rozmaite trunki. Ethan przypuszczał, że najprędzej mógł zaliczyć się właśnie do tej ostatniej kategorii.
Objął palcami szklankę z trzecim zamówionym tego wieczora burbonem i pociągnął z niej spory łyk. Czuł, jak ciepło rozlewa się po jego ciele, wypełniając go aż po opuszki palców. Wtedy, gdy dawał sobie dyspensę na picie alkoholu w miejscu publicznym, zwykle nie pił przez cały poprzedni dzień, czasem nawet dwa. Chciał mieć czysty umysł, by móc w pełni rozkoszować się każdą chwilą, która prowadziła go w stronę błogiej nieświadomości. Pierwszy drink nieco wygładzał kanty rzeczywistości, drugi dodawał otoczeniu sennej, rozmytej poświaty. Teraz natomiast Ethan czuł, że opuszcza własne ciało, unosi się gdzieś w okolicach pokrytego plamami wilgoci sufitu i spogląda z góry na samego siebie. Ze stojącego przed nim talerza podniósł do ust tłustą, przesoloną frytkę, a następnie umoczył ją w keczupie. Niezdrowe przekąski też mu już raczej nie zaszkodzą.
Raz lub dwa w miesiącu prosił swojego kierowcę, by zawiózł go z położonego w Pacific Palisades domu aż do ukrytego głęboko w Valley podłego baru Johnny’s, a następnie odebrał po upływie paru godzin. Opłacało się pokonywać długą drogę trasą numer 405; w tym miejscu mógł bezkarnie błąkać się po barowych zakamarkach, zupełnie sam, choć w otoczeniu ludzi. Tutaj nikt go nie rozpoznawał. Nikt mu nie przeszkadzał. Nikt niczego od niego nie chciał. Nikt się nad nim nie litował. A to bardzo mu odpowiadało; czuł, że w użalaniu się nad sobą nie potrzebuje żadnej pomocy.
Może lekkim nadużyciem było stwierdzenie, że niktgo nie rozpoznawał… Ethan musiałby pewnie zwiać na księżyc, by mieć stuprocentową pewność, że uniknie taksowania wzrokiem i zmrużonych oczu, które sugerują, że ktoś właśnie się zastanawia, gdzie u licha widział tę twarz… i tych opadających szczęk, gdy w końcu uzmysławia sobie, kim jest mężczyzna.
Skryty w odosobnionym kąciku, z czapką Metsów wciśniętą głęboko na oczy i gęstym kilkudniowym zarostem Ethan stawał się niemalże niewidzialny. Jego sojusznikiem był również charakter tego miejsca: absolutnie nikt nie spodziewał się spotkać go właśnie tutaj.
Mimo to osoby z grupy stłoczonej wokół stołu bilardowego zaczęły posyłać mu coraz więcej i więcej ukradkowych spojrzeń, a konwersacja (wcześniej hałaśliwa i pełna energii) nagle ucichła; do uszu Ethana dochodziły pojedyncze szepty. Wziął kolejny łyk, szykując się na to, co nieuchronnie się zbliżało.
I rzeczywiście: kątem oka dojrzał zbliżającą się ku niemu postać. Facet z pewnością sam był już po paru głębszych; dało się to stwierdzić po jego chwiejnym kroku i rozbieganym spojrzeniu. Nachylił się do Ethana w sposób, który zdradzał, że pojęcie przestrzeni osobistej jest u niego równie zaburzone co zdolności motoryczne.
– Hej. Hej! – wyszeptał teatralnie, posyłając w stronę koszuli Ethana kropelki śliny o chmielowym aromacie. – Przez ten cały czas wiedziałem, że ty to, no, ty… ale teges, ty się nic nie martw! Twój sekret jest u mnie bezpieczny.
Ethan wepchnął sobie do ust parę kolejnych frytek; wzrok miał wlepiony w wiszący nad jego głową ekran.
– Chyba ci się z kimś pomyliłem. Przykro mi.
Gość potrząsnął głową, podchodząc jeszcze bliżej.
– To jesteśty. Ty jesteś Ethan Atkins. Co robisz w takiej zapyziałej norze, ziomuś? – Rozkręcał się, mówiąc coraz głośniej. Aktor zauważył, że w ich stronę obejrzało się parę kolejnych osób.
Ethan w końcu odwrócił głowę w stronę natręta, posyłając mu wymuszony ponury uśmieszek.
– Eee tam, nie jestem nikim szczególnym. Po prostu próbuję się w spokoju napić, tak jak wszyscy tutaj – powiedział, unosząc pustą szklankę, by podkreślić wagę tych słów. Barman złowił jego spojrzenie i złapał od razu butelkę Maker’s, z którą skierował się ku klientowi. Następnie przeniósł wzrok na nowego kumpla Ethana i pytająco uniósł brew, na co tamten odpowiedział bardzo dyskretnym ruchem głowy, który zdawał się mówić: „Poradzę sobie”.
Ethan uniósł świeżo napełnioną szklankę w stronę faceta, który w odpowiedzi mrugnął parę razy, zdezorientowany.
– Twoje zdrowie. Miłego wieczora, stary. Ja stawiam następną kolejkę – powiedział, po czym wychylił połowę zawartości jednym haustem, by następnie wrócić do frytek.
Koleś wyglądał, jakby miał chęć kontynuować rozmowę, jednak z pomocą pospieszył barman, dopytując, co piją jego znajomi, i zapewniając, że zaraz przyniesie im zamówienie. Ethan zamknął oczy i stłumiona rozmowa między barmanem a facetem zaczęła zamieniać się w biały szum, wtapiać w resztę otaczającego go tła… Wszystko będzie dobrze. Niemal czuł wibracje wszechświata, który pulsował w każdej komórce jego ciała.
O, momencik, może to jednak nie był wszechświat, tylko jego telefon. Wygrzebał go z kieszeni dżinsowych spodni i z niedowierzaniem zmrużył oczy. Audrey Aoki? Zwykle czekał, aż dobije się do poczty głosowej (był w końcu w miejscu publicznym), ale po tej ostatniej rundce czuł się w idealnym nastroju na pogawędkę.
– Audrey. Koooteszku…
Audrey się żachnęła, po czym usłyszał dobiegający ze słuchawki charakterystyczny brytyjski akcent:
– Czemu mi się wydaje, że mógłbyś teraz bez trudu wywołać pożar jednym oddechem, hm?
– No cóż, tak bywa, gdy dzwonisz o tak późnej porze…
– Jest dopiero ósma trzydzieści.
Ethan poczuł, jak uwaga bilardowej ekipy po raz kolejny ogniskuje się na nim, więc niechętnie zsunął się ze stołka, po czym, złapawszy równowagę, ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
Był styczeń; w Valley była to najzimniejsza pora w roku. Nie było na tyle zimno, by potrzebował kurtki, mógł jednak odczuć ulgę po opuszczeniu dusznego barowego wnętrza. Wszystko było takie spokojne i ciche… nawet pojedynczy samochód odbierający jedzenie z knajpy Jack in the Box wydawał się sunąć przez miasta w zwolnionym tempie. Pod stopami zauważył kilka źdźbeł trawy, optymistycznie wyglądających przez szpary betonowej nawierzchni. Była to jedyna zieleń, którą był w stanie dostrzec z tego miejsca.
Oparł się o niski cementowy murek, po czym sięgnął do tylnej kieszeni po zmiętoloną paczuszkę papierosów marki American Spirit. Następnie zaczął przeczesywać kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki, jednocześnie z przesadą artykułując pytanie:
– Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
– Czy możesz w piątek wpaść do biura na lunch? Chciałabym, żebyś kogoś poznał.
Zapalniczka szczęśliwie działała, a Ethan wargami wyciągnął z paczki papierosa, by po chwili odpowiedzieć przytłumionym: „Mmm?”, jednocześnie go odpalając.
Minęły lata, odkąd po raz ostatni był w biurze Audrey. Ich współpraca zaczęła się prawie dwie dekady temu: on i jego najlepszy kumpel Sam byli jednymi z jej pierwszych klientów. Jasne gwiazdy ich sławy wyniosły ją na szczyt, dzięki czemu znalazła się w menadżerskich elitach LA. W podzięce za to, co dla niej zrobili, pomagała im utrzymać się w panteonie bóstw. Do tej pory udało mu się stawiać opór regularnym propozycjom, które dostawał: co jakiś czas Audrey usiłowała wciągnąć go w coś, co mogłoby przywołać dawne lata jego kariery. Mimo to wciąż odbierał od niej telefony. Nie miał najmniejszej ochoty przyznać sam przed sobą, że to właśnie ona była w jego życiu kimś, kogo mógłby nazwać przyjacielem. Przyjacielem, któremu płacił, by ten co jakiś czas dzwonił sprawdzić, czy wszystko gra.
No tak. Taki był właśnie obraz jego relacji towarzyskich od czasu śmierci Sama.
Głos Audrey wyrwał go z tych rozważań.
– No, co ty na to?
Ethan się zaciągnął, pozwalając, by nikotyna pobudziła jego nasiąknięty alkoholem mózg.
– Co masz na myśli, mówiąc „poznał kogoś”?
– Czy nazwisko Grey Brooks cokolwiek ci mówi?
W odpowiedzi zmarszczył brwi, usiłując zgadnąć:
– Czy nie tak nazywa się jedna z moich ulubionych marek obuwniczych?
– Przezabawne, doprawdy. To aktorka. Przesłodka. Kochane stworzonko. Wierz mi, polubisz ją.
Ethan przymknął powieki. Koła zębate w jego umyśle kręciły się powolutku, ale zauważalnie. Zaczęło wracać do niego wspomnienie rozmowy z ostatniego tygodnia i w końcu z kłębowiska niezidentyfikowanych danych zaczął wyławiać jakąś całość.
– Chwila, chodzi o tę gównianą akcję z niby-to-dziewczyną? Byłem pewien, że robisz sobie jaja.
– To nie są żadne jaja, to pierwszy krok, dzięki któremu wrócisz na właściwe tory. Ludzie chcą, byś wrócił, byś był stabilny. Chcą widzieć, że jesteś szczęśliwy.
– Przecież jestem–powiedział, mając świadomość, że jej akurat nie ma szans nabrać.
– Skoro tak twierdzisz… Ale jeśli myślisz nad powrotem, musisz zacząć działać.
– Może nie jestem jeszcze gotów na powrót.
Audrey westchnęła ciężko.
– A kiedy będziesz gotów, Ethan? Minęło pięć lat – przerwała na chwilę, po czym porzuciła swój ostry ton błyskotliwej i skutecznej agentki, odzywając się miękkim głosem: – Czy naprawdę nie masz chęci pracować nieco więcej? Czy nie chciałbyś częściej widywać się z córkami? – Znów zamilkła, a Ethan był pewien, że się zastanawia, czy posunąć argumentację jeszcze o krok dalej. Był zaskoczony, słysząc w jej głosie autentyczny ból: – Czy nie jest ci już niedobrze od tego wszystkiego?
Ethan poczuł, jak jego żołądek wywraca się na lewą stronę. Faktycznie, byłomu niedobrze. Frytki zdecydowanie mu nie posłużyły. Zaczął je sobie wyobrażać: małe złote łódeczki dryfujące w oceanie burbona… Przykucnął pod ścianą, mając nadzieję, że jakimś cudem utrzymają się w środku przez czas niekończącej się jazdy do domu.
Aż podskoczył, słysząc głos Audrey. Na moment zapomniał, że wciąż była po drugiej stronie słuchawki. Mówiła tym samym miękkim głosem, tak jakby chciała uspokoić ranne zwierzę, które zamierzała zabrać na operację.
– To tylko jeden lunch. Nic więcej. Nie musisz się na razie zgadzać na nic innego.
Ethan czuł, jak do ust napływa mu ślina. Utkwił wzrok w czubkach butów, rozpaczliwie próbując powstrzymać mdłości.
– Dobra. Piątek. Będę na miejscu.
Po tych słowach zwymiotował.
Grey zaparkowała swojego priusa pod onieśmielająco wielkim wieżowcem w centrum; to właśnie tam swoją siedzibę miało Greenfield & Aoki Public Relations. Wzięła głęboki wdech i oparła się pokusie zerknięcia po raz kolejny w lusterko, by sprawdzić, jak się prezentuje. Zamiast tego wyszła z samochodu i wręczyła kluczyki parkingowemu.
Usiłowała za wszelką cenę nie analizować nadmiernie całej sytuacji. Szykując się, próbowała znaleźć ten idealny, cieniutki niczym żyletka balans między staraniem się za bardzo a kompletną nonszalancją. Zaplotła włosy w warkocze, które następnie owinęła wokół głowy jak koronę, zostawiając w okolicach uszu parę luźnych kosmyków. Z początku miała zamiar ubrać się w swoją ulubioną kwiecistą sukienkę w stylu boho, ale gdy przejrzała się w lustrze, uznała, że wygląda nieco zbyt przaśnie, w związku z czym zmieniła koncepcję. Założyła śnieżnobiałą koszulę (rękawy podwinęła, a guziki zostawiła rozpięte aż do mostka), dobierając do niej retro dżinsy z podwyższonym stanem.
Gdy tylko przeszła przez drzwi obrotowe i poczuła chłodną bryzę klimatyzowanego powietrza, pogratulowała sobie tej decyzji. Jakimś cudem zawsze zapominała, że im elegantsze biuro, tym bardziej jego wnętrze temperaturą przywodzi na myśl lodówkę. W ciągu kilku sekund jest sutki stały się tak sztywne, że można by nimi kroić szkło. Podeszła do recepcji, by wręczyć ochroniarzowi swój dowód. Gdy sprawdzał jego zgodność z nazwiskiem wpisanym na listę, ona ukradkowo zerknęła w dół, by się upewnić, że ten szczegół anatomiczny nie był widoczny; na szczęście fałdy luźnej koszuli stanowiły wystarczający kamuflaż.
Ochroniarz wręczył jej dokument, po czym nacisnął guzik, dzięki czemu mogła przejść przez elektroniczną bramkę. Grey podziękowała mu, a następnie skierowała się do korytarza z windami: dziesięć lśniących kabin ustawionych w dwóch rzędach naprzeciw siebie. Jedna strona obsługiwała piętra od pierwszego do piętnastego, druga – od szesnastego do trzydziestego. Zarówno pracownicy, jak i klienci firm mieszczących się na górze byli przecież zbyt ważni, by kazać im oczekiwać na windę dłużej niż pięć sekund. Wcisnęła guzik „do góry”, a drzwi windy po stronie obsługującej wyższe piętra automatycznie się przed nią otworzyły.
Wyposażone w ogromne lustro wnętrze umożliwiło Grey ostatnią inspekcję; zwykle wolała poza planem funkcjonować bez makijażu (żeby dać swojej skórze chociaż trochę odpocząć), ale jednocześnie nie miała ochoty na przywitania w rodzaju: „O Boże, wszystko gra? Wyglądasz na taką… zmęczoną”. Całe szczęście nie była na tyle sławna, by ktoś cyknął jej z ukrycia fotkę podczas jakiegoś pospiesznego zakupu dietetycznej coli na stacji benzynowej… W takim wypadku mogłaby z pewnością spodziewać się jakiegoś przyjemnego tytułu w rodzaju: Gwiazdy bez makijażu… wyglądają fatalnie, zupełnietak jak ty!.
Zwykle decydowała się na kompromisowe wyjście w postaci tuszu do rzęs oraz świętej trójcy: lekkiego podkładu, błyszczyka i pudru. Przyglądając się sobie w ostrym, zimnym świetle, miała poczucie, że osiągnęła zamierzony efekt. Zdecydowanie można było o niej powiedzieć: „Oto kobieta, która z pewnością wciąż żyje i w dodatku nie cierpi na żadną wyniszczającą jej organizm chorobę”, jednocześnie nie widząc (przynajmniej niewprawnym okiem), że ten wygląd wymagał od niej jakichkolwiek dodatkowych zabiegów. Grey przyjrzała się sobie, jakby chciała powiedzieć: „Kto, ja? Cóż, tak się obudziłam…”.
Winda po raz kolejny wydała z siebie charakterystyczny odgłos, a drzwi się otworzyły: dotarła na trzydzieste piętro. Grey poczuła, jak przewraca się jej żołądek i ogarnia ją nagły przypływ świadomości: po raz pierwszy w życiu poczuła wagę tego, co miało się zaraz wydarzyć. W jej klatce piersiowej (wciąż jeszcze w pewnych miejscach wyjątkowo sztywnej) pojawił się nieprzyjemny ucisk. Próba skupienia całej uwagi na tym, jak powinna się zaprezentować, sprawiła, że zapomniała o tym, przed kimmiała to zrobić.
A może powinno się powiedzieć: „Dla kogo”? Zresztą, nieważne. Nie miała teraz czasu, by zajmować się gramatyką.
Próbując ignorować niebezpiecznie przyspieszające tętno, Grey podeszła do wyraźnie znudzonej recepcjonistki, której następnie podała swoje dane. Kobieta nie zaszczyciła jej spojrzeniem, za to wskazała dłonią na jedno z ultranowoczesnych krzeseł, stojących w czymś na kształt poczekalni. Grey usiadła, po czym momentalnie się poprawiła, usiłując bezskutecznie znaleźć wygodną pozycję na płaskiej kanciastej powierzchni, która zdawała się zaprojektowana przez kogoś, kto nie miał bliższej styczności z ludzką anatomią. Całe szczęście Audrey Aoki w mgnieniu oka zmaterializowała się przed nią. Wyglądała niezwykle elegancko: wargi powleczone czerwienią szminki (bez wątpienia najlepszej jakości), zaś na nogach niebotycznie wysokie szpilki. Jej błyszczące czarne włosy zebrane były w nienaganny gładki kok – gdyby jakikolwiek kosmyk miał czelność się wymknąć, z pewnością zostałby ujarzmiony w ciągu sekundy. Coś w Audrey (może jej nieskazitelna prezencja, a może ten dystyngowany brytyjski akcent) sprawiało, że Grey automatycznie się uspokajała, czując, że właściwie nic poza nagłym najazdem przybyszy z kosmosu nie byłoby w stanie wyprowadzić Audrey z równowagi. A nawet w tym wypadku można by przypuszczać, że kobieta wdarłaby się na pokład, rozdając kosmitom swoje wizytówki.
Na widok aktorki się rozpromieniła.
– Grey! Bardzo ci dziękuję, że przyszłaś. Chodź za mną.
Dziewczyna posłusznie ruszyła i już po chwili szła ramię w ramię z Audrey, prowadzona przez otwarte minimalistyczne przestrzenie biur. Ku zdziwieniu gościa wcale nie zatrzymały się przy tym zajmowanym przez Audrey, z jego pięknymi sięgającymi podłogi przeszkleniami. Zamiast tego weszły do pokoju, którego ściany były zupełnie nieprzejrzyste i zdecydowanie mniej gustowne… Jakby czytając w myślach dziewczyny, Audrey wyszeptała teatralnie:
– Sądziłam, że będziecie mieli ochotę na odrobinę prywatności…
Serce Grey nieomal wyskoczyło z piersi. Miała chęć biec tak szybko, jak tylko pozwoliłyby jej eleganckie sztyblety, minąć młodszych wydawców, znudzoną recepcjonistkę, wskoczyć prosto do windy, a potem wypaść przez frontowe drzwi z powrotem na parking. Albo ominąć te nużące formalności i po prostu dać nura przez okno. Nie była na to gotowa. Potrzebowała więcej czasu. Czuła, że mimo agresywnej pracy klimatyzatorów po jej plecach ścieka strużka potu. Po drugiej stronie drzwi siedzi Ethan Atkins.
Będąc nastolatką, Grey wyrwała kartkę z magazynu „Siedemnastka”. Zrobiła to bardzo ostrożnie, uważając, żeby nie doszło do żadnego niepotrzebnego rozdarcia. Następnie przykleiła ją na ścianie tuż obok poduszki. Przez dwa lata Ethan Atkins zerkał na nią w dół, posyłając jej łagodny uśmiech. Włosy opadały mu na czoło, zawadiacko zasłaniając jedno oko. Kciuk nonszalancko zaczepił o kieszeń dżinsów, zaś drugą dłonią jakby od niechcenia unosił T-shirt, odsłaniając przy okazji idealnie płaski umięśniony brzuch. Widać było brązowozłotą opaleniznę i mięśnie bioder układające się w kuszący kształt litery V.
Zdjęła plakat, gdy zaczęła naukę w liceum i uzmysłowiła sobie, że istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że kiedyś do jej pokoju wejdzie prawdziwy chłopak z krwi i kości. Ale do tego czasu zdążyła przeczytać neonoworóżowy podpis tyle razy, że wypalił się on w jej pamięci piętnem, którego nie pozbyła się do dziś:
CRUSH MIESIĄCA: Ethan Atkins, 22
Urodziny: 3 września
Rodzinne miasto: Queens, Nowy Jork
Co go nakręca: pewność siebie
Co go odrzuca: udawanie
No cóż, na razie jej wynik to dwa do zera.
Grey miała wrażenie, że czas stanął w miejscu, gdy Audrey złapała za klamkę. Dziewczyna nie była w stanie usłyszeć nic poza łomotaniem własnego serca i pulsującą w jej uszach krwią, gdy przeszła na drugą stronę i jej oczom ukazał się… pusty pokój.
Ze świstem wypuściła powietrze z płuc. Audrey odwróciła się i obrzuciła ją spojrzeniem, w którym dało się wyczytać współczucie. Grey oblała się rumieńcem.
– Ethan zapewne trochę się spóźni, ale pomyślałam, że wygodniej będzie ci poczekać tutaj. Lunch jest już przygotowany, czeka na was. Wniesiemy go, gdy tylko Ethan do nas dołączy.
Grey zmusiła się do uśmiechu, jednocześnie lekko się kołysząc; adrenalina powoli zaczynała z niej uchodzić. Na wpół odruchowo pokiwała głową, po czym zajęła miejsce w jednym z wyściełanych miękką skórą biurowych krzeseł.
– Dzięki, Audrey.
– Nie ma za co. Czy mogę ci coś przynieść? Może wody? Albo kawy?
Grey potrząsnęła głową, wyjmując z torby butelkę ze stali nierdzewnej.
– Jestem przygotowana. Ale dziękuję.
– Oczywiście. Myślę, że nie będziesz musiała długo czekać.
Audrey z trzaśnięciem zamknęła drzwi, a następnie Grey usłyszała, jak oddala się z głośnym stukotem. Boże drogi. Przynajmniej nie będzie w stanie zakraść się tu z powrotem niezauważona.
Grey odchyliła się na krześle, ustawiając się twarzą do wielkiego okna wychodzącego na miasto. Jeszcze przed chwilą pragnęła dostać od losu nieco więcej czasu… Teraz zaś myślała o tym czekaniu jak o klątwie. I tak nie uda jej się skupić na niczym aż do momentu, gdy w drzwiach pojawi się Ethan. Wyjęła telefon, ale nie była w stanie nawet go odblokować. Cały czas patrzyła za okno, obserwując uliczny ruch, wzorki przesuwające się wiele dziesiątek metrów pod nią. Powoli mijały kolejne minuty.
Nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, w jej wyobraźni pojawiła się wizja Ethana, który wchodzi do pokoju, gdy ona wciąż jeszcze w zadumie patrzy za okno. Z pewnością odwróciłaby się do niego na krześle, powoli i z odpowiednią dawką dramaturgii, unosząc brwi, palce zaś układając w stożek charakterystyczny dla złowieszczych przeciwników z serii o perypetiach Jamesa Bonda.
„No, no, no. Sławetny pan Atkins. Oczekiwałam pana. Proszę zająć miejsce. O ile mi wiadomo, mamy do przedyskutowania pewne sprawy…”
To wyobrażenie rozbawiło ją na tyle, że nerwowość nieco zelżała. Przecież tak naprawdę nie czekało ją nic szczególnie przełomowego. Poznała w swoim życiu wielu celebrytów, nie mówiąc o tym, że nieraz zdarzyło jej się jeść lunch,ba, jadła go nie dalej jak wczoraj. To będzie dokładnie taki sam posiłek jak ten wczorajszy, z wyjątkiem paru szczegółów. Takich jak to, że zamiast jeść samotnie odgrzany w mikrofali pad thai, odziana w samą bieliznę, ze wzrokiem utkwionym w serialu MTV Prawdziwe życie, będzie jadła modne wegańskie danie na wynos w towarzystwie swojej dawnej platonicznej miłości. Mężczyzny, którego jako nastolatka darzyła uczuciem, a który był w dodatku gwiazdą naprawdę dużego kalibru, tajemniczą, problematyczną, nieujarzmioną… swojego przyszłego pseudochłopaka.
Przełknęła ślinę. No dobra, teraz znów zaczęła się denerwować. Wyciągnęła z torby Złote Królestwo, po czym otworzyła je na zakładce. Od czasu telefonu Renaty przeczytała naprawdę sporo i zdążyła się zorientować, że w tej części Catalin ma do roboty zdecydowanie więcej niż w poprzedniej. Na początku musiała czytać każde zdanie po dziesięć razy, nim w końcu była w stanie zrozumieć jego treść, jednak kiedy stało się oczywiste, że Ethan wcale nie zamierza lada moment zmaterializować się w pomieszczeniu, pozwoliła sobie na nieco głębszy relaks i naprawdę zatopiła się w lekturze.
Po około kwadransie drzwi lekko się uchyliły, a ona nerwowo zatrzasnęła książkę. Audrey wsunęła głowę przez szparę, mówiąc:
– To tylko ja… Przepraszam cię za to oczekiwanie, to już naprawdę niedługo. Jest w drodze.
– Och. Hm, w porządku. Dzięki, że dajesz znać – powiedziała i wróciła do książki.
Minęło kolejne pół godziny: w międzyczasie głowa Audrey pojawiła się w drzwiach jeszcze dwa razy, a z ust kobiety padły zapewnienia, że Ethan pojawi się tu lada chwila,aona jest Grey tak ogromniewdzięczna za cierpliwość. W żołądku dziewczyny zaczął na nowo pęcznieć stres; jej humor był coraz bardziej zwarzony.
W końcu po raz kolejny usłyszała na korytarzu kroki; wsunęła książkę z powrotem do torby, po czym wstała. Co za kuriozalna sytuacja. Miała zamiar poinformować Audrey, że wielkie dzięki, ale to nie dla niej i nie zamierza poświęcać swojego cennego czasu i godności w imię relacji, która nie dość, że była udawana, to jeszcze obejmowała tylko jedną chętną osobę (a i z tym nie można było przesadzać!). Drzwi się otworzyły, podobnie jak usta Grey. Gdy zobaczyła, kto stoi za Audrey, błyskawicznie je zamknęła.
Pierwszą rzeczą, którą spostrzegła, był jego wzrost. Na ekranie wszystko wydawało się większe, a Grey poznała wystarczająco wiele gwiazd filmowych, by się zorientować, że zwykle zawyżają swój wzrost o dobre parę centymetrów… To nie był przypadek Ethana. Był o głowę wyższy od Audrey, nawet teraz, gdy paradowała w swoich niebotycznych szpilkach.
Drugim, co zwróciło jej uwagę, był jego chłopięcy uśmiech. Tak znajomy, że poczuła, jak robi jej się słabo, jakby za sprawą kapsuły czasu znów znalazła się przed tamtą wyrwaną z magazynu stroną. Dobrze, może „chłopięcy” nie było najtrafniejszym określeniem: jego ciemne włosy były teraz przyprószone siwizną, podobnie jak zarost. Oczy w kolorze zieleni głębokiej jak morskie fale, skryte za rogowymi oprawkami, wydawały się podkrążone i zmęczone. Z jakiegoś tajemniczego względu oznaki starzenia tylko dodawały mu uroku, przeistaczając go z gładkiego, ślicznego chłopaka w mężczyznę z pazurem, jeszcze bardziej intrygującego. Jasna cholera.Gdzie tu sprawiedliwość? Mężczyźni z wiekiem stawali się coraz bardziej atrakcyjni, natomiast Grey czuła, że z tyłu głowy nieustannie słyszy złowieszcze tykanie zegara odliczającego lata. Już niebawem będzie musiała podjąć decyzję: czy woli tracić potencjalne role z powodu tego, że zdecyduje się starzeć naturalnie, czy może woli być pomijana właśnie dlatego, że zdecyduje się sięgnąć po wypełniacze?
Roztaczał wokół siebie aurę, z którą Grey miała osobiście do czynienia jedynie parę razy w życiu. Była to aura Bardzo Sławnej Osoby. Trudniejsza do uchwycenia niż fizyczne piękno, a zarazem bardziej precyzyjna i potężniejsza niż charyzma. Mężczyzna lekko się garbił, jak gdyby chciał pokazać, że niczego nie oczekuje, a może nawet stara się całym sobą z góry przeprosić za to, że jest taki ogromny. To wszystko zdecydowanie jej nie pomagało; Grey poczuła suchość w ustach, nogi ugięły się pod nią niebezpiecznie… Dyskretnie oparła się o stół, usiłując odzyskać równowagę.
W tym momencie uzmysłowiła sobie, że Audrey cały czas coś do nich mówi. Z trudem oderwała oczy od twarzy Ethana i przeniosła je na agentkę. Jego spojrzenie wciąż utkwione było w twarzy Grey, natomiast z jego mimiki trudno było cokolwiek wyczytać. W końcu lekko uniósł jedną brew.
– …pójdę i sprawdzę, co z waszym jedzeniem – zakończyła wypowiedź Audrey, wystrzeliwując jak z procy i zostawiając ich samych.
Tylko we dwójkę.
Grey spojrzała mu w oczy. Przełknęła ślinę. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć. Wyciągnęła dłoń i odezwała się:
– Cześć, jestem Grey.
Na twarzy Ethana znów pojawił się ten charakterystyczny półuśmiech; ujął jej rękę, a Grey poczuła, jak w jej mózgu następuje zwarcie. Przeskok między „Ethan Atkins stoi naprzeciwko” a „Ethan Atkins właśnie mnie dotknął” okazał się zbyt duży, by była w stanie przetworzyć go w tak krótkim czasie.
– Naprawdę? Z tej odległości wydajesz się blondynką*…
Grey zamrugała, przyglądając się mu tępo. Chwilka, czy właśnie padł żart dotyczący jej imienia? Czuła, jak ciepło jego dłoni dosłownie smaży jej synapsy.
– Co proszę?
Potrząsnął głową.
– Przepraszam. Sam nie wiem, czemu to powiedziałem – stwierdził, pospiesznie cofając rękę, by schować ją do kieszeni. Następnie odchrząknął i spojrzał w drugą stronę.
– Głupek – wymamrotał na przydechu, sam do siebie. Do niej natomiast powiedział: – To naprawdę… naprawdę dobre imię.
– Mhm. Dzięki.
W tym momencie spłynęło na nią oświecenie: o rany, on też się denerwował.Grey poczuła przemożną chęć wybuchnięcia śmiechem. Nerwowość wywołana jego spóźnieniem zaczęła powoli z niej uchodzić.
Ethan przeczesał włosy palcami.
– Ja jestem Ethan.
– Tak, wiem – odparła z braku innego pomysłu na reakcję. Skrzyżowała ramiona na piersi i utkwiła wzrok w butach; nagle poczuła się zupełnie niezdolna do tego, by spojrzeć mu w oczy.
W tej właśnie chwili energicznym krokiem weszły do pokoju Audrey i jej asystentka: niosły tacę z talerzami, jedzeniem i elementami nakrycia. Zajęły się ustawianiem wszystkiego na odpowiednich miejscach; Grey ze zdziwieniem skonstatowała, że mimo iż posiłek czekał w pudełkach od prawie godziny, wciąż prezentuje się apetycznie.
Kobiety opuściły pomieszczenie; znów zostali sami.
Usiedli na krzesłach naprzeciwko siebie. Żadne z nich nie próbowało spojrzeć drugiemu w oczy. Grey podniosła widelec, mając wrażenie, że po raz pierwszy trzyma w ręku tego typu przedmiot. Następnie podjęła próbę nałożenia sobie sałaty; w tym czasie Ethan uniósł górną połówkę swojego wegeburgera takim ruchem, jakby przeprowadzał wnikliwą inspekcję.
Cisza leżała między nimi jak ogromny głaz. Grey wylała na swoją sałatę zawartość kubeczka z dressingiem Złota Bogini, a następnie skoncentrowała się na równomiernym rozprowadzeniu go po każdym liściu. Może i Ethan był bogaty oraz sławny, a może nawet, no, niech będzie, wciąż był niewiarygodnie przystojny, ale i tak kazał jej czekać tu przez trzy kwadranse. Nie zamierzała w związku z tym robić tego, co miała w zwyczaju w tego typu sytuacjach: zabijać niezręcznej ciszy swoją paplaniną.
Po paru chwilach, które wydawały jej się całą wiecznością, Ethan odchrząknął. Wyczekująco podniosła na niego wzrok.
– Co ci się trafiło?
Grey spojrzała w dół, na sałatkę.
– „Robię, co mogę”.
Mężczyzna zmarszczył brwi, zdezorientowany.
– Co takiego?
– „Robię, co mogę” – powtórzyła.
Spojrzał na nią tak, jakby posługiwała się jakimś nieznanym mu kodem.
– No wiesz… Kawiarnia Wdzięczności? To ich myśl przewodnia. Wszystkie ich dania mają takie nazwy. Rzeczy w stylu: „Jestem podarunkiem dla świata”, „Jestem doskonała” czy też „Oby tylko ziemia otworzyła się pode mną, by mnie pochłonąć, bo składanie tutaj zamówienia jest tak straszliwym upokorzeniem”.
Ethan roześmiał się zupełnie szczerze, a Grey nieco się rozluźniła.
– Teraz już rozumiem. Zwykle po prostu proszę Lucasa, by zamówił mi wegeburgera; nie miałem pojęcia, że zmuszam go do czegoś takiego…
– Czy to nie po to są asystenci? By chronić was przed tymi wszystkimi drobnymi upokorzeniami codzienności?
Powiedziała to lekkim tonem; zauważyła jednak, jak przez twarz Ethana przemknęło przygnębienie.
– Coś w tym jest.
Wziął w dwa palce frytkę z batata, przyjrzał się jej, po czym odłożył z powrotem na talerz. Grey poczuła, jak znowu robi się nerwowa; wzięła kęs sałatki, jednak w tej ciszy miała wrażenie, że nawet najbardziej dyskretne chrupnięcie miało możliwość wprawienia pokoju w niebezpieczne wibracje. Sałata masłowa o mocy 6,1 w skali Richtera.
Ethan westchnął.
– To jest po prostu absurdalne – wymamrotał.
– Co takiego?
– Przepraszam. Bez urazy. To nie chodzi… nie chodzi o ciebie. Ale cały ten pomysł. Jest naprawdę dziwny, prawda?
Grey skupiła się na kawałku marynowanej marchewki, który uciekł jej właśnie spod widelca.
– Trochę. To znaczy, no cóż, pewnie takie rzeczy zdarzają się bez przerwy. Ja po prostu… ja nigdy… – urwała niezręcznie w połowie zdania.
Ethan ściągnął wargi, po czym się odezwał:
– Nie rozumiem tego, naprawdę. Dlaczego niby paradowanie po mieście w towarzystwie młodziutkiej blondynki miałoby sprawić, że ludzie nagle zaczną mi kibicować? Czy to nie jest właśnie zachowanie, które sprawia, że wszyscy cię nie znoszą? I powtarzają, że powinieneś się spotykać z kimś w swoim wieku? – zapytał retorycznie, ujmując w stworzony z palców cudzysłów wyrażenie „spotykać się”.
Grey uśmiechnęła się pod nosem, wciąż milcząc.
– Co? Co cię tak rozbawiło?
– Nic takiego, ja po prostu… nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ktoś nazwał mnie młodą. W zeszłym tygodniu brałam udział w castingu; miałam grać żonę faceta, który jest mniej więcej w wieku mojego ojca. Kto wie, może w przyszłym roku zagram twoją matkę?
Ethan znów się roześmiał; tym razem wydawał się zaskoczony.
– Ile masz lat? – zapytał, a Grey otworzyła usta, by zaprotestować. Uniósł dłoń w obronnym geście, po czym dodał: – Wiem, że w tej branży to dość delikatna sprawa. Ale jeśli masz zostać moją dziewczyną, to pewnie dobrze by było, gdybym wiedział coś więcej niż to, jak masz na imię.
Krew huczała Grey w uszach.
„Mam zostać jego dziewczyną”.
Dziewczyną na niby. Tylko na niby.
– Dwadzieścia siedem. Już za parę miesięcy dwadzieścia osiem.
– Uff, przynajmniej możemy skorzystać z twoich zniżek dla seniorów.
Grey mimowolnie wybuchnęła śmiechem, po czym rzuciła:
– Twoja kolejna żona zapewne nie zdążyła jeszcze przyjść na świat… W tym kontekście jedenaście lat to naprawdę żadna różnica.
Ethan uniósł obie dłonie, po czym zaprotestował:
– O, wypraszam sobie. Dwanaście. Proszę nie podważać mojego statusu seniora.
Dziewczyna znów się zaśmiała, czując, jak z każdą upływającą minutą staje się coraz mniej spięta.
– Nie rozumiem… do czego ja ci w ogóle jestem potrzebna? Czy nie mógłbyś powrócić triumfalnie w wybranym przez siebie momencie, jeśli tego właśnie chcesz? Sądziłam, że gdy dostaniesz się już do tego konkretnego kręgu bajecznie bogatych białych mężczyzn, stajesz się postacią niemożliwą do wymazania. W sensie… rety, nawet Mel Gibson wciąż dostaje role.
Ethanowi zrzedła mina. Nie spojrzał w jej stronę; Grey poczuła, jak jej żołądek zaciska się w supełek. Czyżby posunęła się o krok za daleko?
Mężczyzna podniósł do ust burgera, po czym odgryzł olbrzymi kęs. Przeżuwał powoli i z namysłem, wreszcie przełknął i się odezwał:
– Jeśli miałbym chęć być grzecznym wobec jakiegoś studia i dać się zatrudnić w jakimś świątecznym familijnym hicie, jasne. Albo gdybym miał chęć wyrzucić trochę własnych pieniędzy na jakiś służący mojej próżności projekt, którego nie zobaczy pies z kulawą nogą, również zero problemu. Ale, jeśli wierzyć naszej wspólnej znajomej Audrey, gdybym chciał znów zajmować się czymś prawdziwym, muszę udowodnić, że jestem… jak brzmiało to słowo? – Wziął łyk gazowanej wody. – Stabilny? Szczęśliwy? Zdrowy?
Grey słuchała go w milczeniu. Obydwoje mieli świadomość niewypowiedzianego na głos kontekstu.
Zaledwie dekadę temu byłoby wprost nie do pomyślenia, by Ethan znalazł się w takim położeniu. Do momentu przekroczenia trzydziestki był praktycznie nietykalny zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. Nie musiał zaprzątać sobie głowy żadnymi trupami w szafie; przez większość kariery jego reputacja była nieskazitelna. Owszem, za młodu lubił balować, ale później zmienił wizerunek na Oddanego Męża i Ojca, a jego nazwisko stało się nazwiskiem założonej przez niego rodziny.
Dorobił się sławy u boku Sama Tannera – przyjaciele z dzieciństwa naprawdę świetnie sobie poradzili. We dwójkę napisali scenariusze do czterech filmów, w których też obydwaj wystąpili. Każda kolejna produkcja była przyjmowana jeszcze lepiej niż poprzednia. Kariera Ethana faktycznie rozkwitła; dostawał angaże aktorskie i mógł wybierać spośród ofert pracy po dwóch stronach kamery. Po obu zdawał się radzić sobie znakomicie. Oczywiście, nie obyło się bez paru potknięć, ale nie było to nic na tyle poważnego, by kolejny sukces nie mógł sprawić, że mała wpadka pójdzie w zapomnienie.
Aż nagle, pięć lat temu, Sam zginął w wypadku samochodowym… a Ethan dosłownie rozpadł się na kawałki.
Był właśnie w trakcie zdjęć do wymagającej wysokobudżetowej produkcji: współczesnej wersji filmu Samotny wartownik. Wieść niosła, że po śmierci Sama próbował zrezygnować z roli, ale studio trzymało go w szachu kontraktem. W końcu zaczął się pojawiać na planie spóźniony czy pijany, coraz częściej był po prostu nieobecny. Tabloidy podchwyciły temat i już wkrótce w gazetach zaczęły pojawiać się zdjęcia Ethana opuszczającego klub nad ranem; był na nich spocony, a wzrok miał kompletnie dziki.
A potem doszły do tego sprawy sądowe: najpierw fotograf, którego znokautował na pogrzebie Sama; mężczyzna zdecydował się wnieść pozew. Następnie przyszła kolej na bardzo długą, bardzo nieprzyjemną i bardzo publiczną rozprawę z żoną (teraz już byłą) o przyznanie opieki nad dziećmi. Gdy już obydwie sprawy zostały zamknięte i zniknęły z nagłówków, wraz z nimi zniknął sam Ethan.
I nie pojawiał się aż do tej pory.
Mężczyzna, który przez ostatnie pięć lat był widywany tylko na rozmazanych, pstrykanych z ukrycia fotkach, niczym mityczny potwór z Loch Ness, teraz siedział przed Grey, jedząc wegeburgera.
Spojrzała mu prosto w oczy i zapytała:
– A jesteś zdrowy?
Nie odwracając wzroku, odparł:
– Nie mam pewności. Ale myślę, że jestem gotów, by się przekonać.
Grey nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Niezręcznie wzruszyła ramionami, po czym wróciła do sałatki. Przez parę minut jedli w milczeniu; była zaskoczona, gdy sam z siebie znów się odezwał.
– Dla ciebie to całkiem przyjemny układ, co? – zapytał.
– Co masz na myśli?
– Mam na myśli to, że twoim jedynym zadaniem będzie dać się ze mną sfotografować raptem parę razy, a twoja gwiazda od razu zajaśnieje mocniejszym blaskiem. Możesz po prostu ominąć kolejkę, bez żadnej dodatkowej roboty. Ekscytująca perspektywa, co? – Jego głos wprost ociekał protekcjonalnością.
Grey z brzękiem upuściła widelec na talerz. Jej twarz oblała się szkarłatnym rumieńcem.
Wiedziała, że nie powinna była brać tego do siebie. Wiedziała, że nie powinny zaskakiwać jej jego mizoginistyczne uprzedzenia i przekonanie, że doskonale wie, jaka jest kobieta, która zgadza się na tego typu warunki. Ewidentnie sam do siebie żywił niechęć z uwagi na fakt, że w ogóle rozważa wejście w ten układ: dlaczego niby ona miałaby zostać wykluczona z jego oceny?
Ale mimo to… oczywiście, że poczułasię zraniona. Jak miałanie wziąćtego do siebie? Musiała teraz przyznać, że choć tak bardzo starała się nie myśleć o nadchodzącym spotkaniu przez ostatnie kilka dni, jakaś jej część trzymała się kurczowo naiwnej, dziecięcej fantazji o tym, że Ethan zobaczy się z niąiją dostrzeże.Jej talent, jej etykę pracy, ją jako równą sobie osobę. Przyjmie do wiadomości, że oboje znaleźli się w na tyle dziwnych punktach swoich karier, że aż muszą rozważać coś tak osobliwego. Że razem będą się z tego śmiali, jednocześnie zgadzając się na odpowiadające obu stronom warunki. Że ruszą ramię w ramię, uskuteczniając tę maskaradę i jednocześnie zachowując do siebie szacunek (i może czasem wymieniając parę pocałunków). No cóż, ta opcja była już spalona.
Zamierzała utrzymać nerwy na wodzy i nie podnosić głosu. Wiedziała, że jeśli podczas tego monologu uda jej się powstrzymać łzy, to będzie się jej należeć każda istniejąca nagroda aktorska. A może nawet wypadałoby z tej okazji opracować również parę nowych, specjalnie dla niej.
– Właściwie to pracuję jako aktorka od momentu, gdy skończyłam osiem lat. I nie sądzę, by było coś szczególnie emocjonującego w fakcie, że najwyraźniej jedyne, co mogę zrobić, by ludzie zaczęli brać mnie na poważnie, to zacząć się kojarzyć z mężczyzną, którego dorobek ostatnich pięciu lat to wyłącznie próby pogrążenia swojej kariery. Szczerze mówiąc, uważam, że to kompletnie popieprzone.
Ethan gapił się na nią z otwartymi ustami. Grey zarumieniła się jeszcze bardziej, po czym, jąkając się, zaczęła powoli się wycofywać:
– Przepraszam. To było… Nie miałam tego na myśli. Przepraszam. Nie powinnam. Wiem, że przeszedłeś przez… Przepraszam.
Rozmasował sobie dłonią podbródek, jakby chciał ocenić obrażenia po niewidzialnym ciosie.
– W porządku. Dostałem za swoje. Nie powinienem był się tak odzywać. Po prostu myślę… – zawiesił głos, po raz kolejny przeszywając ją zagadkowym spojrzeniem. – Spodziewałem się, że będziesz inna.
Grey nie była pewna, jak ma to zinterpretować.
– Przykro mi, że cię rozczarowuję.
Ethan potrząsnął głową.
– Nie, to… to zdecydowanie miłe zaskoczenie. – Ten komentarz rzucił prosto w talerz.
Grey przestała nawet udawać, że grzebie w swojej sałatce; apetyt zniknął bez śladu. Gdy znów się odezwała, jej ton był płaski i przesycony sarkazmem, choć w jej środku aż wrzało.
– A zatem, jeśli wolno spytać: czego oczekiwałeś? Jakiejś trzpiotki tylko czekającej na wpływowego mężczyznę, któremu będzie na wszystko przytakiwać? Ja z pewnością jestem zachwycona, że zechciałeś w ogóle zaszczycić mnie swoją obecnością. Bo mój czas z twojej perspektywy nie jest nic wart, prawda? Czy twoim zdaniem nie mam do roboty nic lepszego niż siedzieć tu, przyklejając się do krzesła w oczekiwaniu, aż raczysz się pojawić?
Jej poziom cukru musiał dramatycznie spaść przez te trzy kwadranse przed lunchem; może właśnie dlatego teraz nie miała nawet odruchu, by filtrować treści, które z jej mózgu przenosiły się wprost na język… Nie widziała innego wyjaśnienia. Przecież wystarczyłoby jedno słowo jego lub Audrey, a była kompletnie spalona. Dodatkowo przez lata stała się ekspertką w przygryzaniu języka, ale ewidentnie teraz dała się ponieść nerwom…
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
* Niedająca się przełożyć gra słów nawiązująca do imienia Grey, mogącego też oznaczać „szara” lub „siwa” (przyp. tłum.).
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Tytuł oryginałuHow to Fake It in Hollywood
Copyright © 2022 by Ava Wilder LLC
Copyright © for the translation by Aleksandra Dzierżawska
Projekt okładki Karolina Korbut
Grafika na okładce © Mercedes DeBellard
Redaktorka nabywająca Aleksandra Ptasznik
Redaktorka prowadząca Sylwia Tusz
Opracowanie tekstu By Mouse | www.bymouse.pl
Opieka promocyjna Paulina Sidyk
ISBN 978-83-240-9460-8
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2023
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Karol Ossowski
