Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1273 osoby interesują się tą książką
Jedno przypadkowe spotkanie może sprawić, że zatrzęsie się ziemia, a właściwie tafla lodowiska…
Osiemnastoletnia Corrine Tremblay, łyżwiarka figurowa, uległa poważnej kontuzji i obawia się powrotu na treningi. Pewnego dnia po meczu hokejowym Leafsów z Toronto przyjaciółka namawia ją do ponownego założenia łyżew. Corrine przez chwilę się waha, ale w końcu podejmuje decyzję i wchodzi na lód.
Niestety niespodziewanie wpada na nią potężny, przystojny chłopak, którego ona omyłkowo bierze za pracownika lodowiska.
Mason Mitchell, dwudziestosześcioletni lewoskrzydłowy, gwiazda lokalnej drużyny NHL, ma opinię playboya. Portale plotkarskie nie dają mu spokoju, a zwłaszcza jeden uparty paparazzi, którego mężczyzna próbuje przegonić po meczu. Wpada jednak na najpiękniejszą dziewczynę, jaką widział. Hokeista od razu zwraca uwagę na nieznajomą i próbuje się z nią umówić za pomocą mediów społecznościowych.
Oboje nie rozpoznają, kim naprawdę są. Czy lód w sercu Corrine się stopi i dziewczyna zgodzi się na randkę ze starszym od niej mężczyzną?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 672
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by E. Lorenc & P. Lorenc
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
Atxt-bw rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Anna Łakuta-Rudzka
Korekta: Alicja Szalska-Radomska, Natalia Szoppa, Dominika Kalisz-Sosnowska
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8418-433-2 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Ostrzeżenie
Playlista
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
Epilog
Posłowie
Podziękowania
Przypisy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Dedykacja
Pamięci naszych ukochanych Dziadków, G.C. i Cz.C., którzy zainspirowali nas do napisania tej historii.
Oraz dla wszystkich czujących się jak brzydkie kaczątko, i myślących, że nigdy nie zamienią się w pięknego łabędzia.
Spójrzcie w taflę jeziora i uwierzcie w siebie.
Drogi Czytelniku, pisząc Ice Princess, od początku zakładałyśmy, że nie będzie to tylko lekka, infantylna opowieść o hokeiście i łyżwiarce. Chciałyśmy, by ta historia została w Twojej pamięci na długo po jej przeczytaniu. Same lubimy książki pełne skomplikowanych relacji, zawirowań, dramatów i wzruszeń, dlatego zależy nam, by nasze powieści budziły refleksję i wywoływały prawdziwe emocje.
Z uwagi na to, iż we współczesnym świecie każdy z nas czasem czuje się przebodźcowany, przytłoczony, a ludzie coraz częściej potrzebują wsparcia psychicznego w radzeniu sobie z trudnościami dnia codziennego, starałyśmy się w sposób jak najbardziej odpowiedzialny poruszyć wiele trudnych tematów, takich jak:
• walka ze stalkerem,
• zaburzenie obrazu własnego ciała i kryzys psychiczny,
• przemoc, w tym próba napaści na tle seksualnym,
• presja psychiczna i wynikająca z uprawiania wyczynowego sportu,
• bullying na uczelni,
• zachowania autoagresywne,
• kwestie związane z przerwaniem ciąży.
W związku z tym, iż tych trudnych tematów jest wiele i wymagają dużej wrażliwości, kierujemy tę książkę do osób, które ukończyły osiemnaście lat.
Już teraz chcemy Cię ostrzec, że niektóre opisane przez nas wydarzenia, choć mają charakter fikcyjny, mogą wywołać dyskomfort. Pamiętaj, Drogi Czytelniku, iż to Ty decydujesz i jeśli w którymś momencie stwierdzisz, że to za dużo, odłóż tę książkę. Twoje zdrowie i Twój dobrostan psychiczny są najważniejsze.
Jeśli zaś zmagasz się lub kiedykolwiek zmagałeś z podobnymi problemami, pamiętaj, że nie jesteś sam. Nie bój się szukać pomocy.
Jesteś ważny.
Jesteś piękny.
Jesteś wystarczający.
My Cię widzimy.
Istnieje wiele możliwości pomocy.
Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym – 116 123
Linia wsparcia dla osób w stanie kryzysu psychicznego – 800 70 2222
Centrum Praw Kobiet: Całodobowy telefon interwencyjny dla kobiet doświadczających przemocy – 600 070 717
Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia” – 800 120 002
Chcemy też Cię jednocześnie zapewnić, że mimo tego, iż niektóre zachowania naszych bohaterów można śmiało uznać za niewłaściwe, nie znajdziesz tu gloryfikowania żadnego z nich.
W książce pojawiają się nazwy prawdziwych klubów hokejowych, jednakże składy drużyn są wymysłem wyobraźni autorek. Wszelkie podobieństwa do osób i zdarzeń są przypadkowe.
Ice Princess to opowieść o pokonywaniu własnych słabości, poszukiwaniu swojej drogi i miejsca w świecie, nawet jeśli miało się inne plany. O tym, że na kłamstwie niczego ważnego się nie zbuduje, a szczerość jest podstawą udanego związku. A także o tym, że czasem, mimo popełnienia masy błędów i natknięcia się na wiele problemów, można otrzymać swoje bajkowe, szczęśliwe zakończenie.
Lauren Spencer-Smith – That Part
Taylor Swift – This Love
Sapphire & Alan Walker – Unity (Acoustic)
Sarai Rivera – I Give You My Dream
Johnny Orlando, kenzie – What If (I Told You I Like You)
Ellie Goulding – My Blood
Camylio – Monsters
Conan Gray – The Cut That Always Bleeds
Dorothy – Wicked Ones
No Resolve – Before You Go
Abba – Lay All Your Love On Me
Sia – Saved My Life
Taylor Swift – Don’t Blame Me
Carl – On My Mind
Ellie Goulding – Still Falling For You
Tove Lo – Talking Body
Witt Lowry (feat. Ava Max) – Into Your Arms
Zoe Wees – Control
Alex Warren – Ordinary
William Singe – Love You Like Me
Seph Schlueter – Love Me Still
The Script – Hall of Fame
Armin van Buuren – In And Out of Love
Indila – Ainsi bas la vida
Corrine
Kochałam lód. Niestety lód nie kochał mnie.
Pamiętam, jak otrzymałam na Gwiazdkę pierwszą parę nowych figurówek, bo rodziców wcześniej nie było na nie stać. Uczyłam się jeździć na tych z wypożyczalni. Z podekscytowania rozdarłam ozdobny papier, za co otrzymałam upominające spojrzenie matki. Miałam zaledwie siedem lat, ale już wiedziałam, że prezentów nie przynosi Święty Mikołaj, tylko co roku pakuje je mama. Zawsze w ten sam szary papier, który później wykorzystywała na kolejne święta.
Prędko włożyłam łyżwy i zaczęłam chodzić w nich po salonie, bez problemu utrzymując równowagę. Tata machał jedynie dłonią na narzekania mamy, że zarysuję podłogę, bo płozy były niezasłonięte przez ochraniacze.
– Jakbyś urodziła się z łyżwami na nogach, Cory. – Tata się uśmiechnął, a radość sięgała jego oczu.
Wstał, jakby chciał do mnie podejść, ale złapał się za głowę i upadł z powrotem na kanapę bez przytomności. Dostał rozległego udaru. Jeszcze przez pół roku był sztucznie utrzymywany przy życiu, aż którejś nocy po prostu odszedł. Było to w dniu moich pierwszych zawodów w łyżwiarstwie figurowym, na których ja, Corrine Tremblay, zdobyłam pierwsze miejsce.
– Cory? Ty mnie w ogóle nie słuchasz! – Do moich uszu dotarł piskliwy głosik Melody.
Przyjaciółka miała rację. Nie słuchałam od co najmniej pięciu minut. Wysoka barwa jej głosu rozbrzmiała w mojej głowie jak potężny dzwon, przywracając mnie do rzeczywistości. Nic dziwnego, w końcu dziewczyna nosiła nazwisko Bell.
Takim samym piskiem potraktowała mnie, kiedy zgodziłam się pójść z nią na przeklęty mecz hokeja, choć obiecałam sama sobie, że nie zbliżę się już nigdy więcej do żadnego lodowiska.
W trakcie rozgrywki siedziałyśmy w górnych rzędach ławek i z tej perspektywy hokeiści wyglądali jak poruszające się z zadziwiająco dużą prędkością ludzkie tarany. Z trudem można było odróżnić jednego zawodnika od drugiego, bo mieli kaski, a poza tym nie szło przeczytać numerów i nazwisk na ich koszulkach.
Nie znałam się kompletnie na tej grze i wręcz wydawała mi się brutalna, bo co chwilę w trakcie rozgrywek któremuś z graczy puszczały nerwy i lądował na ławce kar. Wchodząc na teren areny, nie wiedziałam nawet, ilu zawodników jest na boisku, jak długo trwa jedna tercja, bo nigdy się tym specjalnie nie interesowałam. Byliśmy jednak mieszkańcami Toronto i to oczywiste, że kibicowaliśmy naszej drużynie – Toronto Maple Leafs.
Z ulgą wypisaną na twarzy przyjęłam koniec meczu. Rozległy się wiwaty publiczności. Sympatycy i fani przeciwnej drużyny byli mniej zadowoleni i opuszczali halę z nosami na kwintę. Leafsi wygrali i zdaniem Melody byli na dobrej drodze do fazy play-offów.
Hurra…
Chciałam już wrócić do domu, bo nie lubiłam zbytnio ani hałasów, ani tłumów. To Mel się uparła, że poczekamy, aż trybuny opustoszeją, bo kolejka do szatni ciągnęłaby się bodaj do Montrealu.
Siedziałam na ławce prawie pustej Scotiabank Arena, kiedy przyjaciółka czekała na Patricka, swojego chłopaka, który pracował w obsłudze lodowiska. Obiecał jej zdobyć autograf jednego chłopaka z drużyny, którego została wielką fanką.
Z nudów przeglądałam TikToka, który był głównie książkowy. Czytanie stało się moim głównym hobby, odkąd rzuciłam w cholerę łyżwiarstwo.
– TADAM!
Podskoczyłam i niemal upuściłam telefon, kiedy Melody zamachnęła mi czymś przed oczami. Miało ostre jak brzytwa brzegi i z pewnością nie należało do niej.
– Cholera, Mel! Ukradłaś moje figurówki?! – wrzasnęłam.
Przyjaciółka posłała mi w odpowiedzi wesoły, chochlikowaty uśmieszek. Trzymała łyżwy za związane sznurowadła, bo płozy były niezabezpieczone.
– No już. Wkładaj. Mamy dziesięć minut, zanim ktoś się tu zjawi.
Rozplątała sprawnie supeł i delikatnie odłożyła figurówki obok moich zimowych kozaków.
Mogłam się domyślić, że trzymała je cały czas w sportowej torbie, którą ze sobą zabrała. Dałam się nabrać, kiedy ta czarnowłosa diablica powiedziała mi, że ma tam ubrania na przebranie, bo zamierza dzisiaj spędzić noc w mieszkaniu swojego chłopaka.
Cholerna intrygantka!
– Nie! – Pokręciłam głową z nerwowym śmiechem. – Nie ma mowy! Nie włożę ich – broniłam się, czując zdradzieckie ukłucie w sercu.
Byłam kłamczuchą. Tęskniłam za lodem, nieważne, jak bardzo bym się tego wypierała.
– Udowodnisz najpierw sobie, a potem temu kutasowi Sashy, że nie tylko on potrafi wykręcić poczwórnego lutza.
Na wspomnienie byłego partnera odezwał się we mnie duch rywalizacji, ale nadal miałam zaciętą minę. Nie chciałam tak łatwo ulec.
Melody wygięła usta w podkówkę i przypominała błagającego o smaczek golden retrievera. W jej pięknych, szczerych, błękitnych oczach kryła się nadzieja.
– Proszę cię, Cory. Tylko je włóż.
– Złożyłam przysięgę, że tego nie zrobię. Nie kuś diabła, Melody.
– Nie podpisałaś cyrografu. Zrób to dla mnie… – Złożyła dłonie jak do modlitwy. – Proszę, proszę, proszę…
Wiedziała, jak zmiękczyć moje skute lodem serce.
– Dobra! – Westchnęłam z irytacji pomieszanej z uczuciem przegranej. Zwyczajnie się ugięłam. – Ale włożę je tylko dla ciebie, okej?
Mel znów pisnęła radośnie i rzuciła mi się na szyję.
– Jesteś najlepsza, kaczuszko!
– Sprawdzę tylko, czy są dobrze naostrzone, zanim je sprzedam – droczyłam się z nią, ale obie dobrze wiedziałyśmy, że nigdy bym tego nie zrobiła.
Nie wyrzuciłam żadnej swojej dziecięcej pary łyżew i trzymałam je wszystkie w zabezpieczonych kartonach na dnie szafy.
Mel się skrzywiła i zaczęła przedrzeźniać moją minę.
Od szkoły podstawowej byłyśmy nierozłączne. I choć nie podzielałyśmy tych samych pasji, wspierałyśmy się na każdym kroku. Połączyła nas siostrzana więź, której nic nie mogło zerwać.
Wsunęłam powoli stopy w łyżwy i zawiązałam, mocno zaciągając sznurówki.
Przed oczami, zupełnie jak w filmie, pojawił mi się przebłysk wspomnień z chwili, gdy tamtego feralnego dnia szykowałam się do wyjścia na lód. Drżenie dłoni. Te kilka nerwowych oddechów. Światła areny. A potem skok, upadek i ból.
Przymknęłam powieki i wzięłam głębszy oddech.
Wizja zniknęła.
A ja znów to poczułam – łyżwy pasowały idealnie. Były jak przedłużenie mojej stopy. Stanowiły dawną część mnie.
Włożyłam je pod wpływem impulsu, a następnie przeszłam przez barierkę, łamiąc chyba z tysiąc przepisów i zakazów, ale nie obchodziło mnie to. Stanęłam na lodowej tafli. Dobrze, że miałam na sobie wygodne legginsy, które nie krępowały ruchów. Mogłam łatwo wykonywać kroki i figury. Zresztą z łyżwami jest dokładnie tak samo jak z jazdą na rowerze. Niestety… tego się nie zapomina.
Naprawdę istnieje coś takiego jak pamięć ciała, bo odruchowo zaczęłam robić krótką rozgrzewkę. Wtedy z głośników rozbrzmiała piosenka Lorde Everybody Wants to Rule the World.
Mel posłała mi tylko przepraszająco-pokrzepiający uśmiech, a ja nie potrafiłam się na nią gniewać. Nawet za to, że kazała komuś z obsługi areny puścić piosenkę, która zniweczyła nasze… moje marzenia.
Nogi zaczęły mi lekko drżeć, ale szybko ustabilizowałam pozycję.
Odepchnęłam w odmęty niepamięci ten fatalny start, po którym zerwałam z łyżwiarstwem. Szybko opanowałam stres. Niczym zaprogramowana maszyna odtwarzałam elementy programu krótkiego, pozwalając sobie na improwizację.
Rozpoczęłam program od sekwencji kroków, synchronizując ruchy tak, aby oddać rytm muzyki. Później dałam się ponieść, bo choć nie trenowałam już jakiś czas, to chodziłam na rehabilitację i uprawiałam regularnie jogę. Moje ciało od dziecka było dobrze przygotowane do wykonywania skoków.
Rzuciłam spojrzenie Mel, aby wiedziała, że chcę spróbować skoczyć tego pieprzonego lutza, nawet jeśli skończyłoby się to bolesnym upadkiem i siniakami.
Zrobiłam bardzo długi najazd tyłem na zewnątrz na lewej nodze, pochyliłam się w lewo, żeby zaznaczyć zewnętrzną krawędź łyżwy, wbiłam czubek prawej i już miałam się wybić, kiedy usłyszałam głośne:
– Zatrzymaj się!
Zrobiłam to. Zatrzymałam się, czując, jak ktoś się o mnie obija, a potem spodziewałam się zderzenia z twardym lodem, ale upadłam na coś innego.
Usłyszałam pod sobą tak dobrze znany mi jęk bólu.
Dopiero po chwili się zorientowałam, że pode mną leży jakiś mężczyzna.
Uniosłam podbródek i natrafiłam spojrzeniem wprost na tęczówki w kolorze syropu klonowego. Były niespotykane i… przyciągające.
Następnie nieznajomy powiódł wzrokiem niżej, jakby chciał coś tam dostrzec, a gęste rzęsy pozostawiły mu cień na policzkach.
Lekko się poruszyłam i próbowałam się podnieść, ale poczułam, jak obejmuje mnie w pasie.
– Poczekaj, powoli, bo znowu na mnie upadniesz – instruował, jakbym pierwszy raz stała na lodzie w łyżwach.
W przeciwieństwie do niego dość sprawnie się pozbierałam.
On również wstał, a ja nie mogłam nie zauważyć, że był bardzo przystojny, w typie amerykańskiego chłopaka z sąsiedztwa. Nie miałam czasu przyjrzeć mu się dokładniej, ale od razu dostrzegłam, że miał włosy w kolorze naturalnego brązu – w przeciwieństwie do Sashy, czym tylko u mnie zaplusował.
– Wszystko w porządku? – zapytałam uprzejmie, widząc, jak masuje sobie miękką tylną część ciała.
– Spierdolił mi! – Zignorował moją troskę. – Świetnie! Przez ciebie już go nie dogonię.
Obejrzałam się za siebie i nikogo nie zauważyłam. Zaraz jednak przypomniałam sobie o Melody. Ona również zniknęła.
Zostawiła mnie. Miała na głowę naciągnięty kaptur od bluzy z logo Leafsów, nasunęła go na pofalowane, czarne włosy. Wziął ją za chłopaka.
– To nie ja kazałam ci wchodzić na lód bez łyżew – wypomniałam, splatając butnie ręce na piersi.
Nieznajomy uniósł kącik ust. Patrzył na mnie z góry, bo nie dość, że był postawny, to jeszcze tak wysoki, że musiałam zadzierać głowę, aby móc utrzymać z nim kontakt wzrokowy.
Poczułam się przy nim drobna, ale… bezpieczna. To wydawało mi się dziwne, bo nie znałam gościa. Chyba mój mózg zaczął świrować.
– Mogłabyś mi chociaż podziękować za miękkie lądowanie.
Zmrużyłam oczy poirytowana.
– Wcale nie było miękkie. Jesteś twardy jak betonowy walec.
Dopiero po chwili się zorientowałam, jak to zabrzmiało. Zakryłam dłońmi usta z zawstydzenia, ale za późno, bo już wybuchnął śmiechem.
Może i był przystojnym facetem, wysokim do nieba i szerokim jak autostrada, lecz na pewno dawno już skończył college i musiałam wydać mu się żałośnie zabawna.
– Gdybyś się poobijała, to może byś się nauczyła, że nieuprawnionym nie wolno wchodzić na lód.
Czyli musiał być z ekipy porządkowej. Zaczynałam się bać, że zaraz naśle na mnie ochroniarzy albo policję. Nosił nawet koszulkę z nadrukiem fasady obiektu.
Miałam przegwizdane…
– Przepraszam – zaczęłam łagodniej – to był pomysł mojej niezrównoważonej przyjaciółki. Spadł jej poziom cukru, a wtedy wpada na takie głupie pomysły. Głupie i skrajnie nieodpowiedzialne – paplałam jak najęta, choć zwykle bywałam raczej zamknięta i powściągliwa.
Przestałam mówić, kiedy się zorientowałam, że chłopak zamiast słuchać, mierzy mnie uważnym spojrzeniem. Speszyłam się, czując gorąco wypływające na policzki.
Ten bezczelny typ bez skrępowania lustrował mnie wzrokiem, a miał na co popatrzeć. Byłam ubrana w legginsy oraz przylegający do ciała i sięgający za tyłek wełniany sweter w pastelowe paski. Proste blond włosy, odziedziczone po mamie, zaczesałam w wysoki kuc. Nie miałam na sobie grama makijażu, bo nie potrzebowałam go na co dzień, malowałam się tylko na zawody. Moja cera była dość gładka i miała równy koloryt. Niedawno robiłam jedynie lifting rzęs, aby nie męczyć się codziennie rano z malowaniem ich tuszem.
– Mówiłeś już, jak masz na imię? – Starałam się zbić go z tropu.
Wolałam poznać imię faceta, który patrzył na mnie jak na kawałek chrupiącego bekonu.
– Sorry. Jestem Mason. Mason Mitchell. – Wyciągnął rękę w moim kierunku.
– Corrine Tremblay.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Jego była ciepła, ale szorstka w dotyku.
– Wiem, że tu pracujesz, ale będę wdzięczna, jeśli nie powiesz o tym nikomu. – Głos zaczął mi się nieco łamać. – Dawno nie jeździłam i chciałam sprawdzić, czy jeszcze potrafię. Ale jak widać, to był błąd. Tak że zapomnijmy o tym, proszę. Jazda w figurówkach po lodzie, na którym grała banda rozszalałych testosteronem hokeistów, to i tak proszenie się o kłopoty. Będę wdzięczna, jeśli nikomu o tym nie powiesz.
Chyba wzięłam Masona na litość, bo patrzył teraz na mnie z półotwartymi ustami. Były pełne, wydawały się takie miękkie…
Przetarł dłonią krótko ścięte włosy. Zmierzwił je tym jeszcze bardziej, ale i tak w takim nieładzie prezentowały się dobrze. Czy były tak błyszczące, czy mokre jak po prysznicu?
Znów uniósł kącik ust. Zauważył, że również się mu przyglądałam.
Wreszcie Mason skinął głową na znak, że zgadza się milczeć. Ulżyło mi, że moja matka nie będzie musiała odebrać mnie z posterunku.
– Jasne. Nikomu nie powiem – zapewnił lekkim tonem, a z jego oczu biła szczerość. – Tylko pod jednym warunkiem…
Mason
Wróciłem do szatni, pocierając jeszcze obolały od upadku zadek. Od trzech cholernych dni bolał bardziej niż inne kontuzje, których doznawałem. Dobrze jednak, że udało mi się ukryć moją upokarzającą niedyspozycję. Cały mecz grałem na przeciwbólowych z dosłownym bólem dupy i zaciśniętymi zębami.
Dawno tak nie wyrżnąłem na lodzie. Ostatni raz zbiłem sobie kość ogonową na treningu w drużynie młodzików u trenera Hughesa, za co dostałem reprymendę, że nie słuchałem jego poleceń. Za szybko jechałem, goniąc za krążkiem, ale nagle straciłem równowagę na jakiejś nierówności i poleciałem na plecy jak długi…
Wszedłem do pomieszczenia, gdzie zapach męskiego potu mieszał się z wonią antyperspirantów i pary wodnej, która wydobywała się spod prysznica.
Część chłopaków była już ubrana albo prawie ubrana. Szykowali się na powrót do domów. Trener Murphy po wygranej zwykle oszczędzał nam szczegółowych analiz i pozwalał na wcześniejszą regenerację, a ta – w zależności od potrzeb zawodnika – obejmowała różnego rodzaju masaże czy pobyt w strefie regeneracyjnej, na przykład w saunie lub łaźniach parowych.Szczęśliwie nikt z nas nie skończył dzisiaj w pomieszczeniach medycznych.
Święty od hokeistów, bądź błogosławiony!
Omiotłem wzrokiem szatnię. Zawsze mnie to fascynowało, jaki rozpierdol zawodnicy potrafili zrobić zaraz po meczu. Jeszcze tylko nasrać na środku.
My, gracze NHL, posiadaliśmy jednak to, czego przeciętni ludzie nie posiadali – umiejętność odnajdywania się w pomeczowym chaosie. Byliśmy w tym mistrzami, przynajmniej w naszej drużynie. Moglibyśmy zdobyć nawet Puchar Stanleya w bałaganiarstwie. Bo życie człowieka, jakkolwiek byłoby popieprzone, zawsze stanowiło jakiś konstans. Jest albo zajebiście dobrze, albo spektakularnie źle. My, zawodowcy najlepszej ligi hokejowej na świecie, pewne mieliśmy tylko zarobki, o ile podpisaliśmy intratny, długoletni kontrakt. Najpewniejszą rzeczą zaś było to, że mimo tego, iż każdy po spotkaniu odkładał swój sprzęt gdzie popadnie, zawsze później znajdował on drogę na swoje pieprzone miejsce.
Teraz ominąłem ten pełen ekscytacji moment, kiedy na podłogach walały się przepocone koszulki bandy śmierdzących facetów. Szatnia wyglądała już jak po rejsie liniowcem z japońskimi pasażerami. Nie idealnie, ale okazała się jednak w miarę uprzątnięta, a było to dość przestronne pomieszczenie. Każdy z nas bowiem miał do dyspozycji własną szafkę i miejsce do przechowywania odzieży i sprzętu hokejowego. Wszystkie z nich dodatkowo posiadały odpowiednią wentylację dla ochrony i szybkiego wysuszenia.
Miałem to szczęście, że przydzielono mi miejsce zaraz obok naszego prawoskrzydłowego i najlepszego kapitana, jakiego mogła zdobyć ta drużyna – Liama „The Wall” Collinsa.
Nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi, ale kumplowaliśmy się i polegaliśmy na sobie. No i czasami fajnie rozmawiało się z nim o czymś innym niż hokej. Zwykle po meczu śpieszył się do rodziny, lecz dzisiaj jego dwaj synowie w wieku szkolnym towarzyszyli mu wraz z żoną Helen, dziennikarką sportową.
– Dojechaliśmy „Leniwe kotki z Florydy”1 – rzuciłem w eter, ale bardziej do Liama, na co podniósł głowę z uśmieszkiem satysfakcji.
Kilku pozostałych chłopaków, wtórując mi, wydało ryk radości. Całe barytony czystego zadowolenia z sukcesu.
Większość z nas, jak to po wygranym meczu, stosowała żartobliwe albo bardziej złośliwe określenia dla rywali. Przynajmniej my, Leafsi, je stosowaliśmy. I tak zawodnicy o dumnym przydomku Pantery, dla nas byli „Plażowymi hokeistami”, „Puszystymi Panterami” albo „Panterami na wakacjach”. Wszystko po to, aby zdewaluować przeciwnika, sugerując, że jest on dla nas mniej groźny, a drużyna po przeciwnej stronie nie jest tak agresywna. W dodatku brakuje jej odpowiedniej motywacji i zaangażowania. Nawet jeśli sami wiedzieliśmy, że to pieprzenie wierutnych bzdur, trochę nam to pomagało.
– Co tak się czaisz, Flash? – zapytał, kiedy zostaliśmy w małym gronie.
Trochę mi zajęło, aby dorosnąć do tej ksywki. Okazała się jednak trafna, bo nikt na lodzie nie był szybszy ode mnie i niezniszczalnego Liama.
– Załatwiłeś tego paparazzo-szczura?
Pokręciłem głową, na co westchnął i zacisnął szczęki.
– Trener obiecał, że już więcej do tego nie dojdzie. Wdrożą jakieś środki ochronne. Bo to, kurwa, nie do pomyślenia, aby dziennikarzyny ładowały się nam do szatni.
Tak, to było kompletnie popaprane, że jakiś wściekły paparazzo, uwziął się i stalkował mnie po każdym meczu. Dzisiaj nawet nie próbowałem sam się z nim rozprawić. Zrobili to porządkowi.
– Wiesz, że hieny polują na mnie – odpowiedziałem cicho tylko do kapitana.
– Taaa. – Posłał mi niezadowolone, ale niemal braterskie spojrzenie.
To nie tak, że zawodnicy NHL byli jakimś ciekawym kąskiem dla brukowców. Żyliśmy w Kanadzie, a nie w Hollywood. Ale jak ma się w przeszłości nieudany związek z prowadzącą najpopularniejszego programu rozrywkowego oraz kilka przelotnych romansów i miłostek z modelkami czy aktorkami… Cóż. Media mainstreamowe mnie pokochały, lecz bez wzajemności.
Niemal trzy lata temu podpisałem świetny kontrakt i stwierdziłem, że mam dość zainteresowania. Zacząłem chronić swoją prywatność, co tępym władzom plotkarskich portali w ogóle się nie spodobało. Przez to urządzali na mnie nagonkę i starali się pokazać w jak najgorszym świetle. Prawie skończyło się na pozwie, dlatego przeniosłem się do innej dzielnicy i wybrałem do zamieszkania miejsce, do którego nie mieli dostępu. Upragniony święty spokój wcale jednak nie nadszedł, bo dzisiaj jeden z tych skurwieli kolejny raz próbował wedrzeć się do szatni.
W jakim celu? Nie miałem pojęcia, ale ostatnio wyczytałem o sobie, że mam jakąś poważną kontuzję, z którą gram pomimo ostrzeżeń lekarskich, a cały sztab trenerski to ukrywa. Cóż, było w tym ziarnko prawdy.
Wcale jednak nie okazała się to najgorsza rzecz, jaką o mnie napisali. Pieprzyć złamasów.
Aby skończyć temat, zamachnąłem Liamowi swoim telefonem przed jego błękitnymi oczami. Wypiąłem przy tym dumnie pierś i uśmiechnąłem się cwaniacko.
– Co to? Kolejna króliczka2, której rano będziesz smażyć pancakesy?
Zaśmiałem się, bo znów mnie przejrzał. Częściowo…
– Nazywa się Corrine Tremblay, jest filigranowa jak porcelanowa laleczka i właśnie podała mi swój Instagram. – Wyszczerzyłem proste, białe zęby, aby go tym wkurzyć.
Właściwie wydarzyło się to trzy dni temu, ale on nie musiał o tym wiedzieć. W każdym razie lubiłem się przed nim chwalić swoimi podbojami, tak dla zasady. W końcu byliśmy napalonymi hokeistami.
– Świetnie! – rzucił Liam bez entuzjazmu, ledwie zerkając w ekran, i klepnął mnie przyjacielsko po ramieniu.
Zawsze twardo stąpał po ziemi i był chyba najporządniejszym gościem, jakiego znałem. Nawet swoją żonę poznał w liceum.
– Oby się to nie skończyło jak poprzednim razem – dodał, przeczesując palcami proste blond włosy.
Nawiązywał do dziewczyny, która ostatnio wyjeżdżała taksówką z parkingu mojego apartamentowca i trafiła na plotkarską czołowkę.
– Do niczego miedzy nami nie doszło – przypomniałem mu. – Wiesz, kim była.
To normalne, że jako nasz kapitan interesował się tym, jak zachowujemy się poza lodem, bo reputacja poszczególnych zawodników mogła wpływać na morale całej drużyny. Nie miałem o to pretensji.
Liam posłał mi znaczące spojrzenie. Raczej mi nie uwierzył, a ja nie mogłem mu wyjaśnić, co wtedy robiła u mnie tamta dziewczyna.
Zamknąłem szafkę z głośnym westchnieniem.
– Pamiętaj tylko, co mówił trener. Skup się na robocie. – Uśmiechnął się przyjaźnie.
Przygryzłem policzek i kiwnąłem głową z namysłem.
Niepotrzebny był mi kolejny artykuł. Przez kilka dni się powstrzymywałem przed napisaniem do tej dziewczyny, ale wczoraj wieczorem zaserduszkowała mi profilową fotę na fikcyjnym Instagramie, więc byłoby niegrzecznie, gdybym ją olał. Minęły trzy dni i dzisiaj już chyba wypadałoby się odezwać? Chociażby z uprzejmym zapytaniem, co u niej słychać.
Zacząłem jednak analizować w myślach słowa Liama.
– Daj spokój – rzuciłem krótko po ekspresowej refleksji. – Ta nowa laska jest dla mnie totalnie za młoda. Jest śliczna, nawet bardzo, ale… – Zaciąłem się w tłumaczeniach, przypominając sobie, jak ładną miała twarzyczkę. – Nic z tych rzeczy. – Uciekłem wzrokiem, aby nie wyczuł kłamstwa.
Był w tym lepszy niż moja mama. Teraz, kiedy zapuścił zarost, wyglądał jeszcze poważniej i żaden z zawodników nie chciał stracić jego szacunku. Już wystarczyło, że czasem traktował mnie jak rozwydrzonego gówniarza.
– Nie sypiam ze studentkami, jasne? – dodałem dosadniej.
– To dobrze, bo brakowałoby nam jeszcze oskarżeń o napaść seksualną – mówił spokojnym tonem tatuśka, a nie tym pełnym energii, którym wygłaszał zagrzewające do walki mowy motywacyjne. – Wystarczy samo podejrzenie, Mase, a twoja kariera w NHL byłaby skończona. Nie wspominając o utracie kasy od sponsorów.
Przełknąłem gulę w gardle. Zbyt wiele pracy włożyłem, aby spełnić marzenie o zawodowym hokeju, żeby to wszystko teraz stracić, i to przez jedną małą myśl…
Myśl o ładniutkiej Corrine jednak nie dawała mi spokoju. Była jak uwierający kamień w bucie i przypominała o sobie częściej niż niedoleczona kontuzja.
Li ma pierdoloną rację – powtórzyłem w myślach, aby lepiej weszło mi do łba.
Oprócz tego, że wiedziałem, jak ta dziewczyna się nazywa, z jej profilu wywnioskowałem, że lubiła czytać książki. Najczęściej robiła sobie zdjęcia bez twarzy, ale z jakąś powieścią w dłoni, albo fotografie z ciemnowłosą laską, zapewne przyjaciółką. Zbyt mało, aby potraktować ją poważnie.
– Będę uważał, słowo – obiecałem, gdy Liam nie spuszczał ze mnie podejrzliwego wzroku.
Choć miałem już skończone dwadzieścia sześć lat, znów odnosiłem wrażenie, że wciąż traktował mnie jak świeżaka, który nie do końca potrafi się odnaleźć. Nie tyle na lodowisku, co w życiu. Wiedział o moich prywatnych sprawach jedynie tyle, ile sam mu powiedziałem, ale nawet jeśli coś podejrzewał, niczego pierwszy nie wywlekał.
– Do zobaczenia jutro na treningu, Mason. I bądź grzeczny.
– Będę. Na razie – odparłem, kiedy zostaliśmy już prawie sami.
Zabrałem telefon, przerzuciłem sportową torbę przez ramię i przy asyście ochroniarzy, których zatrudnił klub do ochrony zawodników, jako jeden z ostatnich opuściłem szatnię.
Stanąłem na miejscu parkingowym, gdzie czekał mój nowoczesny SUV. Otworzyłem tylne drzwi, wrzuciłem torbę na kanapę, a wówczas rozdzwonił się mój telefon.
Wyświetliło mi się zdjęcie Kathlyn. Odebrałem od razu, a na ekranie pojawiła się jej twarz i płomiennorude loki.
– Gratuluję kolejnej wygranej, braciszku.
Trzymała przedni aparat tak blisko twarzy, że z łatwością widziałem jej piegi na nosie, zielone tęczówki i zmarszczki mimiczne wokół ust, ale wolałem tego nie mówić na głos.
– Bramka i asysta. Imponujące.
– Nie udawaj, że nagle interesuje cię hokej, Kat. – Zaśmiałem się do ekranu.
– Masz rację. Wcale mnie nie interesuje.
Nie zmyła jeszcze makijażu ani nie miała na głowie nieładu, który laski nazywały „messy bun”, a zwykle o dwudziestej pierwszej siedziała w salonie z zerówkami na nosie, czytając książkę albo oglądając dokumenty na serwisach streamingowych.
– Obchodzi mnie jedynie, czy nikt po meczu nie musi cię z powrotem składać – odgryzła się. – Oraz to, kiedy wracasz, bo muszę wyjść do pracy.
Przewróciłem oczami. Nie lubiłem, kiedy wspominała o swoim aktualnym zajęciu, jak to nazywałem, aby nie określić tego prawdziwą pracą.
Kręciłem głową z kwaśną miną, od czego twarz siostry nabrała poważniejszego wyrazu.
– Przecież wiesz, że nie musisz pracować.
– Wiem, ale chcę. I to jest różnica, Mase.
Westchnąłem, bo nie zamierzałem kolejny raz się z nią o to sprzeczać. Zaczynałem żałować, że na trzydzieste urodziny kupiłem jej nowy samochód. Przerobiła go na taksówkę dla kobiet i rozwoziła nim pijane laski po imprezach. W ten sposób mogły czuć się bezpieczne, nawet jeśli były pod wpływem alkoholu. Cała Katie…
– Będę za niecałe pół godziny. A jak tam mała Ice? – zapytałem, chcąc zmienić temat.
Zaczynało dopadać mnie fizyczne i psychiczne zmęczenie po meczu, ale nic tak nie rozładowywało stresu i napięcia w mięśniach jak wspomnienie pary małych, błękitnych oczek.
– Śpi jak zabita. Chociaż nie dała się położyć, póki nie zobaczyła twojej twarzy w telewizji.
Uśmiechnąłem się sam do siebie.
– A przeczytałaś jej tę bajkę ode mnie? Bardzo ją lubi.
– Tak. Aż dwa razy. Wracaj bezpiecznie. Do zobaczenia w domu.
Rozłączyłem się i otworzyłem drzwi od strony kierowcy.
Lakier mojego BMW X7 lśnił nowością, ale mogłem przecież jeździć sportowym cadillakiem jak moi koledzy z drużyny. Wybrałem jednak wygodę, bo często zabierałem z sobą Kat i Icy.
Teraz jednak, zamiast myśleć o tym, że obie czekają na mnie w domu, przypomniałem sobie o kimś jeszcze. A to nie wróżyło niczego dobrego.
Ilekroć próbowałem o niej nie myśleć, opanowywała mnie przemożna chęć, aby do niej napisać. Mogłem też udawać przed kapitanem, że nie byłem nią zainteresowany, ale okłamywałem jego i samego siebie.
Kurwa, strasznie podjarałem się tym, że mnie nie rozpoznała. Wydała mi się dziewicza niczym pierwszy płatek śniegu i taka cholernie śliczna…
Bardzo mnie interesowała. Miałem w tym jednak pewien cel, który niekoniecznie mógłby się jej spodobać.
Corrine
Było już po zachodzie słońca, kiedy skończyłam pracę w kawiarni na kampusie i wsiadłam w autobus jadący do Etobicoke, dzielnicy Toronto, w której aktualnie mieszkałam. A właściwie, do której wróciłam. Dom po adopcyjnych rodzicach mojego taty stał pusty od dobrych paru lat, od kiedy przeprowadziłyśmy się z mamą, abym miała lepsze dojazdy na treningi.
Musiałyśmy się wynieść z ładniejszego i nowocześniejszego mieszkania poniekąd przeze mnie. Zerwałam z Sashą i z łyżwiarstwem, a to ojciec mojego byłego nie-chłopaka je dla nas wynajmował, ku zadowoleniu mojej matki i dla wygody ukochanego syna. Tamto poprzednie mieszkanie znajdowało się blisko zarówno ich domu, jak i kampusu, z którego właśnie wracałam.
Zamknęłam czytaną książkę, aby nie przegapić swojego przystanku.
Od zawsze lubiłam czytać, ale z wiadomych względów bardziej pochłaniało mnie łyżwiarstwo. Często więc zasypiałam z nosem w książce po przeczytaniu pół strony. Od liceum jednak namiętnie je kupowałam. Teraz z uwagi na znacznie ograniczone środki finansowe przyszło mi się przestawić na ich wypożyczanie od siostry Melody albo do korzystania z bibliotek, które nie zawsze były wyposażone w nowości.
Wysiadłam na pustym przystanku i dalej szłam chodnikiem, mijając różne zabudowania, jak domy szeregowe i bloki mieszkalne z tanim czynszem, aż dotarłam na swoją ulicę. Znajdowało się tu kilka większych i mniejszych budynków, w wielu z nich paliło się światło, ale to nasz dom się wyróżniał.
Zapadł wieczór, więc nikt już nie musiał patrzeć na starą, poszarzałą oblicówkę, rozwalające się i skrzypiące deski na werandzie z luźną balustradą, zjedzoną przez kanadyjskie zimy, i ramy okien, które prosiły się o malowanie. W zasadzie wszystko w nim się rozlatywało. A pomimo tego, że dom wymagał gruntownego remontu, którego nie widział od co najmniej dwudziestu lat, nigdzie indziej nie czułam się tak dobrze. To było moje miejsce.
Ominęłam oblodzenia na stopniach, nachyliłam się, a pod wycieraczką znalazłam parę dodatkowych kluczy. Wyszłam w takim pośpiechu, że zapomniałam zabrać swój komplet. Wątpiłam jednak, aby mama pofatygowała się, by zamknąć drzwi.
Zawias zaskrzypiał, gdy zamknęłam drewniane skrzydło i zaciągnęłam zasuwkę.
Wąski korytarz z klatką schodową był ciemny, ale z salonu biło światło od starego telewizora bez dostępu do VOD.
Po cichu ściągnęłam ocieplane śniegowce.
Zamierzałam przedostać się do pokoju i miałam nadzieję, że mama zasnęła na kanapie i nie zauważy mojego powrotu.
– Corrine, to ty?
Prawie podskoczyłam. Skrzywiłam się, przeklęłam pod nosem i przeczyściłam gardło, aby brzmieć pewniej, gdy odpowiedziałam:
– Tak, mamo. Jestem w domu!
Wytarłam skarpetą plamę z pośniegowego błota spod mojej podeszwy, ale nie zdążyłam czmychnąć na górę.
Usłyszałam stukot jej obcasów na parkietowych deskach. Zawsze chodziła po domu w wyjściowym obuwiu i chyba nigdy nie widziałam, aby włożyła kapcie. Poza tym uczęszczała raz w tygodniu na taniec high heels.
Gdy stanęła w progu korytarza, niczym modelka przerzuciła odruchowo gęste, pofalowane, jasne włosy na jedno ramię. Emanujące od niej siła kobiecości i seksapil niejednego mężczyznę od razu powaliłby na kolana. Nawet jeśli na prostą suknię narzuciła ciepły pled, wyglądała zjawiskowo. W przeciwieństwie do mnie.
– Gdzie byłaś? Dlaczego wracasz sama o tej porze? – Zaatakowała mnie pytaniami, na które wcale nie chciała znać odpowiedzi.
Podeszła i zaczęła przyglądać mi się uważniej spod gęstych, doczepianych u kosmetyczki rzęs.
– Popraw włosy – poleciła typowym dla siebie, szorstkim tonem.
Gdy zaczęłam leniwie wygładzać lekkie fale, zbliżyła się jeszcze bardziej i zrobiła to za mnie. Ułożyła pasma równo na moich barkach, ale nie było w tym geście czułości.
– I wyprostuj się, Corrine, bo dostaniesz garba. Widziałaś kiedyś garbatą łyżwiarkę?
Garbatej nie. Mogę być pierwsza – pomyślałam, ale nie odważyłam się wypowiedzieć tego na głos. Zamiast tego odparłam dość pewnie to, co zawsze, kiedy zaczynała podobny temat.
– Nie jestem już łyżwiarką.
– Nie chcę tego słuchać. – Uniosła dłoń, jakby była jakąś angielską królową i odpędzała natrętnego sługę. – Trevor mówi, że już dawno powinnaś wrócić do treningów.
Westchnęłam głęboko, licząc w głowie, aby się uspokoić.
Zaczęły mi się pocić dłonie, a serce przyspieszyło z powodu frustracji i tłumionego gniewu.
Mogłam milion razy tłumaczyć matce, że nie zamierzam wracać do wyczynowego sportu, ale ona kompletnie mnie nie słuchała. Albo miała gdzieś moje zdanie, co bardziej do niej pasowało. To zawsze Lauren Tremblay musiała mieć ostatnie słowo.
Wyminęłam ją, usiadłam na kanapie i sięgnęłam po pilota, a ona poszła za mną i naciągnęła szczelniej koc na ramiona. Zaczęłam skakać po kanałach w poszukiwaniu durnej rozrywki, byle choć na chwilę odciąć się od tematu łyżwiarstwa.
Podkuliłam nogi, gdy poczułam nieprzyjemny dreszcz. Już od progu uderzył we mnie zimny podmuch powietrza. Ogrzewanie znów nie działało tak jak powinno, a nie było nas stać na kosztowne naprawy.
Matka przysiadła się do mnie. Mimo że się nie odzywała, czułam na sobie jej ciężki wzrok.
– Rozmawiałam z Trevorem. Jest w stanie choćby zaraz umówić cię na wizytę z psychologiem sportowym. Musimy tylko ustalić termin.
Zacisnęłam szczęki. Dziwiłam się sama sobie, że jeszcze nie starłam szkliwa z zębów jak chorzy na bruksizm.
Robiłam tak za każdym razem, kiedy mama wpadała w fazę „zadaniowego robota”. Wszystko miała już z góry ustalone. Moje zajęcia, moją karierę. Całą przyszłość. Ja miałam jedynie skinąć głową na potwierdzenie, ewentualnie powiedzieć: „Tak, mamo” albo „Dobrze, mamo”.
Uparcie milczałam, gapiąc się w telewizor, akurat leciał jakiś talk-show, ale gdy wyczułam, że mama oczekuje mojej reakcji, przybrałam na twarz jeszcze obojętną minę.
– Nie umawiaj mnie z nikim od Trevora – zdołałam wydusić.
Czułam, że zaczynałam się dusić, oddychając tym samym powietrzem co ona. Miałam wrażenie, że wokół mojej szyi zaciskają się niewidzialne dłonie i wysysają ze mnie tlen. Byłam jak marna połowa pomarańczy, miażdżona w wyciskarce. Mama już dawno wyżęła ze mnie całą motywację. Nie miałam jej już więcej w sobie. Wyczerpała się.
Spodziewałam się, że mama znów wpadnie w szał. Oczami wyobraźni już widziałam, jak zgrzyta zębami i wykręca sobie palce, cała czerwona z wściekłości, ale tym razem było inaczej. Odrzuciła tylko kosmyk włosów na bok i zaśmiała się, jakby w tym momencie zeszło z niej powietrze.
– Masz rację. To idiota. Same poszukamy innego specjalisty.
Westchnęłam z rezygnacji, przymykając oczy.
To było błędne koło.
Poczułam nagle, jak mama unosi palcami mój podbródek. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że spuściłam głowę. Musiałam wydać jej się smutna, skoro wydobyła z siebie matczyny gest. Ale ja nie byłam smutna, jedynie zmęczona fizycznie i psychicznie. Chciałam już położyć się do łóżka.
– Znów staniesz na lodzie i wrócisz do pełnej dyspozycji. Zadbam o to.
Popatrzyłam na nią błagalnie, a moje oczy zaszły łzami. Już nie potrafiłam ich hamować.
Byłam tak potwornie wykończona. Coś zjadało mnie od środka. Miało lepiące macki i zagnieżdżało się we mnie coraz głębiej i głębiej. Chciałam to coś chwycić i wyrzucić z siebie, aby móc wreszcie poczuć ulgę.
– Mamo, ja z tym skończyłam. Zrozum wreszcie.
– Skończyłaś z Aleksandrem, a to różnica, Corrine – odpowiedziała pewnie, a z jej oczu biła determinacja. – Choć uważam, że pochopnie. Chłopak ma wielki potencjał. Ponoć bez trudu skacze wszystkie poczwórne skoki w jednym programie. To nasz cel, Cory.
Znowu użyła zaimka „nasz”. Każdy jej cel był jednocześnie moim celem. Każdy mój sukces był jej sukcesem, ale moja porażka nigdy nie była jej porażką. Porażki ponosiłam sama. I tylko ja za nie odpowiadałam.
Poczułam skurcz żołądka z nerwów. Zacisnęłam palce na materiale swetra w okolicach podbrzusza.
Postanowiłam się wyłączyć. Odciąć dopływ jej słów do mózgu, aby nie zwariować.
Gdy chwila głuchej ciszy między nami, wypełnionej tylko dźwiękami z telewizora, się przedłużała, z nadzieją pomyślałam, że mama porzuciła temat, ale się pomyliłam.
– Dowiedziałam się, że Sashka już ma na oku nową partnerkę. – Posłała mi długie spojrzenie. – Nie interesuje cię to?
Zacisnęłam pięści, czując, jak tama z nagromadzonych we mnie emocji puszcza.
– Mam gdzieś, co robi i jak skacze Sasha, słyszysz? Mam to gdzieś! – uniosłam się, nie potrafiąc się pohamować.
Wzmianka o byłym nie tylko z lodowiska i o jego nowej partnerce to za dużo jak na jeden wieczór. To wydało się wyjątkowo podłe, nawet jak na moją mamę.
– A powinno. – Upiła łyk czerwonego wina, które z gracją zgarnęła ze stolika kawowego. – Bo dzwonił i się skarżył, że nie odbierasz od niego telefonów. Martwi się.
Prychnęłam głośno.
– Nie wątpię – dodałam z ironią.
Wstałam z zamiarem odejścia, bo miałam już serdecznie dość tej rozmowy. Czułam, że mnie osłabia, a nie chciałam znów czuć się bezradna i opuszczona.
Mama podreptała za mną jak cholerny cień.
– Powinnyśmy rozważyć jego powrót – zakomunikowała i upiła kolejny łyk alkoholu, jakby w ogóle nie przejęła się moim samopoczuciem. – W tym roczniku nie ma lepszego kandydata do medalu. Masz więc skończyć to nastoletnie boczenie się i z nim porozmawiać.
Miałam ochotę rzucić w mamę poduszką, aby oprzytomniała. Mogłabym przysiąc, że kiedyś to zrobię, gdy stracę nad sobą panowanie.
– Nie chcę tego słuchać!
Zgarnęłam z korytarza torbę z łyżwami, której mama na szczęście nie zauważyła, i zaczęłam biec schodami w kierunku swojej sypialni.
Usłyszałam, jak Lauren coś jeszcze mówiła, ale zrozumiałam tylko ostatnie zdanie.
– Zaprzepaścisz swoją karierę, jeśli z niego zrezygnujesz.
Odpowiedziałam jej zatrzaśnięciem drzwi.
– Zamknij się – wyszeptałam, choć słowa paliły mi język i wiedziałam, jakie to niewłaściwe. Przymknęłam oczy, a spod moich rzęs zaczęły wypływać uwalniające, słonawe strużki. – Po prostu się zamknij – dodałam pod nosem, ale już sama nie rozumiałam, do kogo kierowałam ten rozkaz. Do mamy czy do wewnętrznego głosu, który zaczął ponownie przejmować kontrolę nad moim ciałem?
Opadłam na idealnie zaścielone łóżko w tym przytulnym, instagramowym i cholernie różowym pokoju – jedynym wyremontowanym pomieszczeniu, które przygotowała dla mnie mama na potrzeby dalszego prowadzenia profilu na social mediach.
Zewsząd byłam otoczona medalami i pucharami wystającymi ze ścian jak upiorne duchy przeszłości. Ich widok powinien wywoływać we mnie uczucie dumy i spełnienia, a powodował jeszcze większą wściekłość. I to taką, która aż bolała.
Musiałam się jej pozbyć. Wyrzucić z siebie to wszystko, co czułam, a nie potrafiłam inaczej. To coś wewnątrz mnie niszczyło.
Zerwałam się gwałtownie i sięgnęłam po torbę, którą zostawiłam w progu. Odpięłam zamek i chwyciłam łyżwy w obie dłonie.
Podeszłam do białej szafy, z której wyciągnęłam pusty karton po butach. Kucając na kolanach, uchyliłam wieko drżącymi palcami. Działałam jakby na autopilocie, nie do końca nad sobą panowałam.
To tutaj je trzymałam. Tę ostatnią parę łyżew startowych, w których występowałam na zawodach. Dodatkowe ochraniacze na płozy leżały na dnie.
Prędko schowałam łyżwy do środka i zamknęłam szczelnie wieko, jak gdybym zapieczętowała je na wieczność.
Nie chciałam ich już nigdy więcej widzieć. To zamknięty rozdział.
Z hukiem zatrzasnęłam drzwi szafy, a potem zjechałam po nich dłonią, zagryzając drżącą wargę.
Z moich ust wydobyło się coś podobnego do szlochu, ale bardziej przypominało urywany skowyt poranionego, konającego z bólu zwierzęcia. Ja też miałam rany, niewidoczne, które ponownie się otworzyły i krwawiły. Paliły skórę jak świeże tatuaże.
Zapłakałam żałośnie, ale włożyłam pięść do ust, aby nikt mnie nie usłyszał. Chociaż miałam ochotę krzyczeć na głos.
Łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy, skapywały z nosa i brody, a plecy trzęsły mi się od tłumionego płaczu.
Ten rozrywający ból znów dał o sobie znać. A ja znałam tylko jeden sposób, aby go uśmierzyć.
Przyłożyłam drżące dłonie do ud, po czym rozłożyłam palce tak, by objąć jak największą powierzchnię skóry i mięśni.
Odliczyłam do trzech. Jeden. Dwa. Trzy.
Ścisnęłam na tyle mocno, na ile pozwalał mi odruch ochronny, ale walczyłam z własną popieprzoną głową. Zagryzłam zęby, kiedy przeszyła mnie nowa fala bólu. Tego fizycznego.
Zagłuszałam poczucie wstydu, które kazało mi przestać. Przecież wiedziałam, co robiłam i że to było złe. Nie powinnam była, ale mogłam i niestety chciałam to sobie robić. Nie umiałam przestać.
Już miałam przesunąć dłoń i znów uszczypnąć skórę z całej siły, kiedy jakimś cudem do mojego splątanego umysłu dotarł dźwięk przychodzącej wiadomości.
Cofnęłam dłoń i sięgnęłam po telefon, spodziewając się ujrzeć w okienku kolejną wiadomość od Melody.
Zrobiłam jej wielką awanturę po tym, jak mnie zostawiła, ale tak naprawdę nie mogłabym się na nią poważnie obrazić, widząc, jak spanikowana była. Tłumaczyła się, że wcale nie chciała mnie zostawić samej, lecz pobiegła ostrzec Patricka, który wszystko zorganizował. Nawet jeśli sprawnie poruszałam się w łyżwach poza lodowiskiem, nie miałabym szans uciec. Gdyby nas obie wywieziono na komisariat, żadna z nas nie pomogłaby tej drugiej.
Jej pokrętna argumentacja nie umniejszyła jednak mojej złości. Musiałam dać przyjaciółce nauczkę, więc w ramach zadośćuczynienia ona od trzech dni wysyłała mi rano i wieczorem przepraszające wiadomości albo głosówki. Pozostałam jednak obojętna na skruchę Mel, a przynajmniej postanowiłam jeszcze dzisiaj ją trochę pomęczyć, zanim jej wybaczę.
Otarłam twarz dłonią, wzięłam kilka głębszych, uspakajających oddechów, po czym przeczytałam prywatną wiadomość.
pvck27: Czekałem zwyczajowe trzy dni. Do cholery z tym. Mam dość czekania. Dasz się zaprosić na kawę?
Nie wiedziałam, dlaczego akurat wiadomość od Masona – nawet udało mi się zapamiętać jego imię – wywołała u mnie zalążek uśmiechu.
To dziwne, że napisał akurat w momencie, gdy potrzebowałam oderwać głowę od ponurych wizji. Byłam w kryzysie, czułam się źle, ale… Na myśl o nim natychmiast mi ulżyło. Zrobiło mi się miło tak jak kilka dni temu, gdy polubił moje zdjęcie na Instagramie.
Długo wpatrywałam się w telefon. Widziałam, że kropeczka obok jego ikony pali się na zielono. To znaczyło, że był aktywny.
I czekał.
Żołądek znów mi się skręcił, ale tym razem z innego powodu. To było obce, lecz przyjemne uczucie podekscytowania pomieszanego z zakłopotaniem.
Po upływie kolejnych kilkunastu sekund, gdy wsłuchiwałam się w przyspieszony rytm serca, liczyłam własne drżące oddechy, a w głowie mi się przejaśniało, przyszła kolejna wiadomość.
pvck27: Corrine, wiem, jak to zabrzmi, ale… Nie mogę przestać o Tobie myśleć.
Dziwny prąd przeszył moje ciało, od czego na policzkach wyskoczyły mi palące wypieki. Wzięłam głęboki oddech, czując, jak to ciepło mnie rozgrzewało, a serce biło mi szybciej niż po intensywnym treningu na siłowni.
Usiadłam na łóżku, krzyżując nogi w kokardę.
Nastąpiła kolejna chwila ciszy, bo tak naprawdę nigdy nie byłam dobra w pisaniu do kogoś przez media społecznościowe. Zawsze tysiąc razy się zastanawiałam, zanim cokolwiek wysłałam.
To kolejna rzecz, której nauczyła mnie mama. Wszystko po to, by chronić mój wizerunek grzecznej, pracowitej olimpijki. By ukryć, jak bardzo nie pasowałam do idealnego, pięknego obrazka, jaki nieudolnie próbowała stworzyć dla opinii publicznej. Ja jej w tym nie pomagałam, wciąż popełniając nowe błędy.
Następne kliknięcie.
pvck27: Przestraszyłem Cię?
Usłyszałam kroki.
Tak mną to wstrząsnęło, że omal nie upuściłam telefonu na podłogę. W napięciu nasłuchiwałam, jak matka wspinała się po schodach, ale szczęśliwie skręciła do swojego pokoju. Zapewne z butelką wina w dłoni.
Bez namysłu odpisałam:
_book_core_: Nie. Zaskoczyłeś.
To była prawda.
Nawet Sasha nigdy mi czegoś takiego nie powiedział, a znaliśmy się od dziecka. Odkąd nas sparowano, gdy mieliśmy dziesięć lat. A do niedawna myślałam, że był we mnie zakochany…
pvck27: W dobry czy zły sposób?
_book_core_: Co jeśli powiem, że dobry?
Zacisnęłam wargi, tłumiąc piętrzący się po nich uśmiech. Sama chciałabym poznać odpowiedź na to pytanie. Na ten moment czułam się zbyt przytłoczona, by się głębiej nad tym zastanowić.
Cholera, ja z nim flirtowałam? A byłam w tym kiepska…
Chyba zwariowałam.
Być może działałam nierozważnie. Być może facet był psychicznym stalkerem, którego należało unikać, ale od tak dawna nie robiłam czegoś tylko z własnej, nieprzymuszonej woli, że zignorowałam potencjalne zagrożenie.
Tak naprawdę Mason, zwany tutaj „pvck27”, niewiele o mnie wiedział. Pisałam do niego z prywatnego konta, które znało niewiele osób z mojego kręgu znajomych poza bookstagramem.
To była tylko niewinna rozmowa z nieznajomym. Dlaczego więc miałam wrażenie, jakbym robiła coś zakazanego i ktoś za chwilę mógł mnie przyłapać?
Z mocno bijącym sercem czekałam na odpowiedź, a gdy odpisał, choć zajęło mu to nieco więcej czasu, znów poczułam falę ekscytującego ciepła. Ten dreszczyk emocji nieco przypominał przedstartową tremę, ale był znacznie przyjemniejszy.
pvck27: To znaczy, że się zgadzasz? :)
Klik. Nowa wiadomość.
pvck27: Bardzo chcę się z Tobą umówić, Corrine.
Przygryzłam dolną wargę, zamierając z palcami na klawiaturze telefonu. Tysiąc głosów podpowiadało mi, żeby odpisać „Tak”, ale coś mnie powstrzymywało.
Czy myślałam o tym, aby zacząć się z kimś umawiać? Nie.
Czy chciałam zrobić na złość mojej matce? Zdecydowanie tak.
Mason
Przez całą drogę do hotelu siedziałem ze słuchawkami na uszach na tyłach autobusu, wsłuchując się w bity mocnego, zagłuszającego rapu. To pozwalało mi się odciąć i nie myśleć o tym, co działo się na lodowisku. Zwłaszcza gdy coś nie szło po naszej myśli.
Poluzowałem krawat przy szyi, by udrożnić dopływ powietrza, choć zamiast obowiązkowego garnituru, które zgodnie z dress codem musieliśmy wkładać przed meczami i po nich, zaciągnąłbym kaptur od bluzy swojego sponsora, by nie oglądać tego wieczoru żadnej z tych żałosnych gęb, które teraz zwiesili z kwaśnymi minami. Mieli przejebane i lepiej, by żaden do mnie dzisiaj nie podchodził. Chciałem sypać przekleństwami szybciej niż sędzia gwizdami zsyłającymi na ławkę kar.
Wszystko przez nietrafione zmiany i złą taktykę trenera. On też dziś dał dupy, ponieważ posłuchał jednego z nowych asystentów.
Atmosfera w busie była gęsta, a milczenie wymowne. W chłopakach tak się gotowało od nagromadzonej frustracji. Wystarczyłaby mała iskra, a wszystko wypieprzyłoby w kosmos.
Na szczęście nikt się nie odzywał.
I dobrze.
Przegraliśmy na własne życzenie.
Mecze wyjazdowe to coś, co zawsze wzbudzało w nas, hokeistach z krwi i kości, dodatkowe pokłady agresji, determinacji i zaangażowania. Zawsze jechaliśmy z myślą o zdobyciu kolejnych punktów w tabeli. Czuliśmy głód wygranej, a mierzenie się na kije na obcym terenie powodowało, że dostarczaliśmy swoim organizmom solidnej dawki adrenaliny.
Dlatego mieliśmy absolutny zakaz uprawiania seksu, picia alkoholu i brania twardych narkotyków przed meczem wyjazdowym. U siebie mogliśmy robić, co nam się żywnie podobało (w pewnych granicach), ale na wyjazdach musieliśmy być profesjonalnie przygotowani, by dbać o dobry wizerunek drużyny. I zawsze czyści na wypadek kontroli antydopingowej, co chyba oczywiste.
Te restrykcyjne zasady dotyczyły także spójnego ubioru. W profesjonalnych ligach hokejowych elegancki strój nie tylko odnosił się do tradycji i wyrażał szacunek do gry, lecz także miał spajać zawodników. Uczył dyscypliny i wzmacniał przynależność do zespołu.
Gdy w sezonie dwa tysiące dwadzieścia jeden – dwa tysiące dwadzieścia dwa zespół zaczął eksperymentować z bardziej swobodnym stylem ubioru, zastępując formalny strój tak zwanym business casual, ucieszyłem się. Byłem wtedy młodym, narwanym, nienawidzącym krawatów chłopaczkiem, który dopiero stawiał pierwsze kroki w NHL i walczył o pozycję w drużynie. Niestety po tym, jak Leafsi odnotowali serię czterech porażek w październiku, władze drużyny postanowiły powrócić do tradycyjnego dress code’u, wierząc, że może to pomóc w poprawie wyników. Po tej zmianie nasz zespół zaczął wygrywać; głównie dzięki mojej skuteczności w ataku i ponad trzydziestu bramkom na koncie, dzięki czemu umocniłem swoją pozycję w pierwszej linii na lewym skrzydle. Jednakże są drużyny jak Arizona Coyotes, które poluzowały zasady dla młodzików.
To też nie do końca tak, że w trakcie trwania sezonu było nam wolno robić te wszystkie niesportowe rzeczy, bo wiązało się to z ryzykiem i konsekwencjami. Wiele profesjonalnych lig sportowych, w tym NHL, ma surowe regulacje dotyczące używania substancji zabronionych oraz programy testowania na obecność narkotyków. Użycie takich środków może prowadzić do zawieszenia, kar finansowych, a nawet zakończenia kariery sportowej.
Niejednokrotnie jednak udało się to komuś obejść, a dopóki drużyna funkcjonowała, trener specjalnie nas nie pilnował. Od tego miał asystentów, PR-owca i sztab medyczny. Dotychczas też nikt z tych kretynów tak mocno nie umoczył, by była z tego jakaś grubsza afera.
Oczywiście większość z nas to rasowi sportowcy, przyzwyczajeni do wyrzeczeń. Każdy z nas wiedział, że alkohol i narkotyki mogą negatywnie wpływać na wydolność fizyczną, zdolność do treningu i ogólne zdrowie, co w przypadku zawodowego sportu może mieć katastrofalne skutki.
Coraz częściej ci, co sobie nie radzili, sięgali po różne gówna, od których trzymałem się z daleka. Wolałem nie ryzykować kariery, bo poświęciłem jej całe swoje życie. Marzenia. Plany. Na szczęście powstało wiele organizacji sportowych prowadzących również programy wsparcia dla zawodników z problemami uzależnień. Pomagają im także w radzeniu sobie z takimi wyzwaniami jak presja społeczna, depresja czy zaburzenia lękowe.
Od hokeistów wymaga się określonego stylu życia. Trening i przygotowanie fizyczne, wzmacniające kondycję, siłę i umiejętności. Zbilansowana dieta opracowana przy współpracy z dietetykiem sportowym. Regeneracja, zapobieganie kontuzjom. Częste podróże, zmiany stref czasowych. Czy wreszcie radzenie sobie z presją mediów i fanów; uzależnienie życia osobistego od terminarza meczów i utrzymanie cholernej równowagi pomiędzy intensywnym treningiem, rywalizacją a życiem osobistym…
To bywa cholernie trudne. Nie zamieniłbym jednak tego na nic innego. Kochałem hokej, nawet kiedy wracałem na tarczy.
Poczułem klepnięcie na ramieniu i otworzyłem oczy.
– Idziesz, Flash?
Podniosłem się z fotela i przerzuciłem torbę przez ramię. Bark dalej nieco bolał od upadku, ale nie na tyle, by trener mnie za to karał siedzeniem na ławce rezerwowych. Poza tym nie ja zacząłem przegrywać jeden na jeden.
Gdy wszyscy wysiedliśmy i w recepcji otrzymaliśmy klucze do swoich sypialni, miałem chwilę dla siebie, bo Liam, z którym zawsze dzieliłem pokój, udał się od razu do hotelowego spa.
Włączyłem ogromny telewizor z płaskim ekranem i rzuciłem się na idealnie zaścielone łóżko w rozmiarze king size. W pośpiechu zacząłem klecić SMS-a do Kat, mając gdzieś, czy wygniotę klasyczny czarny garnitur od Ralpha Laurena.
Ja:
Zameldowałem się w hotelu. Ucałuj Icelyn ode mnie.
Odpowiedź przyszła natychmiast. Zaśmiałem się do telefonu.
Siostra przesłała mi zdjęcie Icy z uroczym uśmieszkiem, przysyłającą mi buziaka, w momencie gdy trzymała w malutkich rączkach karteczkę z napisem: „Nic się nie stało!”. Fotka była nieco nieostra, mała miała zamknięte oczy i nie mieściła się w kadrze, ale i tak coś chwyciło mnie za serce.
Mina momentalnie mi zrzedła.
W takich momentach żałowałem, że nie rzuciłem hokeja, by móc celebrować podobne małe momenty. Mogłem być teraz tam i cieszyć się z nimi. A tak czułem, jakby sport coś bezpowrotnie mi zabierał.
Ta myśl jednak szybko wyparowała.
Po krótkiej chwili relaksu, już ubrani nieformalnie, zjedliśmy wspólny posiłek w specjalnie wydzielonej strefie hotelowej restauracji, mającej zapewnić nam swobodę i intymność. To był pomysł trenera, by żaden z nas nie zamykał się w pokoju z żarciem zamówionym na wynos. Ta konfrontacja miała jeden cel – byśmy przestali na siebie łypać oczami i nawzajem obwiniać za przegraną. Czy wygrani, czy przegrani, zawsze mieliśmy się jednoczyć i wspierać. To budowało prawdziwego ducha drużyny.
Udało nam się nie rzucać w siebie mięsem, aż do wieczornego spotkania analitycznego ze sztabem trenerskim, podczas którego zespół zawsze omawia przebieg meczu.
Ryan McAllister, nasz defensywny obrońca, posłał mi skruszone spojrzenie, gdy cały czas siedziałem w tylnym rzędzie z mordem w oczach i zaciskałem w dłoni kubek z kawą.
– Może mu odpuść, co? – zaproponował Liam, posyłając Ryanowi współczujące spojrzenie. – Młody zaraz się pochlasta.
– I dobrze. Niech wie, że grał jak pizda.
– Jest młody, a ciebie traktuje jak żywą legendę. Jeszcze wytatuuje sobie twój numer na fiucie…
Puściłem ten niesmaczny żart mimo uszu.
– Ja w jego wieku zapierdalałem na lodowisku. I nie dokładałem kolegom roboty w obronie.
– Każdy ma gorszy dzień. Zapomniał wół, jak cielęciem był.
– Przypomnę ci, gdy następnym razem będziesz grał jak cielę. Osobiście wsadzę ci kij w dupę tak, że wyjdzie gardłem.
Liam się zaśmiał, zakrywając usta dłonią, ale trener i tak zwrócił na nas uwagę.
– Ktoś tu chyba dawno nie umoczył swojego kija… – rzucił ściszonym głosem.
Niestety Liam nie był zbyt dyskretny i jego szept dotarł do kilku chłopaków: Blake’a Girarda, Lucasa Whitemoore’a i Jordana Leclerca. Dwaj pierwsi to ofensywni obrońcy, Leclerc pełnił zaś funkcję naszego goalie3.
Mruknąłem coś niezrozumiałego w odpowiedzi, na co zarechotali, i przerzuciłem na chwilę wzrok na ekran, na którym Zachary Caldwell kreślił coś markerem po białej tablicy, omawiając każdą niewykorzystaną sytuację bramkową po kolei, wytykając błędy, zachowanie poszczególnych zawodników i podając możliwe alternatywne rozwiązania.
Do chuja z nim. Niech sam włoży łyżwy i to zrobi, mądrala jeden. Może wtedy wypadnie mu ten kij z dupy.
Spojrzałem ponownie na McAllistera. Pobladł i spuścił głowę.
Byłem w cholernie złym nastroju i nie mogłem się skupić na analizie. Może Liam miał rację i powinienem sobie ulżyć w najlepszy możliwy sposób? Caldwell ze sztabem coś jeszcze omawiali, gdy ja zacząłem obliczać, kiedy ostatni raz zaliczyłem chętną panienkę, najlepiej fankę hokeja. Zdałem sobie sprawę, że minęły cztery… miesiące.
Tamta ostatnia, bezimienna blondynka, pozwoliła mi na dużo więcej, niż się spodziewałem, i to była czysta przyjemność poznać ją w każdym szczególe. Oboje wiedzieliśmy, że to było jednorazowe, i zapomnieliśmy o sobie, jak tylko przekroczyła próg taksówki i pomachała mi na pożegnanie. Przynajmniej spełniłem jej marzenie o pieprzeniu się z hokeistą.
Zaraz jednak pomyślałem o innej złotowłosej i jak na złość moje spodnie zrobiły się za ciasne w kroku, przez co poczułem się upokorzony, że będę musiał rozładować napięcie seksualne pod prysznicem.
By odegnać grzeszne myśli, wróciłem pamięcią do meczu i chwili, gdy wbiegaliśmy na lód jak rozpędzone stado bizonów, witani aplauzem i buczeniem. Istną kakofonią dźwięków.
Mecze hokeja pomiędzy Toronto Maple Leafs a Boston Bruins to zawsze emocjonujące wydarzenie, które przyciągało uwagę fanów z obu miast. Hala jak zwykle wypełniona została po brzegi kibicami Boston Bruins. Nasze sektory były skromne, ale organizatorzy się spisali.
W nosie czułem chłód lodu, a po obu stronach trybun żądzę zwycięstwa. Atmosfera robiła się napięta od oczekiwania już na początku meczu, gdy my, Toronto Maple Leafs w swoich niebiesko-białych strojach, i Boston Bruins w tradycyjnych złoto-czarnych barwach stanęliśmy naprzeciwko siebie, gotowi do walki o punkty w tabeli.
Pierwsza tercja zaczęła się niespodziewanie szybko. Wymienialiśmy się atakami, ale stan bramkowy pozostał niezmienny. Przepuściliśmy kilka świetnych okazji, jednak bramkarz Bruins, Jeremy Thompson, był nie do pokonania. W połowie tercji Bruins po stracie Collinsa przeprowadzili szybką kontrę, a David Procházka precyzyjnym strzałem z bulika zdobył pierwszego gola dla rywala.
Hala zastygła na chwilę, a potem sekcja kibiców Bruins eksplodowała z radości.
Miałem ochotę roztrzaskać kij o taflę, ale zdołałem się opanować.
W drugiej tercji staraliśmy się odrobić straty. Ja, Liam i Wysocki zintensyfikowaliśmy ataki. Dzięki asyście Wysockiego i mojemu pięknemu zagraniu z niebieskiej linii Maple Leafs zdobyli bramkę wyrównującą, nie dając szans Thompsonowi.
Wydawało mi się, że mecz nabrał tempa i zaczęliśmy kontrolować spotkanie, nie dopuszczając do poważnych sytuacji bramkowych. W trzeciej tercji Bruins jednak ponownie przejęli kontrolę nad grą. Jake Stalberg, skubaniec znany ze swojego zwinnego stylu gry, zaskoczył McAllistera i zdobył kolejną bramkę, celebrując ją z charakterystycznym uśmiechem posłanym w moim kierunku.
Marzyłem o tym, by zajebać gnoja. Mieliśmy małe zaszłości w zawodach juniorskich, więc w odwecie wykonałem na Stalbergu lekki faul, popychając gościa tak, że stracił równowagę, a wtedy odbiłem mu krążek, wyprowadzając kontratak. Sędzia nie zauważył tego incydentu. Za to kibice już tak. Na trybunach Bruins wybuchła wrzawa i fani przeciwnika zaczęli protestować, jednak gra toczyła się dalej, co spotęgowało napięcie na lodowisku.
W ostatnich minutach meczu desperacko próbowaliśmy z Liamem zdobyć kolejnego gola, ale Bruins solidnie bronili dostępu do swojej bramki. Na domiar złego Stalberg zrobił na mnie brutalny faul, posyłając barkiem na lód, za co odsiedział cztery minuty na ławce kar. Nie udało nam się jednak wykorzystać tego, że Bruins grali przez chwilę w osłabieniu.
W ostatniej minucie, gdy trener wymienił mnie na O’Briena i niesłusznie wycofał Leclerca, naszego bramkarza, aby zyskać dodatkowego napastnika, przeciwnicy przeprowadzili kontratak, a Stalberg po fatalnej obronie McAllistera, który wyłożył się na lodzie jak panienka, strzelił do pustej bramki, przypieczętowując zwycięstwo.
Opuściliśmy halę w milczeniu przy stanie trzy do jednego.
Zamrugałem, gdy Liam klepnął mnie w ramię.
Sesja analityczna dobiegła końca. Teraz był czas, by zregenerować siły. Następnego dnia po powrocie do domu miałem umówioną obowiązkową wizytę u fizjoterapeuty, jakieś masaże i sprawdzenie, czy z barkiem faktycznie wszystko w porządku, a potem trening na siłowni i jakieś mniej obciążające ćwiczenia.
A potem…
Podczas szybkiego prysznica chciałem oczyścić umysł z negatywnych wibracji i wreszcie się odprężyć po nieudanym występie. Zwykle wystarczyłby dobry film akcji, jakaś książka albo rozmowa z kumplami, ale dzisiaj szczególnie trudno było mi przestać myśleć.
Czułem w sobie głód, którego nie mogła zaspokoić byle zabawa z samym sobą. Potrzebowałem bodźca.
Nie wiedzieć czemu, pomyślałem o ładniutkiej Corrine, a moje krocze zareagowało natychmiastowym wzwodem. Gdy gorące strumienie biły mnie po twarzy, a ja robiłem sobie dobrze, wyobrażałem sobie jej piękne oczy, zmysłowe usta i to drobne, szczupłe ciało, które chciałem poczuć na sobie zamiast swojej ręki.
Z pewnością nie byłaby zadowolona, gdyby odkryła, że stała się elementem moich mrocznych fantazji, ale nic nie mogłem poradzić na to, że zatruła mi myśli swoją niezaprzeczalną urodą. Czułem, że pod tą piękną fasadą i pozorną powierzchownością kryło się coś więcej, i fascynowało mnie to.
Niesiony impulsem, wyszedłem na korytarz z telefonem w dłoni, ubrany w luźny dres i z włosami jeszcze mokrymi po prysznicu. Chciałem uniknąć kąśliwych uwag Liama, na wypadek gdyby podsłuchiwał, zamiast przeczekać grzecznie na balkonie z widokiem na miasto, dając mi namiastkę prywatności.
Od razu wszedłem na Instagram. Chciałem sprawdzić, czy odpisała. Wcześniej nie odzywała się cały dzień. To właśnie mnie dobijało i przez to byłem rozdrażniony zaraz po meczu, gdy jak debil rzuciłem się do telefonu, by go odblokować.
Zaproponowałem spotkanie w The Coffee Boutique – miejscu dość swobodnym jak na pierwsze spotkanie. Poza tym było blisko dzielnicy, w której znajdowała się hala treningowa Leafsów.
I w prostej linii do Hotelu Four Seasons w Toronto…
pvck27: Zastanowiłaś się już?
Tak brzmiała moja ostatnia wiadomość. Szybko zescrollowałem całą naszą niedługą konwersację i trafiłem na lakoniczną odpowiedź.
_book_core_: Przepraszam, ale jutro nie mogę.
Skrzywiłem się, bo dotychczas była raczej entuzjastycznie nastawiona do naszego spotkania. Miałem się z nią spotkać zaraz po meczu wyjazdowym, czyli jutro.
Już chciałem się dowiedzieć, dlaczego nagle odwołuje, lecz się powstrzymałem. Choć mnie korciło, nie zapytałem o powód. Widocznie jakiś istniał. Nie chciałem, by pomyślała, że jestem jakimś zaborczym typem, który odstrasza laski takim cholernie niefajnym zachowaniem. W końcu ile my się znaliśmy?
Wziąłem głębszy oddech i odpisałem.
pvck27: Nie ma sprawy. To może za trzy dni? Aktualnie przebywam poza miastem, ale jak tylko wrócę, jestem wolny.
Po chwili nadeszła odpowiedź.
_book_core_: Dobrze.
Znów lakoniczna odpowiedź. Mimo to uniosłem kącik ust w zadowoleniu. Usiadłem i oparłem się plecami o ścianę. Postanowiłem nieco przedłużyć naszą rozmowę.
Byłem zmęczony po meczu, ale nie aż tak, by nie być w stanie pisać z piękną, uroczą dziewczyną.
pvck27: Nie mogę się doczekać. A Ty? :)
pvck27: Mam nadzieję, że lubisz kawę. I naleśniki.
Zagryzłem dolną wargę, czując, jak robię się coraz bardziej napalony.
Nie odpisała, a mnie coś mocno zakłuło w dołku. Odczułem niepokój, ale być może nie lubiła pisać z kimś w internecie. I raczej nie było możliwe, by wyczuła mój podtekst. Z tego, co zdążyłem zauważyć, wydawała się raczej nieśmiała i taka… niewinna.
Jak mnie to kurewsko kręciło!
Telefon zawibrował. Ciepło rozchodzące się od mojej dłoni do urządzenia paliło mi lekko skórę.
Zaserduszkowała odpowiedź.
Odetchnąłem z ulgą.
Trzy dni.
Za trzy dni niewinna, porcelanowa laleczka będzie moja.
Corrine
– Cory, weźmiesz drugi stolik?
Zamrugałam, ale wciąż nie mogłam oderwać wzroku od ekranu telefonu. Myślałam, co odpisać, jednak nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.
Dzisiaj od samego rana próbowałam spławić Masona. Już dwa razy przełożyłam termin spotkania, byle o tym zapomniał i najlepiej już się do mnie nie odezwał. Miałam nadzieję, że prędzej czy później mu się znudzi.
Kilka dni temu popełniłam błąd, zgadzając się na coś w rodzaju randki. Nie myślałam racjonalnie. To był głupi impuls pod wpływem silnych emocji, a teraz nie umiałam się wykręcić.
Czułam się okropnie, że dałam Masonowi nadzieję, ale nie byłam gotowa na poznawanie kogoś nowego. Chciałam skupić się na tym, co aktualnie robiłam, czyli… użalaniu się nad sobą i poszukiwaniu nowej drogi życiowej, choć nie miałam pojęcia, czym innym prócz łyżwiarstwa mogłabym się zająć.
Nie potrafiłam robić niczego innego, przynajmniej zdaniem mamy, która też coraz bardziej wisiała mi nad głową, bym zadzwoniła do Sashy i się z nim pogodziła.
Phy! Niedoczekanie!
Miałam jeszcze stypendium sportowe na University of Toronto, bo oficjalnie jedynie zawiesiłam karierę na czas leczenia kontuzji, i nie zrezygnowałam jeszcze z innych form dofinansowań i grantów, tych rządowych i prywatnych. Studiowałam w trybie indywidualnym, ale nie byłam przekonana, czy fizjoterapia to coś, z czym chciałabym wiązać swoją przyszłość. Zapisałam się na te zajęcia tylko dlatego, by wiedzieć, jak pracować z własnym ciałem, by jeszcze bardziej podkręcić śrubę, i jak szybko je zregenerować po intensywnym wysiłku czy w przypadku kontuzji. Nie myślałam o tym na poważnie.
Dźwięk kolejnej wiadomości wyrwał mnie z zamyślenia.
pvck27: Corrine, czy Ty mnie unikasz?
To było aż tak oczywiste?
Pisnęłam zrezygnowana, po czym wolno wypuściłam powietrze. Coś ciężkiego zaległo mi w płucach. Walczyłam sama ze sobą, czując sprzeczne emocje.
