Healing Hearts - Wiktoria Koszałka - ebook
NOWOŚĆ

Healing Hearts ebook

Wiktoria Koszałka

5,0

424 osoby interesują się tą książką

Opis

Najważniejsza zasada: żadnych romantycznych relacji między współlokatorami.

Co może pójść nie tak, skoro i tak się nienawidzą?

Jasmine Thompson ma jeden cel – zostawić przeszłość daleko za sobą. Chce zacząć od nowa, odzyskać kontrolę nad swoim życiem i wreszcie zbudować przyszłość na własnych zasadach. Kalifornia i studia prawnicze na Stanfordzie to dla niej szansa na świeży start.

Ares Navarro nie wierzy w nowe początki. Dla niego przeszłość to nie coś, co zostawiasz za sobą. Ona zawsze cię znajdzie.
W jego świecie uczucia to słabość, zaufanie ma swoją cenę, a zasady są po to, żeby je łamać.

Kiedy Jasmine wpada w tarapaty, Ares jako jedyny wyciąga do niej pomocną dłoń. Ale nie za darmo.

W zamian za pomoc proponuje układ. Prosty, konkretny, z jasno wyznaczonymi granicami.
Tyle że z każdym dniem granice między tym, co udawane, a tym, co prawdziwe, zaczynają się zacierać.

Bo tu już nie chodzi tylko o przetrwanie. Chodzi o to, kto pierwszy odważy się zaryzykować więcej, niż planował. A kiedy uczucia zaczynają wymykać się spod kontroli, żadne zasady nie są w stanie ich zatrzymać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 645

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaSworowska

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja. Pomimo objętości czyta się bardzo szybko. Wciągnęłam się i nawet nie wiem kiedy ją skończyłam. Chcę więcej na teraz.
10
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Emocjonująca historia młodych osób,którzy w bardzo okrutny sposób zostali skrzywdzeni przez życie. Musicie przeczytać-polecam
10



Healing Hearts

Wiktoria Koszałka

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym stanowi naruszenie praw autorskich do tej publikacji.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, miejsc, zdarzeń losowych czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

redakcja i korekta: Ewa Popielarz

składanie i kodowanie: Gabriel Wyględacz | studio akapit

projekt okładki: Agnieszka Zawadka

Wydanie własne (self-publishing)

e-mail kontaktowy: [email protected]

isbn: 978-83-974628-1-6

copyright © Wiktoria Koszałka 2025

Ostrzeżenie

Niniejsza książka jest przeznaczona wyłącznie dla dorosłych czytelników (18+). Zawiera treści mogące wywołać silne emocje, w tym między innymi opisy przemocy fizycznej i psychicznej, traumy, uzależnień, próby gwałtu, samookaleczenia, myśli samobójczych oraz innych trudnych doświadczeń. Proszę o rozwagę przed rozpoczęciem lektury, szczególnie jeśli te tematy mogą być dla Ciebie trudne. Twoje zdrowie psychiczne jest dla mnie priorytetem.

Jeśli natomiast zmagasz się z problemami, o których trudno Ci rozmawiać, pamiętaj, że nie jesteś sam(a). Poszukiwanie pomocy to przejaw odwagi i siły, a nie słabości. Zachęcam do skorzystania z dostępnych linii wsparcia, gdzie czekają wykwalifikowani psychologowie i terapeuci. Rozmowy są darmowe, dyskretne i anonimowe. Wiele z tych linii działa całodobowo, oferując wsparcie emocjonalne i praktyczne porady w trudnej sytuacji – osobistej, rodzinnej czy związanej ze stresem.

Poniżej znajdziesz numery telefonów, pod którymi możesz uzyskać pomoc i wsparcie:

116 111 – Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży (24/7)

22 484 88 04 – Telefon Zaufania Młodych (24/7)

22 425 98 48 – Pierwsza Pomoc Psychologiczna (pon.-pt. 17:00–20:00, sob. 15:00–17:00)

800 199 990 – Telefon dla Osób Uzależnionych (codziennie 16:00–21:00)

116 123 – Telefon Zaufania dla Dorosłych w Kryzysie (24/7)

Dbaj o siebie i pamiętaj, że każdy z nas ma prawo do szukania pomocy i wsparcia w trudnych chwilach.

Dla wszystkich, którzy kiedykolwiek czuli, że ból ich przerasta.

Niech ta książka będzie dla Was przypomnieniem, że nadzieja zawsze istnieje.

Prolog

Ona

Nie potrafię stwierdzić, kiedy dokładnie zaczęłam tonąć ani ile czasu już minęło. Być może tonęłam od zawsze, a powierzchnia, którą próbowałam złapać, była jedynie złudzeniem.

Dryfuję.

Nie pamiętam już, od jak dawna.

Czas zatrzymał się w miejscu; godziny, dni i tygodnie zlały się w jedną bezkresną pustkę, pozbawioną początku i końca. Moje myśli bezustannie krążą wokół przeszłości, która wypełnia się krzykami, bólem i strachem, wbijającymi się w każdy zakamarek mojej duszy niczym kolce.

A woda?

Woda, która mnie otacza, jest zimna i przesycona goryczą, jakby każdy skrawek rzeczywistości miał na celu przypomnieć mi o cierpieniu, którego doznałam.

To wszystko nie jest tylko wspomnieniem – to żywe rany, które nigdy się nie zagoją.

On

Krew.

Wokół mnie jest pełno krwi, każdy mój kolejny krok sprawia, że jest jej jeszcze więcej, a martwe ciała powoli opadają na ziemię.

Światło.

Światło wkradło się do mojego życia jak promyk słońca w ciemności, będący jednocześnie błogosławieństwem, jak i przekleństwem.

Dlaczego coś tak pięknego, tak piekielnie uzależniającego jak ona sprawia, że tracę nad sobą kontrolę niczym dzikie zwierzę?

Chciałbym się zmienić, chciałbym być dobry, ale to, kim jestem, tkwi we mnie od najmłodszych lat. Moich żył nie wypełnia krew, lecz ból, męka i rzeź, przez którą przeszedłem, aby stać się tym, kim jestem teraz.

Nie chciałem tego, nie chciałem się taki stać; to zostało na mnie wymuszone – to coś, od czego nie miałem prawa uciec.

***

Moje serce jest pełne bólu, nienawiści i kłamstw. Może ty zdołasz je uleczyć.

Rozdział 1

Jasmine

„Jak długo jeszcze zamierzasz to znosić?” – to pytanie krążyło mi w głowie od miesięcy niczym natrętna myśl, której nie potrafiłam się pozbyć. Każdy kolejny dzień był coraz trudniejszy, a ja czułam, jak cienka granica między życiem a śmiercią powoli zaczyna się zacierać.

Miewałam chwile, gdy wydawało mi się, że wszyscy widzą, przez co przechodzę, ale nikt o nic nie pytał. Nikt nie dostrzegał, jak bardzo jestem wykończona ciągłym udawaniem, że wszystko jest w porządku.

Z każdym mijającym dniem lęk i beznadzieja wkradały się do mojej duszy, odbierając mi siły. W miarę jak czas upływał, w moim sercu rosła tęsknota za wolnością i spokojem, które wydawały się w zasięgu ręki, a jednocześnie tak daleko.

„Wdech i wydech, zaraz będzie po wszystkim” – powtarzałam sobie jak mantrę każdego dnia. Te słowa były moją jedyną pociechą, gdy musiałam udawać entuzjazm wśród znajomych mojej macochy.

Nadęci milionerzy.

Alkohol, który mi podawali, spływał do gardła jak gorzka trucizna, wywołując grymas niesmaku. Każdy łyk odbierał mi część siebie, a świat wokół stawał się coraz bardziej zamglony. Próbując zachować pozory, przybierałam sztuczny uśmiech i głęboko wdychałam powietrze – miałam nadzieję, że to złagodzi wewnętrzny ból.

W rzeczywistości wolałam zanurzyć się w alkoholu niż stawić czoła przerażającemu uczuciu, które przenikało moje ciało. Wszystko się nasiliło, gdy nagle poczułam nieproszoną dłoń na swoim udzie, przesuwającą się coraz wyżej. Dreszcz przeszył mnie od stóp do głów, a każdy włosek stanął dęba, instynktownie reagując na zagrożenie. Serce biło mi jak oszalałe, a w głowie pojawiła się myśl o ucieczce.

Chciałam krzyczeć i się wyrwać, ale byłam jak sparaliżowana – ciało i umysł odmówiły mi posłuszeństwa. Wszystko wokół zaczęło się wyostrzać: zapach alkoholu wypełniający pomieszczenie, głośna muzyka dudniąca w moich uszach oraz śmiechy i rozmowy, które stawały się coraz bardziej odległe i nieistotne.

To było takie odurzające.

Nie mogąc dłużej znieść tego przeraźliwego uczucia, zwymiotowałam na mężczyznę, którego dłoń wciąż znajdowała się na moim ciele. To był odruch, instynktowna reakcja, ale nagle, w jednej chwili w pomieszczeniu zapadła cisza. Goście zaczęli szeptać między sobą, a ich oburzenie i zdziwienie były wręcz namacalne.

Czułam na sobie ich krytyczne spojrzenia, przesycone obrzydzeniem, podczas gdy ja byłam pogrążona w szoku, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. Zalała mnie fala wstydu, ale równocześnie poczułam ulgę, jakby nagle ktoś zdjął ze mnie ciężar, który nosiłam przez cały wieczór. Mężczyzna cofnął rękę, a w jego spojrzeniu zagościła dziwna mieszanina gniewu i zakłopotania.

Z przerażeniem na twarzy obserwowałam, jak macocha zbliża się do mnie. Jej rysy stawały się coraz bardziej rozmyte, jakby z każdym krokiem wtapiała się w otaczające ją tło.

Moje powieki zrobiły się ciężkie, a świat wokół zaczął się rozmywać. Dźwięki zlewały się w chaotyczne szumy, a poczucie rzeczywistości oddalało się w nieokreśloną otchłań, aż w końcu nastała ciemność.

To trwało przez długie lata, przez cholernie długie lata. Moja macocha pozwalała na to, aby w domu, w którym dorastałam przez całe życie, obcy mężczyźni poniewierali mną, jak tylko pragnęli.

Czasami ograniczało się to do zwykłych rozmów, ale nie brakowało chwil, gdy przeradzało się w coś znacznie gorszego. Nie zdarzało się to codziennie, lecz co jakiś czas pojawiali się nowi, którzy zabawiali się moim kosztem, brali to, co chcieli, a potem odchodzili z zadowoleniem wypisanym na twarzach.

A co na to mój ojciec? Nic. Może pił, może ćpał – już nie pamiętam. Jak mógł patrzeć na to, co się działo, i nigdy nie zareagować? Pozostaje to dla mnie niepojęte. Widząc swoją córkę w ramionach starszego, obleśnego mężczyzny, nie dostrzegał w tym nic dziwnego.

Wszystko się skończyło, gdy miałam piętnaście lat. Po pewnym dramatycznym wydarzeniu, które na zawsze zmieniło moje życie, liczba odwiedzających mnie mężczyzn drastycznie spadła. Ci, którzy wcześniej przychodzili regularnie i wykazywali niezdrowe zainteresowanie moją osobą, zniknęli niemal z dnia na dzień.

Dla mojej macochy to była niewątpliwie ogromna strata, ale dla mnie oznaczała wymarzone wyzwolenie. Po raz pierwszy od długiego czasu żaden mężczyzna mnie nie dotykał. Uczucie czystości i bezpieczeństwa było bezcenne. Jakbym na nowo odzyskiwała część siebie, którą przez lata stopniowo traciłam.

Minął tydzień, potem miesiąc, rok, dwa… Aż w końcu upłynęły cztery lata. Byłam pewna, że zaczynam zupełnie nowe życie. Po niezliczonych terapiach uwierzyłam, że los dał mi drugą szansę. W pewnym sensie tak było, ale nie w sposób, jaki sobie wyobrażałam.

Pod presją macochy, która powtarzała mi nieustannie, że muszę „wziąć się w garść” przed końcem roku szkolnego, postanowiłam rozpocząć studia na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii. Choć prawo nigdy nie było moim marzeniem, ona zdecydowała, że to ścieżka, która zapewni mi świetlaną przyszłość. Codzienne uwagi o „moich możliwościach” i „obowiązkach” zmusiły mnie do złożenia podania, którego tak naprawdę nigdy nie chciałam wysłać.

Pakując swoje rzeczy, wyjrzałam po raz ostatni przez okno. Piękna pogoda i delikatny, kojący wiatr zdawały się sprzyjać mojemu wyjazdowi, jakby sama natura chciała mi powiedzieć, że to najlepszy moment, by ruszyć naprzód i zacząć wszystko od nowa.

To dość rzadki widok jak na Anglię.

Może i lepiej, że wreszcie opuszczałam ten dom. Gorzej już przecież być nie mogło. Przeszłość, którą zostawiałam za sobą, była wystarczająco bolesna.

Piekło, które przeżyłam za sprawą mojej macochy w dzieciństwie, na zawsze pozostanie wyryte w mojej duszy. Jej okrucieństwo, codzienne upokorzenia i brutalne słowa odcisnęły na mnie piętno, które nigdy nie zniknie. Blizny na moich nadgarstkach, te świadectwa prób ucieczki od cierpienia, przypominały o desperackich próbach samobójczych, które towarzyszyły mi przez ostatnie lata.

Prawda jest taka, że te chwile były uzależniające. To może brzmieć dziwnie, przerażająco, ale zaczynałam dostrzegać w tym pewną przyjemność. Jak po wzięciu niebezpiecznej substancji, która oferuje ulgę, mimo że doskonale wiadomo, jak bardzo jest destrukcyjna.

To było naprawdę żałosne.

Jednak w końcu dotarło do mnie, że nikogo nie obchodzę – nawet mojego ojca. Zrozumiałam, że jestem zupełnie sama. Nie było nikogo, kto by się o mnie zatroszczył. Moje istnienie, uczucia, potrzeby – wszystko to pozostawało niewidzialne dla innych. Byłam samotna w najgłębszym znaczeniu tego słowa.

Dlatego zakończyłam to dokładnie tak, jak zaczęłam. Zostały mi tylko blizny – blizny, które widziałam tylko ja. Blizny przypominające o chwilach, gdy nikt mnie nie przytulił, nie wysłuchał, nie próbował zrozumieć. Są dowodem na to, jak bardzo brakowało mi kogoś, kto byłby przy mnie wtedy, gdy potrzebowałam tego najbardziej.

– Panienko Jasmine, państwo proszą na dół. – Cichy, ale stanowczy głos służącej wdarł się w ciszę mojego pokoju, odbijając się od ścian.

Spojrzałam w lustro, starając się ukryć niepokój. Usta uniosły się w wymuszonym uśmiechu. Moje ciemnobrązowe włosy, długie niemal do pasa, opadały miękko na ramiona, a ich głęboki kolor kontrastował z chłodnym odcieniem szarych oczu, które teraz wyglądały na pełne wątpliwości. Wzięłam głęboki wdech, zapięłam bluzkę, czując, jak serce bije szybciej na myśl o spotkaniu z ojcem i macochą.

– Już idę – odpowiedziałam, nadając głosowi ton grzeczności, jakiej wymagało moje pochodzenie.

W domu Thompsonów, gdzie od pokoleń pielęgnowano pewne wartości, musiałam być nie tylko dobrą córką, ale i wzorem, na który wszyscy patrzyli. To dziedzictwo stało się moim obowiązkiem, który musiałam wypełniać nawet w najtrudniejszych momentach, gdyż każdy mój gest i słowo mogły zostać surowo ocenione.

Spakowałam ostatnie rzeczy do walizki, starannie je układając, żeby wszystko się zmieściło. Gdy zasunęłam zamek, serce zabiło mi mocniej. Spojrzałam na drzwi, chwyciłam walizkę i ruszyłam w ich stronę, ale tuż przed progiem zatrzymałam się na moment. Ostatni rzut oka na znajome wnętrze, jeszcze jedna chwila, by zapamiętać każdy szczegół.

Wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam do klamki. Była zimna w dotyku, a lekki opór sprawił, że przez ułamek sekundy się zawahałam. W końcu nacisnęłam. Drzwi z cichym skrzypnięciem zaczęły się otwierać.

Za nimi rozpościerały się schody prowadzące w dół, w stronę salonu. Gdy po nich zeszłam, ujrzałam ojca i macochę siedzących na kanapie. Ojciec, z rękami skrzyżowanymi na piersi i kamiennym wyrazem twarzy, wyglądał na głęboko zanurzonego w swoich myślach. Obok niego macocha, z perfekcyjnie ułożonymi włosami i wymuszonym uśmiechem, starała się emanować uprzejmością, ale jej oczy zdradzały nienawiść, jaką do mnie żywiła.

Nie ma co ukrywać, czułam do niej dokładnie to samo.

– Jak długo jeszcze mamy na ciebie czekać? – zapytała surowym tonem, unosząc wyprofilowaną filiżankę z gorącą herbatą, której zapach wypełniał pokój.

– Przepraszam, ja…

Czułam, jak przyspiesza mi tętno.

Ręce splotłam za plecami i nerwowo zaciskałam dłonie, szukając jakiejkolwiek wymówki.

– Córeczko, nie chcesz chyba spóźnić się na samolot, prawda? – zapytał ojciec, a jego twarz rozjaśniła się sztucznym uśmiechem.

Chciał być chyba uprzejmy, ale nie do końca mu się to udało. Jego ramiona były przygarbione, a oczy, które kiedyś tętniły życiem, teraz wydawały się zmęczone i puste.

Stałam naprzeciwko niego wyprostowana, z rękami nieruchomo opuszczonymi wzdłuż ciała.

– Oczywiście, że nie, tato – odpowiedziałam z grzecznością, która kontrastowała z nutą sarkazmu w moim głosie.

Obserwowałam, jak macocha unosi filiżankę do ust, a jej uśmiech – nazbyt szeroki, nazbyt wymuszony – rozciągnął się jeszcze bardziej, jakby ta chwila była dla niej szczytem szczęścia. Popijała herbatę z przesadną nonszalancją, delektując się każdym łykiem, jak gdyby wszystko poszło dokładnie tak, jak sobie zaplanowała.

Zacisnęłam palce na rączce walizki. Gorzka myśl przemknęła mi przez głowę. Może gdyby się udławiła, ten uśmiech w końcu by zniknął.

Ciszę przeciął dźwięk otwierających się drzwi. Szofer wszedł do pokoju, niespiesznie, pewnym krokiem, sztywno wyprostowany.

– Samochód jest gotowy, panie Thompson – oznajmił spokojnym, wyważonym tonem.

Tymi słowami natychmiast ściągnął na siebie spojrzenia wszystkich obecnych.

Bogu dzięki.

Czułam, jakby ziemia miała mi się osunąć spod nóg. Im więcej czasu spędzałam u boku tej kobiety, tym bardziej zaczynałam rozumieć, dlaczego mój ojciec stał się takim tchórzem. Nie będę ukrywać – kiedyś bałam się jej do szpiku kości, a myśl o niej wciąż wywoływała we mnie dreszcze, ale już nie czułam tego paraliżującego strachu co kiedyś. Może dlatego, że od tamtej nocy moje życie zmieniło się nie do poznania. Pokręciłam głową, próbując odgonić wspomnienia.

Macocha prędko wstała, odstawiła filiżankę, a potem mocno mnie objęła, delikatnie całując w policzek.

– Do zobaczenia, kochanie. Życzę ci udanej podróży.

Słowa spłynęły z jej ust słodkie i lepkie, a jej dłoń musnęła moje ramię, jakbyśmy rzeczywiście miały jakąkolwiek więź. Na samą myśl o tym dotyku poczułam mdłości.

Ojciec nabrał powietrza, chyba zamierzał jeszcze coś powiedzieć.

– Pamiętaj, zawsze możesz wrócić, jeśli będziesz…

Nie zdążył dokończyć. Macocha odchrząknęła głośno, celowo przerywając mu w pół słowa.

Jego plecy od razu się napięły, a twarz przygasła. Na krótką chwilę wbił wzrok w podłogę, jak winny pies, który zna już swoją pozycję. Kiedy w końcu uniósł oczy, spojrzał na mnie z lekceważeniem – tym samym, które widziałam w jego wzroku już wielokrotnie. Wyraz jego twarzy mówił wszystko: był przekonany o swojej nieomylności.

Powstrzymałam odruch przewrócenia oczami, wiedząc, że to jedynie sprowokowałoby kolejną konfrontację. Wewnątrz aż kipiałam od emocji, ale na zewnątrz pozostałam niewzruszona – jak zawsze w ich obecności. Jedynym, czego pragnęłam w tej chwili, było uzyskanie zgody na odejście. Wyrwanie się z tego domu, z tego duszącego, toksycznego środowiska.

Przekroczyłam próg, a oślepiające słońce uderzyło w moją twarz tak gwałtownie, że przez chwilę musiałam się zatrzymać. Przesunęłam dłonią po skórze, wygładzając kosmyki włosów opadające na czoło, po czym sięgnęłam do kieszeni po okulary przeciwsłoneczne. Wsunęłam je na nos, czując chłodny metal oprawek – drobne, chwilowe ukojenie.

Idąc w stronę czekającego samochodu, stawiałam kroki pewnie, bez oglądania się za siebie. Dopiero gdy dotarłam do drzwi pojazdu, zawahałam się na ułamek sekundy. Odwróciłam głowę.

Na schodach stali oni. Ojciec uniósł rękę w geście pożegnania – ten ruch był niemrawy, jakby sam nie miał pewności, czy powinien to robić. Obok niego macocha powtórzyła ten sam gest – perfekcyjnie wyćwiczony, z uśmiechem, który zdawał się niemal triumfalny.

Wielce kochająca się rodzina.

Wsiadłam do samochodu, a drzwi zamknęły się za mną z cichym kliknięciem. Gdy osunęłam się na miękkie siedzenie, napięcie w moim ciele zaczęło powoli ustępować. Zamknęłam oczy, pozwalając sobie na krótką chwilę oderwania się od rzeczywistości. Przez moment panowała kojąca cisza, aż w końcu samochód ruszył.

Otworzyłam oczy i spojrzałam przez okno. Dom, który przez lata był klatką dla moich myśli i uczuć, oddalał się coraz bardziej, aż w końcu stał się tylko niewyraźnym kształtem w bocznym lusterku.

Całe szczęście, że opuszczam ten cyrk.

Po około czterdziestu minutach jazdy samochód zatrzymał się przed terminalem lotniska Heathrow. Odsunęłam zasłonkę i wyjrzałam przez okno. Przed nami rozciągał się ogromny budynek, a wokół niego roiło się od ludzi – jedni w pośpiechu pchali bagaże, inni żegnali bliskich, niektórzy na coś czekali, wpatrzeni w telefony.

Serce biło mi szybciej, gdy wysiadłam. Przez chwilę stałam w miejscu, czekając, aż szofer wyciągnie moją walizkę z bagażnika.

Rozejrzałam się. Nie znałam dobrze stolicy – moje życie do tej pory składało się głównie z książek i surowego harmonogramu, który nie pozostawiał miejsca na spontaniczność. Nauka od ósmej rano do ósmej wieczorem, z krótkimi przerwami na spacery po niewielkim ogródku, była moją codziennością.

Teraz jednak stałam w samym sercu Londynu, czując, jak przenika mnie puls tego miasta. Chaos, zgiełk, ruch uliczny – wszystko to było zupełnie inne od mojego dotychczasowego życia. I może właśnie tego potrzebowałam.

– Dziękuję – powiedziałam, uśmiechając się uprzejmie, gdy szofer podał mi walizkę.

– Powodzenia na nowej drodze życia, panienko Jasmine – usłyszałam ciepłe pożegnanie.

Nie odpowiedziałam. Skinęłam jedynie głową i odwróciłam się, by ruszyć w stronę wejścia na lotnisko.

Przekraczając kolejne bramki, czułam w sobie mieszankę lęku i ulgi. Strach przed nieznanym pulsował gdzieś w głębi, ale mimo to w tym obcym miejscu czułam się bezpieczniej niż kiedykolwiek w domu.

Gdy weszłam na pokład samolotu, ogarnęło mnie dziwne wrażenie, że właśnie przekroczyłam niewidzialną granicę pomiędzy dwoma światami. Tym, który zostawiałam za sobą, i tym, który dopiero miał się przede mną otworzyć.

Usiadłam w fotelu, zapięłam pasy i oparłam głowę o zagłówek. Szum silników powoli wypełniał kabinę, a każda kolejna minuta oddalała mnie od miejsca, które nigdy nie było prawdziwym domem – jedynie zbiorem ścian przepełnionych niechcianymi wspomnieniami.

Samolot wzniósł się w powietrze, a ja wpatrywałam się w malejący krajobraz za oknem. Próbowałam skupić się na widoku, pozwolić mu rozproszyć moje myśli, ale przeszłość wciąż tkwiła we mnie mocno, uporczywie.

Czy w Kalifornii znajdę to, czego naprawdę szukam?

Rozdział 2

Jasmine

Po dziesięciu długich godzinach lotu, wypełnionych stresem i chwilami zamyślenia nad tym, jak bardzo zmieni się moje życie w najbliższych dniach, wreszcie dotarłam do Kalifornii. Serce biło mi szybko, jakby chciało się wyrwać z klatki piersiowej, a dłonie lekko się pociły, gdy stawiałam pierwszy krok na obcej ziemi. Opuściłam lotnisko i rozejrzałam się wokół. Słońce przywitało mnie ciepłym, niemal zbyt intensywnym blaskiem, rozświetlając niebo na błękitny odcień, który odbijał się od szklanych powierzchni wieżowców.

– Witaj, Kalifornio, witaj, nowe życie – szepnęłam do siebie z ironicznym uśmiechem, który błyskawicznie zniknął, gdy przypomniałam sobie wszystko, co mnie czekało.

Mieszkanie, kampus, nowi ludzie, dodatkowe zajęcia, papiery, formalności – lista była długa. Na szczęście przyjechałam dzień przed czasem, wiedziałam więc, że zdążę ogarnąć przynajmniej część rzeczy. Z walizką w jednej ręce ruszyłam przed siebie, czując niepewność rosnącą z każdym krokiem. Zastanawiałam się, w którą stronę powinnam pójść, gdy mój wzrok padł na rząd taksówek czekających na pasażerów. Podeszłam do jednej z nich, ciągnąc walizkę za sobą.

Usiadłam na tylnym siedzeniu, wyjęłam telefon i pokazałam kierowcy adres. Skinął głową i ruszyliśmy. Przez szybę obserwowałam zakorkowane ulice Palo Alto, które przesuwały się w wolnym tempie. Jednak nic nie mogło uspokoić narastającego we mnie uczucia zniecierpliwienia. Chciałam dotrzeć na miejsce jak najszybciej, zamknąć się w swoim pokoju, schować przed światem i spędzić resztę dnia samotnie.

– Uspokój się, Jasmine… Wszystko pójdzie gładko, jak zawsze – powtarzałam te słowa cicho. Miały być dla mnie ostatnim kołem ratunkowym, jedynym, które mogło mnie utrzymać na powierzchni.

Patrzyłam przez okno, ale widoki nie pozostawiały we mnie żadnego śladu. Wszystko było rozmyte, niewyraźne. Czułam, jak ogromny stres wzbiera we mnie, jakby coś wewnątrz krzyczało, że nie pasuję do tego miejsca. To nie był strach przed odrzuceniem – nie bałam się, że nikt się ze mną nie zaprzyjaźni. Nie miało to dla mnie znaczenia. Obawiałam się, że Kalifornia będzie kolejną pułapką, kolejnym miejscem, w którym znów będę czuła się jak w klatce, tylko w innym opakowaniu.

Kiedy jednak otworzyłam szerzej oczy, zaczęłam powoli dostrzegać piękno otaczającego mnie świata. Smukłe palmy, ich liście tańczące na lekkim wietrze, jasne budynki lśniące w kalifornijskim słońcu, a na horyzoncie wzgórza, które rysowały się na tle błękitnego nieba.

Nigdy nie byłam w górach.

Po kilku minutach jazdy wyłonił się przed nami ogromny budynek dominujący nad miastem. Taksówka zatrzymała się tuż przed bramą. Wysiadłam, wzięłam swój bagaż i przez chwilę stałam przed wejściem.

Odchyliłam głowę, wpatrując się w ten imponujący gmach. Uniwersytet Stanforda zrobił na mnie ogromne wrażenie. Budynki z czerwonymi dachami i piaskowym tynkiem wyglądały na solidne i eleganckie, a ich arkady i wieże nadawały im niepowtarzalnego charakteru. Wokół rozciągały się zielone trawniki, ogrody i alejki obsadzone drzewami.

– Dasz radę – próbowałam przekonać samą siebie. – To tylko studia. Jak trudne mogą być? Oby nie bardziej niż liceum…

Wtedy ktoś wpadł na mnie, tak że ledwo zachowałam równowagę.

– Stary, patrz, gdzie idziesz! Prawie ją przewróciłeś! – krzyknął jakiś chłopak z oburzeniem.

Był rudowłosy, z kręconymi włosami, które wydawały się nieco za długie i w nieładzie. Twarz miał pokrytą piegami, a jego mina wyrażała zniecierpliwienie, choć widać było, że nie chciał być złośliwy.

Brunet, który we mnie wpadł, cofnął się od razu, zarumieniony i wyraźnie zakłopotany. Jego ciemne, krótkie włosy wyglądały schludnie, a twarz miał młodszą i łagodniejszą niż u rudego chłopaka. Widać było, że nie zamierzał nikogo skrzywdzić, po prostu się zagapił.

– Przepraszam, nie zauważyłem cię – powiedział, wyciągając w moją stronę rękę w geście przeprosin.

– Nic się nie stało, wszystko w porządku.

Chłopak uśmiechnął się lekko, rozbawiony własną niezręcznością. Zanim zdążył coś dodać, rudy podszedł do niego, złapał go za rękaw i pociągnął za sobą.

– Ej, chodź już, chłopaki na nas czekają – rzucił zniecierpliwiony.

Brunet posłał mi jeszcze szybkie, przepraszające spojrzenie, skinął głową i ruszył za rudym. Obaj szybko zniknęli w tłumie.

To było… dziwne.

Stałam niepewnie na środku placu, otoczona przez ludzi pędzących w różnych kierunkach. Oszołomiona nowym miejscem, nie wiedziałam, w którą stronę powinnam się udać. Przede wszystkim chciałam znaleźć kampus i zostawić tam swój bagaż.

Wtedy usłyszałam głos mężczyzny, cichy, ale pewny, tuż za moimi plecami.

– Czy potrzebuje panicz pomocy z tymi torbami?

Odwróciłam się powoli i dostrzegłam czarną limuzynę zaparkowaną niedaleko. Obok stał elegancko ubrany mężczyzna. Miał na sobie idealnie skrojony garnitur, a jego twarz wyrażała zaniepokojenie. Wyglądał na uosobienie bogactwa, pasujące do stereotypu zamożnych rodzin, które często gościły na kampusie.

Nie żebym była inna; majątek mojej rodziny nie był tajemnicą. Moje życie również było przepełnione sukcesami i przywilejami, które dawały mi nie tylko dostęp do tej prestiżowej uczelni, ale i do wszelkich drzwi, które mogłyby mi się przydać. Prawda była taka, że aby tu trafić, musiałam wykazać się nie tylko inteligencją, ale także znajomościami i odpowiednimi rekomendacjami. W tych czasach sam talent nie wystarczał. W świecie, w którym żyłam, trzeba było mówić językiem pieniędzy, aby być słyszanym.

Drzwi limuzyny otworzyły się, a z samochodu wysiadł mężczyzna, który natychmiast przyciągnął moją uwagę. Najpierw zauważyłam jego nogę, długą, w perfekcyjnie skrojonych spodniach, potem resztę sylwetki. Wstał z gracją, rozejrzał się dookoła leniwie, badając przestrzeń. Jego ruchy były płynne, jakby zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach.

– Poradzę sobie – odpowiedział niedbale.

Miał niski, głęboki, władczy głos. To był ten ton, który od razu sprawia, że człowiek wie, kto tu rządzi.

Patrzyłam na niego zdumiona. Miał w sobie coś, co sprawiało, że trudno było oderwać wzrok. Był młody – może tylko rok lub dwa starszy ode mnie. Lekki zarost zdobił jego szczękę, a włosy… cóż, wyglądały, jakby ktoś je celowo potargał, ale w sposób, który zdawał się wyznaczać nowy standard ideału. „Siano na głowie” – pomyślałam, ale zaraz musiałam przyznać, że to działało.

Cały jego wygląd działał.

Był wysoki, dobrze zbudowany, choć bez przesady. Wszystko w nim zdawało się być na swoim miejscu. Ale im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej ta perfekcja zaczynała mnie drażnić.

Obserwowałam, jak z aroganckim spokojem analizuje otoczenie, jakby był panem tego świata. Nie miałam wątpliwości, że to jeden z tych facetów, których reputacja wyprzedza ich samych. Kampusowy król, łamiący serca z równą łatwością, z jaką rzuca uwodzicielskie spojrzenia. W mojej głowie już powstawała wizja, jak całuje jedną z tych, które uwierzyły w każdy jego bezczelny uśmiech i gładkie słówka. A ja? Ja miałam być tą, która stoi z boku, patrzy z wyższością i cieszy się, że nie dała się nabrać na te tanie sztuczki.

Mężczyźni nigdy nie byli w kręgu moich zainteresowań.

I ten tutaj na pewno tego nie zmieni.

– Jak długo zamierzasz się jeszcze na mnie gapić? – zapytał nagle, stając tuż przede mną, czym mnie zaskoczył.

Jego głos był głęboki, lekko obniżony, a w jego tonie dało się wyczuć włoski akcent, który subtelnie przebijał się przez każde zdanie.

Jednak nie ten głos, tylko oczy przykuły moją uwagę. Zielone. Ale nie byle jakie – nie blade, pospolite, lecz głębokie, intensywne, wręcz hipnotyzujące. Były jak pulsujące płomienie, które zdawały się chłonąć dla siebie każdy moment uwagi. Nie sposób było od nich uciec.

Zaskoczona tym odkryciem, potrząsnęłam głową, próbując otrząsnąć się z dziwnego wrażenia. Zamrugałam kilkakrotnie z nadzieją, że to przywróci mi jasność myśli, ale bezskutecznie. Moje serce biło szybko, a ja miałam wrażenie, że on je słyszy. Chaos ogarnął moją głowę, a jedynym, co umiałam zrobić, było wpatrywanie się w niego.

Powinnam coś powiedzieć, cokolwiek, co wyjaśniłoby, dlaczego tak bezczelnie się na niego gapiłam. Ale słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Zamiast tego czułam, jak wzbiera we mnie rosnąca panika, bo w jego oczach dostrzegłam coś jeszcze – cień rozbawienia, jakby doskonale wiedział, co właśnie przeżywam.

W końcu, po chwilowej walce ze wstydem odwróciłam się gwałtownie, niemal potykając się o własne nogi. Dłonie zacisnęłam na uchwycie walizki, aż knykcie mi zbielały. Moje nogi ruszyły w stronę dormitoriów w nerwowym, mechanicznym marszu − jakbym była robotem, który otrzymał zaprogramowaną komendę: „Uciekać. Natychmiast”.

– Oby tylko mnie nie śledził – wymamrotałam cicho, niemal bezdźwięcznie, ledwo słysząc własne słowa przez szum myśli, które kotłowały się w mojej głowie.

Zacisnęłam usta w cienką linię, próbując zapanować nad przyspieszonym oddechem. Mój umysł krzyczał, żeby nie patrzeć wstecz, ale pokusa okazała się silniejsza niż wola i odważyłam się zerknąć za siebie. Chciałam wierzyć, że już o mnie zapomniał. Zamarłam. Serce niemal mi stanęło, kiedy zobaczyłam, że idzie w moim kierunku – szybkim, zdecydowanym krokiem. Miałam wrażenie, że chce mnie złapać… Może nawet rzucić mną o ścianę!

Chryste, mamo, tato, bracie, którego nie posiadam, błagam, błagam, niech ktoś mi pomoże!

– Szybka jesteś jak na tak krótkie nogi – rzucił, podbiegłszy do mnie.

Jego oddech brzmiał jak rzężenie po maratonie, a ja wciąż czułam gorąc adrenaliny. Szliśmy teraz obok siebie, ale usiłowałam nie zwracać na niego uwagi. W głowie kołatały mi przerażające myśli: „Błagam, niech nie okaże się pedofilem ani seryjnym mordercą”. Chciałam zacząć nowe życie, ale nie tak, nie w ten sposób.

– Taki nawyk, kiedy ktoś mnie goni – powiedziałam, starając się brzmieć obojętnie, choć podskórnie wrzałam.

Rzuciłam mu szybkie spojrzenie. Jego twarz była maską, której nie potrafiłam rozszyfrować.

– Teraz to ty się we mnie wpatrujesz – dodałam nieco zadziornie, licząc na to, że nie odbierze tego zbyt poważnie.

Zamiast odpowiedzi jego wzrok padł na mnie… ale nie na moje oczy. Bez najmniejszego skrępowania powiedział:

– Tak dokładniej to wpatruję się w twoje piersi.

Śmiech, który rozbrzmiał w powietrzu, był pełen szyderstwa. Złość podniosła mi temperaturę jeszcze bardziej niż upał, który już prawie mnie dusił.

Przesunęłam chłodne spojrzenie po jego twarzy, potem wzdłuż ciała, zatrzymując się na jego rękach. Szybko zacisnęłam ramiona, próbując ochronić się przed jego wzrokiem. Wciąż czułam gorąco na skórze, a jednak nie miałam zamiaru pozwolić, żeby ten bezczelny dupek swobodnie gapił się na mój dekolt!

– Bardzo zabawne, naprawdę się uśmiałam – odpowiedziałam z ironią, przewracając oczami.

Niestety, mimo mojego ostrego tonu chłopak nie wyglądał na specjalnie zrażonego.

– Wyluzuj, mała – zaśmiał się.

Wyciągnął dłoń w moją stronę, a na jego twarzy pojawił się przewrotny uśmiech. Zatrzymałam wzrok na jego ręce, wstrzymując oddech.

– Ares.

Co za bezczelny dupek! Nie mogłam uwierzyć, że po tym wszystkim ma czelność się przedstawiać!

– Nie zadaję się ze zboczeńcami – odpowiedziałam, starając się nadać swojemu głosowi jak najbardziej stanowczy ton.

Jego spojrzenie pozostało niewzruszone, a uśmiech, który błąkał mu się na ustach, sugerował, że moja reakcja tylko bardziej go rozbawiła.

– Dopiero co przyglądałaś mi się przez dobre pięć minut, więc to ja powinienem był tak zareagować – rzucił kpiąco, patrząc na mnie z góry. – Ale przyznaję, twoje skupienie jest godne podziwu.

Wściekłość, która tliła się we mnie od samego początku, teraz wybuchła z siłą wulkanu.

– Ciekawe, bo przez ostatnie kilka minut to ty nie potrafiłeś oderwać wzroku od moich piersi – odpowiedziałam takim samym chłodnym tonem, jakim on się do mnie zwracał. Nie zamierzałam dać się stłamsić.

Skrzyżowałam ręce na piersi i uniosłam brew, próbując wyglądać na kompletnie niewzruszoną. Przynajmniej tak sobie to wyobrażałam. W rzeczywistości, mimo całego wysiłku, czułam, że moje ciało drży niespokojnie. Wystarczyło, że otworzył usta, a moje nerwy zaczęły tańczyć tango.

– Chyba zaczynam cię lubić. – Uśmiechnął się łobuzersko.

Z trudem powstrzymałam się przed wywróceniem oczami. Jego pewność siebie była aż nazbyt irytująca.

– A ja ciebie nie.

Głos miałam twardszy niż to, co czułam w środku, ale nie zamierzałam mu tego okazywać. Obróciłam się i ruszyłam do administracji po kartę i klucz do akademika, a ten dupek szedł tuż za mną. Załatwiłam formalności i skierowałam się do akademików – oczywiście on nie odstępował mnie na krok.

Czy nie powinien tutaj obowiązywać podział na męskie i damskie dormitoria? Może tylko mnie wydawało się to takie oczywiste.

Gdy dotarłam na miejsce, spojrzałam na drzwi apartamentu i… zauważyłam, że Ares zatrzymał się przy tym samym wejściu. Teraz już nie wiedziałam, czy mam się śmiać, płakać, czy po prostu wtopić się gdzieś w pobliską ścianę.

– Ty tak serio? – wyrwało mi się przez zęby.

Ten facet chyba szedł za gps-em przyczepionym do mojego tyłka.

– Dlaczego stoisz pod moim apartamentem? – zapytał równocześnie ze mną.

Jego głos brzmiał dziwnie poważnie, ale dało się wyczuć, że jest równie zaskoczony. Patrzył na mnie zdezorientowany, a ja zaczynałam wątpić w jego zdolność łączenia faktów.

– Jak to twoim? – zapytałam, starając się stłumić i tak już wyraźnie dochodzące do głosu zdenerwowanie. – Nie ma mowy, to jest mój pokój.

Postawa Aresa zmieniła się natychmiast. Jego twarz stężała, a wyraz oczu stał się zimny i nieprzenikniony, jakby gotów był zetrzeć mnie na proch, gdyby zaszła taka potrzeba. Jego aura nagle nabrała groźnego napięcia. Najwyraźniej zaczął rozważać, czy nie powinien zachować się w tej sytuacji bardziej stanowczo.

– Chwila, chwila, to jest mój pokój – powiedział, akcentując słowo „mój” w taki sposób, że nie mogłam nie zauważyć jego włoskiego zaśpiewu, mieszającego się z kalifornijskim.

– O nie, jestem pewna, że to jest mój pokój. – Wskazałam palcem na siebie, zdecydowanie odmawiając uznania jego racji.

Ares spojrzał na mnie z wyraźnym niesmakiem, a jego ciężkie westchnienie sprawiło, że poczułam się malutka, przygotowana na burę, jaką macocha serwowała mi wielokrotnie w dzieciństwie.

– Jesteś naprawdę uparta i… cholernie denerwująca – powiedział, a w jego głosie brzmiała irytacja niemal większa od mojej. – Nic dziwnego, że nie masz chłopaka.

Zabrakło mi słów.

– Co proszę? – wydusiłam w końcu, zaskoczona i oburzona.

– Więc mam rację? Nie masz chłopaka? – zapytał z satysfakcją.

Czy całe to zamieszanie miało na celu wyprowadzenie mnie z równowagi i sprawdzenie, czy z kimś jestem? Poważnie? Co za kretyn.

W tym momencie drzwi apartamentu otworzyły się z cichym skrzypnięciem. W progu stanęła blondynka mniej więcej mojego wzrostu.

– Mówiłam, że słyszałam głosy! – zawołała, odwracając się do kogoś w środku.

– No proszę, kolejna taka jak ty. Nawet głosy słyszy – skwitował szeptem Ares.

– Zapraszam, współlokatorzy – powiedziała, otwierając drzwi na oścież i wskazując na wnętrze apartamentu.

Zdecydowałam, że nie będę się ociągać. Kiwnęłam głową, dając Aresowi znak, by wszedł pierwszy. Szczerze liczyłam na to, że okaże się choć trochę dżentelmenem i pozwoli mi przejść przed sobą. Niestety, nie zawahał się ani na moment i wszedł, jakby był już u siebie.

– Dupek… – burknęłam pod nosem, patrząc na jego plecy, które w tej chwili wydawały mi się wyjątkowo irytujące.

– Coś mówiłaś? – zapytał, odwracając się w moją stronę z drwiącym uśmieszkiem.

Minęłam go ze marszczonymi brwiami, zachowując bezpieczną odległość. Byliśmy zdecydowanie za blisko siebie. Czy on w ogóle wie, że istnieje coś takiego jak przestrzeń osobista?

– Nic. Poza tym, że nie wiedziałam, że będę dzielić apartament z chłopakami – uniosłam głos, odkładając walizkę i rozglądając się po pomieszczeniu.

– A ja ze zboczeńcem – szepnął zgryźliwie.

Spojrzałam na niego z oburzeniem, ale on już nie zwracał na mnie uwagi. Zamiast tego przyglądał się pokojowi z takim zainteresowaniem, jakby wcale nie wypowiedział przed chwilą obraźliwego komentarza.

– Okeeej… Widzę, że już się poznaliście – powiedziała nieznajoma, z uśmiechem spoglądając to na mnie, to na Aresa. – Nazywam się Georgia Harris, ale możecie mówić mi Gigi albo po prostu G.

Georgia wyciągnęła dłoń w moją stronę.

– Jasmine Thompson – odpowiedziałam, uścisnąwszy jej rękę.

Georgia była mojego wzrostu, z bujnymi, kręconymi włosami i ciepłą, naturalnie opaloną skórą. Jej jasnobrązowe oczy i szeroki promienny uśmiech od razu przyciągnęły moją uwagę. Styl miała wyraźnie hipsterski – nosiła szerokie dżinsowe spodnie, luźny top i wełniany szal, a całości dopełniały skórzane botki. Była moim całkowitym przeciwieństwem – ja preferowałam prostotę i elegancję, ona swobodę i oryginalność.

– Ares Navarro – przedstawił się chłopak stojący obok mnie, także podając jej rękę.

Jego nazwisko wydało mi się znajome, choć nie potrafiłam sobie przypomnieć, skąd mogłabym je znać.

– Caden Weston – odezwał się chłopak, który stał oparty o kominek.

Wcześniej nawet go nie zauważyłam, tak byłam skupiona na… apartamencie. Caden miał ciemną karnację, atletyczną sylwetkę i starannie przycięte, krótkie, czarne włosy. Ubrany był w szarą bluzę i dopasowane do niej dresowe spodnie.

Po tym, jak wszyscy się przedstawili, zapadła niezręczna cisza. Czwórka zupełnie obcych sobie ludzi stała w jednym pokoju, wymieniając między sobą zdezorientowane spojrzenia.

Błagam, niech ktoś się odezwie!

– Chcecie coś do picia? – zapytała w końcu Georgia.

– Poproszę wodę – odpowiedziałam odruchowo, dodając uprzejmy uśmiech.

Ares i Caden zajęli się rozmową, a ja mogłam skupić się na wnętrzu mieszkania.

Apartament wyglądał dokładnie tak jak na zdjęciach, co było dużym plusem. Miałam szczęście, że udało mi się znaleźć opcję zapewniającą większą prywatność, bez konieczności dzielenia kuchni czy łazienki z wieloma innymi studentami. Lokum składało się z dwóch sypialni, każda z dwoma łóżkami, ze wspólnej łazienki oraz kuchni. Salon był niewielki, ale przytulny, z czerwoną kanapą, czarnym stolikiem i telewizorem. Dodatkowo oba pokoje miały duże okna, które zapewniały odpowiednią ilość światła.

Georgia podeszła do mnie ze szklanką wody, a ja skinęłam głową w wyrazie podziękowania.

– A więc co teraz? – zapytałam, czując, że jeśli sama nie poruszę tego tematu, nikt się na to nie odważy. – To trochę dziwne, nie sądzicie? Umieścić kobiety i mężczyzn w jednym apartamencie…

Ares spojrzał na mnie. Jego brwi zmarszczyły się lekko, a na ustach pojawił się ironiczny uśmiech. Zbliżył się o krok.

– Nie martw się, nie sądzę, żeby mieli w planach nas zeswatać przez zamknięcie nas razem w jednym mieszkaniu – odpowiedział, unosząc brwi. Jego usta wykrzywiły się ironicznie, jakby to, co powiedziałam, było absolutną głupotą.

Dupek.

Spojrzałam nieco zażenowana na Georgię i Cadena, którzy stali cicho, wyraźnie nie chcąc się wtrącać. Westchnęłam, zamykając na chwilę oczy.

– Dobra, w takim razie… – zaczęłam, zwracając się głównie do Aresa i Cadena. – No nie wiem, to musi być jakiś błąd. Może pomyliły się wam numery albo…

Zanim zdążyłam dokończyć, Ares uniósł rękę.

– Wybacz mi, panno „ja wiem wszystko lepiej”, ale nie pomyliłem się ani trochę. – Jego spojrzenie było nieustępliwe. Dawał nim do zrozumienia, że dalsza dyskusja nie ma sensu.

Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pogniecioną kartkę, którą uroczyście mi wręczył. To był dokument potwierdzający jego przydział do pokoju.

– Niemożliwe… – wymamrotałam, marszcząc czoło.

To nie mogła być prawda.

– Cóż, zostawię więc swoje rzeczy, żeby… – zaczął Ares, ale jego dalsze słowa utonęły w szumie moich własnych myśli.

Nie mogłam oderwać wzroku od dokumentu. Złość coraz bardziej kipiała mi w żołądku. Przygryzłam język.

Nie mów nic więcej, Jasmine. To tylko pogorszy sytuację. Wstrzymaj się, nie mów nic, bo…

– Słuchaj, kolego, mam dokładnie taki sam dokument, na mocy którego ten apartament jest przydzielony do mnie i do moich współlokatorek – powiedziałam stanowczo, krzyżując ramiona.

Chłopak nie odpowiedział od razu. Zacisnął szczękę, po czym zrobił krok w moją stronę, ignorując totalnie przestrzeń osobistą, którą próbowałam zachować. Spojrzenie miał intensywne, niemal przerażające. Zniżył się bez słowa, by zrównać się ze mną wzrostem.

Jego twarz była tak blisko, że mogłam dostrzec każdą niedoskonałość: piegi, nierówne brwi, starą bliznę nad jedną z nich. Skóra sprawiała wrażenie szorstkiej, a w uchu widać było jedynie pustą dziurkę po kolczyku. Wszystko to sprawiało, że wyglądał… autentycznie.

– Wybacz, króliczku, nie chciałem cię urazić – powiedział Ares, udając niewiniątko.

Cofam wszystko, co wcześniej o nim pomyślałam. Ideał? Perfekcja? Błagam. Wystarczyło spojrzeć na jego nos, żeby zobaczyć, że jest… zwyczajny. Szlag, nawet nie mam się do czego przyczepić. Wygląda dobrze, nie idealnie, ale dobrze – jak na dupka, któremu zaraz przywalę, bo tak mnie skręca na jego widok.

– To pewnie jakiś błąd w systemie, wyluzujcie trochę – wtrącił się Caden, próbując uspokoić nas oboje. Gdyby nie on, pewnie za moment skoczyłabym Aresowi do gardła.

Georgia dodała spokojnie:

– Warto byłoby przejść się z tym do gabinetu dyrektora.

Wykorzystując okazję, by na chwilę oddalić się od tego dupka, natychmiast zgłosiłam się na ochotniczkę.

– Ja pójdę! – rzuciłam niemal jednocześnie z Aresem.

Nasze spojrzenia się spotkały, ale intencje mieliśmy najwyraźniej zupełnie odwrotne.

– Świetnie! Idźcie, a my z Cadenem przejrzymy dokumenty, żeby się upewnić, że wszyscy umiemy czytać i nikt nie pomylił numerów – zażartowała Georgia z szerokim uśmiechem, jakby pomysł pozbycia się nas dwojga sprawiał jej ogromną radość.

– W takim razie chodźmy – powiedziałam niechętnie do Aresa, zbliżając się do drzwi.

Jego dłoń nagle chwyciła moją, a nasze spojrzenia znów się skrzyżowały. Gdy już zamierzałam podziękować mu za otwarcie drzwi, niespodziewanie prześlizgnął się przede mną z łobuzerskim uśmiechem na twarzy i pokazał mi język. Zirytowana tym infantylnym zachowaniem, ruszyłam za nim.

Szliśmy w milczeniu, a ja w myślach układałam słowa, które chciałam skierować do dyrektora. Od zawsze miałam potrzebę kontrolowania sytuacji. Wyobrażałam sobie różne scenariusze, przygotowując się na nie zarówno emocjonalnie, jak i werbalnie. Jednak teraz było to zaskakująco trudne.

– Często odpływasz w myślach.

Jego uwaga zmusiła mnie do skupienia się na tym, co działo się wokół.

– Hm?

– Zapytałem, dlaczego zdecydowałaś się na studia prawnicze – dodał Ares, ziewając szeroko.

Uniósł ręce, żeby się rozciągnąć, a jego koszula lekko się podwinęła, odsłaniając zarys mięśni. Na moment straciłam koncentrację, ale szybko wróciłam do rzeczywistości, potrząsając głową.

– Skąd wiesz, że wybrałam ten kierunek? – zapytałam zaskoczona.

Oferta uniwersytetu była ogromna, a ja nie miałam pojęcia, jak się o tym dowiedział.

Ares uniósł brwi, nie kryjąc rozbawienia.

– Mam swoje sposoby. – Mrugnął do mnie. – A tak na poważnie: Caden wspomniał, że studiuje sport i rekreację. Od niego dowiedziałem się, że Georgia wybrała zarządzanie. A wiem, że ty postawiłaś na prawo, bo widziałem twoje imię na liście. Ja też studiuję prawo, zaciekawiło mnie więc, co sprawiło, że wybrałaś właśnie ten kierunek.

– To nie ja wybrałam prawo, rodzice podjęli tę decyzję za mnie – powiedziałam, a gdy te słowa wreszcie opuściły moje usta, ogarnęła mnie ulga. – Po szkole po prostu zapisali mnie tutaj, nie biorąc pod uwagę moich własnych planów.

Ares milczał przez chwilę, zaskoczony. Czyżby moja odpowiedź zbiła go z tropu?

– Nie spodziewałem się aż tak smutnej odpowiedzi – rzucił, odruchowo rozglądając się po budynku. Chyba szukał pokoju dyrektora.

– Nie każdy ma tak kolorowe życie jak ty – odpowiedziałam, zakładając, że jest jednym z tych rozpieszczonych dzieciaków o wybujałym ego.

Ares przystanął i spojrzał na mnie z rozdrażnieniem. Jego brwi się zmarszczyły, a wargi zaciśnięte w wąską linię wyrażały, że nie zamierza puścić tego płazem.

– A kto powiedział, że moje życie jest kolorowe?

Oj, chyba przekroczyłam linię.

Nim zdążyłam dodać coś więcej, znaleźliśmy się przed gabinetem dyrektora. Zapukałam do drzwi i czekałam na pozwolenie, by wejść.

– Proszę – usłyszeliśmy głos z wewnątrz.

Moja uwaga została natychmiast rozdarta pomiędzy imponującym księgozbiorem a zapierającym dech w piersiach widokiem na kampus rozciągający się za wielkim oknem. Tonąc w zachwycie, poczułam szturchanie łokciem w żebra.

Zerknęłam na Aresa, który uważnie wpatrywał się dyrektora, z wystudiowanym śmiechem i gracją. Siedząc przy swoim biurku, tutejszy gospodarz gestem nakazał nam zająć miejsca. Cała jego postawa sugerowała, że jest otwarty na dyskusję. Usiedliśmy, a dyrektor, mężczyzna w średnim wieku, dał nam znak, żebyśmy zaczęli.

– Co was do mnie sprowadza? – zapytał, a jego spojrzenie prześlizgnęło się między nami z zainteresowaniem.

Odchrząknęłam cicho, próbując przejąć inicjatywę, mimo że nerwy pulsowały mi w całym ciele.

– Nazywam się Jasmine Thompson, a to Ares Navarro. Przyszliśmy zgłosić pilny problem, który wymaga natychmiastowej interwencji – powiedziałam zdecydowanym tonem, starając się ukryć drżenie w głosie.

Dyrektor pochylił się lekko w moją stronę, a jego brwi uniosły się w oczekiwaniu na szczegóły.

– Jaki to problem?

– Zostaliśmy przydzieleni do wspólnego lokum z dwoma innymi uczniami, co wydaje się błędne. Z tego, co wiem, dormitoria są podzielone na męskie i damskie, a nie mieszane – wyjaśniłam.

Zaskoczenie przemknęło przez twarz dyrektora.

– To rzeczywiście kłopotliwe – powiedział, szukając odpowiednich słów. – Na naszym uniwersytecie staramy się uwzględniać różne potrzeby, ale czasem dochodzi do pomyłek w przydziale miejsc.

– To nic wielkiego, dyrektorze – powiedział Ares, próbując wprowadzić odrobinę optymizmu, którego ja nie potrafiłam w sobie znaleźć. – Jestem pewien, że może pan to naprawić, prawda?

Dyrektor pokręcił przecząco głową.

– Obawiam się, że kampus jest obecnie przepełniony. Bardzo mi przykro.

Słucham?

– Czy mogę liczyć na to, że poradzicie sobie w międzyczasie, podczas gdy ja dołożę wszelkich starań, aby jak najszybciej rozwiązać ten problem? – zapytał dyrektor z wyrazem współczucia w oczach.

– Oczywiście – odpowiedział krótko Ares.

– D-dyrektorze – wyjąkałam, czując, że słowa utknęły mi w gardle. – Taki układ zdecydowanie nie jest odpowiedni dla dwóch młodych kobiet, które miałyby dzielić przestrzeń z obcymi mężczyznami.

Dyrektor pokiwał głową ze zrozumieniem, ale jego postawa pozostała stanowcza.

– Rozumiem twoje obawy, panno Thompson, ale w tej sytuacji mam związane ręce.

Nie mogłam w to uwierzyć.

– Czyli muszę mieszkać z nim pod jednym dachem? – zapytałam oburzona, wskazując na Aresa.

Drżałam z gniewu, a spojrzenie rzucone w stronę dyrektora było pełne oskarżenia. Ten chyba jednak zaczynał tracić cierpliwość.

– Nie ma się czym martwić, panno Thompson. Ares miał najlepszy wynik na egzaminach wstępnych, a ty byłaś tuż za nim. Jestem pewien, że szybko się dogadacie.

Nic z tego nie rozumiałam.

Wszystkie te noce spędzone na nauce, poświęcanie się dla najlepszych ocen i nieustanne dążenie do doskonałości wydawały się teraz bez znaczenia, przyćmione przez osiągnięcia tego człowieka, które pewnie przyszły mu bez wysiłku. Ta gorzka świadomość była trudna do zaakceptowania. Siedząc tam, nie mogłam pozbyć się myśli, że moje starania były na nic. Czułam, że zbliża się konfrontacja z ojcem i macochą. Serce biło mi szybciej, a mój oddech stawał się cięższy na myśl o ich zawiedzionych spojrzeniach.

Macocha to kobieta, która zawsze stawiała na sukces – za wszelką cenę. Już od moich najmłodszych lat uczyła mnie, że trzeba walczyć o uznanie, nie zostawiając miejsca na porażki. Każde moje osiągnięcie traktowała jako obowiązkowy krok do przodu, a każde potknięcie analizowała z chłodnym dystansem, szukając przyczyn w moich błędach. Ojciec, choć nie był tak surowy jak ona, również oczekiwał, że będę spełniać ich wymagania, a każdy brak sukcesu traktował jako osobistą porażkę. Myśl, że mogłabym ich zawieść, wywoływała we mnie strach, który zaciskał się wokół mojego serca jak nieprzyjemny, duszący węzeł.

Gdyby macocha dowiedziała się, że to nie ja zdobyłam pierwsze miejsce, usłyszałabym ostrą nutę w jej głosie i rozczarowanie słabo maskowane wymuszonym zrozumieniem.

– Jasmine – zaczęłaby lodowatym tonem pełnym dezaprobaty. – Oczekuję od ciebie jedynie tego, co najlepsze. Czy to naprawdę tak wiele?

Jej słowa zawsze dotykały mnie głębiej niż jakakolwiek krytyka, naruszając fasadę moich osiągnięć i odsłaniając nieadekwatność, którą według niej reprezentowałam.

– Jesteś stworzona do wielkości – kontynuowała, a jej rozczarowanie przechodziło we frustrację. – Przeciętność nie leży w twojej naturze.

Niemal słyszałam w jej milczeniu rozczarowanie, niewypowiedziane oskarżenie, że ją zawiodłam i nie spełniłam standardów, które dla mnie wyznaczyła.

– Masz potencjał, dziecko – mawiała, a jej słowa brzmiały jak upomnienie zmieszane z irytacją. – Nie zmarnuj tego!

Ciężar jej oczekiwań był przygnębiający. Przypominał mi, że sukces to nie wybór, ale obowiązek. Każde zboczenie ze ścieżki osiągnięć spotykało się z pogardą, stając się porażką nie tylko moją, ale także tej wizji przyszłości, jaką przewidziała dla naszej rodziny.

Mimo że to wszystko było zniechęcające, nie pozwoliłam, aby jej oczekiwania mnie definiowały. Dążyłam nie do sukcesu podyktowanego przez innych, ale zrodzonego z mojej pasji i zaangażowania. Aby uwolnić się od dławiącego ciężaru nieosiągalnych standardów, które mi wyznaczono, musiałam jednak być najlepsza.

Tylko w ten sposób mogłam doświadczyć prawdziwej wolności.

Rozdział 3

Jasmine

Opierając się o drzwi gabinetu dyrektora, starałam się uciszyć myśli o macosze. Wiedziałam, że nie mogę sobie na nie pozwolić. Potrząsnęłam głową, czując chłód drzwi przenikający przez warstwę farby. Odsunęłam się od nich, odetchnęłam głęboko i ruszyłam w stronę apartamentu, wciąż przepełniona wściekłością.

Zazwyczaj potrafiłam kontrolować swoje emocje, ale tym razem byłam jak wulkan gotowy do erupcji. Ares w zaledwie kilka minut zdołał zająć pierwsze miejsce na mojej liście osób, których nie znoszę, co było wręcz imponujące.

– Jesteś bardzo nieufna – zaśmiał się.

Przez chwilę całkowicie zapomniałam o jego obecności. Szedł obok podejrzanie cicho.

Spojrzałam na niego i zauważyłam, jak unosi brwi w wyrazie kpiny. Jego oczy uważnie śledziły moją reakcję, jakby czekał na potwierdzenie swojej uwagi.

– Naprawdę cię to dziwi? – zapytałam, skrzyżowawszy ramiona na piersi.

Na moment się zatrzymałam, odchylając głowę do tyłu, by spojrzeć mu w oczy. Byłam o wiele niższa, więc im dłużej na niego patrzyłam, tym większy czułam ból w karku.

– Trochę – odpowiedział, zatrzymując się przede mną z zadziornym uśmiechem. Ręce wsunął w kieszenie. – Nie przypominam sobie, żebym zrobił coś złego, by zasłużyć na takie traktowanie.

Poważnie? Nie przypomina sobie? Mogłabym na palcach jednej ręki policzyć, ile razy sobie już zasłużył – i tych palców byłoby za mało.

– Wystarczy, że jesteś mężczyzną – prychnęłam, przewracając oczami z irytacją.

Na moment skupiłam wzrok na sprzątaczce sunącej korytarzem z mopem w dłoni, chcąc choć na chwilę oderwać od niego myśli. Jednak nagle coś innego przykuło moją uwagę – nie dźwięk kroków, ale subtelny zapach perfum. Był wyrafinowany, niepokojąco przyjemny i kompletnie niepasujący do tego irytującego mnie chłopaka. Dotarł do mnie ułamek sekundy przed tym, jak uświadomiłam sobie, że Ares znalazł się niepokojąco blisko. Moje ciało instynktownie się spięło, gdy bezszelestnie naruszył moją przestrzeń osobistą.

– A więc teraz w to wszystko wciągamy płeć, tak? – zapytał, a jego ręka zawisła w powietrzu, jakby chciał podkreślić, jak bardzo jest zaskoczony.

Udawał niewiniątko. Rzekomo nie miał bladego pojęcia, do czego zdolni są mężczyźni, kiedy coś nie idzie po ich myśli.

– Nie bądź śmieszny – odpowiedziałam, rzucając mu zniecierpliwione spojrzenie. – Wszyscy faceci są tacy sami. Ale wiesz co? Zdobędę to pieprzone pierwsze miejsce, a wtedy będziesz musiał mi się kłaniać.

Ares odpowiedział z uśmiechem pełnym drwiny:

– W takim razie może od razu przejdźmy do momentu, w którym będę się przed tobą kłaniać, co ty na to, króliczku? – zapytał, a jego głos brzmiał tak, jakby z satysfakcją przyjmował moje wyzwanie.

Świetnie, nie dość, że inteligentny i zabójczo przystojny, to jeszcze masochista.

– Mam sprawić ci tę przyjemność? Nie ma mowy – odpowiedziałam, czując, jak w gniewie usta ściągają mi się w wąską linię.

– Oj, no nie bądź taka! Oboje wiemy, że za mną szalejesz. A widok mnie kłaniającego się przed tobą to twoje najskrytsze pragnienie – kontynuował z pewnością siebie, a jego uśmiech stawał się coraz szerszy.

Nie mogłam uwierzyć, że za tą ładną twarzyczką kryje się tak bezczelny dupek.

– Słucham?

– Wszystkie za mną szaleją, to przecież oczywiste – odparł, rzucając mi przelotne spojrzenie.

– A, zapomniałam, jesteś tym typem faceta. – Zaśmiałam się sarkastycznie, wzruszając ramionami.

– Jakim typem? – zapytał, a jego napięta szczęka zdradzała, że spodziewa się, iż nie usłyszy nic miłego.

– Zadufanym w sobie narcyzem z wielkim ego, pustką w głowie i chorobami, które zyskujesz po przeleceniu połowy kampusu. Prawdziwy ideał! – rzuciłam z sarkazmem, rozkładając ręce w przesadnym geście, jakbym właśnie prezentowała jego „doskonałość”.

Oczy rozszerzyły mu się w wyrazie największego zadziwienia. Po chwili jednak zaskoczenie ustąpiło, a na twarzy znów pojawił mu się łobuzerski uśmiech.

– Gdybym był zadufany w sobie, tobym cię nie lubił – powiedział z przekonaniem. – A może nawet lubiłbym cię bardziej, gdyby nie to, że twoja buźka nigdy się nie zamyka – dodał, zniżając głos. – Co do kampusu… to jeszcze nie przeleciałem połowy.

Złość rozgrzała moje policzki, a serce biło mi coraz szybciej. Zacisnęłam zęby i spojrzałam na niego z obrzydzeniem. Wyrzuciłam z siebie słowa, które same cisnęły mi się na usta:

– Pierdol się.

Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie.

Ulga przeszła przez moje ciało, gdy w końcu mogłam dać upust swoim emocjom.

– Podaj godzinę i adres, na pewno będę!

Szłam przed siebie, wciąż pełna złości, gdy usłyszałam dźwięk przychodzącego sms-a. Sięgnęłam po telefon i zobaczyłam wiadomość od ojca. Pytał, czy wszystko w porządku i czy dotarłam bezpiecznie na miejsce.

Nie żeby go to w ogóle obchodziło.

Zwolniłam, chcąc odpowiedzieć na wiadomość, i dostrzegłam Aresa, który minął mnie pewnym siebie krokiem. Mój wzrok, dotąd utkwiony w telefonie, szybko przeniósł się na tego człowieka, który budził we mnie głównie odrazę.

Przesunęłam spojrzeniem po jego sylwetce, dokładnie rejestrując każdy detal. Biała koszula, idealnie skrojona, doskonale podkreślała jego wyraźnie zarysowane mięśnie, a czarne spodnie dodawały mu elegancji. Wyglądał imponująco, choć jego osobowość była daleka od ideału.

Chyba wyczuł mój wzrok, bo odwrócił się w moją stronę. Zaskoczenie na jego twarzy szybko ustąpiło miejsca porozumiewawczemu uśmiechowi. Jego oczy błysnęły figlarnie, a uśmiech jeszcze się poszerzył.

– Nie mów mi, że właśnie myślałaś o mnie w jakiś bardzo nieprzyzwoity sposób? – rzucił z rozbawieniem.

Chyba oszalał, jeśli naprawdę sądził, że po tym, co się wydarzyło, mogłabym go tak postrzegać.

– W twoich snach – skwitowałam, stawiając opór jego intensywnemu spojrzeniu.

Zmrużyłam oczy, a usta wykrzywiłam w sarkastycznym uśmiechu, by ukryć zakłopotanie.

– Zboczony króliczek z ciebie, a do tego oszust – zauważył, zbliżając się do mnie. – Kłamczucha.

Cofnęłam się, aż moje plecy natrafiły na zimną ścianę. Czułam jego ciepły oddech na twarzy, gdy nachylił się nade mną.

– Wiesz, co robię z osobami, które kłamią?

Dreszcze przebiegły przez całe moje ciało, a serce zaczęło bić mocniej – nie z podniecenia, lecz z narastającego strachu przed tym mężczyzną. Każdy mięsień napiął się w lęku, a zimny pot zaczął spływać mi po plecach. Nieprzyjemne wspomnienia opanowały moje myśli, wywołując niepokój, którego nie umiałam zignorować.

– Oświeć mnie – wycedziłam przez zęby.

Jego dłoń spoczęła na ścianie obok mojej głowy.

Przypominało to sceny z książek, które czytałam z zapartym tchem. Teraz sama stałam się częścią takiej historii, co wcale mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie, brak normalnego dzieciństwa pozbawił mnie chęci do jakichkolwiek intymnych kontaktów z mężczyznami.

– Jako że jesteś naprawdę urocza – zaczął powoli, obserwując mnie z rozbawieniem – poświęciłbym ci jeden wieczór, by dać ci taką przyjemność, że nigdy więcej nie odważyłabyś się kłamać.

Przełknęłam ślinę, czując ścisk w gardle. Mimo że starałam się zachować spokój, moje palce drżały, gdy kurczowo trzymałam się krawędzi ściany, desperacko szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki.

– I to miałaby być jakaś forma kary? – zapytałam z ironią, starając się ukryć lęk pod maską obojętności.

– Ha… Naprawdę jesteś zboczona, króliczku – stwierdził, a w jego głosie dało się wyczuć lekkie podniecenie. – Czyżbyś była jedną z tych, co czytają pornografię na papierze?

– Gorzej.

– Co może być gorszego od czytania pornola? – zapytał, a jego głos był przesycony ironią, gdy z premedytacją przeciągnął słowo „czytania”.

– No nie wiem, może pisanie go? – zasugerowałam, uśmiechając się z rozbawieniem.

Mimo lęku wiedziałam, że nic mi nie zrobi. Wokół były kamery, a ich obiektywy rejestrowały każdy nasz ruch. Mogłabym go łatwo pozwać, gdyby spróbował czegoś więcej niż tylko dziecinnych igraszek słowami.

– Pisanie, powiadasz? Jeśli chcesz, skarbie, mogę ci na własnym przykładzie pokazać, jak to jest być z prawdziwym facetem – powiedział, a jego słowa zaczęły brzmieć w moich uszach coraz żałośniej.

Już myślałam, że nie może być gorzej, a jednak okazało się, że potrafi jeszcze bardziej się zniżyć, prezentując się jako większy dupek, niż mogłam przypuszczać.

– Dzięki, skarbie – zaczęłam z uśmiechem, akcentując ostatnie słowo. – Ale fikcyjni mężczyźni są o wiele lepsi.

Zadziornie spojrzałam na Aresa, którego twarz skrzywiła się w grymasie. W jego oczach widać było jednak rosnące zainteresowanie.

– A to niby dlaczego? – zapytał. Chyba nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.

– Czy to nie oczywiste? – Zrobiłam krótką pauzę. – Bo są fikcyjni!

Ares na chwilę zaniemówił, jakby moje słowa go zmiażdżyły. Po chwili jednak wybuchnął śmiechem. Odsunął się ode mnie, z nonszalancją poprawiając włosy, a potem przyjął wyzywającą postawę, która wyraźnie sugerowała, że nie da się tak łatwo zbyć.

– Jesteś naprawdę interesująca, Jasmine Thompson – rzucił z lekką złośliwością. – Nie żeby coś, ale twoja zaborczość i chęć spławienia mnie sprawiają, że mam jeszcze większą ochotę cię drażnić.

Obserwowałam, jak na jego twarzy rozkwita duma, co tylko mnie zirytowało. Niestety nie mogłam sobie pozwolić na okazanie uczuć – dokładnie to sprawiało, że był tak zadowolony.

– Słuchaj no, kolego, nie zawsze dostaniesz to, czego chcesz, tylko dlatego, że jesteś przystojny. Lepiej odpuść, bo nic na tym nie zyskasz – burknęłam, po czym ruszyłam w stronę apartamentu, ignorując jego kąśliwe uwagi, które dochodziły zza moich pleców.

Położyłam dłoń na klamce i weszłam do środka. Georgia i Caden siedzieli przy kuchennym blacie, zatopieni w lekturze dokumentów. Ich spojrzenia natychmiast przeniosły się na mnie i Aresa, który stał tuż za mną. Georgia uniosła brwi, a Caden odłożył długopis, wpatrując się w nas z oczekiwaniem.

– Niestety, ale… będziemy musieli przez jakiś czas mieszkać razem, dopóki nie zwolni się miejsce na kampusie – westchnęłam, posyłając Aresowi mordercze spojrzenie.

Jego obecność była głównym źródłem moich nerwów.

Georgia obdarzyła mnie wymownym spojrzeniem, a Caden westchnął ciężko, także niezadowolony z tej wiadomości. Zrobiłam kilka kroków w ich kierunku.

– Skoro musimy zamieszkać razem, pora omówić pewne zasady. – Upewniłam się, że wszyscy mnie słuchają. – Chciałabym, żebyśmy wszyscy ich przestrzegali.

– Słuchamy uważnie – powiedział Ares, krzyżując ręce na piersi.

– Zasada numer jeden: żadnych romantycznych związków między współlokatorami, aby uniknąć potencjalnych konfliktów. Zasada numer dwa: osoby płci przeciwnej mają wstęp wzbroniony do pokojów osób drugiej płci. Zasada numer trzy: oczekuję, że wszyscy będziemy utrzymywać porządek, szanować się nawzajem i jakoś sobie radzić w tej nieprzyjemnej sytuacji. Jakieś sprzeciwy?

Cisza, która zapadła, była dla mnie jasnym potwierdzeniem, że moje zasady zostały zaakceptowane. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę walizki, słysząc, że Ares podąża tuż za mną.

– Pozwól, że ci pomogę. Wygląda na ciężką – zaproponował, wyciągając rękę, by chwycić mój bagaż.

Szybko go powstrzymałam.

– Właśnie ustaliliśmy zasady, a ty już chcesz jedną z nich złamać? – zapytałam oburzona, zastanawiając się, czy w ogóle mnie słuchał.

Mogłam się domyślić, że Ares nie zamierza przestrzegać żadnych reguł. Będę musiała jakoś to znieść, dopóki będziemy razem mieszkać.

– Dla ciebie jestem gotów złamać je wszystkie – odpowiedział szybko, a jego wyraz twarzy sugerował, że te słowa miały mnie oczarować.

Zacisnęłam powieki, głęboko nabierając powietrza i odliczając do dziesięciu. Starałam się opanować złość. Zdecydowanym ruchem pociągnęłam walizkę za sobą.

Kiedy weszłam do pokoju, pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła, był jego prosty, ale przytulny układ. Kremowe ściany odbijały światło wpadające przez okno, tworząc przytulną atmosferę. Dwa łóżka znajdowały się na przeciwległych krańcach pokoju, a obok stały dwa skromne stoliki nocne, na których spoczywały lampki.

Zanim zdążyłam się dobrze rozejrzeć, poczułam czyjąś obecność. Obróciłam się gwałtownie, a serce podskoczyło mi do gardła. Georgia stała tuż za mną, rozglądając się po pomieszczeniu.

– Nie jest tak źle – stwierdziła spokojnie.

Moje ciało zareagowało odruchowo. Złapałam się za serce, które biło tak mocno, że o mało nie wyskoczyło z piersi.

– Chryste, nie strasz mnie tak!

Georgia tylko się roześmiała.

– Matko, uspokój się, zachowujesz się jak moja babcia – powiedziała, przewracając oczami.

Przemierzyła pokój w kierunku łóżka i opadła na nie z zadowolonym westchnieniem.

– Dokładnie tak się czuję…

Podeszłam do drugiego łóżka, położyłam walizkę na jego brzegu i zaczęłam ją rozpinać. Miałam zamiar poukładać rzeczy na półkach, kiedy moja nowa współlokatorka zdecydowała się dorzucić coś jeszcze od siebie.

– A tak przy okazji… – zaczęła z zakłopotaniem, jakby wahała się, czy poruszyć ten temat.

– O co chodzi? – zapytałam, nie odrywając wzroku od walizki.

– Czy coś się dzieje między tobą a Aresem?

Rzuciłam okiem przez ramię. Georgia zmieniła pozycję z leżącej na siedzącą, a jej oczy błyszczały, jakby czekała na jakąś sensację.

– Tak pytam, bo… no, wyglądacie, jakbyście byli blisko.

Mrugnęłam kilka razy. Przecież przed chwilą przedstawiałam zasady i jasno wyraziłam swoje stanowisko co do pierwszej z nich. Dlaczego w ogóle przyszło jej to do głowy? Wzdrygnęłam się na myśl o tym, jak bardzo Ares potrafił mnie zirytować. Jak ona mogła tego nie dostrzegać? Choć znałam go zaledwie od kilku godzin, miałam już pewność, że nigdy z nim nie będę, nawet jeśli mowa o zwykłej znajomości.

– Gdybym w tej chwili coś piła, prawdopodobnie bym się zakrztusiła i umarła. Czy ta odpowiedź jest wystarczająco jasna?

Nigdy bym nie śmiała twierdzić, że umiałabym być z kimś takim blisko. Gdyby tak się stało, oznaczałoby to, że naprawdę osiągnęłam dno.

– Wystarczyło powiedzieć „nie”. – Przewróciła oczami.

Georgia zajęła się swoimi sprawami, a ja postanowiłam skupić się na swoich. Starannie ułożyłam książki i przedmioty osobiste. Kiedy skończyłam, odstawiłam walizkę na bok.

Chwyciłam piżamę i ruszyłam w stronę drzwi, zamierzając udać się do łazienki, by się przebrać. Jednak dźwięki dochodzące z kuchni zaburzyły moje plany. Zatrzymałam się w miejscu z dłonią na klamce. Wahałam się, czy wyjść z pokoju, czy lepiej poczekać, aż mężczyźni opuszczą kuchnię.

– Jeśli chcesz, możesz się przebrać tutaj – powiedziała Georgia, wskazując wolne miejsce w rogu pokoju. – Przypominam, że także jestem dziewczyną, jeśli nie zauważyłaś.

– Wolę poczekać, aż sobie pójdą – odpowiedziałam, nasłuchując przez drzwi.

– Dlaczego? Wiesz, jest małe prawdopodobieństwo, że coś ci zrobią, jeśli o to ci chodzi.

Odwróciłam się gwałtownie, wciąż trzymając rękę na klamce.

– Co masz na myśli, mówiąc „małe”?

– Co? Czy ktoś coś takiego powiedział?

Udawała, że nie rozumie, ale w jej oczach dojrzałam błysk zdradzający, że doskonale wiedziała, o co mi chodzi.

Podjęłam szybką decyzję. Zamknęłam drzwi na klucz i zaczęłam się przebierać obok Georgii. Czułam, że jej intensywny wzrok bada każdy mój ruch, więc rzuciłam jej szybkie spojrzenie, sugerujące, żeby odwróciła się w drugą stronę. Przekręciła głowę, udając, że zajmuje się czymś innym.

– Jesteś jedynaczką, prawda? – spytała po chwili.

Zamyśliłam się na moment, zanim odpowiedziałam.

– Skąd to pytanie? – W moim głosie dało się wyczuć nutę zawstydzenia, gdy zakładałam piżamę.

– Mam trzech braci i dwie siostry. Ubieranie się przed kimś nigdy nie było dla mnie wielkim problemem – wyjaśniła, a jej wzrok na chwilę powędrował w moją stronę.

– Tak, jestem.

Nie miałam ochoty rozmawiać o sobie. Nie potrzebowałam przyjaciół. Sama doskonale sobie radziłam.

– Okej… To dobranoc.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś powiedział mi „dobranoc”.

Zamknęłam oczy, próbując liczyć baranki, a potem kotki, pieski, kozy i milion innych zwierząt, ale nic nie pomagało. Nie mogłam zasnąć. Obróciłam się i zapatrzyłam na to, jak światło księżyca pada przez okno, delikatnie oświetlając pokój.

To był burzliwy dzień, a myśl o jutrze budziła we mnie zdenerwowanie. Pierwszy dzień na „wymarzonej” uczelni, który w oczach innych mógłby być początkiem ekscytującej przygody, w moim przypadku zapowiadał się jak niekończący się koszmar. Czułam się jak marionetka poruszana przez niewidzialne sznurki. Zamiast być główną bohaterką własnego życia, byłam jedynie obiektem w czyjejś narracji.

Od najmłodszych lat wmawiano mi, że moje życie nie należy do mnie, że nie muszę podejmować żadnych decyzji, bo wszystko już dawno zostało przesądzone przez mężczyzn. Ciężar cudzych oczekiwań, ich potrzeb i ograniczeń nieustannie mnie przygniatał. Byłam jak kukła w rękach tych, którzy uznawali się za właścicieli mojej przyszłości. Moje marzenia zostały odłożone na bok, uwięzione w mroku, dokąd nie docierało światło.

Mój ojciec, choć świadom tego, jak jestem traktowana, nie potrafił – a może nie chciał – dostrzec prawdy. Zbyt zaślepiony swoją własną bezradnością, nie widział, jak bardzo jego bierność mnie raniła, jak bardzo mnie to niszczyło.

Odkąd pamiętam, macocha powtarzała, że życie kobiety ma określony przebieg; że jej wartość i przyszłość zależą wyłącznie od umiejętności podporządkowania się mężczyznom. Według niej tylko w ten sposób mogłam liczyć na lepsze życie – tylko mężczyźni mieli prawo decydować o moim losie. Uczyła mnie, że kobieta powinna służyć, spełniać oczekiwania innych, zwłaszcza tych, którzy uznają się za jej władców. Wskazywała mężczyzn jako jedyny punkt odniesienia, by zyskać szacunek i zdobyć pozycję w hierarchii. Przekonywała, że podporządkowanie się to klucz do stabilnej przyszłości. Milczenie, uśmiech i rezygnacja z własnej tożsamości miały być ceną za cokolwiek, co mogłabym otrzymać od życia.

Takie wychowanie sprawiło, że stałam się „idealną” kobietą – podziwianą, pożądaną, uległą. Z czasem jednak zaczęłam gubić się w tej roli. Nie potrafiłam już rozróżnić, kim jestem naprawdę, a kim chcą mnie widzieć. Moje odbicie w lustrze zaczynało wydawać się coraz bardziej obce, obleczone w maskę, za którą kryło się coś dawno zapomnianego, stłamszonego.

Latami spełniałam oczekiwania rodziny, naiwnie wierząc, że jeśli dam im wszystko, w końcu odzyskam siebie. Ale im więcej poświęcałam, tym bardziej mnie to niszczyło. W końcu dostrzegłam, że podporządkowanie nie prowadzi do wolności. Wręcz przeciwnie.

Dlatego postanowiłam, że muszę to zakończyć. Teraz, w tym momencie. Nie muszę nikomu niczego udowadniać – ani mężczyznom, ani rodzinie. To moja decyzja i moje życie. Uznałam, że zostanę tą prawniczką. Ale osiągnę sukces nie dzięki czyjejś łasce, tylko dzięki własnej sile. Uwolnię się od zatęchłych przesądów, które mi wmawiano, przekonań o tym, że kobieta powinna być posłuszna, uległa, wdzięczna za każde spojrzenie mężczyzny. To kłamstwa, w które moja macocha sama wierzyła, bo przez całe życie karmiła się cudzym uznaniem niczym żebrak błagający o ochłapy aprobaty.

Wychwalała mężczyzn, bo sama dla nich pracowała. Burdel, który prowadziła, był tego brutalnym dowodem – miejscem, gdzie wykorzystywała młode, naiwne dziewczyny, każąc im sprzedawać swoje ciało, by ona mogła czerpać zyski i kupować sobie złudzenie władzy. Był jej klatką i tronem jednocześnie – świątynią, w której składała ofiary, by zyskać odrobinę szacunku od tych, którzy gardzili nią najbardziej.