Han Solo. Gwiezdne Wojny Historie. Opowieść filmowa. Star Wars - Mur Lafferty - ebook

Han Solo. Gwiezdne Wojny Historie. Opowieść filmowa. Star Wars ebook

Mur Lafferty

4,1

Opis

„Han Solo. Gwiezdne wojny – opowieść filmowa” to nie tylko porywająca adaptacja filmu o tym samym tytule. Mur Lafferty, autorka powieści, rozszerzyła fabułę o sceny z alternatywnych wersji scenariusza. Książka pozwala przyjrzeć się biografii Hana Solo, gdy służył we flocie Imperium, a także dowiedzieć się więcej o przeszłość Qi'ry. Będzie gęsto od zdarzeń, będzie mrocznie i emocjonująco. Po lekturze tej książki inaczej spojrzymy na Hana Solo - nie będzie tym samym przemądrzałym zawadiaką szukającym przygód.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 366

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (29 ocen)
9
15
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Evita72

Dobrze spędzony czas

Historia faktycznie kubek w kubek jak w filmie. Dobrze się czyta. Postać Hana Solo jest mi bliska od wielu lat. Fanem SW jestem od podstawówki kiedy zobaczyłem Nową Nadzieję (wtedy tak się nie nazywała)
10
Soontir1

Dobrze spędzony czas

Przyjemna książka. Lepsza niż film.
00
Ani16

Całkiem niezła

" Han Solo. Star Wars. Opowieść filmowa" autorstwa Mur Lafferty jest książką o przygodach ulubionego łajdaka fanów Gwiezdnych Wojen oraz jego dążeniach do celu.
00
moomeen

Dobrze spędzony czas

E
00
Master1992

Dobrze spędzony czas

Książka fajna. Taka lektura „na raz”
00

Popularność




Wpr­wa­dze­nie

Kró­luje bez­pra­wie. ZBROD­NI­CZE SYN­DY­KATY toczą wojnę o cenne towary – żyw­ność, leki i HIPER­PA­LIWO.

Na stocz­nio­wej pla­ne­cie KORE­LIA podła LADY PRO­XIMA zmu­sza dzieci ulicy do drob­nych prze­stępstw w zamian za wikt i ochronę.

Pewien młody czło­wiek wal­czy o prze­trwa­nie w rynsz­toku, lecz marzy o lotach wśród gwiazd…

Dla Fiony

Chro­no­lo­gia Star Wars

Dawno, dawno temu w odle­głej galak­tyce….

Dawno, dawno temu w odle­głej galak­tyce….

Pro­log

Han zebrał siły, jed­nak nie mógł już szyb­ciej prze­bie­rać nogami.

Miał zamiar zja­wiać się o cza­sie, ale aku­rat odby­wała się par­tyjka sabaka. Nie­mal wszy­scy sza­no­wali dobrą par­tyjkę w karty, a przy­naj­mniej sza­no­wali, jeśli warto było z tobą zagrać.

Poza tym był na czas, no jeżeli bycie spóź­nio­nym o pół godziny można było uznać za bycie o cza­sie… Kto w ogóle liczył te trzy­dzie­ści minut, jeżeli w ciem­nym zaułku spo­ty­kasz się z szem­ra­nym dile­rem, o sza­rej godzi­nie poranka?

Na nie­szczę­ście dla Hana, Kilmo, ten szem­rany diler, już cze­kał. Naj­wy­raź­niej dla niego te trzy­dzie­ści minut miało ogromne zna­cze­nie.

Han zatrzy­mał się tuż przed jego nosem, po tym, jak jego robo­cze buty pośli­zgnęły się na jakiejś prze­my­sło­wej mazi. Uśmiech­nął się na powi­ta­nie. Miał nadzieję, że dzięki uro­kowi oso­bi­stemu zapunk­tuje u dilera.

– Hej, Kilmo, świet­nie wyglą­dasz – powie­dział, led­wie roz­po­zna­jąc wyso­kiego chu­dzielca cza­ją­cego się w pół­mroku. Za jego ple­cami poru­szyło się kilka więk­szych cieni. – Widzę, że przy­pro­wa­dzi­łeś przy­ja­ciół. Jak się macie?

Przy­ja­ciół… Lady Pro­xima nic nie wspo­mi­nała, że oprócz dilera zjawi się ktoś jesz­cze.

– Spóź­ni­łeś się – zagrzmiał Kilmo. Brzmiał na jesz­cze wyż­szego, niż był. Han ni­gdy nie sądził, że ktoś może brzmieć jak osoba wysoka, jed­nak tak wła­śnie było z tym podej­rza­nym gościem. Kilmo wszedł z cie­nia w świa­tło lampy, ujaw­nia­jąc twarz pokrytą bli­znami po trą­dziku, led­wie widoczną zza prze­tłusz­czo­nych blond wło­sów.

– Tylko tro­szeczkę – zgo­dził się uprzej­mie Han. – Naj­waż­niej­sze, że już jestem i mam to, czego potrze­bu­jesz. – Puścił im oczko, mając nadzieję, że widzą, że nie sta­nowi zagro­że­nia.

Jeden z wyso­kich kształ­tów sto­ją­cych za Kilmo wystą­pił do przodu. Wyglą­dał jak Sabe­tue, chudy, kości­sty, o skó­rze w kolo­rze rzadko spo­ty­ka­nej czy­stej bieli, wska­zu­ją­cej na to, że był bez­pł­ciowy. Han ni­gdy wcze­śniej nie widział bia­łego Sabe­tue’a. Pomy­ślał jed­nak, że nie­ważne, jaki kolor ma obcy, dobrze będzie mieć na oku jego pazury. Naprawdę nie chcia­łeś mieć do czy­nie­nia z pazu­rami na ich dło­niach i sto­pach. Naprawdę ni­gdy, przeni­gdy i w żad­nym wypadku.

– Mniej gada­nia – powie­działo Sabe­tue– wię­cej poka­zy­wa­nia.

Han zanu­rzył rękę w pra­wej kie­szeni, wycią­gnął pięć meta­lo­wych fio­lek i poka­zał je Kil­mowi.

– Naj­lep­sze hiper­pa­liwo, jakie możesz kupić za kre­dyty – powie­dział, a diler już zaczął wycią­gać ocho­czo rękę, kiedy Han zabrał swoją. – Oczy­wi­ście, jeśli zabra­łeś pie­nią­dze.

Sabe­tue musiało być mózgiem tej ope­ra­cji. Pod­czas gdy oczy Kilma pło­nęły z chci­wo­ści, jego brzydka twarz zmarsz­czyła się, co dodało jej jesz­cze co naj­mniej dwa stop­nie brzy­doty.

– Umó­wi­li­śmy się na sie­dem fio­lek oczysz­czo­nego coaxium.

Oczy Hana otwo­rzyły się sze­roko.

– Sie­dem? – Spoj­rzał na swoje dło­nie i osten­ta­cyj­nie zaczął liczyć fiolki. – Trzy, cztery, pięć. Mógł­bym przy­siąc, że dała mi sie­dem.

Sabe­tue zro­biło kolejny krok do przodu, wycią­ga­jąc pazury, a Han wyko­nał szybki krok do tyłu.

– Chwila, chwila. Daj­cie mi rzu­cić okiem, czy ich gdzieś nie zapo­dzia­łem – powie­dział, jedną rękę pod­no­sząc w geście próby zatrzy­ma­nia zbli­ża­ją­cych się gang­ste­rów, a drugą ści­ska­jąc coaxium.

Zaczął sta­ran­nie grze­bać w jed­nej kie­szeni spodni, potem dru­giej. Na końcu nie­zdar­nie pokle­py­wał się już po całym ciele, pod­czas gdy prawa ręka mocno trzy­mała skarb, któ­rego tak bar­dzo pra­gnął Kilmo. Palce Hana otarły się o kolejną fiolkę. Wycią­gnął ją, wzdy­cha­jąc z ulgą.

– Była w innej kie­szeni! – zawo­łał trium­fu­jąco. – Pro­szę bar­dzo.

– To wciąż tylko sześć – powie­dział Kilmo, który w końcu poła­pał się w pró­bie oszu­stwa. – Gdzie jest ostat­nia?

– Cóż, jestem pewien, że Lady Pro­xima zaak­cep­tuje mniej­szą ilość pie­nię­dzy za mniej­szą liczbę fio­lek – powie­dział. – Mie­li­ście zapła­cić czter­dzie­ści jeden tysięcy za sie­dem? Co powie­cie na dwa­dzie­ścia tysięcy za sześć?

Wszy­scy człon­ko­wie gangu ruszyli na niego niczym jedna istota. Han wyco­fał się, wymie­nia­jąc kolejne pro­po­zy­cje.

– Osiem­na­ście? Szes­na­ście! Podaj­cie jakąś kwotę! Potra­fię być roz­sądny! O-o… – Cofa­jąc się, wpadł na coś, co nie było ścianą. Było pra­wie tak samo twarde, lecz o wiele bar­dziej wście­kłe.

Myślał, że Kilmo i jego towa­rzy­sze byli wielcy, ale byli niczym w porów­na­niu do tej osoby. Był to męż­czy­zna, jesz­cze jeden czło­wiek, ale naj­więk­szy, jakiego Han widział w życiu. Mimo, że spo­wi­jał go cień, Han wyczu­wał mię­śnie poru­sza­jące się pod jego skórą. Przy­po­mi­nały w dotyku skały, które zaraz miały runąć w lawi­nie. Ręce potęż­nego męż­czy­zny opa­dły mocno na ramiona Hana, tak że chło­pak aż zachwiał się pod ich cię­ża­rem.

– Jesz­cze jeden przy­ja­ciel? – zapy­tał, uśmie­cha­jąc się nie­pew­nie i patrząc do góry. Wtedy nagle został ude­rzony przez Kilmo.

Pierw­szy cios wylą­do­wał pro­sto na jego lewym oku. Głowa pole­ciała mu do tyłu tak daleko, że aż zoba­czył gwiazdy na pochmur­nym nie­bie. Drugi cios oka­zał się dla niego o wiele szczę­śliw­szy. Było to ude­rze­nie dwa w jed­nym, które odbiło się od jego nosa i tra­fiło w brzuch. Był to szczę­śliw­szy cios nie dla­tego, że nie bolał – oczy wypeł­niły się łzami. Był to szczę­śliw­szy cios, ponie­waż Han został popchnięty w tył ku wiel­kiemu męż­czyź­nie, który go trzy­mał.

Kilmo był nie­zwy­kle pomocny i nadał Hanowi dodat­ko­wego impetu, który ten wyko­rzy­stał, wbi­ja­jąc łok­cie w osob­nika sto­ją­cego za nim. Zasta­no­wił się też przez chwilę, czy nie odrzu­cić mu głowy do góry i nie zła­mać nosa, ale prze­ciw­nik był na to zde­cy­do­wa­nie za wysoki. Zresztą Han był z kolei zbyt obo­lały i wciąż wygięty od siły ude­rze­nia w żołą­dek. Na szczę­ście udało mu się tra­fić wyso­kiego męż­czy­znę tak mocno, by też mógł poczuć, jak to przy­jem­nie dostać w brzuch.

Tak jak Han miał nadzieję, męż­czy­zna zato­czył się do tyłu, gnąc się z bólu, i roz­luź­nił chwyt. Fiolki z coaxium wypa­dły mu z ręki i poto­czyły się po ziemi. Chło­pak zmu­sił się do ucieczki, wciąż sku­lony. Trzy­mał się za brzuch od ostat­niego ude­rze­nia. Ta przy­gar­biona pozy­cja pozwo­liła mu przy­naj­mniej unik­nąć próby schwy­ta­nia przez Sabe­tue’a. Czym prę­dzej ulot­nił się z miej­sca spo­tka­nia.

Pozwo­lił sobie na ostat­nie smętne spoj­rze­nie na coaxium, które już było pospiesz­nie zbie­rane przez chciwe dło­nie Kilmo.

– Cho­lera – mruk­nął pod nosem, łapiąc oddech. Brzmiało to bar­dziej jak skrzek, ponie­waż wciąż nie mógł nor­mal­nie oddy­chać. Nie chciał odcho­dzić bez zapłaty; brak kre­dy­tów będzie pro­ble­mem, gdy powróci do Lady Pro­ximy. Z dru­giej strony, jeśli Han nauczył się cze­goś przez lata życia na Kore­lii, to tego, że naj­pierw trzeba ujść z życiem, a dopiero potem mar­twić się wszyst­kimi pro­ble­mami, które się z tym wią­zały.

Jego klatka pier­siowa prze­stała drgać. Wziął wielki haust powie­trza. Wypro­sto­wał się, roz­pro­sto­wał nogi i zaczął biec.

Roz­dział pierw­szy

Świa­tło przed­świtu zaczęło nie­śmiało muskać kap­suły Coro­net City, spra­wia­jąc, że połą­czone mostami ciem­no­szare wyspy zro­biły się jasno­szare. Słońce wkrótce wzej­dzie i zamieni je w cóż… jesz­cze jaśniej­szą sza­rość. Mia­sto zawsze było w takim czy innym odcie­niu sza­ro­ści.

Pośród tego ponu­rego oto­cze­nia Han szu­kał odpo­wie­dzi na pyta­nie, które zbyt czę­sto poja­wiało się w jego krót­kim życiu w ostat­nich latach: „Jak mam wyjść z cało tej sytu­acji?”. Kilmo nie był zado­wo­lony z tego, że Hanowi udało się wymknąć. Wszy­scy ruszyli za nim zaraz po tym, jak wraz z resztą gangu pozbie­rali z ziemi meta­lowe fiolki.

Tak wła­ści­wie, dla Hana ten sza­leń­czy bieg w celu rato­wa­nia skóry nie róż­nił się niczym od innych ucie­czek, któ­rymi musiał się posił­ko­wać w celu oca­le­nia życia. Adre­na­lina wypeł­niała mu żyły, gdy biegł wzdłuż wąskiej alejki. Uska­ki­wał przed koszami, pudłami i kani­strami, z któ­rych wycie­kało coś, o czym nawet nie chciał wie­dzieć. Sły­szał, jak tuż za ple­cami o ulicę ude­rzały stopy ludzi i obcego.

Przed ucie­ki­nie­rem roz­cią­gał się bul­war Narro Sie­nara, jeden z mostów łączą­cych kap­su­łowe wyspy Coro­netu. Miał zamiar prze­biec na drugą stronę, wsko­czyć w jedną z ale­jek i zgu­bić pościg w labi­ryn­cie gene­ra­to­rów mocy oraz jed­no­stek odsa­la­ją­cych. Był to dobry plan, który już wie­lo­krot­nie rato­wał go w prze­szło­ści. Z pew­no­ścią nie chciał jed­nak wycho­dzić z cie­nia na ulicę, która dopiero co zaczy­nała budzić się do życia. Zauwa­żył dro­idy L-1g, które po kolei włą­czały się i przy­go­to­wy­wały do pracy, kiedy nagle coś przy­kuło jego uwagę.

Kilmo poru­szał się śmi­ga­czem M-68, który stał sobie tam tak po pro­stu lśniący i cał­ko­wi­cie nowy. „Nie musisz się mar­twić o zosta­wia­nie śmi­ga­cza w złej dziel­nicy, jeżeli to wła­śnie dzięki tobie dziel­nica scho­dzi na psy”, pomy­ślał Han. Ale też Kilmo powi­nien był wie­dzieć, że nie zosta­wia się spor­to­wego śmi­ga­cza (zwłasz­cza kabrio­letu!) tak po pro­stu, zabez­pie­czo­nego jedy­nie sys­te­mem ochron­nym.

Ten pojazd był skar­bem, który mógł popro­wa­dzić Hana ku wol­no­ści, a także opcją ucieczki od tego ponu­rego życia i ponie­wierki.

Wysko­czył na ulicę i przez chwilę lawi­ro­wał pomię­dzy wyso­kimi dro­idami. Nie­które gło­śno pro­te­sto­wały, że prze­szka­dza im w pracy, ale Han miał jedy­nie nadzieję, że osło­nią go przed ści­ga­ją­cymi. Nie­stety, o tej porze na zewnątrz nie było jesz­cze wielu dro­idów i ludzi. Gdy tylko dotarł do śmi­ga­cza, padł na zie­mię i prze­to­czył się pod pojazd. Zaczął obser­wo­wać oko­licę, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc uspo­koić oddech.

Obok jego kry­jówki prze­mknęło kilka par stóp. W więk­szo­ści były to stopy ludz­kie, w butach robo­czych, albo meta­lowe stopy dro­idów. Nie była to żadna nie­spo­dzianka, jako że naj­lep­szą pracę za pen­sję mini­malną można było dostać w fabry­kach. Kore­lia­nie sły­nęli z pro­jek­to­wa­nia i budowy stat­ków kosmicz­nych, dla­tego więk­szość zajęć na pla­ne­cie było zwią­za­nych z budową, testo­wa­niem oraz pro­jek­to­wa­niem czę­ści mecha­nicz­nych i elek­tro­nicz­nych. Takie sta­no­wi­ska były jedy­nie tro­chę lep­sze niż inne moż­li­wo­ści zarobku na pla­ne­cie, ale przy­naj­mniej nie trzeba było patro­szyć ryb.

Miej­scowe zaję­cia, za które pła­cono mniej niż w fabryce, to były bowiem wła­śnie mię­dzy innymi: han­dlarz ryb, żeglarz czy zło­dziej. Han, jak więk­szość sie­rot, wyrzut­ków i ucie­ki­nie­rów z Coro­net City, wyko­ny­wał ten ostatni zawód.

Duża część innych sza­no­wa­nych miejsc pracy znik­nęła, odkąd Impe­rium uznało pla­netę za swoją, a jej oby­wa­teli zatrud­niło przy budo­wie impe­rial­nych stat­ków. W kolej­nych latach poja­wiły się gangi, a prze­stęp­czość wzro­sła. Coraz wię­cej ludzi szu­kało alter­na­tyw­nych spo­so­bów na zaro­bek, byle tylko nie umrzeć z głodu. Poja­wiły się też szczu­rze gangi, które przy­gar­niały na swoje łono osie­ro­cone i biedne dzieci. Ofe­ro­wały jedze­nie i kre­dyty za skra­dzione towary. Dołą­cze­nie do Bia­łych Roba­ków wyda­wało się swego czasu świet­nym pomy­słem. Han miał szansę nową rodziną zastą­pić tę, którą kie­dyś miał. Albo przy­naj­mniej mógł liczyć na miej­sce do spa­nia nie na ulicy.

Nie­stety, nale­że­nie do tej „rodziny” wią­zało się z nie­bez­pie­czeń­stwem na uli­cach, biciem, życiem w ponu­rej norze i cią­głym wypo­mi­na­niem, że był wart mniej niż ubra­nia, które dostał, oraz por­cje, któ­rymi nie­chęt­nie go kar­miono. Jeżeli wła­dze zła­pały cię na wyko­ny­wa­niu jed­nej z robót dla Roba­ków, to byłeś ska­zany sam na sie­bie. Nikt nie przy­byłby ci z pomocą.

Han żył w tym bru­tal­nym świe­cie, odkąd był małym chłop­cem, i nie widział końca tej drogi.

Obok śmi­ga­cza prze­mknęły impe­rialne nogi w bia­łych butach, które kro­czyły z zaro­zu­mia­ło­ścią i wyż­szo­ścią. Miał nadzieję, że żoł­nierz Impe­rium cho­ciaż na chwilę zatrzyma pościg, lecz nie­stety. Kilmo i jego gang wkrótce zna­leźli się w zasięgu wzroku Hana. Ich tempo nieco spa­dło z powodu impe­rial­nych, lecz wciąż się zbli­żali. Obok śmi­ga­cza prze­szły ludz­kie stopy, sabe­tyj­skie pazury, trzy nogi nale­żące do nie­okre­ślo­nej istoty, a na końcu ogon sunący po ulicy. Han nie wie­dział nawet, do kogo nale­żały te ostat­nie nogi, lecz domy­ślił się, że ten ktoś był wspar­ciem dla Kilma. Chło­pak wstrzy­mał oddech. Wie­dział, że jeśli go zła­pią, to nie uda mu się ponow­nie uciec. Zapewne zabiją go od razu na ulicy i stwier­dzą po pro­stu, że zła­pali zło­dzieja.

Nie było to do końca kłam­stwo, lecz prak­tycz­nie rzecz bio­rąc, to oni tym razem byli zło­dzie­jami.

Nogi gang­ste­rów zatrzy­mały się. Byli tak bli­sko Hana, że ten mógł zauwa­żyć, iż Sabe­tue’owi przy­dałby się pedi­cure. Miało roz­dwo­jony pazur, z któ­rego cie­kła ropa, i który, sądząc po odo­rze, został nie­dawno nade­rwany. Wyglą­dało to bole­śnie, jed­nak Han nie mógł wykrze­sać z sie­bie zbyt wiele współ­czu­cia, gdyż zasta­na­wiał się jedy­nie, kogo obce roze­rwało, że dopro­wa­dziło pazur do takiego stanu.

Prze­łknął ner­wowo ślinę, ale leżał kom­plet­nie nie­ru­chomo i cze­kał. Jeżeli Kilmo zde­cy­do­wałby się szu­kać Hana we swoim wła­snym śmi­ga­czu, to bar­dzo szybko chło­pak znaj­dzie się w cał­ko­wi­cie nowych kło­po­tach.

Nogi poszu­ki­wa­czy na szczę­ście poru­szyły się i ruszyły dalej, zni­ka­jąc w zaułku.

Hory­zont powi­nien być czy­sty, Han wyczoł­gał się więc spod śmi­ga­cza i rozej­rzał wokoło. Impe­rialni znik­nęli, tak samo jak zbiry. Chło­pak rzu­cił okiem na kon­solę pojazdu, po czym uśmiech­nął się i wsko­czył do środka.

Meta­liczny smak wypeł­nił mu usta, kiedy wło­żył sobie latarkę mię­dzy zęby, żeby lepiej widzieć wnę­trze pojazdu w sła­bym świe­tle poranka. Wziął narzę­dzia do ręki i uśmiech­nął się do sie­bie. To była dla niego naprawdę bułka z masłem. Zwłasz­cza, że kradł takie śmi­ga­cze, odkąd był małym chłop­cem.

– Dawaj – mruk­nął.

Obszedł alarm, nim sys­tem mógł nawet spró­bo­wać się uak­tyw­nić, i wła­mał się do ukła­dów bez­pie­czeń­stwa pojazdu. Pokrę­cił głową, żeby się rozej­rzeć, a świa­tło padało to na jedną, to na drugą część kon­soli. Nie­ważne, ile Kilmo zapła­cił za zabez­pie­cze­nia, tak czy ina­czej prze­kona się, że sporo prze­pła­cił. Wkrótce dosta­nie cenną nauczkę.

Gdy tylko sys­tem bez­pie­czeń­stwa został wyłą­czony, Han się­gnął pod kie­row­nicę. Jego dło­nie instynk­tow­nie wie­działy co robić; poru­szały się nie­mal bez jego inge­ren­cji. Prze­łą­czyć to, odsu­nąć tamto, a na koniec roze­brać mecha­nizm aż do prze­wo­dów. Z chi­rur­giczną pre­cy­zją połą­czył dwa kable i je skrę­cił.

– Dawaj – pona­glił.

Prze­wody zaskwier­czały, ale nic się nie stało. Pod­niósł głowę i rozej­rzał się wokół. Zoba­czył plecy Kilma, odda­lone od niego jedy­nie o kilka metrów.

– No dawaj! – powie­dział po raz trzeci i ponow­nie prze­krę­cił prze­wody, aż wbiły mu się w palce, strze­la­jąc iskrami. Lek­kie kop­nię­cie prądu go pod­eks­cy­to­wało. Śmi­gacz obu­dził się do życia z łagod­nym pomru­kiem, który nikogo nawet nie zaalar­mo­wał o mają­cej nastą­pić kra­dzieży.

Han szybko zazna­jo­mił się z kon­solą. Jego palce tań­czyły po przy­ci­skach i prze­łącz­ni­kach. Szarp­nął dźwi­gnią, spra­wia­jąc, że pod pojaz­dem zapło­nął sil­nik repul­so­rowy, który pod­niósł śmi­gacz z ulicy. Pojaz­dem kilka razy zako­ły­sało, nim się usta­bi­li­zo­wał. Han się­gnął do kie­szeni kurtki i wycią­gnął dwie złote kości połą­czone łań­cusz­kiem; amu­let, który przy­no­sił mu szczę­ście. Nie czuł, żeby chwila, którą poświę­cił na zawie­sze­nie ich na przed­niej szy­bie, była cza­sem stra­co­nym.

Odpa­lił sil­niki ciągu i ruszył. Śmi­gacz nale­żał od teraz do niego.

Kra­dzież była szybka i czy­sta. Mistrzow­ska robota.

Buch­nię­cie śmi­ga­cza może i było szyb­kie i czy­ste, ale nie można było tego samego powie­dzieć o nim samym. Twarz Hana była umo­ru­sana pyłem przy­le­pio­nym do skóry przez pot, oraz zaschniętą krwią z nosa i wargi. Jego lewe oko spu­chło od nie­daw­nego ude­rze­nia przez Kilma. Nic jed­nak nie mogło umniej­szyć unie­sie­nia, które czuł, kiedy śmi­gacz zabie­rał go z dala od człon­ków gangu, wciąż szu­ka­ją­cych go z nadzieją dokoń­cze­nia tego, co zaczęli.

Poje­chał w stronę świtu. Roz­pę­dził sil­nik i zigno­ro­wał krzyki i pro­te­sty, które zostały za nim. Głosy szybko się roz­pro­szyły, a Han wje­chał na most, roz­ko­szu­jąc się wia­trem na twa­rzy, zapa­chem soli w powie­trzu i kar­ko­łomną pręd­ko­ścią. To wła­śnie było życie, jakiego szu­kał. Nie dla niego było skra­da­nie się tune­lami i bycie chłop­cem na posyłki dla sze­fów prze­stęp­czego pół­światka.

Pomy­ślał o jedy­nym miej­scu, które mógł nazwać „domem”, nie­ważne, jak bar­dzo to słowo nie paso­wało do tego miej­sca. Han wycho­wał się w norze Bia­łych Roba­ków, faweli poło­żo­nej pod Coro­net City.

Całe mia­sto było szare od kadłu­bów stat­ków oraz pokryte sma­rem pocho­dzą­cym z prze­róż­nych obsza­rów prze­my­sło­wych i pro­duk­cyj­nych. Fawela, w któ­rej miesz­kał, była rów­nież szara, ale od brudu i roz­pa­czy, z domieszką meta­licz­nego posmaku krwi, który przy­po­mi­nał mu o cią­głym nie­bez­pie­czeń­stwie. Było to miej­sce, z któ­rego od lat despe­racko chciał uciec.

Była tam jed­nak rów­nież Qi’ra. Uśmiech­nął się zawa­diacko i od razu poczuł, jak zaschnięta rana na jego war­dze pęka. Wyobra­ził sobie minę dziew­czyny, kiedy usły­szy, że w końcu będą wolni. Nie mógł jej tutaj zosta­wić. Po pro­stu nie mógł. Gdyby zna­la­zła się w podob­nej sytu­acji, też by go nie zosta­wiła.

Nie chciał słu­chać cichego głosu zwąt­pie­nia w swo­jej gło­wie, który mówił mu, że nie jest stu­pro­cen­towo pewien, czy to prawda. Qi’ra była jak wszyst­kie inne dzieci wycho­wane przez Białe Robaki. Była twar­dzielką, która mogła sobie pora­dzić w każ­dych warun­kach. Wszy­scy oni musieli tacy być. Han nie potra­fiłby spoj­rzeć na sie­bie w lustrze, gdyby ją porzu­cił. Wes­tchnął i zmie­nił kie­ru­nek. Ruszył w stronę faweli.

Zwol­nił tro­chę i spró­bo­wał wyglą­dać mniej jak zło­dziej, który pró­bo­wał uciec w naj­lep­szej furze swo­jego życia, a bar­dziej jak sza­no­wany oby­wa­tel jadą­cego do fabryk i, by budo­wać sza­no­wane gwiezdne nisz­czy­ciele dla sza­no­wanego Impe­rium.

Co z tego, że w niczym nie przy­po­mi­nał sza­no­wa­nego oby­wa­tela?! Wytarł nos ręka­wem, pró­bu­jąc cho­ciaż tro­chę oczy­ścić się z krwi. Nie mógł jed­nak nawet stwier­dzić, czy teraz krew była na ręka­wie, czy tylko roz­ma­zał sobie brud po twa­rzy.

Bycie sza­no­wa­nym było nudne. Sil­nik ponow­nie zary­czał, a pojazd nabrał pręd­ko­ści. Wymi­nął zaspa­nych han­dla­rzy nio­są­cych beczki z rybami i bele tka­nin. Lawi­ro­wał mię­dzy pojaz­dami, zosta­wia­jąc za sobą wol­niej­sze z nich, jakby stały nie­ru­chomo. Nie mógł się powstrzy­mać od wyda­nia okrzyku rado­ści. Czuł, że żyje. Pręd­kość była dla niego wszyst­kim.

Im dalej na przed­mie­ściach się znaj­do­wał, tym bar­dziej mia­sto wyglą­dało na pod­nisz­czone. Zoba­czył uszko­dzone budynki, zawa­lone dachy oraz slumsy zbu­do­wane jedy­nie z meta­lo­wych pod­pó­rek i płó­cien­nych ścian. Wyda­wało mu się, że zauwa­żył nogi wysta­jące z pojem­nika na śmieci, lecz tylko pognał dalej, marsz­cząc czoło. Kim­kol­wiek była ta osoba, to nie był jego pro­blem. Nawet nie roz­po­znał tych nóg, więc nie nale­żały do nikogo, kogo znał.

Im bli­żej był Nory, tym oko­lica sta­wała się brud­niej­sza i bied­niej­sza. „Będę tam ostatni raz”, pomy­ślał. Może będzie miał szczę­ście. Może człon­ko­wie gangu już poło­żyli się spać? Nocne istoty w końcu tak robiły o brza­sku. Białe Robaki nie­na­wi­dziły słońca bar­dziej niż bycia oszu­ki­wa­nym na wymia­nie coaxium. Przy­po­mniał sobie, że wciąż musiał jakoś roz­wią­zać pro­blem zapłaty.

Han w końcu zatrzy­mał skra­dziony śmi­gacz i z niego wysko­czył, po czym przyj­rzał się przez chwilę pojaz­dowi. Uszko­dził już zain­sta­lo­wany sys­tem bez­pie­czeń­stwa, więc w tej chwili każdy mógł mu go ukraść. Mógł na szybko zło­żyć do kupy nowe zabez­pie­cze­nie, ale nie w tej chwili. Jeśli ktoś z gangu by to zauwa­żył, to od razu zwi­nąłby jego nową maszynę. Nic nie nale­żało do cie­bie, dopóki pra­co­wa­łeś dla Bia­łych Roba­ków.

Wszyst­kie łupy nale­żały do Lady Pro­ximy.

Grupa szczu­ro­ła­pów, dzie­cia­ków rów­nie brud­nych jak Han, choć nie tak zakrwa­wio­nych, prze­bie­gła obok niego, ści­ska­jąc w rękach zdo­by­cze za dzi­siej­szy wie­czór.

– Szyb­ciej! – krzyk­nął jeden ze star­szych dzie­cia­ków. – Pośpiesz­cie się albo Pro­xima dobie­rze się wam do skóry!

Dwóch nasto­lat­ków o kilka lat młod­szych od Hana weszło w zasięg jego wzroku, zaga­nia­jąc inne dzieci. Popy­chali je i gro­zili im, w towa­rzy­stwie war­czą­cego sibiań­skiego ogara.

Han gar­dził tymi stwo­rze­niami. Były masywne i wiel­kie oraz białe niczym grin­da­lidzka liderka Roba­ków, tyle że miały mniej nóg i bar­dziej się śli­niły. Nie­na­wi­dził ich nie­zwy­kłego przy­wią­za­nia do swego pana, lecz jesz­cze bar­dziej – ich skłon­no­ści do agre­sji. Zakradł się do Nory za dziećmi, nie chcąc, by kto­kol­wiek go zauwa­żył. Szczu­ro­łapy skrę­ciły w jeden z tuneli, szu­ka­jąc bez­piecz­nego miej­sca z odro­biną świa­tła, żeby przyj­rzeć się swoim skar­bom, coś zjeść albo przy­wi­tać się z przy­ja­ciółmi.

Więk­szość tuneli pro­wa­dzą­cych do jamy spo­wi­jała cał­ko­wita ciem­ność. Ludzie nie byli domi­nu­ją­cym gatun­kiem w tej oko­licy, a foto­fo­biczni yrin­da­li­do­wie nie­na­wi­dzili natu­ral­nego świa­tła. Dzięki temu miej­scu Han nauczył się poru­szać w kom­plet­nych ciem­no­ściach. Nie był dumny z posia­da­nia tej umie­jęt­no­ści, ale była nie­zbędna do prze­ży­cia w tych trud­nych warun­kach. Minął młod­sze szczury, mając nadzieję, że nie zwrócą na niego uwagi.

Chło­piec, może ośmio­letni, wycią­gnął coś błysz­czą­cego ze swo­jej torby. Poka­zał to star­szej dziew­czynce, która z nim sie­działa. Han przy­po­mniał sobie, że miała na imię Lex.

– Patrz, co ukra­dłem. Założę się, że Lady Pro­xima odpali mi dodat­kową rację! – powie­dział.

Lex natych­miast wyrwała zna­le­zi­sko z ręki chłopca i się mu przyj­rzała.

– A ja myślę, że da tę dodat­kową rację mnie! – zawo­łała i roze­śmiała się.

Chło­piec rzu­cił się po swój skarb, jed­nak dziew­czynka trzy­mała zna­le­zi­sko już poza jego zasię­giem.

– To nie fair. Odda­waj!

Han zosta­wił dzieci. Zda­wał sobie sprawę z tego, że dzi­siej­szy obiad chłopca wisiał na wło­sku w tej okrut­nej zaba­wie w kotka i myszkę. Mło­dzi musieli jed­nak sami nauczyć się, jak dbać o sie­bie tu na dole; Han też musiał się nie­gdyś tego nauczyć.

Mijał piec, który jako jedyny świe­cił na złoto w ponu­rych głę­bi­nach tuneli, gdy nagle ktoś zła­pał go za koszulę i pocią­gnął za gorące pale­ni­sko. Jedna z rąk chło­paka powę­dro­wała do kie­szeni, by chro­nić to, co tam miał, pod­czas gdy druga zaci­snęła się w pięść. Han był gotowy do odpar­cia ataku, ale cios nie nad­szedł. Zamiast tego na jego war­gach zna­la­zły się usta, które poca­ło­wały go z całej siły.

Qi’ra, jedyna osoba, schwy­ta­nie przez którą przyj­mo­wał z rado­ścią.

Jego wolna ręka powę­dro­wała do jej brą­zo­wych wło­sów, obcię­tych tuż poni­żej ucha. Przy­cią­gnął ją bli­żej do sie­bie i na chwilę zapo­mniał o dzi­siej­szych wyda­rze­niach, pul­su­ją­cym bólu na twa­rzy i nie­okieł­zna­nej potrze­bie wydo­sta­nia się z mrocz­nych tuneli raz na zawsze. To po nią tutaj wró­cił. Qi’ra i wol­ność były jedy­nymi rze­czami cokol­wiek war­tymi na tym świe­cie.

Odsu­nęła się od niego, łapiąc powie­trze. Jej twarz była zmar­twiona i smutna.

– Tak długo cię nie było. Czu­łam, że coś poszło nie tak – powie­działa.

Jej nie­bie­skie oczy błysz­czały w świe­tle pieca. Zaczęła doty­kać jego zakrwa­wio­nej i opuch­nię­tej twa­rzy. Przy skó­rze wokół jego lewego oka zmarsz­czyła brwi.

Han uśmiech­nął się chy­trze i wypiął pierś.

– To? To nic. Trzeba było zoba­czyć ich. – Przy­cią­gnął ją bli­żej, ale widząc jej scep­tyczne spoj­rze­nie, zaraz się popra-wił. – Tak wła­ści­wie, to nic im nie jest.

Uśmiech­nęła się. Jego spo­kojny ton uspo­koił ją tak, jak miał nadzieję.

– Posłu­chaj, Kilmo wyki­wał mnie w samym środku wymiany. Daję mu fiolki z coaxium, kiedy nagle jego goryle mnie ata­kują. – Uśmiech­nął się ponow­nie. – Ale poka­za­łem im, na co mnie stać.

– Tak? W jaki spo­sób? – zapy­tała. Stała tylko kilka cen­ty­me­trów od jego twa­rzy. Zaczy­nało jej udzie­lać jego pod­eks­cy­to­wa­nie i poczu­cie nagło­ści.

Han uśmiech­nął się. Czyż odpo­wiedź nie była oczy­wi­sta?

– Zwia­łem i rąb­ną­łem im śmi­gacz.

Qi’ra par­sk­nęła śmie­chem, jakby usły­szała świetny dow­cip.

– A co, wybie­ramy się gdzieś?

Han przy­cią­gnął ją jesz­cze bli­żej.

– Dokąd tylko zechcemy. – Wycią­gnął rękę z kie­szeni i poka­zał jej meta­lowy cylin­der, który chro­nił szklaną fiolkę ze świe­cą­cym nie­bie­skim pły­nem. Był to siódmy pojem­nik, o który wcze­śniej wypy­ty­wał Kilmo.

Coaxium było rzad­kim i dro­go­cen­nym hiper­pa­li­wem, które zasi­lało statki kosmiczne w całej galak­tyce. Ilość, w posia­da­niu któ­rej zna­la­zła się ta dwójka szczu­ro­ła­pów, mogła pozwo­lić im na zawsze opu­ścić ten rynsz­tok.

Qi’ra gło­śno wcią­gnęła powie­trze w płuca.

– Ski­tra­łeś jedną fiolkę!

Kolejna grupa dzieci prze­bie­gła tuż obok. Do uszu chło­paka dotarł głos jed­nego ze szczu­ro­ła­pów.

– Han wró­cił!

Jęk­nął, uzmy­sła­wia­jąc sobie, że teraz wieść się roz­nie­sie i reszta Roba­ków zacznie go szu­kać. Musiał dzia­łać szybko. Qi’ra wcią­gnęła go głę­biej do wnęki i pod­nio­sła jego rękę na wyso­kość świa­tła wydo­by­wa­ją­cego się z pieca, żeby lepiej przyj­rzeć się zdo­by­czy.

– Ostroż­nie – powie­dział.

– To jest warte… – zaczęła mówić, lecz to Han dokoń­czył myśl. Dokań­czali swoje zda­nia jak przy­stało na sta­rych przy­ja­ciół.

– …Pięć­set, sześć­set kre­dy­tów. Wię­cej niż nam trzeba…

– Na łapówkę dla cel­ni­ków na gra­nicy!

Han przy­tak­nął.

– Możemy w końcu uwol­nić się od Pro­ximy.

– I pry­snąć z Kore­lii! Han, to się może udać!

Jej twarz ni­gdy wcze­śniej nie była taka rado­sna. Han czuł, że w tej chwili mogą doko­nać wszyst­kiego.

– Uda się. Zawsze mówi­łaś, że się kie­dyś stąd wyrwiemy. To kie­dyś jest dzi­siaj.

Spoj­rzała mu głę­boko w oczy.

– Na co cze­kamy?

Poca­ło­wał ją ponow­nie i szybko zaczęli się zbie­rać.

Roz­dział drugi

Qi’ra miała cztery różne plany, gotowe do reali­za­cji w zależ­no­ści od tego, czy trans­ak­cja Hana się powie­dzie, czy nie. W mgnie­niu oka posta­no­wiła wpro­wa­dzić w życie nowy, piąty.

Han wyglą­dał przy­stoj­nie i cza­ru­jąco nawet z brudną i zakrwa­wioną twa­rzą, która puchła teraz jak Lady Pro­xima w sło­neczny dzień. Otwo­rzył usta, by rzu­cić jakąś kąśliwą uwagę, lecz nie było na to czasu. Szczury już zaczęły roz­po­wia­dać o tym, że wró­cił, więc goryle Lady Pro­ximy wkrótce zaczną ich szu­kać.

Zła­pała go za rękę i zaczęła biec, wie­dząc, że Han pój­dzie za nią. Zbu­do­wali mię­dzy sobą taki poziom zaufa­nia, że nie musieli sobie nawet zada­wać już pytań. Serce pod­czas biegu zabiło jej moc­niej i szyb­ciej i czuła, że tym razem w końcu nada­rzyła się oka­zja do uzy­ska­nia wol­no­ści.

Qi’ra omi­nęła jeden z tuneli, w któ­rym miesz­kało jesz­cze wię­cej szczu­ro­ła­pów. Z pew­no­ścią sprze­da­liby ich Pro­xi­mie za dodat­kowe ćwierć por­cji. Skrę­ciła w mało uży­wany tunel, który nie­gdyś zna­la­zła w poszu­ki­wa­niu szyb­kich dróg ucieczki.

Nie było to miej­sce, w któ­rym ludzie chcie­liby spę­dzać wiele czasu. Nie miała pew­no­ści, czy zro­biono to umyślne, czy też Gri­na­li­dów po pro­stu to nie obcho­dziło. W tunelu bra­ko­wało cie­płego świa­tła pieca i pano­wał spe­cy­ficzny, inten­sywny odór zgni­li­zny, krwi i sło­nej wody. Wil­gotna zie­mia nie­przy­jem­nie mla­skała pod ich sto­pami, kiedy parli naprzód. Sta­rali się nie myśleć o tym, po czym bie­gli.

Qi’ra odwró­ciła głowę, żeby poin­for­mo­wać Hana, dla­czego poru­szali się aku­rat tę odludną ścieżką, gdy zauwa­żyła, że jego twarz prze­stała wyra­żać eks­cy­ta­cję, a zamiast tego uka­zała się na niej roz­pacz. Zatrzy­mała się nagle, a chło­pak natych­miast wpadł na jej plecy, ude­rza­jąc twa­rzą w tył jej głowy. Cof­nął się, prze­kli­na­jąc i pocie­ra­jąc spuch­nięte oko.

Kształt, przez który się zatrzy­mali, wydał z sie­bie gar­dłowy śmiech.

Qi’ra jęk­nęła, gdy zdała sobie sprawę, na kogo tra­fili. Moloch był potęż­nym bru­ta­lem i prawa ręką Lady Pro­ximy. W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści Roba­ków był ubrany w kom­bi­ne­zon ochronny. Jego białe, pomarsz­czone ciało okry­wał brą­zowy płaszcz, który był wybie­lony w wielu miej­scach przez tok­syny, które zale­gały w sie­dzi­bie gangu. Maskę miał ścią­gniętą do tyłu, przez co jego biała twarz i pomarsz­czony dziób były bar­dzo dobrze widoczne. Osłona na twarz miała skra­placz wil­goci, który nie­ustan­nie nawad­niał jego twarz i chro­nił przed słoń­cem. Dziób obcego zwró­cony był w ich stronę.

Obok Molo­cha stał Rebolt, chło­pak, który dora­stał u boku Hana i Qi’ry. Liczył kie­dyś na to, że zosta­nie Głów­nym Chłop­cem szczu­ro­ła­pów, ale jego ambi­cje były roz­wie­wane raz za razem przez Hana i Qi’rę, która została nawet Główną Dziew­czyną i ulu­bie­nicą Lady Pro­ximy. Było to bło­go­sła­wień­stwo, z któ­rego nie mogła dzi­siaj sko­rzy­stać. Grin­da­lidka była na to zbyt cwana.

Nie­stety, Rebolt był ulu­bień­cem Molo­cha, zapewne z tych samych powo­dów, dla któ­rych nie mógł zapunk­to­wać u Lady Pro­ximy. Nie był zbyt mądry, nie wyka­zy­wał ini­cja­tywy oraz ślepo wyko­ny­wał pole­ce­nia Molo­cha. Ni­gdy nie zdra­dziłby swo­jego szefa i był ku temu pro­sty powód: ni­gdy nie wpadłby na to, jak to zro­bić. Ostat­nio jego rola pole­gała na znę­ca­niu się nad wszyst­kimi szczu­ro­ła­pami, któ­rzy „wyma­gali napro­sto­wa­nia”, jak to miał w zwy­czaju mówić Moloch. Chło­pak uwiel­biał zwłasz­cza znę­cać się nad Hanem i Qi’rą.

– Han! Szczu­ro­łap, któ­rego aku­rat szu­ka­łem – powie­dział Moloch. Jego usta wykrzy­wiły się w prze­ra­ża­ją­cej imi­ta­cji uśmie­chu.

Han non­sza­lancko sta­nął przed Qi’rą, a na jego twa­rzy poja­wił się cha­rak­te­ry­styczny uśmiech.

– Moloch! Cześć! Co u cie­bie? Wła­śnie sze­dłem do Lady Pro­ximy. Wła­śnie do niej… w tej wła­śnie chwili. – Zro­bił krok do tyłu, do miej­sca, gdzie wpadł na plecy Qi’ry. Musnął jej dłoń, a zręczne palce prze­ka­zały jej fiolkę. Prze­su­nęła się, by dopa­so­wać się do jego ruchów, i scho­wała przed­miot do kie­szeni.

– Masz nasze kre­dyty? – Moloch nie nale­żał do tych, co cenią sobie uprzej­mo­ści.

Han skrzy­wił się i wska­zał na swoją posi­nia­czoną twarz. Qi’ra uwa­żała, że próba wzbu­dze­nia współ­czu­cia u Grin­da­lida była stratą czasu. Nic by to nie dało, ale Han jak zawsze musiał spró­bo­wać.

– Pocze­kaj, aż ci opo­wiem, jaką mia­łem noc. Ni­gdy nie uwie­rzysz. To zna­czy uwie­rzysz, ale…

Moloch usły­szał już dość i odwró­cił się do Rebolta.

– Prze­szu­kaj go.

Rebolt miał bladą twarz pokrytą bli­znami po trą­dziku i wiecz­nie zmarsz­czone czoło, co spra­wiało, że nawet kiedy się uśmie­chał, wyglą­dał na wście­kłego. Wark­nął na Hana, żeby się nie ruszał.

W momen­cie, kiedy zbir zaczął bez­li­to­śnie prze­szu­ki­wać Hana, Qi’ra odsu­nęła się od nich o krok. Rebolt zaczął cią­gnąć chło­paka za ubra­nie i macać obszy­cia w poszu­ki­wa­niu ukry­tych kie­szeni. Han pró­bo­wał mu w tym nie prze­szka­dzać, spo­koj­nie pozwo­lił prze­szu­kać zarówno kurtkę, jak i spodnie. W ogóle nie pro­te­sto­wał, gdy Rebolt rzu­cał nim na wszyst­kie strony. Zna­lazł jedy­nie narzę­dzia Hana, które mio­tał na zie­mię.

Qi’ra wsu­nęła otrzy­maną fiolkę głę­biej do kie­szeni i posta­rała się wyglą­dać na zatro­skaną, ale nie współ­winną. Na szczę­ście więk­szość Grin­da­li­dów ni­gdy nie nauczyło się dobrze odczy­ty­wać ludz­kiej mowy ciała. Prze­szu­ku­jący Hana Rebolt miał więk­sze szanse, że zwróci uwagę na jej zacho­wa­nie, więc wyco­fała się cicho w cień. Miała nadzieję, że jej nie zauwa­żyli.

Poma­gier Molo­cha zakoń­czył w końcu prze­szu­ka­nie i zmarsz­czył brwi, zdez­o­rien­to­wany. Nie zna­lazł ani fio­lek, ani kre­dy­tów, a był pewien, że znaj­dzie jedno albo dru­gie. Spoj­rzał na swo­jego szefa, ocze­ku­jąc kolej­nych instruk­cji.

– Lady Pro­xima będzie wie­działa co z nim zro­bić – powie­dział Grin­da­lid, wska­zu­jąc na Hana, któ­rego Rebolt momen­tal­nie zła­pał za ramiona.

Qi’ra naprę­żyła mię­śnie, gotowa biec przez tunel. Oczy Molo­cha bez trudu zna­la­zły ją w ciem­no­ści i przez chwilę badały. „W końcu dra­nie spę­dzali całe życie w tych warun­kach!”, pomy­ślała. Po chwili Moloch chrząk­nął i odwró­cił się. Naj­wi­docz­niej uznał, że nie jest warta szcze­gól­nej uwagi. Dziew­czyna uśmiech­nęła się w ciem­no­ści. Naresz­cie była wolna! Miała w kie­szeni coś war­tego setki kre­dy­tów, a Moloch i Lady Pro­xima byli zajęci Hanem!

Mogła uciec. Mogła wziąć fiolkę, opu­ścić pla­netę i ni­gdy wię­cej nie oglą­dać się za sie­bie. Ale…Han jej nie zosta­wił. Wró­cił po nią, pomimo tego, że miał śmi­gacz i coaxium. Mógł w tej chwili być już gdzieś hen poza pla­netą! Prze­klęła pod nosem. Ten cho­lerny szla­chetny głu­piec wró­cił po nią i dał się zła­pać. Teraz Lady Pro­xima go sprzeda, zje albo zrobi coś jesz­cze gor­szego.

Coaxium było jej bile­tem do wol­no­ści. Pogła­skała deli­kat­nie chłodny metal leżący w jej kie­szeni. Wes­tchnęła i ruszyła za nimi. Była mu dłużna, a nie­na­wi­dziła mieć dłu­gów.

„Cóż, przy­naj­mniej Qi’rze udało się zwiać”, pomy­ślał Han. Ucie­kła wraz z jego skar­bem. Może i nie było tego w pla­nie, ale wolał już, żeby coaxium miała ona, a nie Lady Pro­xima. Sku­pił się na popy­cha­ją­cym go zbi­rze i spró­bo­wał zigno­ro­wać ból i pustkę, które czuł w klatce pier­sio­wej po tym, jak przy­ja­ciółka go zosta­wiła.

Rebolt ści­snął ramiona Hana o wiele moc­niej niż musiał.

– Zamie­rzam się tym delek­to­wać – wyszep­tał chło­pa­kowi w twarz.

– Twój oddech, Rebolt. Jest po pro­stu legen­darny – odpo­wie­dział, krzy­wiąc nos od odoru.

Zbir splu­nął na niego, upew­nia­jąc się że gdzie­kol­wiek Han się nie uda, ten zapach będzie mu już towa­rzy­szył.

Nora została wybu­do­wana z porzu­co­nych i prze­sta­rza­łych kubi­ków miesz­kal­nych, zebra­nych z opusz­czo­nego kore­liań­skiego pro­jektu budow­la­nego. Były połą­czone ogrom­nymi, zardze­wia­łymi rurami odsa­la­ją­cymi. Cała śmier­działa nie­oczysz­czo­nymi ście­kami. Był to zapach okropny, który wże­rał się w nosy. Nie można było się do niego przy­zwy­czaić. Nasi­lał się w cen­tral­nej czę­ści kom­pleksu, gdzie Lady Pro­xima prze­by­wała w swoim lego­wi­sku. Zarówno Grin­da­li­do­wie, jak i wycho­wy­wani przez nich ludzie cho­dzili cały czas brudni.

Lego­wi­sko Pro­ximy było śmier­dzącą dziurą pośrodku nie­uży­wa­nego maga­zynu. Maszyny i narzę­dzia wciąż się tu znaj­do­wały. Szczu­ro­łapy prze­su­nęły je jedy­nie na bok, żeby zro­bić miej­sce na sadzawkę, w któ­rej żyła Pro­xima i jej młode. Jej zbiry dawno temu przy­ciem­niły wszyst­kie okna i do pew­nego stop­nia oczy­ściły oko­licę, two­rząc przy­jemne gniazdko dla swo­jej kró­lo­wej. Hanowi przy­po­mniało się, jak musiał kie­dyś poma­gać w oczysz­cze­niu sadzawki, w któ­rej żyła Grin­da­lidka. Cysterna się­gała głę­boko pod zie­mię, a roz­ga­łę­zia­jące się tunele i komory pod mia­stem. Wszel­kie wysiłki, jakie podej­mo­wał, by usu­nąć brud z wody, były natych­miast niwe­czone, gdy tylko Lady Pro­xima ponow­nie poja­wiała się w męt­nym base­nie.

Woda była wiecz­nie sło­nawa i muli­sta, z cienką ole­istą war­stwą, która lśniła w świe­tle sła­bych żaró­wek oświe­tla­ją­cych lego­wi­sko. Prąd potrzebny do ich zasi­le­nia pobie­rano z jed­nej z pobli­skich sieci ener­ge­tycz­nych. Dzięki oświe­tleniu lego­wi­sko stało się cho­ciaż tro­chę przy­jaź­niej­sze dla ludzi. Woda w sadzawce pozo­sta­wała jed­nak ciemna jak noc i śmier­dząca od zanie­czysz­czeń. Gry­zący nos zapach roz­cho­dził się po tune­lach sie­dziby Grin­da­lidki. Naj­gor­szą znie­wagą wśród szczu­ro­ła­pów było kazać komuś wypić wodę z sadzawki Pro­ximy.

Oczy­wi­ście, nikt tak nie mówił w jej obec­no­ści.

Rebolt popchnął Hana, przez co ten wpadł w kałużę wody ście­ko­wej, tuż obok sadzawki Lady. Inne szczury zebrały się, żeby obej­rzeć przed­sta­wie­nie, a Han rozej­rzał się pośród zebra­nych, licząc, że znaj­dzie wśród nich jakąś zna­jomą twarz. Nie zna­lazł jed­nak żad­nej. Poczuł, jak zbir roz­luź­nia chwyt, sku­pia­jąc wzrok na ich liderce, która wynu­rzyła się z wody niczym mityczny wąż mor­ski.

Była ohydna, ale mimo to była ich kró­lową. Lady Pro­xima była gru­bym, pomarsz­czo­nym roba­kiem, o bla­dej, lśnią­cej, bia­łej skó­rze i dzio­ba­tej twa­rzy. Miała dwa­na­ście ramion, z któ­rych część była chuda i paty­ko­wata, a część silna i potężna; wszyst­kie koń­czyły się pazu­rami. Była oble­czona w metal i łań­cu­chy niczym robak, który obto­czył się w meta­lo­wych wió­rach, a potem uznał, że wygląda jak czło­nek kró­lew­skiego rodu i zaczął się tak zacho­wy­wać.

Zapach w pomiesz­cze­niu pogor­szył się, gdy otwo­rzyła dziób. Han zmarsz­czył nos. Nawet lata prak­tyki nie mogły oduczyć natu­ral­nych odru­chów na nie­które bodźce. Jedna z młod­szych dziew­czy­nek rów­nież się skrzy­wiła, czu­jąc ten odór, ale szybko została spo­licz­ko­wana przez jed­nego ze star­szych chłop­ców.

Słu­dzy kró­lo­wej pokor­nie pokło­nili głowy, a wkrótce dołą­czyły do nich nie­które ze szczu­ro­ła­pów. Han po pro­stu stał i cze­kał.

Lady Pro­xima nie zwra­cała uwagi na skła­da­ją­cych jej pokłony pod­da­nych. Patrzyła jedy­nie na Hana. Przyj­rzała mu się od stóp do głów i w końcu prze­mó­wiła.

– Wyglą­dasz gorzej niż zwy­kle, chłop­cze. Co się stało?

Han otwo­rzył sze­rzej oczy, sta­ra­jąc się wyglą­dać na obu­rzo­nego jej pyta­niem.

– Powiem ci, co się stało! Wyro­lo­wali cię i pró­bo­wali mnie zabić!

Lady Pro­xima wydała z sie­bie sycząco-chra­pliwy dźwięk, który ozna­czał śmiech. Nie uwie­rzyła w ani jedno jego słowo.

– Naprawdę? A co z kre­dy­tami?

Han bar­dzo się sta­rał spra­wiać wra­że­nie bar­dziej opa­no­wa­nego, niż się czuł.

– Zatrzy­mali je.

Lady Pro­xima kiw­nęła głową.

– A moje fiolki z coaxium? – zapy­tała, a w jej gło­sie poja­wił się ton zwia­stu­jący wybuch wście­kło­ści. Pyta­nie było reto­ryczne; wie­działa, że jej zbiry od razu przy­nio­słyby jej jakie­kol­wiek hiper­pa­liwo, które mógł mieć Han. Ten tylko wzru­szył ramio­nami.

– Je też zatrzy­mali, ale… – dodał, widząc jak Pro­xima nadyma się ze wście­kło­ści. Musiał chwilę się zasta­no­wić, jak dokoń­czyć zda­nie, ale wpadł na pewien pomysł. – …dosta­li­śmy cenną lek­cję. Tym gościom nie wolno ufać. – Uśmiech­nął się, zado­wo­lony, że cała wina spad­nie na człon­ków gangu, któ­rzy go zaata­ko­wali.

Lady Pro­xima pod­nio­sła głos, a wście­kłość zaczęła z niej wypły­wać, tak jak ona sama chwilę wcze­śniej wypły­nęła z sadzawki.

– Ocze­ku­jesz, że uwie­rzę ci, że udało ci się uciec z niczym?

– Cóż… udało mi się uciec z życiem. Myślę, że to cał­kiem sporo – powie­dział, roz­po­ście­ra­jąc ręce na znak, że sam jest skar­bem. Jej małym wojow­ni­czym szczu­ro­ła­pem. – To zna­czy, przy­naj­mniej dla mnie to sporo.

Lady Pro­xima w końcu odwró­ciła od niego wzrok, który teraz spo­czął na Molo­chu. Potrze­bo­wała potwier­dze­nia, że Han wró­cił z pustymi rękoma.

Znie­na­wi­dzony przez chło­paka Grin­da­lid zro­bił krok do przodu i odchrząk­nął.

– Nie miał nic przy sobie – powie­dział i jesz­cze raz pokle­pał kie­sze­nie Hana, udo­wad­nia­jąc, że są puste.

Cier­pli­wość Lady Pro­ximy była na wyczer­pa­niu. Wład­czyni wypro­sto­wała się i ponow­nie prze­mó­wiła.

– Powie­rzy­łam ci jedno pro­ste zada­nie, a wszystko, co sły­szę, to wymówki!

W śród­pier­siu Hana eks­plo­do­wał nie­sa­mo­wity ból, gdy Rebolt ude­rzył go w żołą­dek pałką. Pochy­lił się do przodu i spró­bo­wał zwal­czyć nagły atak mdło­ści. Jego skrę­cona z bólu prze­pona zako­mu­ni­ko­wała, że nie podoba się jej obry­wa­nie dwa razy z taką siłą w ciągu godziny. Han nawet nie widział, żeby Pro­xima dawała roz­kaz ude­rze­nia go. Wszystko wska­zy­wało na to, że Rebolt sam zde­cy­do­wał się wymie­rzyć cios. „Rebolt po raz pierw­szy w życiu wyka­zał się ini­cja­tywą. Trzeba mu pogra­tu­lo­wać”, pomy­ślał Han.

Naj­pierw padł na kolana, a chwilę potem na wszyst­kie cztery koń­czyny, w kałużę szlamu. Jeden z jego pal­ców zakli­no­wał się pomię­dzy dwoma kamie­niami, dzięki czemu na chwilę zapo­mniał o bólu. Wycią­gnął go i posta­rał się odzy­skać oddech.

Lady Pro­xima mówiła dalej, zwra­ca­jąc się do zebra­nego tłumu.

– Patrz­cie uważ­nie, dzieci. Daję wam wszyst­kim moją miłość i ochronę. To samo dosta­wał Han od chwili, w któ­rej prze­kro­czył próg mojego domu. Muszą być jed­nak jakieś kon­se­kwen­cje nie­po­słu­szeń­stwa. W prze­ciw­nym wypadku nie wycią­gnie­cie żad­nej lek­cji i ni­gdy się niczego nie nauczy­cie.

Han dostrzegł w tłu­mie Qi’rę. Stała z tyłu i obser­wo­wała go z kamienną twa­rzą. Nie mógł nic odczy­tać z jej oczu, lecz została. Nie opu­ściła go i tyle mu wystar­czyło.

Rebolt ude­rzył go ponow­nie, tym razem w plecy, przez co pra­wie wpadł twa­rzą do wody. Z tru­dem udało mu się pod­nieść głowę i spoj­rzeć na Lady Pro­ximę, która z satys­fak­cją przy­glą­dała się, jak jest okła­dany przez jej zbira.

Han miał dość obry­wa­nia jak na jeden dzień. Splu­nął krwią w śmier­dzącą kałużę.

– Wiesz co? – zapy­tał. – Nie sądzę, bym kie­dy­kol­wiek się nauczył.

Szka­radna twarz Lady Pro­ximy wykrę­ciła się jak blada pięść.

– Coś ty powie­dział?

Han pod­niósł się z kolan, w końcu odzy­sku­jąc oddech.

– Powie­dzia­łem…

Rebolt zde­cy­do­wał się wtedy wyka­zać jesz­cze więk­szą ini­cja­tywą niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej i zamach­nął się na niego po raz trzeci, tym razem celu­jąc w jego głowę. Han jed­nak zła­pał pałkę w swoje mokre dło­nie i wyrwał ją z rąk zbira. Odwró­cił się i pod­niósł na nogi. Teraz to on miał broń. Cudowny widok nie­do­wie­rza­nia na twa­rzy chło­paka, tuż przed tym, jak Han ude­rzył go pałką, pozo­sta­nie z nim na długi czas.

– … że następ­nym razem, kiedy ktoś mnie ude­rzy, to mu oddam – powie­dział. Skoń­czył z wszel­kimi pozo­rami płasz­cze­nia się i bycia bier­nym wobec agre­sji. Miał wszyst­kiego ser­decz­nie dość.

Lady Pro­xima ryk­nęła z wście­kło­ści i zanim Hanowi udało się zadać kilka zasłu­żo­nych cio­sów Rebol­towi, zna­lazł się na celow­niku bla­stera Molo­cha.

– Cie­kawe, co zro­bisz, gdy cię zastrzelę – powie­dział, a Hanowi pierw­szy raz zabra­kło cię­tej ripo­sty. Palec Molo­cha zaci­snął się na spu­ście, a chło­pak przy­go­to­wał się na przy­ję­cie gorą­cego ognia z bla­stera. Nagle na lufie spo­częła deli­katna dłoń i odsu­nęła ją ostroż­nie od poobi­ja­nej twa­rzy Hana. Dłoń nale­żała do Qi’ry.

– Pocze­kaj. Nie rób tego – popro­siła dziew­czyna. Mówiła do Molo­cha, lecz jej oczy były zwró­cone na Lady Pro­ximę.

Wśród szczu­ro­ła­pów roz­szedł się stłu­miony okrzyk zasko­cze­nia. Nie zda­rzało się, żeby ktoś otwar­cie prze­ciw­sta­wiał się ich kró­lo­wej. Nawet Moloch nie był pewien, co robić. Wszy­scy spoj­rzeli z ocze­ki­wa­niem na Lady Pro­ximę.

Przy­wód­czyni Bia­łych Roba­ków spoj­rzała w dół, na kolejną iry­tu­jącą istotę, z uśmie­chem. Nie było jed­nak w tym gry­ma­sie niczego dobrego, ale Han wie­dział, że Pro­xima miała sła­bość do dziew­czyny.

– Qi’ra, ty biedna, zagu­biona istoto. Pamię­tasz jesz­cze silos? Wycią­gnę­li­śmy cię z tego pie­kła i dali­śmy dom. Nie odrzu­caj tego dla Hana. Nie jest tego wart.

Han już chciał się wtrą­cić, że jest prze­cież sporo wart, ale uznał, że to sprawa pomię­dzy Qi’rą i Pro­ximą. Uznał, że roz­sąd­niej będzie trzy­mać z dala od tej roz­mowy.

Qi’ra poło­żyła mu rękę na ramie­niu, poka­zu­jąc wszyst­kim, że stoi po jego stro­nie.

– Jest na pewno wart wię­cej żywy niż mar­twy. Odpra­cuje wszystko, co stra­cił na tej trans­ak­cji. I to z nawiązką! Wyna­gro­dzimy ci to.

Moloch się roze­śmiał. Qi’ra wciąż trzy­mała rękę na lufie jego bla­stera.

– Coaxium jest może i cenne, ale szczu­ro­łapy tanie.

Zebrane wokół nich dzieci zaczęły przy­ta­ki­wać. Od małego wbi­jano im pał­kami do głów, że dla ich opie­ku­nów ich życia nie mają naj­mniej­szej war­to­ści. Jedy­nie kil­koro z nich wyraź­nie spo­chmur­niało albo się roz­zło­ściło. To te dzieci miały szansę kie­dyś się wyrwać z tego świata.

Lady Pro­xima przy­tak­nęła Molo­chowi.

– Jest już za późno na tar­go­wa­nie się. Nie mam wyboru, muszę go zabić. – Spoj­rzała na Qi’rę i dodała z zasta­no­wie­niem. – A cie­bie może sprze­dam. Możesz wciąż być warta kilka kre­dy­tów.

Qi’ra już otwo­rzyła usta, by powie­dzieć coś, czego nie będzie mogła cof­nąć, lecz Han wyko­rzy­stał oka­zję, żeby unieść coś nad głowę.

– Dobra, wszy­scy mają się cof­nąć! – krzyk­nął.

Potrzą­snął czymś, co trzy­mał w dłoni.

Wszy­scy wokół wyco­fali się, zda­jąc sobie sprawę z tego, jak wiele róż­no­rod­nych broni można było z łatwo­ścią ukryć. Jed­nakże wszy­scy powinni byli też pamię­tać, że Han został dokład­nie prze­szu­kany.

Nie­stety, Lady Pro­xima o tym pamię­tała. Nawet nie drgnęła.

– Co to ma niby być?

– Deto­na­tor ter­miczny – odpo­wie­dział pew­nym i sil­nym gło­sem. Prze­su­nął kciuk i wydał z sie­bie led­wie sły­szalny odgłos klik­nię­cia. – Wła­śnie go uzbro­iłem.

Lady Pro­xima w ogóle nie kupiła for­telu i skrzy­żo­wała swoje nie­do­mi­nu­jące ramiona.

– To kamień.

Han moc­niej ści­snął swój kamień.

– Wcale że nie.

Lady Pro­xima zadrżała ze zło­ści w swo­jej sadzawce, tra­cąc cier­pli­wość.

– Wła­śnie, że tak! Cmok­ną­łeś ustami! Tylko na tyle cię stać, dziecko?

– Pro­szę, powiedz, że to nie jest twój plan – powie­działa cicho Qi’ra.

Han zro­bił jedyną rzecz, jaka mu przy­szła do głowy.

– Nie – odpo­wie­dział – ale to jest! – Rzu­cił kamie­niem w jedno z przy­ciem­nio­nych okien.

Kawa­łek skały poszy­bo­wał wysoko w górę i prze­bił się przez okno z miłym dla ucha brzdę­kiem. Czarne odłamki posy­pały się na kil­koro szczu­ro­ła­pów poni­żej. Roz­pierz­chli się, krzy­cząc z zasko­cze­nia i bólu, ale ich krzyki nie mogły się jed­nak rów­nać z rykiem, jaki wydała z sie­bie Lady Pro­xima.

Od czasu, kiedy Han wszedł do tuneli, słońce zdą­żyło wzejść wysoko i oświe­tlało już w pełni szare mia­sto. Pro­mie­nie dotarły także do slum­sów. Bez osłony w postaci przy­ciem­nio­nych szyb świa­tło wlało się też do pomiesz­cze­nia, które nie widziało go od lat, i oświe­tliło Lady Pro­ximę niczym aure­ola.

Jej biała grin­da­lidzka skóra natych­miast pokryła się pęche­rzami, które zaczęły skwier­czeć, pękać i sączyć ropę. Ten sam los spo­tkał pobra­tym­ców wład­czyni, z wyjąt­kiem tych, któ­rzy mieli na sobie kom­bi­ne­zony ochronne. Pro­xima ryk­nęła z bólu gło­śniej, niż Han kie­dy­kol­wiek sły­szał, wiła się i pró­bo­wała zna­leźć ochronę przed świa­tłem parzą­cym jej skórę. W końcu zanur­ko­wała w rdza­wej wodzie, szu­ka­jąc ratunku w ciem­no­ści sadzawki. Pozo­sta­wiła za sobą jedy­nie białą krew, która wciąż świe­ciła na powierzchni ciem­nej wody.

Smród pie­czo­nych Grin­da­li­dów był czymś, czego Han miał nadzieję ni­gdy wię­cej nie poczuć. Zapach draż­nił jego nos, ale zakasz­lał tylko raz i zła­pał Qi’rę za rękę. Nie inte­re­so­wało go, kto jesz­cze jest ranny. Po pro­stu zaczęli biec.

Roz­dział trzeci

Z początku Qi’ra pomy­ślała, że poszczę­ściło się im i nikt ich nie śle­dził. Szczury były zbyt prze­stra­szone, a Grin­da­li­do­wie, któ­rzy unik­nęli popa­rzeń, zbyt zajęci opa­try­wa­niem ran swo­jej pani i towa­rzy­szy. Pomiesz­cze­nie wypeł­niło świa­tło, które zra­niło więk­szość foto­fo­bicz­nych stwo­rzeń.

Z wyjąt­kiem Rebolta, który był czło­wie­kiem, oraz Molo­cha, który w mgnie­niu oka akty­wo­wał swoją maskę ochronną i zasło­nił twarz. Obaj chcieli dopaść i zabić Hana i Qi’rę. Jeżeli zdra­dzi­łeś Białe Robaki, tak jak oni to zro­bili, to nie mogłeś ocze­ki­wać lito­ści. Nikt, kto kie­dy­kol­wiek zra­nił ich Lady, nie uszedł z życiem.

– Zosta­łaś – stwier­dził Han i spoj­rzał na Qi’rę z uśmie­chem.

Prze­pchnęli się obok mło­dego szczura, który szedł przez tunele i liczył swój zaro­bek. Był kom­plet­nie nie­świa­domy cha­osu, który zaist­niał wokół Lady Pro­ximy. Posłał za nimi wiązkę prze­kleństw, kiedy go potrą­cili i upu­ścił wszyst­kie rze­czy, które ukradł tej nocy.

– Tak – odpo­wie­działa Qi’ra. – i zaczy­nam się zasta­na­wiać, czy to było roz­sądne. Masz jakiś plan ucieczki?

– Oczy­wi­ście, że mam.

– Coś kon­kret­nego czy po pro­stu pobie­gniemy do skra­dzio­nego śmi­ga­cza, który nas stąd zabie­rze?

– Jak ty mnie dobrze znasz – odpo­wie­dział i puścił do niej oko.

Tym razem nie mieli czasu iść okrężną drogą albo skra­dać się przez tunele. Skie­ro­wali się pro­sto do zewnętrz­nych drzwi, przy któ­rych stał straż­nik Syke, i ode­pchnęli go na bok. Syke wraz z Rebol­tem opie­ko­wali się masyw­nymi, bia­łymi oga­rami, które ata­ko­wały czę­sto z taką zawzię­to­ścią, że nie­kiedy tra­ciły przy tym zęby. A te bez pro­blemu odra­stały, tak jakby zwie­rzęta te same w sobie nie były wystar­cza­jąco prze­ra­ża­jące.

Ogar Syke’a, który spał na ziemi obok niego, prze­bu­dził się i zaczął za nimi szcze­kać, ale Qi’ra zatrza­snęła drzwi, nim któ­ryś z nich mógł zare­ago­wać, i, żeby spo­wol­nić pościg, zablo­ko­wała je beczką. Cokol­wiek w niej było, wylało się na zie­mię. Dziew­czyna miała nadzieję, że okropny zapach wystar­czy, by zmy­lić nosy oga­rów.

Han wska­zał pal­cem na śmi­gacz, który był ewi­dent­nie kra­dziony. Nikt ni­gdy nie widział nic tak ład­nego w tej oko­licy. Miał inten­syw­nie fio­le­towy, nie­mal nie­bie­ski lakier, i był nie­ozna­ko­wany. Qi’ra chciała zapy­tać, jak Hanowi udało się zwi­nąć takie cacko sprzed nosa Kilmo, lecz usły­szała za sobą war­cze­nie oga­rów. Zde­cy­do­wała, że zostawi pyta­nia na póź­niej, i wsko­czyła do środka.

Musnęła ręką deskę roz­dziel­czą, pra­wie ją głasz­cząc.

– M-68. Nie­źle.

– Klasa, nie?

– Podoba mi się, ale wiesz, że praw­do­po­dob­nie będziemy musieli go sprze­dać, prawda?

Han włą­czył sil­nik i skrzy­wił się, jakby tra­fiła go pro­sto w serce, ale nie zapro­te­sto­wał. Dwa miej­sca na statku poza pla­netę będą wystar­cza­jąco dro­gie, a dodat­kowy koszt trans­portu pojazdu nie wcho­dził w grę, jeżeli pie­nią­dze miały im star­czyć na prze­ży­cie w miej­scu, w któ­rym wylą­dują, gdzie­kol­wiek to będzie.

Qi’ra zoba­czyła złote kości zwi­sa­jące z przed­niej szyby i uśmiech­nęła się.

– Cieszmy się nim, póki możemy – powie­działa, a Han wci­snął pedał gazu. Śmi­gacz obró­cił się o sto osiem­dzie­siąt stopni i wystrze­lił do przodu, wgnia­ta­jąc ich w sie­dze­nia. Krzyki i uja­da­nie oga­rów za nimi powoli zni­kały, aż w końcu uci­chły na dobre. Zaczęli krzy­czeć z rado­ści, czu­jąc już zwy­cię­stwo, lecz ich okrzyki nik­nęły na wie­trze.

– Z kosmo­dromu Coro­netu odla­tuje gwiezdny linio­wiec, pole­cimy nim – powie­dział Han, pró­bu­jąc prze­krzy­czeć har­mi­der sil­ni­ków. – Na bramce damy w łapę komu trzeba.

Dobrze. Mieli teraz cel. Qi’ra była szcze­rze zdzi­wiona tym, jak bar­dzo Han myślał z wyprze­dze­niem.

Wycią­gnęła fiolkę z kie­szeni i zba­dała ją, obra­ca­jąc w pal­cach. Trudno było uwie­rzyć, że coś tak małego było warte tyle pie­nię­dzy.

– Będzie musiało wystar­czyć na przej­ście impe­rial­nego punktu kon­tro­l­nego bez czi­pów iden­ty­fi­ka­cyj­nych – powie­działa, zaczy­na­jąc wąt­pić w pomyśl­ność planu.

Han prych­nął śmie­chem.

– Żar­tu­jesz sobie? To prze­two­rzone coaxium kate­go­rii „A”. Jest warte przy­naj­mniej sie­dem­set kre­dy­tów. – Uśmiech­nął się, znów zaro­zu­miały i pewny sie­bie.

Zer­k­nęła na niego z boku.

– Mówi­łeś, że pięć­set lub sześć­set – przy­po­mniała mu. – Ile jest w końcu warte?

Han wzru­szył ramio­nami. Ni­gdy nie miał głowy do dokład­nych pomia­rów. W duszy był już daleko stąd, nawet gdy wymi­jał śmi­ga­czem śmieci, inne pojazdy i dro­idy sto­jące im na dro­dze.

– Gdy tylko przej­dziemy na drugą stronę, będziemy wolni. – Wypo­wia­dał te słowa takim tonem, jakby były cen­nymi klej­no­tami na końcu jego języka. – Zostanę pilo­tem.

Qi’ra przy­tak­nęła, podej­mu­jąc wątek.

– Zdo­bę­dziemy wła­sny sta­tek i pole­cimy, dokąd­kol­wiek tylko zechcemy. Nikt nie będzie nam roz­ka­zy­wał ani nami pomia­tał. Ni­gdy…

– Ni­gdy wię­cej! – dokoń­czył Han, po czym skrę­cił ostro w lewo. Led­wie minął dro­ida pro­to­ko­lar­nego, który krzy­czał coś z dez­apro­batą, gdy zosta­wiali go w tuma­nach kurzu.

– Ni­gdy wię­cej – powtó­rzyła Qi’ra i uśmiech­nęła się do swo­jego towa­rzy­sza. Poca­łu­nek w tune­lach wziął się z impulsu. Zawsze żyli chwilą, lecz teraz może w końcu będą mogli wraz z Hanem zacząć myśleć o przy­szło­ści. Jego zawa­diacki uśmiech zro­bił się szer­szy i przez chwilę wyglą­dał na naprawdę szczę­śli­wego.

Wtedy nagle w tył ich pojazdu ude­rzyła śmi­go­cię­ża­rówka Molo­cha.

– Cho­lera! – wymam­ro­tał Han przez zaci­śnięte zęby. – Myśla­łem, że będziemy mieli tro­chę wię­cej prze­wagi.

Śmi­gacz zako­ły­sał się od ude­rze­nia, nim udało się wyrów­nać lot.

Qi’ra odwró­ciła się w swoim fotelu. Jej ciemne włosy powie­wały na wie­trze, zasła­nia­jąc jej twarz.

– To Moloch! – zawo­łała. – Gazu!

Moloch, Rebolt i Syke sie­dzieli w zmo­dy­fi­ko­wa­nej śmi­go­cię­ża­rówce, która czę­sto wyma­gała napraw. Pojazd może i nie miał naj­lep­szego przy­spie­sze­nia, ale jego gene­ra­tor anty­gra­wi­ta­cyjny był o wiele moc­niej­szy od tego mon­to­wa­nego w fabrycz­nych śmi­ga­czach. Z pew­no­ścią potra­fił nie­źle dać popa­lić, gdy osią­gnął pełną pręd­kość.

Han doci­snął pedał gazu, ale droga roz­sze­rzyła się i Moloch szybko zna­lazł się na wyso­ko­ści ich śmi­ga­cza. Oprócz zmo­dy­fi­ko­wa­nia sil­nika gang­ster wzbo­ga­cił też pojazd o klatki dla oga­rów, które w tej chwili zna­lazły się na wyso­ko­ści głowy Hana. Bestie szcze­kały i ska­kały na kraty, pró­bu­jąc go dorwać. Moloch krzy­czał coś do ucie­ki­nie­rów, ale wiatr i uja­da­nie oga­rów go zagłu­szały. Grin­da­lid stuk­nął ich pojazd jesz­cze raz, przez co M-68 prze­su­nął się na bok. Han zaklął i moc­niej chwy­cił za stery. Jego pojazd był prze­zna­czony do wyści­gów ulicz­nych, a nie zawo­dów w roz­bi­ja­niu pojaz­dów. Rozej­rzał się za miej­scem, gdzie mógłby zgu­bić Molo­cha.

Skrę­cił w cia­sną uliczkę pełną skrzyń i maszyn. Pomy­ślał, że będzie to ide­alna droga, by zgu­bić wielką cię­ża­rówkę, która led­wie mogła się tam zmie­ścić. Zaczy­nali zwięk­szać odle­głość od ści­ga­ją­cego ich pojazdu, dopóki nie zain­te­re­so­wał się nimi impe­rialny żoł­nierz miej­skiego zwiadu, któ­rego minęli z ogromną pręd­ko­ścią.

Fart Hana był już u kresu wyczer­pa­nia, ale na szczę­ście wie­dział, jak pora­dzić sobie z żoł­nie­rzami zwiadu. Impe­rialni chcieli cię tylko aresz­to­wać, z kolei zbiry pokroju Molo­cha i Kilma – woleli zabić.

Nic im nie będzie.

Obej­rzał się za sie­bie, zaraz po tym, jak minęli żoł­nie­rza. Miał nadzieję, że ban­dyci go nie zauważą. Nie­stety, nic z tego i od teraz wraz z Qi’rą mieli już dwa ogony. Han był cał­ko­wi­cie pewien, że uda mu się zgu­bić śmi­go­cię­ża­rówkę, jed­nak zwinny sku­ter patro­lowy był już zupeł­nie inną histo­rią.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki