Grzeczni chłopcy nie kradną staników - Lauren Price - ebook + audiobook + książka

Grzeczni chłopcy nie kradną staników ebook

Price Lauren

0,0
39,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Życie Riley Greene było do bólu normalne. Dziewczyna trzymała się na uboczu i nie była zbyt popularna w szkolnej społeczności. Miała mamę, brata i najlepszą przyjaciółkę - i właściwie było jej z tym dobrze. Jednak ten spokój któregoś dnia został zakłócony. Do pustego domu obok wprowadziła się kobieta z dwójką dzieci. Córeczka była uroczym szkrabem, a syn... cóż. Syn był ponętnym ciachem o kobaltowych oczach i po męsku zarysowanej szczęce.

Riley ucieszyła się z nowego sąsiedztwa, głównie ze względu na mamę, której brakowało towarzystwa do pogaduszek. Co do chłopaka - nie robiła sobie nadziei. W końcu dla przystojniaków od zawsze była przeźroczysta. Tym razem jednak została zauważona, choć raczej nie w taki sposób, jakiego mogłaby sobie życzyć. Alec Wilde, bo tak się nazywał młody sąsiad, włamał się przez okno do pokoju Riley już pierwszej nocy. Ukradł jej stanik, aby wygrać - jak za chwilę wyjaśnił - zakład z kumplami. Nie przypuszczał, że dziewczyna postanowi się odegrać...

I tak zaczęła się wojna podjazdowa. Żadne - ani Riley, ani Alec - nie chciało uznać swojej porażki. Tymczasem w ferworze wzajemnych psikusów zaczęło między nimi iskrzyć. Mimo to zabawa w podchody trwała w najlepsze. Riley zaczęła dostrzegać w Alecu kogoś więcej niż tylko dokuczliwego sąsiada, wiedziała jednak, że nie przebije się przez psoty i dowcipy. Zresztą na nic więcej nie miała szans, prawda?

Nie kradnij staników nowej sąsiadce!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 388

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AmeliaG2010

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, humorystycznie napisana książka. Naprawdę nie można oderwać się od lektury, a jeśli dodatkowo ktoś lubi dużo humoru połączonego z miłością, to zdecydowanie to książka dla niego. Polecam :)
00

Popularność



Podobne


Lauren Price

Grzeczni chłopcy nie kradną staników

Przekład: Tomasz F. Misiorek

Tytuł oryginału: A Bad Boy Stole My Bra

Tłumaczenie: Tomasz F. Misiorek

Projekt okładki: Justyna Sieprawska Materiały graficzne na okładce zostały wykorzystane za zgodą Shutterstock Images LLC.

ISBN: 978-83-283-8250-3

Copyright © Lauren Price 2018. All rights reserved.

No part of this publication may be reproduced, stored in a retrieval system, or transmitted in any form, or by any means, electronic, mechanical, photocopying, recording or otherwise, without permission in writing from the publisher.

Polish edition copyright © 2022 by Helion S.A. All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttp://beya.pl/user/opinie/grzchl_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected]: http://beya.pl

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Grzeczni chłopcy nie kradną staników

„Słodka, zabawna i zaskakująco serdeczna… Pomijając stanikową kleptomanię (no ja piórkuję, o co tu chodzi?), nastoletnia ja zabiłaby, żeby mieszkać obok Aleca Wilde’a”.

Eleanor Wood, autorka Becoming Betty

„Czytanie tej książki to czysta przyjemność. Jest mądra, zabawna i bardzo fajna!”

Katy Birchall, autorka serii The It Girl

„Ciepła, zabawna i naprawdę słodka, ta książka sprawi, że się roześmiejesz, zawstydzisz… i będziesz trzymała kciuki za Riley od początku do samego końca”.

Maggie Harcourt, autorka Unconventional

Dla wszystkich moich czytelniczek na Wattpadzie, dziękuję, że we mnie wierzyłyście.

1 Mario znowu wygrywa

— Mario znowu wygrywa!

Gdy wpadająca w ucho, powtarzana w kółko muzyczka ucichła i ekran pociemniał, odłożyłam kontroler na kolana w geście porażki. Może to panujący w pokoju zaduch, a może to, że był to już dziś nasz szósty turniej, ale przegrałam pierwszy wyścig w Mario Kart od miesięcy… z moim ośmioletnim bratem. Zmrużonymi oczami patrzyłam, jak Jack skacze po pokoju w tańcu zwycięstwa, podciągając koszulkę nad głowę i obnażając bladą klatkę piersiową. Serio, co jest z chłopakami, że zdejmują koszulkę, gdy coś im się uda wygrać? To jakiś animalistyczny pokaz dominacji, który wziął się od naszych małpich przodków. Na myśl o tym nie potrafiłam powstrzymać rozbawionego parsknięcia. Mały tak lubi się popisywać. Znienacka złapałam go pod boki i przewróciłam, żeby wyłaskotać.

— Chciałbyś, małpiszonie — prychnęłam. — Oboje wiemy, że za poprzednimi razami to ja skopałam ci tyłek.

Jack wykręcił się z mojego uchwytu i zmroził spojrzeniem, opuszczając koszulkę. Nie znosił, gdy go łaskotałam.

— Małpiszonie? Pokonałem cię, grając Mario, a nie Donkey Kongiem.

Byłam o wiele zbyt leniwa na to, by objaśniać mu swoje procesy myślowe, więc po prostu przewróciłam oczami.

— Riley, czy możesz tu podejść? — zawołała z dołu mama. Gdyby nie to, że ton jej głosu był wyjątkowo naglący, pewnie zrobiłabym scenę, pytając, czy zamiast tego ona nie może przejść się na górę do mnie, ale brzmiała tak, jakby coś ją wyjątkowo podekscytowało. Była w jej głosie nuta ożywienia, której od jakiegoś czasu już nie słyszałam, a która mnie zaintrygowała.

Zamiast wyartykułować protest na cały głos, wymamrotałam go tylko po cichu, zwiesiłam nogi z worka-pufy i rzuciłam Jackowi ostrzegawcze spojrzenie wraz z przekazem podprogowym, który mówił: „Zamachnij się na moje siedzisko, a ja zamachnę się na twoje życie”. Oczywiście siedział już na nim, zanim zdołałam dojść do drzwi. Och, jak tęskniłam za czasami, kiedy jeszcze choć trochę mogłam nim porządzić.

Gdy weszłam do kuchni, uderzyły mnie rozkoszne zapachy sygnalizujące, że mama postanowiła coś upiec: babeczki i kawa, dokładnie tak jak w Starbucksie, tylko o wiele bardziej po domowemu. To było coś, czego nie czułam już od jakiegoś czasu i mój foch wywołany tym, że musiałam zejść po schodach na dół, zniknął w jednej chwili odegnany precz przez słodki aromat nostalgii. Gdy zobaczyłam, jak mama stoi w fartuchu za kuchennym blatem, nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Spojrzała na mnie i odruchowo strzepała ręce. W lokach na jej głowie dostrzegłam ślady lukru.

— Podejdź tu i popatrz — powiedziała, przywołując mnie gestem i porzucając na wpół pokryte lukrem babeczki. Skierowała się do kuchennego okna i odsunęła kraciaste zasłony, tylko troszeczkę, tak, bym mogła wyjrzeć. Rzucając jej zdziwione spojrzenie i zastanawiając się, czy tu chodzi o nowe geranium, które kupiła wczoraj, przytknęłam twarz do okna i spojrzałam na podjazd sąsiedniego domu. Oczekiwałam rośliny w doniczce, więc to, co zobaczyłam zamiast niej, bardzo mnie zdziwiło.

Mieliśmy nowych sąsiadów.

Zaraz obok, pod domem, który od pół roku stał pusty, zaparkowana była ciężarówka należąca do firmy przeprowadzkowej. Zielony olbrzym rzucał cień na mniejszy samochód stojący obok i moje brwi uniosły się aż na czoło, gdy zobaczyłam rodzinę wychodzącą z pojazdu. Najpierw wysiadła kobieta, po czym sięgnęła na tylne siedzenie i wyciągnęła stamtąd małą dziewczynkę. Ciemne loki nieznajomej były zebrane i złapane spinką, a jej rysy były kobiece i delikatne. Fajnie, że przeprowadza się do nas ktoś mniej więcej w wieku mamy — zdecydowanie przyda się jej sąsiadka, z którą mogłaby porozmawiać. Dziewczynka, która znalazła się na rękach brunetki, miała może cztery albo pięć lat, najśliczniejszą buzię, jaką kiedykolwiek oglądały moje oczy, i dwie ciemne kitki po bokach głowy. Urocze.

Nie wiedziałam, kogo spodziewałam się zobaczyć wysiadającego z auta w następnej kolejności, ale zdecydowanie nie był to ponętny chłopak o chmurnym spojrzeniu, który nagle się pojawił. Wyglądał mniej więcej na mój wiek i z tego, co mogłam ocenić na podstawie jego kruczoczarnej czupryny i linii szczęki… był ciachem. Nie miałam najmniejszej wątpliwości, że rzuci się na niego cała żeńska populacja szkoły. Jeśli chodzi o „ciacha”, to jestem kimś w rodzaju szkolnej pustelnicy patrzącej na nie z daleka, więc fakt posiadania atrakcyjnego osobnika płci męskiej na sąsiedniej posesji całkowicie wystarczył, by zaczęło kręcić mi się w głowie.

Odsunęłam zasłonę jeszcze o kawałek, ale ku mojemu absolutnemu przerażeniu ruch ten przyciągnął uwagę chłopaka. Jego oczy spotkały się z moimi i wiedział już, że się na nich gapię. Och. Odskoczyłam szybko od okna, wpadając na mamę. Już czułam, jak policzki zalewają mi się czerwienią. Pewnie pomyślał sobie, że jestem okropną dziwaczką. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, gdy już odzyskałam spokój ducha na tyle, by znowu spojrzeć, nie wydawał się w żaden sposób poruszony. Raczej znudzony, co dodało mi śmiałości.

Bojąc się ponownego bycia przyłapaną, odsunęłam się od okna (tym razem na dobre) i szczelnie zasunęłam zasłony. Pojawienie się nowych sąsiadów było tylko kwestią czasu, zdawałam sobie z tego sprawę, ale i tak była to niespodzianka. Sąsiedni dom był dość duży — piętrowy, pomalowany na jasny kolor dom jednorodzinny z gankiem i nieco zdziczałym ogródkiem. Już całkiem przyzwyczaiłam się do tego, że nikt tam nie mieszka, i zdecydowanie nie spodziewałam się, że wprowadzi się tam ktoś w moim wieku. Mama zachichotała na widok mojej miny i odrzuciła mi moje długie włosy na plecy. To, że była taka podekscytowana, to był miód na moje serce.

— No i co o tym sądzisz? — zapytała. — Nowi sąsiedzi!

Uśmiechnęłam się półgębkiem, kierując się w stronę lodówki. — Nie widziałam ich dotąd w Lindale. Muszą być w mieście nowi.

Lindale jest jednym z tych niewielkich, dobrze utrzymanych miast, gdzie większość ludzi zna się nawzajem i silne jest poczucie lokalnej dumy. Mamy szkoły wszystkich stopni, mnóstwo zbiórek dobroczynnych, a ze wszystkich stron (nie licząc strony morza) otacza nas (jak to w Oregonie) gęsty las.

Przebiegłam oczami po półkach lodówki, ale spotkało mnie rozczarowanie. — Nie ma soku pomarańczowego — mruknęłam, spoglądając na pozostałości jedzenia. Była tam tylko szynka w cieniutkich jak papier plasterkach, woda smakowa i stara sałata. Niewiele mogłam z tego wyczarować.

Mama wzruszyła ramionami w odpowiedzi i odgoniła moją rękę, gdy sięgnęłam po babeczkę.

— Musimy wybrać się na zakupy, mamo — narzekałam. — W tym domu nie ma pożywienia!

— Zamówienie przyjdzie później!

Pokazała mi język i zostałam zupełnie rozbrojona tym prostym gestem, którego nie widziałam u niej od tak dawna. Wyglądało na to, że dziś miała naprawdę dobry dzień. Jesteśmy do siebie z mamą podobne pod więcej niż kilkoma względami. Nie tylko wyglądamy niemal tak samo (mamy jasną skórę i ciemnoblond loki), ale obie jesteśmy sarkastyczne i lubimy żarty, szczególnie te wyjątkowo dziwaczne. Ostatnio mama pokazuje swoją dziwną stronę, tylko gdy jest w dobrym nastroju, więc gdy to się dzieje, jest tym bardziej wyjątkowe.

— Czyli uznałaś, że dziś jest dobry dzień na wypieki? — zapytałam, spoglądając jej przez ramię, gdy pokrywała babeczki lukrem.

Jej dłoń drgnęła lekko, gdy usłyszała moje pytanie, po czym potwierdziła skinieniem głowy. — Brakowało mi tego. Uznałam, że nie mogę się bez końca nad sobą użalać. — Spojrzała na mnie z niewielkim uśmiechem.

— I dobrze! — powiedziałam. — Kocham cię. Idę na górę, pouczyć się trochę. — Minęłam ją i złapałam lizaka ze słoika ze słodyczami, gdy poczułam, że w mojej kieszeni wibruje telefon. Uśmiechnęłam się wesoło, gdy zobaczyłam na ekranie wyjątkowo nieudane zdjęcie Violet, pokazujące się zawsze, gdy dzwoniła. Wypracowałyśmy między sobą osobliwy sposób odbierania telefonów. Wymyślenie powitania przed odebraniem połączenia zajęło mi tylko chwilkę.

— Tampony Tampax, gdy krew cię zalewa. Czym możemy służyć?

— To nie czas na heheszki, Riley! — odpowiedziała Violet dramatycznym szeptem. Właśnie wtedy przypomniałam sobie, że była na randce w ciemno. Wiedząc, jak wybredna jest przy wyborze chłopców, uznałam, że chyba nie idzie najlepiej. — Ukrywam się właśnie w damskiej toalecie. Głupi okres musiał się pojawić akurat dziś, gdy mam na sobie białe dżinsy! Poza tym on zachowuje się przy stole jak ostatnia świnia. Całą mnie oblał wodą!

— Dobra — parsknęłam na moją ekscentryczną najlepszą przyjaciółkę. — Wysusz się trochę. Jeśli masz kurtkę, zwiąż ją wokół bioder i powiedz gościowi, że rozbolał cię brzuch, czy coś. Jeśli ma choć pół mózgu, odwiezie cię do domu.

Violet wymamrotała aprobatę dla mojego planu i usłyszałam, jak walczy z kurtką, umieszczając ją na biodrach.

— Dzięki za duchowe wsparcie — westchnęła wdzięcznie. — I hej, fajne przywitanie. Muszę tam wrócić, zanim zacznie się o mnie martwić. Wyślesz mi później wiadomość?

— Wyślę — obiecałam i rozłączyłam się.

Byłyśmy z Violet najlepszymi przyjaciółkami od samego początku pierwszej klasy liceum. Siedziałyśmy obok siebie na naszych pierwszych zajęciach z matmy, gdy przywaliła mięśniakowi za to, że nabijał się z jej farbowanych na czerwono włosów. Od tej chwili zaczęłam szanować ją za zadziorny charakter. W przeciwieństwie do mnie była wygadana, pewna siebie i nie wstydziła się być sobą. Miała magnetyczny urok. Ja z kolei byłam postrzegana trochę jako dziwadło. Jako osoba nieco społecznie upośledzona, przyjęłam rolę doradzania jej z drugiej linii, podczas gdy to ona stawała twarzą w twarz z grozą interakcji społecznych.

Poszłam na górę prosto do mojego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Moja sypialnia była moją twierdzą. Nie była szczególnie elegancko czy wysmakowanie urządzona, ale miała swój wiejski styl i czułam się w niej jak w domu. Jedna ze ścian cała była zalepiona plakatami zespołów muzycznych i postaci z telewizji. Wszystko w tym pokoju, od stosów książek, po chaotyczny zbiór winylowych płyt, mówiło jasno, że mieszka tu introwertyczka, i to było coś, co kochałam. Moja deska i stara gitara stały oparte o szafę, a moje podwójne łóżko z nieodzowną pościelą z motywami z Gwiezdnychwojen jak zwykle w stanie nieładu znajdowało się dokładnie naprzeciw okna. Co zabawne, moje okno było dokładnie naprzeciw okna sąsiedniego domu, dzieliły je zaledwie dwa metry.

Teraz gdy mam sąsiadów.

O cholerka.

Podeszłam na palcach do okna i z ciekawością zajrzałam zza framugi do pokoju naprzeciwko. Jeśli mam takiego pecha, jak zakładałam, że mam, nie mogę ryzykować, że zostanę ponownie przyuważona, jak podpatruję Chłopaka Sąsiadów. No i oczywiście, gdy moje oczy zaczęły badać pokój po drugiej stronie, musiałam powstrzymać jęk. Naturalnie on tam był. Zdaje się, że odtąd moje zasłony będą musiały pozostać zaciągnięte. Odsłoniłam nieco fioletowy materiał, by popatrzeć, jak wypakowuje swoje rzeczy. Choć tyle, że tym razem mnie nie przyłapał. Dopiero teraz z bliska zobaczyłam, jaki tak naprawdę jest atrakcyjny. Miał silną, rzeźbioną szczękę, mocne kości policzkowe i kanciastą, a także, o ile mogę się tak wyrazić, seksowną twarz. Na czoło spadały mu czarne jak atrament loki, a jego oczy były w kolorze ciemnego błękitu.

Odwrócił twarz w drugą stronę i to wyrwało mnie ze stanu oszołomienia, choć wciąż pozostawałam nieco zaskoczona tym, że tak długo się na niego gapiłam. Będę pierwszą, która otwarcie przyzna to, że nie miała dotąd najlepszych doświadczeń z chłopakami, więc zabujanie się w kimś pozostaje dla mnie absolutnie wykluczone. Jak sądziłam, nie było nic złego w tym, że się trochę pogapię, ale na wszelki wypadek zaciągnęłam zasłony i odeszłam od okna, tak dla bezpieczeństwa.

Włączyłam muzykę, usiadłam i zabrałam się do nauki. Moje oceny zaliczyły w ostatnim roku solidny dołek i byłam zdeterminowana, by doprowadzić je do porządku, zanim znajdę się w klasie maturalnej. Nauka była dla mnie sposobem skupiania energii, dzięki niej czułam, że robię ze swoim wolnym czasem coś pożytecznego. Z głośników dobiegała muzyka Twenty One Pilots, a ja kiwałam głową w rytm melodii i wpatrywałam się w równania, aż zaczęło mienić mi się w oczach. Nigdy nie byłam za dobra z matmy, a teraz musiałam się ostro przykładać, żeby w ogóle nadążyć. Za nic nie chciało spływać na mnie żadne olśnienie. Miałam tylko nadzieję, że ta dodatkowa praca za rok będzie widoczna w wynikach moich egzaminów końcowych.

Usłyszałam, jak odezwał się mój telefon. To ponownie była Violet.

Uciekłam z piekielnie złej randki! Wszystko opowiem ci w poniedziałek, ze szczegółami xx

Nie daj się rozkojarzyć telefonowi. No dobra, możesz sprawdzić. A jak już sprawdzisz, to przecież odpowiesz.

Odpisałam szybciutko i wyłączyłam aparat. Bez wątpienia, gdybym tego nie zrobiła, mama weszłaby do mojego pokoju, zobaczyła, jak piszę do Violet, i pomyślałaby, że to właśnie robiłam przez cały ten czas. Mamy w tym związku poważne problemy z zaufaniem — głównie przez to, że kiedy miałam dwanaście lat, namówiła mnie, żebym obcięła się na pazia. I tak, to wyglądało równie źle, jak brzmi, a może nawet gorzej.

Po dobrej godzinie zajmowania się lekcjami nareszcie skończyłam i robiło się już późno. Stłumiłam ziewnięcie i zaczęłam przebierać się do spania, upewniając się, że zasłony są szczelnie zaciągnięte, zanim się rozebrałam. Nie chciałam, żeby Chłopak Sąsiadów miał ekstra atrakcje dzięki temu, że wprowadził się obok. Co zabawne, zależało mi na zrobieniu na nim innego pierwszego wrażenia.

Wślizgnęłam się do łóżka w mojej piżamie i ku swojemu niezadowoleniu zdałam sobie sprawę, że muzyka dochodząca z sąsiedniego domu jest raczej głośna. Z całą pewnością metalowe riffy nie mogły być puszczane przez matkę małego dziecka. Nic z tych rzeczy. Podejrzenie spadało natomiast na chłopaka, którego pokój znajdował się naprzeciw mojego, co też wyjaśniało, dlaczego hałas był szczególnie dotkliwy właśnie dla mnie. Zbyt głośne śmiechy i ciężki rock wskazywały na to, że Pan Sąsiad zaprosił przyjaciół. Nie pomieszkał jeszcze tutaj ani jednego dnia, a już robi imprezę! Jeśli to nie jest znak na przyszłość, to nie wiem, co nim jest.

Westchnęłam sfrustrowana i nakryłam sobie głowę poduszką, próbując zmniejszyć dochodzący hałas, owinęłam się miękką pościelą i miałam nadzieję, że uda mi się zasnąć.

Dwadzieścia minut później sen wciąż nie nadchodził.

Wyglądało na to, że to będzie długa noc.

Poruszyłam się wybudzona przez cichy dźwięk w pobliżu i jęknęłam cicho. Z domu obok wciąż dochodziła głośna muzyka! Co jest, to już dziewczyna nie ma prawa do zdrowego snu? Zamrugawszy, by odzyskać ostrość widzenia, podniosłam się na łokciu i włączyłam lampkę przy łóżku. Światło zalało mój pokój i rozejrzałam się dookoła, a to, co zobaczyłam, sprawiło, że ze zdziwienia opadła mi szczęka.

Z otwartymi szeroko oczami patrzyłam na chłopaka, który wydawał się tak samo sparaliżowany z zaskoczenia jak ja.

Jego oczy wpatrywały się w moje, pełne szoku, i tak patrzyliśmy na siebie przez czas, który wydawał się ciągnąć w nieskończoność. On właśnie wychodził przez okno, sięgając do parapetu po drugiej stronie, a w ręku trzymał mój stanik z Myszką Minnie.

No ja piórkuję.

2 Chodź i weź to

Moim pierwszym odruchem było zareagowanie krzykiem. Niestety, chłopak był krok przede mną. Zanim odzyskałam kontakt z rzeczywistością, on już wychodził przez otwarte okno. Nawet się nie obejrzał, zwinnie pokonując przeszkodę, a mój paraliż zamienił się w mieszaninę wściekłości i dezorientacji.

— Co ty, do diabła ciężkiego, sobie w ogóle wyobrażasz?

Zrzuciłam kołdrę i wyskoczyłam z łóżka, by dopaść go, zanim ucieknie. Na pożegnanie rzucił mi ostatnie, trudne do odczytania spojrzenie, po czym jednym susem pokonał odległość dzielącą oba okna, lądując tak zwinnie, że kot by się nie powstydził. Moje gołe nogi pokryły się gęsią skórką w chłodnym nocnym powietrzu i krzyżując ręce na piersiach odwróciłam się w stronę okna. W pokoju po drugiej stronie znajdowała się grupa chłopców, patrzących na mnie i śmiejących się nieco niepewnie. W słabym świetle lampek trudno było ich rozpoznać, ale wiedziałam, kim byli.

Jeden z chłopaków podszedł do okna i powiew lodowatego powietrza rozwiał jego złote włosy. Dylan Merrick. Był z mojej klasy, choć nigdy tak naprawdę nie rozmawialiśmy. Był jednym z tych typów, którym kontakty społeczne przychodzą bez trudu i których wszyscy uwielbiają. Dylan posłał mi głupkowaty uśmiech, który normalnie w sekundzie roztopiłby serce każdej dziewczyny, w tym i mnie, ale tym razem moja wściekłość była pancerzem pozwalający oprzeć się jego anielskiej urodzie.

— Musisz być naprawdę zdezorientowana — powiedział, patrząc na mieszane uczucia na mojej twarzy.

— Co ty powiesz, Sherlocku — syknęłam. — Możecie mi powiedzieć, co wy, u licha, wyrabiacie? — Czułam się szalenie niekomfortowo, wiedząc, że mój stary, sfatygowany stanik znajduje się w ich pokoju.

Dylan skrzywił się lekko. — To tylko głupi zakład. Nie chcieliśmy cię obudzić.

— On ukradł mój cholerny stanik! — krzyknęłam, zaciskając dłonie w pięści. — Wydaje mu się, że może włamać się do mojego domu w środku nocy i ukraść moją bieliznę dla jakiegoś debilnego zakładu? Nawet go nie znam! — Patrzyłam, jak krzywił się na mój wybuch wściekłości, i nagle zdałam sobie sprawę, jak głośno wrzeszczę. Ale przecież miałam prawo się wściec, nie?

— Przy okazji, bardzo fajny stanik. — Koło Dylana pojawiła się głowa Joego Travisa, wraz z jego rozwichrzoną czupryną i łobuzerskim błyskiem w niebieskich oczach. W szkole średniej w Lindale Joe należał do klasowych klaunów. Jego popularność wzięła się głównie od kawałów, jakie zrobił naszej poprzedniej dyrektorce — posypanie swędzącym proszkiem pach jej swetra, wysmarowanie krzesła klejem i takie tam. Aktualnemu dyrektorowi nie zrobił jeszcze żadnego kawału, ale myślę, że wyczekuje właściwego momentu na atak. Ten gość jest szkolną legendą. Uniósł brwi, okazując fałszywą szczerość. — Dziewczyna, która kocha Disneya. Szanuję.

— Stary. — Dylan spojrzał na niego nieomal boleściwie. — Zamknij się.

Moje policzki zalały się czerwienią. Ze wszystkich rzeczy, ze wszystkich staników świata chłopak musiał ukraść akurat mój stanik z Disneya. Nie żaden ładny. Nie żaden zwyczajny. Rzecz w tym, że stanik z Myszką Minnie już nawet mi się nie podobał, ale był stary, wygodny i za bardzo się do niego przywiązałam, żeby wyrzucić go do śmieci. Co zaskakujące, na tym etapie większość mojej wściekłości uleciała, pozostało zawstydzenie i niewiedza, jak się zachować w takiej sytuacji.

Debilny zakład.

— Planowaliście go chociaż zwrócić?

Dylan miał dziwną minę i popatrywał niepewnie na Chłopaka Sąsiadów, który przez ten cały czas pozostawał osobliwie milczący.

— Wy tak na poważnie? — jęknęłam. Przyszło mi do głowy, żeby do nich przejść przez okno, ale kolejny podmuch lodowatego wiatru przypomniał mi o tym, że mam gołe nogi, a na górze tylko piżamę z Batmanem. Nie miałam szans, by odzyskać swoją własność. Zmrużyłam oczy, wpatrując się w sąsiada, i warknęłam.

— Ty. Ty jesteś dudkiem, który go zabrał. Oddaj go. Natychmiast.

— Dudkiem?

W rogu ich pokoju pojawił się Chase Thatcher z szerokim uśmiechem na twarzy w reakcji na moją obelgę, wstał i oczywiście moja uwaga skupiła się na nim. Był chyba najsławniejszym podrywaczem w całej szkole. Nie wiedziałam o nim za wiele, znałam tylko mnóstwo dziewczyn, z którymi chodził, i jego niepodważalny urok, choć doszła mnie kiedyś plotka, że w domu nie układa mu się najlepiej. Trzech z czterech chłopców znajdujących się w tamtym pokoju należało do najbardziej popularnych osobników w mojej szkole — jakim cudem mój sąsiad zdołał wspiąć się na sam szczyt drabiny społecznej liceum Lindale w ciągu mniej niż jednego dnia?

— Wiesz, ja bym powiedział, że Chase jest bardziej dudkowaty niż Alec — zażartował Dylan.

Alec. Mana imię Alec.

— Uważaj, Merrick, bo zaraz zranisz moje uczucia.

— Eee tam, masz na to za wielkie ego.

Chłopcy odstąpili od okna, popychając się wzajemnie w żartobliwy sposób, i mój wzrok natychmiast skupił się na tym, który ukradł stanik: Alecu. Moje zaciekawione spojrzenie stało się lodowate. Ten chłopak nawet mnie nie znał, a już włamał się do mojego pokoju i podwędził coś z mojej bielizny. Nie powinien teraz przepraszać i zwracać zagrabioną rzecz? W końcu przyłapałam go na gorącym uczynku.

— Kto go ma? — zapytałam nieznoszącym sprzeciwu tonem. W tym momencie chciałam już tylko wrócić do łóżka, ze stanikiem schowanym głęboko w szufladzie i oknem zamknięty na cztery spusty.

Chase spojrzał na Aleca, gryząc kłykcie, by nie wybuchnąć śmiechem. Joe kręcił się razem z fotelem przed biurkiem i patrzył na swoje kolana z miną niewiniątka. Pozostawał jeden ewidentny podejrzany i nie było dla mnie zaskoczeniem, że był to ten sam chłopak, który popełnił przestępstwo. Spojrzałam na Aleca, oczekując odpowiedzi, i faktycznie ją dostałam… W formie łobuzerskiego uśmieszku.

No oczywiście. Czy to mógłby być ktokolwiek inny?

— Ty masz mój stanik, prawda? — zapytałam zmęczonym głosem, przeczesując dłonią splątane po śnie włosy.

— Tak. — Jego głos był spokojny i pewny siebie. Już mnie wkurzał.

— Masz zamiar mi go oddać czy tracę tylko czas?

Nie potrafiłam ukryć irytacji pobrzmiewającej w moim głosie. Ta sytuacja trwała już o wiele dłużej, niż powinna, i byłam tym zmęczona. Gdyby nie to, że skupiałam się przede wszystkim na tym, jaka jestem śpiąca, w życiu nie zdobyłabym się na to, żeby rozmawiać z tymi wszystkimi chłopakami tak, jak rozmawiałam.

— Obawiam się, że nie mogę tego zrobić. Częścią zakładu było zatrzymanie zdobyczy.

— Jak ci na imię, Śpiąca Królewno? — wtrącił się Chase.

— Riley Greene — odpowiedziałam nieco podejrzliwie, starając się nie zaczerwienić. Moje policzki miały tendencje do czerwienienia się na najlżejszy ślad komplementu — tak jakby moje ciało po prostu go odrzucało.

— Jesteś z naszego rocznika, prawda? — zapytał Chase. — Nie rzuciłaś mi się w oczy w szkole.

Przygryzłam lekko wargę. Generalnie staram się trzymać poniżej radaru. Mam wąskie grono znajomych i nie przyciągam specjalnie uwagi, chyba że uda mi się od czasu do czasu (najczęściej niecelowo) wtrącić podczas lekcji jakiś bystry komentarz. Ponadto w zeszłym roku miałam dużo

nieobecności, co równocześnie sprawiło, że podświadomie zrezygnowałam z dużej części życia społecznego. Nie powinno być dla mnie żadnym zaskoczeniem, że nie rzucam się w oczy.

— Chase, przestań flirtować — prychnął Alec. Na jego wargi wypłynął niewielki uśmiech, a jego oczy w jednej chwili skupiły się na mnie. Poirytowana, cała zesztywniałam.

— To jakbyś mu powiedział, żeby przestał oddychać — roześmiał się Joe.

Chase prychnął i odepchnął się od biurka, obracając fotel tak, że Joe patrzył na jego plecy. — Tak jest dużo lepiej.

— Słuchaj — zwróciłam się do Aleca, tracąc resztki cierpliwości. — Nie znam cię, nie wiem, kim jesteś, ale chcę wrócić do łóżka. Możesz mi uprzejmie oddać mój cholerny stanik, tak żebym mogła zapomnieć, że to się w ogóle wydarzyło?

— Nazywam się Alec Wilde — odparł swobodnie, a kąciki jego warg uniosły się w denerwująco uroczym półuśmiechu. — Miło cię poznać, sąsiadko.

— Szkoda tylko, że w takich okolicznościach — odparowałam.

Brwi Aleca uniosły się lekko, ale nie wyglądał na rozgniewanego. Wyglądał prawie, jakby był pod wrażeniem. Trudno było nie zauważyć też tego, że pozostali chłopcy ucichli i skupili się na naszej wymianie zdań.

— Nie do twarzy ci z blefowaniem.

Prychnęłam z niecierpliwością. — Po prostu daj mi to.

— Rany, szybka jesteś — roześmiał się Alec.

Chłopcy, patrząc na nas, poruszyli się niepewnie.

Cholera, sama się prosiłam, żeby wpaść w tę pułapkę.

— Wiesz dobrze, że nie „to” miałam na myśli. Nie obchodzi mnie wasz głupi zakład. Po prostu go oddaj.

Alec otworzył usta, by odpowiedzieć, ale nie powiedział nic.

Poczułam, jak coś mnie pociągnęło za rękaw piżamy.

Odwróciłam się na pięcie i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam mojego młodszego brata stojącego obok. Pocierał oczy piąstkami, a z ust wydobyło mu się głośne ziewnięcie.

— Riley, ja tu próbuję spać — poskarżył się cicho. Gdy zauważył, że w pokoju obok są chłopcy, jego oczy zrobiły się okrągłe. — Rozmawiasz z chłopakami? — Wydawał się tym faktem zdumiony i wzdrygnęłam się, pragnąc w tej chwili niczego innego jak tylko umrzeć z zażenowania. — Dlaczego rozmawiasz z chłopakami w środku nocy, Riley? Czy mama wie…

Zasłoniłam jego usta dłonią i nasunęłam włosy na twarz, próbując ukryć czerwieniejące policzki. — Jest środek nocy, wracaj do łóżka, Jack! — zawołałam cicho, udając radość. Wypchnęłam go z pokoju tak szybko, jak to tylko możliwie, wyklinając pod nosem. Resztą sił powstrzymałam się, żeby po tym, jak zamknęłam za nim drzwi, nie stuknąć w nie z baranka.

Rzuciłam ostatnie spojrzenie na pewną siebie minę Aleca, zamknęłam okno i zasunęłam zasłony. Chyba miałam dość upokorzenia jak na jedną noc. Wskoczyłam do łóżka i przycisnęłam sobie poduszkę do twarzy, by zdusić krzyk frustracji. Trochę to trwało, ale w końcu zaczęłam z powrotem odpływać do krainy snów, choć po głowie kołatała mi się jedna myśl.

Odzyskam ten stanik.

— No chodź. — Mama trzymała mnie za ramię, ciągnąc w stronę ganka. — Przywitanie sąsiadów w nowym domu to kwestia uprzejmości.

Bardzo próbowała to ukryć, ale uśmiechała się radośnie pod nosem. Była tym wszystkim bardzo podekscytowana i to był chyba jedyny powód, dla którego w ogóle się na to godziłam. Patrzyłam ze sceptycyzmem na dom, przed którym staliśmy. Mama nie zdawała sobie sprawy z tego, że właściwie to spotkałam już Aleca, ani nie wiedziała nic o poniekąd dziwacznych okolicznościach tego spotkania. Byłam całkowicie wyczerpana po ostatniej nocy, ale zdołałam przywołać na twarz sztuczny przyjazny uśmiech. Mama nacisnęła na guzik dzwonka, trzymając w rękach pudełko ze starannie ułożonymi dwunastoma babeczkami, które upiekła wczoraj. Ścisnęłam dłoń brata, jakby od tego, czy ją trzymam, zależało moje życie. Wiedziałam, że będzie okropnie, ale przynajmniej pojawiała się okazja do zażądania zwrotu mojego stanika.

— Riley, dlaczego ściskasz mnie za rękę? Nie mam już pięciu lat! — narzekał Jack, stojąc obok mnie i usilnie próbując wyrwać dłoń z mojego uścisku. Nagle rdzawe drzwi prowadzące do domu numer dziewiętnaście stanęły otworem, a w nich pojawiła się kobieta, którą widzieliśmy wczoraj wysiadającą z czerwonego samochodu. Gdy nas zobaczyła, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Z bliska była jeszcze ładniejsza.

— Witam, witam! Jestem Marie Wilde. To przyjemność was poznać!

Zaprosiła nas gestem do środka i gdy weszliśmy do przedpokoju, w nozdrza uderzył mnie zapach cynamonu. Wokół porcelanowej twarzy gospodyni zwisały ciemne loki, w dokładnie takim samym kruczym odcieniu jak włosy Aleca. Było raczej oczywiste, że wygląd odziedziczył po mamie, choć nie miał tak jasnego odcienia skóry.

Przedpokój był obszerny i przewiewny, niewiele też w nim było, tylko kilka pudełek ułożonych starannie pod ścianą. Moja mama natychmiast wypełniła to miejsce swoją energią, wyrzucając z siebie przywitanie.

— Nam również bardzo miło cię poznać! Jestem Ruby, a to moje dzieci, Riley i Jack.

Uśmiechnęłam się, widząc, jaka jest w tym radosna. Byłoby dla niej bardzo dobrze, gdyby znalazła przyjaciółkę mieszkającą obok, kogoś, z kim mogłaby porozmawiać. Gdy moja kuzynka Kaitlin zginęła… cóż, straciliśmy kontakt z całą rodziną ze strony mamy, szczególnie z wujem Thomasem. Mama nigdy o tym nie rozmawia, ale ja bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z tego, jaka jest samotna. Straciła bratanicę i brata w ciągu niespełna roku, co bardzo mocno odbiło się na nas wszystkich. Najmniejsza myśl o rodzinie, z którą kiedyś byłam tak blisko, sprawiła, że poczułam gulę w gardle i ściśnięty żołądek.

— Cześć. — Marie posłała nam ciepły uśmiech. — Mieszkacie w domu obok, prawda? — Odpowiedzieliśmy skinieniem, a Marie ciągnęła dalej. — Też mam dwoje dzieci. Millie jest dziś u mojej koleżanki, tak żebyśmy mogli się spokojnie rozpakowywać, ale Alec jest w domu. Jest mniej więcej w twoim wieku, Riley. Zaraz go tu zawołam. Wejdźcie, rozgośćcie się, a ja przygotuję coś do picia.

Poszłam za matką do salonu i przysiadłam z gracją na miękkiej sofie, rozglądając się dookoła. Dom był ciepły i przytulny, choć brakowało jeszcze wielu elementów wystroju. Nad kominkiem postawiono zasuszone kwiaty i świece rzucające różowy blask. Rozkład pomieszczeń był praktycznie identyczny jak w naszym domu, ale na odwrót. Lustrzane odbicie.

— Kawy? Dwie kostki cukru czy jedna? Mleka? — Marie uwijała się wokół nas, próbując dłonią okiełznać niesforne loki i strzelając bystrymi oczami ode mnie do mojej mamy.

— Może mogłabym ci pomóc? — zaproponowała mama i na twarzy Marie pojawiła się natychmiastowa ulga, która jednak szybko zniknęła pod niepewnością.

— Jesteś pewna? Jesteś gościem i ja…

Mama przerwała jej stanowczym skinieniem głowy i poszły razem do kuchni, pozostawiając mnie z moim irytującym młodszym bratem. Rzuciłam na niego okiem i zobaczyłam, że gra na swoim iPadzie.

— Jack! — syknęłam. — To niegrzeczne! Odłóż go natychmiast.

— Ale jej tu nawet teraz nie ma! — zaprotestował Jack, nie odrywając oczu od jasnego ekranu. Jack żył w świecie swoich gadżetów — chyba jego sposobem na radzenie sobie z rzeczywistością była ucieczka w wirtualne krainy. Nie powiem, bywa to kuszące. Delikatnie nacisnęłam przycisk blokujący iPada.

— Jack. To nieuprzejme.

— Dobra. Odłożę go, MAMO.

Choć sporo się z Jackiem kłócimy, czasami potrafi być uroczy. Na moje nieszczęście to on odziedziczył wszystkie dobre geny. Jego kosmate kasztanowe włosy i duże zielone oczy przypominają mi tatę, a delikatne piegi na zadartym nosie dostał po mamie. Nawet ja muszę przyznać, że jest ślicznotą, ale na moją obronę mam to, że pod tą anielską buźką kryje się diabeł wcielony.

— Proszę bardzo, dzieciaki. — Marie postawiła na stoliku do kawy talerz z ciasteczkami i duży dzbanek z lemoniadą. Szybko podziękowałam, na co zareagowała uśmiechem i podeszła do schodów, by zawołać na dół Aleca. Następnie usiadła na kanapie naprzeciw nas, obok mamy. — Jesteśmy tu tylko we trójkę — wyjaśniła. — Ostatni członek tej rodziny służy w wojsku i w tej chwili stacjonuje w jednostce.

— O co chodzi, mamo? — Usłyszałam głośny jęk Aleca, zanim jeszcze doszedł do moich uszu odgłos kroków na schodach. Aż wstrzymałam oddech, gdy Alec wszedł do pokoju ubrany w sprane dżinsy i czarną koszulkę opinającą jego tors. Jego spojrzenie spotkało się z moim, a oczy rozszerzyły się, gdy mnie rozpoznał, po czym pojawiło się w nich niezrozumienie. — Co ty tutaj robisz?

— Znacie się już? — zapytała moja mama, patrząc to na jedno, to na drugie.

— Nie! — odpowiedziałam szybko, ale Alec stwierdził coś przeciwnego.

— Spotkaliśmy się wczorajszej nocy — wyjaśnił, popatrując w moją stronę. — Nasze okna są dokładnie naprzeciw siebie.

Szybko spojrzałam na mamę, żeby sprawdzić, jak zareaguje, ale nie wydawała się być szczególnie poruszona. Rozsiadła się wygodnie na eleganckiej beżowej sofie obok Marie i wydawała się nieco wyłączona z rozmowy. Wydawało mi się, że bardziej troszczyła się o to, by zrobić jak najlepsze wrażenie.

— To miło! — zaświergotała Marie. — Alec idzie do szkoły od poniedziałku i dobrze będzie, jeśli zobaczy tam jeszcze jedną znajomą twarz. Może nawet będziecie mogli chodzić do szkoły razem.

— Będę jeździł swoim pojazdem, mamo — wtrącił się szybko Alec. — Chyba że Riley lubi motocykle.

Poczułam, jak oczy obecnych spoczęły na mnie, i powoli pokręciłam głową, wiercąc się odrobinę. Uśmiechając się znacząco, popatrzyłam, jak Jack sięga po ciastko.

— Lubię chodzić piechotą.

— Tak sądziłem. — Alec uśmiechnął się półgębkiem.

— Tak czy inaczej — powiedziała mama. — To fajnie, że będziecie mieli kogoś w swoim wieku mieszkającego zaraz obok. Szczególnie jeśli będziecie chodzili na te same zajęcie. To czasem bywa przydatne.

Alec usiadł obok mnie i otoczył mnie ramieniem.

— Będziemy tak blisko jak Miki i Minnie — zażartował.

Nawet przy tym na mnie nie spojrzał, ale wiedziałam, że to był przytyk do mojego stanika. Stanik był czerwony w białe kropki, a na lewej miseczce miał małe postaci Disneya. Zaczerwieniłam się i powoli zmieniłam ułożenie łokcia, tak żeby wbijał się w jego żebra. Nie wierzyłam, że to wytrzymał. Na swoje nieszczęście właśnie przypomniał mi, po co tak naprawdę tu przyszłam. Marie i mama zaczęły niezobowiązująco rozmawiać o pracy, a on stopniowo zdjął ze mnie rękę i odsunął łokieć. Widziałam, jak się uśmiecha, ale wciąż nie patrzył w moją stronę.

— Gdzie jest łazienka? — zapytałam, ponownie trącając go w żebra. Oczywiście wiedziałam to, bo znałam układ własnego domu. Chciałam tylko znaleźć się z nim na osobności, tak żeby mógł mi oddać stanik.

— Mam cię zaprowadzić? — odwrócił się do mnie. Jego twarz znalazła się blisko mojej twarzy. A w jego oczach błyszczało coś, co przypominało poczucie humoru. Ewidentnie wiedział, do czego zmierzałam.

Zawahałam się przez moment, ale skinęłam głową. Alec wstał, złapał mnie za rękę i poderwał z sofy. — Pokażę tylko Riley, gdzie jest łazienka.

— Bądźcie grzeczne, dzieciaki — zażartowała Marie, a mama parsknęła śmiechem.

Próbowałam opanować rumieniec, ale moje starania nic nie dały. Alec denerwująco ukłuł mnie palcem w policzek, gdy wchodziliśmy razem na schody, omijając porozrzucane pudła do przeprowadzki. Ten facet w ogóle nie uznawał żadnych granic!

— Ktoś tu jest trochę zawstydzony.

— Dlaczego miałabym być zawstydzona? — odkaszlnęłam, odwracając od niego moje purpurowe policzki.

— No tak, nie żebym miał twój stanik, ani nic takiego.

— Słyszałeś kiedyś, że sarkazm jest najniższą formą inteligencji?

— Tak naprawdę sarkazm to sposób na obrażanie idiotów tak, by nie wiedzieli, że są obrażani — odparował Alec.

— Nazywasz mnie idiotką?

— Oczywiście, że nie. — Uśmiechnął się uroczo. Naturalnie pisząc „uroczo”, mam na myśli „wkurzająco”.

Wydęłam wargi, gdy weszliśmy do pokoju Aleca. Ściany były granatowo-białe, wisiało na nich kilka plakatów. Rozpoznałam Metallicę i parę innych heavymetalowych kapel. Poza tym pokój był niepokojąco pusty, wciąż pełny pudeł z wczorajszej przeprowadzki. Wczorajsza impreza musiała być ostra. Zauważyłam pudło pełne pustych flaszek po cydrze.

— Dobra, gdzie on jest? — Od razu przeszłam do rzeczy i zaczęłam poszukiwania. Nigdzie go nie dostrzegłam. Musiał być schowany w jego komodzie czy coś. Podeszłam i otworzyłam szufladę. Czułabym się z tym naprawdę nieswojo, gdyby nie fakt, że to on pierwszy wczorajszej nocy naruszył moją prywatność. Jeśli będzie mi to wyrzucał, to będzie hipokrytą. Górna szuflada była pełna bokserek, szybko wyciągnęłam jedne i rzuciłam w niego. — Nie mów tylko, że będę musiała zabrać twoje bokserki zamiast stanika.

— A kto powiedział, że go mam? — odpowiedział enigmatycznie. Patrzył na mnie zupełnie nieodgadnionym spojrzeniem, o wiele za chłodno jak na mój gust. Oczywiście, że go miał. Już wczoraj przyznał, że zakład polegał na tym, że ma go ukraść, nie pożyczyć.

— Daj spokój — jęknęłam, podnosząc ręce. — Jestem już zmęczona tą gierką.

— Może powinnaś w nią zagrać. — Wzruszył ramionami. — To fajne.

— Chcę z powrotem mój stanik.

— Wydajesz się zdeterminowana. Ale go tu nie ma. Tyle mogę ci powiedzieć. — Opadł na swoje łóżko, wciąż patrząc na mnie spokojnie. Zjeżyłam się. Nie miałam pojęcia, czy mówi prawdę.

— Nie pozwolę ci po prostu go zachować. Jesteś palantem, bo nie oddałeś mi go od razu wczoraj.

— Palant. — Alec powtórzył to słowo, jakby smakując je w swoich ustach. Usiadł oparty o ścianę. — Tak, to by się zgadzało. Niestety, zakład to zakład. Muszę grać zgodnie z zasadami. — Przymknął oczy, zupełnie wyluzowany.

— Czyj to był zakład?

Otworzył oczy. — Ta informacja jest zastrzeżona.

— Pieprzyć cię.

— Czy to propozycja? — Wykrzywił usta w półuśmiechu.

— Dostanę go z powrotem i ciebie też dostanę, tylko poczekaj!

Na policzkach pokazały mu się dołeczki i ponownie zamknął oczy. — To mi się już bardziej podoba.

3 Słodkie metalowe kołysanki

Jak miewa się twój słodki tyłeczek tego poranka?

Odwróciłam się i przywitałam Violet niezidentyfikowanym dźwiękiem, waląc z baranka w swoją szafkę mocniej, niż zamierzałam. Jęknęłam, czując ból w skroniach, i natychmiast zaczęłam rozmasowywać je palcami. Czy kiedykolwiek nienawidziłaś czegoś tak bardzo, że sama myśl o tym ścierała uśmiech z twojej twarzy i natychmiast sprawiała, że twoja drażliwość rosła stukrotnie?

Ach, czyli rozumiesz moją trudną relację z poniedziałkiem, a zwłaszcza z poniedziałkowym porankiem.

— Wiesz, wyglądasz przeokropnie. — Violet mnie nie oszczędzała. Oparła się o szafki obok mnie i nonszalancko zaplotła ręce na piersiach. Jej włosy były wieżo pofarbowane, a jej ciemna skóra wręcz bez skazy, co niestety kontrastowało z moim niechlujnym kokiem i worami pod oczami. Prychnęłam w odpowiedzi.

— Nie moja wina, że Alec cholerny Wilde nie wie, kiedy wolno puszczać głośną muzykę — zamamrotałam pod nosem. Sięgnęłam szybko do szafki po książki i zamknęłam drzwiczki z satysfakcjonującym trzaskiem. Na tle złożonym z rozmów, bzyczenia telefonów komórkowych i wrzasków zestresowanych uczniów trzask nie zwrócił niczyjej uwagi. Dziś tak naprawdę nie mogłam doczekać się lekcji, podczas których będzie spokój i porządek.

— Ale nie, serio, ubierałaś się dzisiaj po ciemku, czy co?

Spojrzałam w dół na obcisłe jasnoniebieskie dżinsy i T-shirt z Żółtą Łodzią Podwodną. Strój, w którym zwykle chodziłam po domu. Ten zestaw jak najbardziej mi pasował — był wygodny, niezobowiązujący i luzacki. Violet jednak miała swój własny niepowtarzalny styl i zupełnie inne zdanie co do modowej klasyki, którą wybierałam.

— Nie teraz, Violet, nie mam nastroju — wymamrotałam, pocierając skórę pod oczami i próbując się wybudzić. No jasne, wiedziałam, że wyglądam okropnie. Tego poranka nie zadałam sobie nawet trudu, by przeczesać włosy, a na moich conversach coraz bardziej znać było ślady zużycia. Za swoją niechlujną aparycję mogłam dziś jednak oskarżyć Aleca. To on puszczał Metallicę aż do Bóg wie której godziny w nocy. W sumie to o wszystko oskarżałam Aleca.

Nagle jednostajny szum tła złożony z dziesiątek rozmów nieco zamarł. Odwróciłam się na pięcie i jęknęłam, bo wiedziałam, co to znaczy. Odiable mowa. Alec szedł przez korytarz z Joe i Dylanem, w prawej ręce niedbale trzymał teczkę, a przez opalone ramię miał przerzuconą skórzaną kurtkę. Praktycznie słyszałam, jak dziewczyny przełykają ślinę, a zęby same mi się zacisnęły. Wyglądał na tak zadowolonego i pewnego siebie — a to był jego pierwszydzień w szkole. Nie wiem, jak ktoś mógł być tak wyluzowany.

— Słyszałam, że wyrzucili go z poprzedniej szkoły.

— Lisa powiedziała mi, że podobno wdawał się w bójki. Tylko popatrz — wygląda na niebezpiecznego.

— Niebezpiecznie przystojnego!

Przewróciłam oczami, słysząc te ploteczki, i jednak poczułam ulgę, gdy Alec wszedł za róg i zniknął z widoku. Przewidzenie, jakie reakcje wywoła w szkole, było zbyt łatwe. Nowy przystojny chłopak, pewny siebie, wygadany i zaprzyjaźniony z trzema najpopularniejszymi uczniami? Będzie w samym centrum uwagi, niezależnie od powtarzanych szeptem plotek o jego skandalizującej przeszłości. Był na prostej drodze na sam szczyt popularności.

— Czyli nie umknęło ci, że w szkole znalazł się nowy, niesamowicie atrakcyjny chłopak? — Usłyszałam, że za moimi plecami odzywa się Violet. Odwróciłam się prosto do niej. — Plotki donoszą, że mieszkasz w jego najbliższym sąsiedztwie — ciągnęła. — Oczywiście powiedziałam plotkarom, żeby sobie darowały, bo gdyby tak faktycznie było, to moja najlepsza przyjaciółka przynajmniej wspomniałaby, że absolutny przystojniak wprowadził się do domu obok. Czy mój tok myślenia jest słuszny?

Słyszałam oczywiście w tonie jej głosu, że się ze mną droczy.

Wzdrygnęłam się, gdy powoli ruszyliśmy w stronę klasy matematycznej. Włożyłam do ust gumę, by zamaskować fakt, że rano niemożliwie niedospana i nieprzytomna zapomniałam umyć zębów. Jasne, pewnie powinnam wszystko opowiedzieć mojej najlepszej przyjaciółce, ale szczerze mówiąc, nawet nie wpadło mi to do głowy. Wydarzenia tego weekendu działy się szybko i były intensywne. Violet, przyjmując moje milczenie jako potwierdzenie, nawijała dalej.

— Oczywiście strasznie się myliłam, ale wiesz co, nawet mnie to nie obchodzi. Nie mogę uwierzyć, że mieszkasz zaraz obok Aleca Wilde’a i się nie przyznałaś. Cholerka, jesteś szczęściarą. Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaką szczęściarą, co? Może nawet…

— Czekaj, stop! — Zatrzymałam tok jej myśli. — Nie obchodzi mnie to, że nowy mieszka obok mnie, serio nie obchodzi.

Uniosła brew. — Powinno obchodzić. Chłopak jest nowy w miasteczku, najwyraźniej bardzo pewny siebie i zdecydowanie bardzo atrakcyjny. To nic złego, prawda?

— Nie, to nie jest nic złego.

Moja najlepsza przyjaciółka spojrzała na mnie przeciągle i parsknęła śmiechem. — No tak, bo przecież masz alergię na chłopców.

— Nie mam alergii na chłopców!

— Wiesz, Riley, szczerze myślę sobie, że byłoby dla ciebie z korzyścią, gdybyś wróciła do chodzenia na randki — powiedziała Violet poważnym tonem. — Wiem, że koncepcja związków i crushy jest dla ciebie wstrętna od czasu „incydentu z Tobym” i rozumiem to, ale nie powinnaś karać się za to, co stało się z Kaitlin…

Mój puls natychmiast przyśpieszył i zaczęłam szybko kręcić głową, by tym szybciej wyrzucić słowa z mojego mózgu. Nie chciałam o tym mówić. Nienawidziłam, gdy o tym wspominała, i nie wiedziałam, dlaczego wciąż to robiła.

— To nie takie łatwe — przerwałam jej w pół słowa. — Poza tym nie chodzi o to, że fakt, iż Alec wprowadził się tuż obok, to coś złego… To nie tak, że mnie pod tym względem od niego odrzuca.

Natomiastpod każdym innym względem i owszem.

— W takim razie o co chodzi?

— Cóż, zacznijmy od tego, że obudziłam się w sobotę w środku nocy, bo…

— Riley!

Moje spojrzenie wystrzeliło w stronę źródła dźwięku. Był nim Dylan Merrick stojący dalej w korytarzy wśród niebieskich szafek, zaraz obok Joego, a obaj patrzyli na mnie, wcale niecieszącą się z ich zainteresowania. Na sam dźwięk jego głębokiego głosu ludzie natychmiast skupili na mnie uwagę i zanim się zorientowałam, w ciągu kilku sekund zostałam przesunięta z bezpiecznej lokacji pod zasięgiem radaru na miejsce obiektu szkolnych plotek. Wzdrygnęłam się, gdy zobaczyłam, że obaj idą w moją stronę, i o mało nie wtopiłam się w rząd szafek, mając nadzieję, że za mną akurat stoi jakaś inna Riley.

— No cześć. — Dylan przywitał mnie, uśmiechając się lekko i opierając o szafkę obok. — Jak się masz?

Czy on zupełnie nie zauważał ciekawskich spojrzeń, jakie nas bombardowały? Może już był do nich przyzwyczajony, będąc popularnym i w ogóle. Nagle, świadoma tego, że jestem obserwowana, zaczerwieniłam się i odsunęłam niesforne włosy za ucho.

— Bywało lepiej. — Mój głos wydobył się ze ściśniętego gardła, brzmiąc obco i chrapliwie, gdy zobaczyłam, jak Joe odcina moją jedyną drogę ucieczki. Potrzebna pomoc, prędko. Nienawidzę być w centrum uwagi.

— Czy Wilde już ci go oddał? — zapytał mnie Joe, rzucając z boku spojrzenie w stronę Violet, niedowierzającej własnym oczom. Na jej twarzy było widać zdezorientowanie i trzeba było być ślepym, żeby nie dostrzegać tego, że przy pierwszej możliwej okazji zasypie mnie lawiną pytań. No super.

— Nie — wymamrotałam. — Wczoraj, gdy byłam u niego, próbowałam go szukać przez dobry kwadrans, a on tylko się przyglądał. Musiałam się poddać. Wkurzający dudek.

— Wiesz, mógłbym ci pomóc go odzyskać… — w oczach Joego wymawiającego tę okropną frazę błysnęła niezdrowa ekscytacja.

— Eeee, wiesz, nie, dzięki — prychnęłam z dezaprobatą. — Pomaganie nie jest twoją mocną stroną. Twoje mocne strony to ogień, niebezpieczeństwo i wykluczenie. — Rozejrzałam się niepewnie. Na szczęście prawie nikt już się nam nie przyglądał.

— Jeśli zmienisz zdanie, dzieli nas tylko jeden dzwonek telefonu. — Joe puścił mi oczko.

Violet, będąca tuż obok, wyprostowała się, odbijając plecami od szafek. — Mam takie jakieś przeczucie, że moja najlepsza przyjaciółka coś przede mną zataiła. Coś dużego — powiedziała. — Czy ktoś, proszę, mógłby mi wyjaśnić, co tu się dzieje? Wy dwaj do dziś nawet nie zdawaliście sobie sprawy z istnienia Riley, a tu nagle zaczynacie z nią flirtować. Co takiego stało się sobotniej nocy?

Spojrzała po nas, domagając się odpowiedzi. Jeśli liczyłam na to, że Joe i Dylan mi w tym momencie pomogą, to się przeliczyłam. Dylan wiercił się niepewnie pod moim błagalnym spojrzeniem, a Joe tylko szczerzył zęby w uśmiechu, rozbawiony całą sytuacją.

Czyli zostałam z tymsama. Wzięłam głęboki oddech. Będę potrzebowałapowietrza.

— Krótko mówiąc, Chase, Dylan i Joe byli w sobotę w domu Aleca. Spałam sobie smacznie we własnym łóżku, ale obudziłam się w środku nocy, bo w moim pokoju znalazł się Alec… I wiesz co, Vi, miał w ręku mój stanik! Uciekł z nim zwinny jak kot, ale goniłam go do okna i wtedy, ehm, zobaczyłam tych tu. Ukradł mój stanik z Myszką Miki. A teraz, jeśli łaska… — Z godnością opuściłam towarzystwo i bez słowa umknęłam do klasy matematycznej.

— Co? — Dogonił mnie ściszony krzyk Violet. — Alec Wilde ukradł twój stanik? Dlaczego? I co ważniejsze, dlaczego dowiedziałam się o tym dopiero teraz?

— Na matmie odpowiem na wszystkie pytania, tylko proszę, nie skracaj mnie o głowę. — Uniosłam ręce w geście kapitulacji.

— Dobra, pogadamy o tym w klasie. Chcę znać wszystkie szczegóły. — Oczy Violet zwęziły się.

— I wszystkie szczegóły poznasz.

— I taka jest moja smutna, smutna historia. — Zakończyłam opowieść ściszonym głosem, zerkając na nauczycielkę, by się upewnić, że niczego nie usłyszała. Choć razem z Violet siedzimy w klasie możliwie najdalej od nauczycielki, panny Thompson, ma ona oczy jak jastrząb i wcale nie podobał mi się pomysł, że mogłaby nas słyszeć, siedząc za swoim wielkim, nauczycielskim biurkiem. Na szczęście nie spojrzała sponad swoich papierów i z ulgą odwróciłam się z powrotem do Violet, ale moja ulga szybko zniknęła, gdy zobaczyłam jej minę.

Nie byłam do końca pewna, jak Violet zareaguje, gdy opowiem jej o swoim weekendzie, ale tego się nie spodziewałam. Entuzjastycznego pisku? Wypytywania? Pewnie. Ale zamiast tego zobaczyłam coś o wiele bardziej przerażającego: Violet myślała. Może się wydawać, że to dziwne z mojej strony martwić się takim widokiem, ale ludzie nie zdają sobie sprawy, jaka uparta jest Violet. Jest głośna, pewna siebie i szybko formuje sobie zdanie na różne tematy. Bardzo rzadko zdarza się, żeby przemyśliwała, zanim coś powie, i dlatego byłam na serio poddenerwowana. Cokolwiek Violet powie, będzie to coś doniosłego. Splotłam mocno palce.

— Chcesz odzyskać swój stanik, tak? — zapytała Violet ostrożnie.

— No pewnie!

— Cóż, w takim razie myślę, że powinnaś zagrać w jego grę. — W jej ciemnych, błyszczących oczach pojawiła się ekscytacja. — On ci nie odda go tak po prostu — pogódź się z tym. Jeśli chcesz odzyskać ten stanik, będziesz musiała walić z grubej rury i dobrze wiem, dlaczego ci na tym zależy. Prawda jest taka, że bielizna w „disneye” nie powinna w ogóle istnieć, a już szczególnie nie powinna znaleźć się w rękach bożyszcza seksu. — Przerwała na chwilę, wzdrygnęła się, po czym ciągnęła dalej, okazując zatrważający poziom entuzjazmu. — Oszukaj go, ukradnij jego bokserki, zawstydź tę jego śliczną buźkę i utrzyj mu trochę nosa. Albo więcej niż trochę.

Skinęłam głową, walcząc o powstrzymanie złowrogiego chichotu, który chciał się wyrwać z mojej piersi. Violet miała rację — czy mi się naprawdę zdawało, że odzyskam swoją własność bez walki? Nie, musiałam przygotować zemstę.

— Powinnam to sobie zapisać? — zapytałam. — Mam wrażenie, jakbym była na wojskowym szkoleniu czy coś. To zapowiada się bardzo zabawnie.

Nie zorientowałam się jednak na czas, że mówię za głośno, i przyciągnęłam uwagę nauczycielki. Jej odchrząknięcie nigdy nie brzmiało groźniej. — Panno Greene, ma pani coś, czym chciałaby się pani podzielić z klasą?

— Eee, nie, proszę pani.

— A mimo to uważa pani, że dopuszczalnym jest rozmawianie na moich zajęciach? — Panna Thompson patrzyła na mnie z potępieniem spoza swoich okularów w grubych oprawkach. Posłusznie pokręciłam głową. Ludzie zaczęli się odwracać, żeby obserwować rozwój sytuacji. Matematyczka nigdy za mną nie przepadała, ale chyba po prostu nie przepadała ogólnie za nastolatkami. Większość nauczycieli mnie lubiła. Brązowe włosy panny Thomson były długie i nisko spięte w kucyk, na zębach miała ślady szkarłatnej szminki. Pewnie jest tak zajęta warczeniem na uczniów, że zapomniała, żew ogóle ją nałożyła.

— Że co proszę? — Jej oczy wyokrągliły się w autentycznym szoku, po czym zapłonęły żywym ogniem.

Cholera.Ja tego nie powiedziałam na głos.

Jej twarz zrobiła się różowa z gniewu i zdałam sobie sprawę, że jakoś tak zupełnie idiotycznie musiałam to jednak powiedzieć. Wszyscy obecni w klasie patrzyli zaszokowani i podniósł się chór szeptów. Głupia Riley, głupia. Nigdy nie pakuję się w kłopoty. Jestem dobrą uczennicą i ciężko pracuję. Zwykle nie zachowuję się tak debilnie. Zamknęłam oczy i modliłam się w duchu, by otworzyła się pode mną podłoga i mnie pochłonęła.