Gorące popołudnie - Emily McKay - ebook

Gorące popołudnie ebook

Emily McKay

3,8

Opis

Dalton musi zwrócić się o pomoc do Laney, swojej dawnej miłości. Ona przyjmuje jego propozycję i spędza z nim namiętne popołudnie. Żadne z nich nie spodziewa się, jak zakończy się ta przygoda...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 156

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (12 ocen)
5
3
1
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Emily McKay

Gorące popołudnie

Tłumaczenie:

PROLOG

Sześćdziesięciosiedmioletni Hollister Cain znalazł się o krok od śmierci i dochodził powoli do siebie po rozległym zawale. Tkwiąca w nim jednak niegasnąca wola życia dorównywała brutalnej energii, z jaką od czterdziestu czterech lat zarządzał imperium finansowym.

Wokół łóżka zgromadziła się rodzina, której nie sprowadziły tu gorące uczucia do chorego. Synowie, żona, z którą był w separacji, oraz eks-synowa porzucili to, czym zajmowali się w danej chwili, by przyglądać się z niedowierzaniem, jak to możliwe, że człowiek, który decydował do tej pory o ich losach, leży tu bezwładny i śmiertelny jak oni sami.

Sześć tygodni temu, gdy drastycznie pogorszyło się zdrowie Hollistera, parter domu położonego w prestiżowym River Oaks, na przedmieściach Houston, zamienił się w oddział szpitalny. Z gabinetu wyniesiono bogato zdobione mahoniowe biurko, skórzane fotele i barek w stylu edwardiańskim. Przebyte trzy zawały, operacja wszycia by-passów i odmawiająca posłuszeństwa wątroba nie zmieniły opinii tego aroganta na temat pożytku płynącego z dłuższego pobytu w szpitalu.

Choć Dalton wśliznął się do pokoju, jak tylko umiał najciszej, Hollister dostrzegł go spod półprzymkniętych powiek.

– Nareszcie jesteś – rzekł z westchnieniem.

– Nie mogłem wcześniej. Byłem na zebraniu.

Spotkania gromadzące dyrektorów Cain Enterprises odbywały się od ponad dwudziestu lat w poniedziałki o ósmej rano. Ojciec powinien o tym pamiętać. Niekiedy wydawało się, że lubował się w zmuszaniu Daltona do nieustannej rezygnacji z życia rodzinnego na rzecz spraw związanych z prowadzeniem przedsiębiorstwa.

Hollister skinął głową z aprobatą, co tylko utwierdziło Daltona w jego przypuszczeniu, że dla ojca najważniejsza była firma. Wobec niej i tylko niej należało być lojalnym i pełnym poświęcenia.

– I bardzo dobrze. – Mówiąc to, chory drżącą ręką nacisnął guzik, który uruchomił automatyczne podnoszenie wezgłowia łóżka.

Dalton zlustrował wzrokiem pokój. Matka sztywno wyprostowana siedziała obok ojca, Griffin, najmłodszy syn, stał przy niej i wyglądał na zmęczonego, co było zrozumiałe, skoro dzień wcześniej przyleciał ze Szkocji. Po drugiej stronie łóżka ulokowała się Portia, była żona Daltona, która pasowała do rodziny chyba lepiej niż on sam. Lubił ją zarówno Hollister, jak i Caro, i to tłumaczyło, dlaczego wciąż ją zapraszali, mimo że od rozwodu upłynęło już sporo czasu.

Wreszcie w rogu pokoju tkwił zapatrzony w okno Cooper Larsen, nieślubny syn Hollistera. Sprawiał wrażenie lekko znudzonego, nieobecnego duchem. Brak zainteresowania na twarzy przyrodniego brata nie dziwił Daltona, ale sama jego obecność tak. Nie było to miłe spotkanie ani dla ojca, ani dla Coopera, stąd, jak wnioskował Dalton, sytuacja musiała być poważna.

Mimo że wykres na monitorze wykazywał przyspieszony rytm serca, co wskazywało, że podniesienie łóżka było dużym wysiłkiem, twarz Hollistera pozostała spokojna. Wyciągnął rękę w stronę stołu obok łóżka. Caro pośpiesznie podała mu kubek z zimną wodą i dla wygody słomkę. Odepchnął je zniecierpliwiony. Na stoliku leżała niewinnie wyglądająca biała koperta. Przez chwilę próbował ją rozerwać, palce miał jednak niesprawne, toteż zniechęcony podał kopertę żonie.

– Przeczytaj to – warknął, choć słabo to zabrzmiało.

Caro wyjęła złożoną na czworo kartkę papieru i ją rozprostowała. Była tak przezroczysta, że dało się zauważyć przebijające na drugą stronę litery. Zerknęła na męża, który się położył, zamknął oczy i skrzyżował ręce na piersi. Zaczęła czytać na głos:

Drogi Hollisterze, doszły mnie słuchy, że dopadła Cię choroba na tyle poważna, że nie wygląda, abyś miał wyzdrowieć. Nareszcie diabeł zabierze swego ulubieńca do siebie. Zanim skrytykujesz dobór słów, których użyłam, pozwól zapewnić się, że są one i tak oględne. W stosunku do Ciebie miałam ochotę użyć określenia „diabeł”. Jak widzisz, przestałam być pierwsza naiwną, o co mnie kiedyś oskarżałeś.

Na twarzy Caro odmalowało się zakłopotanie.

– Czy to jakiś żart? – zapytała.

Hollister mruknął coś niewyraźnie i gestem nakazał, by czytała dalej.

Być może nie pamiętasz słów, których wtedy użyłeś, ale zapewniam Cię, że ja nigdy ich nie zapomniałam. Wypowiedziałeś je zaraz po tym, jak…

Głos Caro załamał się, upuściła list na kolana.

Griffin przysunął się do matki.

– To żałosne! Czy wezwałeś nas tutaj po to, żeby publicznie upokarzać mamę?

– Czytaj – odparł twardo Hollister, nie otwierając oczu.

– Ja to zrobię. – Griffin rzucił się w stronę listu.

– Nie! – warknął ojciec. – Caro.

Ta zerknęła najpierw na Griffina, który lekko uścisnął jej ramię, potem na Daltona. Wreszcie podniosła list.

Wypowiedziałeś swoje słowa z tak bezmyślnym okrucieństwem, że przez całe lata modliłam się o to, bym mogła zranić Cię równie głęboko, jak Ty to zrobiłeś. I wreszcie udało mi się. Wiem, jak zarządzasz swoim małym imperium. Jak lubisz wszystkich kontrolować. Manipulować ludźmi. Podobnie postępujesz w domu…

Dalton miał tego dosyć. Rzucił się w stronę matki i wyrwał jej list. Może ojciec nie zdawał sobie sprawy ze swojej bezwzględności, ale bardziej prawdopodobne, że nie dbał o to. Dalton przebiegł wzrokiem treść listu i podał go ojcu. Ileż tam było jadu i nienawiści!

– Ona mówi w liście, że urodziła Hollisterowi córkę, ale odmawia informacji na jej temat. Chce, żeby umierał świadomy, że nie pozna swojego dziecka.

Dalton spojrzał na matkę, na której twarzy malowało się coraz większe napięcie, potem na Griffina. Ten wpijał się palcami w jej ramiona. Wszyscy wiedzieli, że ojciec zawsze uganiał się za kobietami, Cooper był tego żywym dowodem.

– Widać, że starszy pan miał więcej bękartów – zauważył, odsuwając się nieco od okna. – Tylko co to ma wspólnego z nami?

Osobiście Dalton nie miał nic przeciwko stwierdzeniu brata, zanim jednak ktokolwiek zdołał coś dorzucić, Hollister otworzył oczy i odezwał się:

– Chcę, żebyście ją odnaleźli.

– Kto niby miałby to zrobić, ja? – zapytał Cooper.

– Wszyscy. – Potoczył wzrokiem po zgromadzonych w pokoju. – Ktokolwiek.

Doskonale. Dalton marzył o dodatkowych obowiązkach.

– Na pewno są jacyś detektywi, którzy specjalizują się w takich zawiłych sprawach.

– Żadnych detektywów – warknął Hollister.

– Chcesz, żebyśmy ją znaleźli, dobrze – powiedział Griffin. – Ale nie mam ochoty na żadne gierki.

Ojciec uśmiechnął się sarkastycznie.

– To nie gierki, raczej sprawdzian.

Cooper parsknął krótkim śmiechem i rzucił:

– Oczywiście, w jakim innym celu mógłbyś mnie tu wezwać jak nie po to, żebym udowodnił, że jestem wart mienić się twoim synem.

– Nie bądź śmieszny. – Hollister zaczął kasłać. – To test dla was wszystkich.

– Tato, mam ważniejsze sprawy na głowie niż skakanie, jak nam zagrasz – odezwał się Griffin. – Możesz mnie wykluczyć ze sprawdzianu. Nie jestem zainteresowany.

– Ja również – dołączył się Cooper.

– Ale to zrobicie. – Ojciec powiedział to z takim przekonaniem, że Daltona zmroziło. – Temu, kto odnajdzie dziewczynę, zapiszę w spadku Cain Enterprises.

Tak. To zmienia postać rzeczy. Dalton zawsze wiedział, że jego ojciec to palant, ale żeby posunąć się do czegoś takiego? Tego się nie spodziewał. Poświęcił przedsiębiorstwu całe życie. Nie zamierza oddać go teraz bez walki.

– A co się stanie, jak żaden z nas jej nie odnajdzie?

W pokoju zapadła cisza. Przerwał ją Hollister:

– Cały majątek przekażę państwu – wyszeptał.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Nie zrobi tego – stwierdził Griffin. Otworzył drzwi do mieszkania i wpuścił Daltona do środka. – Cain Enterprises znaczy dla niego tyle samo co dla każdego z nas. Nigdy nie pozwoli, żeby państwo licytowało firmę.

– Gdybyś mówił o innej osobie, to zgodziłbym się z tobą. – Dalton odczekał, aż Griffin zapali światło w pokoju. – Ale ojciec nie blefuje. Wiesz o tym.

Griffin miał luksusowy apartament w jednym z wieżowców w centrum miasta, podobnie zresztą jak brat. Kiedy Portia poprosiła o rozwód, Dalton kupił mieszkanie dwa piętra niżej. Budynek miał tę zaletę, że położony był niedaleko miejsca pracy, choć znacznie przeszacowano cenę za metr kwadratowy.

Apartament miał wystrój z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku, obicia ze skóry w kolorze kremowym i dużo chromowanych dodatków. Nieco za schludny i za zimny, ale modny obecnie i drogi. Dalton nie miał powodu, by narzekać.

Griffin skierował się w stronę baru i zapytał:

– Czego się napijesz?

– Jeszcze nie ma południa.

– Racja, ale ojciec odpalił taki pocisk, że mam ochotę się czegoś napić.

– W porządku. – Dalton sam czuł się wytrącony z równowagi. – Nalej mi szkockiej.

Griffin popatrzył się na brata z politowaniem i zaczął wyciągać butelki, z których żadna nie zawierała szkockiej. Nalał z każdej po trochu do shakera i zmieszał.

– Czy ojciec mógłby to zrobić legalnie?

– Niestety, chyba tak. – Dalton przeczesał włosy palcami. – Oczywiście część wspólnych aktywów: domy, samochody, pieniądze należy do matki, ale udziałami w przedsiębiorstwie może dysponować swobodnie. Pewnie podzieliłby całość pomiędzy nas trzech, ale teraz…

– Ty masz najwięcej do stracenia. Co zrobisz?

Dalton zdjął marynarkę i przerzucił ją przez poręcz fotela. Usiadł na nim z westchnieniem i potarł brodę. Biorąc pod uwagę jego zaangażowanie w rozwój Cain Enterprises, rzeczywiście mógł być największym przegranym. Wszystko, o czym marzył od dzieciństwa, całe jego dotychczasowe życie i nawet przyjemności, związane były z rodzinnym przedsiębiorstwem.

– Jedną z opcji jest poczekać, aż drań wreszcie umrze, a wtedy zgłosimy sprawę w sądzie.

Griffin nałożył pokrywę shakera i potrząsnął.

– I w ten sposób wszystkie aktywa ojca będą przynajmniej dziesięć lat unieruchomione z powodu procesu sądowego. Genialny pomysł.

Dalton oparł się łokciami o kolana.

– Gdyby nie to, że stoi już nad grobem, udusiłbym go własnymi rękami.

– Z moją pomocą – dorzucił ze złośliwym chichotem Griffin. Wrzucił lód do szklanek i wlał sporządzoną przez siebie miksturę. – Z drugiej strony rada nadzorcza cię kocha, więc nawet jeśli udziały ojca trafią do skarbu państwa, to po pierwsze nie ma on pakietu kontrolnego, po drugie będą pewnie sprzedane zaraz na rynku, a po trzecie kto miałby tym zarządzać jak nie ty?

– A wtedy ty nie straciłbyś posady i dalej byłbyś odpowiedzialny za kontakty z inwestorami zagranicznymi.

– Szybko chwytasz. – Griffin uśmiechnął się porozumiewawczo.

Obaj zdawali sobie sprawę, że drugiej takiej ciepłej posadki łatwo by nie znalazł.

Griffin wycisnął parę kropel cytryny do drinków i dorzucił do szklanek jeszcze po plasterku.

– Może nie byłbyś tak nieznośnie bogaty, ale wciąż pozostałbyś dyrektorem generalnym.

– Tak, to byłby najlepszy scenariusz. – Dalton wziął drinka z ręki brata. – To nie jest szkocka.

– Dwa lata praktyki mieszania w college’u. To lepsze od szkockiej, potraktuj tego drinka jako poszerzanie horyzontów.

Dalton zawahał się i spróbował. Był zaskakująco dobry, mniej słodki od margarity, i dawał niezłego kopa, czyli to, czego dzisiaj potrzebował.

– Tak, możliwe, że rada mnie zatrzyma. – Doświadczenie mówiło mu jednak, że najbardziej optymistyczne scenariusze rzadko się sprawdzają. – Ale znacznie bardziej prawdopodobne jest, że któryś z naszych konkurentów wykupi akcje, które pojawią się na rynku, i spróbuje przejąć przedsiębiorstwo. Sheppard Capital jest chyba w idealnej do tego sytuacji. W takim wypadku zostałbym zwolniony, a Cain Enterprises powolutku przestałoby istnieć.

Sardoniczny uśmieszek Griffina przemienił się w żałosny grymas.

– Za zdrowie taty! – rzucił cierpko.

Stuknęli się kieliszkami i upili po łyku. Obaj byli wykończeni. Nigdy nie czuli się z sobą blisko związani. Hollister podsycał rywalizację między nimi. Nawet teraz, gdy już ledwie zipał, potrafił ustawić ich przeciwko sobie.

– Chcesz ją odszukać? – zapytał Dalton.

Griffin spojrzał się na niego z miną, jakby miał zaraz zwrócić cały koktajl na dywan.

– Dobry Boże, nie! Co ja bym zrobił jako dziedzic Cain Enterprises?

– Chciałem cię tylko sprawdzić. – W głowie Daltona zapaliła się lampka. – A jeśli znajdzie ją Cooper?

Ich brat przyrodni był niewiadomą. Hollister poznał ich z sobą, gdy Cooper miał pięć lat, Griffin cztery, a Dalton siedem. Po prostu przyprowadził go do domu i przedstawił jako swojego syna. Od tego czasu chłopiec spędzał z nimi wakacje, a kiedy zmarła jego matka – miał wtedy szesnaście lat – zamieszkał z nimi, by po dwóch latach wyjechać do college’u.

– Cooper mógłby rozwalić firmę równie łatwo jak Grant Sheppard. – Griffin dokończył drinka.

To prawda… Dalton wpatrywał się w mętne resztki mikstury. Jeśli Cooper znajdzie dziewczynę, sprzątnie mu Cain Enterprises sprzed nosa, a w każdym razie rola jego, Daltona, w firmie będzie zupełnie inna.

– Masz zatem pomysł, jak odnaleźć naszą tajemniczą siostrę? – zapytał Griffin.

– Konia z rzędem temu, kto to zrobi!

Hollister przez cały okres swego małżeństwa rwał dziewczyny, jak leciało.

– A może należałoby odnaleźć potencjalną matkę? To zawęzi pole naszych poszukiwań.

Griffin zaśmiał się krótko.

– Zawęzisz pole w tym tłumie kandydatek?

– Właśnie. Lista jest długa, ale… – Kiedy był mały, ojciec spotykał się z jedną kobietą dłużej, ale Sharlene to zapewne wierzchołek góry lodowej.

– Mogła nią być każda kobieta napotkana w byle jakim barze, w którymkolwiek stanie.

– Albo innym kraju.

Cooper dorastał w Vale, ale jak sobie wykoncypował Dalton, Hollister musiał poznać jego matkę na nartach w Szwajcarii, brała przecież udział w zawodach olimpijskich. Nie, to jednak niemożliwe zadanie, pomyślał. Nie da się wyśledzić i umiejscowić w czasie wszystkich romansów ojca.

– Zwróciłeś może uwagę na znaczek na tamtym liście? – zapytał Griffin.

– Owszem, jakaś lokalna poczta. Na dodatek na kopercie nie było adresu zwrotnego. Może ta kobieta mieszka tuż za rogiem albo na przykład w Toronto i poprosiła tylko kogoś o wysłanie listu.

– Trzeba postawić inne pytanie. – Dalton dokończył drinka. – Nie z kim ojciec sypiał, ale która z kobiet nienawidziła go tak bardzo, żeby napisać taki list.

Griffin przez moment udawał, że zastanawia się nad tą kwestią, po czym wzruszył ramionami.

– Sądzę, że mogła to być każda z nich.

– Mylisz się. Można o relacjach ojca z kobietami powiedzieć różne rzeczy, ale to typ czarującego łajdaka, więc bohaterki jednej nocy i inne panienki do towarzystwa powinny zachować o nim raczej wdzięczną pamięć. Pytanie, kto się w tej kategorii nie mieścił?

Mówiąc to, Dalton wstał i sięgnął po marynarkę.

– Masz na myśli kogoś konkretnego? – Griffin uniósł brwi do góry.

– Raczej kogoś, kto nam może pomóc. Pamiętasz panią Fortino?

– Naszą byłą gospodynię?

– Tak. Ona znała wszystkie domowe sekrety. Powinna wiedzieć, kto mógł być autorką tego listu.

– Odeszła na emeryturę pięć lat temu. Jak ją teraz znajdziesz? Może przebywać wszędzie.

– Nie sądzę, nie należała do typu podróżniczek. Na pewno wciąż mieszka w Houston.

– Myślę, że nasza matka może wiedzieć, jak ją znaleźć – rzucił Griffin na pożegnanie wychodzącemu bratu. – I wiesz kto jeszcze? Laney.

Dalton zatrzymał się w progu. Nie chciał okazać, jakie wrażenie zrobiła na nim uwaga Griffina.

– Pamiętasz ją? Jest wnuczką pani Fortino, mieszkała z nami, kiedy chodziliśmy do szkoły średniej.

– A tak, przypominam sobie.

– Wyjechała do rodzinnego miasteczka i uczy teraz w szkole. Spotkałem ją przy okazji jakiejś gali dobroczynnej w Tisdale.

– Hm, taka wystrzałowa dziewczyna uczy w katolickiej szkole podstawowej? Trochę dziwne, prawda?

– Ludzie się zmieniają. A swoją drogą nie wiedziałeś, że tam uczy? Przecież jesteś w radzie nadzorczej szkoły.

– Owszem, ale tylko z imienia i nazwiska, od kiedy zaczęliśmy dawać hojne datki na tę szkołę. – Zmieszany Dalton wyjął komórkę z kieszeni i udał, że właśnie dostał esemesa. – Zobaczymy się później? Teraz muszę lecieć.

Dopadł windy tak szybko, że Griffin nie zdążył odpowiedzieć.

Dalton miał rzeczywiście sporo do zrobienia, zamiast tego zaczął szukać w internecie Matildy Fortino. I zastanawiał się, kogo tak naprawdę chce znaleźć: tajemniczą dziedziczkę czy Laney?

Tę ostatnią naprawdę mógł odszukać bez problemu. Skłamał, nie tylko wiedział, gdzie pracuje, ale po cichu wymógł na szkole, aby ją zatrudniła. Wmawiał sobie, że to dlatego, że była przyjaciółką rodziny. Poza tym w tamtym czasie miał żonę, a wszelkie fantazje, jakie snuł na temat Laney, powinny pozostać w szufladzie z tabliczką „wspomnienia z młodości”.

Minął jednak rok od rozwodu i mógł sobie szczerze postawić pytanie: kogo tak naprawdę chce odnaleźć?

O trzeciej po południu Laney Fortino stała przed wejściem do szkoły w Tisdale, przeklinając upał, spóźniających się rodziców, Daltona Caina i niekonkretne informacje zawarte w ciasteczkach z wróżbami. Ostatnia karteczka zawierała napis: „Czeka cię odmiana losu”.

Dzisiaj zaś szkolna sekretarka zostawiła jej wiadomość, że Dalton Cain przyjeżdża, aby się z nią spotkać.

Chyba po raz pierwszy raz w życiu miała do czynienia z tak błyskawicznie sprawdzającą się przepowiednią i wcale nie była z tego zadowolona. Z drugiej strony karteczka z wróżbą mogłaby zawierać więcej szczegółów. Na przykład: „Jutro zadzwoni do ciebie Dalton Cain, włóż szpilki, szałową sukienkę i wyglądaj bosko”.

Gdyby jednak naprawdę wiedziała, co ją dzisiaj czeka, to siedziałaby teraz w samolocie lecącym na Tahiti albo dalej. A tak sterczy tu spocona, w wymiętej sukience, pozwijanych na kostkach skarpetkach, jakby jej nie zależało, by wywrzeć na Daltonie wrażenie.

Co sprowadza do Tisdale jednego z najbardziej wpływowych mężczyzn w Houston? Może zorientował się, że jej babcia podprowadziła Cainom blisko milion dolarów? O tych pieniądzach Laney nie miała pojęcia do momentu, kiedy ukończyła prawo i została jej pełnomocnikiem. Odkryła je na tajemniczym koncie babci i od tego czasu gryzły ją wyrzuty sumienia. Starsza pani nie mogła zdobyć takiej sumy w uczciwy sposób. Laney wiedziała, ile mniej więcej babcia miała pieniędzy. Oszczędności ani inwestycje nie mogły przynieść tak dużych zysków, jakie wynikały z rachunku bankowego. Milion dolarów w ciągu dziesięciu lat!

Ani chybi, ukradła je Cainom.

Laney nie mogła sobie jednak wyobrazić, że idzie do sądu w tej sprawie. Może by i nic nie zrobili starszej pani z alzheimerem, ale nie mogła ryzykować. Nie mogła też pojechać do Cainów, by wyjaśnić sprawę. Hollister był brutalny i mściwy, a Caro niewiele lepsza. Każda próba znalezienia wyjścia z sytuacji kończyła się widokiem babci zmierzającej w kajdankach do więzienia.

Gdyby nawet chciała oddać te pieniądze, to nie mogła. Były pod zarządem powierniczym z przeznaczeniem na opłacenie kosztów opieki nad Matildą. Laney nie mogła ich tknąć. Czuła, że jest w pułapce. I przerażała ją myśl, że Dalton Cain odkrył prawdę.

Będzie domagał się zwrotu pieniędzy, a dodatkowo pewnie ukarania osiemdziesięciotrzyletniej staruszki. Dla Laney takie rozwiązanie było niedopuszczalne. Musi dobrze zastanowić się, jak to rozegrać.

Kiedyś pewnie zareagowałaby gwałtownie, wyparła się wszystkiego brawurowo i bezczelnie. Teraz jednak nie była już tą samą osobą. Ostatnich dziesięć lat nauczyło ją umiaru i panowania nad sobą. Teraz jest nauczycielką małych dzieci. Może to i dobrze, że dzisiaj wygląda, jak wygląda. Może taki bardziej miękki image zwiedzie Daltona?

Nic więcej nie zdążyła wymyśleć, bo elegancki kremowy sedan wyłonił się zza rogu, skręcił w Beacon Street i zmierzał w jej kierunku. Instynktownie wyczuła, że za kierownicą siedzi Dalton.

Samochód zaparkował na miejscu przeznaczonym dla szkolnych gości i wysiadł z niego Dalton. Rozpoznała go od razu, chociaż od dawna się nie widzieli. Kiedy skończyła osiemnaście lat, wyprowadziła się od babci.

Dalton miał na sobie jasnobrązowe spodnie i białą koszulę z kołnierzykiem na guziki. Zdjął okulary i przypatrywał się Laney przez chwilę, jakby nie był pewien, czy to ona. Pomachała mu ręką na powitanie. Odpowiedział podobnym gestem i ruszył w jej stronę.

– Pani Fortino, wykręca mi pani rękę – usłyszała Laney zza pleców. To była Ellie, ostanie z dzieci czekających tego dnia na rodziców.

– Tak? – zapytała z roztargnieniem. – Oj, przepraszam. – Rozluźniła uścisk i rozmasowała małą rączkę.

– Kim jest ten pan na parkingu, który do pani macha?

– Stary znajomy… – Na szczęście pojawiła się mama Ellie i uratowała ją przed ciekawością dziecka.

Mimo upływu czasu Dalton Cain od razu rozpoznał Laney. Ta burza czarnych włosów, te ponętne ruchy, które tylko pozornie nie pasowały do stroju nauczycielki, alabastrowa cera i ten sam co zawsze uśmiech! Poczuł przypływ pożądania. Dawno temu, gdy Laney przeistoczyła się z dziewczynki w kobietę, była wręcz wyzywająca, drażniła zarówno własną babcię, jak i jego rodziców. Teraz jej uroda nabrała miękkości, a Laney stała się przez to jeszcze bardziej atrakcyjna.

Gdy załatwiał jej tę pracę, zastanawiał się, czy temperament nie przeszkodzi Laney w obowiązkach nauczycielki w konserwatywnej prywatnej szkole. Przecież naśmiewała się z bogatych i pogardzała ich hipokryzją. Teraz jednak uczy dzieci zamożnych rodziców.

Czy aż tak się zmieniła? Kiedy pochyliła się w stronę małej dziewczynki, z którą rozmawiała, spod sukienki wysunęło się ramię pokryte tatuażem. Dawna Laney w nauczycielskim kamuflażu?

Gdy spojrzała na niego, jej usta wykrzywił grymas niezadowolenia. No tak, jedna rzecz się nie zmieniła. Dalej go nie lubi. I w gruncie rzeczy ma za co.

Laney przybiła dziewczynce piątkę na pożegnanie. Było w niej dużo kobiecości i naturalnego wdzięku. Nagle pomyślał o żonie. Portia chyba rozchorowałaby się, gdyby musiała stać tu w sukience w kwiatki i tenisówkach, trzymając dziecko za rękę. Dlaczego właściwie przyszło mu to do głowy? Obie te kobiety są tak różne. Swego czasu z żoną był emocjonalnie i fizycznie bardzo związany, a to, co czuł do Laney, właściwie trudno byłoby określić. Zaczął się znów zastanawiać, co tu właściwie robi.

Zdjął okulary, włożył je do kieszeni koszuli i ruszył chodnikiem w stronę dziewczyny.

– Cześć, Laney – przywitał się.

– Witaj. – Było to jedyne słowo, jakie przeszło jej przez gardło. Jezu, pomyślała, nie dość, że ma na nogach tenisówki, to jeszcze nie potrafi się wysłowić!

Stała jak sparaliżowana, ale wmawiała sobie, że nie ma to nic wspólnego z jego wyglądem. A przecież Dalton dojrzał i stał się mężczyzną tak niebywale atrakcyjnym, że nie potrafiła odwrócić od niego wzroku.

– Chodźmy gdzieś usiąść i porozmawiać – zaproponował.

– Może w klasie? – zapytała i dalej tkwiła w miejscu.

Patrzyła na szczupłą twarz Daltona i jego pełne wargi. Włosy dalej lekko mu się kręciły, trochę jakby w kontraście do stylu życia, jaki prowadził. I wtedy, nieoczekiwanie dla samej siebie, zatopiła spojrzenie w jego oczach. Poczuła uderzenie gorąca, gdy je odwzajemnił. Odwróciła wzrok.

– Ładnie wyglądasz, Laney – zauważył.

Wstrętny kłamca, pomyślała. Za to on prezentuje się fantastycznie. Ale swoboda, z jaką ją powitał, sprawiła, że się uspokoiła. Może Dalton nic nie wie o pieniądzach? Jednak po co w takim razie by przyjechał?

Zbita z tropu ruszyła w stronę budynku.

– Muszę cię uprzedzić, że nie mam za dużo czasu. Prowadzę po lekcjach zajęcia teatralne.

W drzwiach Laney wyjęła kartę i zrobiła krok do tyłu, prawie wpadając na Daltona, który stał tuż za nią. I znowu to uderzenie gorąca. Jak mogła zapomnieć kolor jego oczu, ten niecodzienny ciemny odcień błękitu. Jak niebo, jak morze… Błękit Cainów, mawiała babcia.

No tak, Cainowie! Nie powinna zapominać, kim był Dalton i tego, że mógł ją razem z Matildą z łatwością zetrzeć w proch. Gdyby oczywiście miał powód.

– Co więc takiego cię tu sprowadza? – zapytała, odsuwając się od niego.

– Dlaczego uważasz, że czegoś od ciebie chcę?

– Cainowie, jeśli składają wizytę, zawsze mają w tym interes.

– Nie masz o nas dobrej opinii.

– Raczej nie.

Zabawne, wbrew temu, co mówiła, ona sama jest mniej godna zaufania. Pomagała w uniknięciu odpowiedzialności kobiecie, która co prawda była jej babcią, ale przecież kradła. I nagle przestała mieć ochotę na rozmowę z Daltonem, chciała sprawę załatwić szybko. Skrzyżowała ręce na piersiach, trzymając w nich klucz.

– Nie zapominaj, że dorastałam w domu Cainów. I to, co powiedziałam na temat zaufania do was, nie jest ani odrobinę niesprawiedliwe.

Zaraz pożałowała tych słów. Nie tak powinna reagować skromna panienka w kłopotliwej sytuacji.

Dalton przybrał smutną minę. Gdyby go nie znała, uwierzyłaby, że się przejął jej słowami. Ale pamiętała dobrze, że w jednej chwili potrafi udawać najlepszego przyjaciela, aby w następnej nie pamiętać, że się znają. Nie nabierze się znowu na jego czarowne pozy.

– Nie udawaj dotkniętego. Nie rozmawialiśmy z sobą od dziesięciu lat. Skoro pojawiłeś się tu po tak długim czasie, musisz czegoś chcieć, więc dlaczego, zamiast powiedzieć mi o tym wprost, wypróbowujesz na mnie swoje męskie wdzięki?

– Uważasz mnie za atrakcyjnego?

– Dobrze wiemy, że jeśli ci na czymś zależy, twój urok się potęguje. W końcu jesteś nieodrodnym synem swojego ojca. – Dalton przestał się uśmiechać, wesołe iskierki z oczu znikły.

– Okej, chcesz wiedzieć, dlaczego tu jestem? Muszę porozmawiać z twoją babcią.

Do diabła! Cała jej wojowniczość uleciała w jednej chwili. Jeśli chce rozmawiać z babcią, to znaczy, że wie.

Może nie ma dowodu? Może chce się upewnić, czy ma rację, rozmawiając z nią? Nie mogła na to pozwolić.

Matilda Fortino, gdy miewała dobre dni, nie wiedziała, kim jest. A kiedy dni były złe, dręczyły ją okropne wspomnienia. W trakcie rozmowy z Daltonem może przyznać się do wszystkiego, a przecież on chyba nie ma na razie żadnych dowodów.

Laney gwałtownie odwróciła się, otworzyła kartą drzwi i postanowiła zniknąć we wnętrzu szkoły. Wtedy poczuła dłoń Daltona na ramieniu i usłyszała pytanie:

– Zaprowadzisz mnie do babci?

– Nie. – Mówiąc to, wśliznęła się do budynku.

Tytuł oryginału: All He Ever Wanted

Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2012

Redaktor serii: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2012 by Emily McKaskle

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014, 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-1949-5

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.