Godzina wilka. Tom II Kronik Półmroku - Katarzyna Staniszewska - ebook
NOWOŚĆ

Godzina wilka. Tom II Kronik Półmroku ebook

Staniszewska Katarzyna

0,0

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Staniesz się swoim najzajadlejszym wrogiem, ale w tym starciu nie zdołasz zwyciężyć. 

 

Eriena uciekła z Białych Wież, ale na jej drodze stanął wróg, którego nikt dotąd nie pokonał. Jedyną nadzieją na przeżycie jest dla niej pomoc człowieka, na którego Imperium wydało wyrok śmierci. By przetrwać, musi stać się taka jak on.

 

Ale czy zdrajcy można zaufać?

 

Uciekając przez ogarniętą chaosem Północ, ścigani przez dawnych towarzyszy i otoczeni przez wrogów, próbują dokonać niemożliwego. Bo jeśli Eriena chce ocalić tych, których kocha… musi umrzeć. Albo oddać się w ręce nieprzyjaciół i zapłacić cenę, której od niej zażądają.

 

Tylko ile warte jest życie, gdy straci się wszystko inne?  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 448

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
katwie325

Nie oderwiesz się od lektury

Godzina wilka to drugi tom Kronik Półmroku, czyli pełnej mroku serii stworzonej przez Katarzynę Staniszewską. Książka w przepięknej oprawie została wydana przez Wydawnictwo Nine Realms. Pierwszy tom tej historii porywał od samego początku i ten wcale nie jest wyjątkiem. Przejmuje wydarzenia z końca poprzedniej części i od razu zabiera czytelnika w podróż pełną mroku, niepewności, nadchodzącej Ciemności, niebezpieczeństw oraz niepokojących wizji. Przy lekturze czytelnik nie jest w stanie odpocząć nawet na krótką chwilę. Miałam przyjemność przeczytać tę książkę dwa razy. Za pierwszy razem, jeszcze przed wydaniem jako patron, pochłonęłam ją w dwa dni, znajdując czas na czytanie w każdej chwili mimo innych rzeczy na głowie. Po prostu nie szło się oderwać, a każdy rozdział sprawiał, że w mojej głowie telepała się jedna myśl: „jeszcze jeden rozdział”. Za drugim razem kazałam samej sobie zwolnić i delektować się każdym fragmentem książki, co nie było łatwe. Godzina wilka kusi, by czytać ją ...
00



Zdycha ci bydło, umierają krewni

I ty sam umierasz;

Lecz sława, którąś sobie zdobył,

Nie umrze nigdy.

Zdycha ci bydło, umierają krewni

I ty sam umierasz;

Wiem jedną rzecz, co nigdy nie umrze:

Sąd o umarłym.

Edda Poetycka, Hávamál, 76–77

I

Nie można wiecznie tracić. Gdzieś musi istnieć granica tego, co da się nam odebrać. Nawet odarci ze wszystkiego, wciąż mamy imię. Wciąż jesteśmy sobą.

Wkroczyłam w Ciemność, by ocalić porwanego przyjaciela przed losem gorszym od śmierci. Podążyłam jego tropem przez zaśnieżone zbocza Białych Wież i zanurzyłam się w ich splątane trzewia, ale zawiodłam.

Gdy w wąskim korytarzu pradawnych ruin stanął mi na drodze Cień, zdołałam go pokonać, lecz zapłaciłam za to straszliwą cenę. Ugodzone mocą góry runęły nam na głowy, grzebiąc towarzyszących mi ludzi. Mojego ojca i wuja. Mojego sojusznika i dawnego kochanka. Ocalałam tylko ja.

Eldenan, tajemniczy elf, zdołał wrzucić mnie w wypaczony Ciemnością portal. Ten jednak niósł chaotycznie i nagle znalazłam się gdzieś na mroźnym krańcu świata. Ranna, wyczerpana, pozbawiona zapasów i straszliwie samotna.

Lecz nawet teraz, gdy wspomnienia w mojej głowie rozpadają się i blakną, a okaleczona dusza stacza się w mrok, nadal coś mi pozostaje: puste, niewarte ocalenia ciało.

* * *

Pierwszym, co poczułam, było zimno i ból oplatający mnie okrutnymi mackami. Leżałam na skałach całkowicie zdezorientowana, próbując sobie przypomnieć, gdzie jestem i jak się tu znalazłam. Uchyliłam powieki, lecz przyzwyczajone do mroku oczy poraziła jaskrawa, czysta biel. Nagle ziemia jęknęła przeciągle i zadrżała, rozdzierając ranę na mojej skroni. Wrzasnęłam, po czym przypomniałam sobie wszystko. Wrzasnęłam znowu, ale tym razem z rozpaczy, a kolejny wstrząs osunął mnie w dół zbocza. Uderzyłam o skały, ponownie tracąc świadomość.

Nie wiem, ile czasu upłynęło, nim odzyskałam przytomność i poczułam, że ktoś szarpie moim ramieniem. Raz, a później drugi. Ból rozlewał się po ręce, zwracając ostrość przytępionym zmysłom.

Z wysiłkiem otworzyłam oczy i dostrzegłam stojącą obok wielką, śnieżnobiałą istotę. Pochylała ku ziemi okrwawiony łeb, a jej grzywa falowała na mroźnym wietrze. Byłam łatwym łupem. Powinnam z nią walczyć. Powinnam… Ale czułam tylko ulgę. Powieki same się zamknęły. Wkrótce wszystko miało się skończyć. Ból, zimno i ta przerażająca, mroczna pustka.

* * *

Unosiłam się nad ziemią, otoczona rozgwieżdżonym niebem, na którym tańczyły kolorowe smugi światła.

Hilsjana – pomyślałam. Brama Dusz. Zorza polarna.

Czułam słoną woń morza, a głowę wypełnił cichy szum fal uderzających o Drugi Brzeg. Ich śpiew przywołał wspomnienia białych klifów Invaris i ciepłego uśmiechu Elhana. Spod powiek wypłynęły mi łzy. Tak bardzo żałowałam, że już go więcej nie zobaczę.

Umierałam – nie miałam co do tego żadnych wątpliwości – ale zamiast strachu ogarnął mnie spokój. Chciałam w końcu zobaczyć matkę. Chciałam wrócić do ojca.

* * *

Z gęstego mroku wyrwał mnie przenikliwy, ostry dźwięk. Rozbrzmiewał echem w mojej głowie i powoli przywracał świadomość. Gdzieś w oddali krakał kruk. Poczułam intensywną woń ziół i ucisk w skroniach. Był tak silny, jakby moja głowa utknęła w imadle. Uchyliłam powieki.

Znajdowałam się w ciemnej ziemiance oświetlonej tu i ówdzie pomarańczowym blaskiem niewielkich lampionów. Leżałam na sienniku, okryta warstwą futer, z rękami przywiązanymi w nadgarstkach do drewnianych ram wąskiego łóżka.

Kątem oka złowiłam ruch i z trudem obróciłam głowę. Na klepisku odpoczywał wyciągnięty leniwie pies, który przerwał obgryzanie kości i wydał z siebie znudzony pomruk. Na jego brunatną sierść padały cienkie smugi słonecznego blasku sączące się przez szpary między deskami.

Kruk w końcu umilkł, a do moich uszu dotarł świst skrzydeł i czyjś spokojny krok. Drzwi do chaty skrzypnęły cichutko i w progu stanął mężczyzna.

– Nareszcie się obudziłaś.

Był postawny, ubrany w prosty strój z grubej wełny, a jego szyję i dłonie pokrywał skomplikowany wzór plemiennego tatuażu. Minął merdające ogonem zwierzę i zbliżył się do posłania. Wsunął dłoń pod warstwę futer, przeciągając nią wzdłuż mojego ciała. Poruszyłam się niespokojnie. Pachniał dymem, chłodem i krwią.

– Wciąż jesteś zimna – stwierdził – ale już nie lodowata. Zjesz coś? Przespałaś niemal całą dobę.

To już dzień? – pomyślałam z goryczą. Może nawet dłużej. Ojciec… Reivan… Vergrenor. Anaren i Erlentar! Czy oni wszyscy…? Zatoczyłam głową, ale nie miałam siły płakać.

– Pomogę ci usiąść – rzekł, rozwiązując moje nadgarstki. Ujął mnie delikatnie jak dziecko i ostrożnie podciągnął do góry. Ból, który nagle eksplodował w piersi, sprawił, że pociemniało mi przed oczami.

– Uważaj! – przestrzegł mężczyzna. – Masz połamane żebra.

Położył mnie na zrolowanych ciasno skórach, a wtedy cała chata zakołysała się gwałtownie. Pies zaskomlał i skulił uszy, a z pokrytego darnią sufitu posypały się drobiny ziemi, lecz mężczyzna nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Usiadł na stołku obok łóżka i podniósł kubek do moich spękanych ust.

– Musisz jeść – powiedział. – Inaczej nie odzyskasz sił.

Mówił z bardzo twardym akcentem, jakby nie nawykł do altangu, którym od czasu najazdu Altamaru posługiwali się w Vanadorze już niemal wszyscy.

Wszyscy na południe od Gjaldaranu, poprawiłam się w myślach i spojrzałam na mojego gospodarza. Jego powieki były poczernione sadzą, a długie, sfilcowane włosy sięgały pasa, połyskując od wpiętych w nie cynowych spinek. Na szyi, między nawleczonymi na rzemień zębami i kawałkami polerowanego bursztynu, lśnił srebrny medalion z dziwną rogatą istotą trzymającą w dłoniach dwuręczny topór.

– Wiem, że mnie rozumiesz. – Nieznajomy pochylił się i spojrzał mi w oczy. – Widzę to. Dlaczego milczysz? Jakie zło cię spotkało?

Straciłam wszystko…Żyj– rozkazał Eldenan, nim wrzucił mnie w portal. Czy mogliby to przetrwać? – zastanawiałam się gorączkowo. Czy zdołali się wydostać, nim te przeklęte góry runęły im na głowy?

– To ma jakiś związek z tym, co się dzieje? Z trzęsieniami ziemi?

Zacisnęłam piekące powieki. Byłam wyczerpana, a obraz nieustannie rozmywał się i tańczył przed oczami.

– Mamy dużo czasu – stwierdził spokojnie mężczyzna. – Nie wstaniesz z łóżka przez wiele tygodni. Jeśli chcesz przeżyć, musisz do mnie przywyknąć. I zacząć jeść.

Zmusiłam się, by na niego spojrzeć. Przez chwilę obserwował mnie z dziwną rezerwą, jakbym była schwytaną w sidła fantastyczną istotą, zaraz potem otoczył mój kark ramieniem i przytknął do ust kubek pełen ciepłego, gęstego bulionu. Wzięłam pierwszy łyk i skrzywiłam się z bólu.

– Powoli – upomniał mnie. – Bez pośpiechu.

Nie wypiłam nawet połowy, gdy w ściśniętym żołądku zawirowały mdłości. Zgięłam się w torsjach, a mężczyzna zaklął i podstawił mi wiadro. Zwróciłam do niego zupę i zaczęłam dygotać. Znowu zaklął. Chwycił mnie za ramiona i ostrym szarpnięciem wyciągnął spod moich pleców skóry. Wiedziałam, czego się boi. Połamane żebra w każdej chwili mogły przebić wnętrzności i wywołać krwotok. Może tak byłoby lepiej. Usłyszałam jeszcze, jak klnie po raz trzeci, a później straciłam przytomność.

Kiedy się ocknęłam, wnętrze chaty wypełniał mrok, a mój gospodarz siedział w swoim posłaniu i pisał coś na kawałku pergaminu. Byłam tak spragniona, że wyschnięty język przywarł mi do podniebienia.

Obróciłam głowę i dostrzegłam stojący obok łóżka kubek. Sięgnęłam po niego, ale przeceniłam swoje siły. Palce niezdarnie musnęły naczynie, które przechyliło się i runęło na ziemię, rozlewając wodę. Zaklęłam w myślach, a grzejący się przy palenisku pies zastrzygł uszami i uniósł głowę, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

Mężczyzna zerwał się z miejsca. Napełnił ponownie kubek i podał mi go do ust, obejmując ramieniem moją szyję. Wypiłam łapczywie, ale nie poczułam smaku.

– Spróbujesz coś zjeść? – zapytał, gdy zlizałam ze spierzchniętych warg ostatnie krople.

Zaprzeczyłam. Już ta odrobina płynu wirowała niebezpiecznie w ściśniętym żołądku. Nieznajomy przysiadł na stołku, splótł ze sobą wytatuowane dłonie i wpatrywał się we mnie przez długą chwilę.

– Zdołasz odpowiedzieć mi na kilka pytań? – przemówił w końcu. – Wystarczy, że kiwniesz lub potrząśniesz głową.

Spojrzałam na niego niepewnie.

– Masz kogoś bliskiego? Kogoś, kogo mógłbym powiadomić?

Natychmiast pomyślałam o Elhanie, ale nie zamierzałam niczego zdradzać. Nie ufałam mu.

– Pochodzisz z północy?

Kiwnęłam głową. Nie znałam ani tego człowieka, ani jego zdolności i uznałam, że kłamanie wprost będzie zbyt niebezpieczne. Wybrałam półprawdę.

– Z Angaranu? Kaldaranu? – wyliczał powoli. Ponownie kiwnęłam głową. – Z którego regionu? Ciemnego Brzegu? Grani?

Potwierdziłam. Tam właśnie, nad szerokim nurtem Bjarkanu, mieściło się Skygerfal – stolica Kaldaranu i wzniesiony na wzgórzu pałac mojej matki. To tam przyszłam na świat. To w tym miejscu ją zabito.

– No, to coś już mamy – stwierdził, choć jego czarne powieki zmrużyły się nieco. – Zdecydowanie nie jesteś wieśniaczką, a twoje dłonie nawykły raczej szarpać gardła niż struny harfy. Nie przypominasz człowieka, ale nie jesteś też álfarą.W Grani nie ma zbyt wielu szlacheckich rodów i żadnego, który miałby w żyłach choć kroplę elfiej krwi.

Poczułam niepokój. Potrafił pisać i był zbyt dobrze zorientowany jak na członka jednego z dzikich plemion, za którego początkowo go wzięłam. Poruszyłam bezgłośnie ustami, a moim ciałem wstrząsnął spazm.

– Jesteś bękartem? – Mężczyzna czytał z ruchu moich warg. – Co stało się z twoją rodziną? Ciemność?

Powtórzyłam.

– Zabrała ich Ciemność – wypowiedział na głos moje słowa. – I mnie też zabierze.

Kiwnęłam głową, zamykając oczy.

– Cad a rhenne tú agh? Du gadare álfar mederione?1

Kaldarański dialekt. Drań testował moją prawdomówność. A jednak słysząc jego pytania, poczułam w sercu ukłucie bólu. Odżyły wspomnienia ojca i tych rzadkich chwil, które spędzaliśmy tylko we dwoje. Biegle posługiwał się północną mową, lecz nauczył się jej tylko po to, by sprawić przyjemność mojej matce. Kiedy przekazywał mi swoją wiedzę, znikał gdzieś trawiący go nieustannie gniew i żal. Stawał się cierpliwy, czuły i wyrozumiały, a wtedy wyraźnie widziałam w nim mężczyznę, którego mogłaby pokochać. Jakim mógłby być każdego dnia, gdyby wciąż żyła.

Otworzyłam oczy i zmierzyłam się spojrzeniem z nieznajomym.

– Egya… né gadar2– szepnęłam z wysiłkiem, a on uniósł brwi.

– Odpoczywaj – rzekł w końcu i dźwignął się ze stołka. – Przygotuję ci coś do jedzenia.

Obserwowałam go czujnie zza zasłony rzęs, a gdy opuścił chatę, dotknęłam piersi i poczułam, jak moje serce na chwilę zamiera. Nie było jej. Gwiazda zniknęła.

Ten klejnot był ze mną od lat, dawał pocieszenie i chronił przed Ciemnością. Otrzymałam go od Erlentara na znak jego miłości, a teraz straciłam. Tak jak wszystko inne. Byłam pewna, że miałam go na sobie aż do chwili wrzucenia w portal – jego niezwykły blask do samego końca powstrzymywał wylewający się zewsząd mrok. Może zerwał się przy upadku, a może mój gospodarz zdjął go i odłożył z resztą moich rzeczy.

Przymknęłam powieki i zebrałam moc. Chciałam się uleczyć, ale wraz z energią roztrzaskane ciało ogarnęła fala potężnego bólu. Znowu dopadły mnie drgawki i pochłonęła czerń.

* * *

Obudził mnie dotyk twardych dłoni. Szarpnęłam się odruchowo i spojrzałam na wytatuowanego mężczyznę, który właśnie zmieniał mi opatrunki.

– Twoja skóra wibruje w dotyku, a rany nikną w oczach – stwierdził tak spokojnie, jakby nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. – Wygląda na to, że kryjesz w sobie więcej niż jedną tajemnicę.

– Jak każda kobieta – odpowiedziałam mu ochrypłym szeptem. – Jestem głodna i spragniona. Mógłbyś…

Mężczyzna kiwnął głową i po chwili przyniósł gliniany kubek wypełniony tęgim bulionem. Zupa był gorąca, ale dziwnie ciemna i pełna posiekanych drobno kawałków mięsa. Opróżniłam naczynie, a gdy okazało się, że żołądek nie zamierza zwrócić zawartości, wypiłam też kolejne. Później nieznajomy pomógł mi ułożyć się wygodnie na stercie skór, a sam przysiadł obok łóżka i spojrzał na mnie z powagą.

– Masz jakieś imię? – zapytał w końcu.

– Eriena – odparłam z wahaniem.

– To altamarskie słowo – stwierdził podejrzliwie. – Nikt na północy nie nazwałby cię Groszkiem.

– Stokrotką – poprawiłam go cierpko. – Wybrał je mój… nauczyciel. Wywodził się ze Starego Imperium.

– A imię nadane ci przez rodziców?

– Jest bez znaczenia – szepnęłam z goryczą. – Oboje są już martwi.

Przyglądał mi się przez długą chwilę i nagle odniosłam wrażenie, że już od dawna wie o mnie znacznie więcej, niż kiedykolwiek chciałabym mu zdradzić.

– W porządku, Erieno. – Powoli kiwnął głową. – Nie naciskam. Najwyraźniej nie czujesz się gotowa na szczerą rozmowę. Nazywam się Liam A’Graig i jestem Tropicielem.

Przeszył mnie dreszcz. Jeśli mówił prawdę i zgodnie z moimi przypuszczeniami wciąż znajdowaliśmy się gdzieś w Angaranie, w pobliżu Białych Wież, to oznaczało, że był zdrajcą. Inaczej jego ciało leżałoby w Baldran wraz z innymi, wiernymi cesarzowi Łowcami.

– Dziękuję za opiekę i ratunek – szepnęłam i odwróciłam głowę, by nie zdołał dostrzec myśli odbijających się na mojej twarzy – ale nie wiem, czy go pragnęłam.

– Cokolwiek ci się przytrafiło, twoi bliscy z pewnością nie chcieliby, byś zrezygnowała przez to ze swojego życia.

– Nawet jeśli nie został mi już nikt? – Mimo woli znowu na niego spojrzałam.

– Prawdziwie nikt? Żaden odległy krewny? Przyjaciel? Kochanek?

Zauważył mój grymas i uśmiechnął się lekko.

– Odpoczywaj. – Wstał i delikatnym ruchem pogładził moje ramię. – Jeśli Kána Leigén będzie łaskawa, pewnego dnia zdołasz dosiąść konia.

– Są rany, których nawet ona nie zdoła uleczyć.

– Nie póki zatruwa je Ciemność – zgodził się – ale pozbędziemy się jej, kiedy tylko poczujesz się lepiej.

Gdy cofał dłoń, dostrzegłam w jej wnętrzu długie, błyszczące blizny. Wyglądało na to, że mężczyzna już kilkakrotnie próbował związać ze sobą Opiekuna i za każdym razem został odrzucony. Zacisnęłam powieki i odwróciłam głowę. Nie chciałam go polubić.

* * *

W ciągu następnych dni podejmowałam kolejne nieudolne próby leczenia. Kosztowały mnie one ogrom bólu i znaczną część moich wciąż wątłych sił, ale płaciłam tę cenę bez słowa skargi. Pragnęłam nareszcie zacząć wykonywać samodzielnie choćby najprostsze i najbardziej intymne czynności.

Nie wiedziałam jedynie, czy kiedy w końcu odzyskam sprawność, spróbuję wyjechać, czy też znajdę coś, czym mogłabym podciąć sobie żyły. Liam zdawał się czytać mi w myślach, bo starannie dbał o to, by żaden niebezpieczny przedmiot nigdy nie znalazł się w zasięgu moich rąk.

– Powinnaś zaczerpnąć świeżego powietrza – oświadczył pewnego dnia, gdy skończył opatrywać moją złamaną nogę. – Dzień jest piękny, a twoje rany goją się jak na trollu. Nigdy dotąd nie widziałem czegoś podobnego.

– Może miałam jakiegoś wśród przodków. – Skrzywiłam się ponuro. – To wyjaśniałoby więcej niż jedno.

– Wraca ci humor. – Uśmiechnął się. – Zdrowiejesz.

Wziął mnie na ręce i wyniósł z chaty, a ja zmrużyłam oczy przed blaskiem dnia. Po niebie wędrowały pojedyncze jasne chmury, a słońce grzało mnie w policzki. Przed nami aż po horyzont ciągnęło się spienione morze, a jego fale rozbijały się z hukiem o ogromne bazaltowe kolumny, strzelając w niebo słonymi bryzgami.

– Czy to Schody Bringrina? – zapytałam.

Mężczyzna skinął głową, choć wyglądał przy tym na nieco zaskoczonego. Jeśli mówił prawdę, to wypaczony Ciemnością portal wyrzucił mnie na sam brzeg Morza Cieni, tuż przy Przejściu Ingvara. Jakieś dwa tygodnie drogi na północ od Baldran.

Liam ułożył mnie na stercie futer tuż przy trzaskającym wesoło ogniu, nad którym w niewielkim kotle gotował się bulion. Poił mnie nim po kilka razy każdego dnia i zaczynałam mieć go dość.

Wpatrywałam się w sunące po niebie obłoki, a Tropiciel oprawiał leżącą na stole tuszę rena. Zagłębiał ramiona w jego ciele, przerzucając wnętrzności do wiadra, gdy nagle kudłaty pies poderwał głowę i rozszczekał się wściekle.

Mężczyzna chwycił oparty o blat łuk. Wsunął łęczysko między nogi i wygiął jego ramiona, by założyć cięciwę. Nim sięgnął po jedną ze sterczących z kołczanu strzał, spomiędzy głazów wyłonił się warg. Był ogromny. Zbliżał się z pochylonym nisko łbem i wpatrywał w Tropiciela jasnymi ślepiami, a jego futro bielało nawet pośród iskrzącego w słońcu śniegu.

Liam odprężył się wyraźnie. Odłożył broń i gwizdnął, by uciszyć psa. Uniósł wypełnione wnętrznościami wiadro i podszedł do bestii, po czym wyrzucił na ziemię zakrwawione resztki. Warg przyglądał mu się uważnie, a później zanurzył pysk w trzewiach, wybierając spośród nich najcenniejsze organy.

– Nie wiedziałam, że da się je oswoić – wyznałam z podziwem.

Mężczyzna wahał się przez ułamek sekundy.

– Nie da się – odparł. Odstawił wiadro, chwycił oburącz tuszę i podwiesił ją za nogi na drewnianym stelażu. – Są inteligentniejsze od wilków, ale wolą samotny tryb życia. Stada wargów to bardzo rzadki widok i zły omen. Kerru i ja zaledwie się tolerujemy. To szorstka przyjaźń.

– Kerru. – Uśmiechnęłam się. – Obrońca.

– Ma talent do znajdowania ludzi w potrzebie. – Liam wzruszył ramionami i zaczął zdejmować skórę z rena. – Większość z nich zjada, ale niektórych sprowadza do mnie. Jak ciebie.

– Liczyłam, że mnie dobije – odparłam i znowu spojrzałam w stronę morza.

– Uznał widocznie, że twoje życie warte jest ocalenia. Bogowie potrafią dziwnie objawiać swoją wolę, a ja nigdy się z nimi nie kłócę. Ty też nie powinnaś. Najwyraźniej wciąż masz na tym świecie coś do zrobienia.

Przyglądałam się grzbietom fal, jedna po drugiej podmywających kamienisty brzeg. Myślałam o nawiedzającej mnie w koszmarach Białej Klaczy i tonącej we krwi Świątyni Łaski.

– Sądzisz, że mogą przemawiać do nas poprzez sny?

Liam parsknął cicho i otarł czoło wytatuowanym przedramieniem.

– Nie jesteś z północy – stwierdził rozbawiony. – Tu nikt nie zadaje takich pytań, Groszku. My nie okaleczamy kobiet, nie tworzymy z nich umysłowo chorych wieszczek ani prorokiń. Bogowie sami do nas mówią. Wystarczy nauczyć się ich słuchać.

– Wolałabym, żeby się ode mnie odpieprzyli. Zwrócili tych, których zabrali, albo choć pozwolili mi do nich dołączyć.

– Czasami pewne rzeczy po prostu muszą się wydarzyć – powiedział spokojnie Tropiciel. – Największa porażka z biegiem czasu może stać się fundamentem zwycięstwa.

– To tylko puste frazesy wymyślone, by nadać sens żałobie – odparłam. – Jakie dobro ma wyniknąć ze śmierci moich bliskich? Do jakiego zwycięstwa przyczyniła się Kannarska Rzeź? Wmówisz mi teraz, że tysiące niewinnych ludzi zarżnięto w imię wyższego celu, którego nie dane im było poznać? A nawet jeśli, to sądzisz, że ta świadomość przyniosła ulgę ich bliskim? Rodzicom patrzącym bezradnie na konające dzieci? Mężom zgwałconych kobiet? A może córkom, którym odebrano ojców?

Głos mi się załamał i odwróciłam głowę, by ukryć przed nim wzbierający żal. Liam milczał przez długą chwilę, wpatrując się w wiszące przed nim zwierzę, jakby nagle zapomniał, co właściwie miał z nim zrobić. Potem uniósł do oczu nóż i przyjrzał się jego zakrwawionym ostrzu.

– Wiesz, dlaczego bóg Arkaray został przepołowiony? – zapytał.

– Będziemy się teraz bawić w mitologiczno-teologiczne dysputy? Jeśli tak, to ja odpadam. To zdecydowanie nie moja dziedzina.

– Ponieważ śmierć, choć zawsze jest taka sama, ma dwa oblicza – kontynuował niezrażony moim zgryźliwym tonem. – Kiedy na tym świecie zmieniasz się w gnijące mięso, w zaświatach stajesz się sumą tego, co za życia stanowiło o twojej tożsamości. Nie można należeć do obu tych miejsc i pozostać sobą. Śmierć zmienia wszystko…

Wymownie uniosłam wzrok do nieba. Pośród samotnych, skłębionych chmur szybował jakiś dziwny ptak.

– …i nim pewnego dnia każdemu z nas zamknie oczy, najpierw szeroko je otworzy – dokończył. – To jej bliskość sprawia, że zaczynamy dostrzegać rzeczy, które dotąd nam umykały, które sprawiają, że mocniej walczymy. Namiętniej kochamy. Prawdziwie żyjemy. Śmierć zmienia perspektywę.

Potrząsnęłam głową. Zapewne Tropiciel próbował mnie pocieszyć, ale to nie działało. Strata była zbyt świeża, zbyt bolesna. Tak głęboka, że nawet czas – który ponoć leczy wszystko – zdawał się wobec niej bezsilny.

Mężczyzna odwrócił się i utkwił we mnie spojrzenie.

– Pytasz, co dobrego wynikło z Kannarskiej Rzezi? – ciągnął, świdrując mnie wzrokiem. – Pomogła nam znaleźć w sobie siłę, by walczyć o to, co z urodzenia należy się każdemu człowiekowi. O wolność, godność i prawo do własnej tożsamości…

– I zachwyceni jej zbawiennym wpływem na samoświadomość mieszkańców północy postanowiliście dopilnować, by śmierć zagościła w każdym domu? – przerwałam mu ostro. – Uznaliście, że jeśli udręczycie ludzi dostatecznie mocno, chętniej ruszą na wojnę z Imperium!

Liam obrócił nóż w dłoni, a jego powieki zmrużyły się nieco.

– Uznaliśmy? – zapytał i z rozmachem wbił ostrze w blat stołu. – O co konkretnie mnie oskarżasz, południowy kwiatuszku?

Zacisnęłam zęby i nagle zdałam sobie sprawę, że powiedziałam o wiele za dużo.

– No dalej! – ponaglił mnie. – Mów wprost.

– Co robisz na tym pustkowiu? – zaczęłam, starannie dobierając słowa. – Dlaczego tkwisz w ukryciu, zamiast pomagać swoim dziesiątkowanym przez głód i choroby pobratymcom?

– Bo jestem Tropicielem, nie zbawcą ludzkości – rzucił oschle. – Nie zdołam odmienić ich losu, choćbym poświęcił temu całe swoje życie.

– Może nie wszystkich, ale czyjś na pewno.

– Na przykład twój? – Uniósł brwi.

– Nie prosiłam cię o ratunek!

– Jakże dumnie! – zawołał wyraźnie już rozgniewany. – Jak wyniośle! Mówisz, że uczył cię Altamarczyk? Najwyraźniej jak on masz głowę pełną wielkiej wiedzy i ziejącą pustką duszę. Pewnie latami gapił się w gwiazdy, szukając odpowiedzi na pytania o cel i sens! Bredził o mocy i wielkości, w których obronie nie zawahałby się zniszczyć wszystkiego, co nie mieściło się w granicach świata nakreślonego przez jego mądre księgi. Tak wspaniałe umysły! Tak ciasne!

– Niczego o nim nie wiesz! – krzyknęłam dławiona wściekłością.

– O proszę! – Uśmiechnął się zjadliwie. – Gniew. Wystarczyło wspomnieć o twoim nauczycielu, by w końcu zobaczyć u ciebie coś innego niż żal. Nadał ci imię, które przedkładasz nad to wybrane przez rodziców, zatem musiał być dla ciebie kimś wyjątkowym. Zdradzisz mi, jak bardzo, czy mam się domyślać?

Moc sama napełniła moje ciało, a wzrok spowiła ciemność. Dostrzegałam jedynie wytatuowaną twarz mężczyzny w zacieśniającym się szybko pierścieniu mroku.

– A może porozmawiamy teraz o tobie? – zasyczałam, wpatrując się w Tropiciela z zimną nienawiścią. – Widziałam blizny na twojej dłoni. Próbowałeś związać ze sobą Opiekuna i to nie raz, a jednak zostałeś odrzucony. Ciekawi mnie dlaczego. Co czyni cię w ich oczach niegodnym? Czyżby wiarołomność?

Twarz Liama ściągnęła się i pobladła, a ja poczułam satysfakcję z zadanego mu bólu. A potem przyszło piekące ukłucie wstydu. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie. Ruszył w stronę ziemianki i na chwilę zniknął w jej wnętrzu, a kiedy wrócił, trzymał w ręce kubek, ale tym razem nie było w nim bulionu.

– Pij – rozkazał, przytykając go do moich warg.

Poczułam zapach mocnego alkoholu, ziół i czegoś jeszcze. Czegoś gorzkiego i ziemistego. Zacisnęłam usta i szarpnęłam głową.

– To nalewka ze szkarłatnej męczennicy – wyjaśnił Tropiciel. – Pomoże pozbyć się tego, co w tobie siedzi, zanim zmusi cię do zabicia mnie i rzucenia się ze skał do morza.

Nie reagowałam.

– Masz rację! – Wykrzywił się ironicznie. – Podaję ci truciznę, ale ty przecież chcesz umrzeć. Pij!

Spojrzałam na niego wyzywająco. Przytknęłam wargi do brzegu naczynia i opróżniłam je wielkimi haustami aż do samego dna. Kiedy tylko skończyłam, w moim żołądku zawirowały mdłości, ale zdołałam utrzymać w nim palący płyn. Liam chwycił mnie za ramiona i ułożył na futrach, a później pochylił się, zaglądając mi w oczy.

– Dobrze – powiedział, a jego głos zdawał się dobiegać z wielkiej dali. – Bardzo dobrze.

Zaczęłam drżeć. Świat wokół zawirował i utonął w morzu jaskrawych barw.

* * *

Płynęłam przez rozgwieżdżone niebo, otoczona ze wszystkich stron pasmami zorzy. Moje ciało unosiło się na chłodnym wietrze miękko jak jedwabna wstęga, a każdy dźwięk i zapach wdzierały się do głowy z bolesną ostrością.

Zobaczyłam nad sobą samotne, powykręcane przez czas drzewo, nagie i pokryte białą korą. Na jego wykrzywionym konarze siedziało jakieś skórzaste stworzenie. Obracało powoli bezwłosą głowę, śledząc mój lot trojgiem błyszczących oczu. W jego bezkształtnej twarzy nie było niczego prócz nich.

Znalazłam się nagle w pierścieniu kamiennego kręgu i opadłam między wijące się po ziemi wzory. Pośród nich biło źródło o wodzie tak czarnej, jakby sięgało dnem korzeni ziemi. Jego gładka dotąd powierzchnia zaczęła wrzeć i bić kłębami pary, a wtedy z głębiny wynurzyła się kobieta.

Była wysoka i szczupła. Jej białe włosy kleiły się do lśniącego wilgocią ciała, a skronie otaczał wieniec z jarzębiny. Między pełnymi, doskonale krągłymi piersiami, upstrzonymi cętkami jak futro rysia, wisiał naszyjnik z czerwonych korali i ludzkich zębów. Twarz miała piękne rysy, lecz usta pozbawione były warg, a nad ich pomarszczoną szczeliną tkwiła pojedyncza, zamknięta powieka.

Istota zbliżyła się do mnie zmysłowo rozkołysanym krokiem, wlokąc za sobą cienki, bezwłosy ogon. Uniosła poczerniałe ramiona i dotknęła mojego policzka, a oko otworzyło się i spojrzała na mnie otchłań.

– Naczynie jest przepełnione. – Jej głos poniósł się po mojej głowie, jakby przemawiało nim tysiące istnień naraz. – Tkwi w nim i światło, i cień. Zbyt wiele serc. Zbyt wiele dusz. Nie może mieć wszystkiego. Część z nich musi zginąć, lecz nie z naszej ręki. Las broni wilka. Płomień chroni smoka. Nie zdołamy ich dosięgnąć. Wypuść ją. To nie my będziemy trzymać nóż.

– Już po nią jadą – szepnął stojący za mną człowiek.

– Jadą po śmierć – odparła ze smutkiem istota.

Powieka zasłoniła dziurę w jej głowie, a czarna dłoń przesunęła się po moim czole, sprowadzając ból.

* * *

Zgięłam się wpół i zwróciłam zawartość żołądka, a siedzący obok Liam zaklął paskudnie.

– Słyszysz, co mówię? – zapytał, trzymając mnie w ramionach. – Chyba zbytnio pospieszyłem się z podaniem ci nalewki.

Blask lampionów i ciepło futer. Znowu byłam w chacie, ale nie pamiętałam, jak się w niej znalazłam. Leżałam na swoim łóżku drżąca, całkowicie zdezorientowana i oblana cuchnącym potem, a Liam pilnował, bym nie runęła z niego na ziemię.

– Kim ona była? – szepnęłam, wstrząsana dreszczami. – Ta dziwna kobieta…

– Miałaś halucynacje. – Tropiciel położył mi na czole wilgotny kompres. – Majaczyłaś przez resztę dnia i niemal całą noc. Męczennica jest toksyczna. Od początku dorzucałem ci do bulionu zioła łagodzące nieco jej działanie, ale i tak zareagowałaś wyjątkowo gwałtownie. Na szczęście większość nalewki zwróciłaś niemal natychmiast. Wbrew pozorom chciałem ci pomóc, a nie wysłać na Drugi Brzeg.

– Jest dzień czy noc?

– Godzina wilka. – Uśmiechnął się do mnie ponuro. – Poprzedzająca świt najmroczniejsza część nocy, gdy znużeni ludzie, zamiast czuwać, zasypiają przy ogniskach i nie słyszą zakradających się wrogów. Moment, w którym uchylają się bramy zaświatów, a ich zew staje się tak głośny, że zmusza pogrążonych w rozpaczy do odebrania sobie życia. To najgorszy czas dla osób w twoim stanie.

Twarz Tropiciela rozmywała się w pomarańczowym blasku stojącego przy łóżku lampionu. Wciąż wirowało mi w głowie i jedynym, co widziałam wyraźnie, były jego oczy o barwie identycznej z wiszącymi na szyi kawałkami wypolerowanego bursztynu.

– Przepraszam za to, co wtedy powiedziałam – szepnęłam z wysiłkiem. – Nie wiem, skąd wziął się we mnie ten gniew.

Mężczyzna pochylił się i oparł o uda wytatuowane przedramiona.

– To nie twoja wina. – Wydał mi się nagle bardzo zmęczony. – Jesteś ranna i pogrążona w żałobie. To ja niepotrzebnie sprowokowałem kłótnię.

Miałam mętlik w głowie. Byłam pewna, że Liam to zdrajca, a jednak dostrzegałam w nim jedynie szczerość i głęboki smutek. Czy to możliwe, by tkwił na tym odludziu od tak dawna, że nie miał pojęcia, co dzieje się na północy? Że nie słyszał o opętanym Opiekunie, wymordowanych przez buntowników Łowcach i nadciągającej wojnie?

– Masz tu jakieś moje rzeczy? – zapytałam.

– Tak – wskazał na stojący pod ścianą wiklinowy kosz – ale nie było tego wiele. Mała kaletka z kilkoma drobiazgami, bransoleta i posrebrzana fibula, kawałek obsydianu zawieszony na rzemieniu…

Kotwica – pomyślałam nagle. Ojciec miał Kotwicę Berethiel. Mógł uciec.Serce zabiło mi mocniej, ale tak bardzo bałam się mieć nadzieję.

– Przyniosę ci nieco bulionu i odtrutkę – powiedział Liam, po czym podniósł się z miejsca.

Gdy tylko otworzył drzwi, do chaty wleciał wielki kruk. Wylądował niezgrabnie na jego posłaniu i zaczął tłuc skrzydłami, rozrzucając leżące na nim papiery. Przez ułamek sekundy na jednym z nich dostrzegłam rysunek naszyjnika z pięcioma podłużnymi kamieniami ułożonymi na kształt gwiazdy. Zrobiło mi się zimno, zaraz potem gorąco.

– Głupie ptaszysko! – syknął Tropiciel i zaczął pośpiesznie zbierać dokumenty.

– Przyniósł ci list? – spytałam, ze wszystkich sił starając się zapanować nad głosem.

– Napisałem do przyjaciela z Grani – wyjaśnił, wyciągając kawałek pergaminu z pojemnika przytwierdzonego do nóżki ptaka. – Zapytałem, czy ktoś nie stracił tam niedawno kogoś bliskiego.

Kłamał. Kłamał wprost i dość ordynarnie. Rozwinął wiadomość, odczytał ją, po czym zgniótł w dłoni, a jego twarz przybrała ponury grymas.

– I? – ponagliłam go.

Spojrzał na mnie wyrwany z myśli i szybko odwrócił wzrok.

– Nie ma żadnych wieści – powiedział. – Wszędzie panuje chaos. Trzęsienia ziemi zniszczyły większość domów, a z Białych Wież zeszły lawiny. Wiele rodzin szuka bliskich.

Tym razem przynajmniej częściowo mówił prawdę. Kiwnęłam głową i obróciłam się na bok, ciaśniej otulając futrami. Tropiciel przyniósł obiecany bulion, ale nie pomógł mi usiąść, jak robił to dotąd, ani nie dopilnował, bym jak najszybciej wypiła gorącą zupę. Postawił kubek przy łóżku i wyszedł, co uznałam za kolejny powód do niepokoju. Czułam, że zbliża się coś złego.

Muszę uciekać, pomyślałam. Południe zdawało się jedynym rozsądnym kierunkiem. W Baldran wciąż powinni być moi bracia, a łańcuch Białych Wież nie pozwoli mi zboczyć z kursu. Od twierdzy dzieliły mnie jednak całe tygodnie drogi przez zaśnieżone pustkowia. Bez broni, prowiantu czy wierzchowca.

Wiedziałam, że mężczyzna ukrywa w chacie futrzane ubrania i grube śpiwory, a mięso zabitego niedawno rena zostało już poporcjowane i przynajmniej częściowo upieczone. Zupełnie jakby Liam sam szykował się do długiej podróży.

Bez wątpienia był Tropicielem, zatem doskonale znał każdy kamień na patrolowanej przez siebie ziemi, wiedział, gdzie znajdzie zwierzynę i bezpieczne schronienie. Nawet na zupełnie obcym dla niego terenie wyśledziłby mnie bez trudu, nadal jednak miałam do swojej dyspozycji moc. I przewagę zaskoczenia. Ostrożnie usiadłam w posłaniu, a później sięgnęłam po przyniesiony przez niego kubek.

Musiałam jedynie nabrać sił.

* * *

Z płytkiego snu wyrwało mnie ostrzegawcze szczekanie psa. Przez szpary w drzwiach wdzierało się do środka blade światło pochmurnego dnia. Uniosłam głowę ze skór i nasłuchiwałam przez chwilę. Do chaty zmierzali jeźdźcy. Znajdowali się już tak blisko, że bez trudu rozróżniałam ich podniesione głosy zmieszane z niespokojnym rżeniem koni. Usiadłam w posłaniu i dotknęłam żeber – były tkliwe i nadal bolały przy każdym oddechu, ale zdążyły się już zrosnąć.

Zrzuciłam z siebie futra i wstałam, ostrożnie przenosząc ciężar ciała na złamaną nogę, a kiedy nie ugięła się pode mną, pośpiesznie zdjęłam z niej łupki. Podeszłam do wiklinowego kosza i wyciągnęłam z niego swoje rzeczy. Ubrałam się, założyłam na szyję martwą Kotwicę i wsunęłam na nadgarstek bransoletę Anarena, a później wydobyłam spod łóżka zrolowany ciasno śpiwór i ruszyłam w stronę wyjścia.

Przed chatą płonęło małe ognisko, a na zawieszonym nad nim ruszcie wciąż piekło się mięso. Napełniłam nim torbę i wzięłam wbity w pieniek nóż do oprawiania zwierzyny.

– …jeśli ją pozna, staniesz się bogaty, A’Graig – mówił mężczyzna o nieco chrapliwym głosie. – Obaj będziemy mogli zabrać bliskich na południe i kupić tam kawałek dobrej, żyznej ziemi. Twoja siostra mieszka chyba niedaleko stąd, prawda?

Przypadłam do skał i zamarłam w oczekiwaniu.

– Moja rodzina nie jest waszą sprawą – odparł szorstko Liam. – Co zamierzacie zrobić z dziewczyną?

– To już zależy od naszego przywódcy. Jeśli twój altamarski chwast rzeczywiście jest cesarską dziwką, zapewne będzie mu ją zwracał po kawałku. Zobaczymy, przy której części ciała Jego Wysokość skapituluje.

– Nie wiecie nawet, czy to rzeczywiście ona – stwierdził Tropiciel – a w naszej umowie nie było słowa o torturach i mordowaniu bezbronnych kobiet.

– O pieniądzach też nikt nie wspominał, a jednak je dostaniesz – odparł mężczyzna, po czym westchnął głośno. – Rozumiem twoje wahanie, ale błyskotka, którą przy niej znalazłeś, wywołała na górze straszne poruszenie. Zastanów się, A’Graig! Skoro jej życie może wyzwolić północ i ocalić naszych ludzi, to czy nie warto go poświęcić?

– Dziewczyna twierdzi, że weszła w Ciemność. Mogła ją znaleźć w elfich ruinach…

– Nie jesteśmy tymi, z którymi walczymy! – przerwał mu ostro nieznajomy. – Znasz N’Saorisa! Nie krzywdzi niewinnych, ale jeśli ta suka sypiała z bestią w koronie, to zasługuje na znacznie gorszy los niż powrót do jego łoża w kilku kawałkach. Wiesz o tym równie dobrze jak ja!

– Jeśli – powtórzył z naciskiem Tropiciel. – Jest połamana, nie może chodzić i potrzebuje ciągłej opieki. Nie macie ze sobą valków, a jazda na koniu będzie dla niej torturą…

– Niech się przyzwyczaja – warknął mężczyzna. – Nasze rozkazy są jasne. Zabieramy ją!

– Nie – rzucił krótko Liam. – Dziewczyna zostanie ze mną. Wróćcie tu z valkami i niezbitym dowodem, to sam pomogę wam ją pokroić.

Nieznajomy milczał, a w zapadłej nagle ciszy kryło się coś złowróżbnego. Wyjrzałam zza skały, dostrzegając zgromadzonych wokół Tropiciela mężczyzn.

– Sam nam je dostarczyłeś – odparł obojętnie ich dowódca. – Ale widać kto zdradzi raz, będzie to robił już zawsze. Twój wybór, A’Graig. Przynajmniej zaoszczędzimy na złocie.

Obraz przed moimi oczami zadrgał nagle i zafalował. Ciało wypełnił gniew, a świadomość spowiła brunatna mgła. Poderwałam się z ziemi, zostawiając na niej ciężkie bagaże, a nogi same poniosły mnie w ich stronę.

Napastników było pięciu, wszyscy dobrze uzbrojeni. Liam spojrzał na mnie zaskoczony, a wtedy towarzyszący mu mężczyzna wbił mu nóż w brzuch. Tropiciel zwinął się z jękiem i upadł w śnieg. Zbrojny splunął na niego, otarł wargi rękawem pikowanego kaftana i przyjrzał mi się badawczo.

– Miała być ciężko ranna – stwierdził stojący przy koniach człowiek.

– To ona? – zdziwił się drugi. – Ten brudny, kulawy mieszaniec?

– Może południowcy mają kiepski gust, a może to A’Graig nas oszukał. – Dowódca zgrzytnął zębami. – No ale góra każe, góra dostanie, co chciała. Rzuć ten nożyk, dziewko. Nie skrzywdzimy cię.

Potrząsnęłam głową, a palce mocniej zacisnęły się na rękojeści.

– Twoja wola – mężczyzna wzruszył ramionami, dobył miecza i postąpił do przodu – ale jak skończymy, utnę ci obie łapy. Trafią do cesarza jako pierwsze.

Ruszyłam na nich, celowo zataczając ranną nogą. Przed oczami kłębił mi się mrok i odniosłam wrażenie, że wszystkie moje ruchy wykonują się same. Nagle wierzchowce zarżały lękliwie, a spomiędzy skał wyłonił się biały warg. Sierść miał nastroszoną, a po długich jak noże zębach spływały strąki śliny. Nawet z oddali widziałam w jego ślepiach dziwny, roztańczony blask.

– Co z kundlem? – zaniepokoił się jeden z żołnierzy.

– Zastrzel go i oskóruj – polecił dowódca.

Zbliżyłam się do niego i wyprowadziłam niezgrabny cios. Tak jak na to liczyłam, mężczyzna uniknął go bez trudu. Odsunął się i skontrował, uderzając mnie płazem w dół pleców. Mocno, ale tylko po to, by upokorzyć. Jego towarzysze śmiali się, a Liam jęczał i darł stopami czerwoną od krwi ziemię. Wdychałam odurzająco słodką woń. W powietrzu było jej tyle, że czułam na języku żelazisty posmak.

Lekceważyli mnie, a arogancja na polu bitwy to pewna śmierć.

Dowódca zamachnął się lekko. Odskoczyłam przed pędzącą ku mnie klingą, odwróciłam się błyskawicznie i cięłam stojącego obok mężczyznę prosto w odsłonięte gardło. Zakrzywiony brzeszczot musnął go tak delikatnie, że nie poczułam oporu, ale jego śmiech ucichł nagle i przeszedł w rzężenie. Zakotłowało się.

Dwóch zbrojnych znalazło się tuż przy mnie. Moc cisnęła nimi o skały, obsypując śniegiem i kawałkami lodu. Spojrzałam na mężczyznę, który celował do warga z łuku, i cisnęłam w niego nożem. Ostrze zalśniło krótko, ale nie śledziłam wzrokiem jego lotu. Wiedziałam, że tym razem trafię.

Dowódca otrząsnął się z pierwszego szoku. Zaatakował z wykroku wycelowanym w pierś sztychem miecza. Skróciłam dystans. Uchyliłam się przed ciosem, złapałam przeciwnika za nadgarstek i z całej siły uderzyłam od dołu, prosto w wyprężony łokieć. Ręka wygięła się z potwornym chrzęstem, a coś we mnie zawyło z zachwytu. Kierowało moim ciałem, chorobliwie łaknąc krwi, a moja świadomość bezradnie przyglądała się wszystkiemu gdzieś z boku.

Powaleni mocą mężczyźni zerwali się z ziemi. Jeden z nich dopadł do mnie, biorąc szeroki zamach. Mięśnie doskonale wiedziały, jaki ruch muszą wykonać, ale ranna noga niespodziewanie odmówiła mi posłuszeństwa. Upadłam w śnieg, prosto pod pędzące ostrze.

Ocalił mnie warg. Runął na zbrojnego i zacisnął ogromne szczęki na jego twarzy, zrywając z niej skórę. Drugi z mężczyzn zamarł w przerażeniu, a wtedy nasze oczy spotkały się na moment. Rzucił broń w czerwony od krwi śnieg i pognał przed siebie. Nie zamierzałam go gonić, ale wilk porzucił okaleczoną ofiarę i ruszył jego śladem.

Dźwignęłam się na nogi i odwróciłam do dowódcy. W spowijającej mój wzrok mgle widziałam wyraźnie tylko czerń jego rozszerzonych źrenic. Puścił powoli wyłamaną rękę i sięgnął po zawieszony u pasa nóż. Zbliżyłam się, podniosłam z ziemi miecz i zacisnęłam dłonie na rękojeści. Moje serce się wzbraniało, ale coś zmuszało ciało do ruchu. Mężczyzna spojrzał na mnie niemal wyzywająco, a później rozchylił drżące usta i zaczerpnął oddechu.

– Północ będzie…

Uciszyłam go jednym ciosem, lecz jego wargi zdołały bezgłośnie dokończyć okrzyk. Zatoczyłam się. Liam leżał w śniegu, dygocząc silnie, a ukryty we mnie potwór domagał się, bym pozwoliła mu konać. Minęłam go i ruszyłam po śladach spłoszonych wierzchowców.

– Wybacz mi – wychrypiał Tropiciel tak cicho, że z łatwością mogłabym wmówić sobie, że w ogóle go nie usłyszałam.

Gdzieś z oddali dobiegło makabryczne wycie mordowanego człowieka. W moim żołądku zawirowały mdłości i opadłam na kolana, wstrząsana raz po raz gwałtownymi spazmami. Łzy spłynęły mi po policzkach, a spomiędzy warg wyrwał się histeryczny krzyk.

Doskonale pamiętałam spotkanie z Cieniem w tunelach Białych Wież i towarzyszące mi od tamtej chwili poczucie, że zostałam skrzywdzona. Wiedziałam już, że miałam rację. Rana nie była jednak fizyczna – skrywała się w duszy. Miała rozrastać się z każdym dniem, niszcząc moją wolę i pożerając tożsamość, aż pozostanie ze mnie tylko pusta skorupa wychudzonego ciała, a wtedy zacznę nieść śmierć. Byłam porażona Ciemnością.

Byłam już martwa.

Konający w oddali mężczyzna ucichł w końcu, a w panującej dookoła ciszy zdołałam usłyszeć rozdzierający jęk Liama. Otarłam twarz. Niemal na oślep zbliżyłam się do Tropiciela i uklękłam przy nim, zmuszając do posłuszeństwa wciąż nienasyconą bestię.

– Nie ruszaj się – rozkazałam, odciągając od rany jego zakrwawione dłonie.

Pchnięcie było głębokie, ale zadane tylko po to, by mężczyzna całymi dniami umierał w mękach. Nie wiedziałam, czy moja interwencja zdoła jeszcze odmienić jego los, ale nie chciałam się poddać. Nie mogłam dać potworowi tego, czego pragnął.

Posłałam moc, a Liam wyprężył się i krzyknął przez zaciśnięte zęby. W końcu opadłam na pięty i oderwałam dłonie od jego napiętego ciała. Tropiciel natychmiast chwycił się za brzuch. Powiódł palcami po grubej bliźnie i jęknął głucho, a w jego szeroko otwartych oczach przeplatały się lęk i jakaś dziwna, nabożna niemal cześć.

– Ty uratowałeś życie mnie, a ja tobie – odpowiedziałam na ukryte w jego spojrzeniu pytanie. – Jesteśmy kwita, A’Graig.

Dźwignęłam się na nogi i zaczęłam zbierać wszystko, co mogłoby mi się przydać w czasie podróży na południe. Wtedy dostrzegłam leżącą w śniegu sakiewkę. Podniosłam ją i zważyłam dłoni, by sprawdzić, ile warte było moje życie.

– Nie zdołasz przed nimi uciec – stęknął Tropiciel i usiadł w czerwonym błocie wciąż boleśnie skrzywiony. – Teraz ci się udało, ale następnym razem przyślą po ciebie najlepszych valków. Wolni wszędzie mają oczy i uszy. Znajdą cię, będą ścigać…

– Przez zdrajców takich jak ty! – Odwróciłam się i cisnęłam w niego ciężkim mieszkiem. – Wasza walka o wolność już pochłonęła tysiące istnień, a nawet się nie zaczęła!

Blada dotąd twarz mężczyzny zupełnie zszarzała. Odwrócił głowę i spojrzał na leżące w śniegu ciała.

– Jesteś nią – stwierdził głucho. – Naprawdę jesteś kochanką cesarza…

Nie odpowiedziałam, choć moja dłoń zacisnęła się bezwolnie na rękojeści miecza. Wstrząsnął mną dreszcz, a w głowie zawirowało, gdy Ciemność zaczęła walczyć z trzymającymi ją więzami woli. Zostawiłam Tropiciela i rozejrzałam się w poszukiwaniu koni. Jeśli dopisze mi szczęście, zdołam odnaleźć choć jednego.

– Zaczekaj! – krzyknął za mną Liam. – Będziesz potrzebowała pomocy!

Słyszałam, jak niezdarnie podnosi się z ziemi, a później rusza moim śladem, próbując dotrzymać mi kroku. Odwróciłam się, przegięłam kolana i uniosłam ostrze miecza.

– Pod kim służyłeś? – zapytałam, celując nim w jego pierś.

Zatrzymał się.

– Poświęciłem się ludziom i północy – powiedział powoli – a cesarz o nas zapomniał. Miastami rządzą złodzieje i mordercy. Wszędzie panuje głód. Rodzice porzucają w lasach swoje dzieci, bo nie są w stanie ich wykarmić. Nie masz pojęcia, ile z nich znalazłem rozerwanych przez oszalałe zwierzęta. A on nie zrobił nic, bo jedyne, co go obchodzi, to nasze złoto, które wciąż zasila jego skarbiec! Złoto, za które urządza wystawne bale i prowadzi wojny z ludem ograbionym przez jego przodków z jedynego skrawka żyznej ziemi.

Wstrząsnął mną kolejny dreszcz.

– Pod którym Strażnikiem służyłeś? – powtórzyłam, nie spuszczając z niego wzroku.

– Gederanem – odparł twardo.

Zbliżyłam się i przytknęłam ostrze do jego piersi, ale Liam nie cofnął się nawet o krok.

– Gdybyś był dobrym człowiekiem, leżałbyś martwy w Baldran wraz z nim i innymi Łowcami – wycedziłam, z satysfakcją obserwując zmiany zachodzące na jego twarzy. – Naiwny głupcze! Orędowniku wolności! To twoi przyjaciele poszczuli na północ oszalałego Opiekuna! To oni ściągnęli śmierć i głód na Angaran, wiedząc, że pomoże im to obrócić ludzi przeciwko Imperium! Wykorzystali ich. I wykorzystali ciebie.

Nie zareagował, choć jego spojrzenie pociemniało z żalu. Zrozumiałam wtedy, że potwierdziłam jedynie coś, co od dawna przeczuwał.

– Wiedziałeś o tym – stwierdziłam.

Gniew wezbrał w moim ciele tak potężnie, że każde uderzenie serca eksplodowało przed oczami kręgami światła. Palce zacisnęły się na rękojeści miecza, a mięśnie napięły, szykując się do zadania ciosu.

– Nie – warknęłam do siebie.

Tak – odszepnął ukryty we mnie potwór.

Tropiciel spojrzał na mnie. Źrenice miał rozszerzone, a jego twarz lśniła od potu.

– Nie możemy tracić czasu – powiedział chrapliwie. – Idź po konie i nie zbliżaj się do ciał, rozumiesz? Wiem, co ci dolega, ale rozwiązanie twojego problemu znajduje się na południu i pomogę ci się tam dostać.

– Miałabym ci zaufać? – Uśmiechnęłam się zimno. – Po tym wszystkim, co zrobiłeś?

– Ledwie spłaciłaś jeden dług, Groszku, a już zaciągnęłaś kolejny. – Tropiciel wskazał na leżące w śniegu ciała, próbując zapanować nad rwącym się oddechem. – Wolni niebawem upomną się o ludzi, których tu zabiłaś, i zaczną szukać winnych. Obiecałem, że zabiorę cię na południe i zrobię to, ale najpierw upewnię się, że moja siostra nie zapłaci za nasze zbrodnie.

Serce kołatało mi się w piersi, a w uszach narastał szum rozpędzonej krwi. Ręce mi drżały, brunatna mgła znów zaczęła spowijać wzrok, a ja rozpaczliwie starałam się utrzymać nad sobą kontrolę. I wtedy Tropiciel zaatakował.

Kopnął mnie w złamaną wcześniej nogę. Zachwiałam się oślepiona bólem, a Liam chwycił mnie za ramię i wykręcił je tak, że ostrze wypadło mi z dłoni. Zawisłam bezradnie w jego uścisku, dławiona przez wzbierającą w ciele moc. Czułam, że jeśli tylko po nią sięgnę, bestia odzyska wolność. Nie mogłam jej na to pozwolić.

W pobliżu niespodziewanie rozległ się warkot. Tropiciel poderwał głowę, zaklął i bardzo powoli mnie puścił. Rozwścieczony warg wpatrywał się w niego płonącymi ślepiami i szczerzył zabarwione krwią zęby.

– Przeklęty kundel – warknął Liam i cofnął się o krok. – Chyba nie lubi, kiedy ktoś ci grozi.

Przez jakiś czas stał nieruchomo, aż rozjuszone dotąd zwierzę ucichło, a śnieżnobiała sierść na jego grzbiecie wygładziła się i opadła. Dopiero wtedy Tropiciel oderwał od niego wzrok.

– Wiem, że jesteś valką – powiedział – ale nie poradzisz sobie bez mojej pomocy. Masz dość sił, żeby otworzyć dla nas portal?

– Nie – stwierdziłam krótko.

Przeniesienie dwóch osób na niewielką odległość nie powinno stanowić problemu dla przeciętnego valka, ale ja nie potrafiłam nawet tego.

– W takim razie znajdź konie – polecił mężczyzna – a ja w tym czasie spakuję zapasy. Musimy stąd uciekać.

Odwrócił się i, wciąż boleśnie przygarbiony, odszedł w stronę ziemianki. Obserwowałam go przez chwilę, a później odnalazłam pozostawione w śniegu ślady kopyt i skłoniłam do ruchu odrętwiałe ciało. Metaliczna woń krwi osiadała mi na języku i mąciła w głowie. Musiałam przed nią uciec, nim bestia odzyska głos.

Udało mi się odnaleźć wierzchowce. Zbliżałam się do nich, mrucząc uspokajająco, aż zdołałam chwycić je za wodze. Były niewielkie i dosyć krępe, ale wyglądały na wytrzymałe. Ludzie, którzy po mnie przyjechali, musieli bezlitośnie je popędzać, bo ich spienionymi bokami nadal poruszał niespokojny oddech.

Z zamyślenia wyrwało mnie donośne krakanie. Uniosłam głowę i dostrzegłam czarnego ptaka wzbijającego się coraz wyżej w zachmurzone niebo. Gnał prosto na południe. Śledziłam wzrokiem jego malejącą szybko sylwetkę, a później przeniosłam go na przygarbioną postać zbliżającego się Tropiciela.

Szedł w moją stronę, dźwigając przewieszoną przez ramię torbę i grube śpiwory. Przystanął na moment przy leżących w śniegu ciałach i podniósł z ziemi pękatą sakiewkę. Zacisnęłam palce na wodzach. Wiedziałam, że nie mogę słuchać podszeptów siedzącej we mnie bestii.

Nawet jeśli tym razem miała rację.

[1]Co tam robiliście? Okradliście elfie ruiny?

[2]Niczego nie kradliśmy.

REDAKCJA I KOREKTA

Dagmara Adwentowska

PROJEKT GRAFICZNY

Urszula Gireń

SKŁAD I ŁAMANIE

Bogdan Suprun

DRUK I OPRAWA

Abedik S.A.

Copyright © Katarzyna Staniszewska 2025

Copyright © Nine Realms 2025

ISBN 978-83-67677-57-8

WYDAWCA

Nine Realms

ul. Sowia 6

86-005 Trzciniec

ninerealms.pl

Wydanie I

Trzciniec 2025