Gniazdo Gryfa - Andre Norton, A.C. Crispin - ebook

Gniazdo Gryfa ebook

Andre Norton, A.C. Crispin

0,0

Opis

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Kerovan, syn lady Tephany z Ulmsdale parającej się czarną magią, miał być narzędziem Ciemności. Nawet zewnętrzne stygmaty - bursztynowe oczy i kopyta zamiast stóp - wskazywały na związek ze złymi mocami. Jego losy potoczyły się jednak inaczej. Na swojej drodze życia spotkał ludzi, dzięki którym w ostatecznej bitwie Dobra ze Złem stanął po stronie Światłości...

Współautorką książki jest A. C. Crispin.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 294

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ANDRE NORTON i A.C. CRISPIN

GNIAZDO GRYFA 

Świat Czarownic

Przełożyła:

ELŻBIETA DAGHY-RYŃSKA

Tytuł oryginału:
GRYPHON’S EYRIE
Ilustracja na okładce:
BORIS VALLEJO
Opracowanie graficzne:
DARIUSZ CHOJNACKI
Redaktor.
KRYSTYNA GRZESIK
Redaktor techniczny:
JANUSZ FESTUR

Copyright © 1984 by Andre Norton and A.C. Crispin

For the Polish edition

Copyright © 1991 by Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

ISBN 83-85079-09-2

Z ogromną wdzięcznością książkę tę dedykuję Hope Tickell, George’owi Tickell i Randy Crispin, którzy służyli nieocenioną pomocą podczas jej tworzenia. 

 Prolog

Co czyni kowal pragnący wykuć miecz lub topór pasujący do twardej dłoni wojownika? Wydobywa surowiec, który gromadzi się w samym sercu ziemi, pracuje nad nim z ogromną zręcznością i najlepiej, jak umie — przez wiele dni, czasem lat — aż odezwie się w nim głos szepczący:

Dość! Skończyłeś pracę, stworzyłeś dzieło i dołożyłeś wszelkich starań.

Podobnie rzecz się ma z Kowalem Pieśni, który walczy ze sobą, ze swymi umiejętnościami, ze słowami — gdyż to słowa są surowym kruszcem, który należy obrabiać z cierpliwością twórcy. Muszą się one rozpalić w ogniu serca i zmrozić strachem. Podobnie jak w przypadku miecza należy z wyczuciem kształtować ich ostrze i szpic. Ponownie czas nie gra tutaj żadnej roli — tak szybko koniec pieśni nie nadchodzi, gdyż losy, które opiewa, nie zawierają się pomiędzy jednym zachodem słońca i światłem jutrzenki dnia następnego.

Czyż tak nie stało się z Opowieścią o Gryfie (który był niegdyś zamknięty w kryształowym amulecie, tym Adepcie prawie zapomnianym przez czas, a którego można ostatecznie porównać do mężczyzny i kobiety złączonych w coś potężniejszego niż wyobrażane przez nich samych dążenia ludzkości)?

Istniał więc Kerovan z Ulmsdale, którego przeklęta matka parała się czarną magią i szatańską umowę zawarła, że urodzi dziecko będące narzędziem Mocy. Dziecko, które miało służyć jej celom. Syn ten rzeczywiście miał cielesne stygmaty Ciemności — bursztynowe oczy i kopyta zamiast stóp. A jednak na koniec zawiodły wszystkie jej czary, gdyż nie można bezkarnie wzywać ani odprawiać obu Wielkich Mocy — zarówno Światłości, jak i Ciemności.

Tak więc w obliczu przegranej lady Tephana udała świątobliwy przestrach i odesłała dziecko do mamki, z dala od siebie.

Jednak jej mąż lord Ulric pragnął mieć następcę w Ulmsdale i nakazał dobrze kształcić syna, tak jak przystało na dziedzica jego godności. I Kerovan chętnie uczył się szermierki od przysłanego w tym celu wojownika. Od Jaga nauczył się pełni wojennego rzemiosła, walki wręcz oraz sztuki prowadzenia bitew i strategii. W swej samotności zwrócił się także do Mędrca Riwala, który szukał śladów dziwnej wiedzy na Ziemiach Spustoszonych. Na tych terenach, które podobno zostały opuszczone przez legendarnych ludzi Starej Rasy.

Lord Ulric pragnął również chronić swego długo oczekiwanego syna, doprowadzając do jego małżeństwa przez topór między niedorosłym jeszcze chłopcem i lady Joisan, córką Domu Ithkrypt. Działo się to, zanim najeźdźcy odebrali Krainie Dales dostęp do morza i zmusili mieszkańców do ucieczki na Ziemie Spustoszone. Mimo że młodzi byli po ślubie, nigdy się do tej pory nie spotkali.

Kerovan nie interesował się żoną, chociaż teraz i jej herbem stał się Gryf „wyszyty na jej paradnym płaszczu”. Aż pewnego dnia Joisan przyniesiono amulet, którego z pewnością nie stworzyły ludzkie ręce — kryształową kulę, w której był zamknięty maleńki Gryf. Joisan zrozumiała, że amulet stanowi element ogromnej siły. Kerovan znalazł ten stworzony przez ludzi Starej Rasy talizman na Ziemiach Spustoszonych (tych opuszczonych terenach, z których uciekali ludzie, nadal jednak zaludnionych przez przedziwne istoty) i został nakłoniony, aby go ofiarować żonie. Joisan opanowała niewielkie umiejętności uleczania, znała się na ziołach i poznała trochę dawną wiedzę ze starych klasztornych kronik. Była kształcona na przyszłą władczynię Ulmsdale. Nie wiedziała wtedy także, że na dalekiej północy lady Tephana nadal knuje przeciw swemu synowi, chcąc dać jego miejsce prawdziwemu spadkobiercy Ciemności — Rogearowi, kuzynowi Kerovana.

Na wszystko jest jednak odpowiednia pora i jej plany zostały pokrzyżowane przez najeźdźców AlizonuZzaMorza. Kerovan, zanim zdołał przywieźć do domu swoją narzeczoną, musiał wyruszyć z zastępami wojsk z Ulmsdale. Wojna szalała. Najeźdźcy opanowali Ithkrypt.

Uratowana, dzięki dziwnej Mocy podarunku od nie znanego jeszcze wtedy męża, Joisan i niedobitki jej ludu uciekli i zagubili się w dzikich ostępach. Tam też przypadkowo spotkał ich Kerovan, który przybył na wezwanie swego umierającego ojca i prawie wpadł w zasadzkę zastawioną na niego przez swego kuzyna Ciemności.

Chociaż rozpoznał swoją panią, ona go jednak nie poznała. Myślała, że ten nieznajomy jest raczej (z uwagi na dziwne oczy i stopy) jednym z ludzi Starej Rasy. Dzięki temu Rogearowi udało się ją podejść. Przybył do Joisan jako Kerovan, a potem rzucił na nią czar zamroczenia i wyprowadził na Ziemie Spustoszone, tak aby przez nią lady Tephana mogła zapanować nad Mocą Gryfa.

Kerovan śledził ich trop aż do miejsca krwawej ofiary, gdzie starano się podporządkować Moce Ciemności. Tam też stanął u boku swej żony i bojąc się o jej życie wezwał Moce Światłości. Ci, którzy wezwali Ciemność, zostali oddani Śmierci i Ciemnościom. Wówczas Joisan widząc go w jasnym blasku duszy zrozumiała, że naprawdę zostali poślubieni i ze sobą związani, tak jak złoto może być zatopione w stali po wszystkie czasy, by stworzyć broń godną herosa. Ale w Kerovanie pozostała pamięć podwójnego dziedzictwa, powodująca głęboką niewiarę. Dla dobra Joisan odrzucił wszelkie tradycyjne zasady i odjechał.

Na polecenie jednego z lordów Dales pojechał potem w misji na Ziemie Spustoszone — prawdopodobnie miał zaciągnąć do armii żyjących jeszcze ludzi ze Starej Rasy, aby pomogli mu w walce z najeźdźcą. Wtedy Joisan założyła kolczugę i hełm, przypięła do pasa miecz i pojechała za nim. Poszukiwała go wierząc, że żadna duma nie była większa od miłości jej pana, zwłaszcza że na piersi czuła ciężar Gryfa — jego prezentu.

Różne przedziwne i okrutne przygody miało tych dwoje, zarówno razem, jak i oddzielnie. Kerovan zawsze był pełen lęków i obaw związanych ze swym podwójnym dziedzictwem. Joisan natomiast miała siłę osoby, która bardziej obawia się o kogoś innego niż o siebie samą.

Poprzez niewolę i Ciemność, ostatecznie razem, szło tych dwoje, aż stanęli przed pierwszym wyzwaniem swego losu — była to bitwa, która wstrząsnęła ich częścią świata. Pięcioro z nich stało po stronie Światłości — Kerovan, Joisan, Gryf — wreszcie uwolniony ze swego długoletniego więzienia w kryształowej kuli — jego długowieczny pan Landisl oraz Neevor — włóczęga, który już kilkakrotnie odgrywał jakąś rolę w uwikłanym życiu Kerovana. Po stronie Ciemności stał Galkur, który twierdził, że Kerovan to jego „syn”. Było to kłamstwo, ale takie kłamstwo, które rzuciło cień na młode serce i spowodowało wiele zła, nawet już po upadku Adepta Ciemności.

Taki oto ciężar dźwigał Kerovan. Nie opuszczał on go nawet w nowym kraju i pozostawał z nim zawsze.

Wędrowali tym razem już wspólnie, gdy krainie znowu zagroził Mrok i musieli się Mu przeciwstawić, mając tym razem większą wiedzę i znając lepiej przeciwnika. Teraz też nie byli sami, mimo że u ich boku nie stanęła żadna istota z przeszłości, na Ziemiach Spustoszonych bowiem znajdowali się także inni ludzie, którzy poderwali się do walki z Ciemnością na zew swego serca. Była to Elys, Mądra z Rodu Czarownic, a także jej wierny towarzysz walk i obrońca — Jervon, trzeci był chłopiec imieniem Guret, nie wtajemniczony w żadną naukę, ale bardzo odważny.

Opowieść o Gryfie nie jest nową pieśnią i nie trzeba tworzyć dla niej nowych słów. To stara pieśń, do której należy dodać tylko dalszy ciąg — gdyż wielkie wysiłki z kolei rodzą tęsknotę za czymś nieosiągalnym. Jest to opowieść o tym, co ostatecznie stało się z tymi, którzy odważyli się wystąpić przeciwko Ciemności...

Żeby przywołać pewną sztukę tworzenia opowieści, trzeba być Kowalem Pieśni, który zagląda w serca, przez lata słucha na wpół zapomnianych baśni, tak aby wszystko wykorzystać i znaleźć odpowiedź. W ten sposób stworzono słowa trzeciej części opowiadania o Kerovanie i Joisan, o tym, co wraz z przyjaciółmi przez lata pobytu w Krainie Arvon osiągnęli i otrzymali. Jak przetrwali i jak zawsze walczyli z Ciemnościami.

Eydryth

Kowal Pieśni

 Rozdział 1 

 Joisan

Nasz świat...

Stałam w nikłym świetle lampy, na ręku trzymałam nowo narodzone dziecko. Patrzyłam na wschód, gdzie za jeziorem rozpoczynał się nowy dzień. To była długa noc... zmęczone ciało domagało się odpoczynku, a jednak nie miałam ochoty opuścić domu Utii i zanurzyć się w szarzejący mrok. Nasza maleńka łódź stała bezpiecznie przymocowana do jednego z wyrastających z dna jeziora ogromnych kamiennych słupów. Wysiłek, jakiego musiałabym dokonać, aby zejść po drabinie do łodzi, był ponad moje siły. Nadal trzymając przy piersi dziecko, odgarnęłam ręką włosy z czoła.

Obudził się poranny wiatr, przefrunął przez jezioro i rozesłał wokół fale uderzające o stare niczym świat kamienne słupy, wiele lat temu odkryte przez rybaków z Anakue i wykorzystane jako podpory dla ich nadwodnych domostw.

Podczas naszych wędrówek mój pan, Kerovan, i ja przeżyliśmy wiele dziwnych, wspaniałych i okropnych przygód w tym naszym nowym świecie — pełnej tajemnic Krainie Arvonu. Wspomnienia o przeszłości nie były kojące. Patrzyłam, jak na wschodzie gasną gwiazdy. Przyszliśmy właśnie stamtąd i z północy, odkryliśmy zejście z gór, które teraz było jedynie ciemniejszą smugą na horyzoncie rozjaśnionym blaskiem wschodzącego słońca. Przypomniałam sobie nasz pierwszy poranek po walce z Panem Ciemności — Galkurem, gdy staliśmy razem na zboczu owych wzniesień i patrzyliśmy na kraj, który po zakutych mrozem ziemiach Dales i pustkowiu Ziem Spustoszonych wydawał się przyblakłym arrasem, o złoto czerwonych barwach tym mocniej kontrastujących z wysokimi, wiecznie zielonymi lasami.

Wtedy zarówno ja, jak i mój pan prawie upoiliśmy się ową pięknością. Czuliśmy jeszcze podniecenie znane tylko tym, którzy cenią swe życie podwójnie, ponieważ przed chwilą myśleli, że je utracą. Moje serce wezbrało ciepłem, a policzki okryły się rumieńcem, gdy wspomniałam tę pierwszą wspólną noc po zwycięstwie, noc, podczas której Kerovan naprawdę stał się mym panem. Chociaż na górskim zboczu było zimno, świat przepełniło ciepło naszych ciał i dusz... nasz nowy świat, Arvon...

Naprawdę był to piękny kraj, prawie pod każdym względem. A jednak tyle znajdowało się tutaj starych pułapek, w które można było nieostrożnie wpaść. Tego też nauczyliśmy się podczas naszych trzyletnich wędrówek... wędrówek bez końca, gdyż wydawało się, że nie istnieje miejsce, które moglibyśmy nazwać naszym. Chociaż znajdowaliśmy tymczasowe schronienia u ludzi takich jak ci prości i mili rybacy, w moim panu zawsze było coś, co nie dawało mu spokoju, pchało naprzód do dalszej wędrówki.

Dziecko w moich ramionach poruszyło się, wzdrygnęłam się przypominając sobie, gdzie się znajduję. Niemowlę miało zaczerwienioną, pełną napięcia wywołanego porodem buzię. Otworzyło maleńkie usteczka i krzyknęło wydając dźwięk podobny do pisku myszy.

Słońce dotknęło już swymi promieniami tafli jeziora, barwiąc wodę ciemną purpurą. Podniosłam dziecko do okna, aby promienie mogły dotknąć także tej ciemnej czupryny.

— Twój pierwszy wschód słońca, maleńki. Podoba ci się? — Mrugnął na mnie śpiąco, najwyraźniej nie był pod wrażeniem.

— Lady Joisan, Utia się budzi. — Odwróciłam się i zobaczyłam Zwyie, Mądrą z rodu Anakue, która podawała właśnie wzmacniające lekarstwo do bladych ust wyczerpanej matki.

— Jak się czuje teraz? — powróciłam do posłania kobiety i palcami dotknęłam jej szyi. Puls nadal był przyspieszony, ale mocniejszy.

— Chyba lepiej. Straciła dużo krwi, ale myślę, że wzmocni się w ciągu paru dni. Dobrze, że obie tutaj byłyśmy, lady Joisan, inaczej mogłybyśmy ją stracić.

Zmęczona skinęłam głową. Był to poród pośladkowy i prawie o miesiąc za wcześnie. Pospiesznie zostałam wezwana od jednego z naprawiaczy sieci, który przebił sobie rękę haczykiem. Zwyie uspokajała właśnie Utię i chciała sprawdzić ułożenie dziecka. Musiałam dać z siebie wszystko, czego nauczyłam się od mojej ciotki Damy Math, a także wykorzystać sztukę, której nauczyłam się podczas naszych wędrówek — pieśnią ukoić wstrząsaną bólami porodowymi kobietę. Przez resztę nocy pracowałyśmy razem mieszając zioła i leki, śpiewając, wzywając świętą Genowefę o pomoc i siłę dla Utii. I Gunnora była z nami, gdyż zarówno matka, jak i dziecko przeżyli.

Utia otworzyła oczy. Była zbyt słaba, aby mówić, ale domyśliłam się, czego pragnęła.

— Dziecko jest zdrowe, Utio. — Uklękłam na uplecionej z sitowia macie, trzymając dziecko tak, aby mogła zobaczyć jego maleńką pomarszczoną buzię. — Macie z Raneyem wspaniałego syna.

Blade usta kobiety uśmiechnęły się łagodnie, gdy z wysiłkiem podniosła rękę i dotknęła ciemnych, kręconych włosów dziecka. Istniało tutaj ukryte uczucie, które obudziło we mnie dziwną tęsknotę podobną do bólu. Moje ramiona były puste nie tylko dlatego, że oddałam jej dziecko.

— Zostaw ich teraz w spokoju, pani. — Obok mnie stała Zwyie. Nie słyszałam, jak weszła. — Ty też musisz odpocząć... pożywić się...

Podeszłam do stołu na zdrętwiałych nogach i przełknęłam kilka łyżek jedzenia. Nagle odczułam pełen ciężar całonocnej pracy. Starałam się nie osunąć i nie zasnąć z głową wspartą o deski stołu.

Poranne słońce stało już wysoko, jego światło drżało na powierzchni wody. Za drzwiami widać było jasną panoramę całego Anakue. Słupy z umocowanymi na nich drewnianymi domami, pajęcze mosty łączące je między sobą... wszystkie, z wyjątkiem jednego, stojącego trochę na boku. Ten dom był tradycyjnie przeznaczony dla wioskowej Mądrej Kobiety. Zanim ja i Kerovan nie przybyliśmy do Anakue — prawie przed rokiem — Zwyie mieszkała tam sama. Dała nam mieszkanie na poddaszu. Pokój był mały, ale po miesiącach wędrówki, mieszkania pod gołym niebem w każdą pogodę, po otrzymywaniu noclegu lub posiłku gdziekolwiek i u kogokolwiek, w zamian za nasze umiejętności — był to nasz pierwszy prawdziwy dom, jaki miałam od chwili, gdy Ogary z Alizonu zaatakowały teraz zniszczone mury Ithkrypt. Tęsknie marzyłam o zbudowaniu naszego własnego domu nad brzegiem jeziora, w pobliżu wędzarni, gdzie przynoszono codzienne połowy. Gdyby tylko mój pan...

— Jak on się czuje, lady Joisan? — Zwyie jak gdyby czytała w moich myślach, chociaż nie było między nami prawdziwej łączności telepatycznej, takiej jaka czasami łączyła mnie z moim panem. Mimo to wszyscy ci, którzy pracują w zespoleniu z Kunsztem, odczuwają wiele rzeczy niewidzialnych dla dotyku, węchu i smaku. A Zwyie i ja stałyśmy się sobie bliskie — myślałam o niej jak o starszej siostrze, chociaż nigdy jej nie miałam...

Spojrzałam w górę, w jej ciemnobłękitne piękne oczy otoczone długimi rzęsami. Była to jedyna piękna rzecz w jej szerokiej i nieładnej twarzy.

— Sny... przychodzą coraz częściej, wtedy... budzi się, jest... zachmurzony... rysy zmieniają się mu trochę, zupełnie jak gdyby ktoś inny w nim nagle zamieszkał...

— Zachmurzony? Czy myślisz o Ciemności?

— Nie wydaje mi się... nie! Nie jest aż tak przeklęty, ale po tych snach nie chce mówić o tym, co go gnębi. Jego umysł także jest dla mnie zamknięty. Za każdym razem gdy się budzi, szuka broni, czyści ją, smaruje, poleruje... jak gdyby to, co nachodzi go podczas snu, można było zwyciężyć stalą...

— Stal... zimne żelazo jest ochroną przeciw niektórym formom Cienia. Tutejszy kraj kryje wielu, którzy czczą Ciemności. Dlatego właśnie Anakue jest otoczone wodą — to także ochrona, ponieważ zło nie może jej przebyć.

— Tak, wiem o tym. Nadal wierzę w jego talizman, tę bransoletę stworzoną przez ludzi Starej Rasy. Nadal nie sygnalizuje Cienia. A mój pierścień także nie uległ żadnej przemianie.

Spojrzałam w dół na pierścień w kształcie głowy kota, który znalazłam w zamku niegdyś zamieszkiwanym przez ludzi Starej Rasy, tych — których byłam pewna, że stali po stronie Światła. Na powierzchni pierścienia zabłysły tęczowe kolory, gdy w głębi kryształu odbił się różowozłoty odblask wschodzącego słońca.

— Zawsze patrz na ten pierścień, pani. Dopóki będzie żywy, wszystko jest w porządku, ale można mieć powody do obaw, że jest inaczej.

Mądra wyjęła zza paska maleńki woreczek zrobiony z wysuszonej, pociemniałej od długiego używania rybiej skóry.

— Już bardzo dawno tego nie robiłam, ale... włóż palec wskazujący i zamieszaj.

Zdziwiona, ostrożnie wsunęłam palec do woreczka. Wewnątrz poczułam wiele maleńkich ostrych rzeczy. Zamieszałam je i poczułam, jak jedna z nich mnie ukłuła. Szybko wyciągnęłam rękę, na której widoczna była kropla krwi.

— Bardzo dobrze, krew zawsze wzmacnia zamawianie. Teraz...

Zwyie wysypała zawartość woreczka na stół. Na posypanej piaskiem powierzchni rozsypały się maleńkie rybie ości. Mądra przyjrzała się układowi, a potem zaczęła mówić, jak gdyby recytowała pieśń. Głos był tak cichy, że musiałam się dobrze wsłuchać, aby ją zrozumieć.

— ...Od gór rozpościera się Mrok... stała się Ciemność związana starym czarem. Będziesz podróżowała i odnajdziesz siedzibę odwiecznej mądrości, siedzibę odwiecznego zła... to, co teraz jest dwojgiem, stanie się trojgiem... a potem zamieni się w sześć, aby stawić czoło temu, co nie pochodzi z ziemi... sięgnij w głąb siebie, a potem od siebie — już dla uzyskania siły... — Głos Zwyie zamilkł, teraz patrzyła na mnie uważnie. — Strzeż się, lady Joisan. Twoja przyszłość prowadzi przez Cień, nic więcej jasno nie widzę. Ale wiem jedno — idziesz śladem wielkiego niebezpieczeństwa.

— Będę uważała — odpowiedziałam pragnąc prawie, aby nie zaglądała w moją przyszłość. Wiedziałam jednak, że chciała dobrze. Co jest lepsze? Ostrzeżenie o niebezpieczeństwie i w pełni świadome trwanie w jego cieniu czy też droga na ślepo, spokój w słonecznym blasku tak długo, dopóki jeszcze trwa?

Za nami odezwał się płacz dziecka.

Podeszłam do niemowlęcia i przytuliłam je.

— Cicho, maleńki.

— Przytrzymaj je, lady Joisan. Damy mu teraz błogosławieństwo. — Zwyie sięgnęła do worka z ziołami i wyciągnęła dwie uschłe liściaste gałązki. Zapaliła białą świecę i zaczęła cicho recytować, kilkakrotnie przesunęła gałązki przez dym. Następnie skinęła na mnie. Położyłam dziecko na stole i przytrzymałam, żeby się nie zsunęło.

Mądra potarła maleńkie stopy dziecka kruchymi gałązkami dzięglu i werbeny i razem wyrecytowałyśmy rytualne słowa:

— Gunnoro, Pani, która chronisz kobiety i niewinne zrodzone z kobiet, czuwaj nad tym dzieckiem. Nie pozwól mu wejść w Cień, pozwól mu raczej zawsze i wszędzie kroczyć w Światłości.

Na końcu potarła czoło dziecka. — Pozwól, aby jego umysł pozostał czysty i niczym nie skażony, udziel mu siły woli, by umiał powiedzieć „nie” każdej myśli zrodzonej z Ciemności. — Przerwała, a potem obie kolejno powtórzyłyśmy: — Niech tak będzie zawsze, według Twojej woli.

Odniosłam dziecko do matki, która obudziła się i wyglądała znacznie lepiej.

— Utia — uniosłam przed nią dziecko według zwyczaju jej ludzi, tak jak nauczyła mnie tego Zwyie — to twój dobry syn. Spójrz na niego i nadaj mu takie imię, dzięki któremu dobrze ułoży się jego życie.

Gdy Utia z wielką czułością patrzyła na dziecko, pojawił się we mnie ten ból, któremu nie mogłam nadać nazwy.

— Będzie się nazywał Acar — wyszeptała.

Ułożyłam Acara bezpiecznie obok jego matki i w tej chwili na drabinie pomostu zabrzmiały kroki. Przyszedł mąż Utii, Raney, i jej siostra Thalma. Ponieważ Utii był teraz najbardziej potrzebny odpoczynek, opieka i ciepłe słowa rodziny, Zwyie wraz ze mną wyszła. Doleciało nas jeszcze niewyraźne podziękowanie Raneya.

Mała łódź zakołysała się gwałtownie, a potem poddała naszym wiosłom, kierując się w kierunku domu Mądrej. Zmęczone siedziałyśmy obok siebie w milczeniu. Z chłodem w sercu wspominałam straszną przypowiednię Zwyie.

— Patrzyłam, jak trzymasz dziecko — powiedziała nagle Zwyie. — Jest w tobie pustka, moja pani, i nic w tym dziwnego. Chodź jutro ze mną do świątyni Gunnory i poproś ją o dziecko.

— Nie mogę tego zrobić — patrzyłam spokojnie na przybliżający się kamienny słup, który podtrzymywał nasze tymczasowe mieszkanie.

— Dlaczego?

Stwierdziłam, że nie mogę patrzeć prosto na Zwyie. 

— To z... powodu mego pana.

— Dlaczego, Joisan? — jej głos brzmiał jak wyzwanie. — Jest przecież mężczyzną, to oczywiste dla każdego. Jego... różnice nie sprawiają przecież, że nie może — spuściła nagle oczy i przerwała w poszukiwaniu odpowiednich słów.

Uśmiechnęłam się do niej z przymusem. — Nie, to zupełnie nie to, siostro. Mój pan jest rzeczywiście mężczyzną, pomimo tych... różnic, jak je nazwałaś, bardzo lubię na niego patrzeć. — Wzięłam głęboki oddech i zanurzyłam wiosło w szarozielonej wodzie. — Mówię o pewnym niepokoju, który go gnębi od czasu do czasu podczas naszych wędrówek po Krainie Arvonu. Teraz pojawił się znowu — mocniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Boję się, sama nie wiem czego...

— Ten niepokój powoduje barierę pomiędzy wami?

— To nie moja wina. Tylko Kerovan obawia się, że wiem, chociaż o tym nie mówi, i ten strach powoduje... jego wewnętrzne rozdarcie.

Zwyie spojrzała na mnie bystro i rozumnie. Zrozumiałam, że wiedziała to, czego nie potrafiłam głośno powiedzieć — że mój pan nie był dla mnie mężem od ponad miesiąca.

W gardle poczułam znajomy bolesny skurcz. Każdej nocy albo udawał, że śpi, albo wymyślał coraz mniej prawdopodobne powody, żeby się oddalić. Chciałam zapytać dlaczego, ale kilka prób poruszenia tematu spowodowało tylko bolesne milczenie; wewnętrzną świadomość, że moje pytania zraniły go w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób.

Gdyby tylko... ręce zacisnęły się na wygładzonym dotykiem dłoni drzewcu wiosła, gdy wspomniałam ostatni raz, kiedy byliśmy tak blisko, serce przy sercu. Obudziłam się wówczas wczesnym rankiem i stwierdziłam, że rzuca się niespokojnie we śnie, na twarzy widoczna była owa „inność’'' oznaczająca, tego byłam pewna, przesłanie z innego miejsca... ale od kogo... lub czego?

Z bijącym niespokojnie sercem, obawiając się, czy jego duch i umysł będzie chciał powrócić z miejsca, gdzie zabrała go „inność”, obudziłam go potrząsając lekko. Jego oczy — te oczy, dzięki którym nazwałam go przy naszym pierwszym spotkaniu lordem Amber   — otworzyły się i spojrzały na mnie. 

— Kerovan? — w imieniu zabrzmiało pytanie; wydawało mi się, że „inność” nadal przesłania jego rysy.

— Moja pani? — Uśmiechnął się do mnie w sposób, który spowodował nagłe przyspieszenie pulsu. Nigdy przedtem tak na mnie nie patrzył... zawsze był nieśmiały, nie dowierzający własnym siłom. Przed naszym prawdziwym małżeństwem patrzył nieufnie na wszystkie kobiety. Było to spowodowane okrutnym odrzuceniem przez matkę, a potem jej zdradą. Chociaż starałam się być z nim blisko, zawsze czułam w sobie bolesną świadomość, że pomimo naszej fizycznej bliskości jakaś wewnętrzna cząstka wciąż pozostawała niedostępna.

— Czy dobrze się czujesz? — dotknęłam jego ramienia i poczułam ciepło opalonej na brąz skóry, miękkich włosów i uspokoiłam się pod wpływem ich realnego dotyku.

W odpowiedzi otoczył mnie ramieniem i przyciągnął do siebie całując. Tym razem nie było między nami minionych obaw ani nienawiści — była jedynie płonąca żywa miłość.

Łódź uderzyła mocno o nabrzeże maleńkiego, zbudowanego wokół domu portu. Wstrząs wyrwał mnie z marzeń. Zwyie wzięła torbę z ziołami, ja zrobiłam podobnie. Zmęczona do granic możliwości, wdrapałam się za nią po szczeblach drabiny. Usiadłyśmy na ławce w kuchni i pomogłyśmy sobie nawzajem zdjąć długie, obcisłe, wykonane z rybiej skóry buty. Kobiety z Anakue ubierały się tak jak mężczyźni — z wyjątkiem dni świątecznych. One także brały udział w połowach.

W samych pończochach weszłam na poddasze, gdzie mieszkaliśmy. Kerovan spał mocno. Jeden rzut oka powiedział mi, że znowu opanował go niepokój. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, myślałam, że należy do rodu Starej Rasy, tych istot podobnych do ludzi potrafiących kontrolować takie Siły i Moce Krainy Dales, które my mogliśmy zaledwie wyczuć. Teraz, z mokrymi od potu włosami, jego podobieństwo do przedstawianych w starych kapliczkach i świątyniach twarzy było jeszcze większe. Ta długa owalna twarz, ostra broda... Gdy pochyliłam się nad nim z obawą, że po przebudzeniu to może być zupełnie ktoś inny, Kerovan otworzył oczy.

Odważyłam się w nie spojrzeć, ale nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Miękkim ruchem wytrenowanego wojownika wstał z łóżka i sięgnął po spodnie. Wciągnął je, a potem narzucił spodni kaftan. Wszystkie jego ruchy były szybkie, jak gdyby wzywano go na posterunek wartowniczy. Następnie odrzucił na bok pokrywę skrzyni, w której trzymaliśmy nasze rzeczy, i założył pikowaną koszulę. Później głucho zadźwięczał pancerz.

— Kerovanie, co się dzieje? — podeszłam do niego w chwili, gdy kciukiem wypróbowywał ostrość sztyletu. Skinął głową z aprobatą na widok cienkiej niby włos, krwawej linii. Zachowywał się tak, jak gdyby nie słyszał żadnego pytania.

Nasze miecze i pasy zostały rzucone ze szczękiem, który odbił się echem od drewnianej podłogi. Następnie wyciągnął mój pancerz.

— Mój panie! — położyłam dłoń na jego ramieniu i potrząsnęłam. — Co czynisz? Nie ma przecież walki...

Odwrócił się do mnie z rozjaśnionym wzrokiem. — Ach, Joisan! Już się obawiałem, że będę musiał wysłać Zwyie na poszukiwanie ciebie, a tak mało mamy czasu. Masz — rzucił mój puklerz, a na wierzch położył bezładny stos z pikowanej koszuli, butów i miecza.

— Nałóż je! — powiedział ostro, widząc moje wahanie, a następnie odwrócił się i wyciągnął swój wór podróżny. Potem mój. Bez jednego spojrzenia w moją stronę zaczął je ładować szybkimi, pewnymi ruchami osoby, która spędziła życie w drodze.

— Ależ, Kerovanie, dlaczego? — Pomimo opanowania w moim głosie zabrzmiał gniew. Opuściłam ramiona i pozwoliłam rzeczom osunąć się na podłogę.

— Odchodzimy — spojrzał na mnie, jak gdybym była niespełna rozumu. — Musimy iść dzisiaj. Szybko — powiedział i z powrotem zajął się zaciąganiem rzemieni worka.

— Dlaczego?

Nie zwrócił na mnie więcej uwagi. Patrzyłam na niego rozumiejąc, że jeśli nie przygotuję się do wyruszenia z nim, mogę pozostać sama. Już raz, przed naszą walką z Galkurem, poszedł naprzód sam, nie oglądając się za siebie; był powodowany strachem, jaki odczuwał z powodu mojej bliskości. Teraz ponownie coś pchało go do przodu i w jego umyśle nie było nic, z wyjątkiem chęci ucieczki — lub — dotarcia...

Niechętnie przebrałam się w moje podróżne rzeczy, skórzane spodnie i buty, pikowaną spodnią koszulę, potem wełnianą koszulę i w końcu pancerz. Był twardy i ciężko leżał na moich ramionach. Jego ciężar wyraźnie przypominał o strachu i głodzie oraz zimnie, tych wiecznie obecnych towarzyszach wojny. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna zastanowiłam się przez chwilę, jak zakończyła się walka pomiędzy Hallackiem i najeźdźcami ze wschodniego morza.

Na długo zanim skończyłam przygotowania, mój pan spakował nasze rzeczy i zaczął przechadzać się niespokojnie. Słyszałam chrobot i stukot jego kopyt na twardych drewnianych szczeblach drabiny, gdy schodził w dół. Rzuciłam ostatnie tęskne spojrzenie na „nasz dom” i poprawiłam narzutę na posłaniu. Potem z sercem cięższym od mego pancerza zeszłam za nim.

Słyszałam głos Zwyie dobiegający z kuchni. — Co się dzieje, Kerovanie? Gdzie jest twoja pani?

— Tutaj — odpowiedziałam. — Odchodzimy z Anakue. Jeżeli możesz, przekaż nasze pożegnanie i dobre życzenia swoim ludziom. Dzięki za twoją dobroć, Zwyie.

Dlaczego? Pytanie odbiło się echem w moim umyśle. Zwyie nie powiedziała tego głośno. Wzruszyłam ramionami za plecami Kerovana.

— Jedyne, co mogę zrobić, to wysłać was z pełnymi żołądkami! Tak długo z pewnością możesz pozostać, panie!

Na dźwięk ostrego głosu Zwyie mój pan skinął głową. Było mi za niego wstyd, chociaż nie wierzyłam, aby zrozumiał swoją nieuprzejmość. Zwyie zapakowała szybko wędzoną rybę, chleb podróżny i suszone owoce. Chwilę później wepchnęła pożywienie do mojego worka i pomogła założyć go na plecy.

— Idź z błogosławieństwem Gunnory i jej pomocą, pani.

Wsunęła mi coś do ręki. Spojrzałam i zobaczyłam amulet Gunnory, wyrzeźbiony złoty snop zboża, oplątany ciężką od dojrzałych owoców winoroślą. Łzy prawie mnie oślepiły, gdy niezdarnie wkładałam przez głowę skórzany rzemień, na którym amulet był zawieszony.

— Dziękuję ci, siostro. — Nakreśliłam pomiędzy nami symbol błogosławieństwa. Oczy Zwyie rozszerzyły się ze zdumienia, gdy moje palce przez chwilę pozostawiły w porannym powietrzu delikatny zielonobłękitny ślad.

— Wiele się nauczyłaś, pani. Pamiętaj, ufaj temu, co jest w tobie, bardziej niż temu, co się wydaje.

— Joisan!

Kerovan był już w łodzi, włosy rozwiewał mu niespokojny wiatr, jak gdyby chciał odzwierciedlić przepełniający nas pośpiech.

Cicho zeszłam po drabinie i usiadłam. Nasze wiosła zgodnie dotknęły wody. Łódź skierowała się ku brzegowi. Kerovan był zwrócony twarzą na południe, a potem na zachód, nie obejrzał się ani razu. Tak jak gdyby dla niego wioska — ci, którzy nas przyjęli, przestali w ogóle istnieć.

Ale ja patrzyłam przez ramię za zmniejszającą się masywną sylwetką Zwyie i z trudem powstrzymywałam łzy. 

 Rozdział 2 

 Kerovan

Nieodparty zew z gór trwał teraz nieprzerwanie, wiecznie istniejący głos syreni wołał mnie na północ i wschód. Od chwili wejścia do Krainy Arvonu byłem więźniem tego wołania. W kraju tym istoty, o których szeptało się tylko w ciemnościach w Hall Hallack, uzyskiwały trwałą formę i przerażającą realność. Czasem wołanie było tak silne, że występowało we śnie i po przebudzeniu. Od czasu do czasu miałem trochę wytchnienia, gdy nacisk uciszał się na parę miesięcy. Mogłem więc ukryć sekret przed Joisan i mieć nadzieję — jak bardzo miałem nadzieję! — że w końcu odzyskam wolność.

Teraz mogłem jedynie wędrować, walcząc z siłą, która zmuszała mnie do odwrotu, do dotarcia do tych ciemnych gór, gdzie czekało — co?

To, że Joisan wiedziała o moim niepokoju, zwiększało tylko ciężar. Wielokrotnie chciałem jej to powiedzieć i jednocześnie ze wszystkich sił musiałem walczyć, aby ukryć to, co, jak się obawiałem, było wezwaniem Ciemności. Nie opuszczała mnie myśl, że Galkur, odrażający dla mnie pod każdym względem, do którego jednak czułem przewrotne przywiązanie, odzyskał swoją Moc i starał się mnie do siebie przyciągnąć. Chciał torturować mnie w snach i podporządkować sobie.

Miałem nadzieję, że On z Ciemności został zwyciężony, pochłonięty przez zło powstałe z całej jego natury. A gdyby tak było inaczej? Gdyby nadal czaił się w tych górach, chcąc znowu zwabić mnie swoimi roszczeniami? Może błędem było odrzucenie pomocy Landisla, pragnienie posiadania tylko takiego dziedzictwa, jakie można otrzymać poprzez naturalne narodziny. Bez tego, jaką miałem ochronę przed okrutnymi czarami?

Co było teraz moją prawdziwą bronią? Tylko ta bransoleta ludzi Starej Rasy, którą przyniosłem z Krainy Dales, i mały kawałek błękitnego kamieniametalu, które Landisl nazwał quanstal. Było to niczym w porównaniu z Mocą Adepta, będącego już daleko na ŚcieżceZLewejStrony.

Obok mnie potknęła się o kamień Joisan. Wyrwany z trzęsawiska okropnych przewidywań, złapałem ją za rękę i podtrzymałem.

— Czy dobrze się czujesz? — Głos zabrzmiał szorstko nawet w moich uszach. Spojrzała na mnie. Na jej twarzy ściągniętej zmęczeniem oczy wyglądały niczym dwie przygaśnięte iskry otoczone ciemnymi kołami, a szeroko zarysowane usta były mocno zaciśnięte.

— Dosyć dobrze, chociaż przydałaby się chwila odpoczynku. Kerovanie, wydaje mi się, że idziemy od wieków.

Spojrzałem na słońce chylące się ku zachodowi. Wyszliśmy z Anakue wczesnym rankiem. Jak można było tak zapomnieć o czasie. Zatrzymałem się i spojrzałem na przebyty szlak.

Anakue leżało pośrodku ogromnego jeziora, jednego z wielu jemu podobnych. Były to otoczone zielonymi łąkami otwarte przestrzenie wodne. Wytężając wzrok, ledwo mogłem dojrzeć ich daleki, otoczony ciemną zielenią łąk, błękitny blask. Rzeczywiście daleko zaszliśmy.

Joisan przyklęknęła szukając czegoś w plecaku. Wyjęła manierkę z wodą i napiła się licząc łyki. Przykucnąłem obok niej. W milczeniu podzieliliśmy się chlebem podróżnym i kilkoma garściami suszonych owoców. Po raz pierwszy od momentu rozpoczęcia podróży byłem na tyle przytomny, aby obejrzeć szlak okiem wytrenowanego zwiadowcy.

Wchodziliśmy na długi, wznoszący się powoli stok. Nie byliśmy na żadnej ścieżce. Do tej pory było to łatwe. Pod stopami rosły kępy brązowej po zimie trawy. Na takiej wysokości wiosna nie była jeszcze w takim rozkwicie, jak w Anakue. Chmury nad głową ciemniały zapowiadając burzę. Nad nami przefrunęły ptaki, zawisły przez chwilę na tle jasnobłękitnego nieba. Były prawie zupełnie czarne, tylko końce skrzydeł zabarwione miały mieniąco jaskrawym fioletem. Chociaż nigdy przedtem nie widziałem takich ptaków, wyczułem, że były to po prostu ptaki — a nie szpiegujący nas słudzy Cienia.

Wyparowała ze mnie część napięcia, zmniejszyła się władza „zewu”. Północnowschodnie pasmo gór, których się tak obawiałem, prawie zniknęło za horyzontem. Pojawiła się nadzieja — może w końcu uciekłem przed wezwaniem? A może była to tylko chwila odpoczynku?

Kiedy ostatni raz byłem tylko Kerovanem? Osobą nie gnębioną przez inne uczucia, z wyjątkiem tych, jakich zwykle doznają mężczyźni? Powróciło wyraźne wspomnienie. Zaczerwieniłem się i niezdarnie zacząłem grzebać w worku podróżnym. Odwróciłem twarz, aby Joisan nie zauważyła i nie nawiązała ze mną kontaktu myślowego.

Miała bowiem swoje miejsce w moim wspomnieniu. Położyłem się spać jako „mężczyzna” (jeśli ktoś taki jak ja może się tak nazywać). Potem obudziłem się w środku nocy, panowała we mnie ta podniecająca, pożądająca „inność” — byłem wolny, bez żadnych więzów. Jakaś moja wewnętrzna cząstka, do tej pory zawsze związana i ograniczoną, została wyzwolona z łańcuchów. Joisan też tam była, włosy miała rozpuszczone, a piersi rysowały się pod cienkim materiałem koszuli. A potem — na wspomnienie tej chwili zacisnąłem gwałtownie ręce na materiale worka. Dalej wspomnienie było niejasne, jak gdyby przesłonięte gęstym dymem lub mgłą. Nie mogłem jednak zaprzeczyć, że moje ręce odszukały jej ciało. Byłem uwolniony przez tego Innego. Tak bardzo bałem się, że był to On z Ciemności. Wziąłem ją tak gwałtownie — moja łagodna pani, jak mogłem cię tak wykorzystać.

Przełknąłem z trudem ślinę. Moje kopyta naznaczyły mnie mianem bestii i tej nocy rzeczywiście byłem bestią. Muszę na zawsze zapamiętać owo pełne wstydu wspomnienie, aby nic takiego się już nigdy nie zdarzyło.

Tak naprawdę od tamtej chwili jeszcze jej nie dotknąłem — bałem się nawet spojrzeć jej w oczy, aby nie wyczytać w nich usprawiedliwionego wstrętu.

Gdyby Joisan odwróciła się ode mnie, cóż by mi pozostało?

Wiele razy myślałem, że zacznę mówić o tym wszystkim, co nas dzieliło. Chociaż tak bardzo się starałem, nigdy nie mogłem zmusić się do szczerości. Joisan zawsze akceptowała moje fizyczne różnice, udając, że jej się podobam, dzieliła ze mną bez słowa skargi liczne kłopoty i trudy wędrówki, zawsze pozostając moją jedyną pociechą i przyjacielem.

A jednak nasze wspólne przebywanie nie mogło być dla niej takie łatwe. Była taka piękna. Zerknąłem na nią ukradkiem. Pomimo wyraźnie widocznego zmęczenia każdy uznałby, że jest piękna. Miała takie cudowne rudobrązowe włosy, błękitnozielone oczy, takie delikatne, a jednak zaokrąglone ciało.

Wielokrotnie podczas naszych wędrówek widziałem, z jakim uznaniem patrzyli na nią mężczyźni, wydawało mi się, że widzę ich zdziwienie, iż podróżuje z kimś takim jak ja. Po wszystkich problemach, jakim musiała stawić czoło i które musiała przetrwać, któż mógł się domyślić, jaki czyn może się okazać ponad siły jej walecznej natury.

— Zastanawiam się, jak się czuje Acar? — jej słowa wyrwały mnie z zamyślenia, którego nigdy nie mogłem całkowicie zahamować.

— Acar? — Imię nic mi nie mówiło, a jednak na ustach miała łagodny uśmiech, który wywołał u mnie nowe, ciepłe, nieznane uczucie.

— Syn Utii i Raneya urodził się wczoraj w nocy. Razem z Zwyie przyjęłyśmy go na świat, z pomocą Gunnory. To była ciężka, ale wygrana walka. — Joisan wsparła głowę na uniesionych kolanach i zmęczonym ruchem potarła kark.

Dziecko — jak by to było zobaczyć krew ze swojej krwi, kość z kości, coś wspólnego? Och, na Siły Światłości, coś tak bardzo wspólnego. Wzdrygnąłem się i iskra ciepła zgasła. Jakie miałem prawo, aby za tym tęsknić? Jakie miał znaczenie fakt, że rybak miał teraz syna, a ja, niegdyś dziedzic potężnego pana, nie miałem nadziei na dom, a tym bardziej na dziecko.

Odrzuciłem tę myśl, rozumiejąc w końcu, że ta kobieta, która bez słowa skargi maszerowała przez cały dzień niczym wprawiony w trudach weteran, od dwóch dni w ogóle nie spała.

— Więc nie spałaś ostatniej nocy? — Z wahaniem, nieporadnie, nie chcąc jej urazić dotknięciem, objąłem ją ramieniem. — Dlaczego mi nie powiedziałaś? I tak już pora na rozbicie obozu. Czy zdołasz dojść do szczytu? Dalej może znajdować się lepsze miejsce.

Uniosła trochę głowę i uśmiechnęła się z przymusem.

— Oczywiście, mój panie. Trzy lata temu powiedziałam ci przecież, że nie możesz mnie zostawić. Czy nie udowodniłam mojej obietnicy więcej razy, niż możesz zapamiętać?

Pomimo jej protestów wziąłem oba worki podróżne i wdrapaliśmy się na wierzchołek wzniesienia. Stanęliśmy na grani i popatrzyliśmy na rozpościerającą się przed nami krainę.

Przed nami, w odległości około pół dnia marszu, znajdowały się wzniesienia, nie tak jednak wysokie jak te, które oddzielały Krainę Arvonu i High Hallack. Faliste zbocza pokrywały niewielkie kępy jodeł i świerków, niedaleko pod nami zobaczyłem srebrny błysk strumienia. Wskazałem na zarośla w pobliżu strumyka.

— Tam. Jest bieżąca woda, drewno na małe ognisko — to dobre miejsce.

Słońce już zaszło, zanim rozbiliśmy obóz. Nad głową, pomiędzy przepływającymi chmurami, pojawiały się i znikały gwiazdy. W tej zacisznej, małej kotlinie byliśmy zasłonięci przed szalejącym wyżej wiatrem, maleńki ogień z odwagą stawiał czoło wszystkim ciemnościom. Na linie przywiązanej do dwóch młodych drzewek zawiesiłem jeden z pokrytych rybią łuską koców z Anakue. Mieliśmy więc schronienie na wypadek deszczu.

Zjedliśmy, a potem wsparłem się o zwinięte posłanie, nie czując nóg. Odzwyczaiłem się od podróży, gdy mieszkaliśmy w tej rybackiej wiosce. Joisan sięgnęła po torbę z ziołami i zaczęła je przesypywać. Trzymała w dłoni wysuszone gałązki i coś, co wyglądało jak zwykła szpulka, a potem zaczęła recytować.

— Co robisz, pani? — W ciszy nocnej mój głos zabrzmiał ostrzej, niż chciałem. Nie spojrzała na mnie, ale w położeniu głowy widać było upór i determinację.

— Chcę stworzyć ochronę dla tego miejsca, abyśmy mogli spać w spokoju.

— Joisan, dobrze wiesz, że nie chcę mieć nic wspólnego z Mocami. Lepiej się tym nie martwić. Nawet jeżeli to, co przywołasz, będzie Światłością, to jedna jego iskra może stać się sygnałem dla zwabienia Ciemności.