Gdybyś wiedziała - Courtney Walsh - ebook

Gdybyś wiedziała ebook

Walsh Courtney

4,3

Opis

Emma Woodson ma nadzieję, że brukowane uliczki Nantucket i urok rodzinnego domu jej zmarłego męża otworzą w jej życiu nowy rozdział, którego bardzo potrzebuje dla siebie i syna. Zdobycie pracy w galerii sztuki to kolejny krok, który ma ją zbliżyć do upragnionego celu… i pozwolić się odciąć od przeszłości. Jednak tego, że zakocha się w sympatycznym przystojniaku, którego zatrudnia do sprzątania, Emma wcale nie miała w planie.

Jameson Shaw przybył do Nantucket tylko w jednym celu: przekazać Emmie list. Lecz kiedy nadarza się okazja, by jej pomóc, wykorzystuje szansę na odpokutowanie grzechów z przeszłości. Nie sądził, że kobieta zrobi na nim aż takie wrażenie. Ale gdyby wiedziała, kim Jamie naprawdę jest…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 425

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (26 ocen)
14
9
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izabela121286

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo emocjonująca.
00
kynopis

Nie oderwiesz się od lektury

piękna opowieść dziękuję
00
zygfryddelewe

Nie polecam

Główna bohaterka wysoce denerwująca. Daleka od świętości ale jednocześnie wymagająca tego od innych. Temat interesujący jednak nie w tym wydaniu. Bez żalu się rozstajemy.
00
Master89wt

Dobrze spędzony czas

Piękna historia o ludziach, którym trudno jest żyć z poczuciem winy i przez to tracą siebie. Na powrót odnajdują się dopiero, kiedy w ich życie wkracza miłość. Cenię twórczość Courtney Walsh, choć jednocześnie dodam, że jej pozostałe książki, które są przetłumaczone na j.polski, podobały mi się jeszcze bardziej.
00
Ashka_

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia ❤️
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału:
What Mat­ters Most
Au­tor: 
Co­urt­ney Walsh
Tłu­ma­cze­nie z ję­zyka an­giel­skiego: 
Agnieszka Po­dol­ska
Re­dak­cja:
Agata To­kar­ska
Ko­rekta:
Do­mi­nika Wilk
Skład i opra­co­wa­nie gra­ficzne:
Anna Bro­dziak
Zdję­cie na okładce: © Jill Ferry / Tre­vil­lion Ima­ges
Dmy­tro To­lo­ko­nov / Unsplash.com
Wek­tory: fre­epik / Fre­epik.com
ISBN 978-83-66977-80-8
© 2022 by Co­urt­ney Walsh 
© 2023 for the Po­lish edi­tion by Dre­ams Wy­daw­nic­two with per­mis­sion of Tyn­dale Ho­use Pu­bli­shers
Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Unii Lu­bel­skiej 6A, 35-016 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2023, wy­da­nie I
Druk: Dru­kar­nia Nor­mex
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana, prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej, elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Dla Was, Dro­dzy Czy­tel­nicy

Roz­dział 1

Li­sta przy­cze­piona do lo­dówki miała dzia­łać na Emmę Wo­od­son mo­ty­wu­jąco, ale w tym mo­men­cie wy­glą­dała tylko jak po­nury żart. Emma wpa­try­wała się w słowa, które na­kre­śliła w jed­nym z rzad­kich przy­pły­wów od­wagi, i z tru­dem po­wstrzy­my­wała się, żeby nie wy­wró­cić oczami na myśl o wła­snej na­iw­no­ści.

Rok Emmy.

Po­mysł przy­szedł jej do głowy pew­nego wie­czoru dwa mie­siące temu, kiedy to jej naj­lep­sza przy­ja­ciółka Elise po­ja­wiła się nie­pro­szona, by zmu­sić ją do uczcze­nia uro­dzin, któ­rych Emma nie miała naj­mniej­szej ochoty ob­cho­dzić. W końcu prze­kro­cze­nie trzy­dziestki to nie po­wód do świę­to­wa­nia. Nie dla Emmy.

Ale spró­buj to wy­tłu­ma­czyć Elise. Elise nie była ty­pem czło­wieka, który po­zwo­liłby, żeby prze­ło­mowe uro­dziny prze­szły bez echa, dla­tego za­cią­gnęła Emmę do mek­sy­kań­skiej re­stau­ra­cji i zmu­siła do sie­dze­nia w gi­gan­tycz­nym som­brero aż do de­seru.

– Co ro­bisz, Em? – za­py­tała to­nem, który wska­zy­wał na to, że to pod­chwy­tliwe py­ta­nie.

– Poza szu­ka­niem spo­sobu, jak pod­pa­lić ten ka­pe­lusz, żeby przy oka­zji nie pu­ścić z dy­mem ca­łej re­stau­ra­cji?

– Py­tam, co ro­bisz ze swoim ży­ciem – od­parła Elise.

Emma się­gnęła po colę i upiła łyk.

– Ja­koś żyję.

Z tru­dem.

– Nie są­dzisz, że nad­szedł czas, że­byś prze­stała „ja­koś żyć”?

– A co, mam umrzeć? – Emma od­sta­wiła szklankę.

Wie­działa, co się szy­kuje, i nie była tym za­in­te­re­so­wana. Nie miała ochoty słu­chać, jak to mar­nuje so­bie ży­cie. Nie dzi­siaj. Już to wie­działa i nie po­trze­bo­wała, żeby jej przy­po­mi­nano.

– Nie – po­wie­działa Elise. – We­ge­tu­jesz i na­zy­wasz to ży­ciem. Do­syć, czas z tym skoń­czyć!

Elise ła­two było mó­wić. Jej ży­cie było nie­mal ide­alne. W wieku dwu­dzie­stu trzech lat wy­szła za mąż za Teddy’ego, mi­łość swo­jego ży­cia, w wieku dwu­dzie­stu pię­ciu lat uro­dziła dziecko, za­cho­dząc w ciążę za pierw­szym po­dej­ściem, dru­gie dziecko w wieku lat dwu­dzie­stu sied­miu, rów­nież za pierw­szym po­dej­ściem, a te­raz sie­działa z tymi dziećmi w wiel­kim, pięk­nym domu, sfi­nan­so­wa­nym dzięki no­wej pracy jej męża w pry­wat­nej fir­mie ochro­niar­skiej.

Elise nie ro­zu­miała sy­tu­acji Emmy, bez względu na to, jak bar­dzo się w nią wczu­wała.

Wy­jęła z to­rebki ze­szyt i na­pi­sała dru­ko­wa­nymi li­te­rami: „ROK EMMY”. Od­wró­ciła go i prze­su­nęła po stole.

– Co to jest?

– Dzi­siaj ogła­szamy, że w tym roku w twoim ży­ciu wszystko się zmieni – po­wie­działa Elise. – I skła­damy to oświad­cze­nie na pi­śmie.

Emma zmarsz­czyła brwi.

– Moje ży­cie jest fajne.

Ale szy­der­czy śmiech Elise nie po­zo­sta­wiał złu­dzeń.

– Em, kiedy ostat­nio zro­bi­łaś coś dla sie­bie? Albo coś tylko dla przy­jem­no­ści? Pra­cu­jesz w za­wo­dzie, któ­rego nie zno­sisz. Słabo sy­piasz. Za­czy­nam wątpić, czy w ogóle coś jesz. I w ogóle prze­sta­łaś się uśmie­chać.

Ke­ler przy­niósł sma­żone lody i Emma przy­po­mniała so­bie ostat­nie uro­dziny, które spę­dziła z Ca­mem. Zro­bił dla niej trój­war­stwowy tort tru­skaw­kowy zu­peł­nie od zera. W mo­men­cie, kiedy jej go wrę­czał, czu­bek ze­śli­znął się na pod­łogę. Po­cząt­kowo Cam się zmar­twił, ale cała ta uro­cza scena była tak za­bawna, że Emma przez do­bre trzy mi­nuty nie mo­gła prze­stać się śmiać. Czy to wtedy uśmie­chała się po raz ostatni?

Elise skosz­to­wała lo­dów.

– Oto na­sza umowa. Spo­rzą­dzisz li­stę wszyst­kich rze­czy, które chcesz zro­bić, by przy­po­mnieć so­bie, że na­dal ży­jesz. Wy­mi­gi­wa­łaś się od ży­cia, wiesz o tym, prawda?

Emma wbiła ły­żeczkę w lody, kru­sząc ze­wnętrzną war­stwę.

– Już to mó­wi­łaś.

– Wy­bacz – po­wie­działa Elise. – Ta­kie rze­czy warto po­wta­rzać.

– Żyję naj­le­piej, jak umiem. – Emma wzięła kęs lo­dów i od­wró­ciła wzrok, by unik­nąć spoj­rze­nia przy­ja­ciółki.

Obie wie­działy, że to kłam­stwo, Elise nie da­łaby się na­brać.

Te­raz, sto­jąc w kuchni w domu w Nan­tuc­ket, oto­czona roz­pa­ko­wa­nymi kar­to­nami, po raz ostatni prze­bie­gła li­stę wzro­kiem, po czym ru­szyła w stronę drzwi.

„Zna­leźć pracę, która na­prawdę mi się po­doba” – było piąte na li­ście i dzi­siaj był dzień, w któ­rym Emma za­mie­rzała ten punkt od­ha­czyć. Rzu­ciła okiem na ze­gar i przez jej żo­łą­dek prze­to­czyła się na­gła fala mdło­ści. Od kilku lat za­ra­biała jako kel­nerka, ale ta praca – w ga­le­rii sztuki z praw­dzi­wego zda­rze­nia, słyn­nej i pre­sti­żo­wej – umoż­li­wi­łaby jej za­trud­nie­nie w dzie­dzi­nie, którą za­wsze chciała się zaj­mo­wać. Za­nim jej ma­rze­nia staną się tylko od­le­głym wspo­mnie­niem. Po pierw­sze, mu­siała zdą­żyć na roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną.

– CJ? – za­wo­łała. – Je­steś go­towy?

We­szła do sa­lonu, gdzie stał jej pię­cio­letni syn i pa­trzył przez okno.

– Tam jest ja­kiś pan.

Emma po­de­szła do CJ-a i sta­nęła za jego ple­cami. Po­dą­ża­jąc za jego wzro­kiem, spoj­rzała na chod­nik, któ­rym w stronę domu zmie­rzał ja­kiś męż­czy­zna z torbą po­dróżną na ra­mie­niu.

– Och! To pew­nie ktoś w spra­wie ogło­sze­nia.

Po­ja­wił się zu­peł­nie nie w porę. Bę­dzie mu­siała szybko opro­wa­dzić go po miesz­ka­niu, je­śli chciała pod­rzu­cić CJ-a do przed­szkola i sta­wić się na czas na roz­mo­wie kwa­li­fi­ka­cyj­nej.

– Je­steś go­towy?

Wzięła syna za rękę i po­pro­wa­dziła go do drzwi wyj­ścio­wych. Otwo­rzyła je i po­ma­chała męż­czyź­nie na chod­niku.

– Wi­tam!

Na­po­tkał jej spoj­rze­nie i za­marł.

– Pan pew­nie w spra­wie ogło­sze­nia.

Spro­wa­dziła CJ-a po scho­dach i po­cią­gnęła w kie­runku chod­nika.

– Co za ulga. Już za­czę­łam się bać, że nikt się nie ode­zwie.

Zmie­rzyła go wzro­kiem. Był praw­do­po­dob­nie rok lub dwa star­szy od niej, ro­sły i krzepki, a jego roz­wi­chrzona czu­pryna zdra­dzała, że nie przy­kładał nad­mier­nej uwagi do wy­glądu. Było mu z tym do twa­rzy. Emma nie była za­in­te­re­so­wana rand­ko­wa­niem, ale gdyby była, ten typ fa­ceta praw­do­po­dob­nie przy­cią­gnąłby jej uwagę. Już same jego orze­chowe oczy były warte tego, żeby je zgłę­bić.

– Tro­chę się spie­szę. – Sta­rała się za­cho­wać spo­kój. – Ale mogę pana szybko opro­wa­dzić, żeby się pan ro­zej­rzał.

Przez se­kundę spra­wiał wra­że­nie nieco zdez­o­rien­to­wa­nego. Zer­k­nął na CJ-a, który przy­glą­dał się nie­zna­jo­memu, a po­tem prze­niósł wzrok z po­wro­tem na Emmę.

– Do­brze.

– CJ, usiądź na ganku, okej? Za mi­nutkę wy­cho­dzimy.

Sy­nek zro­bił to, o co pro­siła, a ona wy­jęła klu­cze z to­rebki i ski­nęła na męż­czy­znę, żeby po­szedł za nią.

– Miesz­ka­nie znaj­duje się nad ga­ra­żem – po­wie­działa. – Nie jest szcze­gól­nie luk­su­sowe i wy­maga ma­łego re­montu, ale jak ro­zu­miem, pan się tym zaj­mie.

Nie pa­trzyła na niego, ale wie­działa, że idzie w ślad za nią po scho­dach do miesz­ka­nia. Miesz­ka­nia Cama. Jako dziecko spę­dzał w tym domu z dziad­kami wa­ka­cje, a kiedy do­rósł, urzą­dzili mu tu­taj jego wła­sny kąt.

Za­wsze mó­wił, że chce prze­zna­czyć je na wy­na­jem. To było jego wiel­kie ma­rze­nie. Twier­dził, że to za­pewniłoby im spory do­dat­kowy do­chód, ale Emma za­wsze po­dej­rze­wała, że cho­dziło o coś wię­cej. Cam chciał dzie­lić się Nan­tuc­ket z jak naj­więk­szą liczbą osób.

W mo­men­cie, gdy otwo­rzy te drzwi, bę­dzie na nią cze­kać wspo­mnie­nie o zmar­łym mężu.

Po śmierci Cama prze­nio­sła tu więk­szość jego rze­czy – za­wsze miała za­miar prze­pro­wa­dzić się tu­taj, gdy tylko sta­nie z po­wro­tem na nogi. Nie spo­dzie­wała się jed­nak, że zaj­mie jej to aż pięć lat, a rze­czy Cama le­żały tu przez cały ten czas. Cią­gle jesz­cze w kar­to­nach. Wtedy nie była w sta­nie zmie­rzyć się z nimi i miała nie­mal cał­ko­witą pew­ność, że nie bę­dzie w sta­nie zmie­rzyć się z nimi także i te­raz.

– Mam na­dzieję, że ma pan bujną wy­obraź­nię. – Wło­żyła klucz do zamka i spoj­rzała przez ra­mię na męż­czy­znę. – Uwaga, to jest po­miesz­cze­nie do re­montu.

Pchnęła drzwi i ude­rzył ją za­pach stę­chli­zny ty­powy dla opusz­czo­nych, za­mknię­tych i za­po­mnia­nych po­miesz­czeń, a ta­kim wła­śnie było to miesz­ka­nie.

Zde­cy­do­wa­nie po­winna była wcze­śniej oce­nić stan miesz­ka­nia, za­nim za­mie­ściła ogło­sze­nie, ale nie miała na to siły. Te­raz zro­biła krok i we­szła do środka. Jej uwagę zwró­ciła ety­kieta na kar­to­nie sto­ją­cym w rogu. Było na nim na­pi­sane: „Rze­czy Cama”, gru­bym czar­nym mar­ke­rem, jego cha­rak­te­rem pi­sma.

Od tak dawna nie wi­działa jego pi­sma. Na ten wi­dok jej tętno przy­spie­szyło. Za­pa­liła świa­tło i spoj­rzała na męż­czy­znę.

– Może się pan ro­zej­rzeć. Ja po­cze­kam na ze­wnątrz.

Wy­szła i zmu­siła się do wzię­cia od­de­chu.

Uspo­kój się, Emmo. Spoj­rzała na CJ-a, który ba­wił się na ganku cię­ża­rówką.

– Wiem, że to nie wy­gląda do­brze – za­wo­łała przez drzwi. – Ale wła­śnie dla­tego za­pew­niam za­kwa­te­ro­wa­nie. Uzna­łam, że co prawda nie mogę zbyt wiele za­pła­cić za po­sprzą­ta­nie miesz­ka­nia i przy­go­to­wa­nie go pod wy­na­jem, ale mogę za­ofe­ro­wać dar­mowe za­kwa­te­ro­wa­nie. Do­pro­wa­dze­nie go do stanu uży­wal­no­ści zaj­mie dzień lub dwa.

Męż­czy­zna po­ja­wił się w drzwiach.

– Za­kwa­te­ro­wa­nie jest dar­mowe?

Zmarsz­czyła brwi. Nie czy­tał ogło­sze­nia?

– Tak. W za­mian za po­sprzą­ta­nie miesz­ka­nia i przy­go­to­wa­nie go pod wy­na­jem. Mam li­stę rze­czy, które trzeba zro­bić: ma­lo­wa­nie, sprzą­ta­nie, na­prawy. Głów­nie ko­sme­tyczne po­prawki, ale kto wie, co pan znaj­dzie, jak już pan za­cznie.

Tak na­prawdę spo­rzą­dziła tę li­stę na pod­sta­wie wła­snych przy­pusz­czeń. Nie miała po­ję­cia, w ja­kim sta­nie było miesz­ka­nie Cama.

– Do­brze – po­wie­dział.

– Do­brze? Zaj­mie się pan tym?

Wsu­nął ręce do kie­szeni dżin­sów i przy­glą­dał jej się nieco dłu­żej, niż mo­głaby się spo­dziewać.

Od­wró­ciła wzrok.

– Tak. Zajmę się tym.

Ob­ró­ciła się do niego i uśmiech­nęła się.

– Och, to świet­nie. Szcze­rze mó­wiąc, za­czy­na­łam się mar­twić. Za­mie­ści­łam ogło­sze­nie dwa ty­go­dnie temu i nikt na­wet się nie po­ja­wił, żeby obej­rzeć miesz­ka­nie.

Czy jej słowa zdra­dzały, jak bar­dzo była zde­spe­ro­wana?

– Nie po­trze­buje pani ja­kichś re­fe­ren­cji? – za­py­tał. – Albo przy­naj­mniej mo­jego na­zwi­ska? – Pra­wie się uśmiech­nął.

Był przy­stojny. Może tro­chę za przy­stojny, z wło­sami w ko­lo­rze ciem­nego, pia­sko­wego blondu. Kil­ku­dniowy za­rost do­da­wał mu uroku. Twarz Cama za­wsze była gładko ogo­lona, a włosy po woj­sko­wemu ostrzy­żone na krótko.

– Pro­szę pani?

Zo­rien­to­wała się, że nie od­po­wie­działa na jego py­ta­nie. Fakt, że na­dal za­mie­rzał pod­jąć się tej pracy, za­kra­wał na coś w ro­dzaju cudu.

– Prze­pra­szam. Tak, praw­do­po­dob­nie po­win­nam za­py­tać o jedno i dru­gie. Pań­skie na­zwi­sko i re­fe­ren­cje.

– Ja­me­son Shaw. – Wy­cią­gnął rękę, a ona ją uści­snęła. – Ale lu­dzie za­zwy­czaj mó­wią na mnie Ja­mie.

Spu­ściła wzrok na jego dłoń, owi­niętą wo­kół jej dłoni. Nic wiel­kiego, zwy­kły uścisk, a jed­nak była tak do­głęb­nie świa­doma jego do­tyku, że czuła, jakby to było coś wię­cej.

– Emma Wo­od­son.

Wy­su­nęła rękę z jego dłoni i przy­ci­snęła do uda.

– Czy mogę po­ka­zać pani re­fe­ren­cje nieco póź­niej? Nie mam ich przy so­bie.

– Na­tu­ral­nie – od­po­wie­działa, choć było to tro­chę nie­od­po­wie­dzialne z jego strony, ubie­gać się o pracę bez re­fe­ren­cji.

Ta myśl przy­po­mniała jej, że ona też miała roz­mowę o pracę i je­żeli się nie po­spie­szy, sama wyj­dzie na osobę nie­od­po­wie­dzialną.

– Prze­pra­szam. Na­prawdę mu­szę już le­cieć. Może pan przyjść wie­czo­rem i przy­nieść re­fe­ren­cje, je­śli to panu od­po­wiada.

Chciał coś po­wie­dzieć, ale naj­wy­raź­niej zmie­nił zda­nie w chwili, gdy słowa za­częły wy­do­by­wać się z jego ust.

– Oczy­wi­ście, tak zro­bię.

Roz­dział 2

Sprawy po­to­czyły się zu­peł­nie ina­czej, niż so­bie za­pla­no­wał. Ja­mie pa­trzył, jak Emma od­jeż­dża z sy­nem bez­piecz­nie przy­pię­tym pa­sami na tyl­nym sie­dze­niu nis­sana. Nie wziął pod uwagę chłopca. A ra­czej nie wziął pod uwagę, że wi­dok chłopca bę­dzie miał na niego taki wpływ. Za­pla­no­wał prze­bieg wy­da­rzeń, za­nim jesz­cze wszedł na po­kład promu do Nan­tuc­ket. Miał się przed­sta­wić, zo­sta­wić list i od­je­chać. Miał z nią nie roz­ma­wiać.

Ale wtedy drzwi jej domu się otwo­rzyły i na ganku po­ja­wiła się ona, a on za­marł. Nie spo­dzie­wał się, że uj­rze­nie jej na żywo wy­woła w nim ta­kie uczu­cia. Prze­ce­nił swoje moż­li­wo­ści, są­dząc, że uda mu się za­cho­wać neu­tral­ność. Nie spo­dzie­wał się też, że bę­dzie wła­śnie taka. Dłu­gie, ciemne, fa­lo­wane włosy. Wy­soka, ale nie tak wy­soka jak on. Nie­bie­skie oczy, któ­rych spoj­rze­nie ści­nało z nóg. Nie od­zna­czała się krzy­kliwą urodą, ale była nie­za­prze­czal­nie piękna.

Po­tem za­częła mó­wić, spie­szyła się – nie chciała się na coś spóź­nić – i w chwili, gdy po­wi­nien był jej prze­rwać i wy­ja­śnić, że nie ma po­ję­cia o żad­nym ogło­sze­niu, miesz­ka­niu czy o czym tam jesz­cze mó­wiła, nie mógł się na to zdo­być. Bo nie była już tylko jed­nym z wielu imion – była rze­czy­wi­stą osobą.

A jej wi­dok ogłu­szył go i ode­brał mu mowę. Tego też się nie spo­dzie­wał. Wy­glą­dała zu­peł­nie ina­czej, niż ją so­bie wy­obra­żał. Była piękną, młodą, ener­giczną ko­bietą, która mó­wiła szybko i nie po­zwa­lała mu dojść do słowa. W chwili, gdy ją zo­ba­czył, wez­brał w nim ból. Miał tak wiele do po­wie­dze­nia, a jed­nak za­bra­kło mu słów.

Tchórz.

Się­gnął do tyl­nej kie­szeni po ko­pertę, którą za­mie­rzał zo­sta­wić w skrzynce pocz­to­wej Emmy. Na­dal tam tkwiła. Ni­g­dzie nie pój­dzie. Za­czeka na od­po­wiedni mo­ment, żeby jej ją dać. Naj­pierw jej po­może, bo wy­glą­dała, jakby pil­nie po­trze­bo­wała po­mocy. Czy nie był jej wi­nien choć tyle?

Po­miesz­cze­nie nad dwu­sta­no­wi­sko­wym ga­ra­żem pełne było nie­roz­pa­ko­wa­nych kar­to­nów. Przy­po­mi­nało halę ma­ga­zy­nową albo skła­do­wi­sko rze­czy przy­go­to­wa­nych na wielką ga­ra­żową wy­prze­daż.

Emmę to naj­wy­raź­niej prze­ra­stało. Chciała wszystko po­sprzą­tać, a on mógł jej w tym po­móc. Mógł to zro­bić. Na­resz­cie coś, co mógł ro­bić. Nie tylko mó­wić, ale po­móc w na­ma­calny spo­sób. Tego wła­śnie po­trze­bo­wał.

Za­dzwo­nił te­le­fon. Odło­żył torbę i wy­jął go z kie­szeni. Na ekra­nie ja­śniało zdję­cie Hil­lary. Star­sza sio­stra wy­raź­nie za­bro­niła mu tu przy­jeż­dżać – wo­lał so­bie na­wet nie wy­obra­żać, jak mu na­wy­my­śla, kiedy on od­bie­rze te­le­fon. A to i tak nic w po­rów­na­niu z tym, jak mu na­wy­my­śla, je­śli nie od­bie­rze.

– Cześć, Hill.

– Ja­me­son!

Na­zy­wała go w ten spo­sób tylko wtedy, kiedy była na niego wście­kła. Mógł nie­mal zo­ba­czyć, jak stoi w kuchni i przy­trzy­mu­jąc na bio­drze nie­mowlę, go­tuje obiad dla po­zo­sta­łych dzieci.

– Po­wiedz, że je­steś w dro­dze po­wrot­nej do domu.

Nie cią­gnęło go do domu. Po pię­ciu la­tach spę­dzo­nych w ka­wa­lerce w ele­ganc­kiej pod­miej­skiej dziel­nicy Chi­cago Ja­mie był zmu­szony zmie­nić oto­cze­nie. Wcze­śniej co ty­dzień po­dró­żo­wał w ra­mach pracy, ale po ostat­nim zle­ce­niu po­sta­no­wił zmie­nić styl ży­cia. Hil­lary stwier­dziła, że je­śli w ten spo­sób za­mie­rzał się uka­rać – za­ka­zu­jąc so­bie twór­czej eks­pre­sji – to było to głu­pie. Ale Hil­lary nie wie­działa wszyst­kiego.

Przy­naj­mniej tak so­bie wma­wiał.

– Jesz­cze je­stem tu­taj – po­wie­dział, zda­jąc so­bie sprawę, co za­raz na­stąpi.

– Ja­mie!

– Hil­lary…

– Mu­sisz wró­cić do domu. Wiesz, że dok­tor McDo­nald była prze­ciwna temu, że­byś je­chał tam oso­bi­ście.

– Nic mi nie jest – od­parł. – My­ślę, że to jest wła­śnie to, co po­wi­nie­nem zro­bić.

Poza tym nie pierw­szy raz do­star­czał list. Ostat­nim ra­zem nie­źle mu po­szło. Mniej­sza o to, że wtedy nie było to zwią­zane z piękną młodą wdową, któ­rej roz­pacz­li­wie pra­gnął po­móc. Za­mie­rzał za­trzy­mać tę in­for­ma­cję dla sie­bie. Nie było sensu da­wać sio­strze oka­zji do wy­my­śla­nia mu, że robi z sie­bie idiotę, pró­bu­jąc zgry­wać ry­ce­rza w lśnią­cej zbroi.

Usły­szał, jak Hil­lary wzdy­cha do słu­chawki.

– Po­peł­niasz błąd – po­wie­działa.

– Nie są­dzę.

Prawda była taka, że sam nie wie­dział. Moż­liwe. Moż­liwe, że po­peł­niał gi­gan­tyczny, ka­ta­stro­falny błąd.

– Trzeba było wy­słać list – stwier­dziła sio­stra. – Nie po­wi­nie­neś był je­chać aż tak da­leko. Tylko roz­grze­bu­jesz prze­szłość… A co, je­śli ona za­częła nowe ży­cie?

– Przy­naj­mniej się do­wiem – od­parł.

Może wtedy wresz­cie uda mi się w nocy za­snąć.

– Henry, nie wkła­daj ręki sio­stry do to­a­lety! – krzyk­nęła Hil­lary do te­le­fonu.

– Zdaje się, że je­steś za­jęta – za­uwa­żył Ja­mie. – Po­roz­ma­wiamy póź­niej.

– Ja­mie, nie…

Ale on się roz­łą­czył. Znał opi­nię Hil­lary na te­mat jego obec­no­ści w Nan­tuc­ket. Nie mu­sieli po raz ko­lejny tego roz­trzą­sać. Był tu­taj i za­mie­rzał tu zo­stać i po­móc Em­mie. A kiedy już jej po­może, po­wie jej prawdę. Przy­naj­mniej tyle mógł zro­bić.

Ga­le­ria 316 mie­ściła się w hi­sto­rycz­nej dziel­nicy Nan­tuc­ket, jed­nym z wielu atrak­cyj­nych miejsc tego mia­sta, które przy­cią­gały tu­ry­stów z ca­łego świata. Emma zro­zu­miała, dla­czego Ca­mowi tak bar­dzo się tu­taj po­do­bało. Dla niego było to miej­sce wy­tchnie­nia, bu­dzące no­stalgię. Miała na­dzieję, że bę­dzie nim rów­nież dla niej i CJ-a. Ich drugą szansą. Jej drugą szansą.

Nie żeby są­dziła, że na nią za­słu­guje. Nie za­słu­gi­wała. Ale CJ ow­szem, więc ro­biła to wszystko dla niego. Nie chciała, żeby jej syn do­ra­stał przy ma­mie, która – zda­rzało się – nie była w sta­nie wstać z łóżka i zda­wała się na in­nych lu­dzi w każ­dej, naj­drob­niej­szej na­wet spra­wie. Po śmierci Cama jego ro­dzice chęt­nie jej po­ma­gali, od­cią­żali ją i za to ich ko­chała. Ale żyła w cał­ko­wi­tej apa­tii. Elise miała ra­cję. Nad­szedł czas, żeby się po­zbie­rać i za­cząć od nowa. „Rok Emmy”. Czy ra­czej: „Rok, w któ­rym Emma zbu­dziła się ze snu”, „Rok, w któ­rym Emma prze­stała uża­lać się nad swoim lo­sem”, „Rok, w któ­rym Emma po­wró­ciła do świata ży­wych”.

Jak bar­dzo miało to być trudne? Oka­zało się, że bar­dzo.

Pewna sie­bie, młoda ko­bieta, którą nie­gdyś była, znik­nęła. Wzięła urlop albo ukryła się gdzieś da­leko. Jej miej­sce za­jęła ta oszustka, ko­bieta, która po­da­wała w wąt­pli­wość każdą swoją de­cy­zję i nie po­tra­fiła wy­krze­sać z sie­bie odro­biny ener­gii, żeby pójść na roz­mowę o pracę.

Nie po­zna­wała tej wer­sji sie­bie. Kiedy stała się taka lę­kliwa?

Roz­mowa kwa­li­fi­ka­cyjna w Ga­le­rii 316 nie była jej pierw­szą próbą pod­ję­cia pracy od czasu prze­pro­wadzki do Nan­tuc­ket dwa ty­go­dnie wcze­śniej. Zło­żyła rów­nież CV na sta­no­wi­sko asy­stentki w kan­ce­la­rii praw­nej, re­cep­cjo­nistki w ga­bi­ne­cie le­kar­skim i kel­nerki w ba­rze. W spra­wie tego ostat­niego nikt do niej na­wet nie za­dzwo­nił. Być może dla­tego, że w po­da­niu wy­raź­nie za­zna­czyła, iż praca wie­czo­rami ra­czej nie wcho­dzi w grę, po­nie­waż ma małe dziecko i ono jest dla niej prio­ry­te­tem.

Te­raz szła po­spiesz­nie chod­ni­kiem, pró­bu­jąc na­sta­wić się men­tal­nie na roz­mowę o pracę, od któ­rej ści­skało ją w żo­łądku. To była pierw­sza praca, o którą się ubie­gała i na któ­rej na­prawdę jej za­le­żało – ide­al­nie by się do niej nada­wała. Za­po­mniała już, jak to jest cze­goś pra­gnąć. Ale pa­mię­tała, ja­kie to uczu­cie cze­goś po­trze­bo­wać. To uczu­cie znała aż na­zbyt do­brze i szcze­rze go nie zno­siła. Ow­szem, odzie­dzi­czyła dom po Ca­mie, ale na­dal po­trze­bo­wała zna­leźć ja­kieś źró­dło do­chodów.

Dla­tego wła­śnie po­sta­no­wiła za­jąć się ga­ra­żem. Ry­nek najmu dla wcza­so­wi­czów miał się tu­taj do­brze, a ona po­trze­bo­wała do­dat­ko­wych pie­nię­dzy. Uparła się, że zaj­mie się tym oso­bi­ście. I być może po­stą­piła głu­pio, spro­wa­dza­jąc do miesz­ka­nia zu­peł­nie ob­cego czło­wieka i za­trud­nia­jąc go nie­malże od ręki, ale biedni nie mogą so­bie po­zwo­lić na wy­brzy­dza­nie. Nie miała do wy­boru ni­kogo poza Ja­me­so­nem Sha­wem.

Pro­szę, oby tylko nie oka­zał się zbo­czeń­cem, mor­dercą lub in­nym prze­stępcą.

Po­trze­bo­wała ko­goś, kto byłby nor­malny i po­mocny. Nie mo­gła po­sprzą­tać miesz­ka­nia sama. Jak po­kazał dzi­siej­szy po­ra­nek, nie była na­wet w sta­nie wejść do środka.

Emma wie­działa bar­dzo nie­wiele na te­mat Ga­le­rii 316, ale kiedy wła­ści­ciel za­dzwo­nił, żeby umó­wić się z nią na roz­mowę o pracę, wni­kli­wie prze­szu­kała In­ter­net. Do­wie­działa się, że Tra­vis Bu­tler sam za­rzą­dzał ga­le­rią i za­mie­rzał za­trud­nić asy­stentkę. Tra­vis był eks­cen­try­kiem, ale był rów­nież sławny i cie­szył się do­sko­nałą re­nomą. Miał nie­prze­ciętny gust, dzięki czemu wy­pro­mo­wał wielu ar­ty­stów. Praca z nim do­brze by jej zro­biła. Może coś by w niej obu­dziła – coś, co po­zo­sta­wało w uśpie­niu, od­kąd ode­brała te­le­fon w spra­wie Cama. Po spo­rzą­dze­niu li­sty na „Rok Emmy” wy­znała przy­jaciółce, że czuje się ego­istką. Nie spre­cy­zo­wała, o co jej cho­dziło, ale czuła się źle, po­świę­ca­jąc czas so­bie po tym, co zro­biła. Elise upar­cie twier­dziła, że Emma nie robi tego dla sie­bie. „Twój syn za­słu­guje na szczę­śliwą mamę” – po­wie­działa. „Nie ro­bisz tego tylko dla sie­bie; ro­bisz to dla niego. Oboje tego po­trze­bu­je­cie”.

Emma zro­zu­miała, czego naj­lep­sza przy­ja­ciółka nie wy­ra­ziła wprost: uda­wa­nie, że żyje, bę­dzie miało ne­ga­tywny wpływ na jej syna i nad­szedł czas, żeby sta­nąć na nogi i zacząć nowy roz­dział. Czas prze­cież le­czy rany.

Za­częło się od jej prze­pro­wadzki na wy­spę z domu ro­dzi­ców Cama na Cape Cod. Po śmierci Cama naj­bar­dziej lo­gicz­nym roz­wią­za­niem było wpro­wa­dze­nie się do nich. Po­nie­waż jej ro­dzice już wtedy nie żyli, nie miała spe­cjal­nego wy­boru. Była w ciąży, miała zła­mane serce i prze­peł­niał ją smu­tek.

Jerry i Nad­ine Wo­od­son przy­jęli ją do sie­bie, ofia­ro­wali jej wszystko, czego po­trze­bo­wała, i ko­chali jak córkę. A co naj­waż­niej­sze, ko­chali CJ-a. Emma pla­no­wała zo­stać u nich tylko przez chwilę, do­póki nie sta­nie z po­wro­tem na nogi, ale je­den rok za­mie­nił się w pięć, a ona na­dal nie była prze­ko­nana, czy po­ra­dzi so­bie sama.

Za­trzy­mała się na chod­niku przed ga­le­rią i zaj­rzała przez wi­trynę. Pod­łoga z ciem­nego drewna i białe ściany wy­glą­dały rów­nie ele­gancko na żywo, jak na zdję­ciach w In­ter­ne­cie. Spu­ściła wzrok na swoją zie­loną ba­weł­nianą su­kienkę, wy­ko­paną gdzieś na wy­prze­daży na dziale odzie­żo­wym w su­per­mar­ke­cie. Nie pa­so­wała tu­taj.

A jed­nak mu­siała spró­bo­wać. Obie­cała to so­bie. Obie­cała CJ-owi. Do spo­tka­nia zo­stała jesz­cze mi­nuta, więc otwo­rzyła drzwi i we­szła do środka.

No­wo­cze­sna ga­le­ria oświe­tlona była ja­snym na­tu­ral­nym świa­tłem. Uwagę Emmy na­tych­miast przy­cią­gnęły su­rowe li­nie i per­fek­cyjne roz­pla­no­wa­nie bia­łej prze­strzeni. Tra­vis Bu­tler z całą pew­no­ścią stwo­rzył ide­alne miej­sce do wy­sta­wia­nia dzieł sztuki.

Na ścia­nach wi­siały śmiałe ob­razy olejne o te­ma­tyce pla­żo­wej, plamy ko­loru wy­ska­ki­wały z każ­dego płótna, nie po­zwa­la­jąc wi­dzom od­wró­cić wzroku.

– Panna Wo­od­son? – Ko­ści­sty męż­czy­zna z za­cze­sa­nymi do tyłu blond wło­sami i w okrą­głych oku­la­rach wy­ło­nił się z głębi ga­le­rii. Rzu­cił okiem na jej let­nią su­kienkę z su­per­mar­ketu w taki spo­sób, że pra­wie tego nie za­uwa­żyła. Pra­wie.

Prze­go­niła ogar­nia­jące ją po­czu­cie nie­pew­no­ści i zmu­siła się do uśmie­chu.

– Dzień do­bry, pa­nie Bu­tler.

– Pro­szę, mów do mnie Tra­vis.

– Tra­vis. – Ski­nęła głową. – Je­stem Emma.

– Miło cię po­znać. – Mach­nął ręką w po­wie­trzu. – Co są­dzisz o na­szej ga­le­rii?

– Uwa­żam, że jest prze­piękna.

Prze­su­nęła wzro­kiem po za­wie­szo­nych na ścia­nach ma­lo­wi­dłach, z któ­rych każde miało osobne oświe­tle­nie. Rzeźby stały dum­nie na bia­łych, drew­nia­nych sto­ja­kach po­roz­sta­wia­nych w ca­łym po­miesz­cze­niu i choć bu­dy­nek wpi­sany był do re­je­stru za­byt­ków, wnę­trze tchnęło no­wo­cze­sno­ścią.

– Wy­sta­wiamy głów­nie miej­sco­wych ar­ty­stów, ale go­ści­li­śmy tu także wielu in­nych. Za na­szym bu­dyn­kiem znaj­duje się ogród rzeźb, a z tyłu ate­lier, gdzie pra­cu­jemy nad no­wymi eks­po­na­tami. Mamy też salę lek­cyjną na dru­gim pię­trze.

Opro­wa­dził ją po ga­le­rii, za­trzy­mu­jąc się przed ele­gancką białą ławką.

– Usiądźmy.

Emma po­ło­żyła swoją wielką skó­rzaną torbę na pod­ło­dze i za­jęła miej­sce na jed­nym końcu ławki. Na dru­gim usiadł Tra­vis i przyj­rzał jej się ba­daw­czo.

– Je­steś ar­tystką – oznaj­mił zde­cy­do­wa­nym to­nem.

Na po­liczki Emmy wy­pły­nął ru­mie­niec.

– Kie­dyś by­łam.

Zmarsz­czył brwi.

– Kto raz stał się ar­ty­stą, skar­bie, zo­staje nim na za­wsze.

Dziwne, że ten czło­wiek, który był pew­nie nie wię­cej niż dzie­sięć lat star­szy od Emmy, mó­wił do niej „skar­bie”. Było to miłe, piesz­czo­tliwe okre­śle­nie, ale przy­po­mi­nało Em­mie, że nie wy­gląda na do­ro­słą, kom­pe­tentną osobę. Wy­glą­dała na ko­goś, kto po­trze­buje, żeby oto­czyć go opieką. Przej­rzała w my­ślach swoją li­stę. 7. Stać się nie­za­leżną. Po­tra­fię sama o sie­bie za­dbać.

– Chyba to prawda – po­twier­dziła. – W głębi du­szy na­dal je­stem ar­tystką. Po pro­stu w ostat­nich la­tach nie­wiele two­rzy­łam.

– La­tach? – Tra­vis pra­wie się za­chły­snął. – Jak to moż­liwe? – Zmarsz­czył brwi. – Ja chyba od po­nad roku nie stwo­rzy­łem ni­czego wła­snego. Oboje po­win­ni­śmy temu za­ra­dzić. Ar­ty­sta, który nie two­rzy, jest tylko sko­rupą sa­mego sie­bie.

Emma od­wró­ciła wzrok. Bar­dzo długo była tylko sko­rupą sa­mej sie­bie, cho­ciaż po­dej­rze­wała, że było to zwią­zane bar­dziej z utratą Cama niż odej­ściem od ma­lo­wa­nia.

– Więc dla­czego chcesz do­stać tę pracę?

Emma od­chrząk­nęła. Mo­gła przed­sta­wić mu ar­gu­men­ta­cję, którą ćwi­czyła dzi­siaj rano przed lu­strem, krę­cąc so­bie włosy, albo być z nim szczera. Jed­nak to ozna­cza­łoby roz­mowę o tym, co się wy­da­rzyło, a czy na­prawdę była na to go­towa?

– Cóż – po­wie­działa ci­cho. – Ko­cham sztukę. Skoń­czy­łam stu­dia na z za­kresu sztuk pięk­nych na Uni­wer­sy­te­cie Ko­lo­rado.

Myśl o stu­diach za­wsze przy­po­mi­nała jej dzień, w któ­rym po raz pierw­szy zo­ba­czyła Cama. Sta­cjo­no­wał w ba­zie w Co­lo­rado Springs, przy­je­chał na kam­pus UCCS z re­kru­te­rem, aby wy­gło­sić prze­mó­wie­nie na te­mat tego, co woj­sko może za­ofe­ro­wać stu­den­tom. Emma wła­śnie skoń­czyła za­ję­cia w Co­lum­bine Hall i mi­nęła się z Ca­mem w drzwiach. Na jego wi­dok zro­biła krok za próg, po­tem za­wró­ciła i we­szła z po­wro­tem do środka. Usia­dła z tyłu i wy­słu­chała pre­zen­ta­cji, choć jej za­in­te­re­so­wa­nie woj­skiem spro­wa­dzało się tylko do tego jed­nego męż­czy­zny na środku sali. Na­wet nie po­czuła się za­kło­po­tana, kiedy we­zwał ją do udzie­le­nia od­po­wie­dzi na py­ta­nie, o któ­rym nie miała bla­dego po­ję­cia. „Je­stem tu tylko po to, żeby za­py­tać, czy mo­gła­bym za­pro­sić cię na kawę” – po­wie­działa. Nie­wielka pu­blicz­ność wy­buch­nęła śmie­chem, a Cam po­słał jej uśmiech, który prze­nik­nął ją aż po palce u stóp.

Po za­koń­cze­niu pod­szedł pro­sto do niej.

– To jak bę­dzie z tą kawą…?

Była wtedy o wiele śmiel­sza, dużo bar­dziej pewna sie­bie. Czy ta dziew­czyna na­dal gdzieś w niej była?

– Jaki jest twój główny śro­dek prze­kazu? – za­py­tał Tra­vis.

– Akwa­rele – od­po­wie­działa, jakby było to dla niej rów­nie na­tu­ralne, jak od­dy­cha­nie. – Ale znam się rów­nież na ma­lar­stwie akry­lo­wym i olej­nym, pra­co­wa­łam też sporo na ba­zie zna­le­zio­nych przed­mio­tów. Moja praca dy­plo­mowa sta­no­wiła po­łą­cze­nie pre­sti­żo­wych dzieł sztuki i róż­nych rze­czy, które zna­la­złam na śmiet­niku.

Tra­vis się skrzy­wił. Chyba był tro­chę nad­wraż­liwy.

– Nic obrzy­dli­wego – za­pew­niła. – Żad­nych opa­ko­wań po hot do­gach, zu­ży­tych chu­s­te­czek hi­gie­nicz­nych czy in­nych ta­kich.

– Uff, co za ulga.

Się­gnęła do torby i wy­jęła teczkę ze swoim port­fo­lio.

– Tu są zdję­cia nie­któ­rych mo­ich prac.

Tra­vis przej­rzał je szybko i Emma była pewna, że nie zro­biła na nim szcze­gól­nego wra­że­nia. Nie był prze­ko­nany. Zresztą dla­czego miałby być? Współ­pra­co­wał z za­wo­dow­cami, a ona po­ka­zała mu zdję­cia ze stu­denc­kiego pro­jektu. Poza tym nie przy­szła tu po to, żeby sprze­dać swoją twór­czość. Przy­szła tu, żeby sprze­dać sie­bie.

– Będę z pa­nem szczera, pa­nie Bu­tler…

– Tra­vis – wtrą­cił, nie od­ry­wa­jąc wzroku od teczki.

– Tak. Tra­vis. – Wzięła głę­boki od­dech. – Na­prawdę po­trze­buję tej pracy. Miesz­kam na wy­spie do­piero od dwóch ty­go­dni. Mój mąż miał tu­taj dom.

– Do­sta­łaś go po roz­wo­dzie?

– Do­sta­łam go w spadku.

Spoj­rzał jej w oczy.

– Przy­kro mi.

– Dzię­kuję. Zgi­nął w walce za gra­nicą. Mam syna i je­stem już na­prawdę zmę­czona pracą w ga­stro­no­mii. Chcia­ła­bym ro­bić coś zgod­nego z moim wy­kształ­ce­niem.

– To zro­zu­miałe. Tylko że ja wła­śnie po­trze­buję ko­goś, kto do­brze znałby się na ga­stro­no­mii.

– Och, ja się znam. Je­stem świetną kel­nerką. Ale chcia­ła­bym znowu ota­czać się sztuką. Chcia­ła­bym znowu za­cząć ma­lo­wać.

Emma do­piero w tym mo­men­cie zdała so­bie sprawę, jak bar­dzo to, co mó­wiła, było zgodne z prawdą.

– Ta praca po­lega nie tylko na kon­tak­cie ze sztuką, ale też z ludźmi – po­wie­dział. – Dla­tego po­trze­buję ko­goś do po­mocy. Czas, że­bym wró­cił do wła­snej twór­czo­ści. Ta ga­le­ria to moje ma­rze­nie, ale od­kąd otwo­rzy­łem ją sześć lat temu, nie wy­sta­wi­łem ani jed­nej swo­jej pracy.

– Chęt­nie po­mogę ci się nią za­jąć.

Za­ło­żył nogę na nogę i przy­glą­dał jej się przez dłuż­szą chwilę.

Sko­rzy­stała z oka­zji, żeby przyj­rzeć się z po­dzi­wem jego kra­cia­stej muszce i sta­ran­nie skro­jo­nemu gra­na­to­wemu gar­ni­tu­rowi. Mo­gła się za­ło­żyć, że nie za­opa­try­wał się na dziale odzie­żo­wym w su­per­mar­ke­cie.

– Szu­kam ko­goś do wy­ko­ny­wa­nia więk­szo­ści co­dzien­nych obo­wiąz­ków – po­wie­dział. – Ob­sługa klienta, od­bie­ra­nie te­le­fo­nów, ko­or­dy­no­wa­nie za­jęć i na­uczy­cieli, a także im­prez – mamy ich sporo za­pla­no­wa­nych na lato.

– To wszystko brzmi zna­ko­mi­cie.

– Bę­dziesz także pra­co­wać z ar­ty­stami, a to nie za­wsze jest ła­twe. Po­nie­waż jed­nak po­słu­gu­jesz się ich ję­zy­kiem, są­dzę, że to może prze­ma­wiać na twoją ko­rzyść.

– Też tak my­ślę.

– A je­śli mia­ła­byś ochotę, przy­dałaby mi się druga para oczu do wy­szu­ki­wa­nia no­wych ta­len­tów – za­pro­po­no­wał. – Na­sza ga­le­ria od­kryła kilka zna­czą­cych no­wych gło­sów, a nie chcę prze­ry­wać tylko dla­tego, że biorę mały urlop, żeby przy­po­mnieć so­bie, ja­kie to uczu­cie stwo­rzyć coś wła­snego.

– Na­tu­ral­nie.

Rety! Tego się nie spo­dzie­wała. Udział w od­kry­wa­niu no­wych ta­len­tów byłby speł­nie­niem jej ma­rzeń. Ogar­nął ją ogromny za­pał. Chciała do­stać tę pracę. Wzięła głę­boki od­dech i ski­nęła głową.

– Do­sko­nale – od­parł.

– Do­sko­nale? Je­stem przy­jęta?

Uśmiech­nął się ser­decz­nie.

– Tak, Emmo, do­sta­jesz tę po­sadę. W po­rów­na­niu z ostat­nią osobą, z którą prze­pro­wa­dza­łem roz­mowę, pre­zen­tu­jesz się zbyt do­brze, że­byś mo­gła być praw­dziwa, i mam prze­czu­cie, że się nadasz.

Za­rzu­ciła mu ręce na szyję.

– Dzię­kuję, pa­nie… Tra­vis. – Od­su­nęła się. – Nie po­ża­łu­jesz.

Wy­swo­bo­dził się z jej uści­sku i wstał.

– Nie prze­pa­dam za czu­ło­ściami.

– Ja­sne, prze­pra­szam. – Czy to uczu­cie go­rąca na po­licz­kach ozna­czało rów­nie silny ru­mie­niec? – Tro­chę mnie po­nio­sło. Po pro­stu… bar­dzo po­trze­bo­wa­łam, aby mi się udało.

– Cóż, hm. – Bez prze­ko­na­nia mach­nął dło­nią w po­wie­trzu. – Za­czy­nasz dzi­siaj.

– Dzi­siaj?

Wy­jęła te­le­fon i spraw­dziła, ile ma czasu. Za­ła­twiła CJ-owi po­byt w miej­sco­wym przed­szkolu tylko na go­dzinę.

– Czy to dla cie­bie pro­blem?

– Czy mogę tylko szybko za­dzwo­nić? – za­py­tała. – Mu­szę się upew­nić, że mój syn może zo­stać dłu­żej w przed­szkolu.

– Ja­sne – po­wie­dział, po czym się skrzy­wił. – Tylko nie przy­pro­wa­dzaj go ze sobą do pracy. Dzieci ro­bią ba­ła­gan. I ha­ła­sują.

– Oczy­wi­ście.

Ode­szła kilka kro­ków i wy­brała nu­mer przed­szkola. Kiedy cze­kała, aż ktoś od­bie­rze te­le­fon, za­uwa­żyła Ja­miego, prze­cho­dzą­cego przez ulicę. Na­dal miał ze sobą torbę i chyba nie miał sa­mo­chodu. Nie było w tym jed­nak nic dziw­nego, wiele osób nie za­biera aut na wy­spę. Na­szła ją myśl, że może po­winna była za­się­gnąć wię­cej in­for­ma­cji na jego te­mat, ale przez to pod­eks­cy­to­wa­nie fak­tem, że zna­lazł się ktoś do po­mocy przy miesz­ka­niu, była go­towa po­zwo­lić mu wpro­wa­dzić się choćby od za­raz.

– Halo?

– De­lia?

– Słu­cham.

Ja­mie za­trzy­mał się przed ho­te­lem, wy­jął te­le­fon, na­ci­snął kilka gu­zi­ków, a po­tem wszedł do środka. Czy miesz­kał w ho­telu? Czy może do­piero tego dnia przy­był na wy­spę?

– Słu­cham.

– Prze­pra­szam, De­lio, mówi Emma Wo­od­son.

– CJ ma się zna­ko­mi­cie, Emmo. – W gło­sie ko­biety było sły­chać, że się uśmie­cha.

– To do­brze. Czy mógłby zo­stać tro­chę dłu­żej? – Od­wró­ciła się i spoj­rzała na Tra­visa, który roz­ma­wiał ści­szo­nym gło­sem z parą star­szych lu­dzi, któ­rzy we­szli do ga­le­rii. – Wła­śnie do­sta­łam pracę.