Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nellie West nie marzy o luksusach. Chce tylko odetchnąć – od kontrolującej matki, wiecznej presji i treningów, których nienawidzi. Chce mieć wakacje, które pamięta się przez całe życie. Ale kiedy zostaje uwięziona w stajni zamiast na imprezach z przyjaciółmi, wie, że czeka ją najgorsze lato w historii.
A wtedy wraca Colin White – arogancki, czarujący i kompletnie nieznośny. Chłopak, którego zawsze nienawidziła… choć nie potrafi przestać o nim myśleć. On ma wszystko, czego jej brakuje. Miłość rodziny, swobodę, uśmiech bez powodu.
Są jak ogień i benzyna. Każde spotkanie to iskra. Każde spojrzenie coś rozpala.
Ale za tą maską wrogości czai się coś znacznie głębszego.
Co, jeśli to, co ich dzieli, to tylko niedopowiedzenia?
A to, co ich łączy… to uczucie, które miało narodzić się już dawno temu?
Pełna emocji opowieść o dojrzewaniu, wolności i miłości, która zaczyna się od wojny.
Idealna dla fanów “After”, “The Summer I Turned Pretty” i bohaterów, których się kocha… i nienawidzi jednocześnie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 584
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Stargard 2025
Julia Grycman
Wydawnictwo Black Dragon
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część tej publikacji nie może być kopiowana, reprodukowana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
All rights reserved
Ostrzeżenie treści (16+)
Książka zawiera treści dotyczące przemocy psychicznej i fizycznej, uzależnień, chorób psychicznych, samookaleczeń oraz toksycznych relacji rodzinnych.
Jeśli któreś z tych tematów może być dla Ciebie trudne, prosimy o rozwagę przy lekturze.
redakcja i korekta:
Bartosz Szpojda
okładka, skład i łamanie:
Szymon Bolek (Studio Grafpa, www.grafpa.pl)
druk i oprawa:
Abedik S.A.
www.wydawnictwoblackdragon.pl
@wydawnictwoblackdragon
@dzulik.autorka
ISBN 978-83-974894-9-3
Książka zawiera dla niektórych drażliwe i nieprzyjemne tematy tj. próbę gwałtu, znęcanie psychiczne oraz fizyczne, toksyczna rodzina, dysfunkcja rodziny, alkoholizm, choroby psychiczne, a także samookaleczenie.
Jeśli któryś z wyżej wypisanych tematów jest dla ciebie zbyt bolesny, poruszający bądź w jakiś sposób drażliwy, odradzam czytania. Dbajmy o swoje zdrowie i komfort psychiczny.
Miasto, które przedstawione zostało w książce może różnić się od rzeczywistego, miasto zostało delikatnie zakłamane na rzecz wydarzeń z książki.
Dodatkowo pamiętajcie, że istnieją w Polsce osoby, które chętnie pomogą, gdy potrzebujecie pomocy.
⇨ Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży 116 111
⇨ Telefon zaufania dla dorosłych 116 123.
playlista
Let It All Go – Birdy, RHODES
Ocean – Elsa & Emilie
Wings – Birdy
My Blood – Ellie Goulding
People You Know – Selena Gomez
Brother – Kodaline
Fix You – Coldplay
See You Again – Wiz Khalifa, Charlie Puth
Family Line – Conan Gray
Look After You – The Fray
Someone To Stay – Vancouver Sleep Clinic
Touch – Sleeping At Last
Certain Things – James Arthur, Chasing Grace
Lights Are On – Tom Rosenthal
Hometown Glory – Adele
Light – Sleeping At Last
Unsteady – X Ambassadors
You Are Enough – Sleeping At Last
House Of Balloons – The Weeknd
Unconditionally – Katy Perry
I Found – Amber Run
Love Again – Rae Morris
Where’s my love – Syml
Six Feet Under – Billie Eilish
I’ll Be Waiting – Cian Ducrot
Us – James Bay
Sailor Song – Gigi Perez
I miss you, i’m sorry – Gracie Abrams
Dla wszystkich tych,
którzy pragnąc pomóc innym,
zapomnieli o własnym szczęściu.
Dom. Miejsce, które z reguły powinno być bezpieczną przystanią.
Miejsce, do którego nie boisz się wracać, gdzie panuje rodzinna atmosfera, a radość miesza się ze szczęściem i dumą. Gdzie rodzinne zdjęcia zdobią każdą ścianę, a wspólne obiady przy dużym stole to codzienność.
To definicja domu, którego nigdy nie poznała Nellie West.
Dla niej dom to miejsce, gdzie krzyk splata się z cichym płaczem, ciepłymi łzami spływającymi po policzku i pustymi obietnicami, że – wszystko będzie dobrze.
To delikatny śpiew brata, który stara się zagłuszyć hałas dochodzący zza drzwi pokoju, i ciepło jego ramion, gdy kołysze jej rozdygotane ciało. Tak właśnie szesnastoletnia dziewczyna postrzega swój dom od najmłodszych lat.
Dom nigdy nie był dla niej bezpiecznym miejscem, ani takim, do którego z chęcią wracała po ciężkim dniu w szkole. Nie spędzała w nim radośnie wolnych chwil, wręcz nie potrafiła w nim przebywać.
Bała się w nim przebywać.
Dziewczyna już we wczesnym dzieciństwie obiecała sobie, że coby się nie działo, ona pozostanie spokojna, opanowana i cicha. Nie będzie taka jak rodzice. Nie pozwoli sobie na to, by stać się taka, jak oni.
Udało się.
Po kilku latach wzniosła wysokie, grube mury, za którymi usilnie starała się chować poza domem.
Była dzielna, cicha, bezuczuciowa i egoistyczna.
Przynajmniej za wszelką cenę starała się taką grać.
Wszystko szło po jej myśli do momentu, gdy ten jeden irytujący chłopak nie postawił sobie za cel zniszczyć wszystkich murów obronnych, którymi otacza się Nellie West.
Nie jest jednak do końca pewna, czy spodoba mu się to, co znajduje się za tymi murami.
A co, jeśli on już od dawna widzi, co się za nimi skrywa?
Co się stanie, gdy jej wszystkie wznoszone przez tyle lat mury runą przez jednego, znienawidzonego przez nią chłopaka?
Wybudził mnie głośny trzask drzwi. Gwałtownie podniosłam się na przedramionach, otwierając szeroko oczy, które niemal od razu zamknęłam.
Ktoś musiał się nudzić w swoim życiu, bo postanowił odsłonić okno, przez które do południa wpadało mnóstwo promieni słonecznych.
– Kimkolwiek jesteś, wyjdź stąd natychmiast! – Opadłam z powrotem na poduszki, przykładając dłoń do pulsującej głowy. Czułam, jakby lada moment miała wybuchnąć, co było całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę ilość alkoholu, jaką wlałam sobie do gardła wczorajszego wieczoru. Impreza na plaży wymknęła mi się spod kontroli, kiedy pokłóciłam się z pewnym dobrze znanym mi szatynem. Tak mnie zirytował, że musiałam się odstresować w jedyny możliwy wtedy sposób.
Cóż, miało się skończyć na jednym drinku, ale to zawsze kończy się zupełnie inaczej.
– Och, ktoś tu ma potężnego kaca – usłyszałam irytujący głos mojego najstarszego brata. Mogłam się spodziewać, że to właśnie on wpadł na ten genialny pomysł.
Już w tej samej chwili wiedziałam, że irytujący mnie od samego rana brunet nie da za wygraną, póki dzisiejszego dnia po prostu przez niego nie wybuchnę. Udało mu się, bo właśnie w tym momencie miałam ochotę go udusić i zakopać w ogródku, obok naszej kotki. Niestety, z uwagi na mój naprawdę kiepski humor od rana, nie mógłby nawet liczyć na mały krzyżyk z gałęzi.
Na litość boską, kto wymyślił rodzeństwo, a tym bardziej starszych braci? To największe zło, jakie kiedykolwiek wymyślił wszechświat. Przysięgam. O wiele łatwiej żyłoby mi się bez tych dwóch irytujących śmierdzieli stąpających po świecie, bo przecież oni oddychali moim powietrzem.
O ile ten, który właśnie stał w moim pokoju, był irytującym dupkiem, to dało się z nim wytrzymać i normalnie porozmawiać. Ale mało tego, miałam jeszcze jednego.
Z drugim chłopakiem totalnie nie wytrzymuję za długo. Wykańczam się psychicznie za każdym razem, jak on tylko otworzy usta. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że w większości czasu to właśnie na jego towarzystwo jestem skazana. Nicholas mógłby wziąć przykład ze starszego o rok brata i również ułożyć sobie życie. Wcale bym nie narzekała.
Xavier przebywał w domu stosunkowo rzadko, ponieważ spotykał się ze swoją dziewczyną i najczęściej u niej spędzał noce, z czego niezmiernie się cieszyłam. Ale teraz czas pozbyć się jeszcze jednego.
Oto jest misja dla ciebie, Nel.
– Xavier, tam znajduje się taka ładna, czarna klamka. Widzisz ją? – spytałam, prawym przedramieniem zasłaniając twarz przed rażącym mnie światłem słonecznym, a wskazującym palcem drugiej ręki, pokazując wspomniane drzwi.
– Mhm – mruknął, wyraźnie rozbawiony moim zirytowaniem. Problem w tym, że ja nie widziałam tu żadnego powodu do śmiechu, a on najwyraźniej tak.
– Będę tak uprzejma, że cię poinstruuję. Doceń to, proszę, a teraz weź ją delikatnie naciśnij, pociągnij drzwi do siebie, a następnie wyjdź przez nie i zamknij je z drugiej strony – wytłumaczyłam mu, posyłając w jego stronę fałszywy uśmieszek, co chłopak skwitował cichym parsknięciem. Niemal mogłam sobie wyobrazić, jak w tym momencie wyszczerzył swoje proste, białe zęby niczym z reklamy pasty do zębów. Xavier od małego miał przesadną obsesję na punkcie dbania o swoje zęby. Szczotkował je porządnie, po każdym posiłku, a gdy ja założyłam rok temu aparat, stwierdził, że zdecydowanie za rzadko myję zęby i będę mieć problem po jego ściągnięciu. Myłam rano i wieczorem!
Systematycznie.
– Zdecydowanie masz rację, zrobię tak, jak mówisz – zaśmiał się, a ja od razu wyczułam, że to nie był jego śmiech typowy dla rozbawienia, a wręcz ten, który zawsze zwiastował, że brunet coś wymyślił.
Ten śmiech towarzyszył zawsze najgłupszym pomysłom mojej dwójki rodzeństwa. Możliwe, że tym razem tak mi się tylko wydawało, bo po chwili faktycznie mnie posłuchał i wyszedł z mojego pokoju, trzaskając przy tym drzwiami dużo głośniej, niż było to potrzebne. Westchnęłam ciężko, ale poczułam słodki smak zwycięstwa.
Opuściłam ręce na pościel, znów zakopując się w miękkiej pościeli i uśmiechnęłam się szeroko. Byłam bardzo zadowolona z faktu, że udało mi się go tak szybko stąd wyprosić, ale moje szczęście nie trwało niestety zbyt długo.
Ledwo ułożyłam się w wygodnej pozycji, a drzwi ponownie się otworzyły. Tym razem nie zdążyłam nawet pomyśleć o tym, by otworzyć oczy, bo od razu poczułam, że oblewa mnie zimna ciecz. Pisnęłam głośno, automatycznie wyskakując z łóżka, a kac całkowicie poszedł w zapomnienie.
Spojrzałam na mokrą plamę na łóżku i na podłodze obok niego oraz na moją, a właściwie to Nicholasa, za dużą na mnie koszulkę, która służyła mi do spania. Teraz była cała mokra, do tego stopnia, że przylegała do mojego ciała jak druga skóra.
Czułam, jak moje myśli o morderstwie są coraz bardziej nasilone. Przez dosłownie sekundę zastanawiałam się, jaki sposób będzie najboleśniejszy. Złapałam się także na myśli, jak skutecznie ukryć zwłoki. Szybko uznałam jednak, że nie mam czasu, by się teraz nad tym zastanawiać.
– Ty kretynie! – Odwróciłam się w stronę stwórcy tego zamieszania, będąc pewna, że za tym wszystkim stoi ten sam niebieskooki brunet.
Lekko mnie zaskoczył i nie będę się upierać, że tak nie było, bo dosłownie na moment mnie zatkało i stanęłam jak wryta. Przy drzwiach stał, nie wcześniej wspomniany brunet, a szeroko szczerzący się w moją stronę szatyn.
– Nicholas! – krzyknęłam piskliwie, gdy już ogarnęłam sytuację i ruszyłam na chłopaka, który ze śmiechem wybiegł z pokoju. O mało przy tym się nie zabił na zakręcie, po tym jak dywan ślizgnął się razem z nim. Dobiegłam za nim do schodów i kiedy już miałam po nich zbiegać, usłyszałam rozbawione chrząknięcie.
– Może się wpierw wysuszysz i przebierzesz, a nie mokra po domu latasz. Jeszcze się poważnie rozchorujesz i co wtedy, hm? – Zatrzymałam się gwałtownie i przerażająco powoli odwróciłam w stronę drugiego brata. Jego klatka piersiowa odziana w czarną bokserkę drżała od powstrzymywanego ataku śmiechu. Zacisnął szczękę tak mocno, że jego i tak mocno zarysowana szczęka jeszcze bardziej się uwydatniła, a lekko kwadratowa twarz zrobiła się wręcz purpurowa. Jestem pewna, że gdybym ja jeszcze trochę mocniej zacisnęła szczękę, oba rzędy zębów łącznie z metalowym aparatem wyleciałyby z moich ust.
Oboje byli nieźle chorzy i to zdecydowanie nie była ta sama genetyka, co moja.
To wręcz niemożliwe.
Muszę się tylko dowiedzieć, skąd rodzice to zabrali i na spokojnie tam to oddać. Może jeszcze nie jest za późno, przecież zawsze jest szansa na reklamację, prawda?
– Ty… ty… nawet nie wiem, jak cię nazwać! – Ruszyłam tym razem w jego stronę, a uśmiech rozbawienia jeszcze bardziej poszerzył się na jego ustach. Jednak, gdy byłam już dość blisko niego i prawie miałam go na wyciągnięcie ręki, wskoczył do swojego pokoju, po czym zatrzasnął drzwi i pospiesznie przekręcił w nich klucz. – Tchórz! – krzyknęłam, a zza drzwi dobiegł mnie dźwięk jego śmiechu.
Nie tracąc dłużej czasu, zbiegłam szybko na dół, by znaleźć tego młodszego z braci i odwdzięczyć się za mokre łóżko oraz… moje ogólnie wszystko.
Jakież było moje zdziwienie, gdy wkroczyłam sobie taka cała mokra do salonu, w którym faktycznie znalazłam brata. W towarzystwie kilku naszych wspólnych znajomych. Wzrok wszystkich w tym samym momencie trafił na mnie, a ich twarze automatycznie rozświetliło rozbawienie.
– Cóż za pogoda za oknem. – Jako pierwszy odezwał się dość rozbawiony Victor, którego automatycznie też miałam ochotę udusić, choć tak bardzo uwielbiałam go i jego towarzystwo.
Moi bliscy mieli dzisiaj dzień znęcania się nade mną i byłam tego więcej niż pewna. Spojrzałam na bruneta, gromiąc go wzrokiem, a jego jasnozielone oczy wręcz świeciły od rozbawienia.
– Nie widziałaś, że leje na zewnątrz? Po co żeś na balkon wychodziła? – Zdezorientowana spojrzałam za okno, za którym, tak jak podejrzewałam, świeciło słońce.
Było ciepło, zbliżały się wakacje.
Ponownie spojrzałam na Victora, tym razem z politowaniem, a on dalej kontynuował swoje gadanie głupot.
– Ach ci palacze, wyjdą zapalić nawet w deszczu. – Wskazał na mnie palcem, po czym spojrzał na resztę i pokręcił głową.
– Vicky, proszę cię, walnij się w łeb – powiedziałam poważnie, patrząc w jego naprawdę niesamowicie śliczne oczy, w których dalej błyskały iskierki rozbawienia. Mimo to starał się utrzymać powagę na twarzy.
Reszta już się nie hamowała i po prostu wybuchnęła głośnym śmiechem. On się powinien poważnie leczyć, a ja jestem zdolna nawet zapłacić za całe leczenie. No może nie ja, ale jestem w stanie odstąpić mu swoje kieszonkowe.
– No a co? A tak nie jest?
– Vi…
– Spokojnie, spokojnie, tylko spokój nas uratuje! – Gdzieś za mną rozbrzmiał delikatny i promienny głos Willow Mitchell, która poza funkcją mediatora w sporach naszej grupy, pełniła też funkcję mojej najlepszej przyjaciółki i siostry od innej mamy. Od razu po usłyszeniu jej głosu jakoś tak się trochę uspokoiłam, co oczywiście nie znaczyło, że nagle straciłam ochotę na poderżnięcie gardła Nickowi i Xavierowi, ale załatwię to w czasie ich snu. Żeby było mroczniej, na razie muszę trochę uśpić ich czujność, podczas snu przynajmniej nie będą się stawiać.
Odwróciłam się w stronę brunetki, której włosy po ostatniej wizycie u fryzjera straciły sporo na długości i teraz sięgały ledwo za ramiona. Na moich ustach wykwitł szeroki i szczery uśmiech. Stanęła w naszym korytarzu u boku Nathaniela, który oplatał ją wokół talii, odkleiła się od niego, ruszając w moim kierunku. Rozłożyłam szeroko ramiona i objęłam ją mocno, co ona również uczyniła. Po chwili uścisku ruszyła, by przywitać się z resztą, a ja objęłam również na przywitanie Nate’a.
– No cześć, cześć, młoda. Tylko czemuś ty taka mokra, co? – zaśmiał się, kiedy się od niego odsunęłam i na sam koniec poczochrał mi włosy.
Chryste, następny.
Oni wszyscy mają dzisiaj skłonności samobójcze.
Fuknęłam pod nosem i z wściekłą miną zaczęłam układać długie, brązowe włosy, które na końcówkach także były mokre.
– Całkiem zabawne, no ubaw po pachy. – Posłałam mu mordercze spojrzenie, ale on wcale się tym nie przejął, tylko ruszył do grupy znajomych, by z każdym z osobna się przywitać. – Jestem mokra, bo moi bracia to skończeni idioci – mruknęłam, mówiąc do jego pleców, kiedy pochylał się nad Skye i ją obejmował. – Nie chcesz może ich sobie wziąć czy coś? Dopłacę. – Prawie wszyscy zaczęli się śmiać z moich słów, a mi wcale nie było do śmiechu. Mówiłam poważnie.
– Nie, dzięki. Wystarczy mi ten czas, który już teraz z nimi spędzam. Nie wiem, czy wytrzymałbym z nimi dwadzieścia cztery na siedem, ciebie to aż podziwiam.
– Dostała z miski zimnej wody. Nie chciała się obudzić, a teraz przeżywa – powiedział Nick, wzruszając ramionami, jak gdyby nigdy nic.
Willie po przywitaniu się z wszystkimi podeszła do mnie i stając za mną, ujęła moje mokre kosmyki, które wpadały mi do oczu i splotła je w wysokiego koka. Rzuciłam do niej ciche podziękowanie i ponownie wróciłam do obrzucania reszty morderczymi spojrzeniami.
Wszyscy spoglądali na mnie z rozbawionymi spojrzeniami, co niesamowicie jeszcze bardziej mnie irytowało i czułam, że w tej sytuacji oprócz Willie, nikt nie stanie po mojej stronie.
– Nawet nie próbowaliście mnie dobudzić! – Wyrzuciłam ręce w powietrze z oburzeniem.
– Jak to nie? Xavier u ciebie był, bo dostał ode mnie tak poważne zadanie bojowe, a potem wrócił tu sam i powiedział, że nie chcesz wstać.
– Nie przyszedł mnie obudzić, tylko głupio się mnie pytał o kaca!
– Na jedno wychodzi. – Nasi przyjaciele z rozbawieniem i zainteresowaniem przysłuchiwali się naszej wymianie zdań. Prychnęłam i pokręciłam głową.
– Idę się przebrać – powiedziałam, dokładnie akcentując każde słowo, dając mu do zrozumienia, że nie będziemy dalej kontynuować tej rozmowy.
Odetchnęłam i ze zmarszczonymi brwiami spojrzałam na brata, którego nieźle bawiła cała ta sytuacja. Stał oparty biodrem o czarny fotel i w dodatku świetnie się bawił moim kosztem.
– Idź, idź, bo zaraz dołączy do nas jeszcze Dylan i twój ukochany. – Wyszczerzył do mnie swoje zęby, poruszając w dobrze znany mi już sposób ciemnymi brwiami, a ja przewróciłam oczami i wyciągnęłam w jego stronę środkowy palec.
Wiedziałam, że chodzi oczywiście o Colina, bo już od dawna tak go nazywają, jeśli chodzi o mnie. Irytowało mnie to do potęgi, ale po jakimś czasie nauczyłam się to po prostu ignorować i wyszłam na tym lepiej, bo już znacznie mniej używali tego zwrotu.
Zdecydowałam, że tej zmierzającej donikąd rozmowy także nie zamierzałam kontynuować. Będę tą mądrzejszą w tej chwili i po prostu odejdę, nie dopowiadając żadnych innych, zbędnych tu słów.
– Wychodzę – powiedziałam z powagą, kładąc nacisk na to słowo, by pokazać, że poważnie ten temat także uważam za zamknięty. Spotkało się to z wręcz przewidywalną odpowiedzią, bo w odpowiedzi wszyscy, po raz kolejny już dziś, zaczęli się śmiać. Tragedia, człowieczeństwo upada na moich oczach.
– Pójdę z tobą – zaoferowała od razu Willie. Spojrzała na mnie i posłała mi delikatny uśmiech, ruszając w moją stronę.
Byłam jej za to wdzięczna, za to, jak i za wszystko, co zawsze dla mnie robiła, a robiła dla mnie naprawdę niesamowicie dużo.
Willow była naszym aniołkiem stróżem, który został zesłany naszej grupce. Była matką tej grupy. Łącznikiem. Bez niej większość z nas nigdy by się nawet nie dogadała.
Przymknęłam powieki, z rozdrażnieniem przyjmując fakt, że dzisiejszej nocy chyba nici ze snu we własnym łóżku. Willow stała obok mnie, podśmiechując się z tego, że Nicholas prawdopodobnie musiał tu wylać z trzy wiaderka, bo gdy tylko dotykało się materaca, wypływała z niego nowa porcja wody.
Obecnie straciłam cały swój życiowy dobytek w jeden poranek, w dodatku przez swojego własnego brata. Miałam nadzieję, że zdawał sobie sprawę z tego, że przez tę zaistniałą sytuację wynosi się na kilka dni na kanapę w salonie, oddając mi przy tym swoje, miękkie i wygodne łóżko.
Będzie spał sobie spokojnie przytulony do naszego taty, bo ten już od dawna nie sypiał w sypialni razem z mamą, a ich małżeństwo to teraz tylko czysta formalność, tylko i wyłącznie podpis na papierku. Tata nawet za często nie wracał na noc do domu.
Mogłam po prostu, jak przystało na młodszą siostrę, nakablować rodzicom na durne żarty braci, które niekiedy wykańczają mnie psychicznie, ale nigdy nikt z nas tego nie zrobi. Nikt z nas nigdy się na to nie odważy.
Trzymamy ze sobą, nigdy przeciwko sobie.
Mimo że moi nie do końca rozwinięci bracia mają nieziemsko wkurzające pomysły, a nawet ja czasem daję im w kość, to i tak trzymamy się razem. Kto jak kto, ale akurat my nie możemy sobie pozwolić na pomoc ze strony rodziców.
Nie naszych.
Wolimy takie konflikty rozwiązywać między sobą, bo nigdy nie wiadomo, kto jakie konsekwencje poniósłby za tak dziecinne zachowanie. Tak naturalne w tym wieku zachowanie, bo tak naprawdę jeszcze byliśmy tylko dziećmi.
Byliśmy tylko nastolatkami, którzy tworzyli wspomnienia.
Szkoda tylko, że nasz ojciec tego nie rozumiał.
W jego oczach już zawsze będziemy bandą niewychowanych, rozwydrzonych dzieciaków.
W jego oczach już zawsze będziemy jego największymi porażkami życiowymi.
– Jesteś pewna, że chcesz tam zejść? – spytała cicho Willie, gdy przebrałam się w wygodne szare dresy i czarny top, szykując się do zejścia na dół.
Usiadłam też do toaletki, by względnie doprowadzić swoją twarz do porządku. Ona w tym czasie pomogła mi i wysuszyła moje włosy, a w dodatku zaproponowała szybkie zaplecenie dwóch warkoczy dobieranych, na co ja z uśmiechem oczywiście się zgodziłam. Uwielbiała bawić się moimi włosami ze względu na to, że miałam najdłuższe i najgęstsze włosy z całej naszej grupki dziewczyn, a mnie to wcale nie przeszkadzało, dlatego i tym razem się zgodziłam.
– Wczoraj nieźle się pożarliście, a ty dodatkowo jesteś dzisiaj w tak kiepskim humorze – dopowiedziała po dłuższej ciszy, zawiązując ostatnią gumkę na końcu zaplecionego warkocza i przerzuciła go przez moje ramię na przód.
– Bo mam kaca. Wielkiego kaca, a oni widzisz, co robią – westchnęłam, wskazując ręką na zamknięte drzwi pokoju. – Czasem już serio nie mam siły na te ich pogięte gierki. Niby fajnie, super, ale to serio jest męczące.
– Taki jest właśnie urok starszego rodzeństwa – parsknęła śmiechem, co wcale nie poprawiło mi humoru, choć prawdopodobnie miało przynieść taki pozytywny skutek.
Spojrzałam na nią, drapiąc się w kąciku oka i z rozdrażnieniem zauważyłam, że szybko muszę zmyć rozmazaną maskarę spod oka, która roztarła się tam na skutek mojego potarcia.
– Tylko, że ty masz w miarę spokojną, starszą o pięć lat siostrę, która w dodatku bywa w domu tylko i wyłącznie na weekendy, bo studiuje. Tak tylko przypominam – zaznaczyłam, biorąc do ręki wacik i wylewając na niego trochę płynu do demakijażu, a ta w międzyczasie ze śmiechem przyznała mi rację. – Ja mam rok i dwa lata starszych braci, którzy czasem zachowują się jak moje dzieci. Nie pisałam się na takie coś. – Rzuciłam wacik na toaletkę, wierząc, że później będę pamiętać, by go wyrzucić.
Nie będę pamiętać.
– Nellie, to są twoje dzieci. – Brunetka po raz kolejny parsknęła śmiechem i tym razem udało jej się sprawić, że nawet mój kącik ust delikatnie się uniósł. – Coby się nie działo, masz ich w garści, co nie zrobisz lub powiesz, oni zgadzają się na wszystko lub robią to, o co prosisz. Masz ich w garści, oni jedzą ci z ręki. – Uśmiechnęła się, wzruszając ramionami, i skierowała się do drzwi.
Każdy tak mówił, a ja po prostu żyły sobie wypruwałam, by oni traktowali mnie jak ich młodszą siostrę, nie matkę. Byłam od nich młodsza, nie mogłam zastępować im matki.
To ona nią powinna być, nie ja, do cholery.
To ja przeżywałam ich wszystkie głupie pomysły i to ja tłumaczyłam im, dlaczego nie powinni robić niektórych rzeczy oraz to ja tłumaczyłam im konsekwencje. To nie było zajęcie młodszej siostry.
To także ja dbałam o to, żeby każdego dnia mieli pełną lodówkę i by każdego dnia jedli chociażby zamówione jedzenie. By cokolwiek jedli.
Byłam tylko dzieckiem, kiedy musiałam zacząć przygotowywać nam śniadania do szkoły, bo oni nie umieli tego zrobić. Nie chciało im się. Byli tylko dziećmi.
– Zawsze miałam – przyznałam, starając się wyprzeć to, o czym myślałam, i tym razem to ja parsknęłam śmiechem, choć naprawdę rzadko mi się to zdarzało. Uniosłam wysoko głowę i ruszyłam za brunetką. – Oto jak wychowałam dwa pantofle – powiedziałam pewnie, a dziewczyna zachichotała cicho, przytykając dłoń do ust. Zdążyłam zauważyć, że miała dziś niesamowicie dobry humor, choć tak naprawdę ta dziewczyna zawsze miała. Ona dosłownie była moim słoneczkiem. – Jak mi dobrze pójdzie, to wychowam sobie jeszcze jednego, tylko daj mi czas, bo na razie wkurza mnie niemiłosiernie i stawia opór… – Zmarszczyłam gniewnie nos, co sprawiło, że dziewczyna już zaczęła rechotać w najlepsze.
Kiedy zeszłyśmy na dół, Nick właśnie wpuszczał do domu Dylana i Colina, dlatego z czystej uprzejmości podeszłyśmy do nich, by się przywitać. Willie wpierw przywitała się z Colinem, a z racji tego, że ja za nic nie zamierzałam tego robić, to podeszłam od razu do drugiego chłopaka.
Był równie wysoki, co ten drugi. Brunet od razu szeroko uśmiechnął się na mój widok, przerywając rozmowę z Nicholasem.
– Kogo to moje oczy widzą! – Rozłożył ręce, z czego od razu skorzystałam, wtulając się w jego ciepłe ciało. – Nellie West, ile lat to minęło? – Jego ciałem delikatnie wstrząsnął dreszcz cichego śmiechu, a ja ukryłam delikatny uśmiech w jego bluzie.
– Z tydzień, może dwa – mruknęłam, odsuwając się na centymetr od chłopaka, robiąc miejsce brunetce, by również mogła się z nim przywitać. – Kawy, herbaty? Zaproponowałabym wam piwo, ale zapasy wypili ci dwaj idioci, co ze mną mieszkają. Chociaż tak właściwie to chyba przeważał tamten drugi. – Wskazałam kciukiem na schody za sobą, na których właśnie usłyszałam kroki i podejrzewałam, do kogo mogły należeć.
– Co znowu ja? – fuknął obrażony Xavier. – Bo co, bo starszy? Starszy, więc wszystko idzie na mnie?
– Tak, to właśnie on wypił całe nasze zapasy piwa. – Patrzyłam na przyjaciela, a oni w trójkę zaśmiali się, patrząc na chłopaka za mną. Ja nie musiałam się odwracać, by oczami wyobraźni widzieć jego naburmuszoną minę.
– Wypraszam sobie! – Ostatecznie odwróciłam głowę w stronę chłopaka ze znudzeniem wymalowanym na twarzy. Chłopak zatrzymał się w połowie drogi do nas i założył ramiona na piersi, naburmuszony stanął jak obrażone dziecko.
– Jeszcze dyskutujesz? – Ja również założyłam ręce na piersi, co musiało wyglądać co najmniej komicznie. Zrobiłam przy tym minę mamy, która karcąco patrzy na pyskujące dziecko. – Jak śmiesz mi tu jeszcze pyskować, szczeniaku? – Chłopcy z tyłu o mało by się nie posikali.
Mam tylko nadzieję, że wszyscy zdążą do toalety w razie czego, bo ja sprzątać nie będę, a służącej niestety jeszcze tu nie ma.
– A ty to niby co? – Wskazał na mnie dłonią i uniósł brew. – Ty też sobie przecież wieczorkami popijasz. Szczeniaku. – Ostatnie słowo próbował powiedzieć w taki sam sposób jak ja, ale wyszło mu to tragicznie.
– Nie piję takiego czegoś – odgryzłam się mu z wrednym uśmieszkiem.
– Ona preferuje shoty, ewentualnie w gorsze dni drinki z palemką. – Lekko rozbawiona walnęłam pięścią w ramię bruneta, którego akurat miałam na wyciągnięcie ręki. – No co? A nie? – burknął i z naburmuszoną miną rozmasowywał miejsce, w które go uderzyłam. Wcale nie zrobiłam tego tak mocno, jak to przedstawiał.
– Gdzie idziesz? – odezwał się gdzieś za mną mój drugi brat, a ja spojrzałam na bruneta, także chcąc znać odpowiedź. Jak już traktują mnie jak matkę, to spowiadać też by mi się mogli.
– Wychodzę do Rosie.
Mogłam przysiąc, że w jego oczach przez chwilę błysnęła niesamowicie intrygująca iskierka, która pojawiała się w nich zawsze na wspomnienie tego imienia.
Uwielbiałam patrzeć, jak uroczy i rozczulający uśmiech wkrada się na usta chłopaka za każdym razem, jak wspomina o dziewczynie. On albo ktoś w jego towarzystwie.
Rosie to oczywiście dziewczyna Xaviera i szok, że wytrzymywała z nim już cztery lata. Dalej byli razem i dalej się kochali. Moje serce radowało się za każdym razem, jak widziałam, jaki chłopak jest z nią szczęśliwy.
Niestety, takie uczucia w tych czasach są naprawdę bardzo rzadkie, dlatego cieszyłam się, że ta dwójka trafiła właśnie na siebie. Przynajmniej miałam pewność, że żadne z nich się nie zrani, wierzyłam w to. Oboje zasługiwali na to szczęście. Niczego na świecie nie chciałam bardziej niż tego, by moi bracia byli najszczęśliwsi na świecie. Po tym wszystkim szczerze na to zasługiwali. My na to zasługiwaliśmy.
– Tylko się zabezpieczajcie, nie chcę być jeszcze ciocią. – Mrugnęłam w jego stronę, na co on się roześmiał.
Tak naprawdę to w sumie chciałabym być już ciocią. Woziłabym takiego małego bąbla po okolicy. Patrzyłabym sobie na miny tych śmiesznych babć, które rzucałyby mi te swoje popisowe, oceniające spojrzenia, myśląc, że to moje dziecko.
Śmieszne są te babcie.
– Gumki nie dają stuprocentowej ochrony. – Odwróciłam głowę w stronę Colina, który przybrał na twarz ten swój kpiący uśmiech.
Och, zamknij się, kretynie.
Dopiero się odezwał, a ja już miałam ochotę zaszyć u usta, by więcej tego nie robił.
– A co, masz jakiegoś dzieciaczka na koncie, że wiesz? – parsknęłam kpiąco, unosząc prowokująco brew.
Oczywiście, że wiedziałam, że ten sposób antykoncepcji nie jest w stanie dać nam stuprocentowej ochrony, przecież to wręcz logiczne. Nic nie jest nam w stanie dać stuprocentowej ochrony, nawet tabletki antykoncepcyjne potrafią zawalić. Jedynym pewnym sposobem na nie zajście w ciążę jest bezpłodność jednej ze stron. I wie to na pewno każdy logicznie myślący człowiek, nawet ci w naszym wieku. Biologii nie da się przecież oszukać.
– Nie, ale możemy się przekonać, czy dają ochronę. – Poruszył dwuznacznie gęstymi brwiami, na których widok zawsze chciało mi się śmiać.
Za każdym razem miał je równiutko wyregulowane przez młodszą siostrę, która od dawna interesuje się zabiegami kosmetycznymi, więc wiele razy próbuje je na bracie.
W sumie to jest niezwykle urocze, że on jej na to pozwala. Moi bracia za nic by mi na to nie pozwolili.
Teraz jednak przewróciłam oczami na te jego żałosne teksty i usłyszałam rozbawienie wszystkich, nawet tych, którzy przysłuchiwali się naszej wymianie zdań z salonu, gdy ja tylko modliłam się o to, by nie musieć zmywać jego krwi z chodniczka mamy.
To był jej ulubiony chodniczek, który przywiozła ze sobą z wakacji w Europie. Mi tam na przykład wcale się nie podobał, ale rzecz gustu. Miał za dużo żywych kolorów i jakieś szatańskie wzory.
Nie wtrącam się.
Ważne, że nie leży u mnie w pokoju. Jedno jest pewne: gdyby odkryła na nim niedomyte krwawe plamy, wydziedziczyłaby mnie.
– Sobie możesz sprawdzać, jeśli tak bardzo chcesz. Idź wieczorem na miasto, pod jakąś latarnią na pewno znajdziesz wiele chętnych. Ja nie chcę się niczym zarazić, a tym bardziej nie chcę się przez przypadek przyczynić do twojego rozmnożenia. To mógłby być naprawdę wielki koszmar, a nawet tragedia na skalę światową. Lepiej by drugie takie coś – wskazałam dłonią na niego ze zdegustowaną miną i przejechałam nią w powietrzu od góry do dołu – nie chodziło po tym świecie.
Szatyn przewrócił oczami, ale nic nawet nie powiedział. Za to cała trójka towarzysząca nam ponownie zaczęła się głośno śmiać.
Ci to są naprawdę na wiecznym haju, co byś nie powiedziała, oni parskają śmiechem.
Przynajmniej czuję się doceniona, nie wiem, czy przeżyłabym, gdyby moje tak długo wymyślane żarty nie były w ten sposób doceniane.
W końcu pożegnaliśmy się z Xavierem i weszliśmy do salonu, gdzie czekała na nas reszta. Pierwsze spojrzenie, jakie napotkałam, to oczywiście znane mi już rozbawione spojrzenie Victora. Przeskakiwał wzrokiem ze mnie na Colina i w drugą stronę z głupawym uśmiechem, a ja wywróciłam oczami i usiadłam na wolnym miejscu między nim a Willow, która dosłownie przed chwilą tam usiadła.
– Wasza rozmowa była niesamowicie interesująca, chcecie ją dokończyć?
– Nie – odpowiedzieliśmy w tym samym momencie, a jego uśmiech znacznie się zmniejszył. Nie drążył dalej, a głos zabrała Skye. Uśmiechała się nostalgicznie, co wskazywało na to, że prawdopodobnie coś sobie przypomniała.
– Ej, jak tak sobie teraz siedzimy, to sobie coś przypomniałam.
Zaczęła, a wzrok każdego zwrócił się w jej stronę. Podśmiechiwała się pod nosem, patrząc na nich wszystkich. Tylko ona sama w tej chwili wiedziała, z czego się śmieje, a mimo to na moich ustach samoistnie wyrósł szeroki uśmiech. Jeszcze nie wiedziałam, co sobie przypomniała, ale podejrzewałam, że ma to związek z nami.
– Pamiętacie, jak w tym samym składzie siedzieliśmy tu dwa lata temu? Wtedy, kiedy Victor, Nick i Colin grali w Just Dance? – Daleko nie musiałam wybiegać pamięcią, bo doskonale pamiętałam ten moment.
– Boże. – Colin przymknął oczy i zasłonił sobie oczy dłońmi z zażenowania. Wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem, przypominając sobie tę sytuację.
– To wtedy, co Colinowi pękły spodnie! – krzyknął Victor ze śmiechem, a szatyn, którego dotyczyła ta sytuacja, coraz bardziej zsuwał się po kanapie, próbując się w nią wtopić.
Tego pamiętnego dnia graliśmy w Just Dance i akurat przyszła kolej duetu Victora i Nicka. Colin oczywiście chciał obok nich wykonać ten sam układ taneczny i było wszystko dobrze do momentu, gdy w pewnej chwili pomyliły mu się pozy i z rozpędu próbował zaprezentować nam szpagat.
Do teraz nikt nie zapomniał widoku jego bokserek w znaczki Batmana.
Chłopak rozpaczliwie próbował nam wmówić, że to po prostu była jego ostatnia para, bo zapomniał zrobić sobie pranie. Nikt mu jednak w to nie uwierzył, bo wszyscy znaliśmy panią White i jej dobre serce dla syna, dlatego wiedzieliśmy, że wciąż prała za niego. Wiedzieliśmy też, że jako kobieta robiła pranie często, więc nie było szans, by nie miał żadnych innych.
* * *
W ostateczności spędziłam naprawdę miłe popołudnie w towarzystwie brata i naszych przyjaciół, wspominając dawne wpadki i sytuacje, jakie miały miejsce w przeszłości. Było miło nawet, gdy już pożegnaliśmy się z przyjaciółmi i zostałam sam na sam z bratem, śmiejąc się dalej ze wspomnianych wcześniej momentów.
Dopóki do domu nie weszła mama, dobry humor nas nie opuścił. Ale jak to w tym domu bywa, pojawienie się jednego z rodziców niszczy wszystko. Dosłownie w ułamku sekundy całe szczęście ulotniło się z tego domu przez uchylone okna.
– Cześć, mamo – odezwałam się miło, zauważając, że wróciła w złym humorze, więc pewnie miałaby problem o nieprzywitanie się. Nick zdążył się już zwinąć do swojego pokoju, jak tylko usłyszał samochód parkujący na podjeździe.
Cholerny szczęściarz.
To nie tak, że ja też tego nie mogłam zrobić, a po prostu mi się nie chciało ruszyć tyłka z kanapy.
– Cześć – odburknęła od niechcenia w moją stronę, nawet na mnie nie zerkając, i weszła głębiej do domu w stronę gabinetu. To tyle z rodzinnych rozmów, dość wylewnie. Nie ruszyłam się ani na milimetr i dalej siedziałam sobie w salonie.
Wróciłam do czytania książki, którą trzymałam w dłoni. Przeczytałam może z trzy strony, kiedy w progu zawitała roztrzepana czupryna gęstych, brązowych, delikatnych loków. Colin. Bo mnie dzisiaj naprawdę coś trafi! Kiedy on w ogóle tu wrócił?
– Wychodzimy, idziemy na imprezę. Idziesz z nami? – usłyszałam brata, który też zajrzał do pomieszczenia. Jak gdyby nigdy nic, wpakował się swoim cielskiem do zajmowanego przeze mnie pokoju i rozsiadł się na fotelu. Colin natomiast stanął i chyba wyczekiwał momentu, aż przesunę nogi, by mógł również usiąść na kanapie. Jego niedoczekanie. Prychnęłam i pokręciłam głową, nawet na niego nie spoglądając.
– Nie, nie idę. – Brat posłał mi kpiący uśmiech. Niedawno powrócił do mnie mój poranny kacyk, dlatego też zrezygnowałam z dzisiejszej powtórki. – A ty, przepraszam, czego oczekujesz? – Uniosłam brew, przenosząc spojrzenie na chłopaka stojącego przy kanapie. Patrzył na mnie wyczekująco, a ja poczęstowałam go ironicznym uśmiechem.
– Suń się – powiedział poważnie, machając na mnie dłonią. Zamrugałam kilkukrotnie, myśląc, że żartuje. Nie żartował. Uniosłam rękę i popukałam się palcem wskazującym w czoło.
– Dobrze, że za marzenia nie karzą, White – parsknęłam, wracając wzrokiem do książki.
– Dalej jesteś na kacu, nie? – spytał Nick, a ja przewróciłam oczami.
– Nawet zapomniałam, że go miałam – mruknęłam, lekko naciagając prawdę, na co on zaśmiał się głośno. Uniosłam wzrok akurat w momencie, gdy na nogach poczułam duży ciężar.
Spojrzałam na źródło tego ciężaru, którym oczywiście okazał się szatyn z szerokim uśmiechem, świadczącym o jego niesamowitym zadowoleniu. Jestem pewna, że połamał mi wszystkie możliwe w tym miejscu kości.
– Złaź ze mnie, grubasie! – warknęłam, próbując wyswobodzić spod niego jedną nogę. – Wyobraź sobie, że nie masz cholernych pięciu kilo! – Dalej nic nie robił sobie z moich słów i rozsiadł się w najlepsze na moich nogach. Po chwili rzucania się pod nim, ostatecznie udało mi się wyciągnąć spod niego jedną nogę. Zaczęłam go kopać, jednocześnie próbując uwolnić również drugą.
– To przestań mnie, kurwa, kopać – wysyczał, a mi w tym samym czasie udało się wyszarpnąć drugą nogę. Ale że kopanie go sprawiało mi chorą radość, kontynuowałam, tym razem dwoma nogami. – No uspokój się w końcu, wariatko! – W tej samej chwili chwycił dłońmi obie moje kostki, uniemożliwiając mi dalsze ruchy. Z braku lepszych perspektyw zaczęłam szamotać się rękoma, ale nie przyniosło to zamierzonego skutku, bo chłopak zwinnie uniknął każdego uderzenia.
– Puszczaj moje nogi, idioto! – warknęłam, a on zaśmiał się, sprawiając, że miałam ochotę wbić mu nóż w gardło. To byłby tylko mały wypadek.
– To się tak nie rzucaj, kretynko.
– Tak się zastanawiam, ile jeszcze wyzwisk znajdziecie na siebie nawzajem – przerwał nam Nick, ale oboje go zignorowaliśmy, dalej mierząc się nienawistnymi spojrzeniami.
– Jakbyś mi tym swoim grubym dupskiem nie zgniótł nóg, to może i bym się nie rzucała – uniosłam się do siadu, odrzucając książkę na stolik kawowy. Zaczęłam szarpać się, by wyrwać swoje nogi, drapałam go nawet paznokciami po dłoniach, ale jego zdawało się to niesamowicie bawić.
– Żebyś sobie czasem krzywdy nie zrobiła tymi łopatkami – parsknął kpiąco, a ja marzyłam tylko o tym, by mnie puścił i bym mogła wrócić do pokoju, a już najlepiej by było, gdyby to on zniknął z tego pokoju i domu.
Spojrzałam wściekła w stronę brata, który jak gdyby nigdy nic siedział na fotelu, przesuwając palcem po ekranie telefonu. To ja się użeram z jego przyjacielem, a on się świetnie bawi na Instagramie?
– Nicholas! – krzyknęłam, a on wzdrygnął się i prawie wyrzucił telefon z ręki.
– Chryste, co się dzieje?
– Ten dupek mnie przetrzymuje wbrew mojej woli. Zgłoś to gdzieś, jak już siedzisz w tym telefonie. – Wskazałam głową na chłopaka, który teraz przewracał oczami, widocznie znudzony tą sytuacją, którą przecież sam sprowokował.
– Dobra, dobra, już rozumiem. Zabieram go od ciebie. – Wstał, chwytając drugiego szatyna za ramię, a ten bez sprzeciwu puścił mnie i się podniósł. No i po co ja zmarnowałam tyle mojej cennej energii? Nie mógł tak wstać i wyjść już wcześniej? Nie mógł wcale nie przychodzić? Gdy byli na korytarzu, usłyszałam jeszcze głos mojego brata:
– Chodź, chłopie, nie będziemy siedzieć z takim sztywniakiem, bo nam całą imprezę spieprzy – prychnęłam pod nosem.
– Słyszałam to! – krzyknęłam i usłyszałam śmiechy w korytarzu.
– To narazieńko! – zaśmiał się Nick, zaglądając jeszcze do salonu. Rzuciłam w jego stronę puchatą poduszkę, ale ku mojemu niezadowoleniu zdążył schować głowę za ścianą, a poduszka upadła na podłogę na środku korytarza. Z głośnym westchnieniem podniosłam się i, szurając nogami, podeszłam, by ją podnieść. Zerknęłam przy okazji na dużego golden retrievera, który leżał na swoim legowisku w przedpokoju. Uniósł głowę i spojrzał na mnie zaspanymi oczami.
– Nic nie poradzimy na ich głupotę, Dante. – Ziewnął, pokazując mi całe swoje uzębienie, które było dość ubogie ze starości. – Oj tak, idź spać dalej.
Wróciłam na kanapę i opadłam na nią, układając się w takiej samej pozycji jak wcześniej, i chwyciłam ponownie książkę, której czytanie brutalnie mi przerwano.
Po ich wyjściu i moim powrocie do czytania długo nie trwało, a drzwi znów się otworzyły i nawet nie musiałam się zastanawiać, kto przez nie wszedł. Nie przywitałam się, udając, że go nie słyszałam, ale nie dało się go nie usłyszeć, bo gdy tylko dotarł do gabinetu mamy, rozległ się huk i głośny krzyk. Westchnęłam ciężko, odłożyłam książkę i ruszyłam do drzwi.
– Dopiero, kurwa, weszłam do tego domu! – usłyszałam krzyk zdenerwowanej mamy i westchnęłam, sięgając po czarno-białe trampki. – Też pracuję, do cholery!
– To skończ! – huknął ojciec, i nawet gdyby zamknął drzwi gabinetu, byłoby go słychać. – Wracam z pracy i oczekuję obiadu na stole! Od tego, do kurwy, jesteś! – Założyłam szybko buty i stanęłam przy drzwiach. Tato, Bozia rączki dała, a książka kucharska stoi w szafce, nawet sam ją kupiłeś. Czas może spróbować samemu coś upichcić.
Od zawsze w czasie kłótni byłam z którymś z braci, bo przy nich się nie bałam, ale w momentach takich jak teraz, kiedy to zostałam sama, po prostu wychodziłam i kierowałam się na kawałek naszej plaży za domem.
– Wrócę szybko i pójdziemy na spacerek, dobra? – powiedziałam jeszcze do starszego golden retrievera, który już stanął przy drzwiach z nadzieją na spacer. Podrapałam go za uchem i spojrzałam jeszcze przelotnie, czy ma w misce odpowiednią ilość wody. – Pilnuj, bym miała gdzie wracać. – Uśmiechnęłam się do niego i wyszłam z domu. Usłyszałam jeszcze ciche piśnięcie przy drzwiach, które było spowodowane tym, że Dante nie lubił, gdy ja wychodziłam z domu.
Od zawsze panicznie bałam się ojca. Krzyczał i bił, bo tym tak właściwie był. Był bólem i strachem. Wiele razy to mama próbowała nas przed nim chronić, przyjmując wszystkie jego ciosy na siebie, ale nie zawsze jej się udawało, a wtedy chłopcy próbowali z wszystkich sił ochronić przed nim mnie. To też nie zawsze się udało i kilkukrotnie już oberwałam za nic. Dosłownie za nic. Były to nic nieznaczące sytuacje, jak na przykład to, że goniliśmy się z Nicholasem po domu i wytrąciliśmy mamie kubek z ręki. Ona nawet nie zezłościła się na nas o to, a po prostu poprosiła, byśmy bardziej uważali, ale tata oczywiście miał swoje widzimisię.
Włożyłam słuchawki do uszu i napisałam wpierw SMS-a, by upewnić się, że mam gdzie iść.
Ja
Robisz coś teraz?
Ja
Potrzebuję alkoholu.
Noah to był mój stary, dobry znajomy. Poznałam go kiedyś na jakimś ognisku z moimi braćmi. Dopiero co się wtedy przeprowadził i ledwo co odnajdywał się w towarzystwie młodzieży z naszego liceum, dlatego pomogłam mu się wkręcić w towarzystwo, mimo że sama nie do końca się w nim odnajdywałam. Następnie poszło już szybko – wystarczyła jedna domówka, którą pomogliśmy mu rozkręcić, by zasłynął wśród młodzieży z robienia najlepszych imprez domowych w całym Avila Beach. Na szczęście, mimo że dzięki temu poznał masę super osób, nie zapomniał o ludziach, którzy pomogli mu się odnaleźć, i dalej w każdej chwili mogłam się do niego zgłosić z dosłownie wszystkim.
No i miał te swoje legalne dwadzieścia jeden lat, więc mógł już kupować alkohol. Znanie go prywatnie było czymś niesamowitym. No i po ukończeniu szkoły zaczął pracować na pół etatu w barze, w którym odbywały się niezłe potańcówki, więc w dodatku znanie go dawało ci przywilej, bo nie dość, że wpuszczał nas bez kolejki, to nawet nie sprawdzano naszych dowodów.
Noah
Jestem na imprezie u mnie.
Noah
Możesz przyjść, tylko uważaj, są twoi bracia i znajomi.
Włączyłam Spotify, puściłam jakąś przypadkową piosenkę i ruszyłam spod domu. Już na początku dobrze znanej mi piosenki pojawiły się słowa, które ruszały mnie zawsze w ten sam sposób.
He just took a walk around the block
‘Til all his anger took a hold of him
And then he’d hit
My mother never cried a lot
She took the punches, but she never fought.
Pociągnęłam nosem, a jedna samotna łza spłynęła po moim policzku. Szybko jednak starłam ją rękawem bluzy, nie pozwalając sobie na jakiekolwiek rozklejenie. Skręciłam w jedną z dobrze znanych mi uliczek, którą podążałam stosunkowo często. Dom Noaha na szczęście znajdował się jakieś piętnaście minut drogi pieszo od mojego, a ja zamierzałam tam wejść tylko po może jakąś butelkę wódki, nic więcej.
Wbiegłam po schodach werandy, nawet nie spoglądając na ilość zaparkowanych pod budynkiem samochodów, choć wiedziałam, że było ich na pewno sporo.
– Nellie! – Chłopak, który stanął w progu, próbował przekrzykiwać lecącą w środku głośną muzykę. – Co cię sprowadza w te moje jakże skromne progi? – zaśmiał się i zaprosił mnie ruchem ręki do wejścia do środka. Uwielbiałam jego śmiech, był bardzo pozytywnym chłopakiem, a imprezy z nim to były zawsze najlepsze wspomnienia. Nie mogłam go jednak nazwać przyjacielem, bo to zbyt poważne określenie, jakim mogłabym nazwać naszą relację, ale był naprawdę bardzo mi bliskim kolegą.
– Wódka – mruknęłam prosto z mostu i przeszłam koło niego, zatrzymując się jeszcze na moment przy jego boku, a on zmarszczył swoje krzaczaste, ciemne brwi i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. – Wiem, co chcesz powiedzieć, i lepiej dla ciebie, jak tego nie powiesz – uprzedziłam jego wypowiedź, unosząc wskazujący palec przed jego twarzą.
– Weź mi tego palca, bo cię ugryzę – zaśmiał się, przez co jego słowa nie zabrzmiały ani trochę poważnie.
– Nie jesteś śmieszny, Noah. – Dałam mu pstryczka w nos, a on parsknął w odpowiedzi.
– Wiesz, że nie powinnaś się tak bardzo i często upijać? – westchnęłam przeciągle. Jednak to powiedział.
Niestety, poza cechą imprezowicza posiadał też cechę strasznie nadwrażliwego. Kiedyś nigdy mi nie odmawiał alkoholu, dopóki na jednej z imprez w naszym domu nie porozmawiali sobie trochę z Nickiem i Xavierem. Od tamtego czasu we trójkę byli jak wrzody na tyłku.
Irytujące.
– Myślę, że to tylko i wyłącznie moja sprawa – warknęłam dość agresywniej, bo nienawidzę, jak ktoś wchodzi mi z buciorami w moje życie, a on i moi bracia pakują się tam zdecydowanie za często.
– Twoi bracia robią wszystko, by cię chronić. – Zmarszczyłam brwi gniewnie, by zorientował się, że ma zakończyć ten temat na dobre. Nie ogarnął jednak i kiedy już ponownie otwierał buzię, szybko mu przerwałam.
– Gdzie masz swój dzisiejszy barek? – Zignorowałam jego wcześniejsze słowa, co on skwitował głośnym, zirytowanym westchnieniem. Pokazał mi ręką jedne z drzwi na dole, które kierowały do kuchni. Kiwnęłam głową i poklepałam go po plecach, przechodząc koło niego. Szłam prosto we wskazane miejsce, nie rozglądając się na boki, by nie ujrzeć nic, co mogło mnie próbować odwieść od mojego planu. Gdy już znalazłam się w kuchni, wzięłam sobie jakiś sok do popicia, jednorazowy kieliszek i butelkę wódki.
Wyszłam z kuchni i zauważyłam uśmiechniętego Xaviera, który, lekko już pijany, z zarzuconą ręką na ramiona Rosie, opowiadał jakiś żart, z którego śmiał się Colin, Nick, Willie i Victor. Chciałam podejść do nich, ale wnet przypomniałam sobie, że moi bracia naprawdę mieli sporo pretensji do mnie, że nadużywam ostatnio alkoholu, a ja naprawdę musiałam się dziś napić.
No cóż. Następnym razem się z nimi pobawię.
Jeszcze chwilę stałam w dyskretnym miejscu i przypatrywałam się moim przyjaciołom, którzy dobrze się razem bawili. Śmiali się i opowiadali sobie żarty, w tym wszystkim zachowując się tak beztrosko.
W tym momencie poczułam, jak bardzo do nich nie pasuję, jak bardzo inna od nich jestem. Nie potrzebowałam, tak jak oni, towarzystwa reszty do życia. Mogłabym nie mieć absolutnie nikogo w moim życiu, a i tak żyłabym dalej. Wolałam siedzieć w samotności, a nawet kiedy się z nimi spotykałam, rzadko kiedy ich żarty w ogóle mnie śmieszyły. Albo mnie wcale nie śmieszyły, albo próbowałam sobie wmówić, że mnie nie śmieszą i uśmiechałam się, by reszcie nie było przykro. Chowałam się za swoimi długo wznoszonymi murami i tylko za nimi mogłam okazać chociaż jakiekolwiek uczucia, których wcale nie było tak dużo.
Wróciłam pod swój dom, jednak nie zamierzałam wchodzić do środka, nie teraz. Przez moment rozważałam wrócenie po Dante, by wziąć go ze sobą, ale nie dopilnuję go, kiedy wypiję. Chwyciłam więc tylko koc, który zostawiłam na ławce na werandzie, i ruszyłam za dom.
Przeszłam obok domu gęstymi chaszczami, które swoją drogą w wolnym czasie musiałabym przyciąć, bo oczywiście nikt inny się za to nie weźmie. Moje buty dotknęły piasku. Ściągnęłam je i przerzuciłam przez ogrodzenie, które prowadziło na nasz ogród, wmawiając sobie, że kiedyś po nie podejdę. Nawet te buty mi nie uwierzyły. One już wiedziały, że to właśnie w tym miejscu umrą, w cierpieniu, zapomniane przez wszechświat. Weszłam na plażę, napawając się cudownym widokiem.
Mimo że ta część plaży była nasza i od szesnastu lat spędzałam tu naprawdę sporo czasu, a nawet widok z okna mojej sypialni rozciągał się właśnie na tę plażę, to i tak ona nigdy mi się nie znudzi. Jestem po prostu zakochana w tym widoku i nic nigdy tego nie zmieni.
Rozłożyłam wcześniej zabrany koc, usiadłam na nim, a obok siebie rozłożyłam moje dzisiejsze łupy. Wpatrywałam się w spokojne fale, upijając się jednym kieliszkiem po drugim. Spokojne, delikatne fale wyciszały mój organizm, sprawiały, że życie zwalniało i nie było takie przytłaczające.
Nie ma to jak zapijać problem w domu. Normalka.
Tylko czy jako córka alkoholika nie powinnam gardzić alkoholem? Nie powinnam się go brzydzić? Prawdopodobnie powinnam, niestety tylko w ten sposób jestem w stanie zapomnieć. Upijam się często do tragicznego stanu po to, by na następny dzień cierpieć, a nawet jeszcze nie zaczęliśmy wakacji.
Właśnie o to większość czasu kłóciłam się z braćmi. Uważali, że w tak młodym wieku nie powinnam doprowadzać się do takiego stanu.
Dwie godziny samotnego picia i wpatrywania się w fale, później piłam już ostatni kieliszek i można by rzec, że mnie ścięło, i to tak poważnie. Duszna pogoda wcale nie sprzyjała takiemu upijaniu się. Latem oczywiście organizm był bardziej odwodniony, a zwłaszcza takim późnym popołudniem, kiedy jeszcze po całym dniu jest tak gorąco i duszno, co sprawia, że alkohol bardziej uderza. Wielokrotnie przetestowane przez Nellie West.
Było fajnie do momentu, aż nie rozładowały mi się słuchawki i nie zaczęło mnie przymulać. Wybrałam numer jednego z braci, nawet nie zwracając uwagi, którego. Nie wiedziałam też, po co konkretnie dzwoniłam, moje palce same się połączyły z tym numerem.
– Halo, Nellie? – usłyszałam na całe moje szczęście Nicka, który chyba nie był we wcale lepszym ode mnie stanie. Słyszałam jakiś szum i po chwili głośne dźwięki imprezy zaczęły cichnąć, co prawdopodobnie oznaczało tyle, że wszedł do jakiegoś pomieszczenia, by lepiej mnie słyszeć. – Wszystko okej?
– Powiedzmy, że rodzice… – przerwałam nagle w połowie zdania, nie mogąc go dokończyć przez gulę w gardle. Nie wiedziałam nawet, w którym momencie powstała, ale wcale nie musiałam go kończyć, bo tak właściwie to Nicholas wiedział już, o co dokładnie mi chodzi. Poznałam to po tym, jak głośniej ze świstem wciągnął powietrze.
– Daj mi ten telefon – usłyszałam głos mojego drugiego brata, a już po chwili to on był przy telefonie. Wiedziałam, że także dziś wypił, ale musiała być to mała ilość, bo nic nie było wyczuwalne w jego głosie. – Słuchaj, Nellie, zrobili ci coś? – Zmartwiony ton głosu Xaviera brzmiał tak, jakby chłopak mówił do mnie, stojąc obok. Znów był zmartwiony z mojego powodu, a tak bardzo tego nienawidziłam.
– Cóż no, co ci mam powiedzieć? Tatuś nie dostał obiadku od mamy, a mama była już wkurwiona, od kiedy tylko wróciła do domu. Normalka, nic, czego wcześniej byśmy nie widzieli – parsknęłam sucho, zakręcając na palcu kosmyk swoich włosów. – Resztę rytuału… – czknęłam pijacko – już znacie.
– Czy ty, do cholery, piłaś? – wykrzyknął Nick, a ja zastanawiałam się, skąd on mnie w ogóle słyszy, ale już po chwili walnęłam się prosto z otwartej dłoni w czoło. No tak, była przecież ta powalona funkcja głośnomówiąca. Przeklinałam w duszy osobę, która to wymyśliła, choć pewnie to tylko sprawka alkoholu i sytuacji, bo przecież jeszcze niedawno dziękowałam mu za to i modliłam się, by jego poduszka zawsze była zimna z obydwu stron.
– Szybko zajarzyłeś… – parsknęłam cicho i niemal mogłam być pewna, że zrobił teraz tę swoją ostrzegawczą minę, którą robił zawsze, jak powiedziałam mu coś, co mu się nie spodobało. – Nie piłam dużo, serio – spojrzałam na półlitrową pustą butelkę i kilka puszek piwa, które podwędziłam tacie wcześniej z jego dzisiejszych zakupów. Mieszanie alkoholi też nie należało do najmądrzejszych czynów. – Tyci, tak tylko trochę. – Pokazałam kciukiem i palcem wskazującym, chociaż on nawet nie mógł tego widzieć.
– Gdzie… gdzie jesteś, Nel? Koło… na plaży? Przyjadę do ciebie – zaczął się plątać Nick. Był zdenerwowany, a alkohol w jego żyłach dawał o sobie znać. Miałam tylko nadzieję, że tak naprawdę nikt nie pozwoli mu wsiąść za kierownicę w takim stanie.
– Nigdzie nie jedziesz, idioto. Jesteś kompletnie pijany – warknął Xavier, na całe szczęście wybijając mu ten pomysł z głowy. Nie chciałam ich towarzystwa, chciałam być kompletnie sama, dlatego nawet nie uświadomiłam ich, że przecież tak naprawdę mogli przyjść pieszo i zajęłoby im to dosłownie chwilę.
– Bawcie się dobrze, poradzę sobie, przecież jestem blisko domu – zapewniłam, przesiewając piasek przez dłonie z braku lepszego zajęcia.
– Ja pojadę – usłyszałam głos Colina, na co wywróciłam oczami. Kretynko, tego też nie mogli zobaczyć.
– Ani mi się waż tu przychodzić – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Skoro nie chciałam towarzystwa braci, to chyba tym bardziej jego. Myślałam, że to logiczne. Już chciałam się rozłączyć, gdy usłyszałam głos Xaviera.
– Colin za chwilę do ciebie przyjedzie. Nie ruszaj się, zostań tam, gdzie jesteś i poczekaj na niego. – Jego głos brzmiał stanowczo. Chciałam mu odpowiedzieć, że chyba w jego snach, ale połączenie nagle zostało rozłączone. Spanikowałam, bo wiedziałam, że chłopacy naprawdę go tu przyślą, a ja go tu naprawdę nie chcę.
Z rozdrażnieniem przyjęłam fakt, że rozładował mi się telefon. Próbowałam jeszcze kilka razy go włączyć, ale tylko zmarnowałam swój cenny czas, który w tej sytuacji był na wagę złota. Starałam się wstać, by ruszyć do domu i w nim się skryć przed tym idiotą, ale przeceniłam swoje umiejętności. Jak tylko uniosłam się do góry, nie zdążyłam się nawet poruszyć, a po chwili zachwiałam się i runęłam twarzą w piasek.
Dość, mam dość. Moje życie to powalony film w jakimś tanim kinie i nie ma co mówić, że jest inaczej.
– O Boże! – usłyszałam nagle dobrze znany mi rechot, podniosłam głowę i spojrzałam na zwijającego się ze śmiechu Colina, stojącego w wejściu na plażę.
Życie ze mnie kpi.
Ponownie opadłam twarzą w piasek z głośnym jękiem bólu, nie fizycznego, bo tego nie odczuwałam. To był jęk bólu psychicznego. Mam naprawdę dość.
Dlaczego z tylu tysięcy ludzi w tym mieście to akurat on musiał być świadkiem tego zdarzenia? I dlaczego znalazł się tu tak szybko? Nie było żadnych korków? Szkoda, że jak ja się gdzieś spieszę, to wszyscy nagle wyjeżdżają z domów.
– No w cholerę śmieszne – warknęłam i poczułam, że przy tym jeszcze więcej piasku wpycha się do moich ust. Jakby już nie było go w nich wystarczająco.
Miałam ten piasek wszędzie: w nosie, w oczach, włosach i między zębami, ale i tak wygrał chłopak stojący nade mną.
Jego miałam w dupie.
Siedziałam wściekła w tym samym miejscu, w którym upadłam, i wytrzepywałam piasek z każdego zakamarka twarzy, podczas gdy ten dupek bezczelnie rechotał z mojej największej dotychczasowej porażki życiowej.
Teoretycznie nie był to już pierwszy raz.
Moje życie to jedna wielka porażka, której świadkiem jest nie kto inny, jak ten irytujący mnie na każdym kroku chłopak. Dziwnym trafem to właśnie on znajduje się niedaleko za każdym razem, kiedy mnie dzieje się coś zabawnego dla drugiej osoby.
Nie mogłam znaleźć w wspomnieniach żadnego wypadku, przy którym nie było jego osoby.
Nawet kiedyś, gdy niosłam tort dla Xaviera do jego pokoju, potknęłam się i upadłam całą twarzą w torcie. Nie uwierzycie, kto pierwszy wyleciał z pokoju Nicka, w dodatku z telefonem w ręku. Albo kiedy indziej, gdy przyjechała do nas babcia i zabrała naszą trójkę do restauracji, nie wymierzyłam dobrze, i podnosząc nogę, by wejść na chodnik, potknęłam się o krawężnik. Wiecie, kto wybiegł z restauracji? Hm… Oczywiście, że Colin White.
– Nie posikaj się – warknęłam w jego stronę, wypluwając przy okazji piach z ust, który zablokował się też gdzieś między aparatem i drażnił moje dziąsło.
– Postaram się. – Przewróciłam oczami na jego rozbawiony ton, którym mnie obdarzył. Kiedy tak zwijał się ze śmiechu, siedząc obok mnie, ja miałam ochotę płakać, ale nie dam mu tej satysfakcji. Nie mogę mu jej dać, bo on mi tego nigdy nie zapomni.
Zapach jego niesamowitej wody toaletowej w tej chwili niesłychanie mnie mdlił, choć na co dzień drzewny aromat liścia cedrowego, w którym wyczuwalny był także aromat mięty i mandarynki, bardzo mi się podobał. Nie mogłam przecież przyznać tego na głos, ale uwielbiałam ten zapach. Gdyby tylko używał go ktoś inny.
Odchrząknęłam i rzuciłam oschle:
– Moi bracia są już w domu? – Niemożliwe było to, by nie wyczuł mojej niechęci do dalszej rozmowy z nim, ale wciąż tu był, co doprowadzało mnie do totalnej nerwicy.
– Nick przyjechał ze mną – odpowiedział krótko, a ja znów spróbowałam wstać, podpierając się rękoma o piach. Na szczęście tym razem mi się udało i obyło się bez kolejnych kpin ze strony chłopaka. Szturchnęłam szatyna, by się podniósł, żebym mogła wyciągnąć spod niego ten kawałek materiału, na którym się usadowił. Posłusznie się podniósł, wciąż się ze mnie naśmiewając, ale nawet tego nie skomentowałam. Pociągnęłam koc, a następnie go zwinęłam i ruszyłam do domu. Nie wiedziałam, czy ruszył za mną, ale chyba nawet nie chciałam się tego dowiadywać. Czasem lepiej jest żyć w niewiedzy.
Chwiejnym krokiem weszłam przez drzwi. Powitał mnie biszkoptowy pies, który leżał przy drzwiach. Nie podniósł się, by się ze mną przywitać, ale nie zwróciłam na to większej uwagi, bo prawdopodobnie spał i nawet nie usłyszał, że ktoś wchodzi do domu. Ma już swoje lata i już ponad rok temu weterynarz potwierdził, że jest w połowie głuchy. Podejrzewam, że teraz ten stan już się trochę pogorszył i pewnie teraz Dante słyszy już totalnie kiepsko, jeśli w ogóle coś słyszy.
Starałam się najciszej, jak się tylko da, wejść na górę i uważnie pokonywałam stopień po stopniu, przytrzymując się czarnej drewnianej barierki. Mniej więcej udało mi się wejść po cichu, ale gdy zamykałam drzwi do pokoju, przeszkodziła mi czyjaś noga wsuwająca się między futrynę a drzwi. Noga Nicholasa.
– Znów doprowadziłaś się do takiego stanu? – westchnął, pchając drzwi, a że nie miałam siły, by z nim teraz walczyć, ustąpiłam, co od razu wykorzystał i wepchnął się całym swoim cielskiem do mojego pokoju, w którym chciałam zostać oczywiście sama. – Nie możesz wiecznie odreagowywać wszystkiego alkoholem. – Bez żadnego mojego przyzwolenia po prostu usiadł na moim łóżku, wpatrując się we mnie, kiedy ja patrzyłam tylko na to, by móc już w końcu położyć się spać i obudzić się jutro.
Albo najlepiej nigdy.
Wyglądał na stuprocentowo trzeźwego i może bym tak myślała, gdyby nie fakt, że jeszcze niedawno rozmawiał ze mną dość mocno wstawiony. Nie wiem, jak udało mu się nagle tak szybko wytrzeźwieć, ale był też niesamowicie dobrym aktorem, co nie raz mi już udowadniał. Dlatego w tym momencie wiedziałam, że to może być też po prostu niezła gra aktorska. Miałam poczuć wyrzuty sumienia przez to, że się upiłam, miałam czuć, że to złe i że teraz jestem gorsza od niego.
– Super, pomyślę nad tym, a teraz możesz wyjść. – Naprawdę nie miałam ochoty na żadne edukacyjne rozmowy w tym momencie. – Możemy porozmawiać jutro?
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej jakąś luźną koszulkę i krótkie spodenki, które służyły mi do spania. Zerknęłam przez ramię, czy chłopak może jakimś cudem wyszedł i nawet tego nie usłyszałam, ale niestety zbyt dużo wymagałam od losu, a chłopak wciąż siedział na moim łóżku, uważnie mi się przyglądając. W końcu westchnął, potarł o siebie swoje dłonie i wstał.
– No dobrze. – Ruszył do wyjścia z mojego pokoju, ale ku mojemu niezadowoleniu przystanął jeszcze przy mnie i przytulił moje ciało do swojego. Objęłam go bez większego zastanowienia. Po krótkiej chwili ułożył dłonie na moich policzkach i wyszeptał: – Dobranoc, Nellie, śpij dobrze, siostrzyczko. – Złożył ciepły pocałunek na moim czole i wyszedł, a łzy wzruszenia pojawiły się w kącikach moich oczu. Od dawna żaden z nich tego nie robił, a kiedyś robili to obaj co wieczór. To było naprawdę dziwne uczucie wrócić tak do tych dobrych lat. Mimo że cała nasza trójka już dorosła i dorośli bracia wyrośli z okazywania takich czułości młodszej siostrze, to mi wciąż tego brakowało.
* * *
Rano przebudził mnie głośny wrzask mamy z dołu. Usiadłam gwałtownie na łóżku i mimowolnie zaczęłam się cała trząść.
– Proszę nie – załkałam cicho. Podsunęłam kolana pod klatkę piersiową i oplotłam je ramionami. – Zabierzcie mnie stąd – cichy szept wydobył się z moich ust, kiedy na dole usłyszałam ponowny wrzask i dźwięk tłuczonego szkła. Krzyki na dole były tak głośne, że przebijały się nawet przez zamknięte drzwi mojego pokoju. Zakryłam dłońmi uszy i najmocniej, jak mogłam, je do nich przycisnęłam. – Niech ktoś tu przyjdzie, błagam.
Jakaś siła wyższa chyba wysłuchała me ciche błagania, bo po kilku sekundach drzwi do pokoju gwałtownie się otworzyły, na co delikatnie się wzdrygnęłam, a przez nie wbiegł zdenerwowany Nicholas. Odszukał mnie spojrzeniem, skuloną na łóżku, i ruszył w moją stronę.
– Już spokojnie, nic się nie dzieje – szepnął i usiadł koło mnie na materacu, obejmując mnie oraz przyciągając mocno do swojego ciała. Jego duża dłoń gładziła moje włosy, co miało mnie uspokoić, ale nawet to nie działało. Pociągnęłam nosem, wdychając przy tym zapach jego perfum. Czułam bezpieczeństwo. Zapach jego mocnej wody kolońskiej najskuteczniej mnie uspokajał.
Nienawidziłam kłótni między ojcem a mamą, które zaczęły się już pojawiać, gdy byłam mała. Zawsze byli przy mnie bracia, a gdy dorosłam i ich zabrakło w takich chwilach, panikowałam. Najczęściej po prostu wychodziłam z domu tak jak wczoraj, ale były też takie dni bez wyjścia, jak ten. Kiedy budziłam się przez krzyk i nie było drogi ucieczki.
– Czemu znowu się kłócą? – Mój głos brzmiał tak bezradnie i słabo. Brzmiałam jak małe przestraszone dziecko, które nie do końca rozumiało sytuację, i niesamowicie nienawidziłam tej wersji siebie. Byłam słaba. Tak cholernie słaba.
– Nie wiem, Nellie, wiesz, jak to u nich już jest. – Tulił mnie do swojego ciała, wciąż gładząc moje włosy. Moje łzy skapywały na jego bluzę, tworząc na niej mokry zaciek, ale jemu zdawało się to nie przeszkadzać.
Tylko przy braciach pozwalałam sobie na takie słabości, bo łzy były właśnie taką oznaką słabości. Tak przynajmniej od dzieciaka nam wpajano.
Gdy wszystko na dole uspokoiło się, po tym jak domem zatrząsł potężny huk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych, ja również zaczęłam powoli się uspokajać. Przestałam się trząść, a moje serce pomału zaczęło zwalniać.
Nick po upewnieniu się, że na pewno jest już wszystko okej, poszedł się uszykować do jakiegoś wyjścia ze znajomymi. Ja także miałam tam iść z nim. Ciągnął mnie tam pod pretekstem tego, że musi mi coś powiedzieć, ale nie chce, bym się załamała, więc zrobi to wśród ludzi, z którymi dobrze się czuję.
Od zawsze w taki sposób przekazywali mi informacje, bo oboje twierdzili, że to są ludzie, którym ufam, ale nawet przy nich nie okazuję uczuć. Staram się przy nich wypierać jakikolwiek ból, by nie było widać, że coś mnie zabolało. Mimo tego, że wiele razy przy nich rozdzierało mi się serce, nigdy tego nie okazałam. Nie potrafiłam pokazać im tego, jaka naprawdę byłam, a może nie chciałam tego robić.
Zainteresował mnie swoją powagą przy oznajmieniu mi tego, więc szybko się ubrałam i zeszłam na dół. Kiedy zakładałam czarne trampki, z kuchni wyszła kobieta, ciągnąc za sobą nogi odziane w czarne, puchate klapki.
– Wychodzimy jakby co – powiedziałam, próbując nawiązać z kobietą jakikolwiek kontakt, co nie udawało mi się od wielu miesięcy, a nawet lat.
– Nie pytałam, nie interesuje mnie to – mruknęła pod nosem, nawet na mnie nie spoglądając. Po prostu przeszła przez korytarz i zaszyła się w swoim gabinecie. Miło, najmilsza mama pod słońcem. Wsunęłam drugiego buta i wyszłam z domu, głośno trzaskając drzwiami.
– Co tak trzaskasz?
– Przeciąg był. – Wzruszyłam ramionami i zbiegłam po schodach werandy. Wsiadłam do srebrnego Audi brata, którym wyjechał z garażu, i ruszyliśmy w stronę umówionego miejsca.
Kręciłam się niecierpliwie na swoim miejscu, a do miejsca docelowego był jeszcze kawałek, plus o tej godzinie były korki. W końcu nie wytrzymałam i usiadłam, odwracając się lekko w stronę brata.
– Nie możesz mi powiedzieć tego, co chcesz mi powiedzieć, już teraz, albo nie mogłeś mi tego powiedzieć w domu? – Nie odpowiedział ani nie przeniósł wzroku na mnie z drogi przed nami. – No weź.
– Nie, Nellie.
– Ale czemu chcesz mi to mówić przy nich? Przy wszystkich? W czym oni mi mają pomóc, co? – oburzyłam się i założyłam ręce na piersi. Między nami zapadła chwilowa cisza, która ani trochę nie była komfortowa.
– Nie wiem, dobra? – zaczął nagle. – Jakoś inaczej przekazuje mi się różne informacje, kiedy jesteś przy nich. Nie widać aż tak, że coś cię zabolało – powiedział i dłonią przetarł jedną część swojej twarzy.
– Czyli masz dla mnie super zajebistą informację, która ma mnie złamać i pokopać, jak będę leżeć?
– Po prostu nie chcę widzieć, jak cierpisz, dobra? – Widziałam, że mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. Denerwowała go ta rozmowa, ale na pewno nie bardziej niż mnie. Już najbardziej irytowało mnie to jego głupawe tłumaczenie, jakiego używał.
– Czyli mam cierpieć podwójnie, bo będę to tłumić w sobie, po to, byś ty nie widział, jak cierpię? – parsknęłam kpiąco i odwróciłam od niego wzrok, patrząc przez boczną szybę z mojej strony. Między nami zapanowała cisza, która trwała do końca naszej przejażdżki.
– To nie ta…
– Nieważne – przerwałam mu od razu i rozpięłam pas. – Nie chcę już słyszeć tego, co chciałeś mi przekazać. – Wysiadłam z samochodu, zatrzasnęłam drzwi i ruszyłam w stronę znanego mi budynku, nawet nie czekając na brata. Z tego wszystkiego przestało mnie interesować to, co miał mi do powiedzenia, i miałam nadzieję, że powstrzyma się przed powiedzeniem mi tego.
Weszłam do przytulnej kawiarni, która należała do mamy Willie. Była to nasza miejscówka, w której mieliśmy nawet swój własny boks w kącie kawiarni. Od zawsze był nie do użytku przez innych klientów i czekał tylko i wyłącznie na nas.
Podeszłam w to miejsce uprzednio, witając się i siląc się na uprzejmy uśmiech w stronę pani Mitchell. Jako pierwszy zauważył mnie Xavier, który rękę miał oplecioną wokół talii Rosie.
– Wreszcie jesteście – przywitał mnie niemal od razu głos drugiego brata. Przywitałam się z każdym z obecnych, a w tym czasie do stolika dołączył Nick i również to uczynił. Nie posłałam mu ani jednego spojrzenia, nawet w chwili, kiedy usiadł obok mnie i o coś spytał. Nie odpowiedziałam, ba, nawet nie słyszałam pytania.
W międzyczasie mama Willie zdążyła zebrać od nas zamówienie i nawet już je nam przyniosła, a przy stoliku toczyła się jakaś zawzięta rozmowa. Cały czas zastanawiałam się nad tym, co chłopak chciał mi powiedzieć, i na tym skupiłam całą swoją uwagę. Zamyślona grzebałam widelczykiem w swoim kawałku jabłecznika, na który się skusiłam, ale teraz jakoś przeszła mi na niego ochota.
Nagle w tym wszystkim coś mi się przypomniało. Z przerażeniem otworzyłam szeroko oczy i wciągnęłam gwałtownie powietrze, zwracając na siebie uwagę wszystkich siedzących przy stoliku.
– Co się stało? – zapytał od razu siedzący obok mnie brat, na którego wciąż byłam zła.
– Muszę wracać do domu – powiedziałam, patrząc na pytającą minę Xaviera. – Nie nakarmiłam Dantego – wytłumaczyłam. Wiedziałam, że nie było szans, by któryś z rodziców kiwnął chociaż palcem, by cokolwiek zrobić w kierunku starszego już włochacza, a bracia byli po prostu zbyt leniwi na to. Rzadko kiedy udawało mi się poprosić ich, by chociaż pofatygowali się wypuścić go do ogródka.
– Właśnie o tym chcieliśmy z tobą porozmawiać. – Xavier skrzywił się, a ja zdezorientowana spojrzałam na twarze wszystkich.
Nikt już nie miał na sobie tych uśmieszków, nikt już nie rozmawiał. Część osób unikała mojego spojrzenia, kilka patrzyło na mnie ze współczuciem, a Willow miała łzy w oczach. Dotarła do mnie powaga tej sytuacji i zrozumiałam, o co w niej chodziło. Chłopak obok wsunął dłoń do swojej kieszeni, a następnie wcisnął mi w ręce ciepły, miękki materiał. Nie wiem, czy chciałam spojrzeć w dół i zobaczyć, co to takiego było. Ostatecznie ciekawość wygrała.
Różowa bandana. Bandana, którą nosił Dante przy swoich szelkach. Bandana, którą kupiliśmy kilka lat temu na zakupach i którą jako dziecko przywiązałam do szelek swojego psa.
Od tamtej chwili nikt nigdy jej nie ściągnął. Do tego momentu.
Nie, nie, nie, nie. Błagam nie.
On wczoraj po prostu nie słyszał, że wróciłam. Wszystko było z nim okej, po prostu nie słyszał…
Nie słyszał, nie słyszał, nie słyszał – powtarzałam w głowie, starając się trzymać tej myśli i w nią uparcie wierzyłam, bo to przecież prawda, nie?
– Nie mów tego, proszę. – Nie zwróciłam uwagi na to, kiedy w moich oczach pojawiły się łzy. Wsunęłam ręce w swoje włosy i zaczęłam kręcić głową, delikatnie pociągając za końcówki.
– Nellie, on… odszedł wczoraj w nocy. – Głos Nicka załamał się, a jego dłoń znalazła się na moich plecach. W tej chwili chęć na jabłecznik przeszła mi całkowicie, a jego widok na talerzyku przyprawiał mnie o mdłości.
Łzy po prostu potoczyły mi się po policzkach, a ja poczułam straszny ból w klatce piersiowej. Po raz pierwszy nawet nie zwracałam uwagi na to, że ci ludzie widzieli mnie, która uroniła chociażby łzę. Nigdy wcześniej to nie miało miejsca i nigdy nie byli tego świadkami.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek coś aż tak mnie zaboli. Ból palił mnie od środka.
Dante odchodził, kiedy ja byłam po prostu pijana. Odchodził w samotności. Był sam. Zostawiłam go, chociaż obiecywałam mu, że będę z nim do jego ostatniego oddechu. Przeszłam koło niego, kiedy już prawdopodobnie odchodził, i zignorowałam to, bo myślałam, że śpi. Byłam zbyt wstawiona, by zauważyć, że coś jest nie tak.
– To o tym chciałeś porozmawiać wczoraj – powiedziałam cicho, patrząc w końcu na Nicholasa, a głos mi się załamał.
– Mniej więcej. – Starał się unikać mojego wzroku. Widziałam, jak pod stołem bawił się nerwowo palcami i wykręcał je we wszystkie strony. To jego tik nerwowy, denerwował się.
