Evi'Deth Miasto bez słońca Tom 2 - Ewelina Wyspiańska-Trojniarz - ebook
NOWOŚĆ

Evi'Deth Miasto bez słońca Tom 2 ebook

Wyspiańska-Trojniarz Ewelina

5,0

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Jak wyglądałby świat, w którym rządzą kobiety?

W krainie, gdzie noc nigdy nie ustępuje dniowi, a porządek świata zostaje wywrócony do góry nogami, zaczyna się podróż, która zapiera dech w piersiach. Nyrinith’ Do’val to miejsce, w którym władzę dzierżą mroczne elfki – przebiegłe, niepokorne i bezlitosne. Każde rzucone słowo i postawiony krok w tym świecie ma swoje konsekwencje.

Główna bohaterka, drowka Evi’Deth, odkrywszy w sobie potężną moc, staje przed dylematem: czy poddać się jej wpływowi, czy też spróbować zachować resztki znanego jej ładu? Gdy ciekawość swoich korzeni popycha ją coraz głębiej w mroczne zaułki miasta pełnego intryg i rozpustnej przyjemności, musi zmierzyć się nie tylko z nieprzewidywalnymi przeciwniczkami, lecz także z własnymi pragnieniami i nieoczekiwanym dziedzictwem.

Podziemne miasto utkane z pajęczej sieci tajemnic pulsuje życiem pełnym namiętności, a każdy krok bohaterki odkrywa kolejne sekrety ukryte pod cienką warstwą pozorów. Czy odnajdzie swoje miejsce w nowym porządku świata? A może odkrycie prawdy okaże się jej największym przekleństwem? Przygotujcie się na fascynującą wyprawę, w której każdy wybór niesie ze sobą nieodwracalne skutki.

Przeznaczenie czeka. Odważysz się po nie sięgnąć?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mama12czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Długo wyczekiwany drugi tom trylogii już jest! Pięknie zgrywa się z pierwszym, gdyż okładka również ma w sobie mrok, również mamy na niej wrota, tym razem jednak prowadzące do Miasta bez słońca, gdzie niebezpieczeństwo miesza się z namiętnością i rozpustą, a ciemność nocy w Nyrinith' Do'val nigdy nie znika. Autorka zabiera nas w tej części do podziemi. Miasta wykutego w skale, miasta, które powinno być bliskie Evi. Wpadamy tam w pajęcze sidła oraz w sidła kobiet, które rządzą tym miastem, które górują nad mężczyznami.Wspaniała kontynuacja Evi'Deth tym razem wywołuje u nas większe dreszcze. Mrok z zasady jest nieprzyjemny, w mroku może kryć się zło, którego się nie spodziewamy, mrok sieje spustoszenie, wywołuje szybsze bicie serca, czasami oplata do tego stopnia, że aż dusi. W Mieście bez słońca każdy krok, każda decyzja ma swoje konsekwencje. Rządzą nim przebiegłe i bezlitosne elfiki, jednak co by tam nie było, główna bohaterka pragnie dowiedzieć się jak najwięcej o swoich korzeniach, ...
10
Blue_Ines

Nie oderwiesz się od lektury

Historia młodej kobiety która szuka swojego miejsca na świecie. Jej pobudka w mrocznej toni jest dla niej niczym nowe narodziny. Powrót do korzeni, do swojego miejsca pochodzenia, inne tradycje inne podejście do życia. A kobiety, emanuja tutaj czysta energia i to dosłownie. Świat w którym problemy świata nad Ziemią mają zupełnie inne priorytety. Nie ma tu czasu ogólnie nazwanego czy gonitwy, ale za to są kłamstwa, spisek. Czy można odnaleźć się w nowym świecie? Zapominając o wszystkim co się do tej pory znało? Nowa siła, nowe moce i oczywiście związane z nimi konsekwencje.. Kto jest przyjacielem a kto wrogiem? Tajemnice za które przyjdzie drogo zapłacić, oraz intrygi które mogą zawładnąć ciałem i umysłem.. Jaki jest świat z potęgą kobiet? Czy nie jest za bardzo wymagający i pedantyczny? Kwestia rywalizacji, nie tylko o potęgę ale i o moc może zmienić całkowicie nie tylko bieg historii ale również przepowiedni... Mam nadzieję, że zachęciłam i Evi'Deth porwie Was w tą świetną przygodę ...
10
Jillian94

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna kontynuacja pierwszego tomu, szczerze polecam ;)
10



Moim córkom – Michalinie i Elizie,

oby było Wam dane żyć w świecie dobrym dla kobiet

Ocknęłam się. Towarzyszyły mi zawroty głowy i nieznośna suchość warg. W powietrzu unosił się znajomy ziemisty zapach oraz przenikliwa wilgoć, wywołujące charakterystyczny posmak w ustach. Kiedy otworzyłam oczy, zorientowałam się, że jedyne co jestem w stanie dostrzec, to zupełna ciemność.

Tak. Pierwszy raz w życiu nie widziałam zupełnie niczego.

To mogło oznaczać tyle, że ktoś użył magicznej ingerencji. Ręce i nogi skrępowano mi z tyłu. Spróbowałam pomacać podłogę i ścianę, o którą byłam oparta, żeby zorientować się, gdzie jestem. Podłoże szorstkie i sypkie. Wszystko wskazywało na to, że dalej jestem pod ziemią.

– Gnessia, Mathias, Patric? Jesteście tu? – wyszeptałam łamiącym się głosem, kiedy wróciła mi zdolność trzeźwego myślenia.

Cisza.

– Panienko… – pisnął znienacka znajomy głosik.

– Demi! – wykrzyknęłam w przypływie nagłej radości. – Całe szczęście, że jesteś. Co się tutaj dzieje?

– Nie tak głośno, panienko, bo oni nas usłyszą… – upomniał mnie.

– Kto nas usłyszy? Gdzie jesteśmy? Nic nie widzę – ciągnęłam.

– Panienka też? – zaskomlał mój mały towarzysz. – Spuścili na nas zasłonę mroku. A przez „oni” mam na myśli… bojówkę.

– Jaką znowu bojówkę? – zdziwiłam się.

Demi sapnął tylko przeciągle, po czym odparł:

– No tak, panienka przecież nie wie. Bojówka drowów, strażnicy w sensie. Pilnują, żeby nikt niepowołany nie przedostał się do Miasta bez Słońca.

Otworzyłam szerzej niewidzące oczy.

– Mówisz poważnie? To znaczy, że dotarliśmy do… – zawahałam się, bo aż trudno mi to było wymówić – …domu?

– Skoro chce panienka tak nazwać to miejsce. Mnie się ono aż tak dobrze nie kojarzy – dodał z przekąsem. – Na ten moment schwytali nas i uznali za wrogów, co nie jest zbyt dobrą wróżbą. Panienka i ja pewnie jeszcze jakoś się wywiniemy, ale nie wiem, co zrobią z resztą drużyny.

Może to dobra okazja, żeby się wreszcie pozbyć sir Patrica…

No co, pomarzyć nie wolno?

– Coś wymyślę – odparłam. – A gdzie ty w ogóle jesteś?

W odpowiedzi usłyszałam metaliczny szczęk gdzieś ponad moją głową.

– Zamknęli mnie w klatce pod sufitem, panienko – odpowiedział. – Szczelnej i magicznej klatce – dodał z wyrzutem.

Rozmowę przerwały nam kroki i zgrzyt zamka.

Rozległ się odgłos otwieranej kraty. Usłyszałam jakąś rozmowę toczącą się między dwiema osobami. Posługiwały się językiem, którego nie byłam w stanie zrozumieć. Jedna powiedziała głośniej jakieś słowo, a mrok momentalnie się rozpłynął. Moim oczom ukazały się sylwetki dwóch diabelnie przystojnych drowów o białych włosach i doskonałych sylwetkach.

Zaczyna mi się podobać to więzienie.

Przez chwilę przyglądali mi się badawczo, wreszcie jeden z nich podszedł bliżej i odezwał się:

– Ghid vi lahr?

– Słucham? – rzuciłam.

Strażnicy wymienili spojrzenia, a następnie ten, który przemówił pierwszy, spróbował ponownie:

– Kim jesteś, deina? – zapytał z mocnym akcentem we wspólnym języku, więc zrozumiałam.

– Evi’Deth – odpowiedziałam. – Gdzie jestem? Czemu mnie tu przetrzymujecie?

– Ja tu jestem od zadawania pytań – odparł zniecierpliwiony. – Dlaczego znalazłaś się w towarzystwie nie-drowów, deina?

Zawahałam się przez chwilę, zanim udzieliłam odpowiedzi. Nie chciałam, żeby moi kompani wpadli w jeszcze większe tarapaty.

– Są mi niezbędni w podróży – odparłam, siląc się na ton niepozostawiający miejsca na dyskusję. – Wszystko z nimi w porządku, mam nadzieję.

Coś mi instynktownie mówiło, że przy tych samcach nie mogę sobie pozwolić na chociażby przebłysk braku pewności siebie.

– Na razie żyją – oznajmił – ale nie możemy wpuścić ich dalej. Skąd się tu wzięłaś, deina?

– Wychowałam się na powierzchni – zaczęłam. – Nie znam nawet wasz… naszego języka… Chciałam zobaczyć, jak wygląda legendarne Miasto bez Słońca, stąd moja wizyta – dodałam, znacząco naginając fakty, choć wcale nie aż tak bardzo mijając się z prawdą.

Strażnicy spojrzeli po sobie z zaskoczeniem.

– Na powierzchni? – powtórzył moje słowa ten bardziej rozmowny. – To niemożliwe, deina. Jest tam więcej drowów?

– Poza mną i Draco żadnego nie spotkałam – odrzekłam.

– Draco? – Zamyślił się. – Nic mi to nie mówi. Będziemy cię musieli, deina, zaprowadzić do Zik’hrei, żeby złożyć wyjaśnienia. Pójdziesz z nami – zakomenderował.

Wzięli mnie pod boki i postawili na nogi. Nie było w tym geście odrobiny agresji, przeciwnie, raczej jakaś szarmancka zalotność… Robiło się coraz ciekawiej.

Wyprowadzono mnie z celi. Nie miałam pojęcia, kim jest Zik’hrei i czego się spodziewać, ale bez słowa podążałam za strażnikami na wyższy poziom. Rozwiązano mi nogi i ręce, a prowadzące drowy zwracały się do mnie słowem „deina”, cokolwiek to miało znaczyć. Cały czas byliśmy pod ziemią, dało się to wyczuć po zapachu i skromnej ilości powietrza. Doprowadzono mnie pod wzmacniane wrota. Kiedy weszliśmy do środka komnaty, poczułam znacznie przyjemniejszą dla nozdrzy woń, a ilość światła we wnętrzu może i była symboliczna, ale wystarczająca, żebym mogła dobrze widzieć.

– Ghid vi lahr id ghod dhi? – odezwał się władczy damski głos, a ja starałam się zlokalizować, do kogo należy.

– Ida lieghs ni’ghara, deina – oznajmił drow, który mnie przesłu­chiwał.

Usłyszałam westchnięcie i zorientowałam się, że głos dobiega od odległej ściany, gdzie stało masywne siedzisko.

– Kim jesteś i co tu robisz? – odezwała się we wspólnym. Mówiła z mocnym akcentem i słychać było, że używa go równie często, co strażnik.

– Nazywam się Evi’Deth i nie ukrywam, że znalazłam się tu trochę przez przypadek – przyznałam. – Wraz z dwójką ludzkich samców i niziołką schroniliśmy się pod ziemią, uciekając przed…

– Jakież to niebezpieczeństwo skłoniło dumną przedstawicielkę mojej rasy do obcowania z tak marnymi gatunkami… – odparła, nie kryjąc pogardy. – I skąd wzięłaś taki kolor włosów?

Wybrałam strategię mówienia prawdy, bo przesłuchująca mnie drowka nie wyglądała na nadmiernie pobłażliwą. Patrzyła lodowatym wzrokiem, jej usta wyrażały drwinę, a długie po pas białe włosy, zupełnie proste i nieskazitelnie gładkie, podkreślały majestat.

– Uciekaliśmy przed czarnymi jeźdźcami, którzy niemal zrównali z ziemią Gilduhr Ohr – wyjaśniłam. – Co do włosów, to efekt nieudanego rytuału szalonego maga – dodałam.

Samica patrzyła na mnie z wyniosłością i podejrzliwością, jakby ważyła prawdziwość każdego wypowiadanego słowa.

– Ciie-ka-we… – wycedziła. – A dlaczego muszę się silić na kalanie warg wspólnym w obecności drowki? – postawiła nacisk na ostatnie słowo.

Westchnęłam, czując jej spojrzenie.

– Wychowałam się na powierzchni – odparłam. – Nigdy nie byłam w podziemnym mieście drowów i nie znam wasz… naszej mowy.

To zdanie jakby wybiło ją z rytmu prowadzonego przesłuchania. Jej oczy błysnęły. Miałam wrażenie, że zimne spojrzenie prześwietla mnie na wylot.

– To niedorzeczne! – zirytowała się. – Drowy od wieków nie opuszczają podziemia. Mów prawdę i to już! – warknęła, a w jej głosie wybrzmiała groźba.

– Ależ mówię prawdę – zapewniłam. – Wychowałam się w jaskini w górach Rach. Opiekował się mną pewien drow, którego bestialsko zamordowano. Nie mogłam puścić tego płazem, więc wyruszyłam w podróż w poszukiwaniu zemsty.

– Zemsty, powiadasz… Przez chwilę zabrzmiałaś jak prawdziwa drowka… Ale opiekooował się? – powtórzyła to słowo z politowaniem. – Dobre sobie – rzekła, po czym zmieniła temat. – Zdaję sobie sprawę, że warunki, w jakich jesteś trzymana, nie są godne deina, ale na razie muszą wystarczyć. Zastanowię się, co z tobą zrobić. Tak zmyślnych historyjek nie słyszałam już od dawna – dodała, po czym krzyknęła – Yydijeth!

– A’di, deina – odpowiedzieli chórem strażnicy i stanęli obok mnie.

Jak trafnie zgadłam, to był znak, że mają mnie wyprowadzić.

Wszystkie drowki są takie wredne?

Przystojni panowie eskortowali mnie tym samym korytarzem. Wszędzie unosiła się specyficzna ziemista woń, która pozostawiała gorzkawy posmak na języku. Chyba będę musiała do tego przywyknąć. Wprowadzili mnie do celi, tym razem darując sobie wiązanie i nakładanie zaklęć. Czyżby nie uznawali mnie już za zagrożenie? To byłby dobry znak. Na dodatek, mogłabym przysiąc, że ten bardziej rozmowny musnął mnie po ramieniu, kiedy przechodziłam na drugą stronę krat.

– Jak ci na imię – zapytałam, próbując ukryć nutkę zmieszania.

– Vekred, deina – szepnął przez ramię i uśmiechnął się kącikiem ust, delikatnie mrużąc oczy.

Strażnicy oddalili się z wolna. Stałam tak jeszcze przez chwilę, wpatrując się niczym zaczarowana w boskie sylwetki postaci o białych włosach.

– Panienko?

– …

– Panienko Deth! – Głosik demonika zdradzał zniecierpliwienie.

– Tak, słucham cię – odezwałam się, powracając z wycieczki w wyobraźni.

– Wszystko w porządku, panienko? – zaniepokoił się.

– Chyba t-tak… – odpowiedziałam, walcząc z towarzyszącym mi pod ziemią uczuciem skołowania.

– Jak poszło u Zik’hrei, panienko? – spytał.

– Właśnie. Zik’hrei? Deina? Co to właściwie znaczy? – wtrąciłam zamiast odpowiedzi.

– Zik’hrei to tytuł oznaczający Władczynię Terenu. Zaprowadzono panienkę przed oblicze jednej z Zik’hrei, a to nie spotyka każdego zbłąkanego wędrowca. Musiała się panienka wydać z jakiegoś powodu interesująca. Deina natomiast to „pani” w języku drowów.

Mimo tego że jestem więźniem, mówią do mnie „pani”?

– Co do tej całej Zik’hrei to było to… zgodne z przewidywaniami – przyznałam. – Cały czas zadawała pytania i wydawała się być bardzo niezadowolona z odpowiedzi – odparłam. – Biła od niej jakaś onieśmielająca siła, więc wolałam nie ryzykować i mówiłam prawdę. Jak myślisz, czemu zainteresowały ją moje włosy?

Demonik przesunął się w klatce, żeby mnie lepiej widzieć.

– Jak by to powiedzieć, panienko… – zawahał się. – W Mieście bez Słońca kanony piękna drowów są raczej jednolite. Nie ma nikogo o innym kolorze włosów niż odcienie bieli, mieszkańców cechują podobne uszy, skóra barwy popiołu oraz nieskazitelne rysy. No może u jednych bardziej nieskazitelne niż u innych. – Zgaduję, że to miał być żart w jego wykonaniu. – Inne kolory włosów się nie pojawiają, jedynie czerwień, która zarezerwowana jest dla wybranek obdarzonych ponadprzeciętną mocą.

To by tłumaczyło dziwne zachowanie drowki. Nie znam języka, za to mogę mieć magiczne zdolności.

– Czyli dla mnie – powiedziałam, nie kryjąc szyderstwa.

– Uważałbym na słowa, panienko – pouczył mnie Demi. – To delikatna sprawa. Każdy drow pragnie takiej potęgi, lecz dana jest nielicznym… Zazdrość to nie najlepszy z doradców, a w obecnych warunkach to uczucie, które mogłoby zwrócić się przeciwko panience, zwłaszcza jeśli narodzi się w umyśle drowki, która panienkę więzi. Czy Zik’hrei mówiła, co będzie z nami dalej?

Opadłam na chłodną ziemię.

Ile ty jeszcze wiesz Demi i czego nie raczysz mi powiedzieć?

– Kazała wrócić do celi i czekać, aż zdecyduje, co ze mną dalej zrobić – rzekłam z rezygnacją. – Jak teraz mi to wszystko mówisz, to widzę tę rozmowę w innym świetle.

– Co to znaczy, panienko? – stropił się.

– Raczej mi nie uwierzyła… – szepnęłam.

Siedzenie w celi dłużyło się niemiłosiernie. Nie miałam pojęcia, jak długo mnie przetrzymywano. Pod ziemią nie było mowy o poczuciu czasu. Bez wędrówki słońca i księżyca, odgłosów zwierząt czy chociażby różnic temperatury nie byłam w stanie odgadnąć pory dnia. Cały czas panował tu chłód, a powietrza było jak na lekarstwo. Towarzyszyła mi cisza, przerywana od czasu do czasu dźwiękami przynoszonych przez Vekreda wody i posiłków. Swoją drogą ciekawe było to, co dawali mi do jedzenia. Jakieś ciemne mięso, którego dotąd nie jadłam i coś roślinopodobnego, co nie miało w sobie grama zielonego barwnika. Za to smakowało jak sałata, wyglądem przypominając bardziej korzonki. Nie mogąc już znieść czekania, podejmowałam mniej lub bardziej udolne próby zaklinania mojej magii, żeby stworzyć choć minimalne źródło światła. Dodatkowo, od czasu do czasu, zabijaliśmy z demonikiem nudę rozmową.

– Ciekawe, ile nas tu jeszcze potrzymają… – zagaiłam.

– Trudno powiedzieć – odparł Demi. – Nie wiem nawet, na którą Zik’hrei panienka trafiła. Niemniej, na którą by nie padło, to wyjątkowo twarde i zimne drowki, raczej wyrachowane i kapryśne. Możemy tu siedzieć bez końca.

– A co one właściwie robią? – zapytałam z ciekawości. – Na czym polega ich funkcja?

– Władczyni terenu to tytuł zarezerwowany dla drowki, która ma władzę absolutną na danym terytorium – objaśnił. – Do niej należą decyzje dotyczące życia mieszkańców. Zarządza polityką i bezpieczeństwem, odpowiadając jedynie przed Wybraną, czyli władczynią całego Nyrinith’ Do’val. To bardzo duże miasto, stąd podział na strefy. Spodoba się panience. O ile nas tam kiedykolwiek wpuszczą oczywiście.

– Chciałabym je zobaczyć. – Westchnęłam rozmarzona. – Nigdy nie myślałam, że spotkam inne drowy.

– Panienko…? – zaczął niepewnie. – Zostało jeszcze coś do jedzenia?

– Ehhh… No tak – szepnęłam i rzuciłam mu do klatki ostatni skrawek mięsa. – Lepiej?

Demonik odpowiedział, ale zrobił to w momencie, gdy przeżuwał jedzenie, więc nic nie zrozumiałam. To ostatnie, co nam zostało, nie ma wyboru i musi się tym zadowolić. Kiedy skończył, odezwał się raźniej:

– Mmmm… Nie masz lepszego mięsa nad nietoperze… – rzekł, a mnie żołądek podszedł do gardła – …ale to też może być. Z innej strony, czy ma panienka dalej ten zwitek?

– Zwitek? Jaki zwitek?

– Ten, który zabrała panienka z domu maga, zanim zamienił się w kupkę gruzu.

– Hmmm, kompletnie o tym zapomniałam – przyznałam. – Miałam go w torbie. Właściwie, gdzie ona jest… i reszta moich rzeczy?

Od tego siedzenia w celi wpadłam w jakiś obezwładniający marazm. Dobrze, że chociaż on jeszcze trzeźwo myśli.

– Ma panienka okazję zapytać – dodał demonik.

Wtem dobiegł mnie dźwięk kroków. Vekred zmierzał w moim kierunku z kolejną porcją jedzenia. Bez słowa położył tacę na ziemi i odwrócił się w kierunku schodów.

– Zaczekaj! – zawołałam.

Zatrzymał się i spojrzał przez ramię, po czym uśmiechnął się i rzekł tym swoim głębokim głosem:

– Słucham, deina.

– Co zrobiliście z moimi rzeczami? – zapytałam, siląc się na pewny siebie ton, mimo że moje nogi dziwnie zmiękły.

Drow odwrócił się i podszedł bliżej krat. Spojrzałam w jego ciemne, niemal czarne oczy, aż dreszcz przeszedł po moim ciele.

– Są w bezpiecznym miejscu – powiedział, skłaniając głowę. – Dopóki jesteś więźniem, deina, pozostają własnością Zik’hrei.

– Nie zrozum mnie źle, nie chcę broni ani nic cennego – wyjaśniłam, próbując tym samym złapać nić porozumienia. – W mojej sakwie znajduje się niewielki zwitek papirusu. Czas dłuży mi się potwornie, a mogłabym go sobie choć odrobinę umilić.

Vekred uśmiechnął się przyjaźnie, ukazując idealnie równe i białe zęby.

– Niezła próba, deina – szepnął. – Nie wolno nam dotykać rzeczy więźniów bez zgody Zik’hrei.

Czułam, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa, więc wyciągnęłam do niego rękę.

– Ale to tylko drobny zwitek… nikt nie zauważy – poprosiłam.

Uraczył mnie przeciągłym spojrzeniem, po czym wydął usta i pokręcił głową.

– Przykro mi, deina – odparł, a ja byłam przekonana, że nie jest mu ani trochę przykro.

Moja dłoń opadła, a drow wzruszył ramionami.

– W takim razie powiedz chociaż, co się dzieje z moimi towarzyszami? – rzuciłam z irytacją.

Vekred zbliżył się i oparł łokciem o stalowe pręty.

– Nie mogę udzielać takich informacji – odparł. – Jedyne, co mogę powiedzieć, to że nie mają takich wygód jak ty, deina.

Staliśmy naprzeciw siebie, dzieliła nas tylko więzienna krata. Coś zaczęło we mnie buzować, aż w końcu wybuchnęłam:

– Słuchaj no! Trzymacie mnie tu bez powodu, a do tego jeszcze źle traktujecie przypadkowych nieszczęśników, których jedynym przewinieniem było to, że znaleźli się w niewłaściwym miejscu i czasie!

Na jego ustach wymalował się drwiący uśmiech, jakby cała ta sytuacja go bawiła.

– Dziwne to słowa w ustach drowki – skwitował. – To niecodzienne, by tak przejmować się jakimiś podrzędnymi gatunkami. To wręcz godzi w twój autorytet, deina. W obecnej sytuacji, na twoim miejscu uznałbym ich za byłych towarzyszy. Chyba że – zawiesił głos – łączy cię z nimi coś więcej niż tylko podróż?

Posłał mi tak wyzywające spojrzenie, że aż zaniemówiłam. Poczułam, jak po moim ciele przeszła fala dreszczy. Zerknął jeszcze wymownie na demonika w klatce, po czym wziął głęboki wdech, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale zamiast tego odwrócił się i zniknął w mroku korytarza.

– Przynajmniej panienka spróbowała… – Głos Demiego zdradzał rozczarowanie.

Pierwszy raz w podziemiu zrobiło mi się tak gorąco…

Niewola przeraźliwie się ciągnęła. W tych warunkach sny zaczęły zlewać mi się z rzeczywistością, a odstępy między posiłkami zdawały się trwać coraz dłużej. Od ostatniej wymiany zdań, zamiast Vekreda, jedzenie zaczął przynosić ten drugi drow. Nie powiem, również jest niczego sobie, aczkolwiek znacznie bardziej gburowaty i nie chciał podać swojego imienia.

Wreszcie strażnicy przyszli we dwóch. Zgadywałam, że czekała mnie upragniona wycieczka kilka pięter w górę. Obaj byli tym razem niezwykle mili, wręcz podejrzanie uprzejmi. Ku mojemu zdumieniu zaprowadzili mnie w inne miejsce niż ostatnio. Uprzedzili, że Zik’hrei ma do przekazania swój wyrok i chce to zrobić we właściwy sposób. W miarę jak przemieszczaliśmy się podziemnymi korytarzami, robiło się coraz cieplej. Do tego stopnia, że poczułam krople potu na karku.

Kiedy dotarliśmy do wykopanych w ziemi dołów wypełnionych parującą i bulgoczącą wodą, Vekred odezwał się:

– To tutaj, deina. Zechciej zdjąć odzienie. Nie będzie już potrzebne – dodał, skłaniając głowę i spuszczając wzrok.

Zmierzyłam go od stóp do głów. Zarówno on, jak i ten drugi sprawiali wrażenie zmieszanych, ale i żywo rozochoconych.

– Ani mi się śni, zboczeńcy! – wrzasnęłam. – Jak mam zginąć, to przynajmniej z godnością!

– Zrób to, proszę, i dołącz do mnie. – Ponad parą uniósł się zdecydowany głos drowki. – Yydijethleis!

– A’di, deina – odpowiedział Vekred i strażnicy oddalili się pokornie.

– To jaaaaak? – zapytała, rzekłabym, że wręcz uwodzicielskim tonem. – Teraz już możesz zaszczycić mnie swoim towarzystwem?

Ociągając się nieznacznie, zdjęłam lepkie od brudu i potu ubrania. Powoli weszłam do wody, która była przyjemnie ciepła. Krew w żyłach momentalnie popłynęła szybciej, a unosząca się w powietrzu mgiełka przyjemnie nawilżała moje nozdrza. Nie unosił się tutaj charakterystyczny ziemisty zapach, przeciwnie, pomieszczenie wypełniała przyjemna kwiatowa woń.

– Thismia – powiedziała, przyglądając mi się uważnie. – To ona tak pachnie. Rzadko kwitnie. Korzystaj – zaśmiała się.

Mimo że była w tej chwili naga i bezbronna, zupełnie jak ja, biła od niej taka potęga i pewność siebie, że wiedziałam – muszę grać w jej grę. Kiedy tylko ta myśl zakiełkowała w mojej głowie, drowka uśmiechnęła się promiennie i odezwała, jakby odczytała mój zamiar.

– Powiedz prawdę. Jak tu trafiłaś? – zagadnęła.

– Mogę tylko powtórzyć – ucięłam szorstko.

No co? Też potrafię być twarda.

Pokręciła karcąco głową, niemniej rozbawienie nie opuściło jej twarzy. Wpatrywała się we mnie tak długo i natarczywie, że nie mając wyboru, mówiłam dalej:

– Ścigali mnie czarni jeźdźcy i wraz z towarzyszami ukryliśmy się w górze Yolo. Liczyliśmy na schronienie u krasnoludów. Miasto drowów to spora niespodzianka.

Spojrzała na mnie wyrozumiale i westchnęła.

– No dobrze ślicznotko. Niech będzie, że ci wierzę – odparła wynios­łym tonem. – Kupuję nawet historyjkę o tym, że dotychczas mieszkałaś tylko na powierzchni. To, czemu nie bardzo daję wiarę, to ten cały rytuał. Skąd wzięłaś te włosy? – powiedziała, po czym złapała mnie za kosmyk i zaczęła się przyglądać. – Prawdziwe… – szepnęła do siebie.

Odsunęłam się od niej, wytrącając z dłoni czerwony pukiel.

– Tu również mogę tylko powtórzyć – odparłam ze znudzeniem. – To sprawka Aklagora i rytuału krwi, któremu mnie poddał. Ledwo go przeżyłam i, szczerze mówiąc, mało co pamiętam. Rozbudził we mnie jakąś moc, nad którą nie sposób zapanować. Przedtem byłam taka jak ty.

Odwróciła gwałtownie głowę i zmrużyła oczy, wyraźnie oburzona moim komentarzem. Jej kąciki ust zwęziły się niebezpiecznie.

– Co za bezczelność! – syknęła. – Taka jak ja? A co ty niby o mnie wiesz?

Chyba przed tym przestrzegał mnie Demi.

Zawsze muszę coś chlapnąć…

– Miałam na myśli wygląd… A wiem nie za wiele – wyjąkałam. – Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć, władasz tym terenem i twoje słowo jest bezwzględnie ostateczne.

Oparła się wygodniej o ścianę zbiornika wody i westchnęła.

– Taaak – odparła przeciągle. Najwyraźniej udało mi się połechtać jej dumę tym zawoalowanym komplementem. – Władam. A słowo jest ostateczne. – Pogładziła się dłonią po mokrej szyi. – A co się stało z Aklagorem?

– Nie żyje – oznajmiłam. – Jak i inni, którzy weszli mi w drogę.

Jej kącik ust znowu się zawęził, tym razem w złym uśmiechu.

– Wiesz co. Chyba cię trochę nie doceniałam na początku – przyznała. – Zacznijmy od nowa – zaproponowała.

Copyright © Ewelina Wyspiańska-Trojniarz 2025

www.wyspianska.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Jagoda Biszkont

Korekta: Aleksander Stańda

Korekta po składzie: Jagoda Biszkont

Pomysłodawca okładki: Maciej Trojniarz

Okładka i oprawa graficzna: Justyna Knapik

Projekty map: Maciej Trojniarz

Fotografie: Adrian Szczygieł

Grafiki: Przygotowano przy pomocy generatora AI

DTP: Graph-Sign

Podziękowania

Betaczytelnicy: Maciej Trojniarz, Krzysztof Kułak

Wsparcie korekty: Damian Gabryszak, Marcin Wojtuszkiewicz

Zamysł oprawy graficznej: śp. Marcin Strzałka –

szkoda, że nie doczekałeś II części…

AUDIOBOOK

Posłuchaj również rewelacyjnego wykonania w wersji audio.

Czyta: Beata Jewiarz

GADŻETY

Zajrzyj po gadżety ze świata Evi’Deth na www.evideth.pl

ISBN 978-83-974623-7-3