Electric Feel. Tom I - Nataniel Pawelec - ebook

Electric Feel. Tom I ebook

Nataniel Pawelec

0,0

Opis

Co się wydarzy, gdy złamane niegdyś serca w końcu się zbuntują?

Po dziesięciu latach Aleks wraca do rodzinnej miejscowości, by podjąć pracę nauczyciela języka angielskiego w liceum, do którego sam kiedyś uczęszczał. Czuje się przegrany, zmęczony i rozczarowany życiem w wielkim mieście. Jednak prawdziwym, choć skrywanym, powodem jego niespodziewanej decyzji o przeprowadzce jest chęć naprawienia błędów młodości. O tym, że nie będzie to łatwe, przekonuje się już pierwszego wieczora, spędzonego w towarzystwie przyjaciół z czasów szkolnych i… swojego dawnego chłopaka. Odżywają wspomnienia, ale też wzajemne pretensje i żale, które od tej pory staną się częścią codzienności Aleksa. Czy uda mu się udźwignąć brzemię przeszłości, by poukładać swoje życie na nowo?

Alek i Leon wciąż stali razem, przyciskając się do siebie rozgrzanymi z emocji ciałami i oddychając oddechem tego drugiego, czoło oparte o czoło. Wyglądało na to, że historia zatoczyła właśnie pełne koło. Dwóch idiotów, którzy nie chcieli się nawzajem puścić, mimo że zdecydowanie powinni.
Kurwa! I oni będą ze sobą teraz pracować.
Gdzie ten Bóg, kiedy go trzeba?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 929

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wyza1

Oceń książkę

Piękna
00


Podobne


Prolog

Aleks wyszedł z łazienki ze zdegustowaną miną, z przykrością wspominając zapachy i widoki, które tam zastał. Oczywiście kible w pociągach zawsze śmierdziały i wyglądały tak, jakby ktoś nie martwił się o to, czy da radę wycelować, czy nie, a papier był nieosiągalnym luksusem.

Przepuścił panią, która czekała w kolejce do toalety, i kiwnęła mu głową z niewyobrażalną ulgą, od razu znikając za przesuwanymi drzwiami. Za to reszta kolejki obrzuciła go wielce oceniającymi spojrzeniami – wściekli i w potrzebie. Aleks uniósł brwi na ten widok, z zadowoleniem mierząc wzrokiem mijanych ludzi. No życie, trzeba było się ustawić wcześniej.

Szybko wrócił na swoje grzecznie wykupione miejsce obok zakonnicy, która wiecznie wcinała kanapki, przez co jego własny brzuch burczał niemiłosiernie, domagając się należnej uwagi. Aleks uciszył go brutalnie w myślach, ciężko i z westchnieniem opadając na siedzenie przy oknie. Wszystko wszystkim, ale nie wyda dwóch dych na batonika w pociągu. Poza tym…

– Następna stacja…

…Kurwidołek, dokończył w myślach rozlegającą się wszędzie zapowiedź, opierając głowę o szybę. Widoki za oknem zmieniały się, stopniowo przechodząc z betonowej dżungli większych miast do pastwisk i małych domów otoczonych drewnianymi płotkami; wszędzie bujna trawa i pustka. To też nie tak, że tam, gdzie jechał, wszędzie stały krowy, a linia autobusowa nie istniała, ale na pewno nie była to Warszawa.

Pff, Warszawa. Żeby chociaż Łódź. Piotrków Trybunalski. Kurwa, Sandomierz.

Jego wzrok skupił się na niewyraźnym odbiciu, które drgało na tle zieleniny, pagórków i odległych miejscowych lasków. Spotkał się ze swoją własną facjatą, która spoglądała na niego ze zmarszczonymi brwiami i wygiętymi w krzywym uśmiechu ustami. Kiedy ostatni raz przyjechał do rodzinnego miasta, był ledwo studencikiem – świeżo po magisterkach – głodnym wielkiego świata. Pakując walizki jak na hejnał, myślał o przyszłości. Jego włosy były krótsze, grzywka wpadała mu do oczu, jeśli jej nie ułożył jak człowiek, brązowe oczy nie miały sinych podkówek ze zmęczenia i rezygnacji, a twarz była delikatna i gładka jak pupa niemowlaka.

Aleks w zamyśleniu przejechał ręką po swoim zaroście, czując drapiące włoski na skórze. To nie tak, że był taki stary – przynajmniej rocznikowo, bo duchowo to na pewno powinni mu przyznać emeryturę. Świat nadal stał przed nim otworem, okazje się mnożyły, ludzie też, a jednak…

Jednak wracał do tego… kurwidołka. Po coś.

Jakiś rodzaj odpowiedzi. Może chociaż podpowiedzi.

Co robić dalej ze swoim życiem.

Nie znalazł sensu w Łodzi, gdzie studiował w trybie dziennym anglistykę, a zaocznie, bardziej na lewo niż prawo, pedagogikę. Nie znalazł go potem w Warszawie, mieszkając tam przez jakiś czas i pracując w prywatnej szkole językowej. Nie znalazł go w Anglii, dokąd wyjechał na miniwakacje tuż po tym, jak rzucił swoje dawne życie w stolicy, w poszukiwaniu czegoś. Ciągle w poszukiwaniu.

Więc wrócił do korzeni. Do rodzinnego miasta, gdzie na pewno nic się nie zmieniło przez tych… ile to już będzie lat? Dziesięć?

Zawsze obiecywał sobie, że nigdy, ale to nigdy tu nie wróci. Nie po to harował na studiach i zrobił magisterkę – no, dwie, ale ta z pedagogiki się zbyt nie liczyła dla Aleksa – żeby teraz znowu chodzić starymi ulicami, obwodnicą i jeszcze, żeby było gorzej… wrócić do starego liceum.

Dało się upaść niżej?

Właściwie to był cholerny cud, że akurat ta szkoła potrzebowała zatrudnić kolejnego nauczyciela angielskiego. Dyrektorce nawet nie chciało się patrzeć na jego kwalifikacje, kiedy przeprowadzali rozmowę o pracę przez Zooma. Był lektorem w prywatnej, renomowanej szkole językowej w samej stolicy i miał potrzebne papiery, to jej w zupełności wystarczyło. Pewnie dla takiej podrzędnej budy nauczyciel z Warszawy musiał być jakimś rodzajem zaszczytu.

Aleks ciężko westchnął i oparł podbródek na dłoni, wyglądając za okno bez zainteresowania. Ciągle to samo. Zielono, domek, zielono, o, krowa! zielono…

Można by powiedzieć, że w jego życiu też ciągle to samo, w kółko. Tu ci się uda, to tam się spieprzy. Świetnie będzie ci szło na studiach, ale życie towarzyskie zacznie podupadać. No to siup, zamiana, a potem nagle masz pięć poprawek i rozważasz zostanie utrzymankiem dla jakiegoś starego, bogatego faceta. Znalazłeś cudną pracę jako lektor w Warszawce? No to pożegnaj się z jakimikolwiek romansami, które trwałyby dłużej niż twój orgazm, kończący z reguły spotkania z serii „Chodźmy na drinka”. A Aleks i tak zbyt szybko nie dochodził, żeby nie było.

Jakieś dziecko w przedziale zaczęło krzyczeć z pasją, sprawiając, że reszta pasażerów zaczynała zaciskać zęby w bezsilnej złości i kręcić głowami z zażenowania. Tylko Aleks wsłuchiwał się we wrzask z rozkoszą, ciesząc się, że ktoś inny był w stanie krzyczeć z bólu i braku komfortu za niego. Nawet jeśli ten ktoś był wyjątkowo upierdliwy.

Jego nogi zacisnęły się na walizce, która leżała na brudnej podłodze przedziału, razem z futerałem z jego starą, ale dobrą gitarą elektryczną. Miał ją od gówniarza, a zmiany w tej sferze przychodziły mu raczej ciężko. Poza tym wiązały się z nią same najlepsze wspomnienia, grzechem byłoby ją nagle wymienić. To jakby oddzielić się od swojego drugiego ja, dziedzictwa czy ki chuj.

Drugiego ja…?

Właściwie w nim nic takiego się nie zmieniło, poza wyglądem oczywiście, ale to i tak nieznacznie. Po prostu był trochę starszy, zgorzkniały i swoje zobaczył. Był jak zaklęty, zamknięty w jednej formie z pokrywką, która czasami drżała jak na kipiącym garnku, wpuszczając coś nowego do środka. Terapeutka powiedziała mu, że w głębi duszy nienawidził zbyt wielu zmian, ponieważ nie mógł się wciąż odciąć od przeszłości, która ciążyła mu na tyle mocno, że wciąż powracała w snach.

Były to raczej koszmary, biorąc pod uwagę okoliczności.

Oczywiście w myślach kazał terapeutce iść do diabła, rzuciwszy nagle lukratywną, wygodną pracę, żeby wyjechać do Brighton, do rodziców, na jakiś czas, wypocząć i porobić kompletnie nic. Ale taki stan bytu też mu nie odpowiadał, więc poprosił matkę o klucze do starego mieszkania, oznajmiając, że wraca tylko na jakiś czas, i obiecuje, że zostawi to miejsce dokładnie w takim samym stanie, w jakim je zastanie. Rodzice nie sprzedali ani nie wynajęli ich starego domu, chcąc mieć coś na zabezpieczenie, na wypadek „gdyby”. Oczywiście owo „gdyby” do tej pory nie nastąpiło, więc Aleks mógł się bez problemu tam wprowadzić na tyle, ile mu się żywnie podobało.

Przynajmniej dopóki nie znajdzie swoich odpowiedzi, za którymi tak tęsknie płakał w myślach.

– Drodzy pasażerowie! – rozległ się nagle w przedziale donośny głos, zagłuszając wrzaski dzieciaka i jego matki, która na siłę próbowała go uciszyć. – Zbliżamy się do następnej stacji, prosimy o zabranie wszelkich bagaży wraz z rzeczami osobistymi oraz o niepozostawianie śmieci w pociągu. Serdecznie dziękujemy za podróż z Intercity!

Aleksander rozejrzał się z tępą miną dookoła, zaskoczony, że już musiał wysiadać. Kurwa, a tak mu tu nagle wygodnie.

Zakonnica spiorunowała go wzrokiem, kiedy prędko wstał i chwycił futerał z gitarą, przerzucając go sobie wygodnie na plecy. Potem złapał za rączkę brudnej walizki, w której miał przede wszystkim ciuchy i parę książek, i przepchnął się z trudem obok towarzyszki podróży w czarnej kiecce, która prychnęła pod nosem i pokręciła głową ze złością. Aleks posłał jej przepraszające spojrzenie, zmuszając swojego wewnętrznego dżentelmena, żeby trzymał jego nerwy w ryzach i nie puknął kobiety futerałem. Przecież mogła po prostu wstać i kulturalnie zrobić mu miejsce na sekundę. Głupia flądra!

Mężczyzna dołączył do niewielkiej grupki ludzi, którzy ustawili się już w przejściu ze zniecierpliwionymi minami, zdecydowanie nie mogąc się doczekać, żeby wysiąść. A co takiego ciekawego mogło czekać za zamkniętymi drzwiami pociągu? Kurwidołek, nic poza tym.

Nie, no dobra, pomyślał Aleks ze zmarszczonymi brwiami, tępo wpatrując się w plecak jakiegoś kolesia tuż przed nim. Pewnie mają pracę i rodziny. A ja mam tylko gitarę. To oni są tu w lepszej sytuacji. Mają do czego wracać.

Hmm, może jednak on też miał do czego wracać, mimo wszystko.

Jak tylko podjął decyzję o powrocie, napisał na Facebooku do Julka, żeby ogarnął jakieś spotkanie dla ich starej ekipy. Z Grubym nie pisał zbyt często, czasem wysyłali sobie tylko zdjęcia i memy. W końcu Janek Wróbel został niedawno tatusiem! Kim byłby Aleks, gdyby mącił mu w życiu? Za to z Leonem – no, wiadomo.

Aleksander oparł się na ścianie przedziału, pilnując, żeby jego ukochanej gitarze nic się nie stało w czasie dotykania ohydnej ściany, i zamknął na chwilę oczy, pozwalając wibracjom dyszącego z wysiłkiem pociągu opanować jego ciało i umysł.

Miał w zwyczaju regularnie wchodzić na profil Leona i za każdym razem wkurwiał się, że ten wciąż nie miał żadnego zdjęcia profilowego. Tylko szarość z sylwetką faceta, czy cokolwiek to miało przedstawiać. Równie dobrze to mogła być laska z krótkimi włosami. Sprawdzał, czy cokolwiek się zmieniało. Miejsce zamieszkania, praca, związki… Oczywiście wszystko pozostawało takie samo, co sprawiało, że Aleksa bolało w środku, że…

Że po prostu nie wiedział.

Pewnie mieszkał sobie w jakimś dużym mieście i dalej się uczył, żeby zostać profesorem czy kimś tam. Może pracował. Może kogoś miał.

Przynajmniej w jego koszmarach zawsze tak było.

Aleksander przełknął z trudem ślinę i otworzył oczy. Czuł, że pociąg zaczął powoli zwalniać. Ludzie zaczęli się ruszać w stronę przejścia, napierając na siebie nawzajem. Wszyscy w pośpiechu, żeby w końcu wyjść z metalowej gąsienicy na kwietniowe słońce. Jakaś babka trącała go ciągle torebką w tyłek, co przyprawiało go o kurwicę. Jeszcze chwilę i będzie mógł zapalić.

W końcu pociąg stanął z sykiem, cały ciężki i zmęczony tak jak ludzie, którzy nim podróżowali. Ktoś otworzył drzwi przedziału i wszyscy zaczęli się wysypywać na zewnątrz, powoli, ale zdecydowanie. Aleks złapał swoją walizkę z mocą, unosząc ją w powietrze. Kiedy wyskakiwał z pociągu, poczuł nagły powiew chłodnego, lecz świeżego powietrza uderzający go w gorącą twarz. Przesunął się odrobinę w bok, pozwalając innym wyminąć go na drodze do podziemi, dzięki czemu kompletnie nikt nie zwracał na niego uwagi. Stał tak, aż konduktor gwizdnął głośno i zamknął drzwi wagonu, a pociąg znów budził się do życia. Mężczyzna wsłuchiwał się w jego syk i drżenie ziemi, kiedy metalowa gąsienica zniknęła z peronu kompletnie, podobnie jak wszyscy dotychczasowi pasażerowie, zostawiając go samego.

W końcu.

Aleks postawił walizkę na chodniku i przeciągnął się lekko ze stęknięciem. Kości były zastałe i pogruchotane od ciągłego siedzenia w jednej pozycji, a wycieczka do kibla też niedługa. Mechanicznie sięgnął do kieszeni skórzanej czarnej kurtki i wyjął paczkę fajek razem z zapalniczką, rozglądając się uważnie dookoła. Pewnie był tu jakiś zakaz, ale skoro nikt nie patrzył…

Szybko odpalił papierosa i głęboko się zaciągnął, obserwując okolicę. Wszystko było wybrukowane szarą, równą kostką, przez co miało się wrażenie, że zostało oblane betonem. Gdzieniegdzie stały drewniane ławki, oczywiście przytwierdzone porządnie do ziemi, żeby jacyś bezdomni ich nie ukradli. Wysokie lampy były wyłączone, ale nawet w ciągu dnia Aleksander mógł stwierdzić, że ich światło musiało być rażące i wyjątkowo nieprzyjemne, jak u lekarza czy dentysty. Wszystko było albo świeżo po remoncie albo ludzie nie zdążyli po prostu jeszcze zniszczyć tego wrażenia swoimi bazgrołami czy śmieciami. Trochę dalej, idąc wzdłuż torów, zobaczył podziemne przejście, choć nie wyglądało zbyt zapraszająco ze swoim ciemnym, zimnym wnętrzem.

Wokół było kompletnie pusto. Nic oprócz cichego wiatru kołyszącego trawą po drugiej stronie torów, gdzie wciąż stał ten sam opuszczony, drewniany dom – dokładnie jak za czasów jego dzieciństwa. Raz nawet próbowali się tam włamać z chłopakami, ale przegonili ich żule, którzy zrobili sobie z opuszczonej chatki kryjówkę na spokojne chlanie wódy. Ach, dobre wspomnienia.

Aleks znowu się zaciągnął i wyjął telefon. Był ciekaw, czy Julek zdążył mu odpisać i czy w ogóle wyświetlił wiadomość. Szybko wstukał PIN i odpalił Messengera, widząc, że ktoś tam do niego napisał. Z małym uśmieszkiem kliknął w konwersację z Alanem Szewczykiem i zobaczył, że ten wysłał mu hordę naklejek, żeby zwrócić jego uwagę. Aleksander szybko przewinął na górę konfy i wyszeptał zadowolone yes.

NO BA, ŻE SIĘ SPOTYKAMY!!! ZGARNIAM TYLKO CHŁOPAKÓW I LECIMY NA BALETY.

Alek pokręcił głową z rozbawieniem i wyklikał odpowiedź kciukiem, biorąc kolejnego bucha fajki.

No i cudnie, Juluś, a kogo jeszcze bierzemy poza Jankiem?

Odpowiedź nadeszła od razu i sprawiła, że zakręciło mu się lekko w głowie z wrażenia. Ciało było stężałe i sztywne, futerał z gitarą ciężki i niewygodny.

No jak to kogo?? Leona.

O kurwa!

Alek zmarszczył brwi i schował telefon do kieszeni, nagle całe życie śmignęło mu przed oczami.

Kurwa, niedobrze. Bardzo niedobrze.

Może jednak to odwołać? Przecież mógł się uchlać sam w mieszkaniu i oglądać seriale. Ale chciał się spotkać z Julkiem i Grubym, minęło tyle czasu od ich ostatniej eskapady, kiedy Aleks jeszcze miał do kogo przyjeżdżać do tej dziury, bo rodzice nadal rezydowali w starym mieszkaniu, adwokatując i prawując, a on miał przerwę letnią między semestrami. Cholera, wcześniej Leona tutaj nie było. Czyżby wrócił do rodzinnego miasta tak jak Aleksander? W sumie miał na to sporo czasu, jakieś trzy lata.

Nie, nie mógł tego odwołać. Po pierwsze, byłby pizdą, a po drugie, to by znaczyło, że coś nadal było na rzeczy, a tego nikt, naprawdę nikt, nie chciał. Szczególnie biorąc pod uwagę, że od ich ostatniego spotkania minęło zasranych dziesięć lat. Normalni ludzie daliby sobie spokój po paru tygodniach, może miesiącach. Ale oczywiście Aleks nadal uwielbiał być tym wyjątkowym, więc trzymał się starych wspomnień jak boi ratunkowej, nie chcąc utonąć w ohydnej teraźniejszości, śniąc o drugiej klasie liceum w kółko i w kółko, jakby w jego mózgu zacięła się płyta ze zdjęciami.

Bo może i się zacięła, kto wie.

Aleksander dokończył fajkę w spokoju, pozwalając wiatrowi potargać jego trochę już przydługie włosy. Nieułożona grzywka łaskotała go po nosie i policzkach, zasłaniając odrobinę widok. Nagle usłyszał czyjeś ciężkie, szybkie kroki na schodach prowadzących do podziemnego przejścia. Błyskawicznie rzucił peta na ziemię i przydepnął butem, karcąc się w myślach za bycie debilem. Świetnie, ledwo przyjechał, a już dostanie mandat albo co.

Na szczęście facet, który wynurzył się z czeluści podziemi, nie wyglądał na kogoś, kto miał zamiar spisać Aleksa w swoim notesiku, wręcz przeciwnie – był czymś zdecydowanie zaaferowany – oczy rozbiegane, usta rozwarte, lekkie dyszenie słyszalne aż w miejscu, gdzie Alek stał. Mężczyzna wyszedł w pełni na światło dzienne, co pozwoliło Aleksandrowi ocenić widoki, a one były…

Kurwa!

Facet miał granatowoczarne długie włosy, spięte w kok z tyłu głowy. Niektóre kosmyki uciekły z upięcia, okalając bardzo ostro zarysowane kości policzkowe, które delikatnie się zaróżowiły ze zmęczenia. Trochę krzaczaste, ale gęste i w ładnym kształcie brwi wznosiły się aż do samego czubka głowy, kiedy koleś rozglądał się dookoła w popłochu, a jego elegancki płaszczem targał w różne strony wiatr. Był dokładnie ogolony, zdecydowanie zadbany, wysoki i porządnie zbudowany. Jego ramiona, ręce i tors musiały być jak kamień, gdyby napiął mięśnie, Boże!

Aleksander zagwizdał cicho, mierząc mężczyznę zainteresowanym wzrokiem.

Co taki przystojniak robił w tym kurwidołku? Musiał być przejazdem, na pewno, a jeśli nie… to może pobyt Alka tutaj nie będzie aż taką nędzą.

– Pomóc w czymś może? – zawołał pewnie, odwracając się do faceta, który chyba dopiero teraz odnotował jego obecność na peronie. Ten zerknął na Aleksa z ukosa, jakby chciał mu powiedzieć, żeby spierdalał, ale na szczęście oszczędził im obu tej przyjemności i podszedł bliżej ze zrezygnowaną miną. Ciągle wpatrywał się w tory i tabliczkę nad ich głowami, która informowała o godzinach nadjeżdżających pociągów. Szedł z gracją – kroki pewne i lekkie, wąskie biodra lekko kołyszące się w trakcie.

O Boże! No proszę.

– Wie pan może, czy InterCity do Lublina już przyjechał? – zapytał nieznajomy głębokim, lecz śpiewnym głosem, co dodało tylko kolejne plusy na jego konto, sprawiając, że z 8/10 przeskoczył na zgrabną dychę. Brązowe, rozbiegane oczy przeskakiwały z tabliczki na tory, jakby przystojniak nie chciał zaszczycić Aleksa spojrzeniem w całym pośpiechu.

– Oj, przed chwilą odjechał – oznajmił Aleksander z miną winowajcy, jakby to przez niego pociąg uciekł z peronu, sprawiając problemy długowłosemu facetowi. – Coś ważnego?

– Emm, niekoniecznie… – odpowiedział z wahaniem koleś i w końcu spojrzał na Aleksa, który uniósł brwi wyczekująco, spodziewając się dalszego ciągu rozmowy albo szybkiego pożegnania. Ani jedno, ani drugie nie nastąpiło. Mężczyzna zamilkł, wpatrując się w Alka, a jego oczy zrobiły się wielkie jak pięć złotych. Cały struchlał, jakby zobaczył ducha. Wciąż nic nie mówił.

Alek odchrząknął cicho, odwracając głowę. No to się zrobiło teraz głupio. Miał coś na twarzy, między zębami? A może koleś nie mógł uwierzyć, że ktoś tak bardzo spoza jego ligi próbował do niego zagadać. Może był homofobem i właśnie obsikał portki ze strachu?

– To ten… – powiedział cicho Aleksander, schylając się trochę, żeby złapać za rączkę walizki. – Powodzenia czy coś. Z pociągiem.

– Dziękuję.

Alek uśmiechnął się z zakłopotaniem i szybko wyminął kolesia, czując jego perfumy i mydlaną świeżość, jakby przed chwilą wyskoczył z wanny. Kiedy zanurzał się w podziemnym przejściu, usłyszał, że facet zrobił parę szybkich, głośnych kroków, chyba w jego stronę, ale ostatecznie się zatrzymał. Mimo to Aleks zaczął prawie biec przez to cholerne podziemie, tak że futerał gitary dotkliwie obijał mu tyłek.

To było bardzo niezręczne, kurewsko wręcz niezręczne.

Nigdy więcej zagadywania do ludzi na pustych peronach, obiecał sobie Alek w myślach, wychodząc z powrotem na świeże powietrze. Szybko przeciął resztę peronu i wypadł ze stacji na zniszczony chodnik, pełen dziur i trawy rosnącej między wyrwami. Przy stacji siedziała grupka meneli o twarzach ogorzałych i nieprzytomnych. Podawali sobie piwo z rąk do rąk. Jakieś dzieciaki jeździły na rowerach po pobliskim miniparku, przeklinając na cały głos i ogólnie drąc japy. Starsi państwo siedzący na ławeczce w samym centrum owego parku oglądali się za młodzieżą, kręcąc głowami z politowaniem i rzucając jednocześnie chleb gołębiom na chodnik i trawę.

Nie ma to jak w domu.

Aleks westchnął głęboko, napawając się atmosferą starego miasteczka, które już dawno by umarło, gdyby nie przechodzące z pokolenia na pokolenie grupy niewyżytej młodzieży. Rodzice nie pozwalali im wyjeżdżać do większego miasta na imprezy, więc nastolatkowie musieli jakoś sobie radzić z tym, co było dostępne. I radzili.

Szybko podszedł do postoju taksówek, gdzie stało dwóch wąsatych, starszych facetów, żywo ze sobą dyskutujących. Obaj oparci o jedno z aut plecami, mieli ręce ciasno założone na klatkach piersiowych. Jeden nosił śmieszną czapkę, która pewnie zakrywała zakola, biorąc pod uwagę to, ile koleś musiał mieć lat.

– Wolne? – zapytał Aleks z szerokim uśmiechem, na co jeden z taksówkarzy skinął głową ochoczo i oderwał się od auta, wskazując drugie, stojące pod wielkim bukiem. Liście drzewa szumiały głośno na wietrze. Kierowca bez słowa otworzył mu bagażnik, gdzie Aleksander wsadził swoją walizkę i gitarę. Zablokował futerał, żeby przypadkiem nigdzie się nie osunął i nie obił, gdyby taksówkarz okazał się jednym z tych, którzy mają w wysokim poważaniu czerwone światło na skrzyżowaniach i krzyczą z pasją na innych kierowców przez uchylone okno.

Wąsaty koleś usiadł za kierownicą, podczas gdy chłopak zajął miejsce z tyłu, rozsiadając się wygodnie z rozłożonymi nogami.

– Gdzie jedziemy?

– Na Dąbrowskiego 20. Pokażę dokładnie, która klatka – powiedział Alek i oparł czoło o szybę, czując na skórze i w kościach wibracje obudzonego do życia silnika. Taksówkarz ruszył z piskiem opon, a on wyjął telefon i wrócił do konwersacji z Julkiem.

Wiadomość oznajmiająca, że Leon dołączy do ich małego wypadu, gapiła się bezczelnie na Aleksa, wywracając jego i tak ściśnięty żołądek na drugą stronę.

Jezus Maria, czego on się tak nagle bał?!

Od ich ostatniego spotkania minęło mnóstwo czasu, więc to chyba jasne, że nieważne, jak dziwna i pokręcona była sytuacja, w której się kiedyś znaleźli, bo teraz nie miało to aż takiego znaczenia. Byli durnymi gówniarzami, a ci zawsze mają swoje na sumieniu. Nie było żadnego powodu, żeby nagle odwołać spotkanie albo dyskretnie poprosić Julka, żeby nie dawał o nim znać Leonowi. Pewnie Juluś od razu przejrzałby go wtedy na wskroś, tak jak zawsze. Czasem wydawało mu się, że Alan miał w oczach jakiś skaner, który pikał za każdym razem, gdy w głowie Aleksa huczało. Cóż, znali się dostatecznie długo, żeby poznać się na wylot.

Dosłownie i w przenośni.

Mężczyzna westchnął ciężko, wystukując odpowiedź na klawiaturze.

Git. Dawaj znać, o której.

***

Ostatecznie spotkanie miało się odbyć tego samego dnia, wieczorem. Był weekend, więc Julek odłożył swoją kancelaryjną papierkową robotę na następny dzień, podczas gdy Janek pewnie skorzystał z jakiejś ulgi serwowanej przez Anię, która zezwalała mu na jedno wyjście na piwo ze znajomymi w miesiącu. Oczywiście musiał potem wrócić do domu kompletnie trzeźwy, żeby móc na spokojnie pomóc zajmować się małym Bartkiem. Tylko Alek nie miał żadnych zobowiązań, przynajmniej jeszcze nie. Nową pracę w liceum miał rozpocząć od poniedziałku, poza tym pierwszy dzień w tej budzie to będzie pewnie oprowadzanie, ględzenie, podpisywanie stosów papierów i jeszcze trochę ględzenia. Życie.

To będzie… dzikie, znów móc chodzić po tych samych korytarzach co kiedyś, gdy miał ledwo osiemnaście lat i myślał, że jest królem życia, bo mógł grywać z chłopakami w garażach, pić, ubierać się tak, żeby pokazać jak najwięcej ciała latem, i być szczęśliwie i głupio zakochanym.

Chociaż może i nieszczęśliwie, zważywszy na to, jak cała ta historyjka się skończyła. Zarówno dla Aleksa, jak i Leona.

Alek dokończył fajkę i kulturalnie wyrzucił niedopałek do popielniczki, która po prostu sobie stała na śmietniku, ot tak. Pewnie właściciel lokalu w końcu się wkurwił, że ludzie rzucali pety, gdzie popadnie, więc zwinął skądś popielniczkę i modlił się do wszystkiego, co święte, żeby ludzie załapali, o co chodzi, nawet jeśli byli pijani w trzy dupy.

Bar, w którym się umówili, działał tu już od paru dobrych lat, a jeszcze się nie zmenelił – farba wciąż wyglądała na świeżą, stoły i krzesła… cóż, nadal stały, a wnętrze tylko trochę śmierdziało dymem. Jak na taką okolicę to właściciel tej budy naprawdę zaskakiwał swoim oddaniem dla interesu, wciąż o niego dbając. Była dopiero osiemnasta, a mimo to mnóstwo ludzi siedziało już w środku, głośno rozmawiając i śmiejąc się nad alkoholem, który bez najmniejszych problemów rozwiązywał języki. Jakieś młode dziewczyny tkwiły przy barze i chichotały do gościa za kontuarem, który z rozbawienie mierzył je wzrokiem, myjąc szklanki. Część towarzystwa stała na dworze, ubrana nieodpowiednio do kwietniowej, humorzastej pogody, a wśród nich kobiety drżące na wietrze pod płaszczami swoich chłopaków, faceci w minikółeczku adoracyjnym z butelkami piwa w dłoniach żywo o czymś dyskutujący i jakiś gówniarz, który kurwił pod nosem na barmana, bo nie chciał mu sprzedać drinka, mimo że dzieciak wyglądał na jakieś czternaście lat, i to ledwo.

Aleks uśmiechnął się na ten widok i oparł plecami o ścianę, wkładając ręce do kieszeni skórzanej kurtki. Może i była już trochę wytarta w paru miejscach, ale dawała mu image niechlujnego rockerboya – oczywiście w połączeniu z nieogoloną, zmęczoną twarzą, ciasnymi portkami i przydługimi, nieułożonymi włosami – a czegoś takiego nie wyrzuca się na śmietnik.

– ALEK!

Aleksander drgnął, słysząc swoją starą ksywkę, i obrócił głowę w prawo. Ku niemu szło dwóch mężczyzn, kiedyś kompletnych kretynów, a teraz szanowanych i akceptowanych przez społeczeństwo dorosłych. Pierwszy z nich był zdecydowanie wyższy od swojego towarzysza, z rdzawymi włosami zaczesanymi do góry, jak zawsze. Wyglądało na to, że małżeńskie pożycie i syn służyły Jankowi, bo jego brzuch i twarz w końcu trochę się zaokrągliły. Jeszcze trochę i Alek nie będzie mógł się śmiać, że Grubemu można liczyć kosteczki. Miał na sobie zwykłą kurtkę sportową i bluzkę z nadrukiem, jak zwykle próbując nie wyróżniać się zbytnio w tłumie, ale jednocześnie w nim nie zniknąć.

Jego towarzysz miał za to elegancko zaczesane na bok, piaskowe włosy, które lśniły nawet w delikatnej ciemności chłodnego wieczoru. Jego ciemnoniebieski, długi do kolan płaszcz wyglądał na cholernie drogi, podobnie jak modne buty i biała koszula. Raz prawnik, na zawsze prawnik, nawet kiedy mieli wyskoczyć na kulturalne chlanie. W wypielęgnowanej dłoni, którą kiwał w stronę Aleksa, tkwił papieros, nieodłączny od końca gimnazjum. Alan żartował, że chce udowodnić, że palenie nie musi wywołać raka, więc jarał, ile dusza zapragnie, jego płuca pewnie były już tak przyzwyczajone do dymu, że uważały go za jedyny i słuszny tlen.

– Kogo moje piękne oczy widzą! – zawołał z fałszywym podziwem Julek, uśmiechając się szeroko z fajką w ustach. Alek prychnął z rozbawieniem na powitanie, łapiąc Grubego za wyciągniętą rękę, przyciągnął go na szybkie przytulenie, waląc przy tym dłonią po plecach.

– Ledwo się odezwał, a już sobie schlebia. Bijesz rekordy narcyzmu, Juluś – odparł Aleksander ze śmiechem i przyciągnął Alana za kołnierz od płaszcza, mierząc go kpiącym spojrzeniem. – A płaszczyk to co? Louis Vuitton czy lump?

– Oczywiście, że Vuitton! – żachnął się Julek z udawaną złością, podczas gdy Janek powstrzymywał się od chichotania, trącając Alka łokciem.

– Pieprzy głupoty, przed chwilą zabrał bezdomnemu.

Trzej mężczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem, patrząc na siebie nawzajem lśniącymi oczami i z szerokimi uśmieszkami, które sprawiły, że znów wyglądali jak ci gówniarze z liceum, których dyrektor tak nienawidził. Aleks poczuł, jak serce mu rośnie w piersi na widok starych przyjaciół, którzy wyglądali na równie zadowolonych ze spotkania jak on. Za każdym razem, gdy się widzieli, Aleksander czuł, że cofa się w czasie i mógł zapomnieć o pracy, rachunkach, przyszłości i tylko siedzieć z nimi przy alkoholu i gadać o niczym.

Ale wiedział, że tym razem spotkanie nie będzie wcale takie jak zawsze, zwykłe. W końcu mieli dziś gościa honorowego.

Stety, niestety.

– No to co? – zawołał z krzywym uśmieszkiem Gruby, zacierając ręce z uwielbieniem. – Piwo, czysta czy bawimy się w drinki?

– Najlepiej wszystko na raz! – zaśmiał się Alek, naprawdę mając na myśli wszystko. Jeśli miał się spotkać z Leonem, to wolał być tak najebany, że nie odróżni Alana od Janka. Tak, to bardzo dojrzały sposób radzenia sobie z problemami, o którym wcale nie potrzeba podyskutować z terapeutką. – Bardzo potrzebuję się nachlać.

Julek spojrzał na Aleksa z tą swoją miną w stylu „wiem, co kombinujesz” i pokręcił głową, nie odrywając od niego wzroku.

– Poczekamy z piciem, aż Leon przyjdzie. Nie chcesz chyba na dzień dobry narzygać mu na buty.

– Dobrze, mamo… – westchnął zdruzgotany Alek i przewrócił ostentacyjnie oczami, na co Alan dźgnął go łokciem w bok i kiwnął głową, żeby poszedł za nim do środka.

Mężczyźni przecisnęli się przez dość wąskie przejście i stanęli tuż przy barze, wypatrując wolnego miejsca. Ludzi było co niemiara, jak przystało na sobotni wieczór wiosną, dlatego nikt nie zwrócił na nich nawet uwagi, kiedy ruszyli na środek sali – Alek z Jankiem – obracając głowy dookoła w poszukiwaniu choć wolnego krzesła, podczas gdy Alan szedł z pewnością i elegancją łabędzia, wymijając tłum i odwracając się co chwilę, żeby sprawdzić, czy szli za nim.

– Kurka, będzie ciężko – zmartwił się Gruby, który od czasu narodzin pierwszego dziecka przestał przeklinać co drugie słowo, zastępując je czasem bardzo dziwnymi, niepasującymi do niczego słowami. – Serio, mamy dzisiaj tłumy.

– Myślisz, że wujek Julek się tym nie zajął? – zakpił Alan z najbardziej samozadowoloną miną na świecie, zerkając na nich z uśmieszkiem i chowając małe, wątłe rączki w dużych kieszeniach płaszcza. – Mamy rezerwację w loży.

– Kocham cię, wujku – zawołał z rozmarzoną miną Janek i posłał oczko do Aleksa, który uśmiechnął się szeroko i rozpiął kurtkę, strzepując ją z nagich ramion.

Może i na zewnątrz trochę wiało, ale w środku było tak ciepło, że człowiek miał wrażenie, że całe powietrze zostało wchłonięte do stęchłej skarpety i przepchnięte przez rozgrzaną suszarkę. Gorąco i duszno.

Alan zaprowadził ich do ostatniej, oddzielonej od reszty, loży, gdzie widniała kulturalna karteczka z napisem: „Rezerwacja dla pana Prawnika” i z lśniącym uśmiechem porwał tę kartkę, ostentacyjnie nią wymachując w geście zwycięstwa. Janek usadowił się w rogu kanapy, podczas gdy Julek zgniótł kartkę i rzucił nią w stronę Aleksa, który błyskawicznie złapał kulkę i usiadł po przeciwnej stronie stołu, mierząc blondyna wzrokiem.

– Czasem nie wierzę, że skończyłeś z jakąś laską – oznajmił z krzywym uśmieszkiem, na co Alan prychnął z rozbawieniem i pokręcił głową, zdejmując płaszcz jednym zgrabnym ruchem.

– Jego była żona tym bardziej – zauważył kulturalnie Janek ze wzruszeniem ramion, na co Aleksander wybuchnął śmiechem, pamiętając, jak żona Alana zareagowała, kiedy powiedział jej, że jest gejem. Zrobiła wtedy tak przerażoną minę, jakby Alek zabił na jej oczach człowieka, a nie powiedział, że lubi chuje. Potem przez jakiś czas sprawdzała telefon biednego Julka, bojąc się, że zdradzi ją ze swoim przyjacielem z liceum. A ostatecznie skończyło się to tak, że to ona zdradziła Alana, na co sam zainteresowany wyjątkowo nie narzekał. „Było i się skończyło”, mówił tylko z lekkim uśmieszkiem. „Lepiej dla mnie”.

– A co, jesteś zainteresowany? – zapytał Julek zalotnie i usiadł na kanapie obok Janka, zaplatając zadbane dłonie na stole, co oznaczało, że miejsce obok Alka było zarezerwowane dla Leona.

Kurwa!

A, właśnie.

– A Maciaszek to kiedy nas zaszczyci? – zapytał niby mimochodem Aleks, z niezwykłą uwagą oglądając zmiętą karteczkę z rezerwacją i czując chropowatą fakturę pod opuszkami palców. Janek prychnął i pochylił się konspiracyjnie nad stołem, wpatrując w niego ze zmarszczonymi brwiami. Szarość jego oczu była przenikliwa, ale przede wszystkim ciekawska.

– No ale chyba możecie mówić sobie po imieniu, nie?

– Bo ja wiem? – zawahał się Aleks, prostując się sztywno. Czuł, jak czarna, lekka bokserka przykleiła się do jego wilgotnych od gorąca i stresu pleców. – Nie mieliśmy żadnego kontaktu po liceum. To w chuj czasu.

– I myślisz, że przez ten czas Leon wymyślił sobie, żeby zwracać się do niego per pan? – zakpił Alan, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Co jeszcze, może: wielmożny Panie, Leonardzie Maciaszek?

– WIELMOŻNY PROFESORZE Maciaszek! – poprawił Julka Janek, szybko podłapując żart i zerkając z krzywym uśmieszkiem na Alka, który przewrócił oczami z irytacji i skrzyżował ręce na piersi, opierając się plecami o kanapę. Wiedzieli, że to dla niego nie będzie najprzyjemniejsze spotkanie świata, ale przynajmniej próbowali go rozbawić.

– Milordzie Leonardzie! – dodał Alan. Trzymając dłoń na sercu, ukłonił się nad stołem z gracją. – Cóż za zaszczyt.

– Dobra, dobra, chujki, zrozumiałem – uspokoił ich Aleksander, wznosząc ręce w górę w geście kapitulacji. – Tylko no wiecie. Może być dziwnie – przyznał z trudem, przełknąwszy nagłą gulę w gardle. Mężczyźni przestali chichotać i spojrzeli po sobie z „tym” wyrazem twarzy, co sprawiło, że Aleks od razu pożałował, że w ogóle się odezwał.

– Wiesz, że od liceum minęła jakaś dekada…? – zapytał cicho Julek. Jego spojrzenie było zaaferowane, brwi ściągnięte ze zmartwienia, a rękawy białej koszuli oparte o brudny stół. – On niczego pewnie nawet, kurwa, nie pamięta, a co dopiero…

– Nie o to chodzi, żeby nie pamiętał! – przerwał mu Alek, wbrew sobie przyznając się do rzeczy, o które chłopki pewnie nawet go nie posądzali. Zacisnął usta w wąską kreskę i spuścił wzrok, czując się jak kompletny debil, bo w końcu nim był. Janek westchnął ciężko i oparł się plecami o skórzaną kanapę, prawie kompletnie się na niej rozwalając, co Alan przyjął z oceniającym spojrzeniem, które – niestety – prawie od razu wróciło do Aleksandra.

– Alek, słuchaj – zaczął Julek poważnie, zaplatając dłonie i pochylając się odrobinę nad stołem, tak aby nikt niezainteresowany nic nie usłyszał, głosem niskim i spokojnym. – Bo wiesz, pomyślałem, że skoro się tu przeprowadzasz na jakiś czas i jeszcze będziesz pracować w naszym starym liceum, to powinieneś się zobaczyć z Leonem. Poza tym jesteście teraz obaj starsi i radzicie sobie w życiu. – dodał powoli, wzrokiem zdecydowanie unikając zdziwionego spojrzenia Aleksa. – Może… No.

– Może co, słoneczko? – zapytał cicho Alek, marszcząc brwi z nagłej złości. Czyli ten palant zrobił to z premedytacją! Tak o! Zaprosił sobie dodatkowo Leona, a potem zarezerwował lożę dla czterech osób, samemu siadając obok Janka i cierpliwie czekając na show.

Alan odchrząknął i wyprostował się z godnością, uderzając nerwowo palcami w stół. Janek jakby się skurczył w swoim rogu i zaczął kiwać głową do rytmu muzyki, którą puszczali w barze, zerkając to na jednego, to na drugiego.

– Uważam, że dobrze by było, gdybyście się znowu polubili – odpowiedział ostrożnie blondyn, patrząc na Aleksandra z niemym błaganiem w niebieskich oczach. Błaganiem, żeby mu nie przyjebać na start. – Gorzej by było, jakbyś nagle przeżył szok w pracy.

– Czekaj, czekaj, czekaj! – prawie krzyknął Alek, niechcący zwracając uwagę innych osób w barze na ich lożę, co zmusiło go do opanowania oddechu i pełnego nienawiści szeptu. – Czy ty próbujesz bawić się w jakąś swatkę? Wcale nie musimy się z powrotem polubić. – oznajmił zjadliwie, robiąc w powietrzu znak cudzysłowu. – Sam mówiłeś: „co było, to było”.

Julek omiótł go wielce oceniającym spojrzeniem, próbując ukryć mały uśmieszek, który błąkał się w kącikach ust.

– A ty od razu o jednym. Mówiłem o odnowie znajomości, a ty wciągasz do tego moją byłą żonę i swatki. Wszyscy geje są tak napaleni czy to tylko twoja słodka cecha charakteru?

– Zaraz się przekonasz, Szewczyk – syknął Alek, kompletnie oburzony samym, kurwa, POMYSŁEM Alana, a co dopiero jego wykonaniem i argumentami za owym wykonaniem. Niby czemu miałby przeżyć szok w pracy? Bo zobaczy te same korytarze i klasy, gdzie wcześniej się spotykali? Też wielka, kurwa, różnica – ma z tym wystarczająco koszmarów.

Julek przewrócił oczami z małym uśmiechem, zdecydowanie rozbawiony całą sytuacją, mimo że powinno mu być przynajmniej głupio, chociaż odrobinę, tak żeby Aleks miał do czego sobie zwalić z radości.

– Ależ, kochanie, zaraz przyjdzie Leon, tak że nie burmusz się tak, bo robisz się czerwony. A chcesz chyba zrobić dobre pierwsze wrażenie? Czy tam drugie.

Janek zapadł się w sobie, kompletnie wyłączony z rozmowy. Jego duże szare oczy skakały jedynie od pławiącego się w samo zachwycie Alana do zawstydzonego i wkurwionego Aleksa, który złapał mocno krawędź stołu i pochylił się nad nim, wpatrując się bez mrugnięcia w sprawcę całego tego zajścia, choć ten nie czuł się winny w najmniejszym stopniu. Uniósł jedynie brwi w pytającym geście, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Aleksandra.

– Przecież nie mówię, że macie za siebie wyjść, Alek – spróbował spokojnie Alan, bawiąc się kołnierzem swojej eleganckiej białej koszuli. – Po prostu sobie pogadamy wszyscy, wypijemy. Wiesz, że nawet zrobili karaoke? – dodał z błyskiem w oku, licząc, że zainteresuje Aleksa wizją darcia mordy do mikrofonu po jednej z wielu kolejek shotów, ale…

No, w sumie to go zainteresował.

Aleksander wciąż był bliżej obrażenia niż wybaczenia, prostując się powoli i mierząc Julka podejrzliwym wzrokiem, na co Alan uśmiechnął się szeroko i przekręcił lekko głowę. Jego ułożone blond włosy trochę się rozczochrały, nadając właścicielowi chłopięcy wygląd.

– Zapłacę też za twój alkohol. I twój, bo nie wiedziałeś o moim planie podboju wszechświata – dodał Julek, patrząc na Janka, który jak na komendę podniósł się z kanapy i uderzył go w ramię. Alan zaśmiał się krótko, ale potem zaczął delikatnie masować bolące miejsce, cały delikatny jak jebany kwiatuszek.

– Sprzedane! – oznajmił rudzielec, którego bardzo łatwo było przekupić, jak widać. Innowierca.

– Kurwa, niech będzie… – westchnął z bólem Alek, chowając na chwilę twarz w dłoniach i tym samym potwierdzając kapitulacje. – Ale chcę drinki. Kolorowe. Ze śmieszną rurką – zaznaczył z zażartością, czym tylko rozbawił pozostałych.

Aleks nie zdołał powstrzymać krzywego uśmieszku, który wstąpił na jego rozgrzaną atmosferą i świętym oburzeniem twarz. Nie mógł nie uwielbiać tych kretynów, szczególnie kiedy nadal, po tych latach bycia daleko i posiadania swoich małych, głupich żyć, zależało im, żeby coś zaliczył.

No i był szczęśliwy. Czy coś tam.

– To co, będziesz miły i pogadasz z Leosiem, jak za dawnych czasów? – upewnił się komicznie Julek, zerkając to na Alka, to na coś za nim. Jego oczy lśniły w półmroku tawerny. Aleksander prychnął pod nosem i wyprostował się z całą godnością, jaka mu została, uśmiechając się chytrze.

– Postaw mi drinki, to nawet z nim sobie potańcuję – oznajmił pewnie, krzyżując ręce na piersi. – I zaśpiewam! Jak za dawnych, cudownych czasów! Zadowolony?

Alan nie odpowiedział, jedynie wpatrywał się bez słowa w coś nad nim, uśmiechając tajemniczo. Janek odchrząknął i dał znać Aleksowi sugestywnym ruchem podbródka, żeby się odwrócił, co zmroziło mu krew w żyłach. Nagle poczuł chłód ziemi i grobu, który właśnie się nad nim zamknął, żałobnicy rzucali w trumnę ziemią i płakali, a on dziękował wszystkim, co byli święci i boscy, że pozwolili mu godnie zdechnąć.

– Cześć, Leon! – przywitał się entuzjastycznie Julek, nachylając się lekko nad stołem, jakby mu się pokłonił na dzień dobry. – Właśnie o tobie rozmawialiśmy, nie, Alek?

Aleksander nie miał siły odpowiedzieć mentalnie ani fizycznie, czując całym sobą nagłą obecność mężczyzny, jakby jego dusza usiadła mu na plecach i szeptała, że jest pizdą, bo nie mógł się nawet odwrócić, żeby na niego spojrzeć jak człowiek. Wyczuł za to coś innego, dziwnie znajomego.

Zapach męskich perfum mieszający się ze świeżością człowieka, który przed chwilą wyskoczył z wanny.

O nie.

– A no! – dopowiedział Janek z szerokim uśmiechem, podnosząc głowę w stronę Leona, który wciąż stał bez słowa poza zasięgiem rozbieganych oczu Aleksa niczym posąg jego dawnych grzechów, który tylko oceniał, nie mówił. – Alek właśnie wspominał, że nawet się trochę stęsknił. I że chce wypróbować potem karaoke.

Aleksander zrobił głęboki wdech, zacisnął zęby i w końcu odwrócił się w stronę Leona.

Leona, którego widział tyle razy w snach i koszmarach.

Leona, z którym dał najlepszy koncert w całym swoim życiu.

Leona, który…

Który okazał się być przystojniakiem ze stacji. Tym samym.

Alek wybałuszył na niego oczy, kompletnie zszokowany, podczas gdy Leon po prostu na niego patrzył. Jego pięknie wyrzeźbiona twarz z ostrymi kośćmi policzkowymi była zrelaksowana. Te same brązowe oczy, które wcześniej patrzyły na niego, jakby zobaczyły ducha, bo dokładnie tak właśnie się stało. Leon musiał rozpoznać Alka i aż zaniemówił z wrażenia – no bo jaka była szansa, żeby się nagle spotkali, tak po prostu, na cholernym peronie.

Tymczasem Alek, mimo że tak świetnie pamiętał jego młodą twarz i szerokie ramiona, nie poznałby go za nic, kurwa, w świecie. Może po odrobinę powściągliwej mimice czy sposobie, w jaki umiał wywracać oczami, kiedy ktoś prawił mu komplementy, ale na takie pierdoły nie było czasu, kiedy minęli się na tym zasranym peronie. Miał na sobie ten sam świetnie skrojony płaszcz, a pod nim czarny sweter, skrywający i tak wystarczająco widoczną muskulaturę, którą musiał budować przez te wszystkie lata. Na swoją obronę Aleks musiał przyznać, że Leon naprawdę się zmienił. Z trochę nieśmiałego, zamkniętego w sobie chłopaka wyrosły kilogramy mięśni, elegancja i piękny, granatowoczarny kok gęstych długich włosów. Tym razem żadne kosmyki nie uciekały z upięcia, wszystko perfekcyjnie wyczesane i ułożone.

Alek z wrażenia mimowolnie wstał z ustami rozwartymi w niemym zachwycie i szoku, podczas gdy Leon odchrząknął znacząco, odwróciwszy wzrok, dając mu cicho znać, że zachowuje się jak ostatni kołek.

– Witaj, Aleks – odezwał się oficjalnie Leon, zdecydowanie unikając jego rozpalonego spojrzenia i trzymając splecione dłonie za plecami. Aleksander doskonale wiedział, że zachowuje się jak debil, ale nie mógł odmówić sobie przyjemności wpatrywania się w tego eleganckiego, pachnącego świeżością i wyglądającego jak milion dolców mężczyznę.

Nieważne jak głupio mu było, że go nie poznał i za wszystko, co działo się w przeszłości – po prostu musiał sobie chwilę popatrzeć, inaczej byłby chory.

– Miło poznać… – wymamrotał automatycznie Alek, bo nie wiedział, co niby powiedzieć. Julek i Janek zaczęli z niego kompletnie ryć, zakrywając usta rękami i kuląc się ze śmiechu, podczas gdy Leon uniósł lekko brwi z zaskoczenia, kąciki jego ust drgały z mocą, aby uformować mały uśmieszek, a lśniące ciemne oczy mierzyły go rozbawionym wzrokiem.

– Patrz, poznali się! – zachichotał Janek do Alana, który zaczął walić ręką w stół z wrażenia – elegancik ulatujący w ciężkie powietrze na rzecz idioty, którym w głębi duszy był. Pan prawnik czy nie, to nadal ten sam facet, który recytował po pijaku Słowackiego na samym środku drogi nad ranem.

W końcu Aleksander otrząsnął się z otępienia, czując, jak policzki zaczynają go niebezpiecznie piec, grzecznie dając znać, że zaraz będzie cały czerwony, jeśli nie zrobi czegoś ze sobą. Postanowił wyciągnąć do Leona rękę, która odrobinę drżała ze wszystkich emocji i pewnie była kompletnie mokra. Leon skinął głową z delikatnym uśmiechem i pewnie potrząsnął jego ręką. Aleks poczuł palce z siłą zaciskające się na jego bezwładnej jak meduza na piasku dłoni. Ręka Leona była ciepła i sucha, skóra delikatna, jakby codziennie ją kremował mazidłami.

Nagle Aleks usłyszał, że w barze zaczęli grać Electric Feel MGMT i nie mógł się bardziej zapaść pod ziemię.

– No to panowie – zawołał Alan oficjalnie, też wstając ze swojego miejsca i rozkładając ręce. – Ten kretyn to Aleksander Piotrowski, a to, drogi Alku – zwrócił się do niego Julek, uśmiechając się szeroko – jest Leonard Maciaszek.

– My się już znamy – zażartował Leon poważnym tonem, jednak na jego twarzy widać było coraz słabiej ukrywany krzywy uśmieszek, kiedy z uniesionymi brwiami odwrócił głowę w stronę Aleksa. – Spotkaliśmy się dziś na peronie, prawda?

– Oooo! – zagrzmiał Janek z fałszywym bólem i rozczarowaniem, zerkając to na Leona, to na Aleksandra, który poczuł, jakby grunt mu spieprzył spod nóg, wstyd palący go w odsłoniętą szyję i policzki. – Czyżbyś nie poznał starego kolegi, Aluś?

– A kto by poznał – odgryzł się słabo Alek, siadając w głębi loży, starając się dać porządnej figurze Leonarda jak najwięcej miejsca, przy okazji uważając, żeby już więcej się nie dotknęli. – Wyglądasz jak koleś z Marvela.

Julek usiadł z powrotem obok Janka, obserwując jak Leon przesunął się na kanapie odrobinę w głąb, siadając wygodnie z lekko rozszerzonymi nogami, przez co jego kolano delikatnie ocierało się o udo Alka – ku jego ogromnej rozpaczy i wstydowi.

Kurwa, żeby tak się zmienić!

Jak on śmie tak wyglądać i żartować z Aleksa, że się poznali na stacji, kiedy on tu umiera i usycha?!

– Mam to uznać za komplement? – zapytał Leon, jednak ani się do niego nie odwrócił, ani nie spojrzał. Zdecydowanie go unikał i Alek mu się nie dziwił, co nie zmieniało faktu, że…

Ech, chuj jasny by strzelił!

Na szczęście Janek wyratował go z czeluści piekielnych, gwiżdżąc z uznaniem i mierząc Leonarda zaciekawionym wzrokiem.

– No dobra, tu Alek ma rację. Wyglądasz, jakby ci napompowali ramiona i klatę.

– Dupę też ma pewnie napompowaną – zażartował Julek, zerkając co rusz na Aleksa, który bezgłośnie błagał go, żeby pozwolił mu tu się udusić tymi perfumami i mydlinami, które łaskotały go w nos i łapały za chuja, żeby ciągnąć, dopóki nie zacznie płakać z bólu. – Ale Aluś też trochę przypakował.

– No co ty. – Aleks zaśmiał się, opierając łokciami o drewniany stół, próbując znaleźć komfort w całej tej sytuacji. – Po prostu jestem chudy.

– Pierdolisz – uciął krótko Alan, patrząc na niego znacząco. – Świetnie wyglądasz. Ja też niby jestem chudy i co? Nawet Gruby złamałby mi rękę.

– Ej, mam się obrazić? – prychnął Janek z krzywym uśmieszkiem, trącając Julka w bok, na co ten westchnął lekko. – Nie jestem taki słabiutki. To ty jesteś jak kwiatuszek na łące.

– Ale takiej osikanej łące – dodał ze zjadliwą przyjemnością Alek, wyczuwając malutką szansę na odegranie się na blondynie, który tylko przewrócił oczami i pokręcił głową z rozbawieniem.

– Jak zawsze poliglota.

– Mam dwie magisterki, słońce. Zna się to i owo – zaznaczył Aleksander z krztyną dumy, mimo że pedagogikę przeskoczył na jednej nodze, i to po pijaku. Poza tym chciał się, no… trochę pochwalić przed Leonem, że udało mu się skończyć coś porządnego. Leonard zawsze był tym mądrym w ich grupce, który chciał zostać wykładowcą na uczelni. Jasne, Julek też ciągle zbierał piąteczki, ale nie dlatego, że chciał, tylko dlatego, że inaczej rodzice odcięliby go od pieniędzy, a to zniszczyłoby jego życie i rozdwoiło końcówki włosów.

Leon drgnął lekko na wieść, że Aleks studiował, zerknąwszy na niego szybko z ukosa.

– Co skończyłeś?

– Anglistykę i pedagogikę. Przede wszystkim to pierwsze.

– Przede wszystkim? – powtórzył ze zdziwieniem Leon, na co Julek uśmiechnął się szeroko, gotowy, żeby utopić Alka w szambie, którego sam narobił.

– Aluś chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, ale ostatecznie podpalił sobie jajca.

Janek zaczął się gromko śmiać z głupiego żartu – Boże, ten człowiek jest ojcem, a ten drugi jebanym prawnikiem… – podczas gdy Leon odwrócił powoli w stronę Aleksa silny, rozbudowany tors przysłaniający mu widok na cokolwiek innego poza sobą. Spojrzał na niego spod lekko zmarszczonych brwi z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę.

– Zaoczne? – zapytał po prostu cicho, na co Aleks uśmiechnął się lekko i pokręcił głową z zażenowaniem.

– Zaoczne. Poprawiane… Kupne – przyznał w końcu ze zrezygnowaniem, pukając rytmicznie palcami o stół, dostosowując się do rytmu granej piosenki. – Chciałem mieć coś dodatkowego w kieszeni, ale chyba nie byłem stworzony do pedagogiki.

– No to… – zawołał nagle Julek, wstając od stołu i pukając Janka, żeby poszedł za nim – idę zamówić coś na rozplątanie języków. Alek, to wiem, gejowskie drinki. – Uśmiechnął się do niego z politowaniem, a potem odwrócił do Leona z pytającym wyrazem twarzy. – Co dla ciebie?

– Piwo, lane – poprosił z małym uśmiechem Leonard, prostując się lekko, przez co wydawał się jeszcze wyższy i większy. – Weź rachunek, to się rozliczymy.

– Dzisiaj ja stawiam, dziewczynki, tak że możecie szaleć – oznajmił Alan z zadowoleniem i pochylił się nad ich stołem, kładąc ręce płasko na drewnianym blacie. – A niedługo czeka mnie rozwód, więc chciałbym się kulturalnie najebać.

– Nie wierzę, że ta flądra odwaliła ci taki numer – powiedział Janek ze współczującą miną, klepiąc blondyna po wątłym ramieniu. – Przykro mi, stary.

– Mnie nie – odpowiedział szybko Alan, z powrotem się prostując. Na jego wypielęgnowanej twarzy zdecydowanie widniały półkola spowodowane kolejną, nieprzespaną nocą i zmęczeniem. Może i ich małżeństwo nie było wypełnione miłością i pożądaniem, ale przynajmniej byli zgranym zespołem. – To co, ja biorę sobie shoty, Gruby tak samo. Tylko Aluś jak zawsze wyjątkowy.

Alek skinął głową z zadowoleniem, pławiąc się w wyobrażeniu najbardziej kolorowego i ekstrawaganckiego drinka, jakiego tylko Julek będzie w stanie znaleźć. Leon natomiast mruknął niewyraźnie pod nosem, zastanawiając się nad zmianą decyzji.

– Ktoś jest bardzo hojny. No to zamów mi drinka – poprosił czarnowłosy, na co Alan i Janek uśmiechnęli się szeroko, ciesząc się, że wszyscy się po równo najebią. Mężczyźni szybko zniknęli im z oczu, zostawiając Aleksandra i Leonarda samych, co mogło być albo błogosławieństwem, albo katorgą w zależności od tego, czy Alek umiejętnie rozegra swoje karty.

Zrobił więc głęboki wdech i odwrócił się całym ciałem w kierunku Leona, który nadal siedział w takiej samej pozycji, jakby połknął kij od szczotki. Może i lepiej, bo dzięki temu Aleks mógł w spokoju podziwiać jego ostry profil, kości policzkowe i spięte w kok włosy, które lśniły w półmroku tłocznego i głośnego baru. Mimo że siedzieli pośród innych ludzi, loża, którą zarezerwował Julek, była wystarczająco na uboczu, żeby dać im poczucie odgrodzenia od rozgardiaszu głównej sali. Przez to Aleks miał wrażenie, że nagle byli kompletnie sam na sam.

– Naprawdę mnie nie poznałeś?

– Co?

Leon poruszył się niespokojnie na swoim miejscu, przełknięcie śliny było idealnie widoczne na jego bladej szyi.

– Wtedy, na peronie. Naprawdę mnie nie poznałeś czy tylko udawałeś? – zapytał z wahaniem, wzrok wbijając w drewniany stół.

Aleks odchrząknął z trudem, chcąc, żeby jego głos brzmiał dźwięcznie i pewnie, ale brzmiał tylko jak… on.

Niepewny, cichy on.

– Jasne, że nie poznałem. Wyglądasz… inaczej – zakończył zdanie z głośnym westchnieniem, słyszalnym nawet w gwarnym barze, w ich osobistej loży. Nie mógł się nadziwić, jak naprawdę inaczej wyglądał Leon. Kto by pomyślał, że z tego rumieniącego się dzieciaka z potarganymi włosami wyrośnie mężczyzna, w każdym tego słowa znaczeniu.

Leonard skinął na to głową, zamyślony.

– Ty za to wyglądasz jak ty. Tylko z zarostem – dodał z małym uśmiechem, wzrokiem ślizgając się po ścianach budynku i pustych miejscach ich towarzyszy, jakby facet postawił sobie za punkt honoru, że nie spojrzy na Aleksa, choćby się paliło i waliło.

– A, wiesz… – zaśmiał się cicho Alek, dotykając swojej nieogolonej twarzy – testosteron i inne takie. Widać, że miałem go z nas wszystkich najmniej.

Leon w końcu trochę się rozluźnił. Uśmiech wstępujący na jego poważną, bladą twarz, rozświetlał ciemne oczy w ten charakterystyczny sposób, który Aleks tak dobrze pamiętał i który prześladował go w snach.

– Nie ujmuj sobie zaszczytów. To ciebie zawsze było słychać na korytarzu – zauważył czarnowłosy, patrząc na niego z ukosa, najwyraźniej nadal zbyt spięty, żeby się do niego w pełni odwrócić. – No i Julka, kiedy zawalił test.

Alek zaczął się śmiać, przywołując w pamięci barwne wspomnienie Alana z młodości, z jego zabawnymi sweterkami i grzywką na środku czoła, stojącego na ławce w korytarzu z uwalonym testem w ręce i krzyczącego, że spali tę budę w pizdu, a ojciec go ze wszystkiego wybroni w sądzie. Nastała między nimi chwilowa cisza, przerywana oddalonymi, wznoszonymi toastami za kogoś, kto miał urodziny. Z braku laku Aleksander zaczął kiwać nogą pod stołem, z utęsknieniem wypatrując Julka i Janka, którzy nadal nie wracali.

Nagle Leon wyprostował się i odwrócił w jego stronę z poważną miną, lśniącymi ciemnymi oczyma wpatrując się w jego własne.

– Czemu wróciłeś? Myślałem, że mieszkasz w Warszawie.

Alek wydął usta, w sumie nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Mieszkałem, ale… To nie było to – westchnął z trudem. Próbował się uśmiechnąć, co wyszło raczej jak grymas niż cokolwiek wskazującego, że chce się konwersować ze swoim rozmówcą. – Niby duże miasto, ale z czasem zaczęło się kurczyć. Tak samo jak znudziła mi się praca, tak samo znudziło się życie.

Twarz Leona stopniowo się rozluźniła, zakwitł na niej mały uśmiech. Siedział teraz z torsem lekko pochylonym w jego kierunku, rękę opierając się wygodnie o stół.

– Zawsze miałeś wysokie standardy. Jesteś pewny, że nie uschniesz w tym mieście?

– Zobaczymy – uśmiechnął się Alek, mierząc mężczyznę zainteresowanym wzrokiem. – A ty? Co taka elegancka persona robi w takiej podrzędnej mieścinie?

– Cóż… – Leon odwrócił na chwilę wzrok, który spoczął na dłoni Aleksa, wciąż wystukującej rytm granych piosenek. – Moja „elegancka persona”, jak to barwnie ująłeś, skończyła fizykę i pedagogikę, żeby kiedyś wykładać na uniwersytecie. Jeśli się uda, kiedyś. A na razie zbieram doświadczenia do CV.

– Na pewno się uda – powiedział miękko Aleks, przekrzywiając lekko głowę na bok i wpatrując się w mężczyznę przed nim, który tak bardzo nie pasował do tego ciężkiego, dusznego baru w swoim ciemnoniebieskim swetrze i ciasnym koku. – Będziesz idealnym profesorem.

Leon zdecydowanie się zawstydził i zakasłał, żeby zasłonić się na chwilę ręką, na co Alek zareagował automatycznie, tak jak kiedyś – bolesnym skrętem w brzuchu. Boże, czuł się znowu jak głupi gówniarz, który nie mógł się powstrzymać od flirtowania. Poprawił nerwowo grzywkę spadającą mu upierdliwie na czoło i uśmiechnął się z zażenowaniem, modląc się w duchu, żeby chłopaki nie wrócili akurat teraz, kiedy zaczynał z Leonem normalnie rozmawiać.

– A te doświadczenia do CV? – podpytał z ciekawością Aleks, pochylając nieznacznie w stronę swojego rozmówcy, który spojrzał na niego z wdzięcznością, że odpuścił sobie męczenie go innymi komplementami, mimo że mógłby nimi sypać całą noc i jeszcze trochę. Jak zawsze totalnie sobie z nimi nie radził. – Ile można zebrać doświadczeń w tym dołku? Jeździsz do innych miast czy…?

Leon pokręcił przecząco głową, a jego usta zadrżały w skrywanym z jakiegoś powodu uśmieszku.

– Jestem nauczycielem w liceum. Naszym liceum – dodał, obserwując reakcję Aleksandra, która była… barwna. Najpierw zamrugał parę razy, jakby go kompletnie nie zrozumiał, słowa nie dotarły do jego umysłu, mózg niczego nie przetworzył. Potem wziął głęboki oddech i odrobinę się skulił w sobie, gdy w końcu pojął znaczenie słów uderzające go w twarz rozgrzanym żelazem.

Naszym liceum.

Nauczyciel.

W ich starej szkole, gdzie niedawno zatrudnił się on sam.

O kurwa mać!

– Ale czemu akurat tam? – zapytał słabo Alek, łapiąc się mocno stołu, jakby to głupie drewno mogło go ocalić od katastrofy albo błogosławieństwa, kto wie. Leonard poruszył się niespokojnie w miejscu, lekko spięty.

– Powiedzmy, że mam sentyment do tego miejsca – przyznał z wahaniem. Jego głęboki głos był cichy i niepewny, jakby właśnie wyszeptał tajemnice swego właściciela i mocno tego żałował. Zdecydowanie unikał wzroku rozmówcy. Aleks miał wrażenie, że ziemia zachwiała mu się pod stopami, bębniące w drewno palce zgubiły rytm. – Ty nie…?

– …mam sentyment – powtórzył powoli Aleksander, wpatrując się w twarz Leona, który w końcu na niego spojrzał swoimi ciemnymi oczami lśniącymi w półmroku. Jego twarz zdradzała lekkie zaskoczenie, że Alek wyrażał emocje inne niż rozbawienie i gniew. – Dużo sentymentu. Ale bardziej do osób niż samego miejsca – dodał znacząco, przełknąwszy z trudem narastającą w gardle gulę.

Boże, jeszcze się nie najebał, a zaraz się poryczy z emocji!

Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebował spotkać się z Leonem – porozmawiać z nim, popatrzeć, pooddychać tym samym powietrzem, chociażby z daleka.

Leon drgnął, uderzony nagłą falą rozżalenia i uczuć, które musiały buchać od Alka, zatruwać powietrze wokół nich. Spojrzał na niego poważnie z jakimś smutkiem, marszcząc brwi.

– Witam szanowne panie! – krzyknął nagle Julek, prawie że rzucając tacę z alkoholem na stół, czym przestraszył na śmierć zarówno Aleksa, jak i Leonarda. Obaj jak na komendę odwrócili się od siebie a Leon z powrotem połknął kij od szczotki. – Sorry, że tak długo, ale ukradli nas na toast. Ktoś ma urodziny, czy chuj wie.

– Tak że jesteśmy dwie kolejki przed wami – oznajmił z zadowoleniem Janek, siadając ciężko w kącie. Jego rude włosy były trochę rozczochrane. – A to źle wróży dla Juleczka – dodał.

– Spierdalaj! – odciął się Alan, którego policzki już lekko się zaróżowiły od odrobiny alkoholu. Blondyn zaczął szybko rozdzielać szklanki pomiędzy mężczyzn, dając Aleksowi wielkiego różowego drinka ze śmiesznym papierowym flamingiem na rurce. – To dla mojej księżniczki, a to… – Złapał coś, co wyglądało jak cola z rumem, i przesunął w kierunku Leona. – Dla szanownego pana. Reszta dla nas. Wszyscy zadowoleni?

– I to jak! – zawołał z uznaniem Alek, bawiąc się flamingiem, wdzięczny, że chłopaki wróciły akurat teraz, kiedy sprawy zaczęły się… komplikować. – Dałeś z siebie wszystko, Juluś.

– Poprosiłem o najbardziej kobiecego drinka, jakiego mieli. – Julek uśmiechnął się z udawaną zjadliwością, na co Aleks pokazał mu środkowy palec i zaczął szybko sączyć drinka, który smakował jak grejpfrut z wódką a kończył się lekkim posmakiem cytryny. Niebo.

Janek przesunął w swoim kierunku czerwone shoty, których razem z blondynem mieli w sumie dziesięć. Zawsze pili ten sam alkohol – przyjacielskie kubki smakowe, które lubowały się w słodkiej prostocie.

– To co, toast? – zaproponował z szerokim uśmiechem Gruby, wznosząc w powietrze kieliszek z wódką i sokiem żurawinowym, na co Alan szybko przyłączył się ze swoim, siadając na kanapie, podobnie jak Leon ze swoim rumem. – Za nowe początki. Albo w sumie stare, bo ta dziura prawie się nie zmienia.

– Bo ja wiem? – zakpił Alek, łapiąc swojego drinka i unosząc go razem z resztą, po czym rozległ się dźwięk stukających o siebie szklanek. – Wcześniej nie było żadnego karaoke.

– Lepiej dobrze się najeb, Aluś – ostrzegł Alan z chytrym uśmieszkiem, wpatrując się w niego z tym charakterystycznym błyskiem w oku, który sugerował, że miał już zdecydowane plany co do tego wieczoru. – Chcę zaszaleć na tym ich gównianym sprzęcie.

– Oczywiście, słońce! – zaśmiał się Alek i zerknął na Leona, który też się uśmiechał i wyglądał, jakby dobrze się bawił – oczywiście pomimo kija od szczoty w kręgosłupie. Trącił go delikatnie łokciem, zwracając jego uwagę. – Też będziesz chciał pośpiewać? Jak za dawnych czasów?

Leonard przewrócił oczami, co wywołało kolejną burzę jelit w brzuchu Alka, i pokręcił głową.

– Jestem nauczycielem. Mam reputację do utrzymania.

Aleksander pociągnął porządny łyk ze swojego drinka, ciągle obserwując Leona, który odwdzięczył się tym samym spojrzeniem ciemnych oczu. Nie spuszczał z niego wzroku przez dłuższą chwilę, podczas gdy Julek i Janek skrzyżowali ręce i wypili swoje szoty na raz, kulturalnie.

Aleks odwrócił w końcu wzrok od Leona z sugestywnym uśmiechem, głodne palce znów wystukiwały rytm na stole.

Może uda mu się odrobinę zszargać reputację nauczyciela Leonarda Maciaszka.

***

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5

Electric Feel. Tom I

ISBN: 978-83-8313-221-1

© Nataniel Pawelec i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Agata Sawicka-Korgol

Korekta: Małgorzata Szymańska

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek